ROZDZIAŁ 3
Dorota usiadła w fotelu i drżącymi
dłońmi otworzyła kopertę wyjmując z niej złożoną kartkę. Rozpostarła ją i
zaczęła czytać.
Kancelaria
radców prawnych: Jasiński, Wolniewicz,
Tracz w Kwidzynie, ulica… - nieważne – mruknęła.
Niniejszym
uprzejmie informuję, iż jestem wykonawcą testamentu po zmarłej w dniu 26
kwietnia b.r. Klementynie Zasławskiej. Zmarła wyznaczyła na swoją spadkobierczynię
panią Dorotę Musialik z domu Kopeć. W związku z powyższym zwracam się z
uprzejmą prośbą o kontakt telefoniczny z tut. kancelarią w celu ustalenia
terminu spotkania.
z
poważaniem
Jan
Wolniewicz
radca
prawny.
- O mój Boże…, - matka Doroty Helena jęknęła
przeciągle i złapała się za głowę – w życiu nie spodziewałabym się czegoś
takiego.
Dorota spojrzała na nią nic nie
rozumiejąc. Nazwisko nie było jej obce. Takie samo nosiła jej matka zanim nie
wyszła za ojca, ale imię nie mówiło jej kompletnie nic.
- Kto to jest, a raczej kim była Klementyna
Zasławska?
- Klementyna Zasławska była twoją cioteczną
babką, siostrą twojego dziadka i strasznie ekscentryczną kobietą. Z tego co
wiem, nigdy nie wyszła za mąż. Prowadziła samotne życie w jakiejś zabitej
dechami wsi gdzieś na północy Polski i nie utrzymywała kontaktu z rodziną. Słabo
ją pamiętam i widziałam ją chyba ze dwa razy w życiu. Była sporo młodsza od
dziadka, ale bardzo wyemancypowana, jeśli wiesz, co mam na myśli. Paliła
papierosy przez długie cygarniczki, zawsze elegancko ubrana w piękne suknie i
niebotycznie wielkie kapelusze. Oskarżano ją nawet o zbyt dużą swobodę
obyczajów, ale to chyba nie była prawda, bo mężczyźni nie interesowali jej
zupełnie i miała ich w wielkiej pogardzie. Skoro umarła w tym roku, to musiała
mieć chyba ze sto lat. Nie mam pojęcia, w którym roku się urodziła – Helena
kolejny raz z niedowierzaniem pokręciła głową. – Co za historia. Ciekawe skąd
wiedziała o tobie? Nie pojawiła się na naszym ślubie i nawet nie wiem, czy w
ogóle wysyłaliśmy jej zaproszenie. Podejrzewam, że nie, bo dziadek
prawdopodobnie nie znał jej adresu. I co, zadzwonisz?
- Chyba powinnam. Zaintrygował mnie ten list.
Jutro skontaktuję się z nimi i spróbuję coś ustalić. Przede wszystkim to, czy
nie zaszła tu jakaś pomyłka.
Zadzwoniła następnego dnia podczas
przerwy na lunch. Odebrała jakaś kobieta zapewne sekretarka. Dorota
przedstawiła się i wyłuszczyła w jakiej sprawie dzwoni. Poprosiła o rozmowę z
panem Wolniewiczem. Po chwili usłyszała w słuchawce jego niski głos.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Dorota
Musialik. Wczoraj otrzymałam z pańskiej kancelarii pismo w sprawie spadku po
Klementynie Zasławskiej…
- Dzień dobry. Cieszę się, że odezwała się
pani tak szybko. Bardzo chciałbym się z panią spotkać, bo trzeba odczytać
testament. To oczywiście formalność. Ostatnia wola została spisana ponad
dwadzieścia lat temu i ciotka pani nic od tamtej pory nie zmieniała. Na kiedy
możemy się umówić? Nie ukrywam, że bardzo mi zależy na zamknięciu tej sprawy.
