„MAGIA
ŚWIĄT”
ROZDZIAŁ 1
Zawiesiła kolorowy łańcuch na choince i omiotła ją zadowolonym spojrzeniem. To był już ostatni akcent, który podkreślił piękno niewielkiego drzewka i jego świąteczny charakter. Westchnęła ciężko. Jeszcze do niedawna nienawidziła świąt, bo kojarzyły jej się z najgorszym okresem w jej życiu.
Jej pierwsze wspomnienia dotyczące świąt nie były przyjemne. Uciekała przed agresywną, pijaną matką i wcisnęła się w kąt, w którym stała skąpo ubrana choinka. Serce ze strachu podchodziło jej do gardła i tłukło się w piersi jak oszalałe. Choinkowe igły kłuły jej ciało, ale wolała to niż bicie. Równie pijany ojciec siedząc przy stole i nalewając sobie kolejny kieliszek najtańszej wódki, mitygował żonę.
- Dajże jej spokój Hela, chodź, wypijmy za Chrystuska, a ty Kaśka do pokoju – ostatnie słowa tego zdania zabrzmiały jak warknięcie.
Rozmazując łzy wyczołgała się spod choinki i uciekła do pokoju, który dzieliła z młodszym rodzeństwem. O dwa lata młodszą Mirką i o cztery lata młodszym Wojtkiem, którzy siedzieli przytuleni do siebie na łóżku przypominającym barłóg z przerażeniem słuchając tej awantury. Kasia wpadła do pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Będziemy coś jeść? - zapytał chłopiec. Przygarnęła ich oboje. Wiedziała, że z wigilijnej kolacji nici. Rodzice nawet o niej nie pomyśleli. Zamiast świątecznej ryby i grzybowej zupy na stole stała bateria butelek z najtańszym alkoholem, słoikiem kiszonych ogórków i suchym chlebem. W milczeniu pokręciła przecząco głową.
- Spróbuję wam coś przynieść jak już zasną – wyszeptała. – Teraz musimy być cicho.
Po niespełna dwóch godzinach głosy w sąsiednim pokoju ucichły. Kasia odważyła się uchylić drzwi i stała przez chwilę nasłuchując. Poza głośnym chrapaniem ojca i posapywaniem matki nie słyszała jednak nic. Na palcach poszła do kuchni. Tam zrobiła dzieciom herbaty i posmarowała margaryną chleb. Biedny był to posiłek, ale musiał im wystarczyć.
|
Był sobotni poranek. Rodzice upojeni alkoholem spali po piątkowej libacji. Mały Wojtek obudził się z płaczem. Był głodny.
- Kasia, Kasia – szarpnął dziewczynkę za piżamę – boli mnie brzuszek z głodu – poskarżył się. Dziewczynka otworzyła oczy i popatrzyła na braciszka z rozpaczą.
- Wojtuś, ale w domu nic nie ma… Mama nie kupiła chlebka.
- Ale ja chcę jeść – rozpłakał się głośno.
- Ja też jestem głodna – powiedziała cicho Mirka, którą także obudził płacz brata. Kasia bezradnie rozłożyła ręce. W tym momencie do pokoju wpadła rozwścieczona matka i z całej siły uderzyła małego kablem.
- Ty wstrętny bachorze przestaniesz się drzeć? Spać nie dajesz. Morda w kubeł – ponownie uderzyła malca, który już nie płakał, ale wrzeszczał z bólu zachłystując się łzami.
Kasia zerwała się z łóżka i stanęła między nim a matką. Teraz nad nią ta ostatnia zaczęła się pastwić. Razy padały gdzie popadło. Otumaniona bólem dziewczynka osunęła się na podłogę. Matka ciężko dysząc wyszła z pokoju rzucając jeszcze na odchodne – cisza ma być, zrozumiano?
Kiedy zamknęły się za nią drzwi Mirka i Wojtek próbowali docucić siostrę, ale bezskutecznie.
- Zostań tu Wojtuś i popilnuj Kasi. Ja idę zawołać kogoś.
