ROZDZIAŁ
12 -
EPILOG
Słońce przebijało się przez
liście rozłożystej jabłoni i lizało policzki mrużącego oczy Pawła. Obok w
urządzonej specjalnie dla dziecka piaskownicy bawiła się trzyletnia dziewczynka
z mozołem ustawiając wiaderkowe babki na jej obrzeżu. Nagle do jego uszu
doszedł dźwięk dzwonka. Wyprostował się na wózku i powiedział do dziecka.
- Martuniu otrzep rączki. Mama wróciła z
dziadkami.
Mała podniosła głowę
przyozdobioną koroną kręcących się włosów i spojrzała na ojca błękitnymi jak
niebo oczami.
- Tatuś, jeszcze trochę – powiedziała marudnym
głosem. – Przecież oni i tak przyjdą do ogrodu.
Uśmiechnął się. Jego córka od
zawsze była rezolutna i potrafiła zadziwiać logiką. Kiedy się urodziła wprost
oszalał ze szczęścia. Jak tylko Wiki wróciła z nią do domu pomagał w karmieniu,
przewijaniu, kąpaniu, usypianiu i tych wszystkich czynnościach, które wykonuje
się przy niemowlaku. Odciążał Wiki niemal we wszystkim. Od dziadków Leśniaków
również dostali ogromne wsparcie. Dzięki nim mogli wrócić do pracy, bo oni
zajmowali się małą przez pół dnia. Ani Paweł ani Wiktoria nie mieli
najmniejszych wątpliwości jak dać córce na imię. Najpierw zaproponowała to
Wiki. Nie ukrywał zaskoczenia, ale zgodził się z jej wyborem. Rodzice Marty
rozpłakali się, kiedy usłyszeli, że ich przyszywana wnuczka dostanie imię po
ich zmarłej córce.
Mała szybko rosła. Któregoś
dnia przyglądając się jej Paweł doznał olśnienia, bo zrozumiał, że patrzy na
dziewczynkę z jego snów. Pojął, że to właśnie to dziecko widział przy Marcie.
Był zdumiony tym odkryciem. Wtedy w tym śnie Marta nie pokazywała mu ich
wspólnej córki, ale córkę jego i Wiki. Wyglądało na to, że zatoczył właściwie
koło, bo teraz musiał zweryfikować tę pewność, którą miał przez kilka lat Teraz
znowu zadawał sobie pytanie, czy Marta miała urodzić mu chłopca, czy
dziewczynkę. Tym odkryciem nie podzielił się z Wiki. Uznał, że to zbyt
skomplikowane i zostawił to dla siebie.
Wiódł z nią szczęśliwe życie.
Jeszcze przed urodzeniem Marty dowiedział się od swojego teścia, że ktoś chce
sprzedać parterowy dom do remontu. Pojechał tam z Józefem. Dom przypominał
całkiem spory bungalow. Był jednak bardzo zniszczony. Paweł przeraził się skalą
prac, jakie trzeba by było tu wykonać i kosztami jakie musieliby ponieść. Józef
jednak się nie zniechęcał.
- Spójrz na to z innej perspektywy. Otoczenie
idealne dla dzieci. Teren ogrodzony. Działka na tyle duża, że spokojnie mogą
biegać tu psy. Ja widzę tu same zalety a ogrom pracy wcale mnie nie przeraża.
Poza tym dodatkowym atutem jest cena. Paweł, to tylko sześćdziesiąt pięć
tysięcy za grunt i budynek. Gdzie kupisz za tę cenę coś lepszego? Właściciel ma
mnóstwo długów i w dodatku nie wylewa za kołnierz. To on sam doprowadził ten
dom do takiej ruiny i chce się go jak najszybciej pozbyć. Ja ci przysięgam, że
doprowadzę ten dom do używalności, dostosuję go do ciebie tak jak i mieszkanie
dostosowałem. Wiesz, że nigdy nie rzucam słów na wiatr.
- A jeśli nie udźwigniemy tego finansowo? –
zapytał niepewnie. – Wprawdzie mamy trochę oszczędności, ale to wszystko za
mało.
