ŚWIATEŁKO
W MROKU
ROZDZIAŁ
1
-
Aniu! Aniu!
Usłyszawszy swoje imię dziewczyna
zatrzymała się na korytarzu z szerokim uśmiechem. Nawet nie musiała się
odwracać, bo ten głos rozpoznałaby wszędzie. Wysoki, dobrze zbudowany brunet z
rozwianą czupryną podbiegł do niej i objął ją wpół. Patrząc w jej chabrowe oczy
szepnął.
- I
jak poszło? Zdałaś?
Anka zarzuciła mu ręce na szyję.
- A
jak myślisz? Miałabym zawalić ostatni egzamin? Jestem już na piątym roku i to
mnie cieszy, bo ta sesja wypompowała mnie zupełnie.
-
Jeszcze trochę i odpoczniesz. Oboje odpoczniemy. Grecja zapowiada się świetnie.
Powłóczymy się, pozwiedzamy, najemy się pysznych rzeczy i popływamy w morzu.
Dwa tygodnie błogiego lenistwa. Już się nie mogę doczekać.
Śmiech dziewczyny rozniósł się po korytarzu.
Tomek potrafił być czasami taki dziecinny.
- Ja
też, ale teraz mam ochotę na mocną kawę. Chodźmy stąd. Póki co, mam dość
uczelni.
Objęci wyszli na słoneczną ulicę i
pomaszerowali do swojej ulubionej knajpki. Byli równolatkami. Poznali się na pierwszym
roku studiów, chociaż nie studiowali na jednym kierunku. Ania wybrała
geofizykę, a Tomasz geologię. Kierunki w jakimś sensie zazębiały się, chociaż
metody pracy były całkiem inne.
Ona Tomaszowi od razu wpadła w oko. Na
inauguracji roku akademickiego stał tuż za nią. Stał na tyle blisko, że czuł
zapach jej szamponu do włosów. Włosy były długie, sięgające do pasa, a on przez
cały czas trwania inauguracji zastanawiał się, jak wygląda ich właścicielka.
Dopiero po przemowach poruszyła się i szepnęła coś do stojącej obok dziewczyny.
W końcu odwróciła się napotykając wpatrzoną w nią parę dużych, brązowych oczu.
Uśmiechnęła się nieśmiało, a on pomyślał, że to najpiękniejsze stworzenie na
ziemi jakie kiedykolwiek widział. Odwzajemnił uśmiech. Czuł, że koniecznie musi
poznać bliżej tę niezwykłą dziewczynę.
Kiedy wręczono im uroczyście indeksy i
opuszczali aulę, trzymał się blisko. Nie chciał stracić tej piękności z oczu.
Zdobył się na odwagę i już na zewnątrz podszedł i przedstawił się. One również.
Dowiedział się wówczas, że obie są na geofizyce. – Szkoda, – westchnął - byłoby
wspaniale, gdyby były ze mną na roku.
- Ja
zdawałem na geologię. Lubię grzebać w ziemi – rozchichotał się.
- My
czasami też będziemy musiały to robić, więc nie zazdrościmy ci – Anna spojrzała
na zegarek. – No, ja będę się zbierać. Karolina jedziesz ze mną?
-
Jadę, jadę. Na razie Tomek.
Anka była niezwykle ambitna. Miała
świadomość, że najtrudniejszy jest pierwszy rok i jeśli zaliczy go bez
problemów, to następne lata pójdą już z górki. Tomasz aż tak pilny nie był.
Uczył się zawsze przed sesją dlatego w ciągu roku miał więcej czasu niż Ania.
