ROZDZIAŁ 5
Podobnie jak poprzedniego dnia
rozpaliły przed domem wielkie ognisko. Tym razem piekły na długich kijach
kiełbaski. To miała być ich kolacja.
Siedziały na starych krzesłach
przytulone do siebie i opatulone kocem wpatrując się w spokojną toń jeziora i
chłonąc tę błogą, niczym nie zmąconą ciszę.
Jezioro Liwieniec Wyspa Muszlowa
- Wiesz mamuś, pomyślałam sobie, że stolarz
mógłby tu zbudować werandę. Siadywałybyśmy na niej w bujanych fotelach i
podziwiałybyśmy zachód słońca lub usiane gwiazdami niebo. To takie romantyczne.
Zauważyłaś ten podest, który prowadzi do jeziora? Jest złamany, a deski
wypaczone. Jego też można by było naprawić choćby tylko po to, żeby przysiąść
na nim i zamoczyć nogi w wodzie. To takie przyjemne.
Dorota westchnęła i objęła córkę
ramieniem.
- Wszystko zrobimy kochanie. Powoli, ale
zrobimy. Szkoda, że nie miałam okazji poznać ciotki. Myślę, że polubiłybyśmy
się. Miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Zamiłowanie do robótek ręcznych. W tym
pokoiku, gdzie stoi warsztat tkacki są ze trzy wielkie wory pełne
różnokolorowych włóczek. Jest z czego tkać. Trzeba tylko oczyścić krosna, żeby
były sprawne. Wciąż się zastanawiam, jak ciotka mogła zaoszczędzić tyle
pieniędzy, ale tego pewnie nigdy się nie dowiemy i skąd w niej takie upodobanie
do biżuterii. Usiądziemy kiedyś i wybierzesz sobie tę, która najbardziej ci się
spodoba, a resztę spieniężymy. Założę ci lokatę, żeby procentowała do czasu
osiągnięcia przez ciebie pełnoletności. Przynajmniej będziesz miała jakiś
kapitalik na start. Może kiedyś zakochasz się i będziesz chciała mieszkać gdzie
indziej…?
- Nie ma takiej opcji mamuś. To najlepsze
miejsce pod słońcem i nie mam zamiaru go opuszczać. A jeśli nie będzie to
odpowiadało mojemu ukochanemu, to trudno. Będzie musiał wybrać. Zresztą, o czym
my mówimy? Jestem tak zrażona do osobników płci przeciwnej, że nieprędko
znajdzie się taki, który będzie tym jednym jedynym.
Usłyszały odgłos kroków, a po
chwili ktoś zaświecił im w oczy jaskrawym światłem.
- Co jest! – krzyknęła Marynia odwracając
oczy.
- Dobry wieczór paniom. To ja chciałbym się
dowiedzieć, co jest i co panie tu robią?
Smuga światła przeniosła się na
bok i ujrzały mężczyznę w mundurze leśnika. Dorota odrzuciła koc i podeszła do
mężczyzny.
- Nazywam się Dorota Musialik – przedstawiła
się – a to moja córka Marynia. Właśnie przejęłyśmy spadek po naszej ciotce
Klementynie, a pan? Kim pan jest?
- Adam Gawroński, tutejszy leśniczy. Już
wczoraj zauważyłem łunę od ogniska, ale sądziłem, że to młodzież je rozpaliła
nad jeziorem. Dzisiaj postanowiłem to sprawdzić.
- Palimy stare sprzęty. Uprzątamy dom, bo jest
bardzo zaniedbany. Zamierzamy tu osiąść.
- Aaaa, to zmienia postać rzeczy – mężczyzna
uśmiechnął się szeroko. – W takim razie bardzo mi miło poznać nowe sąsiadki.
Może trzeba wam w czymś pomóc?
- Naprawdę mógłby pan? Jest do wyniesienia
jeszcze stary dębowy kredens, ciężkie szafy i parę innych rzeczy. Same chyba
nie dałybyśmy sobie rady. Jutro przyjeżdżają moi rodzice, żeby nam pomóc.
Będzie więcej rąk do pracy. W takim razie zapraszamy po południu, jeśli
oczywiście ma pan czas.
- Będę na pewno. Tymczasem pożegnam się.
Dobranoc.
- Dobranoc.
Bez trudu odnalazły firmę dekarską
i przedstawiły się jej właścicielowi. On pokazał im cały wachlarz oferowanych
poszyć dachowych. Zdecydowały się na ciemnozielone dachówki zwane karpiówkami w
kształcie rybich łusek, bo uznały, że idealnie będą się komponować z równie
zieloną ścianą lasu. Umówiły się z mężczyzną już na konkretny termin. Po
wyjściu z firmy postanowiły zwiedzić stare miasto. Naprawdę je urzekło.
Ogromny, urządzony rynek, którego głównym punktem była fontanna Rolanda
zbudowana w tysiąc dziewięćsetnym roku z licznymi alegoriami w postaci rzeźb, którą
otaczały kolorowe, odrestaurowane kamieniczki. Nad wszystkim królowała wieża
konkatedry świętego Wojciecha.
