Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 marca 2016

"WYZWANIE" - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


Miron dawał jej niezły wycisk. Nie litował się nad nią i rzadko ją chwalił choć wychodziła ze skóry. Przy tak intensywnych ćwiczeniach odczuwała ogromny ból całego ciała. Bolały ją barki i ręce, gdy musiała boksować treningowy worek trzymany przez Miro, lub leżąc na ławeczce podnosić ciężary. Niezauważalnie, ale jednak jej tłuszcz zamieniał się w masę mięśniową.
Najlepiej radziła sobie robiąc ćwiczenia aerobowe, bo nordic-walking dobrze ją do tego przygotował. Lubiła bieżnię i bieg. Nieco gorzej szło jej na ergometrze wioślarskim, ale była uparta. Ta jej zawziętość była czasem przedmiotem kpin Miro.
 - Klara nie przesadzaj. W takim tempie już dwukrotnie dopłynęłaś do Gdańska. Nie zrzucisz wszystkiego w ciągu jednego miesiąca i nie osiągniesz talii osy. Uszarpiesz się tylko niepotrzebnie, zmęczysz i będziesz wściekła sama na siebie.
 - Mógłbyś mieć więcej wiary we mnie – mówiła z pretensją. – Nie marzę o talii osy. Mam to gdzieś. Chcę wyglądać normalnie.
 - I będziesz. Obiecuję. Nie bez powodu ćwiczysz biegi, rower wiosłowanie. Mam dla ciebie konkretną propozycję. Zejdź na chwilę z bieżni i usiądź. – Gdy to zrobiła kontynuował. – Pierwszego maja nad Jeziorem Żywieckim, a konkretnie w Pietrzykowicach odbędzie się triatlon. Chciałbym żebyś w nim wystartowała. Masz niecałe trzy miesiące, aby się przygotować. Jestem pewien, że dasz radę.