- My ci pomożemy. Zawsze też można wziąć
kredyt. Jesteście młodzi i jestem pewien, że go spłacicie.
- No dobrze… Przekonałeś mnie.
Na to tylko czekał Józef, na
zgodę swojego zięcia. Jak tylko kupili ten dom z kopyta zabrał się do roboty.
Skrzyknął paru zapaleńców takich jak on sam. Remont trwał ponad dwa lata i to
tylko dlatego, że Paweł nie chciał brać kredytu i sukcesywnie pokrywał koszty
zakupów z pieniędzy zarobionych w serwisie, ale efekt przeszedł jego
najśmielsze oczekiwania. Kiedy po raz pierwszy Józef przywiózł tu ich
wszystkich Paweł po prostu oniemiał.
- Dokonałeś cudu tato. Naprawdę nie
spodziewałem się, że wyjdzie aż tak pięknie.
- To jeszcze nic. Na tyłach domu jest
urządzony placyk zabaw dla Martusi i piękne patio, na którym można posiedzieć w
ładny dzień. Teraz tylko musicie się przeprowadzić.
Wiki była zachwycona. Często
zapraszała tu całą rodzinę, a szczególnie Basię z Olkiem i Michałkiem, który
był parę miesięcy starszy od Marty. Maluchy w swoim towarzystwie czuły się
najlepiej. Najczęściej jednak zaglądali Leśniakowie i zostawali z wnuczką.
Zawojowała ich serca całkowicie.
Wiktoria weszła do ogrodu a za
nią Józef z żoną. Rano poprosiła ich, żeby zawieźli ją na USG. Paweł podjechał
w ich kierunku.
- I jak kochanie, wszystko w porządku? –
zapytał.
- W jak najlepszym. Dziecko rozwija się
prawidłowo. Mama może to potwierdzić, bo weszła ze mną do gabinetu. Znamy już
płeć. To chłopczyk. Tak się cieszę.
Paweł również podzielał tę
radość. Za trzy miesiące miała im się powiększyć rodzina. I w dodatku to miał
być chłopiec. Nie miał nic przeciwko jeszcze jednej dziewczynce tak samo
słodkiej i kochanej jak Martusia, ale chłopak, to chłopak. Podbiegła do nich
Marta i objęła matkę przytulając się do jej kolan.
- Będę mieć braciszka?
- Aha. Cieszysz się?
- Wolałabym siostrzyczkę, ale braciszek też
może być fajny – odpowiedziała dyplomatycznie.
- Zrobię kawy dla wszystkich – Leśniakowa już
kierowała się w stronę domu. – Pójdziesz z babcią Martuniu? – wyciągnęła do
małej dłoń. – Kupiłam ci pyszny soczek.
Dziewczynka zeskoczyła z kolan
mamy i złapała babcię za rękę.
- A jaki? – usłyszeli jeszcze i roześmiali
się.
- Prawdziwa gaduła z niej. A gdzie psy? – Wiki
rozejrzała się dokoła.
- Leżą tam pod jabłonią. Gorąco im. Tato
pamiętasz, że mam jutro trening?
- Pamiętam synku i na pewno cię zawiozę i
przywiozę do domu. Cieszę się, że to kontynuujesz. Miałeś tyle wątpliwości, a
jednak tego rodzaju rehabilitacja przynosi efekty. Wystarczy być tylko
konsekwentnym.
- To prawda tato – wtrąciła się Wiki. – Wciąż
mam przed oczami jego nogi. Byłam przerażona ich chudością. Pamiętasz Paweł,
kiedy to było? Wtedy jak po raz pierwszy zabrałeś mnie na łąki i opalaliśmy się
tam. Usiłowałam wówczas zachować kamienną twarz, ale serce ściskało mi się z
żalu. Mateusz miał absolutną rację mówiąc, że tam ci pomogą. Wiedziałeś od
początku, że nie będziesz chodził, a jednak stan nóg znacznie się poprawił a
przede wszystkim ich wygląd. Są zupełnie normalne. Wszyscy w drużynie wyglądają
normalnie, choć każdy z nich to paraplegik.
