ROZDZIAŁ
2
Dzisiaj
znowu wybierał się na cmentarz. Jego nastrój miał się lepiej i stracił nieco z
minorowego tonu. Było to wynikiem wczorajszego popołudnia, które spędził w
towarzystwie Lilki. Przyłapała go jak kosił trawnik przed domem i poprosiła go
o zrobienie tego samego u niej.
- Ciągle żal mi pieniędzy na kosiarkę
spalinową, a dla ciebie to pięć minut, bo trawnik nieduży.
Przystał
na to chętnie. Nie miał nic przeciwko sąsiedzkiej pomocy zwłaszcza, że jak Iza
jeszcze żyła to oni częściej doświadczali jej od Lilki niż odwrotnie. Kończył u
niej kosić, gdy wyniosła z domu dwie wielkie szklanice zimnej, przez siebie
robionej lemoniady.
- Pewnie zaschło ci w gardle – mruknęła
podając mu napój. – Może odpoczniesz a ja przygotuję grilla. Dostałam wczoraj
świetną kiełbasę. Przynajmniej zjesz jakąś porządną kolację. Co ty w ogóle
jadasz? Gotujesz sobie?
Adam
uśmiechnął się pod nosem.
- Gdzie tam… Niewiele potrafię, jeśli o to
chodzi. Wiesz, że to zawsze Iza gotowała, a jak się rozchorowała, to Wojtek coś
tam pitrasił. Ja nigdy nie garnąłem się do garów. Jem cokolwiek i nie jest to
nic wyszukanego. Chleb, masło i wędlina, rzadko coś innego. Czasem wejdę na
ciepły obiad do restauracji.
- No to dzisiaj będziesz miał ciepłą kolację.
Zgrilluję też trochę warzyw i zrobię może jakąś sałatkę z pomidorów.
Rozmawiając
cicho przyglądał się jak Lilki dłonie z wielką wprawą nacinały kiełbaski,
siekały cebulę i pomidory i składały szaszłyki z papryki, boczku i bakłażanów.
Pomyślał, że to wcale nie takie trudne i sam też mógłby sobie fundować takie
kolacje na świeżym powietrzu.
- Jedziesz jutro na cmentarz? – zapytała Lilka
rozpraszając jego myśli.
- Tak…, tak jak zwykle. Posiedzę sobie,
pogadam, chociaż wiem, że mi nie odpowie. Minęło już prawie pięć lat od jej śmierci
a ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że jej nie ma. Samotność mnie dobija. Nie
znoszę jej.
- To rozejrzyj się za jakąś fajną babką. Mało
to ich na świecie? Iza na pewno nie chciałaby, żebyś był ciągle sam. Powinieneś
mieć kogoś, kto o ciebie zadba i będzie się troszczył.
Adam
popatrzył na nią zgorszony jakby popełniła świętokradztwo.
- No coś ty Lilka, a która by chciała takiego
dziada.
- Dziada? Przecież ty masz dopiero
pięćdziesiąt dwa lata, to żaden wiek! Zdecydowanie powinieneś ułożyć sobie
jeszcze życie. Izy nie wskrzesisz a życie wspomnieniami tylko cię dołuje. Poza
tym nowa partnerka na pewno odjęłaby ci lat.
Rozmowa
z Lilką dała mu do myślenia. Może jeszcze nie wszystko stracone, może on sam za
wcześnie spisał się na straty? Siedział przy grobie Izy i wywnętrzał się z
nadzieją, że ona go słyszy.
- Jestem sfrustrowany kochanie. To wszystko
przez tę moją samotność. Nie potrafię być sam. Jestem takim niedojdą, że nawet
ugotować nic nie umiem nie mówiąc już o prasowaniu, czy praniu. Zaniedbałem
dom, bo nie umiem się zmobilizować. Tylko o trawnik dbam. Wczoraj kosiłem też u
Lilki. To ona powiedziała mi, że powinienem sobie kogoś znaleźć. Początkowo się
oburzyłem, ale potem pomyślałem, że ona może mieć rację. Odkąd odeszłaś jestem
facetem do wzięcia. Opłakuję cię przez pięć lat. Może najwyższy czas pomyśleć o
sobie?
- Wojtek? Ale się cieszę, że dzwonisz. Dawno
się nie odzywałeś. Co tam w wielkim świecie?
- Cześć tato. Nie wiem, co w wielkim świecie,
ale u mnie wszystko świetnie. Rozwijam się. Właśnie otworzyłem czwarte studio
tatuażu i przymierzam się do podpisania kontraktu z siecią siłowni. Robi się ze
mnie prawdziwy biznesmen. A co u ciebie? Trzymasz się?
- Jakoś się trzymam. Interes idzie dobrze.
Żeby jeszcze tak moje życie nabrało rumieńców. Doszedłem do wniosku, że
powinienem się rozejrzeć za jakąś towarzyszką życia. Właściwie to Lilka
podsunęła mi ten pomysł. Nie chcę być już sam i tobie też radzę, żebyś nie
uciekał za bardzo w pracę i też rozejrzał się za jakąś dobrą kobietą. Ja w
twoim wieku miałem już ciebie w pierwszej klasie podstawówki. Jak skupisz się
wyłącznie na interesach, to dochrapiesz się dużych pieniędzy, ale życia
prywatnego nie będziesz miał. To przygnębiające synu.