Niedaleko niej natknęły się na
maleńki acz bardzo urokliwy kościółek Polski pod wezwaniem Najświętszej Marii
Panny. Tuż za nim rozciągał się widok na jezioro Liwieniec. Podeszły tam, ale z
tego miejsca nie widziały swojej chatki po jego drugiej stronie.
Największe jednak wrażenie wywarły
na nich ruiny Zamku Biskupów Pomezańskich i Gotycka Brama Kwidzyńska.
Fundamenty starego miasta
Błądząc po okolicy natknęły się
też na makietę Zamku Biskupów wykonaną w skali jeden do szesnastu. Spotkały tam
człowieka, niejakiego Wiśniewskiego, prawdziwego pasjonata, który pracował nad
tą miniaturą starego miasta zupełnie sam. Nie mogły wyjść z podziwu, bo to była
naprawdę benedyktyńska i bardzo misterna robota.
Musiały wracać. Zrobiły jeszcze po drodze kilka niezbędnych zakupów,
głównie pieczywa, bo przecież dzisiaj mieli przyjechać dziadkowie.
Tyle co zdążyły trochę się ogarnąć i wypakować siatki podjechał samochód
przypominający trochę wojskowy łazik. Z samochodu wysiadł leśniczy Gawroński i
młodzieniec bardzo do niego podobny. Adam przywitał się z Dorotą i Marynią przedstawiając
chłopaka.
- Przywiozłem ze sobą mojego syna
Maćka. Jest silny i pomoże nosić.
Maciek jak na dżentelmena przystało najpierw ucałował dłoń Doroty, a potem
Maryni, co wywołało u niej potężne rumieńce zażenowania na bladych policzkach.
Młody patrzył na to z zachwytem i rozbawieniem. Natomiast Adam okazał się
bardzo bezpośredni i zaproponował Dorocie przejście na „ty”. – Jesteśmy
sąsiadami i nie powinniśmy zwracać się do siebie tak oficjalnie. Tu nie ma
takiego zwyczaju.
Dorota nie
miała nic przeciwko temu.
- Skoro już się poznaliśmy pokażę wam, co
trzeba jeszcze wynieść. Najcięższy jest chyba ten stary kredens. Opróżniłyśmy
go wczoraj. Chcę zostawić jak najmniej sprzętów, bo zamówiłam stolarza do
wymiany podłóg i nie chcę, żeby jeszcze szarpał się z meblami.
- Dlaczego chcesz wymieniać podłogi? - zdziwił
się Adam. – Chyba nie są spróchniałe, a przynajmniej nie powinny być?
Oglądałaś? To dębina. Jest ciemna ze starości, ale zdrowa. Na twoim miejscu w
ogóle bym ich nie ruszał tylko wypiaskował cały dom i powtórnie zaimpregnował
drewno. Stolarz na pewno nie zagwarantuje ci podłóg z tak dobrego gatunkowo
drewna. Wciśnie ci sośninę, albo jeszcze gorsze badziewie, które po pięciu
latach się wypaczy. Ja mam w domu sprężarkę i inny sprzęt do takich robót. Sam
odnawiałem w zeszłym roku. Po takim czyszczeniu odsłoniły się fantastyczne
słoje drewna i wyglądają naprawdę imponująco.
Dorota miała niezbyt wyraźną
minę.
- Tak naprawdę to ja się na tym nie znam.
Sądziłam, że tylko stolarz coś tu poradzi. Poza tym to krępujące wykorzystywać
sąsiada do takich robót, a ja sama nie potrafię posługiwać się sprężarką.
- Dorota, dla mnie to naprawdę nic takiego.
Dzisiaj powynosimy co tylko się da, a jutro zaraz z rana przyjedziemy z Maćkiem
i przywieziemy wszystko, co niezbędne łącznie z piachem, bo zostało mi go
całkiem sporo.
Dorota
jednak nadal miała obiekcje.
- Naprawdę nie wiem… Co sobie pomyśli twoja
żona? Będzie zła, że tak niecnie was wykorzystuję.
Adam stanął naprzeciw niej
i głęboko spojrzał jej w oczy.
- Nigdy nie miałem żony. Matka Maćka była moją
dziewczyną i dopiero mieliśmy się pobrać. Nie zdążyliśmy, bo ona zmarła przy
porodzie. Od tamtej pory wychowuję go sam. Pomagają moi rodzice, bo mieszkają
razem z nami w leśniczówce.
Dorocie
ścierpła na karku skóra. Poczuła się bardzo niezręcznie.
- Bardzo cię przepraszam. Nie miałam pojęcia…
- Nie mogłaś mieć, bo i skąd. W takim razie
jutro też tu jesteśmy. Za dwa dni przez sobotę i niedzielę odwalimy kupę dobrej
roboty, zobaczysz, a tego stolarza to odwołaj.