- Ja mieszkam w Warszawie i trochę jestem
uziemiona, bo córka w czerwcu kończy szkołę. Nie chciałabym, żeby do tego czasu
straciła jakieś zajęcia, chociaż nie jest ich już tak wiele. Czy dwudziesty ósmy
czerwiec mógłby być? Ja wezmę urlop, a ona będzie miała już wakacje.
- Może być. Ja w takim razie wpisuję sobie
panią do kalendarza. Kancelaria czynna jest do siedemnastej i mam nadzieję, że
zdąży pani do tej godziny dojechać. Trafić łatwo, bo biuro mieści się na ulicy
Słowiańskiej, a to jakieś osiem minut od dworca kolejowego. W takim razie
jesteśmy umówieni. Dziękuję za telefon i do zobaczenia.
Po powrocie do domu usiadły wraz z
Marynią przy komputerze i dokładnie prześledziły trasę. Sprawdziły też
połączenia kolejowe i wynotowały godziny odjazdów pociągów.
- Powinnyśmy mamuś pojechać jak najwcześniej.
I tak będziemy musiały się rozejrzeć za jakimś noclegiem. Przecież nie będziemy
błądzić w nieznanym mieście po nocy. Cieszę się na ten wyjazd. Zabierzemy
plecaki, żeby było nam łatwiej. Będzie fajnie.
Pociąg trochę się spóźniał. Obie
niecierpliwie wypatrywały go. Były podekscytowane tą podróżą a Dorota w dodatku
nieco wystraszona, bo nie miała pojęcia, co też ciotka zapisała jej w spadku i
czy nie będzie musiała jeszcze do tego spadku dokładać. Ciotka mogła mieć
długi, a o tym prawnik nic nie wspominał. Wreszcie pociąg wolno wtoczył się na
peron. Odnalazły swój wagon i miejscówki. Rozsiadły się wygodnie. Podróż miała
potrwać około czterech godzin.
Było kilka minut po dziesiątej,
gdy opuściły dworzec w Kwidzynie. Dorota zaopatrzona w plan miasta rozwinęła go
teraz i odszukała ulicę Słowiańską.
- To faktycznie niedaleko. Chodźmy.
Po kolejnych dziesięciu minutach
odnalazły kancelarię. Weszły do środka i przedstawiły się urzędującej tam sekretarce.
Ona zaprowadziła je do gabinetu Wolniewicza. Na ich widok podniósł się zza
biurka wysoki, starszy mężczyzna o przyprószonych siwizną skroniach i wyciągnął
w kierunku Doroty dłoń. Poprosił, żeby usiadły. Nie zwlekając wyjął z szuflady
kopertę.
- Niestety musiałem ją komisyjnie otworzyć, bo
sprawa wydawała się beznadziejna. Klementyna Zasławska zmarła bezpotomnie i
zaistniała konieczność ustalenia jej następców prawnych. Zaczęliśmy od
testamentu i to był krok we właściwym kierunku, bo w nim natknęliśmy się na
pani dane osobowe. Nie znaliśmy jednak adresu i trochę to trwało zanim go
ustaliliśmy. Dotarliśmy także do informacji, że wyszła pani za mąż i nazywa się
już inaczej niż podawał testament. Jak już wysłaliśmy do pani list okazało się,
że to adres pani rodziców, a nie pani. Najważniejsze jednak, że list dotarł do
właściwej osoby, prawda? No to przejdźmy do rzeczy. Pani Zasławska nie była majętną
kobietą. Żyła bardzo skromnie utrzymując się z chałupnictwa, którym parała się
przez długie lata. Zapisała pani dom i trochę ziemi. Niedługo po jej śmierci
geodeta dokonał tam wznowienia granic, żebyśmy mieli rozeznanie co do wielkości
nieruchomości. Jest trochę pola i kawałek lasu. Okolica naprawdę urzekająca.
Posesja położona jest nad jeziorem Liwieniec, które oddziela ją od niewielkiego
miasta Prabuty. Nieco bliżej leżą wsie Raniewo i Gąski. Ja jeszcze dzisiaj
zawiozę tam panie i wszystko pokażę na miejscu. To jakieś pół godziny od
Kwidzyna.