W drzwiach pojawiła się
Leśniakowa niosąc na tacy świeżo zaparzoną kawę i pokrojone, drożdżowe ciasto.
Mała Marta dreptała obok dzierżąc w dłoniach butelkę z sokiem.
- Tobie Wiki zrobiłam herbatę. Nie powinnaś
przesadzać z kawą.
- Dziękuję mamo. Nawet nie mam specjalnej
ochoty na kawę. Ależ to ciasto pachnie. Martunia zjesz troszkę?
- A kto piekł? – zapytała dociekliwie. Wiki
uśmiechnęła się.
- No jak to kto? Babcia przecież. Sama mówisz,
że ciasto babci Eli jest najlepsze.
- Bo jest. Nałóż mi na talerzyk, ale kawy nie,
bo nie lubię.
Tym razem wszyscy ryknęli
śmiechem. Zwabione zapachami dochodzącymi od stołu przyczłapały psy. I one
dostały po kawałku.
Zdenerwowany Paweł spoglądał co
chwilę na zegarek i jeździł w te i z powrotem przemierzając szpitalny korytarz.
Nie mniej od niego zdenerwowani tkwili w szpitalnych fotelach Basia z
Aleksandrem, tata Stec i tata Leśniak. Leśniakowa została w domu niańcząc
Martusię i Michałka.
- Paweł zatrzymaj się na chwilę, bo zaczynasz
być denerwujący – wyrzuciła z siebie Basia. – Zaraz pewnie wszystko się skończy
i będziesz mógł zobaczyć syna.
- Chciałbym przytulić już ich oboje –
powiedział ze skargą. – Dlaczego to tak długo trwa? Jak Wiki rodziła Martę, nie
trwało tak długo.
- Każdy poród jest inny, nie wszystkie
przebiegają tak samo. O proszę… – wstała na widok wychodzącej z sali porodowej
pielęgniarki. Paweł podjechał do niej i wyrzucił z siebie grad pytań.
- I jak? Wszystko w porządku? Co z moją żoną?
Co z synem?
Pielęgniarka uśmiechnęła się
szeroko. Nie pierwszy raz widziała takiego zdenerwowanego tatusia.
- Wszystko w porządku. Może się pan już
uspokoić. Matka i dziecko czują się dobrze. Za nie więcej niż pół godziny
będzie pan mógł je zobaczyć.
Po dwudziestu minutach
wywieziono Wiki. Za nią w małym łóżeczku jego syna. Podjechał do żony. Ujął jej
dłoń i przycisnął do ust.
- Strasznie się bałem kochanie. Jak to dobrze,
że już po wszystkim. Słaba jesteś pewnie, prawda?
- Jestem trochę śpiąca – odpowiedział gładząc
jego policzek. – Nie stresuj się już, bo nic nam nie jest. Mały dostał dziesięć
w skali Apgar. Jest zdrowy. Waży trzy i pół kilo i ma sześćdziesiąt centymetrów
wzrostu. Długi jest. Będzie chyba podobny do ciebie, bo ma ciemną czuprynkę.
Paweł zapytał jeszcze, do
której sali wiozą Wiki i dowiedziawszy się o tym powiadomił resztę.
Przeszli na drugie piętro i
znaleźli pokój z numerem dwunastym. Wiki już przeniesiono na normalne łóżko.
Leżała trzymając w objęciach małe zawiniątko. Na ich widok uśmiechnęła się i
powiedziała cicho
- Wejdźcie. Zobaczcie to cudo - rozpakowała
delikatnie kocyk podsuwając maleństwo w stronę Pawła.
- Jest śliczny kochanie i całkiem duży. Chyba
faktycznie będzie podobny do mnie. Ma sporo włosów. Spójrz Basiu, czy nie
przypomina ci trochę Michałka? On też urodził się z taką ciemną czupryną.
Basia pochyliła się nad
maleństwem
- Chyba masz rację.
W końcu i dziadkowie dopchali
się do wnuka. Obaj byli bardzo dumni. Nic nie zapowiadało, że zostaną dziadkami
i nie miało znaczenia to, że Józef jest tylko takim przyszywanym dziadkiem.
