ROZDZIAŁ 4
Poranek przywitał je jaskrawym
słońcem. Obie czuły się wypoczęte i wyspane, chociaż dopiero była siódma.
Ubrały się bez zbędnej zwłoki i nawet nie zjadłszy śniadania ruszyły do Prabut.
Pomysłowa Marynia opróżniła swój plecak, bo był większy i zabrała dwa paski do
spodni. Na zdziwione spojrzenie Doroty powiedziała
- To na zakupy mamuś. Przypnę potem plecak do
bagażnika tymi paskami i nawet nie poczuję jego ciężaru.
Dorota pokiwała z uznaniem głową.
Sama nie wpadłaby na taki pomysł. Ona wzięła dwie duże reklamówki. Na pewno się
przydadzą.
Jechały tą samą wyboistą,
piaszczystą drogą, którą tutaj przyjechały. Na asfaltowej szosie było już lżej.
Po drodze mijały kościół i Dorota przypomniała sobie, że przecież musi tu
zajrzeć i porozmawiać z proboszczem o miejscu pochówku Klementyny. Postanowiła
to zrobić w drodze powrotnej. Minęły spore skrzyżowanie i zatrzymały się na
chwilę zaczepiając przechodnia i pytając go, czy w mieście odbywa się jakiś
targ. Uzyskawszy wskazówki, że dalej muszą jechać prosto, następnie skręcić w prawo
a potem w lewo i na pewno trafią, ochoczo popedałowały dalej.
Targ okazał się niewielki, ale
mimo to mogły zaopatrzyć się tu we wszystko, czego potrzebowały. Nakupiły
jarzyn, sporo dorodnych pomidorów, trochę owoców, swojskiego masła i białego
sera. Dostały nawet pieczywo, trochę wędlin i mięso. Plecak wypełnił się po
brzegi. Przy okazji popytały miejscowych i dowiedziały się, że zaraz za targiem
jest dworzec kolejowy, a za kościołem stare miasto. To były bardzo cenne
informacje. Najważniejsze jednak, że powiedziano im, gdzie leży cmentarz.
Pojechały tam i miały wielkie szczęście, bo udało im się odszukać grób
Klementyny. Dzięki temu Dorota zaoszczędziła sobie wizytę na plebanii. Po
opuszczeniu cmentarza zjadły jeszcze po pachnącej drożdżówce i wróciły do domu.
Sprzątanie drugiego pokoju zajęło
im resztę dnia. Wyniosły na zewnątrz ciężkie sienniki i drewnianą ramę łóżka.
Stał tam jeszcze dębowy kredens, ale pełen był różnych przedmiotów, które
należało przejrzeć i spora biblioteka wypchana od góry do dołu książkami, i
starymi gazetami. Te ostatnie przeznaczyły do spalenia. Natomiast książkami
zajęła się Marynia. Niektóre wydały jej się naprawdę cenne i przydatne. Sporo
było poradników szydełkowania i robienia na drutach, haftu i gotowania. Były i
o tkactwie. Te odłożyła uznając, że mamie najbardziej się przydadzą.
Dorota tymczasem wyciągała rzeczy
z kredensu. Stara porcelana, srebrne sztućce, kilka blaszanych pudełek z różną
zawartością i mnóstwo albumów ze zdjęciami głównie Klementyny w towarzystwie
wyłącznie kobiet. – A może ona była jakąś
emancypantką, albo sufrażystką? Chociaż chyba nie była aż tak stara. O ile
pamiętam ruch sufrażystek zaczął działalność jakoś na początku dwudziestego
wieku, to pewnie na świecie jej jeszcze nie było – zastanawiała się. – Mama mówiła, że stroniła od mężczyzn.
Ciekawe, dlaczego? - wzięła do ręki kolejny album. Rozpoznała na zdjęciach
swoich dziadków i mamę, jeszcze dziewczynkę trzymającą ich za ręce. Potem
ślubne zdjęcie swoich rodziców, co trochę ją zdziwiło. Najwyraźniej dziadek
doskonale znał adres Klementyny. Nie miała żadnych wątpliwości, że to od niego
pochodzą te zdjęcia. Ułożyła z boku całkiem
spory stosik tych albumów i sięgnęła do szuflad. W jednej z nich były same
kasetki począwszy od całkiem małych do dwóch ogromnych. Systematycznie
przeglądała ich zawartość. Dwie z nich wypełnione były po brzegi złotą
biżuterią i złotymi monetami. – A
Wolniewicz twierdził, że ona nie była majętną kobietą – uśmiechnęła się
smutno. Nie miała pojęcia ile to może być warte. Sama nie obwieszała się
złotem, nawet obrączkę przestała nosić. Pod tym względem różniła się znacznie
od swojej ciotki. Obiecała sobie jednak, że jak tylko będzie miała okazję to da
do wyceny precjoza. Te najładniejsze zostawi Maryni a resztę spienięży.
