ROZDZIAŁ
5
Weszła cicho do pokoju i równie cicho
zamknęła za sobą drzwi. Czuła się jakoś dziwnie niezręcznie. Nie miała pojęcia
jak ma reagować na intymne gesty Witka wykonywane w jej kierunku. Kiedy byli
dziećmi on nigdy tak się nie zachowywał wobec niej, bo oboje traktowali się jak
rodzeństwo. Teraz są dorośli, a on zachowuje się tak, jakby ją adorował. Z
drugiej strony dlaczego miałby to robić? Przecież jest kimś, kogo zawsze
traktowała jak brata, chociaż tak naprawdę nigdy nim nie był. Do tej pory nie miała
pojęcia, czy tam w Warszawie jest ktoś, do kogo mocniej bije jego serce.
Wiedziała tylko, że przez całe życie trzymał się słów babci i nie rozmienił
swojej miłości na drobne, więc być może istniała kobieta, którą bezgranicznie
kochał.
Kładła się spać z natłokiem myśli. Ona do
tej pory nie znalazła nikogo w kim mogłaby ulokować swoje uczucie. Zdarzały jej
się randki, ale zazwyczaj były to wyjścia jednorazowe, po których szybko się
zniechęcała i nie dawała się namówić na drugie spotkanie. Wciąż odnosiła
wrażenie, że przyciąga mężczyzn mało wrażliwych, topornych umysłowo, mimo że
wykształconych, to nie potrafiących rozbudzić w niej zainteresowania tym kim są
i czym się zajmują. Z reguły to oni mówili o sobie jacy to są świetni w każdej
dziedzinie i na wszystkim się znają, a ona milczała słuchając tylko, bo już
wiedziała, że to kolejna randka, która okaże się wielkim niewypałem i że nigdy
już nie spotka się z tym człowiekiem. Nie takich mężczyzn szukała, chociaż
tylko do takich miała szczęście lub raczej nieszczęście. Teraz, kiedy
zestawiała swoich potencjalnych narzeczonych z Witkiem dostrzegała wszystkie
różnice. Ona i Witek byli do siebie podobni dzięki wychowaniu przez wyjątkową
kobietę. To ona zaszczepiła w nich miłość do świata i drugiego człowieka, nauczyła
współczucia i pochylania się nawet nad najdrobniejszym nieszczęściem i nie
miało tu znaczenia, czy owe nieszczęście dotyczyło człowieka, czy zwierzęcia.
Uwrażliwiła ich na piękno przyrody i pokazała jak czerpać z niej pełnymi
garściami. Zaszczepiła w nich szacunek do siebie nawzajem i do innych. Odkąd
pamiętała Witek był zawsze bardzo wrażliwym chłopcem. Nie ganiał z chłopakami
za piłką, nie bawił się w wojnę, ale zaszywał się gdzieś w gęstwinie obserwując
ptaki, czy owady lub po prostu gapiąc się na chmury. Czy byłby równie wrażliwy,
gdyby nie urodził się z talentem muzycznym? Nie umiała odpowiedzieć sobie na to
pytanie. Babcia Emilia rozwinęła w nim ten talent, wrażliwość i dobroć jeszcze
bardziej. To nie zmieniło się w nim wraz z jego dorosłością. Nadal emanował
dobrocią, niezwykłym spokojem i opanowaniem a przy tym wszystkim imponował jej
zaradnością i ciągłym pogłębianiem wiedzy w zakresie budownictwa, bo akurat
teraz ta wiedza była mu niezbędna.
Przymknęła oczy. Po raz pierwszy pomyślała
o Witku nie jak o swoim przyszywanym bracie, ale jak o mężczyźnie.
Zerwała się z łóżka jeszcze przed szóstą.
Jakoś tutaj nie potrafiła dłużej spać. Mimo, że każdego dnia miała sporo zajęć,
to w żaden sposób nie czuła się nimi ani obciążona, ani przytłoczona. Rześkie
poranki niosące prócz kropel rosy na trawie zapach sosnowych szyszek i mchu
działały na nią odświeżająco.
Poświęciwszy toalecie zaledwie kilka minut
ruszyła do kuchni przygotować domownikom solidne śniadanie. Włączyła
elektryczny czajnik i zajęła się krojeniem chleba. Nawet nie usłyszała, kiedy
do kuchni wszedł wujek Karol. Przycupnął na taborecie i przez chwilę przyglądał
się Bożence.
-
Dzień dobry kochanie – przywitał się. Odwróciła do niego uśmiechniętą twarz.
-
Dzień dobry wujku. Dobrze spałeś?
