ROZDZIAŁ
2
Ludka rozejrzała się dokoła i zlokalizowała
wyjście z peronu. Zarzuciła plecak na ramię i podała Lusi dłoń.
- Chodź.
Znajdziemy jakieś toalety i obmyjemy się trochę. Potem pójdziemy na śniadanie i
może przejrzymy parę ogłoszeń. Byłoby dobrze, gdybyśmy znalazły niedrogie lokum
do spania.
Umyte i uczesane wyszły z budynku dworca. W
pobliskim kiosku Ludka zaopatrzyła się w plan miasta, kilka lokalnych gazet z
ogłoszeniami i kartę telefoniczną. Nie chciała za bardzo błądzić. I tak pewnie
nie obędzie się bez pytania ludzi o drogę. W małym bistro zamówiły po porcji
jajecznicy i po kubku kakao. Najedzone przysiadły na jednej z ławek. Ludka
zaczęła przeglądać gazety. Wynotowała kilka adresów i numery telefonów. Adresy
zaznaczyła na mapie, żeby zorientować się jak daleko są od miejsca, w którym
siedziały. W końcu ruszyły się, żeby znaleźć budkę telefoniczną. Na szczęście
nie musiały długo szukać. Ludka zaczęła dzwonić, ale z każdym telefonem
nadzieja zaczęła w niej umierać. Ceny były jak z kosmosu. Wiedziała na ile może
sobie pozwolić, ale to, co proponowano, przerastało jej możliwości. Został jej
ostatni adres. Długo nikt nie odbierał, ale w końcu po drugiej stronie kabla
odezwał się głos należący do jakiejś starszej kobiety.
- Dzień
dobry pani. Nazywam się Ludmiła Szulc i dzwonię w sprawie ogłoszenia, czy jest
jeszcze aktualne?
- Jak
najbardziej.
- Czy
mogłaby mi pani powiedzieć jaki jest koszt wynajęcia tej kawalerki?
-
Niedrogo. Sześćset złotych miesięcznie, ale media płaci pani. Mieszkanie jest małe
i w starym budownictwie. Wymaga też trochę remontu. Jeśli się pani zdecyduje
wykonać go we własnym zakresie, to mogę zejść z ceny o sto złotych.
- To
wspaniale. Ja jestem zdecydowana. A czy mogłabym obejrzeć mieszkanie już teraz?
To znaczy, powiedzmy za godzinę, bo muszę tam jeszcze dotrzeć.
- Proszę
przyjść. Ja mieszkam w tej samej kamienicy na parterze pod dwójką i jestem w
domu.
- Bardzo
pani dziękuję. Do zobaczenia w takim razie - odłożyła z ulgą słuchawkę i
spojrzała na Lusię. – No maleńka, chyba udało nam się. Spojrzę jeszcze na mapę,
żeby wiedzieć jak dojść do ulicy Ogarna czterdzieści pięć. Dziwna nazwa –
zlokalizowała ulicę i pomyślała, że to jednak kawałek drogi. – Ruszamy. Nie ma
na co czekać.
Okazało się, że ulica mieści się na starym mieście.
Trochę kluczyły po uliczkach wąskich, ale urokliwych. W końcu jednak dotarły na
miejsce i odnalazły kamienicę z numerem czterdziestym piątym.
Ludka zauważyła, że obok wejścia do kamienicy
jest drugie z witryną sklepową, ale zamiast szyby otwór okienny zabity był
wielką, paździerzową płytą, a u drzwi wejściowych wisiała solidna kłódka.
Przyszło jej na myśl, że mogłaby otworzyć tu jakąś działalność. Ciekawe, czy
sklep należał również do właścicielki kamienicy. Koniecznie musi ją o to
zapytać.
Weszły do mrocznej sieni i kiedy oczy oswoiły
się już z mrokiem, Ludka zapukała do pomalowanych brązowym lakierem drzwi.
Usłyszała przekręcany w zamku klucz i szczęk zasuwy. Po chwili ukazała się w
drzwiach starsza kobieta opatulona chustą.
- Dzień
dobry pani. To ja dzwoniłam w sprawie mieszkania. Ludmiła Szulc, – wyciągnęła
do kobiety dłoń – a to Alicja Szulc, moja młodsza siostra. – Kobieta
odwzajemniła uścisk.
- Barbara
Karska. Myślałam, że jesteś starsza. Ile masz lat?
-
Osiemnaście. Tu jest mój dowód – wyciągnęła dokument.
- A wasi
rodzice?
- Nie
żyją. Jesteśmy same. Możemy zobaczyć mieszkanie?
-
Oczywiście. Wezmę tylko klucz – sięgnęła za siebie. – Chodźmy. To na ostatnim
piętrze. Jesteście młode, więc nie będziecie miały problemu, żeby wdrapać się
na górę. Ja mam chore nogi i jest mi trudniej.
Dotarły na miejsce. Na górze były tylko jedne
drzwi, które otworzyła na oścież Karska.
