Łączna liczba wyświetleń

środa, 17 kwietnia 2024

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 8

ROZDZIAŁ 8

 


Paulina postanowiła zostać tytanem pracy. Nie dlatego, żeby jakoś bardzo się jej poświęcać, ale po to, by inni ją tak postrzegali. Jeśli miała dokonać zemsty na Marku i jego flamie, a także na firmie, musiała poświęcić temu celowi znacznie więcej i znacznie więcej dać z siebie. Przede wszystkim powinna odbudować dobre relacje z pracownikami, a zwłaszcza z tymi, którzy mieli coś do powiedzenia. To nie było łatwe zwłaszcza w przypadku Pshemko, który już wcześniej był do niej uprzedzony, by nie powiedzieć - zrażony. Trochę teraz żałowała, że była aż tak bardzo krytyczna wobec jego kolekcji dla pospólstwa, ale wtedy sytuacja była inna, a ona nie mogła inaczej zareagować mając świadomość, że mistrz przeszedł całkowicie na stronę BrzydUli. Jednak, jak mówił Marek, to z nim miała najwięcej współpracować i pomyślała, że może by go przeprosić i ponownie wkraść się w jego łaski. Musiała przecież zdobyć jego zaufanie. Nabrawszy więc pewności co do słuszności przeprosin, następnego dnia po podpisaniu umowy udała się do pracowni Pshemko. Widok jaki zastała był dobrze jej znany. Mistrz siedział w swoim ulubionym, czerwonym fotelu i z zapałem coś szkicował zatopiony we własnym świecie.

 - Witaj, przyjacielu – powiedziała cicho nie chcąc go zbyt brutalnie oderwać od zajęcia, któremu poświęcał się z taką pasją. Pshemko podniósł zmęczony wzrok i otworzył usta ze zdumienia.

 


 - Bella? Wróciłaś? Sądziłem, że wyjechałaś do Milano na dobre.

 - Też tak myślałam, ale rok to długo, a ja zdążyłam zatęsknić. Jak się masz, przyjacielu. Wyglądasz na zmęczonego.

 - Dużo pracy, kochana. Za dużo. Ty za to kwitniesz. Ale ad rem. Co cię do mnie sprowadza? – Pshemko ukrócił te wylewności chcąc zawęzić tę rozmowę do niezbędnego minimum.

Paulina przysiadła na krześle i splotła dłonie.

 - Przede wszystkim chcę abyś przyjął moje przeprosiny za to, że przed wyjazdem powiedziałam tyle przykrych słów odnośnie kolekcji dla mas. Przyznaję i biję się w piersi, że nie miałam racji, a ty udowodniłeś ponad wszelką wątpliwość, jak wielkiej klasy jesteś projektantem.

Komplementy to była słabość Pshemko. Jako wielki artysta, nieco próżny, był na nie łasy, bo mile łaskotały jego wybujałe ego. Teraz słysząc je od Pauliny łaskawie pokiwał głową.

 - Przeprosiny przyjęte, choć muszę przyznać, że faktycznie niesprawiedliwie oceniłaś nasze starania. Urszula i ja mieliśmy misję do wykonania. Misję ratowania firmy i to był nasz główny cel. Jak wszyscy wiemy, kolekcja została przyjęta z entuzjazmem, a firma wyszła na prostą. Czasem nie warto się kierować własnymi ambicjami, gdy dobro wspólne jest zagrożone.

 - Masz całkowitą rację – przyznała gorliwie chcąc zakończyć ten niezbyt wygodny temat. - Bardzo tego żałuję. Od wczoraj zaczęłam pracę w firmie na stanowisku specjalisty kreowania wizerunku i zanosi się na to, że będziemy ściśle współpracować. To właściwie wszystko, o czym chciałam cię poinformować. Pójdę już. Nie będę ci przeszkadzać.

Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi mistrz prychnął pogardliwie. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, Bella. Jesteś tak samo fałszywa jak te przeprosiny, które usłyszałem z twoich ust. Poza tym od kiedy jestem znowu twoim przyjacielem?

 

Z pracowni mistrza udała się na trzecie piętro do księgowości. Musiała jeszcze obłaskawić Adama. On zobaczywszy ją w drzwiach niemal udławił się własnym językiem. Po wyjeździe Alexa wreszcie się trochę uspokoił. Przestał być taki znerwicowany i drżeć na samą myśl o Febo, a tu nagle pojawia się ta włoska Harpia i sprawia, że cały spokój Turka szlag trafił. Nerwowo przetarł spocone czoło i wzrokiem pełnym strapienia popatrzył na Paulinę. Ta uśmiechnęła się słodko wyrzucając z siebie powitanie.

 


 - Witaj, Adamie. Świetnie zrobił ci ten pobyt we Włoszech, bo wyglądasz znakomicie. Tamten klimat najwyraźniej ci służy.

 - Najbardziej służy mi klimat w Polsce. Z Włoch wróciłem dziesięć miesięcy temu i już zdążyłem zapomnieć. Na szczęście…

Tymi słowami zbił Paulinę nieco z pantałyku i trochę zdenerwował. Do kogokolwiek zwróciłaby się w tej firmie, każdy traktował ją nieuprzejmie i obcesowo. To zaczynało ją drażnić i gdyby była w innej sytuacji już ona by pokazała tym wszystkim szmaciarzom, kto tu rządzi.

 - Przyszłam cię tylko uprzedzić, że od wczoraj znowu pracuję w firmie i będę zmuszona często korzystać z twoich segregatorów, zwłaszcza tych, które zawierają dokumenty dotyczące dodatków. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko?

 - Przeciwko…? Nie…, no skąd. Materiały każdy może pożyczyć pod warunkiem, że potem wrócą na właściwą półkę. To nie są dokumenty tajne, nawet nie poufne, ale wolałbym, żeby zwrócić tak samo ułożone jak przed wypożyczeniem. Nie lubię bałaganu w papierach.

 - O to możesz być spokojny. Ja na pewno o to zadbam.

Załatwiwszy u Adama zeszła jeszcze do informatyków prosząc o zainstalowanie komputera i podłączenie go do firmowego serwera. Może nie była zbyt biegła w sprawach technicznych, ale z komputerem potrafiła sobie poradzić. Zadowolona wróciła do sali konferencyjnej. Pozostało jej jeszcze zorientowanie się nad czym pracuje Pshemko, Marek i Violetta. Co do Uli, to nie sądziła, by mogła się rozeznać w tych finansowych zawiłościach więc ją na razie odpuściła.