- Czy dom obciążony jest hipoteką? – zapytała
Dorota.
- O to proszę się nie martwić. Ciotka żyła
skromnie, ale nie zaciągała długów. Jedyne zagrożenie to takie, że jeśli zechcą
panie zatrzymać nieruchomość, trzeba będzie w nią włożyć sporo pracy i
pieniędzy. Dom bardzo podupadł. Pani Zasławska nie miała ani środków, ani
zapewne siły, żeby coś przy nim robić. Z całą pewnością wymaga poważnych
napraw. Druga możliwość, to sprzedaż całej nieruchomości. Chętnych nie brakuje,
bo okolica jest bardzo atrakcyjna ze względu na bliskość lasów i jeziora.
- Zanim zadecydujemy bardzo chcemy to wszystko
zobaczyć.
- To oczywiste droga pani. Tutaj ma pani akt
własności ziemi. Został przepisany na panią i odnotowany w księdze wieczystej.
Osobiście tego dopilnowałem. Tutaj jeszcze akt zgonu, wypis z ewidencji gruntów
wraz z mapką wydany przez wydział geodezji w gminie i opisy topograficzne
graniczników - kamieni betonowych wkopanych przez mierniczego. Między nimi
przebiegają granice nieruchomości. To chyba wszystko.
- A gdzie ją pochowano?
- Na cmentarzu w Prabutach. I tak będziecie
musiały pójść panie do proboszcza, żeby wskazał wam miejsce pochówku. O ile
pamiętam, to ciotka miała je wykupione i opłacone na dziesięć lat, ale o
szczegółach powie wam już ksiądz proboszcz. Teraz jeśli nie macie panie nic
przeciwko temu zabiorę was do domu Klementyny.
Usadowiły się na tylnym siedzeniu
samochodu prawnika i z zaciekawieniem obserwowały miasto, ulicami którego się
przemieszczał. Spodobało im się, chociaż i tutaj zdarzały się prace drogowe
polegające na przebudowie jezdni. Po jakimś czasie krajobraz zmienił się.
Mijali pola uprawne, niewielkie wioski i lasy. Obie były zachwycone. Nigdy nie
podróżowały do takich miejsc. Przy takim mężu i ojcu było to po prostu
niemożliwe, bo nie funkcjonowali jak normalna rodzina. W pewnym momencie
prawnik zjechał z głównej drogi i znacznie zwolnił, bo ta, na którą wjechał
była gruntowa i poryta licznymi koleinami. Zobaczyły po lewej stronie jezioro i
westchnęły jak na komendę.
- Ależ tu pięknie…
Wolniewicz jechał wzdłuż zielonej
ściany lasu. Wreszcie dotarł do wyraźnej przerwy między drzewami i skręcił w prawo.
Byli na miejscu. Dorota i Marynia wysiadły z samochodu i stanęły naprzeciw
drewnianego, piętrowego domu. Może nie powalał wyglądem, ale posiadał swój urok
i klimat. Dołączył do nich prawnik.
- Tutaj są klucze – wręczył Dorocie cały ich
plik. – Niestety sama będzie pani musiała ustalić, który jest do jakiego
pomieszczenia. Na pewno ten duży i ten mniejszy są do drzwi wejściowych. Zanim
odjadę powiem jeszcze, że po drugiej stronie jeziora leżą Prabuty. Widać je z
tego miejsca doskonale. To kawałek drogi stąd, ale panie są młode i zdrowe,
więc nie będzie problemu. Tam można zaopatrzyć się we wszystko. Tutaj nie ma w
pobliżu żadnego sąsiedztwa. Jakieś dwa kilometry dalej jest leśniczówka. Jestem
pewien, że szybko poznacie okolicę. Tu jeszcze moja wizytówka. W razie jakichś
wątpliwości proszę dzwonić. To chyba wszystko. Życzę obu paniom powodzenia. Do
widzenia.