- Proszę.
Jak widzicie nie ma tu luksusów. Mała kuchnia i pokój. Oczywiście jeśli
chcecie, możecie wstawić własne meble, ja nie mam nic przeciwko temu. Te są już
wysłużone. Mieszkanie wymaga odmalowania, ale poza tym wszystkie urządzenia są
na chodzie. Tu jest łazienka z ubikacją. Nie ma wanny, ale jest wygodny
prysznic. Piec gazowy jest sprawny, ten w kuchni także. To jak, decydujecie
się?
-
Decydujemy. Chciałabym na razie wynająć na trzy miesiące i zapłacę pani z góry.
Myślę jednak, że na pewno przedłużymy umowę. Podoba nam się tutaj a mieszkanko
wyremontujemy w miarę swoich skromnych możliwości. Proszę mi jeszcze powiedzieć…
Ten sklepik na parterze należy również do pani?
- Tak,
choć od dawna sklepem już nie jest. Prowadziłam tam kiedyś małą pasmanterię,
ale od lat jest zamknięty na cztery spusty. Zaczęłam chorować i nie mam już
siły na prowadzenie interesu. A co, chciałabyś go wynająć?
-
Myślałam o tym. Niestety nie mogłabym pani teraz zapłacić za wynajem, bo pewnie
musiałabym trochę zainwestować, ale mogłybyśmy się umówić tak, że jak już
interes się rozkręci, to będziemy się dzieliły zyskiem po połowie. W ten sposób
płaciłabym pani za czynsz.
- A jaki
rodzaj działalności chciałabyś prowadzić?
- Co pani
powie na małą pierogarnię? Z lepieniem pierogów radzę sobie całkiem nieźle i to
mogłoby się udać. – Karska uśmiechnęła się.
- To
bardzo dobra propozycja i chętnie na nią przystanę. Jeśli chcesz, pokaże ci ten
sklep. Tam też przydałby się remont.
Ludka uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła
uwierzyć w swoje szczęście.
- Jestem
bardzo ciekawa. Zejdźmy zatem na dół.
Pomieszczenia były dwa. Jedno z długą ladą, a
drugie będące pewnie niegdyś zapleczem magazynowym. Było brudno, ale przecież
to normalne, gdy pomieszczenie stoi nieużywane przez lata.
- Wygląda
wspaniale. Mogłabym wstawić tu ze trzy małe stoliczki, żeby ludzie mogli
spokojnie zjeść. Dam radę. Nie boję się pracy i mam nadzieję, że szybko uda mi
się załatwić wszystkie zezwolenia. Mam jeszcze pytanie. Już ostatnie na
dzisiaj. Czy jest tu gdzieś w pobliżu jakaś szkoła podstawowa? Lusia od
września idzie do pierwszej klasy i chciałabym ją już zapisać.
- Szkoła
jest bardzo blisko, przy końcu ulicy. Nawet nie musi przez nią przechodzić. Pod
tym względem ma bezpieczną drogę.
-
Wspaniale – kolejny raz twarz Ludki rozpromieniła się w szerokim uśmiechu. – W
takim razie my pójdziemy się rozpakować i powoli zaczniemy ogarniać mieszkanie.
Jutro pochodzimy trochę po mieście, żeby je lepiej poznać i zrobimy sobie
jakieś zakupy. Może pani będzie coś potrzebować, to proszę dać znać. Ja chętnie
kupię.
Przez pierwsze dni miała trochę latania po
urzędach. Przede wszystkim musiała zameldować siebie i siostrę, wypełnić
miliony formularzy niezbędnych do założenia działalności i zapisać Lusię do
szkoły. Faktycznie była bardzo blisko. W sekretariacie wypytywano ją o
rodziców, ale zełgała, że oboje wyjechali za granicę do pracy a ona jest
jedynym opiekunem siostry. Na szczęście przyjęto takie tłumaczenie i nie żądano
od niej dokumentu sądowego potwierdzającego opiekę nad małoletnią.
Powoli też szykowała się do remontu.
Postanowiła, że zrobi w miarę możliwości jak najwięcej sama, a jeśli nie
poradzi sobie, to wtedy wezwie fachowca. Zaopatrzyła się w farby i pędzle, w
gips i szpachlę, bo trzeba było załatać trochę dziur w ścianach i oczywiście w
mnóstwo środków czystości. Potrzeby były spore, bo właściwie musiała zaczynać od
zera. Trochę grosza poszło na firanki, pościel i naczynia kuchenne.
Zainwestowała też w nowy gumolit i do mieszkania i do pierogarni. Przez cały
tydzień szarpała się ze ścianami i kładzeniem podłóg w obu lokalach. Jedyne
przerwy jakie robiła to te na przygotowanie posiłku dla siebie i małej.