Od tej pory zawsze siedziała w pracy przynajmniej godzinę dłużej. Czekała aż wszyscy opuszczą firmę i wówczas systematycznie przeglądała dokumenty oceniając je według kryterium ich przydatności do własnych celów. Nie gardziła też sprawianiem drobnych trudności i uprzykrzaniem życia ludziom, których nienawidziła całym sercem.

 

Marek musiał wrócić do pracy. Z Ulą było już nieco lepiej i sama wyganiała go do firmy. Często wpadali „Olszańscy”. Wieczór panieński Violetty zbliżał się wielkimi krokami i zarówno ona jak i Ula spędzały mnóstwo czasu na omawianiu menu i atrakcji, które miały urozmaicić ten wieczór.

 - To w końcu ile nas będzie?

 - Chyba siedem. Ja, ty, Gośka Poznahowska, Ela, Iza, Dorota i Ania. Wystarczy. Nie będę spraszać połowy firmy. Zamówiłam striptizerów. To cały zespół. Będzie gorąco, – roześmiała się - bo panowie przystojni i warci grzechu.

 - Ja się martwię, że te siniaki nie zejdą mi do tego czasu i będzie widać bliznę. Nadal mam tam małe strupki, choć szwy przecież ściągnięto już jakiś czas temu.

 - Tym się nie przejmuj. Zrobimy maskujący makijaż. On załatwi sprawę.

 


Trzy dni po tej rozmowie tuż przed południem pojawiła się Viola z Sebastianem. Ponieważ ten ostatni nie urządzał żadnego wieczoru kawalerskiego Marek zaprosił go na Sienną.

 - Posiedzimy, wypijemy piwko, może obejrzymy jakiś meczyk, a dziewczyny niech się bawią. Mam tylko warunek, że najpierw je zawieziemy na miejsce, a potem odbierzemy. Nie chcę ryzykować. Wciąż boję się o Ulę.

 - To zrozumiałe. Ja bardzo chętnie do ciebie dołączę.

 

Viola z mety wzięła się do roboty. Wyciągnęła potężny arsenał swoich kosmetyków i zaczęła pracować nad siniakami Uli. Po pół godzinie nie było ich widać w ogóle.

 - Naprawdę masz dryg do robienia makijażu - pochwaliła Ula. – A teraz wkładamy sukienki.

 

Wszyscy zapakowali się do Lexusa Marka, który obrał kierunek na ulicę Kolejową, gdzie mieścił się jeden z najmodniejszych klubów stolicy „Space”. Ten klub nazwano tak nie bez kozery, bo jego powierzchnia była ogromna. Obaj mężczyźni odprowadzili swoje kobiety pod same drzwi wejściowe.

 - Pamiętajcie, gdyby działo się coś złego macie dzwonić. Przyjedziemy natychmiast.

 - Nie martw się Marek. Trzymam rękę na pulsie – zapewniła Violetta.

Na miejscu zastały już Izę, Elę i Gośkę. Brakowało Ani i Doroty, ale i one wkrótce dołączyły. Było sporo śmiechu, żartów i alkoholu. Drinki serwowano wybitne i wszystkie dziewczyny nie żałowały sobie. W końcu nadszedł czas na striptizerów. Na scenę wyszło ich sześciu. Wszyscy w maskach a’la Zorro, pelerynach i sombrerach. Zaczęli przedstawienie, które rozgrzało atmosferę do czerwoności. Rozochocone drinkami dziewczyny tańczyły wraz z nimi, a potem zaprosiły ich do stolika. Do siedzącej z brzegu Uli przykleił się jeden z nich. Najpierw tańczył naprzeciw niej markując uprawianie seksu, ale niezbyt jej się to podobało. Przerwała więc proponując mu drinka. Już dobrze szumiało jej w głowie, ale bawiła się świetnie. Nawet nie przeszkadzało jej, że siedzący obok niej mężczyzna jest jakiś podejrzanie milczący. W pewnym momencie panowie zaprosili dziewczyny na parkiet. Nawet się nie zorientowały, że Ula gdzieś zniknęła. Tymczasem w małej salce na zapleczu rozgrywał się prawdziwy dramat. Ula ledwie kontaktowała. Czuła się tak, jakby jej głowa miała za chwilę eksplodować. Z biedą zarejestrowała, że mężczyźni nagle rozmnożyli się. Zamiast jednego Zorro stało przed nią trzech. Próbowała wstać, ale kompletnie nie miała sił. W końcu straciła przytomność.

Minęła ponad godzina, gdy Violka oderwała się od swojego partnera i rozejrzała po parkiecie. Poczuła mrowienie na całym ciele i paniczny strach.

 - Ula! Ula! – zaczęła histerycznie wołać przyjaciółkę. – Widziałyście Ulkę? – pytała dziewczyn, ale każda przecząco kręciła głową. – Koniecznie trzeba ją znaleźć. Szukamy! – zarządziła.

Przetrząsnęły wszystkie zakamarki klubu, ale bezskutecznie. Ponownie zebrały się przy stoliku, który zajmowały. Nie było tylko Gośki. Po chwili usłyszały jej ogłuszający krzyk. Wszystkie pobiegły w stronę, z której dochodził.

 - To okropne…, to okropne… - Poznahowska powtarzała w kółko. – Tyle krwi… W życiu nie widziałam tyle krwi. Ma zmasakrowaną twarz.

Violetta rozsunęła koleżanki i wbiegła do salki. Ula leżała rozebrana do naga. Jej twarz przypominała krwawą maskę. Violetcie serce podeszło do gardła.

 - Nie upilnowałam…, zawiodłam na całej linii…, Marek mnie zabije – sięgnęła po telefon i najpierw wybrała numer policji i pogotowia. Zupełnie roztrzęsiona mówiła równie roztrzęsionym koleżankom, że trzeba zawiadomić właściciela klubu. Kiedy się rozeszły, wybrała numer do Marka. Nie czekała długo. Odebrał natychmiast. To nie była jeszcze pora, o której dziewczyny miałyby wracać do domu.

 - No jak tam, Viola, dobrze się bawicie?

 - Przyjeżdżajcie. Obaj. Nieszczęście…, nie upilnowałam jej… Nie wiem, czy żyje… Wezwałam już pogotowie i policję. Pośpieszcie się.

środa, 10 kwietnia 2024

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7

 

Weszła do konferencyjnej odnotowując w niej z niejakim zdziwieniem obecność Violetty. Pomyślała, że oto nadarza się okazja wypytania jej o plany Marka na najbliższe dni. Kubasińska nawet nie podniosła głowy skupiona na układaniu dokumentów.