Podziękowały mu serdecznie i
pożegnały się.
- To co mamuś, wchodzimy? Trzeba obejrzeć to
królestwo – Marynia odebrała od Doroty klucze i ruszyła w stronę ganku. Wspięła
się po starych, drewnianych i trzeszczących schodach ograniczonych z obu stron
chwiejącą się poręczą. Zdjęła plecak i zaczęła manipulować przy zamku. O dziwo
poszło gładko i już po chwili obie weszły do mrocznego korytarza.
- Co tu tak ciemno? Okien nie ma? – Marynia
rozejrzała się dokoła.
- Są okiennice kochanie. Zauważyłam je z
zewnątrz. Koniecznie trzeba je otworzyć i przewietrzyć cały dom.
Nagle rozbłysło światło. To
Marynia odnalazła kontakt. Teraz dokładniej mogły przyjrzeć się rozmieszczeniu
pomieszczeń. Korytarz kończył się dość sporym salonem. Po lewej stronie była
przestronna kuchnia, ale skromnie urządzona. W kącie po prawej stał ogromny
kaflowy piec z miejscem na drewno. Było go na tyle, że spokojnie mogły
rozniecić ogień. Sprzęty były bardzo wiekowe i zniszczone. Z niektórych
odchodziły całe płaty pożółkłego lakieru. Całość sprawiała dość przygnębiające
wrażenie. Marynia otworzyła na oścież okna i pchnęła na zewnątrz okiennice.
- Czeka nas dużo pracy mamuś. Tu jest ze trzy
centymetry kurzu. Mam nadzieję, że ciotka ma tu jakieś szczotki i środki
czystości.
Dwa pokoje, do których weszły też
nie przedstawiały się lepiej. W jednym z nich stało stare łóżko, które zamiast
materaca posiadało sienniki, a w drugim wersalka pamiętająca czasy wczesnego
Gierka. Był jeszcze jeden pokój, a właściwie pokoik, bo zdecydowanie mniejszy
od pozostałych. Na jego środku stał warsztat tkacki z niedokończoną robótką.
Dorota ze wzruszeniem podeszła do niego. Przypominał jej czasy wczesnej
młodości, bo wtedy sama tkała na niewielkim warsztaciku zrobionym przez jej
ojca różnego rodzaju makatki.
- Spójrz córcia, czy nie jest wspaniały? Może
rozbudzi we mnie dawne pasje? A może dryg do wszelkiego rodzaju prac ręcznych
odziedziczyłam właśnie po ciotce Klementynie? Jak byłam w twoim wieku nawet
garnki nauczyłam się lepić i wypalać. Bardzo pociągały mnie tego typu zajęcia.
- Nic straconego mamuś – Marynia uśmiechnęła
się do Doroty. – Można to wszystko nadrobić jeśli uznasz, że cię uszczęśliwia.
Zauważyłam schody na górę. Zobaczmy co tam jest.
Okazało się, że na górze były
jeszcze dwa pokoje znacznie bardziej zaniedbane od tych na dole. Najwyraźniej
niedołężna Klementyna korzystała tylko z tych na parterze. Na samej górze był
strych. Ogromny. Postanowiły, że zostawią go sobie na deser. Stało tu mnóstwo
zdobnych kufrów zawierających pewnie wszystkie sentymentalne skarby ciotki.
Zeszły na dół i postanowiły obejść
zabudowania. Na tyłach domu stała dość spora szopa na drewno. Zdziwiły się, bo
było go całkiem sporo. Ku swojej radości Marynia zauważyła dwa stare rowery.
- Spójrz mamuś. Chyba są sprawne? Zaraz je
przetestuję – nie namyślając się wskoczyła na jeden z nich. Rower był
składakiem bardzo kiedyś popularnym. Ten drugi zresztą też. – Mają bagażniki.
Nie będziemy musiały nosić w rękach. Trochę skrzypią, ale może wystarczy je
trochę naoliwić. Głównie łańcuchy.
