ROZDZIAŁ
6
Pokaz,
który odbył się jesienią w warszawskich Łazienkach odbił się szerokim echem w
całym kraju. Przedstawicieli prasy i mediów było mnóstwo więc już następnego
dnia ukazały się liczne artykuły w kolorowych gazetach poparte ogromną ilością
zdjęć. Córki Marka też brały udział w pokazie i to już na samym początku, bo w
pierwszej kolejności prezentowano kolekcję dziecięcą. Przed pokazem sporo
ćwiczyły poruszanie się na wybiegu wraz z grupką innych, małych modeli. One
były twarzami tej kolekcji i wzbudziły prawdziwy aplauz. Obie łudząco do siebie
podobne, niezwykle urodziwe, poruszające się z dużą pewnością siebie wywołały
burzę oklasków, które jeszcze bardziej się wzmogły, gdy oznajmiono przybyłym,
że obie panny Dobrzańskie mają zaledwie pięć lat i niekwestionowany talent do
modelingu.
Markowi
gratulowano córek, Dobrzańskim seniorom wnuczek. Tylko Ula stała gdzieś z boku
i uśmiechała się przez łzy. To przecież głównie dzięki niej one były takie a
nie inne. To ona wychowywała je od pieluch. Była z nich naprawdę dumna i to
wzruszenie wywołało łzy. Umówiła się z Markiem, że posiedzą na bankiecie do
dwudziestej pierwszej, a potem Ula zabierze je do siebie na Pańską. Znowu
skorzystał z jej dobroci i z tego, że nie potrafiła mu odmówić. Nie przyszło mu
do głowy, że może ma ochotę zostać dłużej i dobrze się bawić.
Siedziała
przy jednym stoliku z seniorami, Markiem i dziewczynkami. Były głodne. Zabrała
je do długiego stołu, który robił za szwedzki bufet, żeby wybrały sobie jakieś
przystawki. Sama też nałożyła kilka na talerz. Gdy wróciły z powrotem przy
stoliku siedziała tylko Helena. Dziewczynki zajęły się jedzeniem a Ula
przysiadła obok Dobrzańskiej. Ta uśmiechnęła się do niej i zagaiła ściszając
głos.
- Wciąż się zastanawiam, dlaczego wy jeszcze
się nie pobraliście. Od śmierci Joasi minęły ponad cztery lata a wy tylko
chodzicie wokół siebie w kółko i nic z tego nie wynika.
Ula
wytrzeszczyła oczy i zaskoczona spojrzała na Helenę.
- Ale my nie jesteśmy razem i nie ma powodu,
żebyśmy mieli się pobrać. Marek mnie nie kocha i jestem mu całkowicie obojętna.
Jest moim przyjacielem i tyle.
- Nieprawda. Zależy mu na tobie. Sam mi mówił.
- Zależy, ale nie w sposób jaki pani ma na
myśli. Nie można zmusić nikogo do miłości.
- Przecież wiem, że ty darzysz go uczuciem i
to od lat. Tego nie można ukryć. Może w tobie jest tej miłości tak wiele, że
wystarczyłoby dla niego i dla dzieci. One szaleją za tobą a i ty kochasz je jak
swoje. Bylibyście taką ładną parą. Ja już daję wam moje błogosławieństwo.
- To nie takie proste pani Heleno – westchnęła
i odruchowo omiotła salę wzrokiem wypatrując znajomej sylwetki. – On nigdy mnie
nie pokocha, bo widzi we mnie wyłącznie swoją asystentkę i opiekunkę do dzieci
a nie kobietę z krwi i kości. Zresztą nie ma o czym mówić. Nie jestem w jego
typie i nie sądzę, żeby kiedykolwiek coś do mnie poczuł oprócz sympatii a na
tym nie można zbudować relacji, o jaką pani chodzi – zerknęła na zegarek. Było
kilka minut po dwudziestej, ale postanowiła zabrać dziewczynki i wyjść z
bankietu. Rozmowa z Heleną stawała się dla niej niewygodna i trudna.
Najwyraźniej Dobrzańskiej wydawało się oczywiste, że Marek ożeni się w końcu z
Ulą. Nie miała pojęcia, że ta szczera do bólu rozmowa wywołała u tej ostatniej
kolejny ból serca i wielką żałość, że to nigdy się nie stanie. Ostatkiem sił
powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć płaczem. Zauważyła seniora jak zmierza
do stolika i podniosła się z krzesła.
- Pojedziemy już. Dzieci są zmęczone i ja też.
Nie wiem, gdzie jest Marek, ale to nieważne, bo i tak odbierze dziewczynki
dopiero jutro. Marta, Dorotka, chodźcie. Jedziemy do domu.
