ROZDZIAŁ
4
Kończyła się ubierać, gdy usłyszała dzwonek
do drzwi. Zerknęła w lustro jeszcze raz i poszła otworzyć. Przed drzwiami stali
seniorzy a za nimi Marek.
-
Dzień dobry Uleńko – Krzysztof przepuścił żonę i wszedł za nią. –
Przyjechaliśmy wcześniej, żeby pomóc ci się przygotować. To właśnie Marek, twój
przyszły mąż – przedstawił juniora.
Podała mu dłoń, którą podniósł do ust i
ucałował z atencją. Uśmiechnął się do niej wdzięcznie a na jego policzkach
wykwitły te słodkie dołeczki. – Matko!
Gdybym nie miała pojęcia jaki on jest naprawdę, łatwo bym dała się kupić tym
jego wdziękom. Nie dziwię się tym wszystkim kobietom, które lgnęły do niego jak
pszczoły do miodu.
-
Pozwól Ula, że bardzo nietypowo i w wielkim pośpiechu załatwiam to, do czego
inni przygotowują się bardzo długo – uklęknął przed nią wyjmując z kieszeni
małe pudełeczko, w którym spoczywał pierścionek zaręczynowy. Podsunął go w jej
kierunku i spojrzał jej w oczy. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz
moją żoną?
-
Tak. Zdecydowanie tak – powiedziała cicho. Wsunął jej go na palec i podniósł
się z klęczek. – Mam tylko jeden warunek. Wczoraj wieczorem sporządziłam coś w
rodzaju umowy. Mówi ona o tym, że gdyby nam nie wyszło i musielibyśmy się
rozwieść ja zrzekam się jakiejkolwiek rekompensaty za ewentualne niedogodności.
To taki rodzaj intercyzy. Nie chcę, żeby posądzano mnie o jakąkolwiek
interesowność i chęć korzyści materialnych, które mogłabym uzyskać rozwodząc
się z tobą. W ten sposób sytuacja będzie czysta i klarowna a przede wszystkim
uczciwa. W najgorszym wypadku każde z nas pójdzie w swoją stronę zabierając
tylko to, co wniosło ze sobą w momencie zawierania związku małżeńskiego. Myślę,
że tak będzie właściwie – skierowała wzrok na seniorów.
- A
ja myślę kochanie, że źle robisz – Helena pokręciła głową. – Znamy naszego
gagatka i wiemy, że potrafi zaleźć za skórę. Chciałabym się mylić, ale Marek
nie dał nam powodu, żeby myśleć inaczej. W przypadku rozwodu powinnaś dostać
chociaż jakąś rekompensatę, jakieś zadośćuczynienie… W końcu to ty najbardziej
ryzykujesz.
- Ja
tego tak nie postrzegam. Gdybym nie chciała tego zrobić na pewno bym się nie
zmuszała – sięgnęła po umowę leżącą na stoliku. – Proszę Marek, podpisz to.
-
Jesteś tego pewna?
- W
stu procentach.
Złożył zamaszysty podpis pod treścią na
dwóch egzemplarzach. Po nim zrobiła to ona. Wręczyła mu jeden z oryginałów,
który schował do wewnętrznej kieszeni marynarki.
-
Skoro mamy to już za sobą uczeszę cię jeszcze i poprawię makijaż a panowie
poczekają.
Obaj Dobrzańscy siedzieli w skromnie
umeblowanej kuchni rozmawiając cicho.
- I
co myślisz? – zapytał senior wbijając wzrok w syna.
-
Zaskoczyła mnie. Czegoś takiego się nie spodziewałem. W życiu nie spotkałem
kobiety, która nie była by łasa na moje pieniądze.
- Bo
nie szukałeś tam gdzie trzeba. Myślę synu, że ona jeszcze nie raz cię zaskoczy
i to mile. Jest naprawdę wyjątkowa. Rzadko się spotyka takie osoby zupełnie
bezinteresowne i na wskroś uczciwe. Gdybyś ty przeszedł tyle co ona, to być
może i charakter miałbyś lepszy.