Kolejna kasetka zawierała
dokumenty. To z nich dowiedziała się, że ciotka urodziła się piętnastego
kwietnia tysiąc dziewięćset dwudziestego roku. Nie miała więc sto lat w chwili
śmierci jak twierdziła mama, ale osiemdziesiąt dziewięć. Znalazła oprócz aktu
urodzenia kannkartę wydaną przez jakiegoś ważnego urzędnika Generalnej Guberni
dystryktu warszawskiego i inne dokumenty pisane niemieckim gotykiem. Niestety
Dorota nie znała tego języka. Nie doczytała się też jakie były losy Klementyny podczas
wojny. Przecież kiedy wybuchła ona była już dorosła. Miała dziewiętnaście lat.
Sięgnęła po kolejną skrzyneczkę, a
właściwie całkiem sporą i ciężką skrzynkę. Na wierzchu były jakieś zdjęcia i
kiedy przyjrzała się bliżej rozpoznała na nich siebie w stroju komunijnym.
- Coś podobnego! – krzyknęła. – Spójrz
Maryniu. Ona jednak wiedziała o moim istnieniu. Popatrz, tu są jakieś listy.
Rozpostarła ostrożnie jeden z nich. Papier był pożółkły, a list napisany
najwyraźniej atramentem, który przez lata zdążył mocno wyblaknąć.
Droga
siostro – to od dziadka! - Dorota była coraz bardziej zaintrygowana.
Mam
nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze i cieszysz się dobrym zdrowiem. U nas
radosne nowiny. Nasza Helenka powiła córeczkę. Dali jej na imię Dorotka. Mamy
więc wnuczkę. Jest śliczna. Ma blond włoski i duże, błękitne oczy. Jest naszą
dumą i szczęściem. Jeśli się zgodzisz, chciałbym, żebyś przyjechała na
chrzciny, które odbędą się za dwa miesiące. Byłbym szczęśliwy. Koniecznie
napisz mi o swojej decyzji.
Twój
kochający brat Zygmunt.
Warszawa
27 sierpnia 1974r.
- Nie do wiary! Jednak wiedziała o moim
istnieniu. Spójrz! To ja jako niemowlę! – przerzucała kolejne listy pisane ręką
dziadka. Wreszcie został ostatni w zamkniętej kopercie. – Mam prawo go
otworzyć? Jak myślisz?
- No pewnie. Ciocia już nie żyje, a my chcemy
poznać ją jak najlepiej. Otwieraj.
Delikatnie rozkleiła niebieską
kopertę i wyciągnęła z niej list. Jej oczy zrobiły się wielkości pięciozłotówek.
- Nie uwierzysz. Ten list adresowany jest do
mnie – wykrztusiła z przejęciem.
Kochana
Dorotko
Jeśli
czytasz ten list, mnie już na pewno nie ma na tym świecie. Inaczej nadal
pozostałby tajemnicą. Wiem, że jesteś zdziwiona i bez wątpienia zaskoczona, bo
nigdy nie poznałyśmy się osobiście nad czym szczerze ubolewam. Niestety jest
już za późno. Nieuchronnie zbliżam się do śmierci. Umieram bezpotomnie i to, co
udało mi się zgromadzić, przekazuję Tobie. Są to precjoza, na które zapewne się
natkniesz, a także trochę gotówki. Kasetka posiada podwójne dno. Z boku jest
przycisk, który wysuwa dość głęboką szufladę. Mam nadzieję, że w ten sposób
wesprę Cię finansowo, bo tak naprawdę nie mam pojęcia jak Ci się powodzi. Może
jesteś już mężatką i masz dziecko bądź dzieci? Zapisuję Ci w testamencie ten
dom. Wiem, że jest bardzo zaniedbany, ale przez ostatnie lata nie miałam już
siły, żeby o niego zawalczyć. Zrób użytek z darowanych przeze mnie pieniędzy i
wyremontuj go. Moim wielkim pragnieniem jest, żebyś tak jak ja potrafiła
docenić to piękne miejsce i zamieszkać tutaj. W szufladce jest czterysta
pięćdziesiąt tysięcy zapakowanych w foliowe woreczki. Na pewno starczy na
remont i jeszcze zostanie Ci pokaźna sumka.
