ROZDZIAŁ 12
- Poczęstowałam wszystkich cukierkami i mam dwie nowe koleżanki. Cały dzień się z nimi bawiłam. Pani uczyła nas też literek. Bardzo lubię literki, bo jak poznam wszystkie, to będę mogła podpisywać swoje rysunki. Zjadłam też dobry obiad i deser.
- A ja też mam dzisiaj coś smacznego, ale skoro jesteś najedzona to pewnie nie będziesz chciała spróbować.
- A co?
- Kopytka, buraczki i mięsko. Za godzinkę przyjdzie Marek, bo go zaprosiłam.
- To ja też troszkę zjem, żeby nie było mu przykro – postanowiła.
Marek zjawił się punktualnie. Przywitał się z dziewczynami i z przyjemnością pociągnął nosem.
- Pięknie pachnie. Czuję, że to jednak będzie coś wyjątkowego.
Umył ręce i zasiadł za stołem, na którym Ula ustawiała talerze wypełnione zupą dyniową przyrządzoną na pikantnie z imbirem, odrobiną chili i grzankami. Obok parowały gorące kopytka polane szczodrze gęstym sosem, kawałkiem pieczeni i buraczkami.
- Smacznego wszystkim.
Było smaczne. Marek mruczał z zadowolenia pochłaniając swoją porcję.
- Jesteś prawdziwym skarbem Ula. Masz niezliczoną ilość talentów. To godne podziwu, naprawdę. Co rusz, czymś mnie zaskakujesz i to bardzo pozytywnie. To było genialne. Wszystko co ugotujesz jest genialne i nie sposób się oprzeć. Może chcesz, żeby na jutro coś kupić? Myślę o tym ognisku w Rysiowie. Odbiorę Betti i możemy się gdzieś zatrzymać po drodze. Może jakiś boczek, lub jeszcze więcej kiełbasek? – Ula pokręciła przecząco głową.
- Nie trzeba Marek, bo ja już o to zadbałam. I tak nie czuję się komfortowo zrzucając na ciebie odbieranie Beatki i przywożenie jej do Rysiowa. To nie tak blisko.
Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Gdybym nie chciał tego robić lub nie miał dość czasu, na pewno bym ci o tym powiedział. To żaden dla mnie problem. Betti uwielbiam i świetnie się razem dogadujemy, a poza tym przecież obiecałem ci pomoc w uprzątaniu domu. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Sam jestem ciekawy jak nam pójdzie. Ty z Maćkiem i być może Dorotą będziecie walczyć od rana. Ja przyjadę na koniec tej nierównej walki, ale zrobię ile się da.
- Dziękuję Marek i naprawdę bardzo to doceniam, bo nikt nigdy nie zrobił dla nas tyle, co ty.
Nazajutrz odprowadziła Beatkę do przedszkola i ruszyła pośpiesznie na przystanek. W ciągu niespełna godziny dotarła do rodzinnego domu. Otworzyła furtkę i stanęła jak wryta. Wzdłuż chodnika stały kanapy, stoliki, stare krzesła i inne starocie pochodzące ze strychu. Z domu wyszli obaj Szymczykowie, ojciec i syn, i przywitali się z Ulą.
- Nie gniewaj się, ale zaczęliśmy sami wcześnie rano. Walczymy od szóstej. Za chwilę powinna zjawić się Dorota. Pomoże ci opróżniać szafy z ciuchów. Załatwiłem kartony i wielkie foliowe worki. Będzie można sporo napakować. Najpierw wyrzucamy meble, w których tych ubrań nie ma. Spójrz na nie. Są stare i niektóre mocno uszkodzone. Nie nadają się do niczego i te na pewno spalimy. Do opróżnienia jest też garaż. Trochę rzeczy z niego wezmę do siebie, ale jest tam spora ilość złomu i trzeba będzie zamówić samochód od właściciela złomowiska. Zawsze przyda się parę groszy. Ojciec znalazł u nas wielką, metalową beczkę i w niej będziemy palić wszystkie szmaty. Meble porąbiemy, bo trzeba oddzielić drewno od tapicerki. Byliśmy na strychu i pomyśleliśmy, że jak już będzie pusty, to wybiałkujemy ściany. Ojciec ma trochę kredowej farby i powinno jej wystarczyć. Zawsze to trochę estetyczniej. Może i na garaż starczy?
- Bardzo wam dziękuję. Świetny plan. Ja w takim razie tylko się przebiorę i zabieram za pakowanie rzeczy.
