ROZDZIAŁ
2
Od roku usiłowała zrozumieć, co się
właściwie wtedy wydarzyło. Przychodziła do parku, siadywała na tej samej ławce
i bezustannie myślała o Piotrze. Nadal kochała tego drania. Po tej fatalnej
rozmowie telefonicznej jeszcze dzwonił kilkanaście razy, ale pozostała
nieugięta. Nie była w stanie z nim rozmawiać. Po kilku miesiącach doszła do
wniosku, że ona nie jest bez winy i nagle zaczęła współczuć Irenie. Nie można
budować szczęścia na cudzym nieszczęściu, a ona właśnie to chciała zrobić.
Pozbawić Irenę męża. Nie znała w ogóle tej kobiety i to było najgorsze.
Postąpiła wobec niej bardzo egoistycznie. Już nigdy więcej. Już nigdy więcej
nie zwiąże się z zajętym facetem. Nie będzie ranić innych kobiet. Piotr
najpierw zdradzał Irenę z nią a potem ją zdradził z Ireną. Ta świadomość nie
była zbyt przyjemna. Ula poczuła jak jej policzki pali wstyd. Przetarła
zapłakane oczy. Tusz spłynął wraz ze łzami i rozmazał się po twarzy. Zauważyła
długi cień przy ławce. Podniosła głowę i spojrzała na człowieka, który przystanął
przy niej wyciągając chusteczkę higieniczną.
-
Proszę wytrzeć twarz – odezwał się do niej łagodnym, niskim głosem. - Rozmazała się pani i bardzo zapuchła od
płaczu. Obserwuję panią już od jakiegoś czasu i za każdym razem widzę jak
trzęsą się pani ramiona a z oczu płyną łzy. Może mógłbym jakoś pomóc?
-
Nikt mi nie może pomóc. Dziękuję za chusteczkę. Pójdę już.
- A
może mógłbym zaprosić panią na filiżankę kawy?
-
Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Nie mam ochoty na kawę z nieznajomymi mężczyznami.
Do widzenia – zaczęła się oddalać szybkim krokiem.
- To
zawsze można zmienić, prawda!? – krzyknął za nią, ale nie odwróciła się tylko
jeszcze bardziej przyspieszyła kroku, jakby obawiała się, że ten człowiek
zacznie ją gonić.
Miała ewidentny uraz do mężczyzn. W każdym
z nich widziała Piotra, który jawił się jej jako symbol zakłamania i obłudy. Za
każdym razem, gdy nachodziły ją myśli o nim otrząsała się ze wstrętem. – Jak mogłam być taka głupia. Jak mogłam dać
się tak otumanić, tak zaślepić tym chorym uczuciem. Przecież to nigdy nie mogło
się udać. On najwyraźniej kłamał mówiąc, że nie kocha Ireny. Gdyby było inaczej
nie wróciłby do niej z podkulonym ogonem w dodatku żebrząc o ten powrót. Jaki
facet tak się zachowuje zaledwie kilka godzin po rozwodzie? On nie wiązał ze
mną żadnych planów. Mydlił mi oczy wmawiając, że tylko mnie kocha, że to ja
jestem najważniejsza w jego życiu. Cieplak jesteś najbardziej naiwną istotą pod
słońcem. Czy tę decyzję o powrocie podjął pod wpływem tego, co mu powiedziała
Irena tuż po rozprawie? Chciałabym wiedzieć, co było aż tak ważnego, że
zrezygnował z życia ze mną. Tego już pewnie nigdy się nie dowiem.
Te myśli przygnębiały ją i za każdym razem
wywoływały potoki łez. Czuła się skrzywdzona i tak przeraźliwie samotna.