Kochał te dzieciaki jak swoje własne. Karol Stec pomyślał, że jeszcze nie tak
dawno jego córka była zapiekłą singielką a dzisiaj ma męża i dziecko, a jego
syn, nad którym ubolewał od chwili wypadku i wciąż nie mógł pogodzić się z jego
kalectwem otrząsnął się z tragedii, ożenił ze wspaniałą kobietą i spłodził
dwoje dzieci. Otarł z twarzy łzy wywołane wzruszeniem.
- Będziemy mieć wnuka na schwał Józefie. To
będzie silny chłopak. Gratulujemy wam dzieci i jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Będziemy się zbierać, bo babcia sama w domu i też ciekawa nowin, a Wiktoria
musi odpocząć.
- Ja za chwilę do was dołączę – Paweł zbliżył
się do łóżka i podniósł na rękach chcąc dosięgnąć ust Wiki. Pocałował ją
najczulej dziękując jej za syna.
- Nigdy nie sądziłem, że będę jeszcze taki
szczęśliwy. Po tej tragedii, którą przeżyłem bałem się marzyć o rodzinie i
dzieciach. Wynagrodziłaś mi cały ten ból i rozpacz. Jesteś najlepszą żoną na
świecie i dałaś mi dwójkę wspaniałych dzieci. Kocham cię i zawsze będę cię
kochał.
Uśmiechnęła się do niego
cudnie.
- A ty jesteś najlepszym mężem i najlepszym
ojcem. Wreszcie jesteśmy pełną rodziną i nic nam już do szczęścia nie trzeba,
może tylko poza życzeniem, żeby dzieci chowały się zdrowo. Jednak o to jestem
jakoś dziwnie spokojna, bo czuwa nad nami Marta i moi rodzice. Myślałeś już nad
imieniem?
- Tak. Chcę, żeby miał na imię Wojtek, a na
drugie Józef po moim teściu.
Wiki rozpromieniła się.
- Sama nie wybrałabym lepiej. Teraz idź już,
bo czekają na ciebie. Ja muszę odespać ten poród.
Ucałował raz jeszcze jej usta i
cicho wyjechał z pokoju. Wreszcie mógł odetchnąć.
K O N I
E C
Uwielbiam! Cud, miód i orzeszki:) Martusia, Wojtek no i oczywiście Michałek;) Sprawiedliwie ich obdzieliłaś. O matko - jaki piękny dom! Do tego bez obciążenia kredytowego. Co oni by zrobili bez niezastąpionego teścia!? No trzeba przyznać, że sami też dołożyli się do niego swoją pracowitością, oszczędnością i cierpliwością. Wspaniałe warunki dla wszystkich. Dzieci mają bezpieczne miejsce do zabawy, Momo i Mona też mogą całe dnie przebywać na świeżym powietrzu, dość duża rodzina ma miejsce do spotkań, no i oczywiście Paweł nie ma żadnych ograniczeń. Super. Dzięki za tę opowieść. Z zainteresowaniem oczekuję na kolejna. Co to będzie? Pozdrowienia;) Kara
OdpowiedzUsuńKara
UsuńA ja dziękuję za wszystkie Twoje bardzo pozytywne komentarze pod każdym rozdziałem i bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się podobało. Już dzisiaj zapraszam Cię na kolejną historię tym razem o Uli i Marku pt. "Ta trzecia".
Najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Fajne opowiadanie, bardzo mi się podobało. Z niecierpliwością czekam na U i M;) Nawet tytuł mnie nie odstrasza. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że ta historia Ci się podobała i bardzo dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam serdecznie. :)
UsuńDzięki, że zwróciłaś uwagę na osoby trwale niepełnosprawne. Nie jakieś tam dyrdymały, że coś się w ich zdrowiu zmieni, bo nic się nie zmieni. Nie zostaje nic innego jak pogodzić się z faktami. A rodzina, przyjaciele są od tego żeby przy nich trwać, a nie uciekać gdzie pieprz rośnie. Dużo osób mija szerokim łukiem takie osoby, bo nie daj Boże mogą jeszcze o coś poprosić itp. Cieszę się, że dzięki takim historiom może więcej osób zacznie traktować takie osoby jak normalnych ludzi a nie jak dziwolągów. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńChyba nie jest aż tak źle? Głowa do góry, jest trochę osób empatycznych.
