ROZDZIAŁ
11
ostatni
Marek
delikatnie nacisnął klamkę i uchyliwszy drzwi do sali porodowej, w której
umieszczono Ulę, wsunął przez nie głowę.
- Ula? – wymówił cicho jej imię. Na jego widok
uśmiechnęła się. – Możemy wejść?
- Możemy? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Są tu ze mną moi rodzice. Bardzo chcą
zobaczyć małą.
- Oczywiście, niech wejdą, zapraszam.
Marek
otwarł szerzej drzwi przepuszczając Helenę przodem. Za nią wszedł Krzysztof.
- Pozwól Ula, że ci przedstawię. To Helena a
to Krzysztof Dobrzańscy, moi rodzice i dziadkowie Marzenki.
Ula
wyciągnęła dłoń witając się z nimi.
- Bardzo mi miło poznać państwa.
- I nam jest miło Uleńko – Helena zaglądała
już do łóżeczka małej. – Jest taka śliczna. Bardzo ci dziękujemy kochanie za
ten cud. Od dawna marzyliśmy o wnukach.
- Będzie chyba podobna do Marka. Ma
kruczoczarne włoski.
- Gratuluję synu – senior poklepał Marka po
ramieniu. – To naprawdę piękne dziecko. Jesteś bardzo dzielna Ula – zwrócił się
do Cieplakówny – i za to zawsze będziemy ci wdzięczni.
- Chyba już pójdziemy. Nie chcemy cię dłużej
męczyć – Marek przysiadł na skraju łóżka. – Zmordowana jesteś i powinnaś
wypocząć. Ja przyjadę jutro rano i dowiem się jak długo będą was tu trzymać.
Faktycznie
nie trzymano Uli i dziecka w klinice. Obie były zdrowe i po trzech dniach Marek
zabrał je do domu. W nim zastali seniorów, którzy wraz z synem urządzili pokoik
dla wnuczki.
- To niespodzianka dla ciebie Uleńko – Helena
objęła Ulę prowadząc w głąb korytarza. – Postanowiliśmy zagospodarować pokój
dla małej, ten obok twojego pokoju. Mam nadzieję, że nam wybaczysz, ale nie
mogliśmy się oprzeć. Spójrz – otworzyła na oścież drzwi. Ula stanęła w progu i
z zachwytem lustrowała pomalowane na blady popiel z różowymi akcentami pomieszczenie.
Stało w nim łóżeczko z baldachimem, przewijak, dwie urocze komódki i mnóstwo
pluszaków.
- Jest piękny – wyszeptała z zachwytem. –
Bardzo państwu dziękuję.
Marek
wniósł nosidełko i przeniósł córkę na łóżeczko. Spała sobie smacznie posapując
cichutko.
- Tu Uleńko masz wszystko, co niezbędne
takiemu maluszkowi – Helena mówiąc szeptem wskazała na jedną z komód. - Są
najmniejsze pampersy, śpioszki, śliniaczki, kaftaniki, smoczki i butelki do
karmienia, choć myślę, że te ostatnie przydadzą się dopiero za jakiś czas.
- Tak, to prawda. Na razie karmię piersią.
- Chodźmy na kawę. Mała śpi spokojnie więc
mamy trochę czasu – Marek wyszedł z pokoju kierując się do salonu. – Kupiliśmy
takie urządzenia, które będą nam dawały znać jak dziecko będzie płakać – mówił
do Uli. - Na razie zostawimy drzwi otwarte.
Przez
pierwsze dwa miesiące Ula oswajała się z nową sytuacją. Czy to jednak była dla
niej nowa sytuacja? Przecież po śmierci mamy to ona niańczyła swoją młodszą
siostrę, bo też była niemowlęciem tak jak Marzenka. Ona była dość spokojna.
