„POWRÓT
DO DOMU”
ROZDZIAŁ
1
To był znowu jeden z tych dni, który
wykończył ją i fizycznie i psychicznie. Kolejny raz pomyślała, że wybrała zły
zawód. Zawód, który mścił się na niej każdego dnia i od którego otrzymywała
codziennie tęgie lanie. Miał rację ten, kto wymyślił to złośliwe powiedzenie
„żebyś cudze dzieci uczył”. I chociaż na początku wierzyła, że wykonywanie
zawodu nauczyciela jest jej powołaniem, to życie szybko to zweryfikowało.
Bezstresowe wychowywanie dzieci nie zawsze się sprawdzało, czego miała liczne
przykłady w klasach, w których wykładała angielski. Dzieciaki bywały
rozwydrzone, bezczelne i pozbawione jakichkolwiek hamulców. Jednemu z nich,
synowi miejscowego prominenta wstawiła dzisiaj niedostateczny. Chłopak w szkole
zjawiał się okazjonalnie i nigdy nieprzygotowany do lekcji. Przy tablicy kpił
sobie z niej w żywe oczy. W końcu wpisała mu dwóję do dziennika, a on ująwszy
się pod boki bezczelnie zapytał, czy ona zdaje sobie sprawę z tego, kim jest
jego ojciec.
-
Mam nadzieję, że Bogiem, – odpowiedziała – bo nikt mniej znaczący już ci nie
pomoże. Będziesz powtarzał klasę.
Wychodząc ze szkoły zauważyła na tylnej
szybie swojego samochodu świeżo wymalowany sprayem napis „Głupia cipa”. Wyjęła
telefon i zrobiła zdjęcie, żeby mieć dowód, gdy zjawi się w szkole prominentny
tatuś sprawcy. Podjechała do myjni prosząc, żeby w miarę możliwości oczyszczono
szybę. Na szczęście farba nie zdążyła jeszcze dobrze wyschnąć.
To wydarzenie i w ogóle cały dzisiejszy
dzień kompletnie wytrąciły ją z równowagi. Miała dwadzieścia siedem lat a już
czuła się zupełnie wypalona w swoim zawodzie.
Weszła do klatki i mimowolnie zerknęła na
wiszące pocztowe skrzynki. Jej własna pękała w szwach od korespondencji, której
część wystawała na zewnątrz. – Pewnie
znowu reklamy – westchnęła ciężko. Ostrożnie otworzyła klapkę i wygarnęła
ze środka sporo kolorowych kartek. Idąc schodami na czwarte piętro przeglądała
ten stosik do momentu, aż natknęła się na podłużną kopertę z jej adresem. Pismo
wydało jej się znajome. Na odwrocie widniał adres nadawcy. Uśmiechnęła się. – To od wujka Karola. – Nawet nie
pamiętała kiedy widziała go po raz ostatni. Chyba na pogrzebie babci, jakieś jedenaście
lat temu. Strasznie dawno. Ciekawe, czego chciał.
Weszła do mieszkania i rozebrała się
wsuwając stopy w miękkie kapcie. Zaparzyła sobie kawy i z kolorowym kubkiem
usiadła wygodnie na kanapie. Otworzyła kopertę i wyjęła z niej kartkę zapisaną
ładnym, wręcz kaligraficznym pismem.
Droga Bożenko
Pewnie zdziwił Cię mój list, ale sprawy w Hamrzysku przybrały
zły obrót i właściwie nadeszła pora, żebyście Ty i Witek zadecydowali o losach
domu, który babcia zapisała Wam w spadku. Dopóki mogłem starałem się go
doglądać robiąc w nim drobne naprawy, ale ostatnio moje zdrowie mocno szwankuje
a i finansowo nie jestem już w stanie podołać. Byłoby dobrze, gdybyście oboje
mogli tutaj przyjechać, obejrzeć i podjąć jakieś decyzje. Niedługo kończy się
rok szkolny więc na pewno wygospodarujesz trochę czasu, a i Witek go znajdzie
jak się postara. Do niego wysłałem podobny list. Nie chciałbym Was poganiać,
ale sprawa wydaje się dość pilna, bo chałupa wprawdzie stoi, ale dach wymaga
gruntownej naprawy podobnie jak okna, których ramy spróchniały, a obejście
zarosło chwastami. To przerasta moje siły a i zdrowie często nie pozwala wybrać
się z Białej, choć to tylko siedem kilometrów. Napisz mi Bożenko, kiedy
ewentualnie mogłabyś się tu pojawić. Czekam na Was oboje.