-
Bardzo dobrze, co u mnie nie takie częste. Wstałem wcześniej, bo chciałem z
tobą porozmawiać na temat sadku. Byłem tam wczoraj. Klapsy już dojrzały i aż
sok z nich kapie. Szkoda, żeby miały się zmarnować a i śliwki się sypią, bo
sporo ich. Pomyślałem, że można byłoby to zebrać i coś z tym zrobić. Szkoda
owoców… Mama robiła zawsze z nich powidła, pamiętasz? A jakie piekła pyszne
szarlotki – wspominał z rozrzewnieniem. Bożenka przykucnęła przy nim gładząc
jego pomarszczoną dłoń.
-
Jeśli chcesz to ja upiekę ci szarlotkę. Może nie będzie tak dobra jak babci,
ale bardzo się postaram. Po śniadaniu wezmę taczkę, kilka skrzynek i możemy
pozbierać trochę owoców. Może jak znajdę słoiki to zrobię trochę przetworów? Co
będziesz jadł na śniadanie?
-
Masz jeszcze ten dobry boczek? Zjadłbym jajecznicę na nim.
-
Załatwione. Już podaję.
Poczuwszy zapach jajecznicy i świeżo
zaparzonej kawy w kuchni pojawił się i Witek. Bożena nałożyła mężczyznom
słuszne porcje sama zadowalając się jedną, ugotowaną parówką. Jakoś nie miała
ochoty na jedzenie. Zazwyczaj nie jadała tak wcześnie wypijając przed wyjściem
do pracy filiżankę mocnej kawy. Przysiadła przy stole i wbiła wzrok w Witka.
-
Jakie masz plany na dzisiaj? Ja z wujkiem chciałam pójść do sadu, bo podobno
owoce się marnują. Pozbieralibyśmy trochę…
- A
ja zaczekam na Władka Perskiego. Dzisiaj chyba skończą i chciałbym się z nim
rozliczyć. Mają przywieźć też ten kominek z płaszczem wodnym i zamontować go.
Do tego dochodzą kaloryfery. Będą wiercić i chyba nie skończą montować
wszystkiego w jeden dzień. Będzie trochę bałaganu.
- O
to się nie martw, bo ja posprzątam… - zapewniła. – A co z płytkami?
- No
tego właśnie muszę dopilnować. Chciałbym jeszcze dokupić armaturę, żeby nie
jeździć po nią w ostatniej chwili. Trochę się obawiam, bo czeka nas jeszcze
mnóstwo pracy. Chciałbym urządzić drugą łazienkę na górze. Pomyślałem też, że
większość strychu jest niezagospodarowana i mógłbym to wykorzystać na jeszcze
jeden pokój i taki swój mały gabinet do ćwiczeń, w którym wygłuszyłbym ściany,
żeby to moje rzępolenie nie niosło się po całej okolicy.
Bożenka pokiwała z podziwem głową.
- To
świetny pomysł. Jestem pod wrażeniem. Naprawdę. W takim razie my z wujkiem za
chwilę ruszamy do sadu.
Rzeczywiście ten niewielki sadek obrodził
wyjątkowo w tym roku. Ze śliw zwieszały się ogromne girlandy owoców. Podobnie
było z gruszami. Zaczęła jednak od jabłek. Postanowiła zerwać trochę antonówek,
które idealnie nadawały się na szarlotkę.
Wypełniony owocami koszyk podawała
Karolowi, który przesypywał je do skrzynek. Owoców było w bród i wiedziała, że
nie uda im się wyzbierać wszystkich. Część z nich dojrzewała dopiero we
wrześniu. Natknęła się na pigwę. Drzewko też było obsypane dorodnymi owocami,
ale były jeszcze bardzo twarde. Pamiętała, że babcia robiła z niej gęstą pulpę,
którą dodawali do herbaty zamiast cytryny.
Już w domu rozejrzała się za słoikami, ale
nie potrafiła ich znaleźć.
-
Trzeba zajrzeć do stodoły – zawyrokował Karol. – Tam jest mnóstwo rzeczy, na
które w domu nie było miejsca. – Chodźmy.