 - Cześć, Viola. Widzę, że jesteś bardzo zajęta.

 - Cześć – odpowiedziała bez krzty entuzjazmu. Paulina pomyślała, że jednak jej „przyjaciółka” zmieniła się. Dawniej rzucała jej się niemal na szyję, a teraz… Stonowana, opanowana, po prostu spokojna bez tej denerwującej egzaltacji.

 - Wciąż jesteś na mnie obrażona? Byłoby dobrze, gdybyś nieco zmieniła front. Będziemy się widywać codziennie i będziemy współpracować.



 - Masz rację – Kubasińska wstała z krzesła – będziemy się widywać, ale nie będziemy współpracować. Jak zapewne pamiętasz ja jestem sekretarką Marka, a ty specjalistą od czegoś tam. Nasze kompetencje w ogóle się nie zazębiają. Ja robię swoje, a ty swoje. Ja z całą pewnością nie zamierzam ci niczego ułatwiać. Nastaw się więc na to, że pozyskiwanie wszystkich potrzebnych dokumentów i ewentualne kserowanie ich leży w twojej gestii. Mnie nic do tego. Mam dość własnej roboty i nikomu nie zamierzam robić dobrze zwłaszcza teraz, gdy Ulka awansowała i zostałam sama jak palec – sięgnęła po plik dokumentów wsadzając go sobie pod pachę. – No to chyba wszystko sobie wyjaśniłyśmy, prawda?

 - Zmieniłaś się – stwierdziła Febo.

 - Bo nie jestem już taka głupia i naiwna jak kiedyś? Zresztą nieważne. Ważne jest to, że znacznie ostrożniej dobieram sobie przyjaciół niż dawniej. Miłej pracy – podeszła do szklanych drzwi.

 - Viola, zaczekaj. Nie chcę się z tobą kłócić ani wymuszać na tobie cokolwiek. Nie chcę też, żebyś wyświadczała mi jakieś przysługi. Chciałam zapytać cię o Marka. Dzisiaj miałam z nim pogadać o dokładnym zakresie moich obowiązków, ale od Seby wiem, że go nie ma. Nie wiesz kiedy się pojawi?

 - Nie wiem. Ma jakieś ważne sprawy do załatwienia. To zapewne zajmie mu kilka dni. Tyle wiemy od dzisiejszego ranka więc twoja sprawa będzie musiała poczekać.

Nie czekając już na dalsze indagowanie przez Paulinę energicznie wyszła z sali konferencyjnej.

 

Marek skończył rozmawiać z Sebastianem i ruszył do łazienki. Nadal czuł się zmęczony i niewyspany, ale wierzył, że chłodny prysznic postawi go do pionu i doda trochę energii. Rzeczywiście po nim poczuł się nieco lepiej. Zaparzył sobie kawę i zjadł kilka kanapek. Po śniadaniu szybko się ubrał i wsiadłszy w samochód ruszył w stronę szpitala robiąc po drodze jakieś drobne zakupy w postaci jogurtów i soków słusznie podejrzewając, że nic bardziej konkretnego Ula nie przełknie. Wchodząc już na oddział natknął się na lekarza, który opatrywał wczoraj Ulę. Zagadnął o jej samopoczucie i bez wiary w to, że będzie możliwe, zapytał o jej ewentualne wyjście ze szpitala.

 - Wiem, że ona w domu poczułaby się znacznie swobodniej i lepiej więc jeśli nie planujecie już żadnych badań, to może mógłbym ją zabrać do domu?

Lekarz zastanowił się chwilę.

 - O ile dobrze pamiętam, to wszystkie badania zostały zrobione wczoraj i dzisiaj rano. Na czczo pobrano jej jeszcze krew do analizy – wyjaśnił. – Musiałbym zajrzeć do karty pacjentki. Proszę iść do niej, a ja zaraz dołączę.

 - Bardzo dziękuję, doktorze. Jestem naprawdę zobowiązany.

Lekarz zniknął w dyżurce, a Marek poszedł do sali, w której umieszczono Ulę.

 - Witaj, kochanie – podszedł do łóżka i pochyliwszy się nad nią ucałował czule. – Jak się czujesz?

 - Obolała. Bardzo obolała.

 - Pytałem przed chwilą lekarza, czy mogliby cię wypisać. W domu na pewno poczułabyś się lepiej.

 - Byłoby wspaniale. Poza tym uzmysłowiłam sobie, że koniecznie muszę zastrzec kartę i powiadomić bank o kradzieży. Tym bandziorom nie podałam pinu, ale kto wie. Dla takich cwaniaków to betka, żeby wyczyścić mi konto.

 - Wszystko załatwimy. Za chwilę będzie tu ten lekarz, który wczoraj cię opatrywał. On nam powie, czy możliwy jest wypis.

Lekarz zmaterializował się po kilku minutach z dobrymi wieściami.

 - Mogę panią wypisać pod warunkiem, że za dziesięć dni przyjadą państwo na ściągnięcie szwów z łuku brwiowego. Warga powinna się ładnie zagoić. Ja zaraz przygotuję wypis i kilka recept. Potrzebuje pani maści, którą trzeba będzie wcierać w siniaki i te krwiste podbiegnięcia na reszcie ciała. Szybciej się wtedy zagoją. Trochę leków przeciwbólowych też się pani przyda. Proszę powolutku się pakować, a ja przyjdę za chwilę. Może pan zwieźć pacjentkę na wózku inwalidzkim aż na parking. Przynajmniej zaoszczędzi sobie bólu przy poruszaniu się.

Marek uśmiechnął się szeroko i uścisnął lekarzowi dłoń.

 - Jeszcze raz bardzo panu dziękujemy oboje, a na zdjęcie szwów na pewno przyjedziemy.

Po wyjściu lekarza Marek pozbierał wszystkie rzeczy Uli do sporej reklamówki. Uznał, że skoro boli ją całe ciało nie będzie jej męczył przebieraniem w spódnice i bluzkę. Zresztą rzeczy, w których była wczoraj były mocno sfatygowane szarpaniną i brudem zalegającym koło śmietników, przy których leżała.

 - Zostań w szlafroku – doradził. – I tak pojedziemy prosto do domu. Kartę zastrzeżemy przez internet, lub zadzwonimy. Na pewno można to załatwić inaczej niż tylko osobiście. Tymczasem usiądź na tym wózku. Wyjdziemy na korytarz i tam zaczekamy na wypis.