Wujek Karol.
Oderwała wzrok od listu i zamyśliła się.
Miała wyrzuty sumienia, że od tak dawna nie odzywała się do niego i o to, że
zupełnie przestała interesować się domem, który śmiało mogła nazwać swoim
rodzinnym. Domem pełnym ciepła i babcinej miłości.
Jej rodzice po ślubie zamieszkali w
Poznaniu. Tam też ona przyszła na świat. Jednak odkąd pamiętała, w domu zawsze
toczyły się kłótnie i spory. Nie dochodziło wprawdzie do rękoczynów, ale ciągłe
krzyki i wyzwiska powodowały, że zaszywała się w najciemniejszym kącie
mieszkania, żeby przeczekać. To nie były dobre warunki do wychowania dziecka. W
końcu któregoś dnia ojciec i matka doszli do wniosku, że tak dłużej nie da się
żyć. Właściwie zadecydowała o tym jej rodzicielka, która znalazła sobie innego
mężczyznę i pewnego dnia wyniosła się z mieszkania z dwoma walizkami
zostawiając ją i ojca. On nie miał pojęcia, jak zająć się czterolatką.
Zazwyczaj go nie było, bo pracował jako kolejarz i często wyjeżdżał w trasy.
Pewnego dnia spakował jej wszystkie ubranka i wywiózł ją do Hamrzyska, gdzie
mieszkała jego matka. W swoim życiu popełnił wiele błędów, ale scedowanie
opieki nad małą Bożeną na własną matkę było słusznym posunięciem. Dom babci
Emilii wydawał się dziewczynce domkiem z bajki. Stał na niewielkim wzgórku,
otoczony lasem, z dala od zabudowań małej wioski jaką było Hamrzysko. Otoczenie
dawało pretekst do wyobraźni i uwrażliwiało Bożenę. Tu nawet nie było
asfaltowej drogi, a do najbliższych większych wsi od pięciu do dziesięciu
kilometrów. Wioseczka zagubiona w Puszczy Nadnoteckiej żyła własnym, leniwym
życiem.
Mieszkańcy zajmowali się głównie zbieraniem
runa leśnego, lub zatrudniali się w szkółce leśnej, czy w przedsiębiorstwie, do
którego należało sześć stawów hodowlanych.
Odkąd Bożena zamieszkała z babcią ta
oswajała ją z lasem. Chodziły razem na grzyby, jagody, czy maliny. Część z tych
skarbów babcia sprzedawała do skupu, a część suszyła lub robiła z nich
przetwory. Jej kuchnia zawsze pachniała ziołami uwieszonymi u sufitu. Obok
zwieszały się warkocze czosnku, cebuli czy też suszących się grzybów.
Babcia Emilia miała wielkie serce, które
kochało swoją wnuczkę miłością wielką, ale mądrą. Od najmłodszych lat uczyła
dziewczynkę gospodarności i radzenia sobie w życiu. Nigdy nie podnosiła głosu i
zawsze wszystko tłumaczyła cierpliwie i łagodnie.
Kiedy Bożenka skończyła siedem lat babcia
zapisała ją do szkoły. Codziennie rano zaprowadzała ją pod jedyny, wiejski
sklep, obok którego zatrzymywał się osinobus zbierający wszystkie dzieciaki i
zawożący je do oddalonej o osiem kilometrów podstawówki. Ten sam osinobus
przywoził je o czternastej do domu.
Początkowo Bożenka nie chciała jeździć do
szkoły, ale babcia opowiadała jej tyle ciekawych rzeczy, które miała w niej
poznać.
- Ja
kochanie nie mam takich możliwości, żeby nauczyć cię ładnie się wysławiać, czy
dobrze nauczyć cię liczyć. Poza tym w szkole jest naprawdę fajnie, bo są
koleżanki w twoim wieku, z którymi zawsze można porozmawiać i miłe panie
nauczycielki. Nie zniechęcaj się i nie zakładaj z góry, że szkoła nie będzie ci
się podobać.