Najpierw będziesz płynąć. Musisz przepłynąć dwa i pół kilometra. To średnia szerokość jeziora. Potem będziesz jechać na rowerze jakieś dwadzieścia kilometrów, a jeszcze potem musisz przebiec pięć. Teren jest trudny, górzysty i nie twierdzę, że będzie łatwo. Nie chodzi mi też o to, żebyś zajęła jakieś medalowe miejsce. Chodzi głównie o to, żebyś pokonała własne ograniczenia i słabości. Masz ukończyć ten triatlon. Jeśli to zrobisz przekonasz się jakie to wspaniałe uczucie. Co ty na to?
Patrzyła na niego kompletnie zaskoczona, ale też spanikowana. – Czy on oszalał? Ja mam wziąć udział w zawodach? Ja, taka grubaska? Przecież wszyscy mnie wyśmieją. Szaleństwo.
 - Klara widzę po twojej minie, że nie jesteś zbyt przekonana. Zaufaj mi. Ja przygotuję cię tak, że pokonasz te dystanse.
 - Boję się – szepnęła cicho patrząc mu w oczy.
 - Że nie podołasz? – Pokręciła przecząco głową.
 - Nie…, boję się ośmieszenia.
 - Przekonasz się, że nikt nie będzie się z ciebie śmiał. Gwarantuję ci. Ja cały czas będę przy tobie. Zabiorę kajak i będę cię asekurował podczas pływania. Na rowerze też będę ci towarzyszył. Tylko podczas biegu będziesz sama, ale jak dla ciebie to tylko dwadzieścia pięć minut, może nieco więcej. Od jutra zaczęlibyśmy intensywny trening.
 - Intensywny trening? To jak nazwiesz to, co robiłam tu do tej pory?
Miro roześmiał się.
 - Trzeba poćwiczyć bieganie w terenie i jazdę na rowerze. Jutro zabieram cię na basen. Na zawodach będziesz płynąć w piance podobnej do tej, której używają nurkowie. Musisz się do niej przyzwyczaić.
 - O święta naiwności! To ty nie wiesz, że nie produkują takich rozmiarów?
 - Produkują i ja już dla ciebie taką piankę mam. Jutro umawiamy się na basenie o godzinie szesnastej. A teraz chodź. Zważę cię.
Stanęła na wadze. Sama była ciekawa ile zrzuciła przez te dwa miesiące chodzenia na siłownię.
 - Osiemdziesiąt osiem kilo. Świetny wynik. Gratuluję. A teraz już zmykaj.
Jej dusza śpiewała. Nie podejrzewała, że zejdzie z niej aż tyle. Dwanaście kilo! Przełamała magiczną setkę. Cieszyła się i to bardzo. Trochę mniej było w niej entuzjazmu, gdy patrzyła w łazienkowe lustro i widziała tę paskudnie obwisłą skórę. Łudziła się jeszcze, że to jakoś samo się wchłonie. Zauważyła, że ostatnio jakby szybciej łapie infekcje. Podczas ćwiczeń dawała z siebie dwieście procent, pociła się i chyba przez to między tymi obwisłymi fałdami rozmnażała się flora bakteryjna. Starała się temu zaradzić. Często brała prysznic i smarowała zaczerwienione miejsca maścią lub zasypywała talkiem. Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że jak zrzuci wagę do wymarzonych sześćdziesięciu pięciu kilo, będzie musiała pomyśleć o operacji plastycznej. Przecież nie może do końca życia chodzić z takim fartuchem do kolan. To jednak była melodia przyszłości.
Następnego dnia pojawiła się na basenie. Tuż za nią podjechał pod halę Miron. Wręczył jej pakunek zawierający piankę i kazał się przebrać. Ciężko jej szło. Pianka wydawała jej się dość elastyczna, ale w rzeczywistości wcale taka nie była. Wreszcie jakoś udało się jej wciągnąć ją na siebie. – Tak powinnam wyglądać – pomyślała gładząc plaski brzuch. Pianka skutecznie zniwelowała wszystkie fałdy skórne i gładko przylegała do jej ciała. Na basenie rozebrany do kąpielówek czekał na nią Zwoliński. Weszła do wody. On został trzymając w ręku stoper.
 - Płyniesz na setkę. To dwie długości basenu. Płyniesz crawlem i jak najszybciej. Start!
Ruszyła. Poszła jak torpeda. Pianka sprawiła, że jej ciało przybrało opływowy kształt i niczym nie opierało się wodzie.
Miro wyłączył stoper i uśmiechnął się pod nosem. Wynurzyła się z wody trzymając się poręczy.
 - I jak? – zapytała.
 - Dziewczyno! Pojęcia nie miałem, że drzemie w tobie taki potencjał. Teraz popłyniemy wolno. Klasykiem. Będziemy pływać w te i z powrotem do momentu, w którym powiesz mi, że już nie dasz rady. Ruszamy.
Przy nim płynącym u jej boku poczuła się bardzo pewnie i w jakiś dziwny sposób nabrała energii. Zdecydowanie potrafił ją zmotywować. Po upływie półtorej godziny miała jednak dość. Słabła.
 - Nie dam już rady Miro. Wysiadam.
 - Podpłyń do drabinek. Wychodzimy. Zrobiłaś dzisiaj półtora kilometra. Całkiem nieźle. Przed zawodami na pewno przepłyniesz cały dystans. Na szczęście organizatorzy nie mają żadnych wymagań co do stylu pływania i możesz zmieniać na jaki tylko chcesz. Jak się zmęczysz crawlem, możesz przejść do klasyka, żeby trochę odpocząć. Idź się przebrać. Odwiozę cię do domu.