-
Ona musi nosić ten aparat? – Marek zmienił temat. – Nie dodaje jej uroku.
-
Wiecznie go nosić nie będzie, prawda? – senior nieznacznie podniósł głos. - Doceń
jej zalety charakteru i nie patrz na nią jak na rasową klacz zaglądając jej w
zęby –zerknął na zegarek. – Powoli będziemy jechać. – wstał od stołu i
przeszedł do pokoju. – Jesteście gotowe? Musimy już ruszać.
-
Już idziemy. Spójrz Krzysiu jaką mamy śliczną synową – uśmiechnęła się szeroko
do męża. – Pięknie wyglądasz kochanie. Marek byłby głupcem, gdyby się w tobie
nie zakochał.
Ula spłonęła rumieńcem. Odebrała wiązankę
herbacianych róż od Heleny i ruszyła do drzwi.
Gapiów pod kościołem było mnóstwo. Rej
wśród nich wodziła niezawodna Dąbrowska. Jakby tego było mało przywlekła ze
sobą jeszcze Bartka i tę jego Niemkę, jak ją nazywała.
- Kilka
dni temu pytałam Ulę, czy nie wychodzi za mąż – mówiła konspiracyjnym szeptem –
i twierdziła, że nie. A tu proszę, taka niespodzianka - odwróciła głowę
podobnie jak pozostali, bo na plac kościelny wjechał srebrny Lexus ze
splecionymi obrączkami na masce, a za nim granatowe BMW. Marek wysiadł z wozu i
obiegł go pomagając Uli wysiąść. Stanowili naprawdę piękną parę. Dąbrowska
zazdrośnie spojrzała na pana młodego. Poczuła ukłucie w sercu. Jej Bartuś przy
tym pięknym i eleganckim mężczyźnie wypadał nadzwyczaj blado, a Niemka uwieszona
na jego ramieniu w porównaniu do Uli wyglądała ordynarnie i wyzywająco międląc
kwadratową szczęką gumę do żucia.
Marek podał Uli ramię i wolno ruszył w
stronę otwartych drzwi kościoła. Dobrzańscy podążyli tuż za nimi. Ksiądz zaczął
ceremonię. Trwała dość długo i wreszcie doczekali się przysięgi. Marek
powtarzając ją za księdzem nie odczuwał żadnych negatywnych emocji i doszedł do
wniosku, że ten ślub nie okazał się ani bolesny, ani traumatyczny. Ula
rzeczywiście była inna niż wszystkie jego dotychczasowe kobiety. Delikatny
makijaż zrobiony przez matkę podkreślał subtelnie jej duże, błękitne oczy a
różowy błyszczyk jej zmysłowe usta. Chętnie wpił się w nie usłyszawszy „a teraz
możesz pocałować pannę młodą”. Oddała ten pocałunek, bo był przyjemny i
wzbudził miłe doznania. Nie był ani przykry, ani obrzydliwy i na pewno jej nie
odstręczał. Nie dziwiło jej to. Przecież on był mistrzem, uwodzicielem i
doskonale wiedział jak postępować z kobietami.
Nareszcie koniec ceremonii. Przyjęli
życzenia od proboszcza i ruszyli do wyjścia wzdłuż szpaleru zupełnie obcych im
ludzi. Helena przed kościołem zrobiła im kilka zdjęć.
Wrócili do domu Cieplaków. Ula przebrała
się w zwiewną sukienkę i wraz ze świeżo poślubionym mężem i teściami pojechała
do warszawskiej restauracji na weselny obiad. Już przy nim dowiedziała się, że
jutro wyjeżdżają.
-
Załatwiłem nam pobyt w chochołowskich termach – Marek odłożył sztućce i
uśmiechnął się do Uli. – Wygrzejemy się w źródłach, popływamy, skorzystamy z
bazy SPA. Będzie fajnie. Jest tam sporo atrakcji na przykład grota solna, albo
sauna. Szkoda tylko, że nie ma przy tym jakiegoś porządnego hotelu. Udało mi
się jednak wynająć pokój w pensjonacie. Możemy też pochodzić po górkach, bo
Zakopane niedaleko.
