ROZDZIAŁ 11
Po chwili drzwi otworzyły się
i stanęła w nich gospodyni seniorów Zosia.
- Dobry wieczór Zosiu. Zastaliśmy rodziców?
- Tak…, tak…, wejdźcie – wyjąkała zaskoczona.
– Miło cię widzieć Marek. Oboje są w salonie.
Puściła ich przodem zamykając
za nimi drzwi. Stanęli w progu. Matka czytała jakieś czasopismo, a ojciec
drzemał okryty pledem w fotelu.
- Dobry wieczór – Marek przywitał się cicho.
Helena ściągnęła okulary i zmęczonym wzrokiem spojrzała na przybyłych.
Momentalnie jej oczy zrobiły
się mokre od łez. Wstała i podeszła do nich.
- Tak się cieszę synku, tak się cieszę…
Marzyłam, żeby dożyć jeszcze spotkania z tobą. A ta pani? – Ula wyciągnęła dłoń
w geście przywitania.
- Urszula Cieplak. Myślę, że moje nazwisko nie
jest pani obce. Miło mi panią widzieć.
- Urszula Cieplak? Ależ się pani zmieniła.
Wypiękniała pani.
- Koniecznie musimy porozmawiać z ojcem o
firmie. Wiemy, że nie dzieje się w niej najlepiej. Mam nadzieję, że już
przeszła mu złość na mnie i zechce rozmawiać?
- Zaraz go obudzę. Wejdźcie. Zosia zrobi nam
kawy – zwróciła się do gospodyni. Ta kiwnęła głową i zniknęła w czeluściach
kuchni.
- Krzysiu obudź się – Helena delikatnie
potrząsnęła ramieniem męża. – Marek przyszedł…
- Marek? Tutaj? Ale jak? Dlaczego? - Krzysztof
przetarł zaspane powieki.
- Witaj tato. Przyjechaliśmy z ważnymi
informacjami o firmie. Jesteśmy mocno zaniepokojeni i chcielibyśmy pomóc.
- Pomóc? Tej firmie nie można już pomóc. To
koniec.
- Za chwilę porozmawiamy, ale wcześniej
przedstawię ci Ulę Cieplak. Znasz ją, bo pracowała w firmie. To genialny
ekonomista i kobieta mojego życia. To był jej pomysł, żeby tu przyjechać więc
wysłuchaj jej proszę.
Senior założył na nos okulary
i z podziwem przyjrzał się Uli.
- Bardzo się pani zmieniła. Nie poznałbym pani.
Czy naprawdę wynalazła pani jakieś cudowne lekarstwo, żeby postawić firmę na
nogi? Ja już dawno zwątpiłem i nie mam już nadziei, że cokolwiek się zmieni.
Bardzo żałuję, że zaufałem niewłaściwym ludziom, którzy pociągnęli tę firmę na
dno. Nasze przyrodnie dzieci zachowały się wobec nas podle. Nie zasłużyliśmy
sobie… A ciebie synu już dawno powinienem był przeprosić. Bardzo mi wstyd, że
tak źle cię potraktowałem, nie doceniłem ile dobrego robiłeś dla firmy. Alex
okazał się fatalnym prezesem, a jego siostra…, niech Bóg mi wybaczy, to podła
suka bez sumienia – zadrżał mu głos i zaszlochał głośno. Przykro było im
patrzeć na tego znękanego człowieka. Marek podszedł do niego i mocno przytulił.
- Już w porządku tato. My nie pozwolimy, żeby
dorobek waszego życia poszedł na zatracenie. Podźwigniemy firmę, ale musisz
wysłuchać Uli.
Do salonu weszła Zosia niosąc
tacę z parującymi filiżankami. Ustawiła je na stole i znikła jak duch. Marek
pomógł wstać ojcu i podprowadził go do krzesła. Kiedy każdy siedział wygodnie
Ula zaczęła wyłuszczać szczegóły swojej propozycji.