Zatrzymał samochód pod jej domem. Zupełnie spontanicznie zaproponowała mu kawę, a on się zgodził. Z ciekawością oglądał ten jej mały kurnik.
 - Nie wiem dlaczego, ale myślałem, że mieszkasz we własnym domu. Trafiłem jak kulą w płot. Wystarcza ci ta mała powierzchnia?
 - W zupełności. Jestem sama. Na co mi większe mieszkanie? – wzruszyła ramionami. - Oczywiście może kiedyś w przyszłości zmienię, ale to chyba nie nastąpi tak prędko.
 - Może prędzej niż myślisz? Masz chłopaka? – spytał znienacka. Wbiła w niego zdziwione spojrzenie.
 - Żartujesz? A który chciałby mnie taką? – powtórzyła dokładnie słowa swojej matki. – Mam lustro tutaj i wiem jak wyglądam. Nigdy z żadnym się nie umawiałam i nigdy żaden nie wykazał mną zainteresowania.
 - Chyba przebywałaś w towarzystwie samych ślepców i głupków. Jesteś przecież śliczna.
Spoważniała nagle.
 - Nie kpij sobie Miro. To drażliwy dla mnie temat. Za to ty pewnie nie możesz opędzić się od panien.
 - Rozczaruję cię, ale to wcale tak nie jest. Od dłuższego czasu wiodę życie samotnika. Ładna buzia i zgrabne ciało, to nie jest wszystko, czym mógłbym się zauroczyć. Poza tym uważam, że jednak najseksowniejszy jest mózg. Lubię mądre kobiety, a nie głupiutkie kokietki, które paplają o byle czym. – Dopił kawę i wstał. – Będę się zbierał, a ty odpocznij. Jutro podjadę do ciebie do pracy, daj mi tylko adres. Pojedziemy na błonia. Będę miał ze sobą dwa rowery. Na razie.

Zauważyła go jak zaparkował i wyszła żeby się przywitać i zamknąć biuro. Na jego samochodzie pyszniły się dwa górskie rowery.
 - Wskakuj. Plan jest taki. Zostawimy samochód na parkingu i ruszymy na Kopiec Kościuszki. To będzie dobry trening, bo trzeba wjechać na górę i z niej zjechać. Potem wrócimy na błonia i tu jeszcze trochę pojeździmy.


Dla niej wjechanie na kopiec okazało się karkołomne. Czerwona z wysiłku mocno naciskała na pedały. Była już niemal u szczytu, ale musiała zejść z roweru. Drżały jej nogi i nie potrafiła jechać.
 - Nie przejmuj się, – pocieszał Miro – jestem pewien, że trasa jaką wyznaczą organizatorzy zawodów nie będzie taka stroma. Mają świadomość, że uczestnikami są amatorzy a nie zawodowcy. I tak poszło ci bardzo dobrze. Odsapniemy trochę i powolutku zjedziemy na dół.
Zjazd wcale nie okazał się łatwiejszy. Wciąż musiała korzystać z hamulca, żeby nie pognać w dół z szaleńczą prędkością i skończyć gdzieś u podnóża z rozbitymi kolanami, albo jeszcze z czymś gorszym. Dojechali do błoni i tam już spokojnie na płaskim terenie zrobili kilkanaście rund.