Wymknęła się z mieszkania najciszej jak potrafiła. Matka ponownie zaległa na łóżku zapadając w pijacki sen. Mirka stanęła na palcach, ale nie potrafiła dosięgnąć dzwonka. Zaczęła pukać do drzwi. Wreszcie otworzyły się i stanął w nich zaspany sąsiad.
- Mireczka? A co ty tu robisz tak wcześnie?
- Niech pan zadzwoni po doktora. Kasia nie chce się obudzić. Próbowaliśmy ją klepać po buzi, ale ona nie może otworzyć oczu. Bardzo proszę. Mama ją bardzo zbiła… - Mirka rozpłakała się.
- Wejdź dziecko – sąsiad szerzej otworzył drzwi. – Zaraz zadzwonimy po pogotowie. - Nie zwlekając wybierał numer. W kuchni pojawiła się jego żona. Zaskoczona obecnością Mirki podeszła do niej i przykucnęła przy krześle.
- Mirusia, co się stało?
- Z Kasią niedobrze. Mama ją zbiła i teraz jak nieżywa leży na podłodze – odpowiedziała płaczliwie.
- Nie płacz. Zaraz przyjedzie pan doktor – pogładziła jej płowe włosy. – Jadłaś coś dzisiaj? – Dziecko zaprzeczyło.
- Wczoraj rano zjedliśmy po kromce suchego chleba. Kasia oberwała przez Wojtusia, bo obudził się z bólem brzucha i płakał, że to z głodu. Jego płacz obudził mamę i to dlatego zbiła go kablem. Kasia dostała najgorzej, bo stanęła w obronie Wojtusia.
Sąsiadka z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Co za podła suka… - mruknęła pod nosem. Wyciągnęła z chlebaka trzy bułki. Sprawnie posmarowała je masłem i obłożyła wędliną. – Tu masz śniadanko dla ciebie i rodzeństwa. Musicie coś jeść.
- Dziękuję… - chlipnęła Mirka.
Pogotowie pojawiło się w ciągu piętnastu minut. Lekarz i sanitariusz byli zbulwersowani widokiem jaki zastali po wejściu do mieszkania. Wszędzie walały się butelki a w barłogu spało dwoje ludzi. Mała Mirka wraz z sąsiadką zaprowadziła ich do pokoju. Wciąż było słychać cichy płacz Wojtka. Lekarz szybko ocenił sytuację. Przykucnął przy nieprzytomnej dziewczynce podsuwając jej amoniak pod nos. Zakrztusiła się jego ostrym zapachem i zachłysnęła. Otworzyła oczy.
- Jak się czujesz dziecko? – zapytał medyk.
- Wszystko mnie boli – wyszeptała z trudem.
- Nie zostaniecie tu. Zabieramy całą trójkę do szpitala. Ewidentnie dzieci są maltretowane i wymagają hospitalizacji. Ja już dzwonię po policję, a na miejscu skontaktujemy się z opieką społeczną. Sanitariusz ostrożnie wziął na ręce Kasię. Lekarz chwycił swoją torbę, złapał za rękę Wojtusia, a sąsiadka Mirkę. W połowie drogi do drzwi usłyszeli – a dokąd to? - Za nimi, w wojowniczej pozie, stała matka dzieci. Lekarz odwrócił się i spojrzał na nią surowo.
- Dzieci są tak zmaltretowane, że wymagają szpitalnej opieki. Państwem za chwilę zaopiekuje się policja. Chyba słyszę radiowóz. Nie ujdzie wam to na sucho. Żegnam.
Kobieta zaczęła się awanturować, ale lekarz wziąwszy Wojtka na ręce szybko zbiegł ze schodów.
- Pierwsze piętro – rzucił do wychodzących z radiowozu policjantów. – Kompletna patologia. Pijaństwo i znęcanie się nad dziećmi. Trzeba je jak najszybciej zawieźć do szpitala. Powiadomimy opiekę społeczną.
Już na SOR-ze lekarz przekazał informację o dzieciach dyżurującej lekarce.