Tego roku w święta przyjechał jej ojciec i
przywiózł mnóstwo prezentów. Były to głównie stare książki, do czytania których
była jeszcze za mała, ale i nowe kredki, flamastry, ładny piórnik zamykany na
zamek i sporo zeszytów w linie i kratkę. Były też linijki, ołówki z gumką,
cyrkiel, ekierki i cała torba słodyczy. Była szczęśliwa, bo ojciec pojawiał się
tu dość rzadko i zostawał na krótko a tym razem został aż do nowego roku.
Początkowo pytała o mamę. Tęskniła za nią i wciąż dopytywała go, kiedy
przyjedzie. Nie potrafił jej odpowiedzieć na to pytanie, bo przecież nie znał
odpowiedzi. Nie chciał być też brutalny i mówić, że matka nigdy o nią nie
zapytała jakby nigdy nie istniała. To mogłoby złamać dziecku serce. Przed
wyjazdem wcisnął babci zwitek banknotów.
-
Kup jej mamo jakieś ubrania, bo widzę, że wyrasta z tych starych i może jakieś
porządne zimowe buty, żeby nie marzła. Ty też zadbaj o siebie. Zawsze będę ci
wdzięczny za Bożenkę, bo ja sam nie poradziłbym sobie z jej wychowaniem. Chodź
kochanie, – zwrócił się do córki – uściskaj mnie. - Dziewczynka przytuliła się
do niego mocno i rozpłakała się.
-
Kiedy przyjedziesz? Za niedługo? – chlipnęła.
-
Przyjadę jak tylko będę mógł a już na pewno na Wielkanoc. Nie płacz, bo opuchną
ci oczka. Bardzo cię kocham. Bądźcie zdrowe – rzucił jeszcze i wyszedł z domu.
Nie upłynęła godzina od jego wyjścia, gdy
usłyszały pukanie do drzwi. Sądziły, że czegoś zapomniał i zawrócił z drogi. Babcia
Emilia opatuliła się chustą i wyszła na ganek. Na progu stała nędznie ubrana i
strasznie wychudzona kobieta trzymająca za rękę mniej więcej ośmioletniego
chłopca równie wychudzonego jak jego matka.
- Ja
bardzo przepraszam, – odezwała się cicho kobieta – czy mogłaby pani dać nam
trochę gorącej wody? Idziemy aż z Wielenia i trochę zmarzliśmy…
Emilia otworzyła szerzej drzwi.
-
Wejdźcie. Ogrzejecie się trochę. Na pewno jesteście też głodni. Zaraz coś
przygotuję. Dlaczego idziecie pieszo z Wielenia? Przecież kursują PKS-y do
Roska.
Kobieta spuściła głowę i otarła mokre
policzki.
-
Nie mamy pieniędzy… Musieliśmy uciekać z domu. Mąż jest alkoholikiem i
awanturnikiem. Bił nas… Musiałam chronić syna. Nie mogłam pozwolić na dalsze
maltretowanie nas – zaniosła się spazmatycznym kaszlem. Kiedy oderwała
chusteczkę od ust Emilia zauważyła na niej krwawą plwocinę, co mocno ją zaniepokoiło.
W jednej chwili podjęła decyzję.
-
Zostaniecie tutaj. Pani jest chora. Nie możecie się tułać i spać byle gdzie w
dodatku na mrozie. Mam wolny pokój, w którym możecie zamieszkać. Chłopiec
pójdzie do szkoły a ja pojadę jutro z panią do Wronek. Potrzebuje pani lekarza.
Zgadza się pani?
-
Tak… Bardzo dziękuję. Ja nazywam się Mirosława Zastawny, a to mój syn Witold
Zastawny. Ma osiem lat. Pochodzimy z Trzcianki. Stopem dojechaliśmy do
Wielenia, ale tam nie mieliśmy już szczęścia i ruszyliśmy pieszo, byle jak
najdalej od naszego kata.
Emilia postawiła przed nimi wielką misę
wypełnioną bigosem i kubki z gorącą herbatą.
-
Jedzcie. Śmiało. Ja jestem Emilia Karcińska a to moja wnuczka Bożenka
Karcińska. Jak się posilicie pokażę wam pokój. Jest na piętrze.
Mały Wituś wyczyścił skórką od chleba
talerz po bigosie i dopił herbatę. Oparł się o krzesło i rozejrzał ciekawie.
