ROZDZIAŁ
2
Wróciła do domu kompletnie przemoczona.
Czapka smętnie ociekała wodą, której ciężar deformował to wełniane cudo. Szalik
był w podobnym stanie. Najgorzej wyglądał płaszcz. Nie miała pojęcia, czy uda
się go jeszcze uratować. Brudne plamy błota pod wpływem lejącego wciąż deszczu
rozmazały się i teraz trudno było określić nawet kolor płaszczyka. Otworzyła
drzwi i weszła do przedpokoju natykając się na Piotrka, który na jej widok
zaniemówił i tylko wytrzeszczał oczy. W końcu wykrztusił
- O
rany… Przewróciłaś się w jakiejś kałuży?
-
Samochód mnie ochlapał. Pomóż mi zdjąć te ciuchy. Przemokłam do suchej nitki.
Rzeczywiście nawet biustonosz miała mokry.
Pośpiesznie rozebrała się i weszła do brodzika puszczając na siebie strumień
gorącej wody. Czuła się słabo. Bolała ją głowa i miała wrażenie, że ciało pali
ją od środka. Opatuliła się grubym, frotowym szlafrokiem i wyjęła z apteczki
blistr aspiryny. Od razu zażyła dwie i zapakowała się do łóżka. Zanim zasnęła
pomyślała jeszcze o nieznajomym, z którym umówiła się na kawę. – Miał takie ładne oczy i przepraszał
szczerze. Może do jutra mi przejdzie? Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby
poznać go lepiej. Szkoda, że nawet nie wiem jak ma na imię.
Następnego dnia rano było jednak znacznie
gorzej. Po niespokojnej nocy była mokra od potu jak szczur. Piotrek z
niepokojem patrzył na jej czerwone policzki. Bez wątpienia miała gorączkę.
Podał jej termometr, by po chwili odczytać na nim trzydzieści osiem stopni i
pięć kresek.
-
Dzisiaj siostra to ty nigdzie nie pójdziesz. Zaraz zrobię ci herbatę z sokiem
malinowym i syrop z cebuli. Domowe sposoby są najlepsze.
- A
ty nie masz zajęć dzisiaj? – wychrypiała.
-
Mam, ale dopiero od dwunastej. Zdążę.
-
Głowa mnie boli i mam katar. Rozłożyło mnie na amen – wygramoliła się z łóżka.
– Wezmę prysznic, zmienię piżamę i położę się. Co za pech…
Najbardziej żałowała, że nie spotka się z
intrygującym nieznajomym. Już dawno nikt jej tak nie zafascynował i nigdy oczy
żadnego z mężczyzn nie uwiodły jej tak bardzo. Może będzie miała jeszcze okazję
go spotkać, chociaż nie było to zbyt prawdopodobne. Warszawa to jednak
metropolia i czasem można mieszkać blisko siebie i nigdy się nie spotkać. Ot,
takie zezowate szczęście.
Nawet nie wiedziała kiedy przysnęła.
Obudził ją Piotrek, który wrócił z apteki przynosząc jej jakieś leki na
przeziębienie.
-
Stawiam wszystko na stole. W kuchni masz syrop z cebuli. Już nie znajdę czasu,
żeby przygotować ci coś do jedzenia. Muszę lecieć.
-
Dzięki Piotruś. Poradzę sobie. Zresztą nie mam nawet apetytu.
Przechorowała okrągły tydzień zanim
pojawiła się na uczelni. Na szczęście to był dopiero październik i zajęć nie
miała zbyt wiele. Przyłapywała się na tym, że gdziekolwiek by nie poszła wciąż
rozglądała się za mężczyzną z deszczu. Tak nazywała go w myślach. Niestety nie
spotkała go. Z czasem odwykła od myśli o nim. Powoli zacierał się w pamięci
obraz tych dobrych, poczciwych oczu. Miała sporo zajęć i to one pochłaniały jej
czas. Teraz skupiała się głównie na pisaniu pracy i na projekcie, który miał
stanowić integralną część bardzo rozbudowanej treści. Ambicjonalnie wybrała
temat naprawdę trudny, wymagający ogromnej kreatywności i wyobraźni, a także
sporego wysiłku przy obliczaniu wszystkich parametrów projektowanej inwestycji.
Na czwartym, ostatnim roku studiów
zajmowała się głównie chodzeniem na seminaria i skupianiem się na pracy
dyplomowej, a raczej na wnoszonych do niej poprawkach, które uzgadniała ze
swoim promotorem. Obronę wyznaczono jej na czerwiec i chciała się solidnie do
niej przygotować. Sporo czasu spędzała też w bibliotece. Zwykle wracała późno
obładowana notatkami, z którymi siadała do komputera czytając nie wiadomo który
już raz napisany tekst. Na ogromnej desce kreślarskiej rozciągnięta była ogromna
płachta białego brystolu, na którym powstawała koncepcja projektu. Oprócz tego
kilka nakładek z folarexu - przeźroczystej folii kreślarskiej, zawierających
przebieg urządzeń podziemnych, projektowanej małej architektury, układu
poszczególnych pomieszczeń i ciągów pieszych na poszczególnych piętrach. Pracy
było mnóstwo, ale Ania była systematyczna i krok po kroku realizowała swój
projekt.