UsuńZapewniam, że jest gorzej niż źle. Super się słucha komentarzy typu: że też musi się pchać z tym wózkiem właśnie wtedy, gdy ludzie wracają/jadą do/z pracy lub inny - musi właśnie teraz robić zakupy, gdy ja się spieszę, lub jeszcze coś innego - jaka nieodpowiedzialność mieć dzieci w takim stanie, itp. Zapewniam, że tylko dla takich miłych komentarzy niepełnosprawni pchają się w największy tłok. Tacy ludzie też pracują, prowadzą dom, mają zwyczajne obowiązki domowe i nie potrzebują współczucia, tylko zrozumienia. A co do empatii, to masz rację, słowo klucz - trochę. Pozdrowienia
UsuńZ uwagi na to, że sama jestem osobą niepełnosprawną mogę potwierdzić, że w ludziach coraz mniej empatii niestety. Też spotkałam się z podobnym traktowaniem, bo ludzie często bywają niecierpliwi, a to rodzi złośliwość. Jakby mogli, to popchnęli by jeszcze, żeby było szybciej. Niepełnosprawny wcale nie chce taryfy ulgowej. Jest takim samym człowiekiem jak każdy inny. On jest tylko sprawny inaczej i porusza się wolniej, ale przecież ma podobne prawa i nikt nie powinien go dyskryminować. Przeważnie odnajduje wsparcie w rodzinie, ale u obcych już niekoniecznie. To brutalna prawda i jeśli komuś coś to opowiadanie uświadomiło, to brawo ja.
UsuńBardzo dziękuję za komentarze i najpiękniej pozdrawiam. :)
O rany. Ja myślałam o jednym szczęściu, a tu parka;) Martusia to niezły gagatek, od małego wie jak tatę okręcić sobie wokół palca. Śliczna dziewczynka. Basia i Olek też nie tracili czasu. Dzieciom będzie raźniej się wychowywać w takich warunkach. Pomimo strasznego początku, końcówka jest bardzo słodka;) Czekam na kolejny czwartek. Serdecznie pozdrawiam;) Ada
OdpowiedzUsuńAda
UsuńBardzo dziękuję za wszystkie Twoje komentarze i pozdrawiam Cię serdecznie. :)
Pięknie i cukierkowo to zakończyłaś. Wszyscy szczęśliwi. Paweł otrząsnął się wreszcie po tej tragedii i na nowo poczuł radość życia i los obdarował jego i Wiki pięknymi dziećmi.Dom też ładny. Mnie zastanawia ten tytuł światełko w mroku i myślałam ,że to lub to drugie będzie pierwsze ,ale opowiadanie o U i M też mnie ciekawi. A to opowiadanie trochę z morałem ,że niepełnosprawni również mogą brać życie pełnymi garściami i zasługują na to by żyć jak inni .Kochać i być kochanym. Pozdrawiam serdecznie :).
OdpowiedzUsuńJustyś
UsuńWielkie dzięki. "Światełko w mroku" to opowiadanie nie na temat BrzydUli i będzie publikowane jako jedno z ostatnich. Na razie publikuję na przemian: raz BrzydUla, raz inne opowiadanie, bo uważam, że tak jest sprawiedliwie. Od czwartku "Ta trzecia", na którą już serdecznie Cię zapraszam.
Pozdrawiam. :)
Super zakończenie tego opowiadania. Cieszy mnie, że Paweł odzyskał radość z życia mimo tego co go spotkało.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne opowiadanie.
Pozdrawiam serdecznie
Julita
Julita
UsuńPięknie dziękuję za Twoją obecność na blogu i Twoje wpisy pod każdym rozdziałem.