Zauważył wiszące na ścianie stare skrzypce i aż oczy mu zalśniły na ich widok.
-
Pani Emilio, czy mógłbym coś zagrać? – spytał nieśmiało cieniutkim głosikiem.
- A
potrafisz? – Emilia wstała od stołu i ściągnęła instrument ze ściany.
-
Trochę umiem. Jak coś usłyszę, to potrafię zagrać.
Podała mu skrzypce a on nastroił je i
przytknął do strun smyczek.
Popłynęła smutna, rzewna melodia a Bożenka
i Emilia otworzyły usta ze zdumienia.
-
Czy wiesz co grasz? To jakaś etiuda Wieniawskiego. Jestem tego pewna. Skąd to
znasz?
- Ja
słyszałem to kiedyś w radio…
-
Czy wiesz chłopcze, że jesteś geniuszem? Masz rzadki talent. Potrafisz
odtworzyć dokładnie utwór nuta w nutę mimo, że ich nie znasz. Niesamowite… -
Emilia nie mogła wyjść ze zdumienia. – Pani Mirko, to trzeba w dziecku
rozwijać, żeby nie przepadło! Koniecznie trzeba coś z tym zrobić!
- Ja
wiem, że on ma talent, ale nigdy nie było nas stać ani na opłacenie nauki ani
na zakup instrumentu. Mąż przepijał każdy grosz – rzuciła z goryczą.
-
Koniec z tym. Ja nie pozwolę, żeby taki talent miał się zmarnować. Sama będę
uczyć cię nut, a jak skończysz podstawówkę pójdziesz do szkoły muzycznej. A
teraz chodźcie na górę. Pokażę wam pokój i rozgościcie się. Tu przed schodami
jest łazienka więc możecie skorzystać. Zaraz przyniosę ręczniki.
Następnego dnia wszyscy pojechali autobusem
szkolnym do Roska. Emilia porozmawiała na osobności z dyrektorką szkoły i
uzgodniła z nią, że Wituś zacznie naukę od drugiej klasy. On z mamą i Bożenką
stali na szkolnym korytarzu czekając na wynik tej rozmowy. Chłopiec wydawał się
nieco wylękniony i co rusz niepewnie zerkał na matkę.
-
Nie bój się Wituś – mówiła do niego łagodnie – wszystko się jakoś ułoży. Pani
Emilia nam pomoże.
Bożenka złapała jego dłoń i uśmiechnęła
się.
- Ja
też ci pomogę. Będziemy się razem uczyć. Będzie fajnie. Zobaczysz.
Wakacje, wakacje i po wakacjach. Trochę szkoda, ale cieszę się, że pojawiło się nowe opowiadanie. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńCoś się kończy, coś się zaczyna. Witam znowu na pokładzie.
UsuńPozdrawiam serdecznie. :)
Witajcie po przerwie.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie zapowiada się ciekawie. Chociaż po pierwszej części nie wiele można wywnioskować. z tego co zrozumiałam to Bożena jest sama, ciekawe czy Witek również.
Gorąco pozdrawiam
Julita
Julita
UsuńFaktycznie pierwszy rozdział wyjaśnia niewiele, ale za chwilę rozjaśni Ci się w głowie, bo podam więcej szczegółów.
Dzięki, że zajrzałaś. Najserdeczniej pozdrawiam. :)
Ciężko się wraca do normalności. Szkoda, że po urlopie nie ma urlopu na dojście do siebie. Czy dobrze zrozumiałam, Emilia zapisała dom dla Bożeny i Witolda? Przecież oni nie są rodzeństwem. Czy to oznacza, że Witek i jego mama mieszkali w gościnnym domu babci długie lata? Mirka nie zdołał nic innego naleźć dla nich? Z czego żyli? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDokładnie tak i zrozumiałaś bardzo dobrze. Babcia Emilia zapisała dom im obojgu i zrobiła to z pełną premedytacją o czym piszę w następnych częściach. Witek wraz z mamą mieszkał u Emilii zaledwie kilka miesięcy, a właściwie to mama Witka gościła tam niezbyt długo. On sam mieszkał aż do śmierci babci. Jak do tego doszło wyjaśniam także.
UsuńPozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz. :)
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńnowa historia, nowi bohaterowie i cały worek nowych pytań i wątpliwości, zresztą tak jak zawsze. Dziwny jest ten świat, w którym matka bez skrupułów potrafi zostawić swoje dziecko. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła zrozumieć takie postępowanie. Co prawda wielcy tego świata twierdzą, że w życiu miłość jest najważniejsza, ale czy to usprawiedliwia porzucenie swojego dziecka? Dobrze, że chociaż ojciec okazał się przyzwoitym człowiekiem i oddał swojej mamie małą na wychowanie. Z tego co piszesz, widują się dość rzadko, ale przynajmniej nie zapomina o swojej córce tak jak matka. Do tego jeszcze kolejni rozbitkowie ze swoimi problemami. Żeby tylko mamusia Bożenki lub tatuś Witka nie przypomnieli sobie o ukochanych dzieciach, kiedy będą potrzebowali pomocy finansowej. Jeszcze tego by brakowało aby Bożena lub Witek musieli płacić alimenty swoim wyrodnym rodzicom. Czekam na rozwój wydarzeń. Serdecznie pozdrawiam i przesyłam uściski:) Cieszę się, że "odpoczynek" wreszcie się skończył:) Gaja
To zawsze tak jest, że najwięcej pytań rodzi się w głowie po pierwszym rozdziale, a najgorsze jest to, że ja nic nie mogę zdradzić. Patience Gaja, patience.
UsuńPozdrawiam pięknie i wielkie dzięki za wpis. :)
Witam po dość długiej przerwie;) Każda praca jest ciężka, ale trzeba przyznać, że uczenie dzieci, to jest sztuka. Podziwiam nauczycieli, że wciąż znajdują w sobie chęć przekazania wiedzy nawet tym, którzy tego nie bardzo chcą. Do tego jeszcze rodzice, sama nie wiem kto z nich jest gorszym partnerem do rozmów. Skoro Bożena jest już wykończona, to czas na zmiany póki nie jest za późno na zmiany. Jest młodą kobietą i nie musi się katować, no chyba, że nie ma na razie pomysłu na dalsze życie. Może odwiedziny u wujka i w domu babci pomogą jej znaleźć nowy cel w życiu? Oczekując na kolejny czwartek serdecznie pozdrawiam;) Jolka
OdpowiedzUsuńJola
UsuńDecyzja Bożeny będzie jednoznaczna, bo dość ma tej roboty i użerania się z krnąbrną młodzieżą. Wyjedzie do Hamrzyska zgodnie z wolą wujka, którą wyraził w liście. Ten wyjazd odmieni jej życie. Na pewno nie wróci już do uczenia dzieci, bo zrozumiała, że to nie jest jej powołanie.
Najserdeczniej Cię pozdrawiam i pięknie dziękuję za komentarz. :)
Witaj Małgosiu coś nowego, i niepewność co dalej, mniemam sadzić, że Bożena i Witold nie widzieli się dawno. Skoro nie są rodzeństwem, to może okazać się, że rozwydrzony uczeń to syn Witolda? Teoria spiskowa, wyobraźnia mnie ponosi...Czekam na cdn. Pozdrawiam Agata
OdpowiedzUsuńAgata
UsuńRzeczywiście wyobraźnia za daleko Cię poniosła. Uczeń nie może być synem Witka, bo ten ostatni jest zbyt młody na nastoletnie dziecko. Poza tym Bożena mieszka w Poznaniu, a Witek w Warszawie.
Pozdrawiam Cię serdecznie i cieszę się, że nadal zaglądasz na mój blog. :)
Porozumienie między nauczycielami a uczniami i ich rodzicami praktycznie nie jest możliwe. Powodów jest milion, ale chyba najważniejszy, to ten, że każdy nauczyciel widzi tylko swój przedmiot, a uczniom zostaje tylko zakuwanie bez chwili namysłu i refleksji. Żal i jednych i drugich. Przesyłam ciepłe pozdrowienia;) Daga
OdpowiedzUsuńDaga
UsuńPrzypadek Bożeny tylko potwierdza to o czym piszesz. Ona nie godzi się z takim stanem rzeczy i odejdzie, żeby zachować higienę swoich nerwów.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję, że zajrzałaś. :)
A Bożena i Witold zupełnie nie interesowali się swoim domem? Zostawili opiekę nad nim schorowanemu i staremu wujkowi? Trochę to nie w porządku. Może teraz to się zmieni? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńLosy Bożeny i Witka tak się potoczyły, że rozjechali się w dwie różne strony po śmierci Emilii. Oboje uznali, że wraz z jej śmiercią skończył się w ich życiu jakichś etap, coś do czego nie ma już powrotu. Kiedy się rozjechali ich wujek Karol był jeszcze człowiekiem w pełni sił. Na pewno oboje mają względem niego wyrzuty sumienia i będą starali się mu to wynagrodzić.