Rzucała się w wir pracy byleby nie myśleć, a tej było całkiem sporo. Prowadziła
małą działalność, małe biuro rozliczeń finansowych. Kokosów nie zarabiała, ale
to co wypracowywała pozwalało jej wieść skromne życie bez klepania biedy. Po
skończeniu studiów, które zbiegło się w czasie ze śmiercią ojca wyprowadziła
się z rodzinnego Rysiowa. To małe miasteczko odległe o dwadzieścia kilometrów
od stolicy nie niosło ze sobą konkretnych perspektyw ani rozwoju, ani zarobku.
Sama czuła, że tam się po prostu dusi. Sprzedała niewielki dom, w którym się
wychowała i nieco gruntu wokół niego, a pieniądze, które pozyskała ze sprzedaży
przeznaczyła na zakup małej kawalerki i rozkręcenie small biznesu. Zawsze była
sama. Nie miała przyjaciół ani znajomych. Ci, z którymi kończyła studia
porozjeżdżali się po świecie i pozakładali rodziny. Nie miała z nimi kontaktu i
tak naprawdę nie szukała go. Do tej pory miała Piotra i on był całym jej
światem. Teraz przywykała do myśli, że jest kompletnie sama. Nadal w każdą
sobotę jeździła z przyzwyczajenia do parku i katowała się wspomnieniami.
Wracała przygnębiona i smutna, rozczulona swoim pechowym losem i całkowicie
rozczarowana życiem, które zupełnie pozbawiało ją energii.
Dzisiaj też tu przyjechała. Był już środek
jesieni. Przemierzała alejki usłane różnokolorowymi liśćmi przyjemnie
szeleszczącymi pod nogami. Już była blisko „swojej” ławki, gdy podniósłszy
głowę ujrzała naprzeciwko Piotra i Irenę pchającą spacerowy wózek. Stanęła jak
wryta i wytrzeszczyła oczy. Nie mniej zaskoczony Piotr wbił w nią wzrok, a
następnie ze wstydem spuścił głowę przyspieszając kroku.
-
Nie pędź tak – Irena natychmiast zareagowała na jego pośpiech. – Przecież to ma
być spacer a nie maraton.
-
Przepraszam – powiedział głośniej niż zamierzał.
- Ciszej.
Obudzisz ją – odparła z wyrzutem.
Więcej Ula nie usłyszała nic. Znacznie
oddalili się od niej. Ochłonęła nieco i usiadła. A więc to o to chodziło… Długo
nie mogła pojąć, co się stało wtedy po rozprawie. Teraz wszystko okazało się
jasne. Irena zapewne powiedziała mu wówczas, że spodziewa się dziecka. To stąd
ta nagła chęć powrotu do niej. Ula wiedziała jak bardzo marzył o dziecku, ale
podobno Irena nie mogła mu go dać. I proszę, stał się cud. Ma córkę. Tylko
dlaczego podczas tej ostatniej rozmowy nie powiedział jej, że zostanie ojcem?
Nie sądziła, że taka informacja cokolwiek by zmieniła, ale przynajmniej łatwiej
pogodziłaby się z jego odejściem. Dziecko to dobry powód zwłaszcza dla kogoś,
kto bardzo chciał je mieć. Ona też chciała mieć z nim dziecko. Nawet bardzo.
Sęk w tym, że on zawsze się zabezpieczał, jakby chciał uniknąć wpadki. Teraz
uznała to za wielkie szczęście, że jednak nie zaszła z nim w ciążę. Trudno by
jej było znieść jego obecność w życiu swoim i dziecka, a tak niewątpliwie by
było. Jej policzki znowu były wilgotne od łez, ale poczuła się dzisiaj o niebo
lepiej. Wreszcie dowiedziała się, co było przyczyną ich rozstania i w końcu
przestanie się tym dręczyć. Westchnęła głęboko jakby chciała zrzucić z siebie
to brzemię i przetarła twarz. Sięgnęła do kieszeni płaszcza szukając
chusteczki. Nagle ona sama pojawiła się przed jej oczami. Zaskoczona tym
widokiem uniosła do góry głowę. Przed nią stał ten sam mężczyzna, który latem
wykonał podobny gest.