- Panie Krzysztofie, żeby ruszyć z czymkolwiek
musimy albo posiadać państwa pełnomocnictwo, albo odkupić od państwa ten
pięćdziesięcioprocentowy pakiet udziałów. Chciałabym wiedzieć, czy nadal je państwo
posiadają.
- Mamy nawet więcej. Paulina jak wyszła za mąż
za tego obrzydliwego Włocha, zbyła na naszą rzecz swoje dwadzieścia pięć
procent mówiąc, że Alex tych udziałów nie chce, a ona nie chce mieć już nic
wspólnego z firmą, bo źle jej się kojarzy. Co za tupet! Miałeś po stokroć rację
i wielka szkoda, że byłem tak głupi i ci nie uwierzyłem. Ty przejrzałeś na
wylot i ją, i Alexa. Mamy więc siedemdziesiąt pięć procent. Alex zatrzymał
swoją część, ale chyba nie bardzo mu na niej zależy i firma raczej go nie
obchodzi, bo nie pojawia się już na zebraniach zarządu.
- To bardzo dobre wiadomości. Czy mają państwo
kontakt z Alexem? W sensie jakiś numer telefonu lub adres?
- Oczywiście, ale w ogóle do niego nie
dzwonimy.
- Teraz trzeba będzie zadzwonić, bo sytuacja
tego wymaga. Możemy przejąć resztę udziałów i firma będzie należała tylko do
Dobrzańskich, a raczej w trzech czwartych do Dobrzańskich, ale tu potrzebuję
pana pomocy, bo bardzo nie chcę, żeby on dalej pobierał dywidendy. Zrujnował
rodzinną firmę i to on powinien zapłacić wam, a nie czerpać jeszcze zyski z
tego, co zostało. Jutro podam kwotę za jaką możemy odkupić jego pakiet. Od razu
mówię, że będzie to najniższa możliwa kwota, bo on przyczynił się do upadku
firmy poprzez złe nią zarządzanie. Jeśli nie zgodzi się na nasze wyliczenia,
proszę postraszyć go sądem i powiedzieć, że oskarżymy go o defraudację i
działanie destrukcyjne. Wiem, że oboje Febo unikają skandali jak ognia i liczę,
że jednak się zgodzi. Kiedy będziemy mieć już cały pakiet podzielimy go na trzy
części. Państwo zatrzymają połowę, a my odkupimy od was dwadzieścia pięć
procent i podzielimy się między sobą. Po formalnościach zacznę inwestować w
materiały i mobilizować Pshemko do tworzenia. Mam nadzieję, że nie wypalił się
do końca i jeśli stworzę mu odpowiednie warunki zacznie znowu projektować swoje
ponadczasowe kreacje. Generalnie chcę wrócić do tego co już było, bo
rozwiązania mieliśmy dobre, tylko czasu było trochę mało, żeby wprowadzić je w
życie. Będę też próbowała przywrócić zwolnionych przez Febo pracowników. To
ludzie lojalni wobec firmy i dobrzy fachowcy. Na kolekcję jesienno-zimową chyba
już trochę za późno, ale przed nami wiosenno-letnia, a tej już nie odpuszczę.
Mam w głowie mnóstwo pomysłów i wierzę, że wszystko się powiedzie. Marek mi
pomoże, a i ludzie z firmy na pewno też. Wprawdzie ciężko będzie pogodzić pracę
w „Iskierce” z pracą w F&D, ale może uda nam się pozyskać kogoś na moje
miejsce. Trzeba dać ogłoszenie. To już zostawiam tobie Marek.
- W „Iskierce”? A co to za firma?
- To moja firma tato. Moja i Sebastiana
Olszańskiego. Kupiliśmy podupadające wydawnictwo i wynieśliśmy je na szczyt.
Świetnie prosperujemy i świetnie zarabiamy. Nie chciałbym się go pozbywać, bo
to takie moje dziecko ukochane, wypieszczone i jedyne.