Jadła i spała. Płakała rzadko i dawała rodzicom czas na oddech. Marek zakochany
był w córce bez pamięci. Po pracy gnał do domu i pomagał Uli w opiece i
pielęgnacji. Często przyjeżdżali też seniorzy Dobrzańscy. Bardzo polubili Ulę.
Wiedzieli już o miłości ich syna do niej i trzymali mocno kciuki za to, żeby
ten związek uprawomocnił się w urzędzie.
Kiedy
Marzenka skończyła trzy miesiące Marek uznał, że powinni jechać do Rysiowa. Ula
była pełna obaw. Tęskniła bardzo za swoimi bliskimi, ale drugim dominującym
uczuciem był strach przed tym jak ojciec przyjmie prawdę, którą miała zamiar mu
wyjawić. Marek wspierał i pocieszał.
- Będzie dobrze kochanie. Nie można w
nieskończoność tego odkładać. Oni powinni wiedzieć.
Jechała
do Rysiowa pełna najgorszych przeczuć chociaż z drugiej strony znała doskonale
swojego ojca i wiedziała, że jest dobrym i wyrozumiałym człowiekiem.
Marek
zatrzymał się przed bramą i pomógł Uli wysiąść. Wyciągnął nosidełko i ująwszy
Ulę pod ramię wraz nią wszedł na podwórko. Zauważyła otwarte na oścież drzwi od
garażu i od razu pomyślała, że ojciec pewnie coś majsterkuje w środku.
Rzeczywiście tak było. Stał tyłem do wejścia i czyścił jakiś stary silnik. Przystanęli
w progu.
- Dzień dobry tatusiu… - była tak wzruszona,
że momentalnie jej policzki pokryły się słoną wilgocią. Cieplak odwrócił się a
jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Ula? Mój Boże! Ula! Wróciłaś! – podszedł do
niej z rozpostartymi ramionami i zamknął ją w nich. – Dlaczego nie zadzwoniłaś?
Taka niespodzianka! Moja dziewczynka kochana! Jak bardzo ja tęskniłem a
dzieciaki? Szkoda gadać. Takie szczęście, takie szczęście… - dopiero teraz
zauważył Marka i dziecko w nosidełku. Wypuścił Ulę z ramion i ciekawie
przyjrzał się mężczyźnie.
- To tato jest mój chłopak, a to…, to jest
twoja wnuczka Marzenka.
Marek
uścisnął Cieplakowi dłoń.
- Od dawna pragnąłem pana poznać i bardzo się
cieszę, że się wreszcie doczekałem.
Józef
odwzajemnił uścisk dłoni, ale oczu nie mógł oderwać od dziecka.
- To jest moja wnuczka? Ale jak…? Kiedy…? Jest
śliczna.
- To długa historia panie Józefie i jeśli ma
pan chwilę, to panu opowiemy.
Siedzieli
w pokoju gościnnym Cieplaków słuchając opowieści Marka, bo to on widząc Uli
niepewność postanowił zrelacjonować całą prawdę. Opowiedział więc o swoim
małżeństwie, o tym jak bardzo pragnął mieć dziecko, którego własna żona nie
mogła mu dać. Opowiedział jak znaleźli ogłoszenie Uli i jak spotkali się z nią
i doszli do porozumienia w sprawie in vitro.
- Ona zdecydowała się na ten krok z czystej
desperacji. Niczego bardziej nie pragnęła jak pomóc wam wyjść z długów i
zapewnić wam godne życie. Ten sposób zarobienia pieniędzy wydał jej się
najszybszy. Ani ona, ani ja nie mieliśmy pojęcia, że moja żona mnie oszukuje.
Nie była bezpłodna jak się później okazało, ale nie chciała mi dać dziecka ze
względów czysto egoistycznych. Zanim Ula urodziła Marzenkę, ja rozwiodłem się z
żoną. Przez okres pobytu w moim domu pańska córka stała mi się bardzo bliska.
Jest wspaniałą osobą i wielkim szczęściem dla mnie. Pokochałem ją całym sercem.