- Po
obiedzie będziemy musieli wrócić do Rysiowa, żebyś spakowała trochę rzeczy. Tak
w ogóle to uważam, że powinnaś przeprowadzić się do mnie na Sienną. W końcu
jesteś moją żoną i nie chcę, żebyśmy mieszkali osobno.
Po pożegnaniu seniorów Ula i Marek ruszyli
w kierunku Rysiowa. Tak naprawdę to trochę się obawiała tego pakowania, bo nie
posiadała odpowiednich ciuchów na taki wyjazd. Nie powinna się wstydzić tego,
że jest biedna, ale jednak czuła zażenowanie.
-
Wiesz… - zaczęła niepewnie – nie jestem pewna, czy to jest dobry pomysł z tym
wyjazdem. Ja wiem, że się starałeś i załatwiłeś wszystko już tak do końca,
tylko że ja… Ja po prostu nie jestem przygotowana. Nie chciałabym, żebyś przeze
mnie czuł się w jakiś sposób skrępowany i wstydził się za mnie.
-
Ula, o czym ty mówisz? Nie bardzo rozumiem. Mamy wszystko opłacone. Jeśli teraz
się wycofam nie zwrócą nam całej kwoty, tylko zabiorą sobie lichwiarski
procent.
- No
dobrze, – westchnęła ciężko - powiem prawdę. Po prostu nie mam stosownych ubrań
na taki wyjazd. Żyję bardzo oszczędnie i ledwie wystarcza mi na opłaty i
wyżywienie. Rzadko kiedy inwestuję w jakąś odzież.
Zdjął rękę z kierownicy i ująwszy jej dłoń
przytknął do ust.
-
Jeśli tylko taki masz problem to zaraz temu zaradzimy – zwolnił i zawrócił na
zatoce przystankowej.
-
Ale co ty chcesz zrobić? – rozejrzała się nerwowo.
-
Zrobimy zakupy. Ja też potrzebuję kilku rzeczy – pogładził jej policzek – no już,
nie wstydź się. Nie każdemu się w życiu szczęści i to nie jest absolutnie powód
do wstydu. Jesteśmy małżeństwem i moim obowiązkiem jako męża jest o ciebie
dbać.
Jak tylko dojechali do Złotych Tarasów
Marek po prostu oszalał. Ze zgrozą patrzyła, jak ściąga z wieszaków sukienki,
bluzki i spódnice. Zaciągnął ją do butiku z bielizną i przyjrzawszy się jej
bacznie poprosił ekspedientkę o komplety w rozmiarze „S” i biustonosze z
miseczką małe „C”. Potem był sklep obuwniczy, w którym wykupił połowę towaru w
postaci sandałków, klapek i czółenek na różnej wysokości obcasach. Uli opadły
ręce. To było jakieś szaleństwo. Nie potrafiła go zatrzymać, bo był nie do
okiełznania. W końcu stanęła na środku sklepu i ujęła się pod boki.
-
Marek przestań! – wrzasnęła. – To jest jakiś obłęd. Ja nie potrzebuję aż tylu
rzeczy. Jeśli zaraz się nie uspokoisz, to ja wychodzę.
Jej słowa w końcu go przystopowały.
Spojrzał na nią przytomniej i roześmiał się na całe gardło.
-
Jak sobie życzysz. Płacę i wychodzimy.
Z domu zabrała tylko torbę podróżną, bo
zaopatrzył ją dosłownie we wszystko. Wzięła też swój stary laptop. Musiała mieć
go pod ręką, bo większość spraw załatwiała dzięki niemu. Wyjazd wyjazdem, ale
trzeba trzymać rękę na pulsie.
- Na
co ci laptop? – zainteresował się Marek. – Masz zamiar pracować?