W sobotę jak zwykle spotkała się z ojcem. Odkąd zaczął wraz z nią uprawiać chodzenie z kijami jego kondycja znacznie się poprawiła. Już nie przesiadywał przez cały weekend nad gazetą, ale starał się być aktywny.
 - Będę brać udział w triatlonie tato. Dasz wiarę? – pochwaliła się.
 - Serio? A kiedy?
 - Pierwszego maja w Żywcu. Jadę tam z moim trenerem z siłowni. On bardzo we mnie wierzy i uważa, że dam radę. Od kilku dni ostro trenujemy i pływanie i jazdę na rowerze, bo z bieganiem radzę sobie całkiem nieźle. Nie mam parcia na jakąś pozycję medalową, ale byłoby miło, gdybym nie była ostatnia. Miron mówi, że jak uda mi się ukończyć zawody, to od razu poczuję się lepiej i w ogóle wzrośnie moja samoocena. Najpierw byłam sceptycznie nastawiona, ale teraz bardzo chcę tam pojechać.
Ojciec popatrzył na nią z dumą.
 - Wiesz, że zawsze popieram cię we wszystkim i wierzę w ciebie. Poradzisz sobie. Spójrz jak wiele już dokonałaś. Połowy cię nie ma. Ciężko pracujesz, żeby osiągnąć cel. To godne podziwu, naprawdę. Szkoda tylko, że mama tego nie rozumie, a ja nie rozumiem jej. Najpierw ciosała ci kołki na głowie, żebyś schudła. Jak tylko sięgnę pamięcią wciąż robiła ci z tego powodu przykre uwagi i zamiast zadbać o odpowiednią dla ciebie dietę rozpychała ci żołądek tłustym jedzeniem zrzędząc jednocześnie, że się obżerasz. Co za niekonsekwencja. Teraz, gdy tyle schudłaś ona wciąż jest niezadowolona. Aktualnie twierdzi, że zamorzysz się z głodu na śmierć. Popada z jednej skrajności w drugą. Chyba nigdy nie pojmę, o co jej tak naprawdę chodzi.
 - Nie przejmuj się nią. Ja już dawno odcięłam pępowinę i przestałam jej słuchać. Robię swoje i uważam, że słusznie, bo dzięki temu poprawiły się moje wyniki badań, waga poszła w dół, dobrze sypiam i mam świetne samopoczucie. W końcu nie robię tego dla niej, ale dla siebie, choć ostatnio usłyszałam, że dobrze, że jej posłuchałam i zaczęłam się odchudzać. Wyobrażasz sobie? Ona przypisuje sobie całą zasługę, a prawda jest taka, że to jej permanentne ględzenie napędzało mnie do pochłaniania coraz większej ilości jedzenia. To moja matka, ale czasem mam ochotę nią naprawdę potrząsnąć, żeby się opamiętała. Nie gadajmy już o niej, bo to mnie denerwuje. Chodźmy pomaszerować trochę.

Termin zawodów zbliżał się nieubłaganie. Miro wychodził ze skóry, żeby przygotować ją jak najlepiej. Zrzuciła kolejne dziesięć kilo, co było bardzo pozytywne. Wciąż miała problemy ze skórą. Zaliczyła nawet kilka wizyt u dermatologa, jednak specyfiki, które jej przepisał, nie za bardzo były skuteczne. Postanowiła, że jak tylko osiągnie wagę docelową zrobi sobie operację. Było ją stać na taki wydatek. Dzięki temu, że teraz odżywiała się bardzo skromnie, nie wydawała bajońskich sum na słodycze, chińskie żarcie, czy fastfoody.
Miro stał się dla niej kimś naprawdę ważnym. Nie wyobrażała już sobie, że miałaby spędzić dzień bez jego towarzystwa. Mogli rozmawiać o wszystkim i to bardzo szczerze. Znał jej najmroczniejsze sekrety i przeszłość. Ona też poznała jego własną. Była bardzo zdziwiona, gdy pokazał jej zdjęcie ze szkoły średniej. Był na nim otyły chłopak o blond czuprynie i gdyby nie ona i te błękitne oczy, w życiu nie rozpoznałaby w tym chłopcu swojego trenera. Nabrała do niego jeszcze większego szacunku. Teraz wiedziała, że on doskonale rozumie, co ona musi przeżywać i przez co musiała przejść. On miał podobną przeszłość.