Pragnę stworzyć z nią rodzinę dla naszego dziecka.
Kiedy
wyznałem Uli miłość powiedziała mi, że skoro mamy być razem nieuczciwe będzie
branie ode mnie reszty pieniędzy, na które się umawialiśmy. Tłumaczyłem, że
przecież te pieniądze są dla pana i dzieciaków, ale chyba nie przekonałem jej
do końca. A skoro tak, mam dla was inną propozycję. Chciałbym was wszystkich
zabrać do siebie przynajmniej na okres dwóch miesięcy. Mam ogromny dom i z całą
pewnością pomieścimy się w nim wszyscy. W tym czasie nacieszycie się małą i Ulą
a ja zajmę się waszym domem. On ewidentnie potrzebuje liftingu a właściwie
generalnego remontu. Po dwóch miesiącach wrócicie do odnowionego i z pewnością
wygodniejszego domu. To będzie niejako spłata długu wdzięczności jaki mam wobec
pana córki.
Józef
był oszołomiony tak ogromną ilością informacji i długo milczał.
- A ja myślałem, – odezwał się w końcu - że ty
jesteś w Niemczech…
- Przepraszam cię za to kłamstwo tatusiu –
powiedziała Ula płaczliwym głosem. – Gdybym powiedziała ci prawdę, nigdy byś
się nie zgodził na to, co chciałam zrobić. Ja pragnęłam tylko, żeby żyło wam
się lepiej, żebyście nie cierpieli z powodu biedy…
- Wiem, córcia, wiem… I naprawdę cię rozumiem.
Poświęciłaś się dla nas... – zadrżał mu głos.
- Tylko nie płacz, proszę cię. Już dość łez.
Teraz będzie tylko lepiej. Marek jest wspaniałomyślnym i najlepszym człowiekiem
jakiego znam. On nam pomoże. Ty musisz tylko zgodzić się na jego propozycję.
- Zgadzam się na wszystko i bardzo dziękuję za
wszystko. A teraz pokażcie mi to cudeńko – wyciągnął ręce w stronę wnuczki.
Dwa
miesiące, które rodzina Cieplaków spędziła w domu Marka jawiły się im wszystkim
jak najwspanialszy sen. Józef wraz z Beatką poświęcił się opiece nad Marzenką a
i często Jasiek dołączał do nich. Ula dzięki temu miała więcej czasu dla siebie
i Marka. Cieplakowie poznali także seniorów Dobrzańskich, którzy kilkakrotnie
gościli ich w swoim domu.
Przez
te dwa miesiące trwały też intensywne prace budowlane w Rysiowie. Marek nie
szczędził pieniędzy. Wynajął trzy ekipy budowlane, które rozwaliły ściany
powiększając przestrzeń, a tym samym unowocześniając budynek. Kiedy Cieplakowie
wrócili na stare śmieci nie poznali swojego domu. Józef chodził od pokoju do
pokoju i tylko cmokał z zachwytu.
- W życiu bym nie pomyślał córcia, – mówił do
Uli – że spotka nas kiedyś takie szczęście. Marek jest wspaniały. Cała rodzina
Dobrzańskich jest wspaniała. Naprawdę nie wiem jak my im się za to wszystko odwdzięczymy.
- Pomyślę o tym. Obiecuję – Ula uśmiechnęła
się tajemniczo.
Był
słoneczny, sobotni poranek. Marek obudził się dość wcześnie i zszedł na parter.
Zajrzał do pokoju córki. Ona też już nie spała, ale leżała spokojnie i cicho
bawiąc się zawieszonymi nad głową zabawkami. Pochylił się nad nią i wziąwszy ją
na ręce ułożył na przewijaku. Zmienił jej pampers i śpioszki. Z nią na rękach
wszedł do kuchni i nastawił expres do kawy. Chwilę później pojawiła się Ula.