Ogród okazał się bardzo
zapuszczony, porosły chwastami i młodymi samosiejkami. Kilka owocowych drzew i
krzewów, a za nimi rozciągał się już las.
- Jak trochę okrzepniemy, to trzeba będzie
ogrodzić całą nieruchomość – mówiła Dorota. - Nie chcę, żeby plątały się tu
hordy grzybiarzy. Może wystarczy jakieś ogrodzenie z drutu, żeby było wiadomo,
że to teren prywatny. Wracajmy. Trzeba przynajmniej ogarnąć kuchnię i jeden z
pokoi. Musimy przecież gdzieś spać. Jutro wybierzemy się do Prabut po zapasy
żywności, żebyśmy nie musiały latać bez przerwy. Trzeba też sprawdzić, czy ta
stara lodówka działa. Przydałaby się.
Pracowały zgodnie niemal do
wieczora. Okazało się, że ciotka miała zapasy środków czystości i nie wiadomo
dlaczego z nich nie korzystała. Może była już zbyt słaba? W starej szafie
znalazły pościel i zapakowane w foliowe worki poduszki wraz z kołdrami.
Ucieszyły się, bo wyglądały na nieużywane. Żadna z nich nie chciałaby spać na
czymś, czego używała kiedyś ciotka. Wyrzuciły sporo mebli, które ich zdaniem
nie nadawały się już do użytku. Wieczorem rozpaliły nimi ognisko. Siedząc przy
nim i wsłuchując się w odgłosy dochodzące z lasu zajadały z apetytem
przywiezione z domu kanapki popijając je gorącą herbatą.
- Tu jest bardzo pięknie mamuś i tak niezwykle
spokojnie, prawda? Pomyślałam sobie, że tutaj mogłoby być nasze miejsce na
ziemi. Tu odzyskałybyśmy równowagę. To nam się należy mamuś. Przez tyle lat
cierpiałyśmy i znosiłyśmy wieczne awantury, a ty dodatkowo bicie. Nie
zasłużyłyśmy na takie życie. Mogłabym chodzić tu do szkoły. Ze swoją tam w
Warszawie nie jestem przecież związana. Nie mam tam koleżanek, ani przyjaciółek
i wcale nie byłoby mi żal zostawić to wszystko. Tutaj odżyłybyśmy. Masz talent.
Mogłabyś tkać, albo nawet lepić garnki i zarabiać na tym. W Kwidzynie na pewno
są jakieś sklepy z pamiątkami, lub takie, które sprzedają wyroby sztuki
ludowej. A nawet jeśli nie, to mogłybyśmy sprzedawać to na targu. Jestem pewna,
że ludziom spodobałoby się.
- To bardzo kusząca perspektywa kochanie.
„Nasze miejsce na ziemi”. Pięknie powiedziane. Tylko, że ja mam tam pracę i…
- Naprawdę aż tak bardzo ta praca cię pociąga?
– przerwała jej. - Bardziej niż to? – zatoczyła ręką dokoła. – To przecież nie
da się porównać. Byłybyśmy tu szczęśliwe mamuś. Tak w pełni szczęśliwe.
Mieszkanie w Warszawie możemy sprzedać, albo wynająć i dziadkowie mieliby dokąd
przyjeżdżać.
Dorota musiała przyznać, że
argumenty jej córki były bardzo przekonywujące i wcale niegłupie. Czasami
odnosiła wrażenie, że to Marynia jest matką nie ona. Nie miała pojęcia kiedy
jej córka tak bardzo się rozwinęła pod względem intelektualnym. Fakt, że
przedkładała ślęczenie nad książkami na cokolwiek innego. Była taka rozsądna,
poukładana i bardzo, bardzo zdecydowana. Przytuliła ją mocno całując czubek jej
głowy.
- Zastanowię się nad tym córeczko. Obiecuję. A
teraz chodźmy spać. Jutro czeka nas niełatwy dzień.