Pożegnały
się z seniorami i wyszły do szatni. Ula ubrała im płaszczyki i fantazyjne
berety. Uczepiły się jej dłoni i wyszły na parking. Zauważyła jakiś ruch z
lewej strony i odwróciła głowę w tym kierunku. Przy kępie iglaków dostrzegła
Marka obściskującego jakąś wysoką, szczupłą kobietę w krwiście czerwonej sukni.
W pierwszej chwili sądziła, że to Paulina, ale ta miała długie do połowy pleców
włosy, a panna Febo nosiła się krótko. Nie rozpoznała tej kobiety. Pomyślała
tylko, że w tym momencie na jej miejscu powinna stać Helena i skonfrontować ten
widok przed sobą z tym, co powiedziała przy stoliku. Marek się nie zmieni, bo
przyjemności, którą czerpie z łajdackiego życia nie zastąpi mu posiadanie żony
i dzieci. To dla niego zbytnie obciążenie, zbędny balast. Joasia umarła, bo to
zrozumiała. Ona też powinna przestać liczyć na cud. Marek urządził sobie
wygodne życie. Ma bezpłatną opiekunkę na każde pstryknięcie palcami, która robi
za niego wszystko. Dzięki temu może popijać w klubach i korzystać z uciech
cielesnych chętnych panienek. Coraz trudniej było jej to znosić i coraz
trudniej było podjąć decyzję o tym, żeby po prostu odejść. Rzucić to wszystko w
diabły i odciąć się od tego chorego układu definitywnie.
Nie
przespała dobrze tej nocy. Przewracała się w łóżku z boku na bok nie mogąc
zasnąć. Wstała kilka minut po siódmej. Nastawiła expres i przygotowała
dziewczynkom śniadanie. Przy nim oznajmiła im, że pojadą dzisiaj na cmentarz.
- Dawno nie odwiedzałyście waszej mamusi.
Trzeba zapalić jej światełko i położyć jakieś kwiaty na grobie.
Nie
protestowały. Ula nigdy nie powiedziała im, że Joasia targnęła się na własne
życie. Opowiadała im, że mama była bardzo chora i dlatego umarła. Marek nie
poruszał tego tematu w ogóle. Uważał go za tabu. Ula uznała, że powinny znać
matkę choćby z opowiadań czy zdjęć. To ona jeździła z nimi na grób Joasi i to
ona nauczyła je modlitwy za spokój jej duszy.
Wyjechały
godzinę później. Pod cmentarzem Ula kupiła dwa znicze i wiązankę ciętych
chryzantem. Wytarła ścierką ławeczkę przy grobowcu i usadziła na niej
dziewczynki. Uprzątnęła trochę spadłych liści z płyty i zapaliła znicze.
- Złóżcie rączki i pomódlcie się za mamusię –
stanęła przy nich i wraz z nimi wypowiadała słowa modlitwy.
Wychodziły
już z cmentarza, gdy zabrzęczała Uli komórka. Odezwał się Marek mówiąc, że stoi
pod drzwiami jej mieszkania.
- Gdzie wy jesteście?
- W drodze do kina. Zabieram dziewczynki na
film. Wrócimy koło południa. Obiad zjedzą u mnie.
- A mogłabyś zająć się nimi przez resztę dnia?
Byłbym wdzięczny.
- Przez resztę dnia? To znaczy do której?
- Byłbym o dwudziestej.
- No dobrze… Niech ci będzie…
Nie
zjawił się o dwudziestej. Ula wykąpała dziewczynki i położyła je spać. Była
wściekła na niego i na te obietnice bez pokrycia. Miała jedną głowę i dałaby
sobie ją uciąć, że balował w klubie a potem poszedł w tango z jakąś panną.
W
poniedziałek odstawiła dzieci do przedszkola i pojechała do pracy. Przy windach
natknęła się na Olszańskiego. Wyglądał jak lump. Pomyślała, że Marek pewnie
wygląda podobnie i nie pomyliła się. Weszła do gabinetu z plikiem raportów.
Próbował się wytłumaczyć. Nie słuchała go. Położyła papiery na jego biurku i
zamknęła za sobą drzwi. Ta sytuacja zaczynała ją przerastać. Powinna
natychmiast rzucić tę robotę i wyjechać jak najdalej stąd. Nie odezwała się do
niego do końca dniówki. Punktualnie o szesnastej spakowała się i wyszła z
biura. Zamknęła się w domu na cztery spusty. Stojąc w łazience przed lustrem
zadawała sobie pytanie, po co to wszystko, w imię czego? W imię jakichś głupich
mrzonek o wielkiej, spełnionej miłości?
Usłyszała
natarczywe pukanie do drzwi. Podeszła i przylgnęła do ich powierzchni plecami
osuwając się na podłogę.
- Ula otwórz. Błagam cię, otwórz. Przepraszam.