Rzeczywiście słoje stały na jednej z
grubych belek. Bożenka ucieszyła się. Pościągali je wszystkie i wrzucili do
aluminiowej wanny stojącej w ogródku. Bożenka pomyła je i wystawiła do
wyschnięcia na słońcu. Wraz z wujem wydrylowała śliwki i obrała pozostałe owoce
wrzucając je do wielkiego gara i stawiając go na małym ogniu. W ten sposób
powolutku i nieśpiesznie miały gotować się przyszłe powidła. Zagniotła ciasto
na szarlotkę i zakręciła się, żeby przygotować obiad. Jeszcze dzisiaj musiała
nakarmić ludzi Władka Perskiego. Obok gara z powidłami pyrkał krupnik na
indyczych sercach, a na stolnicy piętrzył się stos knedli ze śliwkami. Karolowi
aż śmiały się oczy. Bożenka była dobrą kucharką, która umiejętności
zawdzięczała babci Emilii.
- To
będzie pyszny obiad Bożenko. Gotujesz tak jak mama – skwitował.
Witek wrócił przed obiadem. Był zadowolony,
bo udało mu się wszystko załatwić.
- Po
obiedzie będę musiał jeszcze wysprzątać strych, bo jutro wejdzie tam ekipa,
która go przebuduje. Bardzo się cieszę z tempa i postępu prac, ale mimo
wszystko martwię się, że zostało tego jeszcze całkiem sporo i możemy nie zdążyć
przed wyjazdem. Ja zaczynam koncerty w połowie września i będę tu mógł zjechać
dopiero z początkiem października. Musimy coś postanowić Bożenko, bo przecież
nie możemy zostawić tu wujka samego – powiedział zmartwiony.
Oparta o kuchenny blat słuchała go z uwagą.
Uśmiechnęła się.
-
Nie martw się Wituś. Na początku września pojadę do Poznania, ale tylko na dwa
lub trzy dni. Przemyślałam sobie to wszystko i doszłam do wniosku, że poza tatą
nic mnie już tam nie trzyma. O ojca jestem spokojna. Ma przy sobie kobietę,
która go kocha i o niego dba. Ja spakuję resztę swoich rzeczy i przeniosę się
tutaj. Za dwa miesiące, jak przewali nam się to najgorsze pojadę jeszcze raz,
ale tylko po to, żeby rozejrzeć się za jakąś pracą, jeśli nie uda mi się jej
załatwić teraz. Pobiegam po wydawnictwach i popytam o tłumaczenia. Te będę
mogła robić tu na miejscu i wysyłać mailem. Wierzę, że jakoś wszystko się
ułoży.
Witek podszedł do niej i przytulił ją
mocno.
-
Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – szepnął jej do ucha. – Tak bardzo
pragnąłem, żeby tu było tak jak kiedyś. Już nigdy tak nie będzie, bo babcia nie
żyje, ale przynajmniej ty wrócisz na stałe. Ja też nie zamierzam zostać w
Warszawie. Sprzedam to mieszkanie i wrócę tu na dobre. Bardzo bym nie chciał,
żeby Karol wrócił do Białej. Nie poradzi tam sobie sam, a zbliża się zima. Tu
będzie mu najlepiej, bo będzie miał opiekę.
-
Tak…To najlepsze dla niego wyjście. Na jego synów za bardzo nie liczyłabym –
oderwała się od Witka i popatrzyła mu w oczy. Znała je dobrze i mogła w nich
czytać jak w otwartej księdze. – No to jeden kłopot mamy z głowy. A teraz
zawołaj wujka i resztę głodomorów. Ja podaję obiad.
Władek i jego ekipa spisali się na medal.
Nie dość, że bardzo szybko postawili garaż, to jeszcze położyli na nim siding,
wytynkowali w środku i zamontowali dwoje drzwi otwieranych pilotem. Witek i
Bożenka byli zachwyceni. Już nie musieli garażować pod chmurką.
Wraz z początkiem września dobiegały końca
prace we wnętrzu domu. Strych przestał być strychem a stał się bardzo wygodnym
miejscem, z którego na razie korzystał tylko Witek. Obok pokoju, który zajmował
powstał jeszcze jeden z przeznaczeniem dla gości i małe, wyciszone studio, w
którym mógł ćwiczyć i przygotowywać się do trasy koncertowej. Kiedy Bożenka
wyjeżdżała do Poznania trwały jeszcze prace w łazience na dole. Wymieniano w
niej kafelki, ustawiano kabinę prysznicową z uchwytami dla wujka Karola, żeby
ułatwić mu mycie się i montowano nową umywalkę i sedes.
Zanim opuściła Hamrzysko nagotowała swoim
mężczyznom jedzenia na trzy dni i zapełniła lodówkę. Witek miał bojowe zadanie
nakarmić siebie i wujka Karola.
Już wjeżdżając do miasta poczuła się
zmęczona, chociaż droga była krótka. Hałas, korki na skrzyżowaniach i ryk
klaksonów kompletnie wyzuł ją z sił. Jeszcze z trasy zadzwoniła do ojca i
umówiła się z nim. Zaprosił ją na obiad przygotowany przez Bogusię, którą
koniecznie chciał jej przedstawić.