-
Nie…, ale szanuję swoich klientów i przynajmniej muszę sprawdzać pocztę, czy
nie nadeszło jakieś zlecenie. Będę to robić wieczorami. Nie zniosłabym
sytuacji, gdybym miała być wyłącznie na twoim utrzymaniu. Lubię się czuć
niezależna. Poza tym uważam, że jesteś strasznie rozrzutny. Najwyraźniej
pieniądze przychodzą ci zbyt łatwo, bo nie doceniasz ich. Jeśli zamieszkamy
razem nie zgodzę się na jedzenie w restauracjach. Za to co w nich wydajesz w
ciągu miesiąca ja przeżyłabym przez co najmniej pół roku. Potrafię ugotować
tanio i smacznie. Być może uznasz, że rozporządzam się twoimi finansami i
wtrącam w nieswoje sprawy, ale podejdź do tego w ten sposób, że robię to
wyłącznie dla twojego dobra. Zaraz będzie ci z tą myślą lżej.
-
Już nie zżymaj się tak. Wiem, że szastam pieniędzmi i spróbuję to ograniczyć.
Nie chcę się z tobą kłócić już w pierwszym dniu naszego, wspólnego życia.
Spakowałaś wszystko? Jeśli tak, to jedziemy.
Mieszkanie Marka zrobiło na niej duże
wrażenie. Bez wątpienia miał dobry gust. Meble były z najwyższej półki.
Wszystko pasowało do siebie idealnie i pod względem stylu i koloru. Przy tym
było ogromne. Pomyślała, że to prawda co mówią ludzie, że do luksusu łatwo i
szybko jest się przyzwyczaić. Gorzej bywa na odwrót.
- Tu
po lewej jest łazienka i toaleta. Na wprost masz salon a głębiej aneks
kuchenny. Dalej są dwa pokoje i gabinet, z którego jednak mało korzystam. Przepraszam
cię też za nieporządek. Dawno tu nie sprzątałem. Tu jest moja sypialnia. Teraz
właściwie już nasza.
-
Jeszcze nie… - odparowała. – Ja wiem, że jesteśmy małżeństwem i tak dalej, ale
nie znamy się zupełnie. Musisz dać mi trochę czasu na oswojenie się z tą myślą
i poznanie cię lepiej. Mogę spać na kanapie w salonie. – Pokręcił głową z
dezaprobatą.
-
Nie będzie takiej potrzeby. Tu jest drugi pokój i spokojnie możesz go zająć.
Tam w głębi jest garderoba do twojej dyspozycji. Niestety jeszcze dzisiaj będę
musiał zamówić jedzenie na kolację. W lodówce mam tylko światło. Po powrocie
wybierzemy się na jakieś zakupy. Zaparzę nam teraz kawy. Trochę postawi nas na
nogi.
Kiedy wyszedł rozpakowała torby z ciuchami.
Była przerażona ich liczbą. Nigdy w życiu nie miała tylu ubrań nie mówiąc już o
butach. Kilka rzeczy zapakowała do torby podróżnej w tym kostiumy kąpielowe.
Pamiętała o adidasach i butach trekkingowych. Nie zamierzała wyłącznie moczyć
się po całych dniach w basenie, ale i posmakować górskich wędrówek. Jeśli Marek
nie będzie miał ochoty, pójdzie sama. Nie miała w planach zmuszać go do niczego
ani wywierać na nim jakichkolwiek nacisków w żadnej sprawie. Uważała, że
przekona go siła jej argumentów.
Przebrała się w bardziej swobodny strój i
ruszyła do kuchni, w której unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Marek
właśnie nalewał ją z expresu.
-
Jaką lubisz?
-
Czarną bez cukru, a ty?
-
Czarną z odrobiną mleka i łyżeczką cukru. Jak się przebierałaś zamówiłem
chińszczyznę. Powinni przywieźć za kilkanaście minut. Jutro wyjedziemy około
siódmej i śniadanie zjemy po drodze. Wcześniej nie przywiązywałem do tego wagi,
ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo zaniedbałem mieszkanie.
Obiecuję, że po powrocie solidnie zabiorę się do pracy.
-
Oboje się zabierzemy. Przecież nie będę bezczynnie siedzieć i patrzeć jak
zasuwasz na szmacie. Myślę, że jakoś się dogadamy. Dobre porozumienie to
podstawa.