Pozdrawiam cieplutko. :)
Cudowne, ciepłe i rodzinne zakończenie ciekawego opowiadania. Czekam na kolejną opowieść;)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za tyle pozytywnych słów. Serdecznie pozdrawiam. :)
UsuńPanowie się sprawdzili, i to jak! A Paweł, no to już w ogóle;) Zbudował dom, zasadził drzewo i udało się postarać o dwoje potomków! No dobra, niektóre z tych rzeczy z malutką pomocą;) Z Olkiem trochę gorzej, na razie jest tylko synek;) Chociaż może nie jest tak źle? Przypuszczam, że nie o wszystkim napisałaś. Dziewczyny mają wspaniałych mężów;) Pozdrowienia Edyta
OdpowiedzUsuńEdyta
UsuńResztę pozostawiam wyobraźni czytelników. Basia już ma swoje lata i choć zdarzają się nie tak rzadko późne ciąże, to jednak niosą za sobą jakieś ryzyko. Ja postanowiłam ją obdarzyć zdrowym potomkiem, choć tylko jednym.
Dziękuję, że zawsze tu byłaś. Pozdrawiam Cię serdecznie. :)
Jak się okazuje, to Paweł ma pojemne serce;) Teraz oprócz Wiki królują tam Martusia i Wojtek. Wzruszające jest to, że pomimo upływu lat, w dalszym ciągu jest tam miejsce również dla Marty. Wierzę, że rzeczywiście ona czuwa nad życiem całej rodziny;) Świetne zakończenie interesującego opowiadania. Oczywiście czekam na kolejny czwartek. Pozdrawiam;) Nina
OdpowiedzUsuńNina
UsuńPaweł bardzo kochał Martę. Jej duchowa obecność odcisnęła swoje piętno i na nim i na Wiki. Ona już zawsze w jakiś sposób będzie obecna w ich życiu.
Dziękuję i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Jak ja zazdroszczę posiadania takiego Józefa. Ale by mi się przydał. Za niewielką przysługę rozkręciłabym mu interes;) Aż strach pomyśleć ile by zarobił wśród moich znajomych. Tak ciężko znaleźć solidnego, rzetelnego i uczciwego fachowca. A jak już zobaczą przed sobą kobietę, to myślą, że można wcisnąć każdy kit. Samo życie. Ciekawe opowiadanie. Czekam na kolejne. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńHahaha. Nie ukrywam, że i mnie by się przydał pan "złota rączka, bo mój mąż nie bardzo sobie radzi w pracach domowych i przeważnie wszystkie usterki i awarie kończą się i tak wezwaniem fachowca, ale jak to mówią nie można mieć wszystkiego, a szczęście należy dawkować.
UsuńPozdrawiam pięknie i dziękuję za komentarz. :)
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńchyba najlepszym podsumowaniem tego opowiadania byłaby informacja, że nie ma to jak siła w rodzinie, siła w miłości. Gdyby nie ona, gdyby nie nieustające wsparcie rodziny, ich obecność, całkowita akceptacja jego wyborów, to prawdopodobnie Paweł po przeżyciu takiej tragedii już by się nie podniósł. Oczywiście potrzebował czasu na pozbieranie się, na zrozumienie, że nie jest w stanie cofnąć czasu, że musi dalej żyć normalnie, że powinien wziąć się w garść. Bardzo pomogła mu też w tym żona i jego miłość, jego wiara w to, że to ona cały czas nad nim trzyma pieczę. Mimo, że minęło już trochę lat, on wciąż o niej pamięta, myśli o niej. Zresztą Wiki ma podobnie. Jako para fantastycznie się dobrali. Oboje są bardzo spokojni, wyważeni, są dobrymi, przyzwoitymi ludźmi, wiedzą co w ich życiu jest najważniejsze i cieszą się każdą chwilą. Swoim szczęściem potrafią się dzielić z rodziną. Pamiętają o najbliższych i to nie tylko wtedy, gdy potrzebują ich pomocy. Dzięki takiemu podejściu zjednują sobie ludzi. Ich znajomość zaczęła się w momencie gdy byli poranieni przez życie. Wespół w zespół dali radę:) Niepełnosprawność Pawła nie