Robota posuwała się dość szybko tym bardziej, że dołączyła też Dorota. Ula zabrała się za szafę w przedpokoju, a przyjaciółka za jedną z szaf w pokojach. Na razie pakowały do foliowych worków. Rzeczy w lepszym stanie odkładały do kartonu z myślą o oddaniu ich biednym. Najwięcej było koszul i swetrów taty. Jakieś jego kurtki na różne pory roku i trochę butów. Każda z tych rzeczy wywoływała u Uli ból serca i ogromny żal. Starała się jednak nie rozklejać. Dwa porządne i grube koce, kilka sztuk pościeli i ręczników kąpielowych wrzuciła w karton, który miała zamiar zabrać na Sienną. Z ubrań swoich i Betti wzięła niewiele. Chciała wymienić całą garderobę na nową więc nie było sensu nawet segregować tych rzeczy. Miały skończyć w ognisku.
Na podwórzu pojawiło się paru ich najbliższych sąsiadów. Powiedziała im, że mogą zabrać co tylko chcą. Mama Maćka zadeklarowała się, że odniesie ciuchy dla biednych do kontenera stojącego na początku ulicy. Powoli zaczęło ubywać worków. Maciek rozpalił ogień w beczce i wrzucał ich zawartość w płomienie. W końcu wyniesiono na zewnątrz szafy. Dom opustoszał.
- Nawet nie sądziłam, że możemy go opróżnić w ciągu jednego dnia. Wydawało mi się, że tyle tu gratów, że nie starczy nam nawet tygodnia. Jak dobrze pójdzie, to nie będę musiała już tu wracać, chyba że na grób rodziców. To co teraz?
Dorota podniosła się z krzesła i rozejrzała dokoła.
- Myślę, że mimo wszystko powinnyśmy umyć okna, a potem podłogi. Maciek z ojcem pewnie za chwilę oczyszczą z pajęczyn strych i zabiorą się za białkowanie. Idę po płyn do okien i jakieś szmaty.
Szymczykom robota paliła się w rękach. Pracując szerokimi wałkami na długich stylach w błyskawicznym tempie pokrywali farbą skośne ściany strychu. Ula i Dorota też uwijały się jak w ukropie. Po umyciu okien i podłóg wyszły na zewnątrz i zabrawszy ze sobą kartony ruszyły do niewielkiego sadu, żeby wyzbierać opadłe jabłka i gruszki a także dojrzałe śliwki. Gdyby tego nie zrobiły, owoce zgniłyby, a tak Ula postanowiła przerobić je na powidła. Po wszystkim wygrabiły trawę i uprzątnęły sad z nadgniłych owoców.
Maciek z ojcem zaczęli opróżniać garaż. Sprzęt ogrodniczy przenieśli do swojej szopy. Zardzewiałe części jakichś maszyn powywlekali na zewnątrz podobnie jak i stare fragmenty ogrodzenia, jakieś metalowe sztaby i słupki. Przed bramą stało z wózkami dwóch zbieraczy złomu łakomie patrząc na wyciągane z garażu rzeczy. Zauważyła to Ula i podeszła do ogrodzenia.
- Chcą panowie to zabrać? Jeśli tak, to zapraszam – otworzyła na oścież bramę. Proszę to sobie sprzedać. Panowie trochę zarobią, a mnie spadnie kłopot z głowy. - Mężczyźni podziękowali i jeden po drugim wjechali swoimi wózkami na teren posesji. – Maciuś, nie kłopocz się już wywózką tego złomu. Tu są panowie, którzy chętnie go zabiorą. Pokaż im tylko, które rzeczy są do wywiezienia.
Szymczyk ucieszył się, bo takie rozwiązanie oszczędzało im czas i energię. Złomiarze z ochotą zabrali się do pracy, a Ula wróciła do palenia rzeczy z worków.
Tuż przed siedemnastą pojawił się Marek trzymając za rękę Beatkę. Przywitał się serdecznie ze wszystkimi także z rodzicami Maćka. Marysia Szymczykowa zabrała Ulę na bok.
- Ula na pewno jesteście głodni. W domu mam wielki gar duszaków z kiełbasą i boczkiem i równie wielki gar żuru.
- Obrusy mam, a resztę zaraz jej przekażę.
Dorota błyskawicznie nakryła stół lnianym obrusem. Przyniosła też kubki na żurek i tacki na duszaki. Znalazły się też sztućce. Szymczykowa wraz z Ulą wniosła parujące garnki ustawiając je na stole.
- Siadajcie kochani, bo głodni jesteście. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. Ula rozlej żurek.
Usiadła obok Marka, który przyglądał się ciekawie potrawie.
- Chyba jeszcze nie jadłem nic podobnego, ale pachnie bosko.
- Pani Marysia to zawołana kucharka. Gotuje bardzo smacznie. To akurat prosta potrawa, ale my ją uwielbiamy. Nałóż sobie i nie żałuj. Ziemniaki trzeba popijać żurem.
Nałożył sobie solidną porcję i spróbował. Uśmiechnął się szeroko ukazując w pełnej krasie główny atut swojej urody.
- Boskie, po prostu boskie… Czy tu w Rysiowie wszystkie kobiety tak genialnie gotują?