czwartek, 24 marca 2016

"WYZWANIE" - rozdział 4

ROZDZIAŁ 4


Jakoś dawała radę. Momentami było ciężko, ale nie poddawała się. Starała się jak najrzadziej korzystać z komunikacji miejskiej i docierać wszędzie pieszo. Zlecenia miała różne. Większość wycen nieruchomości robiła w mieście, ale czasem musiała jechać do Nowej Huty, a nawet dalej do Niepołomic, czy też do Bronowic, tych słynnych Bronowic, w których Wyspiański osadził swoje „Wesele”. Nie narzekała. Lubiła tę robotę, a w dodatku miała z niej całkiem niezłe profity. Zwykle w piątki prosto z pracy jechała na zakupy, żeby zaopatrzyć się w świeże jarzyny na cały tydzień, a soboty i niedziele spędzała bardzo intensywnie uprawiając nordic-walking na krakowskich błoniach tak jak sobie to obiecała. Nie miała jeszcze odwagi zapisać się na siłownię. Wciąż uważała, że jest monstrualnie otyła. Nie chciała narażać się na śmieszność i złośliwe docinki. Na początek kupiła orbitrek i wcisnęła go jakoś do swojej małej kawalerki. To był dla niej taki optymalny sprzęt, bo pozwalał na ćwiczenie wszystkich partii ciała a nie tylko nóg. W dni powszednie, po pracy i zjedzonym posiłku wskakiwała na niego i ćwiczyła przez co najmniej godzinę. Urządzenie miało wmontowany licznik, który wskazywał między innymi ilość pokonanych kilometrów i ilość spalonych kalorii.




W domu pojawiła się jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, a mianowicie waga. Klara nie ważyła się codziennie. Nie chcąc wpędzić się w niepotrzebne frustracje robiła to raz na tydzień postępując podobnie jak pielęgniarki w instytucie.
Dobrze pamiętała jak wspaniale czuła się na basenie. On skutecznie niwelował jej zakwasy i łagodził ból mięśni. Wyszukała adres w internecie i przeczytała o godzinach otwarcia. Nadal nosiła w sobie wielki wstyd i była bardzo niepewna siebie. Ucieszyła się, gdy zobaczyła, że raz w tygodniu basen jest otwarty do godziny dwudziestej pierwszej. Pomyślała, że o tej porze nie będzie zbyt dużo ludzi. Zdecydowała się. Wykupiła na próbę godzinę pływania tuż przed zamknięciem. Zaopatrzona w czepek i kostium kąpielowy przebrała się w szatni i weszła nieśmiało na halę. Omiotła ją uważnym spojrzeniem. W wodzie taplały się jakieś dwie starsze kobiety i trzech nie najmłodszych mężczyzn. Pokonała zażenowanie i weszła do wody. Tu poczuła się znacznie swobodniej i pewniej. Przemierzyła długość basenu chyba ze dwadzieścia razy dopóki nie usłyszała gwizdka oznaczającego wyjście z wody. Ściągając w szatni mokry kostium usłyszała rozmowę kobiet, które wraz z nią pływały.
 - Widziałaś tego hipopotama? Myślałam, że woda wystąpi z brzegów jak wlazła do basenu. Gdybym była nią w życiu nie pokazałabym się w takim miejscu – zachichotała jedna z nich. Druga zawtórowała jej.
 - No. Nie rozumiem jak można tak się spaść. Wygląda jak ciężarna maciora – teraz obie wybuchły gromkim śmiechem.
Klara poczuła dławienie w gardle i pierwsze łzy w oczach. Przebrała się szybko i wyszła z pomieszczenia. W holu natknęła się na te dwie. Podeszła do nich z zaciętą miną i wysyczała.
 - Być może wyglądam jak hipopotam, czy ciężarna maciora, ale na pewno nie wyglądam jak stara, zasuszona larwa, która ma coś na sobie, ale nie bardzo wyprasowanego. To niewyprasowane wdzianko drogie panie, to wasza stara, zwiotczała i obrzydliwie pomarszczona skóra. Gdybym miała taką skórę, w życiu nie pokazałabym się na basenie. Jak można tak wyglądając być zupełnie bezkrytycznym wobec siebie i pozwalać sobie na krytykowanie innych? Wstyd, doprawdy wstyd drogie panie – odwróciła się na pięcie, pchnęła szklane drzwi wychodząc na zewnątrz i zostawiając ryczące siedemdziesiątki z rozdziawionymi ustami na środku holu.
Biegła zanosząc się płaczem. – Jak one mogły…, jak mogły być takie podłe… Już nigdy nie przyjdę na ten basen. Już nigdy. Mam dość upokorzeń. - Zrozpaczona wbiegła do pierwszego napotkanego po drodze MacDonalda. Kupiła podwójnego hamburgera, butelkę coli i frytki. Już na dworze wbiła zęby w błogo pachnącą bułę ociekającą majonezem, wypełnioną mięsem, serem i sałatką. Pochłaniała jakby nie jadła miesiącami. Dławiła się jedzeniem, które wciąż wpychała do ust. Usiadła na ławce i przytomniej spojrzała na to śmieciowe żarcie, które trzymała w drżących dłoniach. Wytarła z policzków łzy. – Co ja robię? Czy mi już całkiem odbiło? Z powodu dwóch głupich staruch mam zaprzepaścić ten cały wysiłek? Jeszcze pewnie nie raz usłyszę tego rodzaju uwagi. Powinnam się bardziej na nie uodpornić, a nie rzucać się na hamburgery jak jakaś idiotka. – Ze wstrętem wyrzuciła wszystko, co kupiła do stojącego obok kosza. Zrobiła parę głębszych oddechów. To pozwoliło jej się uspokoić. Już w domu rozebrała się i wskoczyła na orbitreka. Przez godzinę pedałowała jak szalona dysząc i zalewając się potem. Wypociła całą złość. Stojąc pod prysznicem przysięgała sobie, że już nigdy nie da się tak ponieść emocjom.