 


Siedząc na korytarzu Marek ukradkiem zerkał na Ulę. Naprawdę się o nią martwił i dopuszczał do siebie myśl, że być może to wyjście ze szpitala jest przedwczesne. Była bardzo blada, a na czoło wystąpiły jej kropelki potu. Wyjął chusteczkę higieniczną i delikatnie otarł go.

 - Dobrze się czujesz? Trochę się niepokoję, czy nie za wcześnie wyciągam cię z tego szpitala. Słabo wyglądasz…

Ula uśmiechnęła się blado.

 - Trochę mnie boli i jestem słaba, ale w domu odżyję, zobaczysz. Będzie dobrze. Jak poczuję się lepiej, będę musiała załatwić mnóstwo rzeczy. Ukradli mi wszystkie dokumenty i trzeba będzie wyrabiać od nowa. Naprawdę żałuję, że cię nie posłuchałam – zalśniły jej w oczach łzy. – Gdybym to zrobiła, nie miałabym teraz tylu kłopotów.

 - Nie myśl już o tym. Stało się i będziemy musieli dalej z tym żyć. Ja jutro pójdę do urzędu i pobiorę wnioski do wypełnienia. Poza tym jest coś takiego, że zanim nie wyrobisz nowego dowodu, to policja wystawia taki dokument, którym możesz się okazać w celu potwierdzenia tożsamości. To też postaram się załatwić.

 - Nie wiem czy to dobrze angażować cię w to wszystko. Przecież musisz chodzić do pracy…

 - Nie muszę. Wziąłem kilka dni wolnego. Seba mnie zastępuje, a i Viola jest na posterunku. Oboje bardzo przejęli się tym napadem. Póki co, zakazałem o nim mówić komukolwiek.

 

Wracali. Ula wydawała się osowiała i apatyczna. Marek pomyślał nawet z obawą, czy nie zostanie w niej jakaś trauma po tym brutalnym ataku. Jeśli tak się stanie, będą musieli zaliczyć jeszcze kilka wizyt u psychologa. Trudno…, jakoś sobie poradzą. Nie sądził, żeby Ula mogła wrócić do pracy wcześniej niż za miesiąc. Uruchomi Turka. W końcu jest jej zastępcą.

Już w domu poprosiła go, by pomógł jej zmyć ten szpitalny zapach.

 - Wciąż go czuję. Jest obrzydliwy.

 - Dobrze, kochanie, ale trzeba uważać na opatrunek i nie moczyć go.

Była tak obolała, że nawet nie dawała sobie rady z namydleniem ciała. Zrobił to Marek delikatnie traktując jej posiniaczoną skórę gąbką. Potem zarządził, że ma iść do łóżka.

 - Ja zrobię nam dobrej kawy, a potem ugotuję coś dobrego i niezbyt wymagającego na przykład spaghetti.

 - Pycha – uśmiechnęła się na samą myśl.

 

Piętnaście minut później wszedł do sypialni z tacą, na której parowały filiżanki przesycone obłędnym aromatem kawy.

 - Proszę kochanie, taka jak lubisz, z odrobiną mleka. Ja też wypiję razem z tobą. – Usadowił się na łóżku tuż przy niej. – Jak skończymy zabiorę recepty i pojadę je wykupić zwłaszcza tę maść. Może przestanie cię tak bardzo boleć. Ty tymczasem pośpij trochę. Sen to najlepsze lekarstwo.

Odebrał od niej pustą filiżankę i przylgnął do jej ust całując ostrożnie, by nie urazić jej pękniętej wargi.

 - Odpoczywaj, skarbie. Ja za pół godzinki będę z powrotem.

 


Następnego dnia po południu mieli gości. Przyjechali „Olszańscy”. Marek pomógł Uli założyć szlafrok i przejść do salonu. Zarówno Violetta jak i Sebastian byli wstrząśnięci jej widokiem. Twarz nadal miała opuchniętą.

 - Jak nazwać kogoś, kto tak potrafi zmasakrować kobietę? – powiedział zszokowany Sebastian. – Strasznie nam przykro Ula, że cię to spotkało. Violka wciąż nie może sobie darować, że pobiegła do tego autobusu.

 - Nie rób sobie wyrzutów, Viola – Ula poklepała ją lekko po ramieniu. – Ich było trzech i równie łatwo mogli zaatakować dwie kobiety. Dobrze się stało, że pojechałaś. A co w firmie?

 - Wszystko dobrze. Adam przejął twoją działkę, choć nadal nie rozumie twojej nieobecności. Na razie nic nikomu nie mówiliśmy, bo nie chcemy wywoływać jakiejś niezdrowej sensacji i plotek.

 - No ja od wczoraj nie mogę się opędzić od ociekającej miodem Pauliny. Co nieco usłyszała ode mnie, a przede wszystkim to, że nie może liczyć na moją pomoc w niczym. Przypomniałam jej, że ja jestem sekretarką Marka, a ona specjalistą od kreowania wizerunku. Bardzo chce mnie mieć po swojej stronie, ale chyba tylko po to, żeby wyciągnąć ode mnie jakieś informacje. To nawet jest dość podejrzane, bo wciąż o coś pyta. A to o Marka, a to o ciebie… Chciałabym wiedzieć jaki ma w tym interes. Poza tym moja droga mam dla ciebie prawdziwą bombę. Sama niemal zemdlałam, kiedy dzisiaj zobaczyłam ją wychodzącą z windy i otuloną pięknym szalem marki Dolce&Gabbana. Takim samym, jaki kupiłaś wczoraj. Nawet podeszłam i zapytałam ją, gdzie nabyła to cudo. Powiedziała, że przywiozła sobie z Włoch. Akurat jej wierzę. Nie uważacie, że to dość dziwny zbieg okoliczności? Mam jedną głowę i dam ją sobie uciąć, że w tym napadzie miała wydatny udział.

 - Nic nie mówiłaś, że kupiłaś szal – Marek zwrócił się do Uli.

 - Po prostu o nim zapomniałam skupiając się wyłącznie na kradzieży dokumentów, ale faktycznie kupiłam, bo był naprawdę piękny i Viola bardzo mnie namawiała…

Marek dolał wszystkim kawy i usiadł przy stoliku.