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńfantastyczna ciocia! Należy przyznać, że prowadziła niezwykłe życie - chyba jakaś emancypantka? Dorota zapewne ma rację, że to po niej odziedziczyła zamiłowanie do ogólnie pojętych "robótek ręcznych". Zostawiła Dorocie piękne miejsce i cudowny, klimatyczny domek:) Oczywiście gdyby się zdecydowały w im zamieszkać czeka je mnóstwo pracy i pewnie dużo nakładów finansowych. Jednak zgadzam się z Marynią i uważam, że odnalazły by tam upragniony spokój i wymarzone szczęście:) Nie bez znaczenia jest również fakt, że Karolek w przypływie nagłej tęsknoty za rodziną nie wiedziałby gdzie ich szukać!!! Marynia nie jest związana z Warszawą i Dorota jak widać chyba też nie przepada za swoją pracą. Nic jak tylko zdecydować się na przeprowadzkę:) Ja wiem, że fajnie tak radzić, jak mnie to nie dotyczy. Zdaję sobie sprawę, że będą musiały się nauczyć wielu prozaicznych rzeczy, które bardzo przydają się mieszkańcom wsi, np. palenie w piecu?! (kiedyś próbowałam i nie jest to takie proste jak się wydaje). Zmuszone też byłyby przyzwyczaić się i nauczyć/zapamiętać, iż np. do sklepu dość daleko i zakupy należy robić z kartką w dłoni. O zimie i odśnieżaniu już nawet nie wspomnę?! Odzwyczajenie się od regularnych wpływów wynagrodzenia też pewnie nie jest proste?! Życie tylko ze sprzedaży rękodzieła może przysporzyć trochę kłopotów, bo niestety niektórych wydatków nie da się uniknąć ani obejść:( Pomimo, że są we dwie, może też pojawić się strach przed zamieszkaniem na "odludziu". Ale i tak na ich miejscu zdecydowałabym się na taki krok. Potęga ludzkiego umysłu jest nieodgadniona i na wszystkie troski znajdzie rozwiązanie i dobry patent:) W nowym miejscu, w nowym otoczeniu, w ciszy i spokoju na pewno szybko wrócą do równowagi:) Może rzeczywiście rodzice Doroty wreszcie mogliby pokazać jak bardzo zależy im na szczęściu córki i jedynej wnuczki:) Mieliby do nich nieograniczony dostęp. Dorota jeszcze ociąga się z podjęciem decyzji, ale myślę, że nastolatka jeszcze trochę nad nią popracuje i przekona rodzicielkę! Z każdym rozdziałem jestem pod ogromnym wrażeniem, niebywale jak na swój wiek, rozsądnej Maryni - pięknie nazwała ich nowy dom:) Bardzo sympatycznie, że po takich przeżyciach cechuje ją ogromna wyobraźnia i pozytywne nastawienie do życia! Z niecierpliwością będę czekała na rozwój dalszych wydarzeń:) Zastanawiam się skąd też wytrzaśniesz dla nich "opiekuna", bo znajdziesz, prawda? Może leśniczy, a może jakiś miejski "letnik"? Dziękuję za ten rozdział i za zabranie nas w piękne i interesujące miejsce:) Nieustająco serdecznie pozdrawiam i życzę samych miłych dni:)
Gaja
Gaju
UsuńGdybyś stanęła nad tym jeziorem jestem pewna, że zachwyciłabyś się nim tak jak ja. W Polsce są tysiące takich miejsc, a mnie zauroczyło właśnie to jedno. Cały ten rejon obfituje w jeziora położone bardzo blisko siebie, ale właśnie Liwieniec jest wyjątkowy przez to, że przylega mocno do miasta i robi tę szczególną atmosferę. Nie wspominam o tym w powiadaniu, ale pod nim biegnie tunel z Prabut do Kwidzyna, a przynajmniej mam takie informacje. Kto go wykopał i kiedy, nie mam pojęcia, ale musisz przyznać, że takie tajemnice mocno działają na wyobraźnię. Znacznie więcej do powiedzenia na ten temat miałaby Tess, która mieszka tam od urodzenia i zna pewnie znakomicie historię miasta.