Zapewne
zadajesz sobie pytanie, dlaczego dla Ciebie to wszystko. Sama nigdy
nie miałam dzieci. Ba, nawet nigdy nie miałam męża. Mężczyźni nie interesowali
mnie zupełnie, bo miałam inne skłonności. Nigdy się do nich nie przyznałam, ale
też nie mogłam się obnosić z miłością do kobiet. Odizolowanie się od świata
miało mnie ustrzec przed tego typu pokusami i mimo, że wiodłam życie
pustelniczki, to miało ono swój urok i nigdy nie żałowałam podjętej decyzji.
Mam nadzieję, że nie potępisz mnie za moje preferencje. Jesteś jedyną osobą,
której mogłam przekazać swoją schedę. Życzę Ci szczęścia w życiu. Żyj zgodnie
ze samą sobą, do niczego się nie zmuszaj. Po prostu żyj.
Ciotka
Klementyna.
Anno
Domini 2008r.
- Napisała to rok temu! Mój Boże! Nie mogę w
to wszystko uwierzyć! Gdzie ten przycisk?! O! Znalazłam! – nacisnęła i po chwili
wysunęła się spod spodu kasetki szuflada. – Maryniu, - mówiła wzruszona Dorota
- Klementyna dała nam środki na wyremontowanie tego domu i spełnimy jej wolę.
Zostajemy tutaj. Będzie tak jak chciałaś. To nasze miejsce na ziemi. Podobnie
uważała ciocia. Martwiłam się, że z mojej pensji nie damy rady zbyt wiele
zrobić, ale to, – potrząsnęła trzymanym w ręku grubym plikiem pieniędzy – to
zmienia postać rzeczy. Wieczorem lub jutro rano zadzwonimy do dziadków i
powiemy im o podjętej przez nas decyzji. W Prabutach zapytamy o szkołę. Przed końcem
wakacji trzeba by było zapisać cię do niej – Dorota była podekscytowana i miała
wypieki na twarzy. – Jestem pewna, że uda nam się do zimy położyć nowy dach i
założyć tu jakieś ogrzewanie. Może damy radę wymienić okna? Na pewno damy.
Marynia przyglądała się jej z
szerokim uśmiechem. Nigdy nie widziała mamy tak bardzo gotowej do działania,
tak bardzo zdeterminowanej i tak bardzo szczęśliwej. To świetnie wróżyło na
przyszłość.
Zaraz z rana zadzwoniła do swoich
rodziców i opowiedziała im o wszystkim, także o decyzji zamieszkania tutaj.
- To wyjątkowe miejsce kochani i bardzo
piękne. Dzięki Klementynie mamy środki na remont i mamy zamiar doprowadzić ten
dom do dawnej świetności. Bardzo byście nam się tu przydali i wasz samochód
też. Sporo jest do załatwienia, a my dysponujemy tylko dwoma starymi rowerami.
Przy okazji moglibyście przywieźć nam z naszego mieszkania wszystko co mogłoby
nam się tu przydać łącznie z ubraniami. Postanowiłam, że wynajmę to mieszkanie.
Mebli nie będę przewozić, bo niektóre są już zniszczone. Tutaj zaopatrzymy się
we wszystko. Przy okazji zobaczycie okolicę i jestem pewna, że was urzeknie. To
co, przyjedziecie? A kiedy? Pojutrze? Rewelacja! Jak dojedziecie do Prabut, to
musicie je właściwie przejechać całe kierując się drogą na Gąski. To droga
równoległa do trasy na Rakowiec i Kwidzyn. Jak przejedziecie most nad Liwą to
trzeba skręcić w lewo na drogę gruntową. Zresztą będziemy w kontakcie
telefonicznym i będziemy was wyglądać na szosie. A najlepiej niech ojciec
zabierze GPS. Bardzo wam dziękuję. Jesteście wspaniali. Czekamy na was.
Rozłączyła się i uśmiechnęła
uszczęśliwiona. Mama pomoże w sprzątaniu, a ojciec to prawdziwa złota rączka.