-
Dzień dobry pani. Tego pani szuka? – uśmiechnął się szeroko a w jego policzkach
ukazały się dwa wdzięczne dołeczki. Nie odwzajemniła uśmiechu. Podziękowała
cicho i odebrawszy z jego dłoni chusteczkę wytarła twarz.
-
Już po raz drugi mnie pan ratuje…
-
Naprawdę drobiazg. Odkąd panią widziałem tu ostatni raz, noszę ze sobą cały
zapas, ale dopiero dzisiaj miałem szczęście. Ostatnio powiedziała pani, że nie
chodzi pani na kawę z nieznajomymi mężczyznami. Pozwoli więc pani, że się
przedstawię – wyciągnął w jej kierunku dłoń. – Marek Dobrzański.
Nieśmiało wyciągnęła swoją, którą on
uścisnął lekko.
-
Urszula Cieplak.
-
Bardzo mi miło. Skoro już nie jesteśmy nieznajomymi, to czy da się pani namówić
na tę kawę? Tu niedaleko jest przytulna kawiarenka, w której podają aromatyczne
i mocne espresso. Da się pani skusić?
Spojrzała mu w oczy i niepewnie oblizała
wargi. Zadrżał na ten widok. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo
to działa na mężczyzn.
-
Widzę, że nie odpuszcza pan – powiedziała z napięciem w głosie. – To, że znam
pana nazwisko nie oznacza, że znam pana. Nie rozumiem, dlaczego tak panu
zależy, żeby zaciągnąć mnie na tę kawę?
Marek uśmiechnął się szeroko.
- No
cóż… Jakby to zgrabnie ująć? Intryguje mnie pani, a raczej jestem zaintrygowany
tym smutkiem, który panią otula jak płaszcz. Za każdym razem widząc panią tutaj
ściska mi się serce, bo sprawia pani wrażenie zupełnie zagubionej i
nieszczęśliwej kobiety i jeszcze te potoki łez. Jestem dość wrażliwy na kobiece
łzy, bo one zawsze wywołują u mnie chęć niesienia pomocy. Może tym zaproszeniem
udałoby mi się choć na chwilę oderwać panią od przygnębiających myśli?
Podniosła się z ławki sięgając po torebkę.
Przez ułamek sekundy dostrzegła w jego oczach rozczarowanie i chyba żal, że
jednak nie pójdzie z nim na tę kawę.
-
Skoro tak bardzo pan nalega, to chodźmy. Trochę zmarzłam i chętnie napiję się
czegoś ciepłego.
Uszczęśliwiony zerwał się z ławki i ujął ją
za łokieć. Nieco zaskoczona dała się poprowadzić.
Kawiarenka była mała i bardzo kameralna.
Pomógł jej ściągnąć płaszcz i oddał do szatni. Zajęli stolik a Marek zamówił
espresso i po kawałku tortu.
-
Trzeba trochę osłodzić sobie życie, prawda? – tłumaczył się. – Czy będzie
wielkim nietaktem jeśli poproszę, byśmy zwracali się do siebie po imieniu? To
znacznie ułatwiłoby rozmowę.
Ula wzruszyła ramionami. Nie miała nic
przeciwko temu, a raczej było jej wszystko jedno.
-
Jeśli chcesz…?
-
Bardzo chcę i bardzo chcę też zadać już mniej taktowne pytanie. Jeśli nie
chcesz, nie odpowiadaj. Dlaczego jesteś taka smutna i przygnębiona? To naprawdę
niecodzienny widok, kiedy taka piękna kobieta płacze. Czy coś się stało
tragicznego w twoim życiu, że reagujesz w taki właśnie sposób?
-
Nie powinieneś w ogóle zadawać mi takich pytań, bo na nie nie odpowiem. Mogę
powiedzieć tylko tyle, że nie reaguję tak bez powodu i tak - przeżyłam swój
własny dramat, o którym wcale nie mam ochoty opowiadać. Wystarczą ci takie
wyjaśnienia? Nie chciałabym być niemiła, ale to naprawdę nie twoja sprawa.