Poprzez zachwyt Maryni tym miejscem chciałam wyrazić swój własny. Dom ciotki Klementyny nie istnieje. Z brzegu od strony Prabut po drugiej stronie jeziora widać tylko jedną wielką zieloność rosnących tam lasów. To w nie wtopiłam bryłę tego starego budynku, bo pomyślałam sobie, że takie miejsce idealnie nadaje się do zamieszkania dla kogoś po ciężkich przeżyciach.
Karol na pewno nie będzie szukał rodziny. Dostał przecież wyrok dziesięciu lat więzienia. A opiekun będzie, a jakże. Przecież Dorota jest jeszcze młoda i powinna znaleźć kogoś, kto wynagrodzi jej te długie lata cierpienia i fizycznego i psychicznego.
Komentarz imponujący jak zawsze, aż chce się czytać i czytać.
Bardzo za niego dziękuję. Pozdrawiam Cię najserdeczniej i życzę udanego weekendu. :)
Marynia jest bardzo dojrzała jak na swój wiek i chyba faktycznie role się odwróciły . Dorota po tym co przeszła musi dojść do siebie i może to nowe miejsce jej w tym pomoże.Czyżby to mecenas zaopiekuje się Dorotą i Marynia, a ściślej Dorotą? Należy jej się odrobina szczęścia , musi się znaleźć ten właściwy , który jej pokarze jak powinien wyglądać prawdziwy związek. pozdrawiam B.
OdpowiedzUsuńB.
UsuńNiestety to nie mecenas będzie tym szczęśliwcem. Jest sporo starszy od Doroty i choć wiem, że różnica wieku jest sprawą drugorzędną, gdy w grę wchodzi prawdziwa miłość, to jednak nie o niego chodzi. Już bliżej prawdy była Gaja.
Zarówno Dorota jak i Marynia będą miały teraz pełne ręce roboty i pamięć o przemocy, jakiej doznawały do tej pory nieco zblaknie, a o to przecież chodzi, żeby one nauczyły się żyć na nowo i nie musiały wciąż oglądać się za siebie.
Pięknie dziękuję za wpis. Mam nadzieję, że tym razem mail dotarł.
Serdecznie Cię pozdrawiam. :)
Przez dwie pierwsze części, mimo że wiedziałam, że to opowiadanie nie jest o Brzyduli, to cały czas miałam przed oczami Ulę. Teraz powoli się przestawiam.
OdpowiedzUsuńDziewczyny zaczęły nowe życie. I od razu niespodzianka. To na pewno pomoże im trochę odseparować się od przeszłości.
Pozdrawiam serdecznie, Andziok :)
Andziok
UsuńNie musisz się aż tak bardzo przestawiać, bo równie dobrze Dorota mogłaby być Ulą, a jej losy podobne. Teraz zacznie się budowanie nowego życia i próba zapomnienia o poprzednim.
Wielkie dzięki, że wpadłaś i zostawiłaś ślad.
Pozdrawiam. :)
Dopiero dzisiaj zobaczyłam nowy rozdział, napisany jak zwykle świetnie zresztą.Dziewczyny wychodzą na prostą i to jet bardzo dobra wiadomość. :) M.
OdpowiedzUsuńM.
UsuńCieszę się, że czytasz. Dla dziewczyn zaczyna się nowy rozdział w życiu i to znacznie, znacznie lepszy.
Dziękuję za wpis. Pozdrawiam. :)
Z tą ciotką i spadkiem trafiłam. Proste było.Teraz oglądając zdjęcia to co nasunęło mi się w pierwszej chwili na myśl to mały pensjonacik.
OdpowiedzUsuńTo, że Dorota znajdzie tu miłość i szczęście to nie wątpię. Podobnie może będzie i z Marynią skoro we Warszawie nie znalazła w szkole koleżanki i przyjaciółki. Na wsi dzieci są bardziej życzliwe.