 - Myślę Viola, że coś jest na rzeczy i możesz mieć rację. Ona najpierw dzwoni do ciebie, potem za kilka dni pojawia się w firmie i coraz bardziej dochodzę do wniosku, że nie po to, żeby popracować, ale po to, żeby mieć łatwy dostęp do informacji. Coś kombinuje. To pewne. Poza tym Ula twierdzi, że jeden z napastników mówił po polsku, ale z włoskim akcentem. To kolejna poszlaka, która łączy się jakoś z Pauliną. Zdecydowanie należy wzmóc czujność i mieć oczy naokoło głowy. Jak wrócę, muszę jeszcze porozmawiać z Pshemko i uczulić go na poczynania Pauliny, a do ciebie Seba prośba. Nie chciałbym Uli zostawiać samej. Sam widzisz w jakim jest stanie. Musi być regularnie smarowana maścią pomagającą na te zasinienia. Sama nie da rady tego zrobić, bo kopano ją nawet po rękach, którymi się zasłaniała. Wziąłbym wolne do końca tygodnia. Na razie nie ma nic pilnego i nie spodziewam się żadnego trzęsienia ziemi. Poza tym napiszesz nową umowę dla Violi. Zostaje moją asystentką i nie będę już nikogo szukał. Pensja cztery i pół tysiąca brutto.

Violetta wydała z siebie głośny pisk radości i rzuciła się Markowi na szyję.

 

wtorek, 2 kwietnia 2024

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

 

Jęknęła głośno próbując otworzyć oczy. Jej ciało wyło z trudnego do zniesienia bólu. Oprawcy kopali ją wszędzie. Była pewna, że zostawili na jej skórze niejeden siny ślad. Odwróciła głowę wpatrując się w ziejący otwór bramy.

 - Ratunku… - usiłowała krzyknąć. – Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!

Jej głos był słaby i ledwie słyszalny, a jednak ktoś ją usłyszał. Młody chłopak z plecakiem przerzuconym przez ramię zatrzymał się nasłuchując.

 - Ratunku! – doszedł do niego rozpaczliwy krzyk. Wyjął komórkę z kieszeni i przyświecając nią sobie skierował się wprost do źródła tego rozpaczliwego krzyku. Wreszcie zobaczył kobietę. Leżała tuż przy kontenerach na śmieci. Przykucnął przy niej oświetlając jej twarz.

 - Rany boskie! Kto panią tak urządził?

 - Napadnięto mnie i okradziono – wyszeptała cicho. – Czy może pan zadzwonić po pogotowie? Jestem bardzo obolała.

Chłopak nawet się nie zastanawiał i natychmiast wybrał numer pogotowia i policji. Nie czekali długo. Najpierw pojawili się policjanci, a tuż po nich przez bramę wjechała karetka pogotowia. Chłopak opisał całą sytuację jaką zastał i potwierdził, że to on dzwonił po pomoc. Kiedy Ulę zapakowano na nosze podszedł jeszcze do niej.

 - Mam nadzieję, że złapią tych drani, a pani szybko dojdzie do zdrowia.

 - Dziękuję – uścisnęła mu dłoń. – Dziękuję, że usłyszałeś moje wołanie. Powiesz mi jak masz na imię?

 - Szymon Stec. Muszę już iść, bo rodzice będą się niepokoić. Wszystkiego dobrego.

 

Na izbie przyjęć zrobiono jej obdukcję całego ciała. Spisano jej dane. Po prześwietleniu zapytała lekarza, który się nią zajmował, czy mogłaby poinformować bliskich o tym, co się stało.

 - Ukradziono mi torebkę wraz z telefonem…

 - Proszę wziąć mój – medyk wyciągnął z kieszeni fartucha swój aparat – i powiadomić, kogo trzeba.

Wystukała numer Marka. Pamiętała go doskonale więc wybrała bez problemu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest zajęty. Wybrała rysiowski numer. Odebrano natychmiast, a w słuchawce usłyszała głos taty.

 


 - Ula, gdzie ty jesteś? Marek odchodzi od zmysłów i wydzwania po szpitalach.

 - Napadnięto mnie, okradziono i pobito. Jestem w szpitalu na Banacha. Jeśli możesz zadzwoń do Marka i daj mu znać, bo ja nie mogę się do niego dodzwonić. Znajdzie mnie na izbie przyjęć. Muszę kończyć, bo dzwonię z pożyczonej komórki. Moją ukradziono. Zadzwońcie do Marka – rozłączyła się oddając telefon lekarzowi. – Bardzo dziękuję.

 - Opatrzymy panią teraz. Zszyjemy ten rozcięty łuk brwiowy i zrobimy jeszcze kilka badań. Na szczęście nie ma żadnych złamań i wstrząśnienia mózgu, choć te podbiegnięte krwią miejsca świadczą o tym, że dostała pani kilka silnych ciosów w głowę. Trzeba być prawdziwym zwyrodnialcem, żeby tak brutalnie pobić kobietę. No nic…, zabieram się do pracy. Najpierw podam znieczulenie.

 

Marek zaczynał wariować. Obdzwonił już sześć szpitali i nie dowiedział się niczego. Po raz siódmy miał wybierać numer do kolejnego, gdy na wyświetlaczu ukazało się nazwisko Cieplaka.

 - Co tam, panie Józefie? – zapytał zniechęcony.

 - Ula dzwoniła do ciebie, ale miałeś zajęty numer więc zadzwoniła do nas. Została napadnięta i pobita. Ukradziono jej torebkę, w której miała telefon. Jest na izbie przyjęć w szpitalu przy Banacha. Jeśli jesteś w stanie, jedź do niej. Ja już jestem spokojniejszy, bo wiem, że żyje, chociaż jest mocno poturbowana. Tobie na pewno powie więcej.

 - Dziękuję panie Józefie. Już do niej jadę. Trochę odetchnąłem. Dziękuję, że mnie pan poinformował.

Ubierał się pośpiesznie. Wyjął jeszcze z szuflady komody starą Nokię Uli i zasilacz. Na razie musi wystarczyć, a on przynajmniej będzie miał z nią kontakt. Jeszcze świeża piżama, szlafrok, czyste ręczniki i kapcie. Mydło, pasta i szczoteczka do zębów. – Niewykluczone, że zostawią ją na oddziale. Nie wiadomo w jakim jest stanie – pomyślał. – Jeśli zostanie, jutro dowiozę resztę.

Wsiadł do samochodu i uruchomił silnik. – Najszybciej będzie przez Koszykową – stwierdził, choć szpital położony był zaledwie trzy kilometry od Siennej. Po dziesięciu minutach już parkował przed izbą przyjęć. Biegiem dotarł do rejestracji, żeby zasięgnąć języka. Przedstawił się i zapytał o Ulę.

 - Przywieziono ją tu z godzinę temu. Została napadnięta i pobita.

 - Rzeczywiście mamy taką pacjentkę. Kim jest dla pana? Kimś z rodziny?