Włączyła maszynkę elektryczną i na
patelni podsmażyła pachnący boczek, do którego wbiła sześć jaj. Potrzebowały
solidnego posiłku, żeby mieć siły do dalszej pracy. Na drugim palniku grzało
się mleko. Zapachy dolatujące z kuchni obudziły Marynię. Zaspana stanęła w
progu i uśmiechnęła się błogo.
- Dzień dobry mamuś. Ależ ta jajecznica
pachnie… - Dorota odwzajemniła jej uśmiech.
- Umyj się szybciutko. Zaraz będziemy jeść.
Pałaszowały z apetytem. To było
prawdziwe, wiejskie śniadanie.
- To jaki plan na dzisiaj? – spytała Marynia
przeżuwając ostatni kęs bułki.
- Myślę, że trzeba opróżnić te dwa pokoje na
górze, ale zanim się do tego zabierzemy, musimy znaleźć w internecie jakichś
miejscowych fachowców od dachu, ogrzewania a przede wszystkim stolarzy.
Chciałabym, żeby ten dom zachował swój dawny charakter. Nie chcę go szpecić płytkami,
czy gumolitem. Podłogi należy wymienić i zrobimy to, ale też będą drewniane.
Płytki co najwyżej na ścianie w kuchni i w łazience. Myślę córcia, że
powinnyśmy sukcesywnie zamawiać potrzebne nam rzeczy typu piec elektryczny, bo
gazu tu nie ma, armaturę łazienkową i kuchenną i na pewno nową lodówkę. Potem
pomyślimy o meblach. Rozmawiałam z dziadkami. Przyjadą pojutrze. Z nimi uda się
więcej pozałatwiać, bo mają samochód.
- No właśnie. Samochód. Pomyślałam, że
mogłybyśmy kupić jakiś. Przecież ty masz prawo jazdy.
- No mam, ale tak naprawdę nigdy nie
jeździłam. Jedynie podczas kursu.
- Dla mnie to żadna przeszkoda. Dziadek mógłby
cię podszkolić. Dałabyś radę, jestem tego pewna. Ja jak skończę osiemnaście
lat, to też pójdę na kurs. Tu są takie warunki, że bez samochodu ani rusz.
O ile wyszukanie fachowców nie
było rzeczą trudną, to już rozmowy z nimi okazały się rzeczą skomplikowaną.
Niektórzy mieli zlecenia i nie mogli podjąć się prac tak od razu. Człowiek z
firmy dekarskiej zapraszał je do siebie.
- To niedaleko, na starym mieście tuż przy
rynku na ulicy Wąskiej. Zobaczą panie przy okazji kolorystykę i rodzaj poszyć
dachowych. Jak to ustalimy wtedy przyjadę z ekipą i zmierzymy powierzchnię,
żeby można było wycenić materiał i robociznę.
Umówiły się z nim na jutro do
południa. Największe szczęście dopisało im, gdy zadzwoniły do firmy zajmującej
się wstawianiem okien. Jej przedstawiciel zaoferował się przyjechać jeszcze
dzisiaj po południu. Najgorzej było ze stolarzami. Dorota obdzwoniła ich kilku,
aż wreszcie natrafiła na takiego, który mógł przyjechać na początku przyszłego
tygodnia i wymierzyć podłogi.
Załatwiwszy to wszystko zabrały
się za uprzątanie dwóch pokoi na piętrze i tak jak z tych na parterze,
powynosiły nieprzydatne, zniszczone sprzęty. Tu też była wersalka i tę Dorota
postanowiła zostawić dla mających przyjechać rodziców.
Wczesnym popołudniem pojawił się
człowiek od okien. Dorota oprowadziła go po budynku. On przedstawił jej ofertę
okien dostępnych od ręki.
- Jeśli chciałaby pani okna o innych wymiarach
niż te, które pokazałem, czas oczekiwania wynosi miesiąc. Te tutaj mamy w
magazynie.
- Myślę, że one spełniają moje wymagania.
Chciałam też zapytać, czy macie okna połaciowe. Potrzebuję dwa dość szerokie,
bo zamierzam urządzić strych. Przydałyby się też szklane drzwi przesuwne od
strony ogrodu. Teraz są tam ciężkie, drewniane.
- Postaram się coś załatwić. I tak trzeba
będzie poszerzać otwory okienne, bo te okna, które są teraz, to okna starego
typu z małymi szybkami. Rozumiem, że te nowe również mają być drewniane.