UsuńSerdecznie pozdrawiam i dziękuję za wpis. :)
Hej;) Kaszel i krew, coś mi brzydko pachnie!? Może to nic takiego, ale Emilia ma rację, Mirka musi szybko iść do lekarza. Oby nie było za późno, szkoda małego Witka. Jego ojciec, to matoł i powinien siedzieć za to co robił rodzinie! Z ogromną chęcią zobaczę jak potoczą się dalsze losy bohaterów. Pozdrawiam;) Iza
OdpowiedzUsuńIza
UsuńMirka ma poważne objawy bardzo poważnej choroby, która zagraża jej życiu. Emilia wyjdzie ze skóry, żeby jej pomóc, ale wobec niektórych zdarzeń okazujemy się bezsilni niestety.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za komentarz. :)
Bezkarność złotych dzieci jest przerażająca. Dobrze, że na głowie Bożeny nie wylądował kosz na śmieci, tak jak to się już zdarzało. Samochód można było zmyć, ale odzyskanie godności i honoru już tak łatwe nie jest. Niech Bożena ucieka z tego domu wariatów. Zna angielski, to bardzo dużo, świat stoi przed nią otworem. Nikogo nie musi pytać o zgodę. Niech się odważy! Przygoda czeka. Fajnie, że już jesteś;) Czekam z niecierpliwością na next. Pozdrowienia;) Kara
OdpowiedzUsuńKara
UsuńBożena na pewno zwieje z tego toksycznego środowiska i poszuka szczęścia gdzieś indziej. Walka z sitwą i prominentami przerasta ją, bo to jak walka z wiatrakami. Znajomość angielskiego na pewno bardzo się przyda. Zmiana środowiska również.
Bardzo dziękuję, że zajrzałaś i przeczytałaś. Najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Coś mi się wydaje, że Bożena w pracy może mieć duże kłopoty. Pewnie nie pomogą nawet zdjęcia napisu na samochodzie, bo nikogo nie złapała za rękę. Ale może jej dyrekcja jest inna i stoi zawsze za swoimi pracownikami? Ale jeśli gówniarz jest taki rozwydrzony, to tatuś chyba nie jest lepszy? Praca może nie jest najlepsza, ale pozwala przeżyć kolejny miesiąc. Pozdrawiam Mira
OdpowiedzUsuńMira
UsuńZanim nadejdą kłopoty, Bożeny już nie będzie. Ma dość a list od wujka Karola zmotywuje ją do powrotu w rodzinne strony. Jest młoda i całe życie przed nią. Z cała pewnością znajdzie sposób, by zarabiać na czymś innym niż na nauczaniu.
Bardzo dziękuję Ci za wpis i najserdeczniej pozdrawiam. :)
Hahaha! Nieźle mu powiedziała - mam nadzieję, że Bogiem, bo nikt mniej znaczący już ci nie pomoże. Ale wydaje mi się, że na tym się skończy jej rumakowanie?! Tatusiek nie odpuści. Trzymam za nią kciuki! Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńTatusiek nie będzie miał okazji do rewanżu. Są za kilka dni wakacje a Bożena własne plany wyjazdowe. Nie ma zamiaru wracać już do szkoły.
UsuńPozdrawiam pięknie i dziękuję za komentarz. :)
Sporo niewiadomych jak to bywa na początku opowiadania. Druga część być może o sławnym skrzypku Witoldzie. Z listu wynika, że ma mało wolnego czasu i może to być związane z koncertami i wyjazdami. Z tego co zrozumiałam to jego mama zmarła. Tak bywa we filmach, że jak ktoś zapluje krwią to w "następnym" odcinku umiera. Co było później z nim ciekawi mnie najbardziej. Ojca alkoholika odrzucam i stawiam na dom dziecka albo krewnego. Musiał mieć jednak dobry kontakt z babcią Emilią skoro jest współwłaścicielem. Może zapisując im chciała ich złączyć.