-
Przepraszam. Nie miałem zamiaru cię urazić, ani być wścibski. W takim razie co
robisz w życiu? Pracujesz?
-
Mam małą firmę zajmującą się rozliczeniami finansowymi. Właściwie to
jednoosobowa działalność, a ty?
-
Znasz firmę Febo&Dobrzański? – odpowiedział pytaniem. Pokręciła przecząco
głową.
- To
znaczy nazwa nie jest mi całkiem obca i chyba kiedyś już ją słyszałam, ale nie
wiem czym firma się zajmuje.
- To
firma modowa. Szyjemy ekskluzywne kolekcje dla tych z zasobniejszym portfelem.
Jestem jej prezesem i współwłaścicielem.
- No
proszę – mruknęła z podziwem. – Nie domyśliłabym się, bo jesteś dość młody jak
na taką funkcję.
-
Pełnię ją od niedawna. Przejąłem schedę po moim ojcu, który jest dość mocno
schorowany i lekarze zabronili mu pracować. To właśnie on wraz ze swoim włoskim
przyjacielem Francesko Febo założyli ponad trzydzieści lat temu firmę. Stąd
Febo w nazwie i choć Francesko już nie żyje to udziały po nim odziedziczyły
jego dzieci i to one są współwłaścicielami. Firma mieści się tu niedaleko na
Lwowskiej i to głównie z tego powodu jestem częstym gościem w tym parku.
Przychodzę tu przeważnie w porze lunchu, czasem po pracy. Lubię tutejszy staw i
kaczki, które czasem karmię. To idealne też miejsce na letnie upały, bo ten
piękny starodrzew skutecznie od nich chroni. Trudno oprzeć się urokowi tego
miejsca. Ty pewnie zaglądasz tu z podobnych powodów.
-
Nie, nie… Ja z zupełnie innych – żachnęła się. – Przyjeżdżam, żeby powspominać
i tyle.
Skończyli konsumować tort i dopili kawę.
Ula podziękowała za zaproszenie i podniosła się z krzesła.
-
Będę już lecieć. Muszę przejść cały park, bo przed bramą zostawiłam samochód.
-
Odprowadzę cię. Ja parkuję pod firmą, a to też po drugiej stronie.
Szli wolno i w milczeniu wsłuchując się w
szelest liści pod stopami. W końcu tę ciszę przerwał Marek.
-
Spójrz jak tu pięknie – wskazał ręką niedaleki staw i taplające się w nim
kaczki. – Trzeba nacieszyć oczy tym widokiem, bo za chwilę mróz skuje lodem
staw, a liście całkiem opadną z drzew. Nauczyłem się doceniać takie momenty. To
jak obrazy zatrzymane na ułamek sekundy w kadrze aparatu.
-
Jak na faceta, jesteś dość wrażliwy. Mężczyźni z reguły nie rozczulają się
takimi rzeczami. Są raczej powierzchowni, mało romantyczni i zbyt nieczuli.
Masz za to duży plus.
Marek roześmiał się.
- No
to mój pierwszy plus u ciebie. Gdzie zaparkowałaś?
- Tu
przy bramie. To czerwone Punto jest moje.
-
Chciałbym się jeszcze z tobą zobaczyć. Zgodzisz się?
-
Naprawdę nie wiem… - odpowiedziała niepewnie. – Jesteś miłym człowiekiem Marek,
ale ja…, chyba dla mnie trochę za wcześnie…
- To
było pytanie bez podtekstu Ula. Ja chciałem ponownie wypić kawę w twoim
towarzystwie i nic więcej.
-
Skoro chodzi tylko o kawę, to możemy spotkać się za tydzień w tym samym
miejscu. Do zobaczenia.
Wsiadła do samochodu i zgrabnie wycofawszy
go z parkingu włączyła się do ruchu.