- Tak byłoby najlepiej. Nie chciałabym aż tak
drastycznie unowocześniać tego domu.
- Mamy takie na stanie. Mają drewnianą
stolarkę, są zaimpregnowane i mogą posłużyć długie lata. Przywieziemy je w
poniedziałek i zaczniemy montaż. Na pewno nie skończymy w ciągu jednego dnia,
bo okien jest sporo, ale postaramy się zamontować jak najszybciej.
Po jego wyjściu głęboko
odetchnęła. Wreszcie zaczyna się coś dziać.
Czemu ja nie mam takiej ciotki, tyle kasy przydałoby się na załatanie dziur. Do dziewczyn los się uśmiechnął, czuwał nad nimi anioł stróż.Dorota i Marynia w końcu zaczną żyć w spokoju, bez stresu i awantur. Nowe miejsce i nowe wyzwania pozwolą zapomnieć o tych traumatycznych przeżyciach.Pozdrawiam B.
OdpowiedzUsuńB.
UsuńSama bym chciała mieć taką krewną, która w spadku zostawiłaby mi jakiś majątek, przynajmniej stać by mnie było na prywatnych lekarzy i może skuteczniejsze leczenie. Generalnie lubię myśleć, że po latach chudych przyjdą choć trochę tłuściejsze, a to nazywamy pozytywnym myśleniem, czyż nie?
Wielkie dzięki, że wpadłaś i dzięki za wpis.
Uściski i buziaki. Pozdrawiam. :)
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńzaskoczenie pełne - ciocia babcia Klementyna była niesamowita:) Nawet nie będę starała się sobie wyobrazić jak ciężko musiało jej być w życiu kiedy zorientowała się w swoich upodobaniach. Obecnie osoby, które w jakiś tam sposób odbiegają od ogólnie przyjętych "zasad" mają ciężko, a co dopiero w siermiężnych latach stalinowskich czy też PRL-owskich! Jednak się nie poddała i żyła po swojemu, wielki szacunek:) Zapewne wśród rodziny była to tajemnica poliszynela, skoro nie garneli się do utrzymywania z nią kontaktu? Jedyny chlubny wyjątek, to jej brat. Dobrze, że chociaż on jeden:) Miło też z Twojej strony, że oszczędziłaś Klementynie ostracyzmu środowiska, w którym mieszkała. To aż niepojęte, że nikt na nią nie doniósł do partii, SB lub do miejscowej parafii?! Dzięki temu miała spokój i żyła tak jak chciała. Niewątpliwie właśnie dlatego, że Klementyna nie miała potomstwa ani innych bliskich, Dorota i Marynia dostały swoje miejsce na ziemi:) Oczywiście zawsze kochana ciotunia mogła przepisać swój majątek jakiejś fundacji, ale wówczas pewnie nie byłoby opowiadania:) Ludzie starsi są bardzo zapobiegliwi i niemożliwie wręcz oszczędni! Jak oni to robią? Tyle kasy zostawiła, rewelacja! Jaką musiała mieć intuicję, że będą one potrzebne na wyremontowanie domu i że zupełnie jej nieznana Dorota zechce zamieszkać na jej terytorium:) Szkoda by było pozbywać się tak cudownego miejsca:) Ciekawi mnie jak zareagują rodzice na okolicę i na podniszczone domostwo? Czy będą je wspierać i rzeczywiście zakaszą ręce do roboty, czy też przerażeni będą je namawiać do powrotu do stolicy, bo np. Marynia będzie miała lepszy dostęp do nauki? Mam jednak nadzieję, że staną na wysokości zadania. Ich pomoc i ich samochód jest teraz niezbędny:) Marysia okazała się bardzo pomysłową osobą (fajny pomysł z plecakiem), a z Doroty wyszła niesamowicie zorganizowana osoba:) Szybko znalazła odpowiednie ekipy remontowe. Trzymam za nią kciuki żeby nie trafiła na patałachów. Z reguły panowie fachowcy na początku przytakują a później jest już tylko gorzej!? Przepraszam tych uczciwych, bo oczywiście nikogo nie chcę obrażać:) Wierzę, że u Ciebie takich "mistrzów" nie spotkamy?! Już widzę oczami wyobraźni jak tam będzie pięknie:) Serdecznie dziękuję za dzisiaj i czekam na ciąg dalszy. Przesyłam gorące pozdrowienia:)
