ROZDZIAŁ 9
Usiłowała
się zdrzemnąć, ale słowa Doroty nie dawały jej spokoju. Pomyślała, że od
śmierci Arvo właściwie przestała o siebie dbać. Przestało jej zależeć, bo
jedyne co się liczyło, to jej wyjazdy do Helsinek na jego grób. Zrozumiała, że
ojciec miał rację widując ją w weekendy i gderając krytycznie na temat jej
wychudzenia. Jak nic miała pewnie z dziesięć kilo niedowagi. Cera poszarzała,
worki pod oczami i zmatowiałe, nijakie włosy. Czarne ciuchy niemal przyrosły do
jej ciała jeszcze bardziej je wyszczuplając. W skrytości ducha zgadzała się z
Dorotą.
– Jutro
rano pójdę do fryzjera, a potem do galerii na zakupy. Zacznę też gotować.
Febo&Dobrzański to firma szyjąca dla elegantek, a ja, jeśli nic nie
zmienię, będę wyglądać jak uboga krewna. - Robiąc plany na następny dzień
wreszcie przysnęła.
Do domu
dotarła przed dwudziestą drugą. Czuła zmęczenie i znużenie tą podróżą. Nawet
nie rozpakowywała torby. Wzięła tylko prysznic i rzuciła się na łóżko.
Jak
tylko obudziła się następnego dnia, zadzwoniła do ojca. Opowiedziała mu w dużym
skrócie o eskapadzie do Pragi i poinformowała, że dostała pracę.
- Tak się szczęśliwie złożyło, że tam na
miejscu poznaliśmy ludzi, którzy pracują w firmie odzieżowej. Jednym z nich był
jej współwłaściciel i to on zaproponował mi pracę asystentki. Zaczynam od
jutra. Cztery i pół tysiąca brutto plus kwartalna premia. Chyba nieźle, co?
- Wspaniale. Bardzo się cieszę córcia, a jak
ty? Dbasz o siebie?
- Już nie martw się o mnie, tato. Postanowiłam
coś zmienić w swoim życiu. Od dzisiaj odżywiam się regularnie i zdrowo. Kończę
okres żałoby i za chwilę wybieram się do sklepu po jakieś ciuchy w kolorze
dalekim od czarnego. W piątek przyjadę do was prosto z pracy to jeszcze
pogadamy.
Zanim
wyszła z domu sprawdziła połączenia na Lwowską. Nie było tak źle. W okolicach
Lwowskiej stawały cztery autobusy jadące przez Filtrową.
Nim
dotarła do fryzjera zjadła po drodze solidne śniadanie. Wreszcie zaczynała
racjonalnie myśleć. Zapowiadało się na to, że będzie biegać cały dzień i nie
chciała tego robić z pustym żołądkiem. Fryzjer podciął jej dość mocno końcówki,
bo były rozdwojone. Potem potraktował włosy farbą w kolorze ciemnej czekolady i
na koniec nałożył solidną porcję odżywki. Po tych staraniach od razu nabrały
połysku.
Po
trzech godzinach zabiegów pielęgnacyjnych wyszła z salonu jak nowo narodzona.
Wreszcie poczuła się dobrze, chociaż do końca nie pozbyła się wyrzutów
sumienia, że stara się wyglądać lepiej, a jej kochany Arvo leży pogrzebany w
fińskiej ziemi. To było absurdalne, bo przez chwilę poczuła się tak jakby
zdradzała pamięć o nim.
Spacerkiem,
oglądając wystawy sklepowe dotarła do Lwowskiej i stanęła przed budynkiem
należącym do Febo&Dobrzański. Zadarła do góry głowę licząc piętra. – Duży – pomyślała. Właściwie to w ogóle nie
powinna zawracać sobie głowy dojazdem autobusem, bo wcale daleko nie jest. Na
pewno nie szłaby dłużej jak piętnaście, dwadzieścia minut. Ta myśl nastroiła ją
optymistycznie. Rozejrzała się za przystankiem autobusowym, bo kolejny punkt,
jaki miała w planie, to zakupy w Złotych Tarasach, do których musiała podjechać.
- Ula? To ty?- usłyszała za swoimi plecami.
Odwróciła się, bo już dobrze znała ten głos. Uśmiechnęła się szeroko na widok
jego właściciela.
- Marek… Właśnie sprawdzam, czy muszę tu dojeżdżać
od siebie, czy nie, ale spokojnie mogę chodzić pieszo, bo to tylko jakieś
piętnaście minut szybkim krokiem.