 - Jest moją narzeczoną, wkrótce żoną.

Pielęgniarka wstała od biurka i spojrzała na zdenerwowaną twarz Dobrzańskiego.

 - Zaprowadzę pana. Proszę za mną.

Niemal rozpłakał się, kiedy ją ujrzał. Leżała z zamkniętymi oczami, posiniaczona i opuchnięta. Przysiadł przy jej łóżku i ująwszy jej dłoń przycisnął do ust. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego, choć bardziej przypominało to grymas bólu.

 - Jesteś…

 - Nie rób mi tego nigdy więcej, Ula. Niemal oszalałem. Kiedy proponuję ci, że po ciebie przyjadę nie buntuj się i nie wymyślaj świetnych, autobusowych połączeń. Już nigdy się na to nie zgodzę. Widzisz ile nieszczęścia może się zdarzyć podczas krótkiej drogi na przystanek? Jak to się w ogóle stało?

 - Wciągnęli mnie do bramy. Było ich trzech zakapturzonych i w kominiarkach. Dwóch nie odzywało się w ogóle. Mówił tylko ten trzeci, ale jakoś dziwnie.

 - Dziwnie…?

 


 - Mówił, jakby nie był stąd, to znaczy z Polski. Brzmiał jak obcokrajowiec. Może pomyślisz, że mam paranoję, ale dałabym sobie głowę uciąć, że mówił z włoskim akcentem.

 - Już nic sobie nie pomyślę. Jeśli to sprawka Pauliny, odpowie za to, choć myślę, że ciężko będzie jej to udowodnić. Mówiłaś o tym policji?

 - Mówiłam, ale nic nie wspominałam o Paulinie. Jestem obolała  i nawet przy mówieniu odczuwam ból. To przez tę rozciętą wargę. Dostałam pięścią i aż dziw, że nie wybił mi zębów.

 - Nie mówił lekarz, czy zatrzymają cię na oddziale? Nie wyglądasz dobrze – powiedział z troską.

 - Na pewno zostanę. Czekają tylko aż ta kroplówka zejdzie.

 

Było dobrze po północy, gdy opuścił szpital. Był już o wiele spokojniejszy zwłaszcza po rozmowie z lekarzem, który zapewnił go, że Ula i tak miała wiele szczęścia.

 - Rany tylko tak okropnie wyglądają, ale nie są groźne. Za trzy, cztery tygodnie wszystko powinno się wygoić. Proszę myśleć pozytywnie. Równie dobrze mogła mieć połamane od kopniaków kości, czy odbite nerki, albo wstrząśnienie mózgu. Konsekwencje tego napadu mogłyby być daleko idące. Na szczęście nie jest tak źle.

Mimo to Marek był przytłoczony tą sytuacją i najchętniej wziąłby Uli ból na siebie. Rany i siniaki może nie były groźne, ale z pewnością bolesne, bo Ula krzywiła się przy każdym ruchu. Poza tym nie mógł przestać myśleć o tym, co mu powiedziała o całym zdarzeniu i o napastnikach. Z całą pewnością nie miała urojeń. Jeśli rozpoznała włoski akcent napastnika, to nie miał prawa jej nie wierzyć.

Zasnął dopiero nad ranem nie mogąc uspokoić galopady myśli. Koło ósmej zadzwonił do Olszańskiego prosząc go o zastępstwo przynajmniej na dwa dni i po krótce opowiadając o wydarzeniach zeszłego wieczoru.

 - Wprawdzie obiecałem Violetcie, że oddzwonię, ale było już bardzo późno i nie chciałem was budzić. Powiedz jej, co się wydarzyło i uczul, żeby na razie trzymała język za zębami. To ważne, bo wprawdzie mam pewne podejrzenia, ale na razie żadnych dowodów na ich potwierdzenie więc lepiej nie mówić nic.

 

Trójka mężczyzn podjechała pod dom Alexa i pośpiesznie wysiadła z samochodu kierując się do drzwi wejściowych. W środku czekała już na nich Paulina zgłodniała wieści. Jak tylko ujrzała całą trójkę rzuciła w ich kierunku. – I jak poszło, chłopcy?

 


Luiggi triumfalnie potrząsnął torebką.

 - Poszło zgodnie z planem. Dostała małe lanie, ale muszę przyznać, że jest odważna. Za żadne skarby nie chciała podać pinu do karty. Wolała śmierć niż powiedzieć cokolwiek. W torebce są tylko dokumenty i komórka, a w reklamówce jakieś zakupy, które zrobiła. Jutro pewnie dowiesz się reszty w firmie.

 - Dziękuję wam. Dobrze się spisaliście. Na stole w kuchni macie kolację. Dopiero ją przywieziono i pewnie jest jeszcze ciepła.

Kiedy zniknęli jej z oczu zaczęła przetrząsać torebkę Uli. Faktycznie niewiele w niej było. Sięgnęła do szuflady komody wyciągając z niej nożyczki. Z mściwą satysfakcją pocięła w drobny mak kartę do bankomatu, dowód osobisty i prawo jazdy. Torebkę wraz z pozostałą zawartością wrzuciła do szuflady. Zajrzała do reklamówki i aż zaświeciły jej się oczy na widok pięknego szala firmy włoskiej Dolce&Gabbana. - Musiała wydać za niego majątek – mruknęła. – To z najnowszej kolekcji… Tego na pewno nie wyrzucę. Zbyt cenne.

 

Następnego dnia pojawiła się w firmie punktualnie i wprost z windy udała się do Olszańskiego. Dzisiaj miała odebrać swoją umowę. Ona już czekała na nią. Olszański wskazał jej miejsce, gdzie miała się podpisać. Zrobiła to z szerokim uśmiechem pytając jednocześnie o Marka.

 - Marka nie będzie przez co najmniej dwa dni.

 - Dlaczego? Coś się stało?

 - A dlaczego miałoby się stać? Ma pilne sprawy do załatwienia.

 - No tak, rozumiem… Tylko nie ustaliliśmy, gdzie będę siedzieć.

 - Konferencyjna jest pusta. Pamiętam, że lubiłaś tam pracować. Jest do twojej dyspozycji. Zajrzyj do Pshemko. On pokaże ci najnowsze projekty i opowie o dodatkach.