Szymczykowa uśmiechnęła się znad talerza.
- Bardzo się staramy panie Marku. Na szczęście nasi mężczyźni nie są zbyt wybredni.
- Pani Marysia robi najlepsze kotlety mielone – odezwała się Betti. – Jadłam kilka razy i mogłabym je jeść bez przerwy.
- Wiem, że je lubisz kochanie. Następnym razem jak przyjedziesz, zrobię ci całą patelnię.
Marek pochylił się do ucha Uli i szepnął
- Dużo wam jeszcze zostało? Z tego, co zdążyłem zauważyć, to nie ma zbyt wiele do zrobienia. Nie sądziłem, że tak sprawnie pójdzie. Byłem z Maćkiem na strychu. To wygląda naprawdę dobrze. Pokoje wypucowane aż lśnią.
- W zasadzie ze wszystkim się uporaliśmy. Został tylko garaż, ale z nim Szymczykowie poradzą sobie sami. Też mają zamiar go wybiałkować, ale chyba już nie dzisiaj. Za chwilę będziemy palić meble. Część wzięli sąsiedzi a te w najgorszym stanie porąbiemy i spalimy. Przy okazji upieczemy sobie kiełbaski na patykach.
Po obiedzie poprosiła Marka i Maćka, żeby zapakowali do bagażnika rzeczy, które chce zabrać i zebrane owoce.
- Narobię powideł i przywiozę wam gotowe słoiki – wyjaśniła. – Jak wrócicie zaczniemy palić meble.
Mężczyźni rąbali stare sprzęty na mniejsze kawałki natomiast dziewczyny zajęły się nacinaniem kiełbasek i nabijaniem ich na zaostrzone patyki. Wkrótce wystrzeliły do góry płomienie a oni ustawili się wokół ogniska piekąc smakowicie ociekające tłuszczykiem kiełbaski.
- Na pewno wszystko zabrałaś? – zapytał Marek. – Nie za wiele tego.
Ula westchnęła głęboko i pokiwała głową.
- Masz rację, Zapakowałam całe swoje poprzednie życie w jeden foliowy worek. Nie do wiary, prawda? – zadrżał jej głos i po policzkach popłynęły łzy. Przytulił ją do siebie i uspokajająco gładził po plecach. Ten gest był taki kojący i miły.
- Nie płacz Ula. Pomyśl, że mimo wszystko nie zawsze były to dobre wspomnienia, a teraz masz szansę na nowe życie i dzięki temu możesz nabrać dystansu do dramatu, który przeżyłyście. W tym worku są tylko rzeczy, do których nie powinnaś się przywiązywać i obdarzać je jakimś sentymentem. Pamięć o rodzicach zawsze będziesz nosić w sercu i to na pewno się nie zmieni. Zmieni się za to perspektywa i spojrzenie na okoliczności towarzyszące ich śmierci, bo te były traumatyczne – przytulił usta do czubka jej głowy. – Obie wyszłyście z tego mocno poranione, a ja zrobię absolutnie wszystko, żebyście odzyskały równowagę i spokój.
Wrócili na Sienną dość późno. Marek pomógł im wnieść kartony i worek. Chciała mu zrobić jeszcze herbaty, ale odmówił.
- Lecisz z nóg a Betti zasypia na stojąco. Obie jesteście wykończone i musicie odpocząć. Jutro będę dzwonił do psychologa, żeby umówić wizytę. Jak będę już wiedział coś konkretnego, dam ci znać – pochylił się i musnął ustami jej policzek. – Dobranoc Ula.
- Dobranoc – wyszeptała zarumieniona zamykając za nim drzwi. Ten dzisiejszy dzień dał jej trochę do myślenia. Zastanawiała się, czy te wszystkie intymne gesty wykonywane w jej kierunku miały coś oznaczać? To przytulenie przy ognisku było naprawdę miłe. Odebrała to jako wyraz opiekuńczości, jak rodzaj parasola ochronnego, który rozpostarł nad nimi. Takie zachowanie zawsze poruszało w niej najczulsze struny. Pomyślała, że Marek znacznie różni się od innych mężczyzn. Posiadał ogromne pokłady wrażliwości jakby przeważał w nim pierwiastek kobiecy. Nigdy tak naprawdę nie była w związku więc nie mogła go porównać do jakichś znanych sobie mężczyzn. Maciek od zawsze był jej przyjacielem i na pewno inaczej ją traktował niż dziewczyny, z którymi czasem chodził. To była raczej relacja typu brat-siostra.
Powoli też zaczynała uświadamiać sobie, że to, co czuje do Marka, to nie jest tylko wdzięczność do człowieka, który odmienił ich życie, ale coś znacznie głębszego. Nie miała odwagi, by nazwać to miłością, ale bez wątpienia było bliskie temu uczuciu.