Zaczęli się spotykać, chociaż nie były to spotkania zbyt częste, bo zazwyczaj w
przypadku Anki przegrywały z nauką, ale Tomasz był cierpliwy. Jak się z czasem
okazało i drugi i trzeci rok nie był o wiele łatwiejszy od pierwszego. Oboje
zawsze mieli sporo nauki, ale bardziej potrafili już wygospodarować więcej
wolnych chwil dla siebie. Stali się nierozłączni. Ona była raczej osobą
spokojną i cichą. Nie stroniła od studenckich imprez, ale też nie udzielała się
na nich jakoś specjalnie. Wolała się przyglądać i słuchać. Za to Tomasz był
żywiołowy i spontaniczny. Był duszą towarzystwa. Pod tym względem byli jak woda
i ogień. Czasem się sprzeczali. Anka nigdy nie podnosiła głosu i starała się
wszystkie swoje racje logicznie argumentować. Tomasz wręcz przeciwnie. Głośno i
dobitnie wypowiadał się na każdy temat próbując przekonać do niego swoją
dziewczynę. Czasem ustępowała nie chcąc zaostrzać takich konfrontacji. On
uważał wówczas, że posiada wielki dar przekonywania. Tak właśnie było z
wyjazdem na greckie wyspy. Ona nie była do niego przekonana z zupełnie
prozaicznego powodu. Po prostu nie stać ją było na ten wyjazd. Rodzice nie
zarabiali kokosów i ciężko było im cokolwiek odłożyć. Nie miała sumienia
naciągać ich jeszcze na takie fanaberie. Tomasz nawet nie chciał o tym słyszeć.
Pochodzący z dobrze sytuowanej rodziny nigdy nie miał żadnych problemów
finansowych. Tak jak Anka był jedynakiem, ale dość rozpieszczonym i
czegokolwiek by nie zapragnął, zawsze to dostawał. Na wyjeździe bardzo mu
zależało więc mało myśląc opłacił pobyt i Ance. Nie mogła się z tym pogodzić i
źle się czuła ze świadomością, że jest mu coś winna. Nie lubiła przyjmować
takich drogich prezentów więc od razu zastrzegła, że na pewno mu te pieniądze
zwróci. Tak czy owak stanęło na tym, że w drugiej połowie lipca wyruszają na
wypoczynek.
Pożegnała się z nim przed swoją kamienicą.
Rzadko zapraszała go do siebie. Warunki w jakich żyła były dość skromne, ale
mieszkanie zawsze było schludne i bardzo czyste. Zarówno ona jak i mama miały
zamiłowanie do porządku. Tomasz był w bardziej komfortowej sytuacji, bo gdy był
na drugim roku studiów, jego rodzice, kupili mu dwupokojowe mieszkanie
niedaleko uczelni i oczywiście nowocześnie je urządzili. Tam właśnie spotykali
się najczęściej.
Wbiegła na pierwsze piętro i otworzyła
drzwi. Rodziców jeszcze nie było. Oboje wracali dopiero koło godziny
szesnastej, a teraz była za piętnaście pierwsza.
Zrzuciła spódnicę, białą bluzkę, i
przebrała się w domowe ciuchy. Postanowiła przygotować obiad. Wprawdzie nic
wyszukanego, ale wszyscy uwielbiali naleśniki Nasmażyła całą furę. Ojciec
potrafił zjeść ich nawet dziesięć. Część wysmarowała konfiturą z róży a resztę
zrobionym na słodko białym serem. Podgrzała jeszcze ogórkową zupę i stanęła
przy oknie obserwując ulicę i wypatrując znajomych sylwetek.
Już przy stole opowiadała rodzicom wrażenia
z ostatniego egzaminu, który do najłatwiejszych nie należał.
-
Teraz już pozbywam się wszelkich myśli o uczelni i zaczynam wakacje.
Załatwiłyśmy sobie pracę w Instytucie Górnictwa w dziale geofizyki udarowej.
Trochę zarobimy i przy okazji czegoś się nauczymy. Karolina najpierw nie
chciała, ale w końcu dała się przekonać.
-
Dlaczego nie chciała?
- No
bo wiecie… Tam pracuje jej ojciec i jest jakąś szychą. Tak naprawdę to on
właśnie załatwił nam tę robotę. Do niedawna Karolina była z nim na wojennej
ścieżce i żeby poprosić go o załatwienie tej pracy musiała się ugiąć. Znacie ją
i wiecie jaka jest harda. Z jej strony to było naprawdę poświęcenie – Anka
roześmiała się. – Ale ja bardzo się cieszę. Przynajmniej choć w części spłacę
te wczasy.
Nie odpoczęła za wiele, bo zaledwie kilka
dni. Potem musiała wstawać tak jak normalny pracownik i stawiać się w pracy.