Gaja
Gaju
UsuńTo nie opinia środowiska wygnała Klementynę na to odludzie, ale ona sama dokonała takiego wyboru. Związki homoseksualne, jak sama napisałaś, są tępione na każdym kroku i większość społeczeństwa ich nie pochwala. Ja z kolei uważam, że co komu do domu jak chałupa nie jego. Niech każdy pilnuje swoich spraw i żyje tak jak mu się podoba. Masz rację pisząc, że Klementyna żyła jednak w trochę innych, trudniejszych dla związków tej samej płci, czasach. To nie ludzie jej nie akceptowali, bo tak naprawdę nikt nie miał pojęcia o jej skłonnościach, nawet najbliższa rodzina. To dopiero Dorocie zwierzyła się w liście ze swoich preferencji. To ona, żeby nie być narażoną na ciągłe pokusy uciekła z miasta właściwie do lasu i sama skazała się na samotne życie. Tak po prostu wybrała, bo uznała, że będzie najlepiej. To Klementyna przejawiała niechęć do wyjazdów z Prabut. Nie udzielała się towarzysko ani rodzinnie i śluby, śmierć, czy narodziny nie były dostatecznie dobrym powodem do wyjazdu nawet na kilka dni. Dzięki bratu miała mniej więcej pojęcie, co się dzieje, ale po jego śmierci nie była już na bieżąco. Nie wiedziała nic o dorastaniu Doroty i o tym, że wyszła za mąż i urodziła córkę. Zresztą wspomina o tym w liście, że tak naprawdę nie wie, czy Dorota potrzebuje wsparcia, czy nie. Wychodzi po prostu z założenia, że jeśli ma już przekazać komuś tę schedę, to właśnie najmłodszemu pokoleniu, które będzie miało siłę i być może ochotę wyremontować dom i tutaj osiąść. Jest to dość logiczne.
Rodzice wspierają Dorotę od zawsze i gdyby wiedzieli wcześniej jakie dramaty przeżywa w małżeństwie, na pewno by to ukrócili i pomogli jej. To tacy rodzice z prawdziwego zdarzenia, na których zawsze można liczyć. Teraz też nie zawiodą. Jak będzie przebiegać remont, o tym w następnych rozdziałach. Teraz jest lato i Dorocie bardzo zależy, żeby dokonać niezbędnych napraw jeszcze przed zimą, a więc dach, ogrzewanie to podstawa, no i nowe okna. Będzie dużo pracy, ale pomocników też nie zabraknie.
Bardzo Ci dziękuję za kolejny, rozbudowany komentarz.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i życzę dużo wypoczynku podczas zbliżającego się weekendu. Uściski. :)
No bo taki spadek zostawić? Niech dziewczyny oddadzą mi choć w małej części hah
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, że ciotka była lesbijką. W tamtych czasach było to niedopuszczalne.
Pozdrawiam Andziok
Andziok
UsuńWielkie dzięki, że zajrzałaś. Klementyna była kochająca inaczej i zarówno w tych odległych czasach jak i obecnie nie jest to akceptowane w niektórych środowiskach, chociaż wtedy wyglądało to znacznie gorzej.
Nikt chyba nie pogardziłby takim spadkiem, choć dziewczyny czeka sporo roboty.
Pozdrawiam. :)
Ja też chciałabym mieć taką ciotkę. Człowiek ustawiony byłby przynajmniej na pół życia.
OdpowiedzUsuńZaradne te dziewczyny i jak na razie radzą sobie świetnie. Oby tak dalej. To kiedy pojawi się ten nieznajomy.W końcu kiedyś nie licząc fachowców będą potrzebować męskiego wsparcia i pomocy.
Pozdrawiam miło.
RanczUla
UsuńPrzyjdzie czas i na nieznajomego, bo wiadomo, że jakiś mężczyzna w życiu Doroty pojawić się musi. Nie będzie to jednak miłość od pierwszego wejrzenia, ale będzie rozwijać się powoli, acz konsekwentnie. Zacznie się chyba w następnym rozdziale, na który zapraszam za tydzień.