Marek
omiatał jej sylwetkę zachwyconym wzrokiem.
- Pięknie wyglądasz i nie jesteś w żałobie. Od
razu lepiej, bo nie sprawiasz wrażenia przygnębionej. Może wejdziesz na kawę?
Pokazałbym ci twoje nowe miejsce pracy. Olszańskich uprzedziłem, że będę miał
asystentkę. Viola bardzo się cieszy, że nie będzie siedziała w sekretariacie
sama jak palec.
- Chętnie napiłabym się kawy, ale mam zamiar
wymienić dzisiaj wszystkie ciuchy. Właśnie usiłuję się dostać do Złotych
Tarasów… Muszę też zaopatrzyć lodówkę, bo mam w niej tylko przeciąg.
- Ula, – Marek uśmiechnął się szeroko - to
wszystko da się załatwić. Proponuję, żebyśmy teraz napili się kawy, potem pojadę
z tobą na zakupy, po których zapraszam cię na obiad, a później odwiozę do domu.
Przecież nie będziesz z siatkami pchała się do autobusu.
- No nie wiem… - zawahała się. – Na pewno masz
dużo pracy, a ja nie chciałabym ci rozbijać dnia i przeszkadzać.
Złapał
ją za łokieć i pochylił głowę w jej kierunku.
- Ula, nawet jeśli, to przecież od jutra będę
miał najbardziej kompetentną asystentkę pod słońcem i nie będę już musiał
męczyć się sam, prawda? No chodź. Nie daj się prosić – wyciągnął z kieszeni telefon
i wybrał numer. – Violetta? Dwie kawy poproszę i to błyskawicznie. Prowadzę nam
gościa.
Wyszła
z windy rozglądając się ciekawie. Recepcja, ładny, nowoczesny hol i ładne
kobiety ubrane modnie i z klasą.
- Spójrz Viola, kogo spotkałem przed wejściem
– Marek stanął w progu sekretariatu uśmiechając się szeroko.
- O matulu! Ula. Jak miło cię widzieć.
Zaczynasz od jutra, prawda? Chyba, że coś pokręciłam.
- Nie pokręciłaś. Dzisiaj robię tylko mały
rekonesans i traf chciał, że natknęłam się na Marka.
- Kawa jest? – Marek już zmierzał do swojego
gabinetu otwierając na oścież drzwi. – Zapraszam, Ula.
- Jest, jest… Błyskawicznie…
Usiadła
na jasnej kanapie z IKEI, a obok przysiadł Marek. Podał jej cukier i śmietankę.
- To wolne biurko jest twoje. Będziesz
bezpośrednią przełożoną Violi więc nie pobłażaj jej, bo jeśli to zrobisz,
będziesz musiała za nią odwalać robotę. W głębi korytarza jest pracownia
Pshemko, naszego projektanta, ale jego samego przedstawię ci jutro. Za dużo nie
będę mówił, bo Violka o wszystkim ci powie i wszystko pokaże. Aż się pali do
tego. O której wczoraj dojechaliście?
- Ja byłam w domu o dwudziestej drugiej. Nawet
się nie rozpakowywałam. Wzięłam tylko prysznic i poszłam spać. Dorota nie
odezwała się do tej pory. Pewnie też odsypia. A wy? Chyba nad ranem, bo
wyjeżdżaliście wieczorem.
- Ale nie aż tak późno. Koło drugiej byłem już
w łóżku. Zdążyłem się wyspać. Wcześniej żałowałem, że dałem się Sebie namówić
na ten wyjazd, ale teraz już tak nie uważam, bo gdyby nie on, nie miałabym tyle
szczęścia przez te kilka dni. Pogłaskałem i to dwukrotnie złotego psa. Dzięki
temu poznałem dziewczynę o najpiękniejszych oczach jakie kiedykolwiek
widziałem. W dodatku zgodziła się zostać moją asystentką. Czyż to nie nadmiar
szczęścia? Aż boję się o tym głośno mówić, żeby nie zapeszyć.
- Przesadzasz, Marek – policzki Uli płonęły z
zawstydzenia, a on przyglądał się temu z prawdziwą przyjemnością.
- Nie przesadzam ani trochę, a ty jesteś zbyt
skromna. Jeśli wypiłaś, to możemy jechać. Ja tylko uprzedzę Violettę, że nie
będzie mnie do końca dnia.
Złote
Tarasy tętniły życiem. Marek od najmłodszych lat oswojony z modą pomagał Uli
wybrać do przymiarki najładniejsze stroje.