Był piątek. W sobotę wraz z Piotrkiem miała
zamiar pojechać do rodziców. Wracała właśnie kolejny raz z biblioteki. Była
zmęczona, bo niemal pół dnia ślęczała nad książkami. Przeszła przez przejście
dla pieszych i dotarła do przystanku. Naprzeciwko przystanął autobus jadący w
przeciwnym kierunku. Była zamyślona, ale kątem
oka dostrzegła mężczyznę machającego
gwałtownie rękami. Przyjrzała się uważniej i oczy rozszerzyły jej się ze
zdumienia. To był on. Jej mężczyzna z deszczu. Rzucił się do drzwi chcąc
wysiąść, ale autobus powoli ruszył z przystanku. Chłopak z powrotem dopadł
szyby i wykonał gest jakby chciał sobie wyrwać serce. W końcu podniósł dłoń do
ust i posłał jej całusa. Pomachała mu patrząc ze smutkiem jak autobus oddala
się od miejsca, w którym stała. – Kolejny
pech – przemknęło jej przez głowę. – Przecież
nic by się nie stało, gdyby kierowca zgodził się otworzyć te cholerne drzwi.
Teraz pewnie przyjdzie mi czekać kolejne dwa lata, żeby spotkać go ponownie
– pomyślała z żalem.
Powroty do rodzinnego domu zawsze były
przyjemne. Mama gotowała im ulubione potrawy. Siadywali zazwyczaj przy
kuchennym stole i opowiadali o swoich studiach.
-
Już wiesz córcia, co będziesz robić jak się obronisz? - dopytywał się ojciec.
-
Pewnie dalej będę studiować. Te studia dają mi tytuł inżyniera architektury.
Chcę zrobić jeszcze magisterskie, ale już zaocznie. To tylko cztery semestry.
Jednak po skończeniu tych poszukam jakiejś pracy, żeby móc na nie zarobić. Marzy
mi się porządna pracownia architektoniczna, ale nie wiadomo, czy będą jakieś
wakaty. Mam nadzieję, że tak. Najpierw jednak przyjadę tu po obronie, żeby
chociaż przez miesiąc odpocząć i nabrać sił.
Obrona wyczerpała ją i psychicznie i
fizycznie. Trwała dość długo. Pytano ją bardzo szczegółowo, zadawano
podchwytliwe pytania, ale nie dała się podejść. Dzięki swojej pilności była
przygotowana na każdą ewentualność. Jej projekt analizowano i rozbierano na
czynniki pierwsze, pytano dlaczego takie rozwiązania a nie inne, dociekano skąd
wzięła pomysł, by zaprojektować sporą inwestycję tak ekonomicznym kosztem i z
materiałów, które nie są standardem. Wybrnęła ze wszystkiego. Na koniec promotor
pogratulował jej i szepnął, że jak do tej pory to jest najlepszy projekt na
roku i ma zamiar wysłać go na konkurs. Ania puchła z dumy. Uścisnęła mu dłoń i
podziękowała. Zdała celująco. Kiedy odbierała swój dyplom wręczono jej również
list pochwalny od samego rektora. Po uroczystości rozmawiała jeszcze chwilę ze
swoim promotorem. Już wiedziała, że jej praca na pewno trafi na konkurs.
- To
nie wszystko pani Aniu – mówił profesor. – Przedstawiłem pani pomysł moim
przyjaciołom architektom. Zwłaszcza jeden z nich zapalił się do niego i bardzo
chętnie widziałby panią w swoim zespole. Zna pani pracownię architektoniczną
Budzyński, Badowski i Kowalewski?
Ania wytrzeszczyła oczy i przełknęła ślinę.
-
Profesorze, a kto jej nie zna? Przecież to same sławy. Cały Ursynów, to dzieło
pana Marka Budzyńskiego, wiele projektów wykonał do spółki z panem Badowskim, na
przykład gmach biblioteki uniwersyteckiej… Długo mogłabym wymieniać.
- W
takim razie nie pozostaje mi nic innego jak dać pani wizytówkę. Proszę
skontaktować się z panem Budzyńskim i umówić na rozmowę. Życzę powodzenia.
Wybiegła z uczelni i zatrzymała się dopiero
na pobliskim skwerze. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. W życiu by się
nie spodziewała, że może pracować dla takiej sławy jak Budzyński. Postanowiła,
że jutro rano zadzwoni do pracowni i umówi się w sprawie pracy. Chciała to
załatwić jeszcze przed wyjazdem do domu. Najlepiej jakby zgodził się ją
zatrudnić od września. Byłoby wspaniale.
Budzyński okazał się niezwykle miłym i
pełnym klasy starszym panem. Przyjął ją bardzo serdecznie i przyznał, że jej
projekt wywarł na nim ogromne wrażenie.