- Nie wiedzieliśmy, że masz dobrze
prosperującą firmę. Naprawdę cię podziwiamy i gratulujemy. Kiedy kazałem ci
odejść z F&D byłem niemal pewien, że nie poradzisz sobie, że wcześniej czy
później przyjdziesz tu i będziesz błagał o powrót do pracy.
- Nie zna pan własnego syna panie Krzysztofie
– odezwała się Ula. - Jest tak samo dumny i uparty jak pan i bardzo, bardzo
ambitny. Niezwykle pracowity, sumienny i przede wszystkim uczciwy. Dzięki tym
cechom zbudował małe imperium. Naprawdę możecie być z niego dumni. Ja jestem i
to bardzo – spojrzała na Marka z żarem w oczach. – W takim razie skoro już
wszystko wiadomo proszę powiedzieć, czy zgadzacie się na warunki, które
przedstawiłam i czy pan panie Krzysztofie porozmawia z Alexem?
- Jak tylko podacie mi kwotę sprzedaży
udziałów, dzwonię do niego natychmiast. A pomysł jest bardzo dobry. Napełnił
mnie nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone. Bardzo wam dziękuję dzieci.
Bardzo. Ja sam nie mógłbym się już zdobyć na taki wysiłek i to nie tylko
dlatego, że jestem chory, ale dlatego, że nie posiadam środków, żeby podźwignąć
firmę do dawnego poziomu. Generalnie wszystko rozbija się o pieniądze, bo Alex
skutecznie pozbawił nas godziwych dochodów.
- Podobno zamiast niego funkcjonuje tam jakiś
komisarz? – dopytywała Ula.
- Tak. Niejaki Juszczyk. Wydawało mi się to na
początku dobrym rozwiązaniem, ale potem zaczęły do mnie docierać informacje, że
on nie jest taki uczciwy za jakiego go uważałem. Myślę, że Turek może wiedzieć
coś więcej i to chyba z nim należy się najpierw rozmówić.
Wizyta u Dobrzańskich trwała
do późnych godzin wieczornych. Ustalono plan działania. Wszyscy podejrzewali,
że ten Juszczyk okrada firmę, więc należało działać błyskawicznie.
Marek podwiózł Ulę pod blok i
wszedł jeszcze na chwilę. Trochę go martwił ten entuzjazm Uli. Podczas kiedy
ona krzątała się w kuchni robiąc im późną kolację on zagłębiwszy się w miękki
fotel mówił zmartwionym głosem.
- Myślę, że za bardzo się zaangażowałaś w
ratowanie tej ruiny Ula. Ryzykujesz ogromne pieniądze, które mogą się wcale nie
zwrócić. Pomyślałaś o tym?
Postawiła talerz z kanapkami
na stole i wróciła po dzbanek z herbatą i kubki.
- Oczywiście, że pomyślałam, ale jakoś mam
pewność, że nic złego się nie stanie. Trudno jest mi to wytłumaczyć. To szósty
zmysł, intuicja, wiara, że Thomas nade mną czuwa? Możesz nazwać sobie to jak
chcesz, ale proszę cię nigdy we mnie już nie zwątp. Raz zwątpiłeś i spójrz czym
to się skończyło. Jesteśmy jak dwaj rozbitkowie, którzy nie potrafią zebrać
swojego życia do kupy. Musisz mnie wspierać w każdej decyzji, bo bez ciebie nic
nie zdziałam i będę się tylko miotać. Mam naprawdę dobry plan. Ucieszyłam się
kiedy rodzice powiedzieli, że mają siedemdziesiąt pięć procent udziałów. Nie
musimy już od nich kupować tych pięćdziesięciu, a tylko dwadzieścia pięć.