stanęła na przeszkodzie do znalezienia miłości, do normalnego życia. Są szczęśliwi, mają siebie i fajne maluszki. I to jest najważniejsze. Druga para może nie była aż tak doświadczona przez życie jak Paweł i Wiki, ale też nie mieli łatwo. Szczególnie Basia, która tak się wkręciła w opiekę nad tatą i Pawłem, że nie miała okazji zastanowić się nad swoim osobistym szczęściem. Olek z poprzedniego małżeństwa też nie miał najlepszych wspomnień. Musieli trafić na siebie, żeby ich życie nabrało sensu, żeby byli szczęśliwi. I okazało się, że na wszystko można znaleźć sposób, ze wszystkim można sobie poradzić. Młodzi zamieszkali razem z tatą i już po jednym problemie. Drugi dzięki Wiktorii sam się rozwiązał:) Cała czwórka nie zapomina o rodzicach, w których też odrodziła się chęć do życia, czują się kochani i potrzebni. Świetny koniec bardzo interesującego opowiadania za które dziękuję. Oczywiście czekam na kolejny czwartek. Tytuł intrygujący:) Serdecznie pozdrawiam i przesyłam uściski:) Gaja
Gaja
UsuńNie zawsze się układają stosunki w rodzinie tak jakbyśmy chcieli. Rodzina, którą opisałam wydaje się być wyidealizowana. Ja osobiście w życiu takiej nie spotkałam. Tu wszyscy członkowie są wspaniali, a w naturze raczej rzadko można spotkać takie stadło, które żyje ze sobą w idealnej harmonii, a jego członkowie, to chodzące anioły. Rodzina Pawła i rodzina Leśniaków, to tylko takie moje wyobrażenia o rodzinie pozbawionej wad i może trochę tęsknota za taką właśnie.
Bardzo Ci dziękuję za długi wpis i przesyłam uściski. :)
Uśmiałam się do łez z małej cwaniary;) Jakie to proste i logiczne. Po co przerywać zabawę, kiedy oni i tak przyjdą do ogrodu? Wolałaby mieć siostrzyczkę, ale braciszek też może być fajny, ciasto tak, kawy nie, bo nie lubię, hahaha;) Szkoda, że w dorosłym życiu nie posługujemy się taką prostotą, tylko kręcimy, zwodzimy. Jak tak dalej pójdzie, to dzieci zawojują zupełnie Pawła i Wiki. Stanowią wspaniałą rodzinkę. Końcówka opowiadania bardzo podnosząca na duchu;) Każdy ma prawo do szczęścia, do miłości, tylko musi o nią troszeczkę pozabiegać. Pozdr
OdpowiedzUsuńDzieci potrafią zaskakiwać zwłaszcza takie, do których mówi się nie zdrabniając wyrazów, nie po dziecinnemu, ale normalnie. Dzieci, z którymi rozmawia się dużo i często szybko uczą się nowych słów i o dziwo, potrafią je zastosować w odpowiednim momencie. To zawsze brzmi nadto komicznie, ale jest przy tym takie słodkie. Mała Marta jest dzieckiem dociekliwym, ciekawym świata, ale i bardzo logicznym, co czasem bywa zabawne, bo ta logika nie bardzo pasuje jeszcze do jej wieku. Tak, czy siak, bardzo się cieszę, że uśmiechnęłaś się czytając epilog.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz i najserdeczniej pozdrawiam. :)
Dobrą organizację cała rodzina ma w malutkim paluszku;) Co prawda przypadku Pawła i Wiki bez tego ani rusz, ale fajnie, że wszyscy to potrafią zrozumieć. Wszyscy bohaterowie zaznali szczęścia po ciężkich, wręcz traumatycznych przeżyciach. Sama nie wiem kto powinien objąć palmę pierwszeństwa w skradaniu serc, dzieciaczki czy pieski? Zdjęcia do całego opowiadania bardzo fajne i pomocne w przeniesieniu się w ich świat;) Do następnego. Pozdrawiam;) AB
OdpowiedzUsuńAB
UsuńZdjęcia zawsze staram się dobierać adekwatnie do treści, choć czasem trudno jest znaleźć coś ciekawego. Robię to właściwie po to, by czytelnik mógł chociaż w ułamku nadążyć za moim wyobrażeniem danej sytuacji.