-
Zależy mi na tym Bożenko. Bogusia świetnie gotuje. Zjesz u nas, pogadamy, a
później pojedziesz do domu.
Bogusia okazała się niezbyt wysoką brunetką
z przemiłym uśmiechem i łagodnym głosem. Od razu spodobała się Bożenie.
-
Nie masz nic przeciwko temu, że wprowadziłam się do twojego ojca? – zapytała na
samym początku jak tylko uścisnęły sobie dłonie. Bożena uśmiechnęła się z
sympatią do kobiety.
-
Absolutnie nie i bardzo się cieszę, że on już nie jest sam. Nie zasłużył sobie
na samotność i naprawdę bardzo doceniam to, że dzięki tobie jest szczęśliwy.
Przy obiedzie poinformowała ojca o swojej
decyzji.
-
Przenoszę się do Hamrzyska tato. Mam dość miasta. Tam wiem, że żyję a tu po
prostu usycham. Witek bardzo się zaangażował w remont domu babci. Przez te parę
miesięcy zdziałaliśmy bardzo dużo, chociaż jeszcze sporo pracy przed nami.
Postawili nam garaż na dwa auta, dom ma wymieniony dach i nowoczesne
rozwiązania w środku. Witek zaadaptował strych. Nie poznałbyś go. Są tam teraz
dwa pokoje, łazienka i małe studio do ćwiczeń. Drugi pokój przeznaczony jest
dla gości więc jeśliby naszła was ochota złożyć nam wizytę, to serdecznie
zapraszamy, bo jest gdzie spać. Wujek Karol zostaje z nami. Staruszek w Białej
nie ma żadnej opieki a i na twoich bratanków nie ma co liczyć. To bardzo
przykre, ale oni w ogóle nie interesują się jego losem. Mimo to wujek stara się
nam pomagać, bo lubi się czuć potrzebny. Na razie dobrze się czuje i trochę
przy nas odżył więc nie zabraniamy mu drobnych prac. Naprawdę uważam, że
powinniście przyjechać i to wszystko zobaczyć. Może święta spędzilibyśmy razem?
Pomyślcie, dobrze? Ja jutro chcę załatwić sporo rzeczy. Najpierw muszę polatać
po wydawnictwach i spróbować przynajmniej załatwić sobie jakąś robotę no i
spakować swoje rzeczy. Do ciebie mam prośbę, żebyś opróżnił mieszkanie z mebli.
Zostawię ci pieniądze na wynajęcie jakiejś ekipy, która wywiezie to wszystko.
Być może tobie się coś przyda to zabierz. Jak już opróżnią mieszkanie, to oddaj
klucze do spółdzielni. Ja jak będę wracać do Hamrzyska podrzucę ci mój komplet.
-
Nie zostawiaj mi pieniędzy córcia, bo nie będą mi potrzebne. Poproszę kolegę.
On ma wóz dostawczy i na pewno nie odmówi pomocy. Poza tym pomyślałem, żeby
twoje meble przywieźć tutaj. Są nowoczesne, wygodne i ładne, a te moje starocie
wyrzucilibyśmy, bo pamiętają czasy wczesnego Gierka. Naprawdę nie chcesz nic
zatrzymać?
- Z
mebli nie. Zabiorę pościel, garnki, bo są prawie nowe i zastawę. Nic więcej nie
będzie mi potrzebne. No może jeszcze odkurzacz, żelazko i deskę do prasowania.
Resztę zostawiam do waszej dyspozycji. Może lodówka i pralka wam się przyda, to
wymieńcie sobie. To chyba wszystko – zarzuciła żakiet na ramiona. – Widzimy się
za dwa dni w takim razie. Do zobaczenia kochani.
Jeszcze tego samego dnia zabrała się za
pakowanie rzeczy. Chciała maksymalnie wykorzystać ten krótki pobyt w Poznaniu.
Już wcześniej przeglądała strony internetowe wydawnictw działających w
Wielkopolsce i wynotowała sobie kilka adresów. Nie zależało jej na stałej
posadzie, bo to wiązałoby się z dyspozycyjnością i obecnością w mieście. Wolała
pracę na zlecenie i dysponowanie własnym czasem według swojego uznania. Postanowiła,
że zanim ruszy się gdziekolwiek najpierw spróbuje skontaktować się
telefonicznie, żeby przynajmniej dowiedzieć się, czy oferty są nadal aktualne.