Reszta będzie od Alexa. Wiem, że trzeba wpompować w firmę mnóstwo pieniędzy,
ale wierz mi, że ja naprawdę je mam i nawet jak zainwestuję, to nadal będę
miała z czego żyć. Pomyślałam sobie, że ty zostaniesz w „Iskierce”, a ja stanę
na czele F&D. Muszę być tam na miejscu, żeby wszystkiego dopilnować. Nie
mam zakusów na fotel prezesa i jak tylko firma stanie na nogi, będziesz mógł
wrócić, a „Iskierkę” pociągnę razem z Sebastianem. Jak tylko ojcu uda się
odkupić udziały Febo, ruszamy z kopyta. Dobrze, że wzięliśmy od niego
dokumentację. Jeszcze dzisiaj policzymy ich wartość, dlatego proponuję, żebyś
został na noc, bo trochę nam to zajmie. Poza tym leje – pokazała mokre od
deszczu szyby.
Marek był kompletnie
zaskoczony.
- Naprawdę pozwolisz mi tu zostać na noc? –
wykrztusił.
- No chyba nie chcesz zwalić wszystkiego na
mnie?
- Oczywiście, że nie. Oczywiście, że nie… -
zapewnił pośpiesznie.
Siedzieli niemal do północy,
ale zliczyli wszystko, nawet straty jakie poniósł Alex źle inwestując. Zmęczeni
kładli się spać w jednym łóżku. Marek nie oczekiwał niczego. Objął ją wpół i
przytulił się mocno do jej pleców.
- Jestem szczęśliwy Ula. Bardzo szczęśliwy -
wyszeptał.
Nie widział jak uśmiecha się
szeroko zamykając powieki. Ona czuła podobnie.
Następnego dnia rano jak
tylko dotarli do pracy Marek wykonał telefon do ojca i podał mu kwotę za jaką
odkupią udziały.
- Powiedz mu, że ta kwota nie podlega
negocjacjom. Nie zwiększymy jej nawet o grosz. Albo sprzedaje, albo spotkamy
się w sądzie. Zresztą myślę, że on ma świadomość niskiej wartości udziałów, bo
sam do niej doprowadził. Znając twój talent do negocjacji wierzę, że dasz radę
to załatwić po naszej myśli. Chcę cię też uprzedzić, że w piątek wyjeżdżam z
Ulą do Poczdamu i nie będzie nas do niedzieli. W drodze powrotnej wpadniemy do
was. Może już będziesz coś wiedział.
Koniecznie musiał pogadać z
Sebastianem i przygotować go na zmiany. Opowiedział mu przebieg rozmowy z
rodzicami, o propozycji Uli i o tym skąd dowiedzieli się o kłopotach firmy.
- Dzięki Ali znamy mnóstwo szczegółów i musimy
zacząć działać. Myślę, że od przyszłego tygodnia. Ala godnie zastępuje cię na
stanowisku HR-owca. Zgodziła się na nie tylko dlatego, że niewiele pozostało
jej już do emerytury. W innych okolicznościach wolałaby odejść z firmy niż je
przyjąć.
- Taaak… Ala zawsze była w porządku.
- I jeszcze jedna istotna rzecz. Musimy dać
ogłoszenie na stanowisko Uli. Ona nie sklonuje się przecież, a tylko ona może
uratować F&D. Zajmiesz się tym? Pamiętaj, wyśrubuj wymagania do maximum. To
musi być ktoś równie dobry jak ona. Najlepiej kobieta z doświadczeniem w
zawodzie. Mężczyznę już mieliśmy i nie wyszło to najlepiej. Kobiety jednak są
bardziej solidne od mężczyzn.
W piątek rano wyruszyli po
raz kolejny znaną już Markowi trasą do Poczdamu. Prowadził Marek. W drodze
omawiali jeszcze szczegóły dotyczące zmian w F&D.
- Oczywiście zmieniamy natychmiast nazwę. Już
nigdy więcej Febo – Ula wyszczerzyła się do Marka. Pokiwał głową i odpowiedział
uśmiechem. – Sprowadzimy najlepsze materiały, ale zanim to zrobimy zwołamy
zebranie dyrektorów szwalni. Będą mieć sporo czasu, żeby dostosować się do
zmian. Zrobimy też zebranie załogi. Dzwoniłam do Ali i prosiłam ją, żeby
powiadomiła wszystkich zwolnionych, że rysuje się duża szansa na powrót. W
poniedziałek rano pójdziemy tam oboje i najpierw pogadamy z Adamem, a potem z
Pshemko. Z tym Juszczykiem też trzeba będzie. Nie jest potrzebny w firmie.