Minęły trzy miesiące od tego incydentu. Była uparta. Teraz już ściśle trzymała się diety i nie odstępowała ani na krok. Zrobiła ponownie wszystkie badania. Wyniki były w normie, co bardzo ją ucieszyło. Zrzuciła trzynaście kilo i teraz jej waga oscylowała w granicach stu jeden kilogramów. To już zdecydowanie było widać. Ciuchy stały się o wiele za duże. Musiała wymienić garderobę. Teraz mogła sobie pozwolić nawet na chodzenie w spodniach. Kupiła dwie pary jeansów a do nich kilka luźnych tunik. W takim zestawie wyglądała znacznie lepiej niż w tych ogromnych, namiotowych sukienkach szytych na miarę.
Z rodzicami nie widziała się dawno. Dzwoniła jedynie od czasu do czasu i ciągle wymawiała się nadmiarem pracy. Z ojcem rozmawiała tylko raz. On od razu przeszedł do rzeczy.
 - Jak ci idzie córuś? – zapytał.
 - Chyba dobrze tatusiu. Myślę, że dobrze. Bardzo się staram i trzymam się konsekwentnie planu. Może wkrótce się zobaczymy, to sam ocenisz.
 - Bardzo bym chciał. Kocham cię i trzymam mocno kciuki za twój sukces.
 - Ja też cię kocham tato – powiedziała drżącym ze wzruszenia głosem. – Do zobaczenia.