- Marek nie wybieraj, jak leci. Popatrz na
metki, a raczej na ceny na nich. Nie stać mnie na większość z tych rzeczy.
- A co szkodzi przymierzyć? Zrób pokaz mody
tylko dla mnie. Ja naprawdę się znam na tym i od razu ci powiem czy w czymś ci
dobrze, czy nie.
Przez
blisko godzinę przymierzała różne ciuszki, a on albo się krzywił, albo uśmiechał
kiwając twierdząco głową.
Wyszła
lżejsza o trzy tysiące, ale była zadowolona. Po butikach zaatakowali sklepy
spożywcze. Tu też kupiła sporo, bo w sumie w domu nie miała nic.
- Obiecałam sobie dzisiaj, że zacznę znowu
gotować. Po śmierci Arvo schudłam chyba z dziesięć kilo, albo więcej. Ojciec
wciąż mi wytyka, że wyglądam jak szkielet i gdera, że wpędzę się w jakąś
chorobę.
- No trochę racji ma, bo w stosunku do wzrostu
jesteś bardzo szczupła. To wszystko jednak jest do nadrobienia. - Obładowani
mnóstwem toreb weszli do Pari Pari Bistro. – Jadłem tu kiedyś świetne mule w
sosie cydrowo-śmietanowym. Całkiem spora porcja. Chętnie bym to powtórzył. Mam
nadzieję, że mają.
Zajęli
miejsce przy stoliku i prześledzili menu. Marek od razu zauważył mule w karcie.
- Są, Ula. Spróbujesz?
- Tak i wezmę jeszcze zupę dyniową z krewetką.
- Ja też się skuszę.
Marek
zamówił i po kilkunastu minutach oboje delektowali się jedzeniem.
Marek
poukładał wszystkie torby w bagażniku i zatrzasnął klapę.
- Sporo tego. Na pewno nie dałabyś rady
donieść tego do domu. Samochód to jednak dobra rzecz i powinnaś pomyśleć o
kupnie jakiegoś damskiego, niedużego autka.
- Może kiedyś…? Arvo próbował mnie nawet uczyć
prowadzić, ale nie szło mi za dobrze. Zresztą on miał wielkiego Saaba i to
trochę mnie przerażało.
- Lexus jest trochę mniejszy i zwrotniejszy.
Jak chcesz, to możemy kiedyś spróbować, a teraz powiedz mi, gdzie mam się
zatrzymać na Filtrowej.
Zatrzymał
się pod samym blokiem na niewielkim parkingu. Pomógł Uli wysiąść i wyjął torby
z bagażnika.
- Zaniosę ci to, bo musiałabyś obrócić ze dwa,
trzy razy.
Wyjechali
na piąte piętro. Ula otworzyła drzwi i przepuściła Marka przodem.
- Na lewo jest kuchnia. Połóż te torby na
blacie.
Sama
swoje z ciuchami rzuciła na kanapę w saloniku. Marek rozejrzał się ciekawie.
Mieszkanie nie powalało wielkością, ale było bardzo schludne i przytulne.
- Naprawdę tu ładnie. Dużo ciepłych kolorów –
pochwalił.
- Rozgość się. Ja zaraz zrobię nam kawę i
zjemy po kawałku szarlotki.
Zaczęła
rozpakowywać torby i chować towar do lodówki. Marek chodził po salonie i
oglądał zdjęcia. Było ich naprawdę dużo i na ścianach, i na komodach. Na tych
ostatnich stały przeważnie te ślubne. Nad kanapą wisiało duże zdjęcie twarzy
Arvo oprawione w ramy i szybę. Już przy kawie powiedział Uli, że taka ilość
zdjęć zmarłego źle wpływa na jej psychikę.
- Otoczyłaś się nimi z każdej strony. Ja nie
mówię, żeby je schować do szuflady, ale sam poczułbym się nieswojo, gdyby
patrzyły na mnie z każdego miejsca oczy ukochanej osoby. Czułbym się chyba
przytłoczony i w jakiś sposób stłamszony.
- Ja wiem, że to źle – westchnęła – i że to
nie powinno tak wyglądać, ale jakoś nie potrafiłam inaczej. To na pewno się
zmieni. Skoro postanowiłam zmienić swoje życie, to pod każdym względem. Nie
muszę mieć zdjęć Arvo w każdym kącie pokoju, bo wciąż noszę go w sercu i tak
pewnie będzie już zawsze, bo był dla mnie najważniejszą osobą na ziemi.