- Mój Boże Ula, skąd w tobie tyle entuzjazmu i
tyle pomysłów? Gdybyś teraz siebie widziała… Ty urodziłaś się po to, żeby
podejmować najtrudniejsze wyzwania. Kocham cię moja wojowniczko – pogładził jej
ciepły policzek. Zamyśliła się.
- Może coś w tym jest… Jeśli się już czegoś
podejmuję to lubię doprowadzać sprawy do końca. To wielka satysfakcja i świetne
samopoczucie a także świadomość, że jednak dałam radę, że się nie poddałam –
wbiła wzrok w przednią szybę. – Chyba dojeżdżamy. Na następnym zjeździe zjedź z
trasy.
- Pamiętam skarbie… Szybko dojechaliśmy.
Zatrzymujemy się przy hali targowej?
- Pewnie. Bez tego ani rusz.
Uprzątnęli grobowiec Ditmar’ów
i ustawili w wazonach dwa wielkie bukiety kwiatów. Marek zapalił znicze.
- Zostawisz mnie na dziesięć minut samą? – Ula
zasiadła na ławeczce i wbiła wzrok w Marka.
- Oczywiście skarbie. Będę czekał przy
samochodzie.
Kiedy już się oddalił
westchnęła ciężko i zaczęła swój monolog.
- Witaj kochanie. Musiałam przyjechać, bo
zatęskniłam za tobą. To już prawie rok jak musiałam cię pochować. To już prawie
rok, kiedy pękło mi serce. Za tydzień zrzucę to żałobne ubranie i ubiorę coś
kolorowego. Oficjalna żałoba dobiegnie końca, ale ta ważniejsza będzie tkwiła
we mnie po kres moich dni. Powoli się pozbierałam i to dzięki Markowi. On
bardzo się zmienił. Jest dobry, uczciwy i wrażliwy. Bardzo mnie wspiera nawet w
najdrobniejszej rzeczy. Jeszcze o tym nie wiesz, ale podjęłam nowe wyzwanie.
Wraz z Markiem chcę uratować firmę jego rodziców. Bardzo źle z nią i nie ma
pewności, czy nam się uda. Chcę wierzyć, że tak. Potrzebuję tylko trochę
duchowej opieki z twojej strony. Wiem, co byś powiedział… Zapytał byś, że po co
mi to? Po co pakuję się w nieswoje kłopoty? Ale przecież wiesz kochany, że ja
już tak mam. Nie mogę przejść obojętnie obok czyjegoś nieszczęścia. Rodzice
Marka, to już starsi ludzie i serce im się kroi, gdy patrzą na upadającą firmę,
którą zbudowali od zera. Przecież gdyby w twojej firmie było źle, też szukałbyś
pomocy… Twoja wielka hojność sprawiła, że stać mnie na taką pomoc i wiem, że z
czasem wszystko mi się zwróci z nawiązką. Chcę cię tym samym zapewnić, że nie
będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Bądź obok kochany i wspieraj mnie.
Wszystko mi się uda, tylko bądź… - podniosła się z ławki i podeszła jeszcze do
grobowca. Z czułością pogładziła zdjęcie Thomasa. – Do jutra kochany.
Wyszła przez bramę z
zapłakaną twarzą. Zawsze tak było i Marek zdążył do tego przywyknąć. Podszedł
do niej obejmując ją i podając chusteczkę.
- Wszystko w porządku? – zapytał. Pokiwała
twierdząco głową.
- Tak… Jak najbardziej… Jedźmy gdzieś na
kolację. Jakoś nie mam ochoty na stanie przy garach.
Nie protestował. Otworzył jej
drzwi od strony pasażera a sam zasiadł za kierownicą. Zdążył poznać już miasto
i wiedział, gdzie najlepiej dają jeść.