Bardzo się cieszę, że wytrwałaś do końca. Dziękuję i najpiękniej pozdrawiam. :)
Ta historia fajnie pokazała, że nawet z najcięższych i traumatycznych przeżyć można się otrząsnąć. Jedyny warunek, trzeba tego bardzo chcieć. Bez tego ani rusz, inaczej można przegrać życie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTrauma zawsze siedzi w człowieku bardzo głęboko i ciężko się z niej otrząsnąć. Tą historią chciałam pokazać, że można wyjść nawet z najbardziej rozpaczliwej sytuacji, gdy ma się tak ogromne wsparcie najbliższych. Od nich często zależy najwięcej.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz. najserdeczniej pozdrawiam. :)
Paweł chyba najbardziej się zmienił ze wszystkich bohaterów. Bardzo mi go było żal. Wzruszająco opisywałaś jego miłość, przywiązanie do żony. O ile wiadomość o niepełnosprawności przyjął dość dobrze, o tyle zupełnie i długo nie potrafił się pogodzić z rzeczywistością związaną z Martą i ich nienarodzonym dzieckiem. Te wizyty na cmentarzu, te swoiste rozmowy były mu bardzo potrzebne. Dobrze, że pozostali potrafili to zrozumieć, nie mówili, że to bez sensu, że to przecież mu ich nie zwróci. I proszę bardzo, trochę cierpliwości, odpowiednia kobieta i jaka zmiana, jakie szczęście;) Fantastyczna żona, upragnione dzieci, cudowna rodzina. Teraz czekam na nowe opowiadanie. Trochę się obawiam, bo nie przepadam za kochankami, ale zobaczymy co nam przygotowałaś. Pozdrawiam;) Iza
OdpowiedzUsuńIza
UsuńPiękne podsumowanie całej historii, za które bardzo Ci dziękuję.
Jeśli chodzi o kochanki, to temat mało wdzięczny, ale nie można udawać, że go nie ma. Bez obaw jednak. Myślę, że nie będzie tak źle.
Pozdrawiam Cię pięknie. :)
Bosko i supernowo! Potrafisz pokrzepić na duchu, przynieść uśmiech na usta;) Bo początek, to same chusteczki higieniczne! Końcówka, to sama miłość i szczęście. Tak jak większość, też czekam na nowe opowiadanie. Gorąco pozdrawiam;) Ola
OdpowiedzUsuńOla
UsuńTo wszystko przez tę moją romantyczną naturę. Lubię się wzruszać i lubię kogoś wzruszać. Uwielbiam happy endy i w żadnym w zasadzie opowiadaniu, które popełniłam nie ma nieszczęśliwego zakończenia.
Dziękuję ślicznie za każdy Twój wpis i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Pełnia szczęścia;) Spełniasz zachciewajki czytelników. Życzyłam im dzieci i są! Gdybyś jeszcze tak mogła to robić w realu, byłoby fantastycznie;) Może nie cały czas i nie jakieś nierealne marzenia, nie jestem pazerna, ale tak od wielkiego dzwonu, taka ociupinka, dałoby radę? Ciekawe opowiadanie, takie i do płaczu i do śmiechu, do tego jeszcze morał. Oczekując na kolejny czwartek serdecznie pozdrawiam;) Jolka
OdpowiedzUsuńJola
UsuńBardzo się staram zadowolić Was wszystkich, ale nie zawsze z powodzeniem. Niestety nie posiadam takiej mocy sprawczej, by przenieść takie bajki do rzeczywistości. Bardzo bym chciała żyć w idealnym świecie, ale jak dobrze wiesz to nierealne.
Bardzo dziękuję, że wciąż tu jesteś i komentujesz. Pozdrawiam Cię cieplutko. :)
Wszyscy zdrowi, szczęśliwi i kochający się. Koniec jak w bajkach. A później żyli długo i szczęśliwie. Pawłowi warto było czekać na drugą miłość swojego życia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam miło.
Dzięki RanczUla. Pozdrawiam serdecznie. :)
Usuńczy nowe opowiadanie bedzie o Uli i Marku?
OdpowiedzUsuńTak. Dodaję na zmianę,żeby nie było nudno. Pozdrawiam. :)
Usuń