Zarówno ją jak i Karolinę przydzielono do jednego z zespołów zajmujących się
sejsmiką górniczą i hydrologią. Były nieopierzonymi w zawodzie gąskami, które
wykorzystywano do najgorszej roboty, ale nie narzekały. Przez pierwszy tydzień
chodziły na pomiary wraz z ekipą geologiczną, która wierciła otwory pod
przyszłą inwestycję. Oni jako geofizycy robili niezależną dokumentację
niezbędną do wystawienia opinii o bezpiecznym posadowieniu w tym miejscu
budowli. Teren był specyficzny, bo obejmował część hałdy, którą wcześniej
zniwelowano i część stanowiącą zaciśnięte wyrobiska górnicze, których od dawna
nie eksploatowano. To tu właśnie zachodziło największe prawdopodobieństwo
przesączu wody z podziemnych pokładów. Latały więc od jednego otworu do
drugiego montując tak zwane piezometry służące do badania ciśnienia
powierzchniowego zwierciadła wody i zaznaczały na mapie linię ciśnień
piezometrycznych.
Wracała do domu zmęczona. Nie miała ochoty
na randki, choć Tomasz wciąż nalegał. Spotykali się w weekendy. Ten ostatni
zamykał jej dwutygodniowy okres pracy. W sobotę rano Tomasz podjechał po nią.
Mieli zamiar wybrać się nad jezioro. Pogoda była piękna. Obiecywała przyjemną
kąpiel i błogie lenistwo na kocu, żeby się trochę opalić. Wzięli ze sobą kosz z
wałówką i dzięki temu mogli spędzić nad wodą cały dzień.
Nocowała u Tomasza. Uprzedziła o tym
rodziców, żeby się nie martwili. Niedziela już nie zapowiadała się tak ładnie.
Lało od bladego świtu. Siedzieli więc w domu nudząc się i bezmyślnie gapiąc w
telewizor. W końcu około osiemnastej Ania postanowiła wracać do domu.
Pozbierała swoje rzeczy.
-
Może cię odwiozę? – Tomasz zadał pytanie takim tonem jakby wcale nie miał
zamiaru tego zrobić. Najwyraźniej nie chciało mu się wychodzić na ten deszcz.
Wyczuła to.
-
Nie, nie, nie trzeba. Poradzę sobie. Mam parasol. Aaa, i jeszcze jedno. Nie
zobaczymy się w przyszły weekend. Jadę z rodzicami do dziadków.
-
Jak to do dziadków? Ale ja już wykupiłem bilety do teatru. Mają się zmarnować?
Nie możesz tego odwołać?
-
Niestety nie. Nie widuję się z nimi za często. Poza tym już obiecałam rodzicom.
Wiem, że lubisz sprawiać mi niespodzianki, ale nie możesz też zakładać z góry,
że ja nie mam żadnych planów. Dobrze by było, żebyś zanim jeszcze coś postanowisz
po prostu zapytał mnie o nie. Nie możesz stawiać mnie wciąż przed faktem
dokonanym.
Tomasz miał minę nadąsanego dzieciaka.
- To
co mam teraz iść i je zwrócić?
- No
chyba nie masz innego wyjścia, chociaż z drugiej strony możesz oddać je rodzicom
skoro nie chcesz iść tam sam, lub pójść z jakimś kolegą. Zawsze jest jakieś
wyjście.
Zupełnie nie o to mu chodziło. Chciał tam
pójść właśnie z nią, żeby móc się nią pochwalić. Lubił te zazdrosne spojrzenia
innych mężczyzn, gdy z podziwem lustrowali ją od stóp do głów. A teraz ona ma
inne plany. Zirytował się i podniósł głos.