-
Serce mi rośnie, kiedy pomyślę, że jednak zdarzają się w tym zawodzie prawdziwe
perełki, ludzie niesamowicie kreatywni i obdarzeni bogatą wyobraźnią. Tylko z takimi
chcę pracować i będę szczęśliwy jeśli zgodzi się pani na moją propozycję.
Profesor Stępniewski dużo mi o pani opowiadał i zapewniał, że świetnie pani
rokuje na przyszłość. Ja na początek proponuję pięć tysięcy pensji i premie w
zależności od efektów. Myślę, że jak na pierwszą pracę to warunki są całkiem
przyzwoite.
-
Warunki są wspaniałe – Ania uśmiechnęła się do niego z sympatią – i
postąpiłabym lekkomyślnie, gdybym ich nie przyjęła. Czy to byłby kłopot, gdybym
zaczęła pracować od września? Nie ukrywam, że ten ostatni rok studiów wyczerpał
mnie trochę i chciałabym odpocząć. Poza tym chciałabym się zapisać na studia
zaoczne drugiego stopnia, żeby zdobyć tytuł magistra, a to wiąże się z
załatwianiem formalności.
- Na wszystko się zgadzam - zapewnił Budzyński
– i doskonale rozumiem potrzebę odpoczynku po takim ogromnym wysiłku
intelektualnym. Widzimy się w takim razie pierwszego września. Bardzo się
cieszę – pożegnał ją uściskiem dłoni.
Pobyt w domu był błogim lenistwem,
wysypianiem się do woli i zbijaniem bąków, ale tylko do czasu. Potem już sama
szukała sobie roboty. Lubiła to miłe zmęczenie po całym dniu spędzonym w polu
przy zbiorach, czy przy pieleniu przydomowego ogródka. Piotrek pomagał przy
naprawie dachu stodoły, bo za chwilę mieli zwozić siano i dach musiał być
szczelny.
Ania została niemal do końca sierpnia. Tuż
przed wyjazdem mama wcisnęła jej pieniądze mówiąc, żeby opłaciła za nie
pierwszy semestr studiów magisterskich.
-
Trochę minie czasu nim zarobisz jakieś pieniądze a czesne trzeba zapłacić już –
mówiła.
Pierwszego września pojawiła się w
pracowni. Podpisała umowę a Budzyński przedstawił jej cały zespół i pokazał
biurko, przy którym miała pracować.
Najbardziej przylgnęła do Haliny,
trzydziestodwulatki z paroletnim stażem małżeńskim. Halina była niezwykle
towarzyska, zarażała dobrym humorem i perlistym śmiechem. Szybko się okazało,
że jest duszą towarzystwa. Lubiła imprezować, co Ani raczej nie odpowiadało i
bardzo rzadko ulegała namowom koleżanki na jakieś wspólne wyjścia, ale poza tym
była zupełnie w porządku. Na pewno nie można było powiedzieć, że zostały
przyjaciółkami. Ania skryta z natury nigdy nie wywnętrzała się przed gadatliwą
Haliną. Były po prostu koleżankami z pracy.
Po nowym roku okazało się, że
rozstrzygnięto konkurs, na którym wystawiono projekt Ani. Zajął drugie miejsce,
co wiązało się z dość pokaźną nagrodą pieniężną. O wszystkim powiadomił cały
zespół Budzyński. Nie wypadało tego nie uczcić tym bardziej, że wszyscy jej
gratulowali. Dzięki tej wygranej ugruntowała swoją pozycję w pracowni, koledzy
nabrali do niej szacunku, a przełożeni zaczęli doceniać i zlecać jej całkiem
poważne projekty.
Dzięki wygranej i zaoszczędzonym pieniądzom
stać ją było na zakup dość dużego, bardzo wygodnego mieszkania i urządzenie go.
Piotrek pomógł jej w przeprowadzce a na jej miejscu wylądował jego kolega z
roku.
Ania żyła pracą i dla pracy. Zaangażowała
się w nią w stu procentach. To był jej żywioł i pasja. Nie myślała o życiu
osobistym, nie interesowali ją faceci. Czas dzieliła między pracownię i dom. A
jednak w pewnym momencie poczuła się zmęczona tą gonitwą za pieniądzem. Dwa
lata wcześniej ukończyła studia magisterskie i od tamtej pory soboty i
niedziele miała wyłącznie dla siebie. Tak było w teorii, bo naprawdę wciąż
ślęczała w domu nad projektami zwłaszcza wówczas, kiedy goniły ją terminy, bądź
nalegało na to szefostwo. Nie chciała zawieść ani ich ani siebie. Tylko czasem
zastanawiała się nad swoim życiem kiedy gościła u rodziców na wsi i spotykała
się z koleżankami, które miały już mężów i gromadkę dzieci. Ona była
atrakcyjną, zadbaną kobietą, a jednak nie miała szczęścia do stałych związków.
Ba, nie miała szczęścia do żadnych związków. Mężczyźni, którzy jej się podobali
zwykle wybierali kobiety niezbyt urodziwe, zdecydowanie mniej inteligentne niż
ona, takie szare myszki. Pytała wtedy samą siebie co z nią jest nie tak, ale
nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.