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam. :)
Ja podobnie jak moje poprzedniczki nie pogardziłabym takim spadkiem :) Czyżby to był koniec problemów naszych bohaterek, czy może oprawca nie da o sobie zapomnieć? Cieszę się, że poruszasz w swoich opowiadaniach takie tematy tabu, jakim jest homoseksualizm. Za oceanem to raczej nie jest problem, ale w Polsce niestety społeczeństwo jest mało tolerancyjne. Może takie opowiadania coś zmienią? Ludzie najchętniej ukamienowaliby osoby innej orientacji. Egoistycznie zabraniają im szczęścia, nie przyjmując do wiadomości, że oni już tacy się urodzili i tego nie da się wyleczyć. Często jest tak, że ludzie prześladują takie osoby, a później jak gdyby nigdy nic wyśpiewują w pierwszych ławkach pieśni kościelne...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za tę część, UiM
UiM
UsuńMam podobne zdanie do Twojego na temat homoseksualizmu. Tu w Polsce bardzo się nasiliła nienawiść do związków partnerskich tej samej płci, a przecież ci ludzie nie różnią się niczym od tych hetero. To nie są zwierzęta, jak niedawno ktoś tak ich określił, którym kościół będzie mówił jak mają żyć. To głównie kościół potęguje tę nienawiść i ostracyzm względem nich, a pro kościelny rząd w pełni to aprobuje. To obrzydliwe i ja szczere współczuję takim osobom.
Nie sądzę, żeby takie opowiadania miały cokolwiek zmienić w świadomości tych, którzy robią nagonkę na homoseksualistów. Oni ciągle mają pod górkę. Od lat trwa batalia o np. paradę równości. Ciekawe, że nikt nie sprzeciwia się licznym pielgrzymkom w ciągu roku, a wciąż się protestuje przeciwko jednej w roku paradzie równości. Daleko nam do kultury zachodu pod tym względem i nie sądzę, żeby w najbliższych latach miało się to zmienić.
A jeśli chodzi o samo opowiadanie, to na szczęście nie przewidziałam powrotu Karola. On poszedł siedzieć na długie lata i na pewno po wyjściu nie będzie szukał ani byłej żony, ani córki. One mają przed sobą dużo ciężkiej pracy, ale to właśnie ona pozwoli im powoli dojść do równowagi i zapomnieć.
Bardzo dziękuję za wspaniały komentarz i pozdrawiam cię najserdeczniej.
Chciałoby się powiedzieć, "bo burzy zawsze wychodzi słońce" i tak chyba jest w przypadku naszych bohaterek. dziewczyny zaczynają nowe życie i oby było lepsze od poprzedniego. M.
OdpowiedzUsuńM.
UsuńW to, że po burzy zawsze wychodzi słońce i daje nadzieję na poprawę sytuacji ja bardzo wierzę. Nie może być wiecznie źle i w końcu musi nastąpić moment poprawy, i jak pisałam wyżej mimo, że przed Dorotą i Marynią sporo pracy, to rzeczywiście przyniesie ona bardzo pozytywne skutki dla nich obu.
Bardzo dziękuję za wizytę na blogu i komentarz.
Pozdrawiam najserdeczniej. :)
Marynia jest pomysłową dziewczyną. Obie świetnie sobie radzą jako osoby po takich przeżyciach. Ale to dobrze ,że córka Doroty patrzy optymistycznie na przyszłość i wie ,że teraz będzie lepiej. Wyremontują dom i zaczną żyć . Mam nadzieję ,że ta ekipa remontowa się dobrze spisze. Spadkiem jaki dostały z pewnością nikt by nie pogardził. Klementyna odcięła się od świata uciekając aż tutaj. Wybrała samotne życie bo ludzie nie akceptowali jej orientacji seksualnej. Człowiek jak człowiek. Każdy ma prawo do szczęścia i żyć po swojemu. Myślę ,że teraz idzie już ku dobremu i Dorota i Marynia to właśnie tu poczują ,że to ich miejsce i będę mogły odetchną pełną piersią i nie cofać się już wstecz. Wkrótce pewnie też się pojawi nieznajomy. Pozdrawia :)
OdpowiedzUsuńJustyna
UsuńNa razie dziewczyny są skazane na własną inicjatywę i pomysłowość. Dorota zaczyna snuć plany, ale w ich realizacji nie będzie osamotniona, bo przy remoncie takiego domu potrzebna jest silna ręka mężczyzny i taka właśnie się znajdzie i wesprze. To w następnym rozdziale.
Masz rację. Każdy z nas wykuwa przez lata swoje małe szczęście, więc dlaczego zabraniać tego szczęścia kochającym inaczej? Żyjmy jak ludzie i pozwólmy innym na to samo. Bądźmy tolerancyjni.
Bardzo dziękuję za wpis i pozdrawiam cieplutko. :)