- Już wstaliście? – zapytała jeszcze sennym
głosem. Marek podszedł do niej całując ją czule.
- Pomyślałem, że zjemy śniadanie i pojedziemy
w jakieś ładne miejsce. Zapowiada się pogodny dzień.
- Dobrze. Na wszystko się zgadzam. Daj mi
chwilkę. Pójdę się umyć i nakarmię Marzenkę. Potem zrobię śniadanie.
To
śniadanie było wyjątkowe. Wyjątkowe dlatego, że Marek runął przed Ulą na kolana
i wyciągnąwszy dłoń, na której spoczywał piękny pierścionek, poprosił ją o
rękę.
- Wiesz jak bardzo cię kocham i wiesz też jak
bardzo pragnę się przy tobie zestarzeć. Nie chcę już dłużej czekać. Chcę,
żebyśmy stali się prawdziwą rodziną dla siebie i dla naszej córki. Nie
odwlekajmy tego i pobierzmy się jak najszybciej. Zostaniesz moją żoną?
- Zostanę. Ja też bardzo cię kocham.
Wzruszony
wsunął jej pierścionek na palec. Po raz pierwszy wyznała mu, że odwzajemnia
jego miłość. Był naprawdę szczęśliwy. Długi, namiętny pocałunek przypieczętował
te zaręczyny.
Od tego
momentu sprawy potoczyły się bardzo szybko. Marek działał jak nakręcony. Ula
chciała skromne przyjęcie więc nawet nie zamawiał sali. Postanowił, że urządzą
wesele w domu. Miejsca było dość a gości naliczyli niewielu. Ze strony Marka
tylko rodzice, mistrz Pshemko, firmowy guru mody i najbliższy przyjaciel
Sebastian z dziewczyną. Oni mieli pełnić rolę świadków. Ze strony Uli tylko
ojciec, rodzeństwo i Szymczykowie. Zapowiadała się więc impreza całkowicie
kameralna. W Baccaro zamówili catering i dwóch kelnerów, którzy mieli
obsługiwać przyjęcie.
Ślub
zawarli w Urzędzie Stanu Cywilnego. Z oczywistych względów nie mógł odbyć się
kościelny, bo Marek był przecież rozwodnikiem. Mimo to i tak było uroczyście i
podniośle. Państwo młodzi złożyli sobie przysięgę a po uroczystości bawili się
wraz ze swoimi gośćmi niemal do białego rana.
Kiedy
zmęczeni znaleźli się w małżeńskiej sypialni Marek podszedł do żony i
rozplótłszy jej włosy przytulił ją. do siebie.
- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na
ziemi, bo mam ciebie i Marzenkę. Chciałbym mieć jeszcze przynajmniej jedno
dziecko, ale już nie z in vitro, ale z miłości do ciebie.
- Będziemy mieć tyle dzieci, ile tylko
zechcesz – wyszeptała mu w usta – i wszystkie zostaną poczęte z miłości.
Szybko
pozbawił ją i siebie ubrań. Nagą ułożył na łóżku podziwiając jej nieskazitelną
figurę, której nie zniszczyła ciąża.
- Jesteś taka piękna – szeptał między jednym
pocałunkiem a drugim. Rozsiewał je po całym jej ciele rozpalając w niej
pożądanie. Wszedł w nią ostrożnie i przez chwilę mościł się w niej. Westchnęła
i zaczęła się poruszać. Podjął rytm. Ten akt trwał długo i był pełen pasji,
miłości i wielkiej namiętności. Kiedy poczuł, że drży i pulsuje sam doszedł
wypełniając ją swoim nasieniem. Otworzyła oczy. Były pełne łez.
- Bardzo cię kocham – powiedziała cicho. – To
było wspaniałe, piękne i o wiele przyjemniejsze niż in vitro.
Uśmiechnął
się uszczęśliwiony i przylgnąwszy do jej ust całował je długo i pożądliwie.
K O N I
E C