Pozdrawiam miło.
PS.Mojej mamy Komunijny rower składak jeszcze u nas jest i działa bez zarzutu!A mój z przerzutkami wyrób po komunistyczny niedługo na złom pójdzie.
RanczUla
UsuńPisałam Ci, że byłaś blisko z tym spadkiem po ciotce, natomiast zupełnie nie trafiłaś z tym pensjonatem. To ma być taki dom z prawdziwego zdarzenia, bezpieczny azyl dla Doroty i Maryni. One obie wyszły bardzo pokaleczone z poprzedniej sytuacji życiowej i muszą wreszcie zacząć "zdrowieć" po tych strasznych przejściach. Muszą mieć ciszę i spokój, choć obie te rzeczy osiągną z niemałym trudem i sporym nakładem kosztów.
Bardzo dziękuję za wpis. Ja też kiedyś miałam taki składak, ale nie przeżył. :D
Pozdrawiam. :)
Dorota z Marynią w spadku dostali ładny dom . W uroczym miejscu. Będzie miała gdzie spacerować gdy kogoś pozna. Bo z pewnością ktoś się pojawi . Kto sprawi ,że jej serce znów szybciej zabije. Jest jeszcze młoda i ma prawo ułożyć sobie życie z jakimś mężczyzną. Który będzie ją szanowal ,kochał i będzie szczery. Przed ,którym nie będzie musiała uciekać. A to miejsce okaże się jej azylem ,bezpieczną przystanią. Ciekawi mnie jaki znajdzie sposób na zarobek. Czy będzie to jakieś rękodzieła. A może otworzy jakiś mały sklepik z własnoręcznie robionymi rzeczami. Pozna kogoś kto pomoże jej rozkręcić biznes. Albo pójdzie jeszcze inną drogą. Parę rzeczy przychodzi mi na myśl. Nawet całkiem sporo ale nie będę tu o tym pisać. Myślę ,że i Marynia się tu odnajdzie. Może z kimś zaprzyjaźni. Marynia mnie zadziwia w tym opowiadaniu. jest taka mądrą i ma takie pozytywne nastawienie. Z pewnością tym zjedna sobie ludzi w przyszłości. A Karol to gnida nam nadzieję ,że ich nie znajdzie i zgnije w więzieniu. Czekam na cd. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZapomniałam dodać ,że Marynia jest zachwycona tym miejscem . I jestem pewna ,że przekona matkę aby tutaj zostały. Mimo ,że będą musieli wyremontować ten dom i trochę szarpnie to ich budżetem. Córka Doroty ma niezłe pomysły na zarobek. Może w przyszłości będzie prowadziła jakoś własną działalność . Dorota w tym miejscu będzie miała szanse odciąć się od bolesnych wspomnień. Zamknąć przeszłość . Przestać się bać o siebie i córkę i wreszcie zacząć żyć a nie egzystować. Na nowo zaufać ludziom i zacząć się uśmiechać. Jestem pewna ,że tu odnajdą szczęście ,które do tej pory ich omijało. :)
UsuńJustyna
UsuńNapisałaś tak dużo, że praktycznie wyczerpałaś temat. Ja mogę tylko dodać, że Dorota z całą pewnością znajdzie dobry sposób na zarobkowanie. O tym napiszę w kolejnych rozdziałach. Ma mądrą córkę, ale i ona też wsłuchuje się w potrzeby swojego dziecka. Do tej pory obie miały życie do bani i skoro jej córka marzy, żeby tu osiąść, to Dorota zrobi wszystko, żeby tak było. W następnym rozdziale czeka je kilka miłych niespodzianek, które pomogą w podjęciu decyzji o pozostaniu w tym pięknym miejscu.
Bardzo Ci dziękuję za aż dwa komentarze, które przeczytałam z wielką przyjemnością. Serdecznie Cię pozdrawiam. :)