Mieszkanko robiło się coraz bardziej przytulne. Na razie postanowiła nie
kupować nowych mebli. Kupiła jedynie materiał obiciowy w rdzawym kolorze i
postanowiła sama zabawić się w tapicera. – To
nie może być takie trudne – myślała. Pewnego dnia skorzystała z kawiarenki
internetowej i wynotowała na ten temat wszystko, o czym powinna wiedzieć. Łatwo
nie było, ale uparła się i wkrótce wersalka i dwa niewielkie foteliki przeszły
gruntowny lifting. Okna lśniły od czystości przystrojone w nowe firanki a w
całym mieszkaniu pachniało świeżością. Któregoś dnia zeszła na parter do
Karskiej i zaprosiła ją na kawę i ciasto własnej roboty.
- Musimy
uczcić to moje małe zwycięstwo pani Basiu. Serdecznie panią zapraszam.
Karska z podziwem lustrowała mieszkanie.
-
Dokonałaś cudu moje dziecko. Nawet nie wiedziałam, że te kafelki w łazience
dadzą się tak ładnie doczyścić. Wyglądają jak nowe. To co zamierzasz teraz?
- Teraz
odpocznę sobie jeden dzień. Muszę też trochę czasu poświęcić Lusi. Obiecałam,
że zabiorę ją na przejażdżkę tramwajem wodnym. Dla mnie to też będzie atrakcja.
W sklepiku ściany już są pomalowane. Będę musiała ściągnąć tę paździerzową
deskę z okna i zamówić rolety antywłamaniowe. Muszę się także rozejrzeć za
jakimiś stolikami i krzesełkami, ale przede wszystkim zainwestować w porządne
stolnice, co najmniej dwie i piec gazowy. Do niego trzeba już wezwać fachowca,
bo sama go nie podłączę. Powinnam chyba pomyśleć o jakimś szyldzie. Najchętniej
zrobiłabym go sama, żeby było taniej.
- Wiesz
co, ja chyba będę ci mogła pomóc. W piwnicy leży jeszcze stary szyld z napisem
pasmanteria. Mogłabyś go przemalować jeśli czujesz się na siłach. Pan Władek
spod czwórki mógłby go zamontować, bo to taka złota rączka. Mogę z nim
porozmawiać.
- Byłoby
wspaniale. Może i w wypadku zamontowania pieca, by pomógł. Może potrafi?
-
Zapytam, na pewno go zapytam.
Pan Władek okazał się pięćdziesięciopięcioletnim
mężczyzną, jeszcze dość krzepkim i człowiekiem o wesołym usposobieniu.
Następnego dnia wieczorem zapukał do drzwi Ludki, przedstawił się i wyłuszczył
z czym przychodzi.
- Pani
Basia mówiła mi, że pani potrzebuje pomocy. Przyniosłem ten stary szyld z
piwnicy i obiecuję, że jak tylko go pani przemaluje, powieszę nad sklepem. A
piecem też się zajmę. Podobno ma pani zamiar otworzyć tu pierogarnię?
- To
prawda i już może się pan czuć zaproszony na pierwszą porcję pierogów. To
będzie taki test, czy rzeczywiście potrafię zrobić na tyle smaczne, że się
sprzedadzą.
- Ooo,
jestem tego pewien. Jest pani mocno zdeterminowana, co widać w postępach
poczynionych na dole. Jeśli i w przypadku pierogów tak będzie, to ja jestem
spokojny o sukces całego przedsięwzięcia zwłaszcza, że tu w pobliżu nikt nie
oferuje takich pyszności. Nie będzie więc konkurencji, a chętnych na pewno
sporo. No, będę uciekał. Szyld zostawiam. Proszę dać znać jak będzie gotowy.
Podziękowała mu serdecznie. Był pierwszym
sąsiadem, jakiego poznała i cieszyła się, że aż tak życzliwym.
Następnego dnia rano tuż po śniadaniu wyruszyły
na wycieczkę. Przy Targu Rybnym stał zacumowany tramwaj wodny „Sonica I” a tuż
przed nim imponujący, zabytkowy galeon „Lew”.
Były podekscytowane tym rejsem. Przecież nigdy
nie miały możliwości być nad morzem, a co dopiero po nim pływać. Z biletami w
ręku weszły po trapie na pokład i zajęły miejsce przy oknie. Po chwili zaczęli
gromadzić się inni ludzie, głównie turyści. Ludka rozłożyła przed sobą mapkę
rejsu. Stateczek miał przepływać koło Żurawia Gdańskiego, Nabrzeża Zbożowego,
minąć Twierdzę Wisłoujścia i potem dopłynąć do Westerplatte, a na końcu do latarni morskiej
Wisłoujście
Powrót był tą samą trasą. Luśka kręciła się na
miejscu jakby miała robaki.
- Kiedy
ruszamy? – pytała co chwilę.
Poczuły chybotanie i zobaczyły oddalające się od
burty nabrzeże. Ludka uśmiechnęła się.
- Właśnie
odpływamy. Doczekałaś się.