 - Klara!? Rany boskie! Coś ty z siebie zrobiła!?
Takimi okrzykami została przywitana przez rodzoną matkę któregoś piątkowego popołudnia. Matka taksowała ją od stóp do głów najwyraźniej nie mogąc uwierzyć w widok, który ma przed sobą.
 - Mogę wejść, czy będziesz mnie tak trzymać na korytarzu aż się sąsiedzi zlecą? – odparowała zgryźliwie bezceremonialnie odsuwając rodzicielkę i wchodząc do przedpokoju. – Nie podobam ci się? Przecież zawsze tego chciałaś. Zawsze powtarzałaś „Masz taką ładną buzię. Jak zrzuciłabyś parę kilogramów, to byłabyś śliczna” – przedrzeźniała matkę. – I co, teraz zmieniłaś zdanie? Dzień dobry tatusiu – przywitała się z ojcem, który wyszedł z pokoju. Przytulił ją mocno do siebie.
 - Wyglądasz pięknie córcia. Naprawdę jesteś śliczna.
 - Dziękuję tatusiu. To jeszcze nie koniec, ale wytrwam – szepnęła mu do ucha.
 - Na litość boską! Klara! Dlaczego nic nie powiedziałaś, że się odchudzasz? Ty już ostatnio wydałaś mi się jakaś inna.
 - A co by to dało, gdybym ci powiedziała? Czy to by coś zmieniło? Nadal witałabyś mnie schabowymi i zasmażaną kapustą. Założę się, że na dzisiaj też przygotowałaś coś w tym stylu. Od razu mówię, że jeść nie będę.
 - Ale to rolady! Z chudej wołowiny.
 - I w gęstym sosie, prawda? Nie ma mowy. Do ust nie wezmę. Chcę tylko kawy i nic więcej. Chodź tato, pogadamy.
Rozsiedli się wygodnie na kanapie. Po chwili dołączyła do nich matka Klary stawiając przed nią kubek z czarną kawą.
 - To ile zrzuciłaś? – zapytała siadając na fotelu. – Chyba dużo, bo niemal zawału nie dostałam jak zobaczyłam cię w drzwiach.
 - W sumie dwadzieścia siedem kilo. Jeszcze dużo pracy przede mą. W najbliższych dniach zapisuję się na siłownię. Muszę czuć jakiś reżim, bo inaczej nie schudnę.
 - Trzymasz jakąś dietę? – wtrącił się ojciec.
 - Ścisłą, a do tego ostro ćwiczę tatku. W soboty i niedzielę uprawiam nordic-walking na błoniach. Świetnie działa na krążenie. Sam mógłbyś spróbować tego rodzaju sportu. Dobrze by ci zrobił.




Łopacki roześmiał się.
 - Ja mam sport na działce. Czasem tak daje mi w kość, że wyprostować się nie mogę. Za stary już jestem.
 - Co ty opowiadasz? Osiemdziesięcioletnie dziadki chodzą z kijami, a ty masz dopiero pięćdziesiąt siedem. Byłoby mi raźniej, gdybyś mi towarzyszył. Kije mogę kupić, tylko się zgódź.
 - No dobra. W takim razie zacznę od przyszłego tygodnia.
Matka obserwowała ich oboje krytycznym wzrokiem.
 - W głowach wam się przewraca - skwitowała.
 - Tobie też mogłoby się przewrócić. Przydałoby ci się trochę schudnąć. Chociaż z dziesięć kilo – wytknęła jej Klara. – Jak chcesz, to tobie też kupię kije.
 - Nie, nie, dziękuję. Spróbuję w inny sposób.
Klara porozumiewawczo mrugnęła do ojca.
 - W takim razie umawiamy się tylko my. Sobota, dziewiąta rano. Potem zjemy obiad i jak będziesz chciał, to po nim wrócisz ze mną na błonia, a jak nie, to pójdziesz do domu.