Wyszła z kadr z uśmiechem błąkającym się na ustach. Skoro Marek wziął aż dwa dni wolnego, to oznacza, że z panną Cieplak nie jest wesoło. Bez niej w firmie będzie miała większe pole manewru. Kontakt z Pshemko był ważny i nie omieszka go odnowić. Znów będzie mu prawić komplementy i będzie dla niego słodka jak miód, a wszystko po to, by pokrzyżować mu plany. On też nie był dla niej miły przed wyjazdem do Milano. Zarzucił jej kłamstwo i nielojalność. Takich rzeczy się nie wybacza, ale pielęgnuje w pamięci.

środa, 27 marca 2024

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 5


WAM WSZYSTKIM, NASI DRODZY CZYTELNICY, ŻYCZĄ

GOŚKA I GAJA




ROZDZIAŁ 5

 

Zadawszy to pytanie wrócił do biurka i usiadł przy nim. To nieco rozczarowało Paulinę, bo sądziła, że usiądzie na kanapie obok niej. To też dowodziło, że chyba nie żywi już do niej jakichś cieplejszych uczuć. Opanowała się jednak przystępując do rzeczy.

 


 - Rok oderwania od firmy i od pracy to długo, Marco. Zatęskniłam… Brakuje mi tego. Nagle tam w Milano poczułam się bardzo samotna. Alex pracuje po całych dniach i widywaliśmy się tylko wieczorami przy kolacji. Postanowiłam więc wrócić i prosić cię, byś zatrudnił mnie na moim dawnym stanowisku, o ile oczywiście to możliwe. Macie nowego ambasadora firmy?

 - Nie mamy. Po twoim wyjeździe uznaliśmy to stanowisko za zbędne. Jest funkcja PR-owca, który ma dość szeroki zakres kompetencji. To kontakty z mediami, a oprócz tego intensywna reklama w internecie połączona z promocją najpiękniejszych kreacji. To też permanentny kontakt z naszymi stałymi i najlepszymi klientami. Ty w swoim zakresie obowiązków nigdy nie miałaś czegoś takiego i doprawdy nie wiem, czy podołałabyś, bo znając twój charakter raczej traktowałabyś ludzi z góry i wyniośle, czym zapewne zniechęciłabyś ich do czegokolwiek, a to z kolei nie przysłużyłoby się firmie.

Paulina zacisnęła zęby. Jego słowa ubodły ją do żywego. Najwyraźniej ją obrażał.

 - Uważasz, że nie byłabym uprzejma wobec klientów?

 - Tego nie powiedziałem, ale w twoim sposobie bycia jest coś takiego co odstręcza i to chyba nie jest twoja wina. Nie masz po prostu na to wpływu, bo taka już jesteś. Nie chciałbym jednak, żebyś wyszła stąd rozczarowana, dlatego mógłbym zaproponować ci stanowisko specjalisty do spraw kreowania wizerunku. Masz świetny gust i przede wszystkim doświadczenie, bo przecież wcześniej zajmowałaś się czymś podobnym. Poza tym do twoich kompetencji należałby dobór modelek i modeli, ustalanie przymiarek i sesji, co wiąże się ze ścisłą współpracą z Pshemko. Jeśli odpowiada ci ta funkcja, to zapraszam.

 - Dziękuję ci - Paulina podniosła się z kanapy. – Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz. Jeśli pozwolisz, zacznę od jutra. Zajrzę jeszcze do Olszańskiego.

 - W porządku. Jeśli chodzi o wynagrodzenie, to mogę zaproponować takie, jak miałaś wcześniej.

 - Nie mam nic przeciwko temu. Najważniejsze, że zacznę coś robić. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, Marco i do jutra.

Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Marek ciężko opadł na fotel. Czyżby Ula miała jakiś szósty zmysł, a jej złe przeczucia nie były bezpodstawne? Ona przeczuwała, że Paulina może pojawić się wkrótce po telefonie do Violetty i proszę nie minął tydzień, a ona zjawia się w F&D, jak gdyby nigdy nic. Nie mógł jej odmówić powrotu do pracy. Nadal posiadała dwadzieścia pięć procent udziałów i była współwłaścicielką firmy, a tym samym miała pełne prawo do pracy w niej. Ula na pewno się zdziwi, a może wcale nie będzie zaskoczona?

 

Paulina wyszła z gabinetu Marka z mieszanymi uczuciami. Złość była jednak tym dominującym. Aż nią zatrzęsło, gdy mówił o jej dumnym charakterze. Co w tym złego, że zna swoją wartość i nie pozwala się traktować źle byle komu? Najważniejsze jednak, że wraca do pracy. Wprawdzie zapewniła Marka, że przyjechała na stałe, ale nie zmierzała zostać w Polsce. Zamierzała zrealizować swój plan, a potem, jak sprawa przyschnie i Marek znowu będzie wolnym człowiekiem, po prostu zniknąć. Za chwilę podpisze nową umowę u Olszańskiego, a od jutra zacznie urządzać się w firmie od nowa. Już miała skręcać w korytarzyk, w którym miał gabinet dyrektor HR, gdy zauważyła, że z windy wysiadła Ula. Obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem, ale przemogła się witając z nią.

 - Witaj, Ula.

 


 - Paulina? – twarz Uli przybrała kolor kredy, a plik dokumentów, który trzymała w dłoni rozsypał się wokół jej stóp. Obie schyliły się jednocześnie usiłując je pozbierać. – Wróciłaś?

 - Wróciłam – Paulina podała jej część dokumentów. – Właśnie byłam u Marka i idę do Olszańskiego po umowę. Zaczynam od jutra. Mam nadzieję, że mój powrót ci nie przeszkadza?

 - A dlaczego miałby? – odpowiedziała pytaniem. - Przecież to twoja firma i możesz robić co zechcesz.

 - No właśnie. Cieszę się, że o tym pamiętasz, a teraz wybacz. Trochę się spieszę – odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku gabinetu Olszańskiego. Ula stała jeszcze przez chwilę na środku korytarza nie mogąc wyjść z szoku. Wprawdzie od kilku dni męczyły ją złe przeczucia dotyczące Pauliny, ale nie sądziła, że spotkanie z nią nastąpi tak szybko.

Weszła do pokoju Marka i bez słowa usiadła na kanapie. Była śmiertelnie blada, a na czole wykwitły jej kropelki potu. Ten widok przeraził juniora. Wstał od biurka i usiadł obok niej na kanapie przytulając ją do siebie.

 - Na litość boską, Ula, wyglądasz jakbyś zobaczyła upiora. Co się stało?