OdpowiedzUsuńBożenka pewnie do tej szkoły już nie wróci. Może znajdzie posadę w wiejskiej szkole, gdzie dzieci są lepiej wychowane.
Pozdrawiam miło.
RanczUla
UsuńWitolda szczęśliwie ominie dom dziecka, bo jest babcia Emilia i ona do tego nie dopuści. Zarówno ona jak i Mirka zadbają o dalszy los małego Witolda.
Bożena nie wróci do nauczania dzieci już w ogóle. Bardzo zraziła się do tej pracy i nie ma zamiaru dalej tego ciągnąć.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za wpis. :)
Piękna okolica, cudowny wiejski domek. W takich warunkach dzieciaki miały jak w raju i do tego jeszcze kochająca babcia Emilka. Teraz też przyszłe pokolenie mogłoby żyć w spokoju i szczęściu w tym domu. Pewnie wystarczy tylko trochę odremontować. Ale jak to będzie, kto z nich tam będzie mieszkał? Piszesz, że Bożena, to w takim razie będzie musiała spłacić Witka. Skąd weźmie pieniądze. Nauczyciele zbyt wiele nie zarabiają? Do następnego. Pozdrawiam;) AB
OdpowiedzUsuńAB
UsuńNa razie nie mogę puścić pary z ust, bo zbyt wiele musiałabym zdradzić. Wszystko powoli zacznie się wyjaśniać wraz z kolejnymi rozdziałami. Bożena nie będzie spłacać Witka, to jedno, co mogę napisać.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za wpis. :)
Bardzo mnie zainteresowałaś i z niecierpliwością czekam na kolejną część. Do następnego czwartku Pozdrawiam;) Ola
OdpowiedzUsuńWitaj Olu. Cieszę się, że zaglądasz i komentujesz.
UsuńNajserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Jedenaście lat, to dość dużo. Kto się zaopiekował Bożeną i Witkiem po śmierci babci Emilii? Tata Bożeny? Co prawda, niewiele brakowało im do pełnoletności, ale chyba ktoś się o nich troszczył? I jeszcze jedna sprawa. Czy Bożena z Witkiem też się nie widzieli tyle lat? Jeśli tak, to dlaczego? Dokuczali sobie? Nie lubili się? Do następnego czwartku Pozdrowienia. Edyta
OdpowiedzUsuńEdyta
UsuńKiedy zmarła Emilia Witek był już po maturze i szykował się na studia w Warszawie a Bożenka wróciła do ojca do Poznania. Można powiedzieć, że wtedy ich drogi się rozeszły na wiele lat. Bożena musiała zdać maturę i podjąć studia. Witek też studiował. Po obronie oboje podjęli pracę w dwóch różnych miastach. Nie widzieli sensu w powrocie do Hamrzyska, bo uznali, że wraz ze śmiercią Emilii skończyło się wszystko inne. Nie można powiedzieć, że się nie lubili. Wychowywali się przecież razem i traktowali jak rodzeństwo. Ich rozłąka była wynikiem niefortunnego zbiegu okoliczności i tyle.
Bardzo dziękuję Ci za wpis i najserdeczniej pozdrawiam. :)
Zastanawiam się czy oboje są w jakiś związkach, czy może tylko któreś z nich. Najlepszym wyjściem z sytuacji wydaje się lekkie odremontowanie i sprzedanie domu. Zawsze by wpadł im jakiś grosz do kieszeni. Ułożyli sobie życie w Poznaniu i w Warszawie, więc ... Chyba, że zostawią sobie domek na letnie wypady, ale wówczas muszą znaleźć kogoś do pilnowania. Ciekawe jak to rozwiążą, bo chyba zjawią się u wujka oboje? Serdecznie pozdrawiam Regina
OdpowiedzUsuńRegina
UsuńZdradzę, że żadne z nich nie jest w związku. Spotkanie w rodzinnym domu ma na celu podjęcie jakichś decyzji, co z nim zrobić, czy właśnie sprzedać, czy zostawić. O tym wszystkim w kolejnej części.