Mężczyźni
ochoczo zabrali się do pracy. Dorota z Marynią wymiatały kurz z kątów i zmywały
podłogi. Nawet strych przeszedł mały lifting, bo wszystkie kufry powędrowały na
jedną ze ścian i w ten sposób zrobiono miejsce dla ludzi mających montować
okna.
- Jak wstawią tu dwa połaciowe okna, od razu
zrobi się widniej. Chciałabym przenieść tutaj warsztat tkacki i urządzić sobie
pracownię, – rozmarzyła się Dorota – a ten mały pokoik na dole przeznaczyć na
spiżarnię taką z prawdziwego zdarzenia z dużą ilością półek, na których
stawiałabym zaprawione słoiki.
- To dobry pomysł mamuś, a strych idealnie
nadaje się na pracownię.
Kończyli
jeść późny obiad przygotowany na prędce przez Dorotę, gdy odezwała się jej
komórka. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
- Cześć tato, gdzie jesteście?
- Chyba dojeżdżamy. Właśnie minęliśmy takie
duże skrzyżowanie.
- To jedźcie dalej prosto. My zaraz pojawimy
się na szosie – rozłączyła się i spojrzała na Adama. – Mógłbyś mnie podwieźć?
Rodzice już dojeżdżają i nie mają pojęcia, gdzie skręcić. Młodzi niech zostaną.
Ledwie
zdążyła wyskoczyć z samochodu, ujrzała na horyzoncie srebrnego Opla rodziców.
Zaczęła machać energicznie. Samochód zatrzymał się, a ona już otwierała drzwi
od strony mamy.
- Ale się cieszę! Trafiliście bez pudła. Poznajcie
proszę Adama Gawrońskiego, tutejszego leśniczego. Bardzo jest nam życzliwy i
pomocny. Pojedziecie za nami, bo z drogi nie widać domu. Jest dobrze ukryty,
niemal wtopiony w krajobraz.
Po chwili
całe towarzystwo znalazło się na podwórzu przed domem. Dorota przedstawiła
rodziców Maćkowi.
- Jesteście bardzo głodni? Mam zupę
pomidorową.
- Nie kochanie. Zatrzymaliśmy się z ojcem w
Iławie i tam coś zjedliśmy. Bardzo jesteśmy ciekawi tego domu. Oprowadź nas.
Trochę
zajęło to czasu, bo Dorota pokazywała im pomieszczenia dzieląc się jednocześnie
wiedzą o Klementynie, a także planami na odremontowanie budynku. Adam nie
chciał im przeszkadzać. Odciągnął Dorotę na stronę mówiąc jej, że przyjadą
jutro z rana, a dzisiaj już się pożegnają, bo nie chcą przeszkadzać.
- Na pewno macie sobie wiele do powiedzenia, a
i my musimy odpocząć i nabrać sił do dalszej roboty.
- Ciągle mam wyrzuty sumienia…
- Niepotrzebnie. W końcu to przecież ja ci to
zaproponowałem. Gdybym nie chciał tego robić nawet bym się nie odezwał. Trzymaj
się. Dobranoc.
Siedzieli tradycyjnie już jak co wieczór przed domem przy płonącym
ognisku. Kiełbaski piekły się na długich patykach a w gorącym popiele
dochodziły ziemniaki.
- I jak wam się tu podoba? My zakochałyśmy się w tym miejscu. Nic dziwnego,
że i Klementynę uwiodło. Wieczorem cichnie ptactwo wodne, bo całkiem jest go tu
sporo. Mają gniazda tu niedaleko w trzcinach i na Wyspie Muszlowej. To ta,
którą widać na środku jeziora. Prawdziwy rezerwat. Jutro posiedzimy sobie nad
brzegiem. Adam z Maćkiem przyjadą dość wcześnie rano, bo będą piaskować drewno.
Będzie huk i dużo kurzu. My w tym czasie wybierzemy się do Prabut na grób
Klementyny i na targ. Trzeba chłopakom zapewnić też jakiś posiłek.
- Bardzo przystojny ten Adam. Ma
ładne rysy twarzy – odezwała się Helena.
- A ty co? – roześmiał się Jerzy. –
Chcesz ich swatać? Przecież ledwie się znają.
- Nie chcę ich swatać, ale Dorota
jest jeszcze młoda. Ma zaledwie trzydzieści pięć lat i nic dobrego w dorosłym
życiu nie zaznała. Zasługuje na szczęście za tyle cierpienia, które przeszła.
- Dajcie spokój. Mężczyźni to dla
mnie na razie zamknięty rozdział. Nie mam zamiaru wiązać się z kimkolwiek.
Ciągle gdzieś z tyłu głowy tliłaby mi się obawa, że to następny, który chce
poćwiczyć na mnie siłę swoich mięśni. Teraz moim priorytetem jest doprowadzenie
tego domu do stanu używalności, a Adam to bardzo miły i uczynny człowiek i
cieszę się, że jest naszym sąsiadem.