- To dzieciaki z patologicznej rodziny. Najstarsza jest mocno pobita. Ma krwawiące rany a pozostała dwójka nosi ślady długotrwałego bicia. Ja zaraz dzwonię do opieki społecznej. Na pewno ma tam dyżur jakiś pracownik socjalny. Dzieci nie mogą wrócić do domu. Trzeba im znaleźć jakieś miejsce w placówce opiekuńczo-wychowawczej.
Najpierw zajęto się Kasią. Mirka i Wojtek, usadzeni na krzesłach w kącie gabinetu zabiegowego, wyglądali na przerażonych stanem siostry. Lekarka dokonująca oględzin była wstrząśnięta.
- Jak można było tak pobić dziecko? – mówiła cicho do asystującej jej pielęgniarki. – Spójrz – pokazała ślady na plecach – to stare blizny już wygojone, ale zostaną jej na całe życie. Ręce są w podobnym stanie plus te świeże rany. Nawet twarzy nie oszczędzono. Ma przecięte policzki. – Kasia syknęła z bólu. – Ja wiem kochanie, że to boli, ale musimy zdezynfekować wszystkie świeże obrażenia. Czym cię mama zbiła? To nie wygląda na ślady od dłoni.
- Biła nas kablem. Bardzo bolało – Kasia nie mogła powstrzymać łez.
- Już nikt was nie tknie. Nie wrócicie do domu. Nie możemy dopuścić, żeby sytuacja miała się znowu powtórzyć. Opatrzę cię teraz i zajmę się twoim rodzeństwem.
Lekarka bardzo rzetelnie wykonała swoją pracę. W raporcie, który miał posłużyć również pracownikowi socjalnemu do dalszego postępowania, zamieściła trzy epikryzy dotyczące każdego z dzieci i zawierające zdiagnozowane przypadki. Pielęgniarka przyniosła im szpitalne piżamy i wszystkie odtransportowano na oddział dziecięcy umieszczając w jednej z sal. Kasia prosiła, żeby ich nie rozdzielać.
- Nie martw się dziecko – uspokajała jedna z pielęgniarek – nie mamy takiego zamiaru. Zaraz przyniosę wam posiłek i ciepłą herbatę. Na pewno jesteście głodne.
Po jej wyjściu Mirka wyciągnęła foliowy worek pełen bułek.
- To od pani Basi. Bułki z kiełbaską – rozdzieliła je i sama z przyjemnością wbiła zęby w pachnące pieczywo.
Kończyli jeść, gdy w sali ponownie pojawiła się pielęgniarka z tacą.
- Tu macie herbatę i chleb z pasztetem. Smacznego.
Ten poranek był dla nich pierwszym sytym porankiem. Bułki były pyszne, ale i chleb z pasztetem smakował bosko. Mimo traumatycznego przebudzenia Kasia była zadowolona, że to tak właśnie się skończyło. Może od teraz będą mieli lepsze życie bez awantur, bicia i picia?
Tego dnia nie męczono ich więcej. W niedzielny poranek pojawił się psycholog dziecięcy i przeprowadził z każdym z osobna wywiad. Najwięcej szczegółów dowiedział się od Kasi. Pozostała dwójka wydała mu się wystraszona i nieco wycofana. Kasia jako najstarsza z trójki rodzeństwa była odważniejsza, chociaż i tak podczas tej rozmowy wylała mnóstwo łez, które bardzo poruszyły lekarza.
- Oni nie mogą wrócić do domu – mówił do kobiety przybyłej z opieki społecznej. – Rodzice stoczyli się na samo dno. Kompletna patologia. Nie ma dnia, żeby dzieci nie cierpiały wrzasków i bicia. Nie mogą wychowywać się w takiej rodzinie. Oni już są psychicznie zwichnięci. Młodsza dwójka mało kontaktowa i wycofana a najstarsza to emocjonalny wrak. Ona ma dopiero osiem lat i nie zapomni tak łatwo. Proszę z nimi porozmawiać a jestem pewien, że dojdzie pani do podobnych wniosków.
- Z pewnością ma pan rację. Lekarz z pogotowia, z którym rozmawiałam opowiedział mi o sytuacji w tej rodzinie. Bez wątpienia znajdziemy im inny dom i zapewnimy opiekę psychologiczną.