 - Mówiłam ci, że telefon Pauliny zwiastuje kłopoty, że moja intuicja podpowiada mi jakieś koszmarne scenariusze w związku z nią. I co? I nagle spotykam ją na korytarzu i dowiaduję się, że od jutra zaczyna pracę w firmie. Źle się stało Marek, że przyjąłeś ją do pracy. Równie dobrze mogła czerpać profity z zysków firmy. Nigdy nie była pracownikiem miesiąca. Dlaczego? – zaszkliły jej się oczy.

 - Kochanie, bo nie miałem innego wyjścia. Ona nadal ma udziały, podobnie jak Alex. To, że zgłosiła się do mnie po roku i wyraziła chęć pracy tutaj, to tylko czysta proforma. Nie musiała tego robić, bo jest współwłaścicielką. To, że poprosiła mnie o zatrudnienie dobrze o niej świadczy. Wie, że po prostu tak wypada, bo jestem prezesem.

 - To tłumaczenie nie uspokaja mnie w najmniejszym stopniu. Najpierw knuł Alex, a teraz ona wpędzi nas w kłopoty. Wspomnisz moje słowa. Musimy patrzeć jej na ręce tak, jak patrzyliśmy na ręce jej bratu. Koniecznie trzeba zminimalizować ryzyko jakichś przekrętów.

 - Tak właśnie zrobimy. Nie denerwuj się już. Masz coś dla mnie? – wskazał na leżący na szklanym stoliku plik papierów.

 - Musisz to wszystko przejrzeć i podpisać. Ja wracam do siebie.

Była już przy drzwiach, gdy przypomniała coś sobie.

 - Marek, umówiłam się dzisiaj z Violką. Obiecałam jej pomóc przy wyborze kreacji na ten wieczór panieński. Nie masz nic przeciwko? Wrócę autobusem.

 - Oczywiście, że nie mam. Nie wracaj tylko za późno, bo będę się martwił, a najlepiej zadzwoń, jak już skończycie. Przyjadę po ciebie.

 - Zupełnie bez sensu. Przecież mam dobre połączenie ze Złotych Tarasów na Sienną. Dziesięć minut i będę w domu.

 

Violetta szalała. W pół godziny przeczołgała Ulę przez wszystkie galerie w Złotych Tarasach, a ponieważ nic jej tam nie odpowiadało pociągnęła jeszcze Cieplakównę po wszystkich okolicznych sklepach z ciuchami. Ula miała dość i zaczęła się buntować. Burczało jej w brzuchu i bolały ją nogi. Poza tym zrobiło się dość późno.

 


 - Viola, ja mam już dość. Wracajmy do domu. Kupiłaś tyle rzeczy, że do śmierci ich nie zedrzesz. Głodna jestem i nie czuję nóg.

Violetta zatrzymała się na środku chodnika i rozejrzała dokoła.

 - O, tam jest jakaś knajpka. Chodźmy, ja też zgłodniałam. Zapraszam cię na dobre jedzonko, a potem pójdziemy na przystanek. Obiecuję.

Nie lubiąca za bardzo jadać w restauracjach Ula, w końcu dała się namówić. Kończyły jeść, gdy odezwał się jej telefon. Odebrała natychmiast widząc na wyświetlaczu imię Marka.

 - Halo, Marek?

 - Kochanie, gdzie ty jesteś? Myślałem, że o tej porze będziesz już w domu. Przyjechać po ciebie?

 - Nie trzeba, naprawdę. Właśnie idziemy na przystanek i za piętnaście minut będę w domu. Viola się rozszalała i trochę nam zeszło. Za chwilę będę. Na razie – rozłączyła się i spojrzała na Kubasińską. – Płacimy i wychodzimy. Marek się martwi i aż dziwne, że twój Sebastian jeszcze nie dzwonił.

 

Były już niedaleko przystanku, gdy Violka poderwała się do biegu.

 - Lecę Ulka, bo widzę, że mój autobus podjeżdża. Dzięki za wszystko kochana i do jutra.

 - Do jutra! – krzyknęła za nią. Wykończyła ją ta szaleńcza eskapada po sklepach. Marzyła tylko, by wziąć przyjemną kąpiel najlepiej z Markiem i pójść spać. Nagle poczuła szarpnięcie. Jak spod ziemi wyrosło przed nią dwóch drabów z kapturami na głowie i kominiarkami na twarzach. Wciągnęli ją do bramy. Jak duch pojawił się i trzeci.

 - Tylko spokojnie panienko. Dawaj wszystko co masz. Najlepiej całą torebkę – brutalnie ściągnął jej z ramienia skórzaną listonoszkę i zaczął w niej grzebać. Rozczarowany prawie pustym portfelem uderzył ją pięścią w twarz.

 - Gdzie gotówka? – warknął.

 - Nie noszę gotówki – odpowiedziała drżącym od płaczu głosem. – Wszędzie płacę kartą.

 - Pin do karty, natychmiast! – wrzasnął. Pokręciła głową.

 - Nigdy w życiu wam nie podam. Zabijcie mnie.

Ledwie skończyła mówić posypały się na nią ciosy zadawane przez trójkę zbirów. Bili ją gdzie popadło. Straciła przytomność.

 - Basta! Basta! Wystarczy – jeden z napastników ściągnął kominiarkę i sięgnął po reklamówkę, którą Ula wypuściła z rąk. Włożył do niej torebkę i dał znak pozostałym, że wychodzą. Przed bramą rozejrzeli się jeszcze, czy ktoś nie był świadkiem tego incydentu i upewniwszy się, że nie ma nikogo takiego pośpiesznie oddalili się z miejsca napadu.

 

Marek z niepokojem co chwilę zerkał na zegarek. Od telefonu do Uli minęła ponad godzina, a ona powinna dawno być już w domu. Kilka razy wybierał do niej numer, ale nie odbierała. Zadzwonił nawet do Rysiowa z pytaniem czy nie pojawiła się u nich. Potem żałował, bo sam mocno powątpiewał, żeby nagle zmieniła plany i pojechała do ojca. Teraz niepokoił się nie tylko on, ale cała rodzina Cieplaków. Coraz bardziej odczuwał zdenerwowanie i lęk o nią. Zaczął wydzwaniać. Najpierw do Violetty, która mocno zdziwiona, że Ulka jeszcze nie dotarła powiedziała Markowi, że rozstały się przy przystanku.

 - Mój autobus przyjechał pierwszy. Nie chciałam czekać, bo miałam pełno toreb z zakupami.

 - OK Viola, rozumiem… Będę dzwonił po szpitalach, bo może zasłabła, albo coś…

 - Daj znać, jak czegoś się dowiesz.

 - Dam, na pewno dam.

 


Sięgnął po książkę telefoniczną i wybrał numer najbliższego szpitala.