Jestem idiotą. Masz prawo mnie nienawidzić. Proszę cię wpuść mnie. Wszystko ci
wyjaśnię.
- Po co mam cię wpuszczać? Po to, żeby znowu
usłyszeć stek zgrabnych kłamstw dla zamydlenia mi oczu? Odebrałeś dziewczynki z
przedszkola?
Cisza
jaka zapadła po tym pytaniu uświadomiła jej, że nie.
- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. One
siedzą tam i pewnie płaczą, bo nie wiedzą co się dzieje. Zapomniałeś, że masz
dwójkę dzieci? No to gratuluję.
- Jestem kretynem – usłyszała, a potem szybkie
trzaśnięcie wejściowych drzwi.
- Jesteś i tego nie da się ukryć – powiedziała
do siebie. – A ja jestem kretynką, że wciąż trwam przy tobie nie wiadomo po co.
A
jednak nie mogła się przełamać, żeby zerwać z dotychczasowym życiem. Dwa
tygodnie po tym incydencie gruchnęła wieść, że Alex Febo odchodzi i to na
dobre. Dostał jakąś intratną propozycję pracy we włoskiej korporacji i wyjeżdża
na stałe do Mediolanu. To poniekąd było Markowi na rękę. Nie miał zamiaru
zatrudniać nikogo z zewnątrz i zamierzał powołać na stanowisko dyrektora
finansowego Ulę. Tak chodził wokół niej i tak zabiegał, że w końcu się
zgodziła. Pensja poszybowała znacząco w górę, bo aż o dziesięć tysięcy. Nigdy
nie była materialistką, ale pomyślała, że dzięki tym pieniądzom będzie mogła
bardziej pomóc swojej rodzinie.
Od tego
momentu miała znacznie mniej czasu na zajmowanie się bliźniaczkami Marka.
Tęskniły za nią i domagały się spotkań. W takich razach Marek wybierał numer
Uli i oddawał słuchawkę Marcie albo Dorotce. Ula oczywiście godziła się na
takie kontakty. Przecież kochała te dzieci bezgranicznie.
Któregoś
dnia szła do jego gabinetu niosąc ze sobą plik dokumentów. Musiała przysiąść z
nim i przejrzeć budżet kolejnej kolekcji. Wchodząc do sekretariatu ze
zdumieniem stwierdziła, że biurko, które do niedawna zajmowała jest zajęte.
Siedziała za nim kobieta, którą Marek obcałowywał tuż po pokazie
jesienno-zimowej kolekcji.
- Cześć Viola – przywitała się z Kubasińską. –
A pani…, przepraszam…, to…?
Kobieta
wstała i wyciągnęła do niej dłoń.
- Ewa Drabik, nowa asystentka Marka, bardzo mi
miło.
- Urszula Cieplak, dyrektor finansowy –
odwzajemniła uścisk. – Marek u siebie?
- Jest. Proszę wejść.
- Viola zrób nam kawy. Szykuje się nasiadówka.
I nie łącz go z nikim, dobrze?
- Nie ma sprawy. Zaraz przyniosę – Violetta
wstała od biurka i ruszyła do pokoju socjalnego.
Ula
zamknęła drzwi od gabinetu i rozsiadła się na białej kanapie.
- Nie wiedziałam, że zatrudniłeś nową
asystentkę.
- Musiałem. Wiesz dobrze, że Violetta nie
bardzo ogarnia.
- To wiem, ale nie rozumiem, dlaczego musi być
to kobieta, z którą całowałeś się namiętnie przed Pomarańczarnią. Niewiele
brakowało, żeby zobaczyły to twoje córki. Naprawdę jest taka świetna w ekonomii
i finansach?
Marka
zatkało. Wytrzeszczył oczy na Ulę i przetrawiał jej słowa. Minęła dłuższa
chwila zanim się odezwał.
- Widziałaś nas…?
- Widziałam i szybko odciągnęłam uwagę dzieci.
Przykre jest to, że ty dalej nic nie rozumiesz. Nie zrozumiałeś powodów, dla
których Joasia targnęła się na swoje życie, nie zrozumiałeś treści listu, który
zostawiła, nie zrozumiałeś nic i nic, kompletnie nic nie zmieniłeś w swoim
życiu. Jesteś tak beznadziejny, że gorzej się już nie da, ale nie jest moją życiową
misją resocjalizowanie cię i uświadamianie oczywistych prawd. Kiedyś życie cię
dopadnie i wystawi wysoki rachunek za to jak postępujesz. To wszystko co miałam
do powiedzenia na ten temat. Mam tylko nadzieję, że twoja nowa asystentka
rzeczywiście okaże się taka świetna jak się tego spodziewasz. A teraz bierzmy
się za ten budżet.