Ostatni raz zerknęła w lusterko. Pociągnęła jeszcze usta błyszczykiem i poprawiła ciemne włosy. Rzeczywiście jej twarz znacznie wysubtelniała. Oczy zrobiły się większe, a policzki straciły pucołowaty wygląd. Zabrała torebkę z biurka i siatkę, w której miała cienki dres. Dzisiaj szła na siłownię. Pierwszy raz. Miała zamiar wykupić karnet na cały rok.
Nieco onieśmielona przekroczyła próg i rozejrzała się ciekawie. Pomieszczenie było ogromne, a w nim każde miejsce wykorzystane na sprzęt do ćwiczeń. Zauważyła coś w rodzaju recepcji i podeszła do urzędującej tam dziewczyny.
 - Dzień dobry pani – przywitała się. – Chciałabym się zapisać na cały rok. Chciałam też zapytać, czy jest możliwość wynajęcia prywatnego trenera. Bardzo mi na tym zależy.
 - Oczywiście. Tu proszę karnet, a trenera zaraz zawołam, tylko sprawdzę, czy jest wolny – dziewczyna zerknęła na grafik rozwieszony za jej plecami. – Pani trenerem będzie Miron Zwoliński.
 - Miron? Dziwne imię…
 - Trochę tak. Już dzwonię – sięgnęła po komórkę. Klara nadal przetrawiała to imię. – Jezu, jego matka musiała być jeszcze bardziej walnięta niż moja. Kto tak daje na imię dziecku? Jak to zdrobnić? Pewnie tak samo „łatwo” jak moje. – Już idzie – poinformowała dziewczyna.
Do lady podszedł mężczyzna, na widok którego Klara przestała oddychać. Wyglądał jak młody bóg. Wysoki, świetnie umięśniony, ale nie przesadnie, z blond rozwianą, gęstą czupryną i dużymi, błękitnymi oczami. Uśmiechnął się do niej szeroko ukazując garnitur śnieżno białych zębów i wyciągając rękę.
 - Witaj. Jestem Miron, ale wszyscy mówią mi Miro. A ty jak masz na imię?
 - Klara i wszyscy tak do mnie mówią – wykrztusiła. – Bardzo mi miło.
Człowiek roześmiał się serdecznie i rzekł:
 - Skoro już się poznaliśmy to pozwól ze mną. Zaraz ustalimy sobie godziny zajęć. Pracujesz?
 - Tak.
 - Masz stałe godziny, czy ruchomy czas pracy?
 - Stałe. Od siódmej do piętnastej.
 - To świetnie, bo ułatwia sprawę. Jak często chcesz przychodzić?
 - Codziennie oprócz sobót i niedziel.
 - Skoro tak, to treningi będą trwały dwie godziny. Chcesz zacząć już dzisiaj?
 - Jeśli to możliwe to tak. Jestem przygotowana.
 - W takim razie pokażę ci szatnię. Przebierzesz się i możemy zaczynać.
Wyszła po piętnastu minutach i podeszła do trenera.
 - Jestem gotowa.
 - Zaczniemy od bieżni. Muszę wiedzieć w jakim stopniu jesteś wydolna. Podepnę tylko takie małe urządzenie… i już. Zrobię tak zwany test Coopera. Będziesz biegła przez dwanaście minut i zobaczymy jak sobie dasz radę. Zaczynaj.
Ostatkiem sił dotrwała do końca testu. Była czerwona, spocona i ciężko dyszała. Miro poklepał ją po ramieniu.
 - Nie jest tak źle. Myślałem, że będzie gorzej. Usiądź na chwilę i powiedz mi jaką chcesz osiągnąć wagę docelową.
 - Jakieś sześćdziesiąt pięć kilo, może trochę mniej. Teraz ważę równe sto kilo.
 - A ile ważyłaś najwięcej?
 - Sto dwadzieścia osiem.
Miro popatrzył na nią z podziwem.
 - No, no. Wielki szacunek dziewczyno. Teraz będzie już z górki. Dietę trzymasz tak?
 - Bez niej nic bym nie osiągnęła.
 - Dobrze. Chyba wiem już wszystko. Ty powinnaś mi zaufać i jeśli będę czasem zbyt wymagający, to musisz pamiętać, że to wszystko dla twojego dobra.
 - Muszę mieć nad sobą bat, bo inaczej nic nie zdziałam. Nie będę mieć pretensji.
Miro ponownie obdarzył ją pięknym uśmiechem.
 - W takim razie do roboty droga Klaro.