- Dobrze
wiesz, że rodzice nie znoszą teatru. Zresztą mam to gdzieś – na jej oczach
podarł obydwa bilety w drobne strzępki i ostentacyjnie rozrzucił na podłodze w przedpokoju. Przyglądała
się temu w milczeniu. W końcu powiedziała cicho
-
Jesteś beznadziejny. Traktujesz mnie jak swoją własność. Nie myśl, że jesteś
pępkiem świata i wszystko ci się od życia należy. Możemy być partnerami w
związku, ale nigdy nie pozwolę traktować się przedmiotowo. Nigdy – szarpnęła za
klamkę i wybiegła na korytarz. Dławiły ją łzy. Co za szczęście, że nie
rozpłakała się przy nim. – Pieprzony
dupek i maminsynek. Mam tańczyć jak on mi zagra? Niedoczekanie. – Wyszła na
zewnątrz. Deszcz siekł niemiłosiernie. Rozłożyła parasol, ale porywisty wiatr
wciąż wyginał go na wszystkie strony. Zanim dotarła do przystanku była zupełnie
przemoczona. Schroniła się pod wiatą. – To
już nie pierwszy raz tak się zachowuje – pomyślała. – Uzurpuje sobie prawo do dysponowania moim czasem, torpeduje moje plany
i wciąż chce dominować. Już dawno to jego zachowanie powinno dać mi do
myślenia. Najlepiej będzie, gdy na jakiś czas damy sobie spokój i nie będziemy
się spotykać. Albo on zmieni swój stosunek do mnie, albo się rozstaniemy. Nie
ma innej opcji. No i jeszcze ten
wspólny wyjazd. Czułam, że to nie jest dobry pomysł. Nadal tak uważam.
Najchętniej wcale bym nie jechała.- Zerknęła przez zalaną szybę wiaty i
zobaczyła szybko zbliżający się autobus. Na przystanku zahamował z piskiem opon
rozbryzgując wodę z kałuż. Odskoczyła w tył, ale za późno. Fala wody, która
wystrzeliła spod kół oblała ją od stóp do głów. Z trzaskiem otworzyły się
przednie drzwi. Weszła do środka i zrugała kierowcę.
-
Oszalał pan? Jak można jeździć z taką prędkością po mieście? Specjalnie wjeżdża
pan w kałuże, żeby mieć ubaw z przemoczonych pasażerów?
-
Jak się paniusi nie podoba, to droga wolna – otworzył ponownie drzwi. – Trochę
się spieszę, więc albo pani jedzie, albo wysiada.
-
Jest pan gburem i ostatnim chamem. Zgłoszę to w pana przedsiębiorstwie –
przesunęła się do środkowych drzwi i złapała pionowej rurki. Miejsca siedzące
były zajęte. Nikt nie stanął po jej stronie. Wszyscy patrzyli na nią z
pretensją, że opóźnia kurs autobusu. Ruszył w końcu i znowu nabrał prędkości.
Trzymała się kurczowo obiema rękami, ale i tak na każdym zakręcie siła
odśrodkowa niemal wyłamywała jej nadgarstki. – On jest albo pijany, albo naćpany. Dobrze, że nie jadę daleko.
Zbliżali się do dużego skrzyżowania. Z
przerażeniem rejestrowała, jak autobus nie hamując błyskawicznie pokonuje każdy
metr zbliżając się niebezpiecznie do stojącego na światłach tira. Jeszcze
mocniej przywarła do rurki.
-
Hamuj człowieku! – rozległy się wrzaski. Zaczął hamować gwałtownie, ale było
już za późno. Ogromna siła najpierw oderwała Anię od rurki a następnie
sprawiła, że z impetem uderzyła w nią twarzą. Straciła przytomność i osunęła
się na podłogę.
Momentalnie jej twarz zalała się krwią. Nie
tylko ona ucierpiała. Byli też inni. Zrobiło się zamieszanie. Ktoś wtargnął do
kabiny kierowcy wyciągając go na środek przejścia.
- Ty
cholerny skurwysynu, zobacz co narobiłeś! Widzisz dziewczynę? Mówiła ci, żebyś
nie jechał jak idiota? Zabiłeś ją. Spójrz, ona nie ma twarzy, a inni też są we
krwi. Niech ktoś zadzwoni po policję i po karetkę. Masz kretynie cały autobus
ludzi, którzy będą świadczyć przeciwko tobie. Nie wyjdziesz z kryminału i
będziesz płacił odszkodowania do końca życia.
Kierowca uśmiechał się głupawo i nie
wiadomo, czy było to wywołane szokiem, czy używkami, które bez wątpienia zażył.
Anię wieziono na sygnale. Była w ciężkim
stanie. Miała pogruchotane kości twarzoczaszki i wybite barki. Zachodziło
podejrzenie krwiaków i wstrząśnienia mózgu. Jej piękne blond włosy miały teraz
kolor czerwieni.