Pozdrawiam Cię pięknie i bardzo dziękuję za komentarz. :)
Ona została nauczycielką, a Witold jaki zawód wykonuje? Spełniło się jego marzenie i gra na skrzypcach? W jakimś zespole daje koncerty, czy bardziej w filharmonii? Przesyłam pozdrowienia
OdpowiedzUsuńWitek jest muzykiem, skrzypkiem. Po śmierci Emilii skończył Akademię Muzyczną w Warszawie. Zarabia więc dając koncerty.
UsuńPozdrawiam serdecznie i dziękuję za wpis. :)
No i widać, że jak małżeństwo drze ze sobą koty, to najlepszym wyjściem jest rozstanie. Wiele par próbuje tkwić w związkach dla dobra dzieci. Na przykładzie małej Bożenki można zobaczyć jak ona się czułą. Biedactwo zaszywało się w najciemniejszym kącie mieszkania. Czy czuła się szczęśliwa i bezpieczna? Szkoda, że mama o niej zapomniała, ale może i lepiej. Miała kochającego tatę i cudowną babcię. Ciekawa jestem spotkania Bożeny i Witolda. Bardzo tajemnicza sprawa z nimi. Gorąco pozdrawiam Teresa
OdpowiedzUsuńTeresa
UsuńTrochę tajemnicy musi być. Zarówno Bożena jak i Witek też nie rozumieją wielu rzeczy, które usiłowała im przekazać Emilia. To będzie dręczyć zwłaszcza Witka i zacznie dociekać. Jedno jest pewne, że Emilia Karcińska była bardzo mądrą kobieta, która dostrzegała zazwyczaj znacznie więcej niż inni. Spotkanie tych dwojga będzie niejako zaczątkiem rozwiązywania małych tajemnic i sekretów a także podejmowania znaczących dla nich decyzji.
Dla wyjaśnienia napiszę, że matka Bożenki porzuciła ją na dobre i nigdy się nią nie interesowała. Na początku mała tęskniła, ale z czasem przestała o nią pytać.
Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję za komentarz. :)
Pani Emilia wykazała się dużą empatią i odwagą. Przyjąć pod swój dach osoby zupełnie obce i do tego z taka przeszłością. Podziwiam, że nie bała się choćby męża pijaka, który mógłby ich szukać i okraść jej dom. Szkoda, że przed Mirką chyba już niezbyt dużo życia. Pozdrawiam i do następnego razu;) Nina
OdpowiedzUsuńNina
UsuńTrzciankę, z której pochodziła Mirka i Hamrzysko zagubione w Puszczy Nadnoteckiej dzieli odległość jakichś trzydziestu pięciu kilometrów. Niby niedużo, ale dojazd jest niesamowicie karkołomny i długi z przesiadkami. Wiecznie nawalonemu facetowi trudni byłoby pokonać taką odległość zwłaszcza, że komunikacja kuleje tam do tej pory. Z tej strony Emilii nic nie groziło. Po prostu pochyliła się nad ludzkim nieszczęściem, bo taki miała charakter. Inaczej nie potrafiłaby.
Pozdrawiam Cię pięknie i cieszę się, że zajrzałaś i przeczytałaś. :)
Wow! Taki słuch, to prawdziwy skarb. Dobrze, że Emilia potrafi to dostrzec i wie co z tym zrobić. Witek powinien całować ją po tzw. piętach. Dzięki niej mógł rozwijać swój talent. Ciekawe czy jest mistrzem, czy przeciętnym skrzypkiem? Do czwartku;) Pozdr
OdpowiedzUsuńCzasami tak bywa, że dziecko, którego nie mogłabyś posądzić o jakikolwiek talent okazuje się geniuszem w jakiejś dziedzinie a co znamienne, nie tak rzadko są to dzieci z zapadłych wiosek. Witek bez wątpienia posiada talent. Nie zna nut i gra tylko to, co usłyszy i to w dodatku bezbłędnie. Emilia kocha muzykę poważną, gra na skrzypcach choć z wiekiem częściej wiszą na ścianie niż są w użyciu. Od razu zorientowała się, że umiejętności chłopca są wyjątkowe i należy je rozwijać, bo inaczej ten wielki talent przepadnie.
UsuńBardzo dziękuję za wpis i najserdeczniej pozdrawiam. :)