- Dla mnie to chyba jednak za wcześnie, ale
jeśli chodzi o ciebie, to masz moje błogosławieństwo. Podobnie jak ciotka Lilka
uważam, że też powinieneś kogoś mieć. Ja na razie usiłuję ściągnąć do Londynu
Edytę. Byłoby mi z nią raźniej i pomogłaby w interesach, bo obrotna z niej
kobitka. Póki co nie daje się namówić. Ostatnio zainwestowała w pracownię i
rzadko z niej wychodzi, bo przygotowuje się do jakiejś wystawy.
- A tak! Wiem! Nie tak dawno się z nią
widziałem. Byłem w sklepie z Lidką, bo postanowiła zapełnić mi lodówkę i tam
też spotkaliśmy Edytę. Obiecała dać nam zaproszenia na tę wystawę. Nawet bym
poszedł podbudować się intelektualnie. Zawsze to jakaś odmiana. Będę kończył
synku. Uważaj na siebie i pomyśl o tym, co ci powiedziałem. Własne szczęście
jest najważniejsze.
Dwa
tygodnie później faktycznie wylądował wraz z Lidką w miejscowej galerii sztuki
na wystawie prac młodych artystów.
Edyta
osobiście oprowadziła ich pokazując co ciekawsze prace. Im jednak najbardziej
podobały się jej obrazy. Były takie jak ona. Swobodne, przestrzenne, pełne
życia i kolorów.
- Chciałbym kupić te dwa – Adam przystanął
przy tych. Które najbardziej go ujęły. – Są piękne i mają w sobie tyle energii
aż przyjemnie popatrzeć, prawda Lila?
Edyta
przystanęła zdumiona taką gotowością Zmiennego.
- Naprawdę kupiłby je pan?
- Zdecydowanie moja droga. Sądzę, że w
niedalekiej przyszłości będziesz wziętą malarką Edyto a ja będę się szczycił
tym, że posiadam twoje pierwsze, wystawione prace. Jak to się załatwia?
Zaskoczona
Edyta bez słowa zaprowadziła ich do kierownika galerii.
Nadeszła
jesień. Adam nie zmienił nic ze swoich przyzwyczajeń. Nadal w niedzielne
poranki jeździł na grób Izy.
Ta
niedziela była jednak inna niż wszystkie pozostałe. Jak zwykle posiedział przy
grobie, ale poczuł chłód i zaczął zbierać się do odjazdu. Poprawił jeszcze
kwiaty w wazonie i sprawdził czy znicze się palą.
- Dzień dobry panu – usłyszał i odwrócił się.
Przed nim stała śliczna dziewczyna dwudziestosześcio lub
dwudziestosiedmioletnia i przyglądała mu się z uśmiechem. – Od jakiegoś czasu
widuję tu pana i jestem pełna podziwu dla pańskiej systematyczności. Jest pan
tu w każdą niedzielę, prawda?
- Tak, to prawda. Przychodzę do żony, a pani?
- Ja odwiedzam grób rodziców. Są pochowani
bliżej ogrodzenia. Nie jestem jednak tak obowiązkowa jak pan. Dawno pan
owdowiał?
- Około pięciu lat temu.
- I nie związał się pan z nikim? Taki
przystojny mężczyzna nie powinien być sam.
- Też tak uważam – mruknął cicho. – Adam
Zmienny – przedstawił się i wyciągnął do niej dłoń.
- Marta Drożdż – odwzajemniła uścisk dłoni. –
Ucieka pan już? A może wybralibyśmy się na kawę. Trochę zmarzłam i chętnie bym
się jej napiła.
Adam
uśmiechnął się szeroko.
- Czyta mi pani w myślach.
Usłużnie
pomógł jej ściągnąć kurtkę i podsunął krzesło, by mogła usiąść.
- Czego się pani napije?
- Marta, po prostu Marta. Mam ochotę na kawę i
może kieliszek koniaku.
Adam
kiwnął głową z aprobatą i przywołał kelnera.
- To czym się zajmujesz Marto? – zapytał
patrząc w jej szaro zielone oczy. Pociągały go podobnie jak jej śnieżno biały
uśmiech. Wyglądała jak modelka z pierwszych stron gazet. – Za młoda głupcze, za młoda – powtarzał sobie w duchu a jednak jej
uwodzicielski urok działał na niego coraz bardziej.
- Właściwie to cały czas szukam pracy.
Skończyłam socjologię i od trzech lat jestem na zasiłku dla bezrobotnych.
Wybrałam chyba jeden z najgorszych kierunków, bo pracy dla socjologów nie ma.
- Nie próbowałaś się przekwalifikować?
- Próbowałam, ale to nie takie proste –
westchnęła.
- Ja chyba mógłbym ci pomóc – wypalił całkiem
spontanicznie. Mam firmę, która zajmuje się sprzedażą nowych i używanych
samochodów. Wiesz…, taki komis. Mógłbym cię zatrudnić u siebie w salonie.
Jestem przekonany, że miałbym dzięki tobie więcej zadowolonych klientów. Co ty
na to? To wprawdzie nie socjologia, ale poniekąd?
- Naprawdę zatrudniłbyś mnie? – jej dłoń
powędrowała w kierunku jego dłoni i przykryła ją. – Jak ja ci się odwdzięczę?
Jakie to szczęście, że odważyłam się do ciebie odezwać.
Rozmawiali
jeszcze długo. Adam dowiedział się, że Marta ma dwadzieścia osiem lat i od
trzech mieszka w kawalerce wynajmowanej do spółki z koleżanką, bo mieszkanie po
rodzicach przejął jej brat z żoną i dwójką małych dzieci.
Odwiózł
ją do domu i umówił się na następny dzień w budynku firmy. Od jutra Marta miała
zacząć u niego pracować.