ROZDZIAŁ
6
Piątego lipca rano odwiozła siostrę na miejsce
zbiórki i pożegnała ją. Miała już wsiadać do
samochodu kiedy usłyszała dźwięk swojej komórki. Spojrzała na wyświetlacz i
uśmiechnęła się.
- Witaj
Mateusz, jak obrona?
- No ja
właśnie w tej sprawie. Poszło gładko i już jestem świeżo upieczonym inżynierem.
Bardzo chciałbym uczcić ten doniosły fakt najchętniej z tobą. Jest taka
możliwość?
- Myślę,
że nawet bardzo realna. Właśnie pożegnałam Luśkę, która wyjechała na kolonie.
Teraz wracam do pierogarni, ale o czternastej trzydzieści będę już wolna, więc
jeśli chcesz…
- Bardzo
chcę. Podjadę po ciebie. Do zobaczenia.
No to dzisiaj kroiła jej się pierwsza randka.
Rozłączyła połączenie i zasiadła za kierownicą. Sobota zawsze była trochę
luźniejsza, bo w tym dniu odpadały dostawy do zakładów pracy, ale były wakacje
i drzwi pierogarni i tak się nie zamykały. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili i
tak do samej czternastej.
Zamknęła punktualnie. Chciała jeszcze wziąć
szybki prysznic i przebrać się w świeże ciuchy. Postawiła na cienką, przewiewną
sukienkę na ramiączkach. Rozpuściła włosy. Były długie i sięgały do połowy
pośladków. Postanowiła ich nie spinać. Nacisnęła tylko plastikową opaskę na
głowę, żeby nie wchodziły jej do oczu. Zerknęła na zegarek. Już czas. Zbiegła
ze schodów. Mateusz już czekał. Był bardzo punktualny. Wsunęła się do wnętrza
samochodu.
- Moje
gratulacje. Cieszę się, że masz to już za sobą.
- A tobie
jak poszło?
- Zdałam
wszystko w zerówkach. Dzięki temu mam więcej wolnego. To dokąd jedziemy?
-
Niedaleko. Na dobrą sprawę mógłbym zostawić tu samochód, bo zamówiłem stolik w
„Mercato”. To restauracja przy Targu Rybnym o rzut beretem stąd. Po obiedzie
moglibyśmy pójść na spacer wzdłuż Motławy.
- W takim
razie chodźmy. Ja też chętnie przewietrzę głowę.
Wysiedli z samochodu i wolnym krokiem ruszyli w
stronę restauracji.
Nie miała pojęcia, że restauracja będzie z
gatunku tych ekskluzywnych. Obiad musiał kosztować tu majątek. Weszła do środka
i zatrzymała się na progu omiatając wzrokiem wnętrze.
- To
chyba nie jest dobry pomysł Mateusz, żebyśmy tutaj jedli. Na pewno ceny mają
jak z kosmosu.
- Ale ja
nie mam zamiaru oszczędzać. Mam ochotę zjeść smaczny obiad w najlepszym dla
mnie towarzystwie – ujął jej łokieć. – No chodź. Należy nam się. Mnie za
obronę, tobie za zdane w zerówkach egzaminy.
Podszedł do nich kierownik sali z pytaniem, czy
mają zarezerwowany stolik.
- Jak
najbardziej. Na nazwisko Madejski. Proszę sprawdzić.
Mężczyzna przebiegł wzrokiem po liście gości.
- Zgadza
się. Proszę za mną – poprowadził ich do stolika. Mateusz szarmancko odsunął
Ludce krzesło, a kierownik sali podał im menu. – Na przystawkę polecam mule. Są
bardzo świeże i pyszne.
- W takim
razie poprosimy.
- Czy
podać do tego wino?
-
Dziękuję. Jestem abstynentem, chyba że ty chcesz Ludka.
- Nie,
nie – odmówiła pośpiesznie. – Nie lubię alkoholu. Wystarczy woda mineralna z
cytryną.
Mężczyzna przekazał zamówienie kelnerowi, a oni
zagłębili się w treść menu.
- Na co
masz ochotę? Ja wziąłbym ten chłodnik litewski a na drugie danie może pieczeń z
kluskami i surówką.
- Brzmi
pysznie. W takim razie poproszę o to samo. Nie wiedziałam, że nie pijesz
alkoholu. Masz za to u mnie duży plus.
Mateusz roześmiał się.
- Nie
jestem materiałem na alkoholika. Nawet piwa nie toleruję. Po prostu nie lubię i
już.
- Ja
przyswajam tylko szampana i to w niewielkiej ilości i okazjonalnie. -
Przyniesiono mule. Ludka trochę z niepokojem przyglądała się małżom. – Wstyd
się przyznać, ale ja jeszcze nigdy nie jadłam skorupiaków.
- Nie rozczarują
cię. Są naprawdę pyszne. Spróbuj.
Rzeczywiście posmakowały jej. Zjadła co do jednego
i wytarła usta.
- Bardzo
smaczne. Pycha.
Z podobnym smakiem pochłaniali chłodnik i
pieczeń z kluskami obficie polanymi gęstym, aromatycznym sosem.
- Już nic
więcej nie wcisnę. Objadłam się jak bąk. Tak naprawdę to jem niewiele i tylko
wtedy jak wykroję trochę czasu.
-
Obżarstwo raz na ruski rok ci nie zaszkodzi. Jesteś szczupła i możesz wcinać
bezkarnie. Inne dziewczyny mogą ci tylko pozazdrościć figury.
- To
prawda. Mam ciasną skórę i ciężko mi przytyć.
Najedzeni do granic możliwości wyszli z
restauracji i ruszyli na spacer wzdłuż rzeki. Minęli tłumy turystów czekających
na swoją kolejkę do tramwajów wodnych. Im dalej tym było mniej gwarnie. Doszli
aż do Żurawia Gdańskiego i tam przystanęli opierając się o barierki
oddzielające nabrzeże od rzeki.
- Lubię
tak przystanąć i pogapić się na wodę – Ludka wystawiła twarz do słońca a
Mateusz przyglądał jej się z przyjemnością. Spodobała mu się od samego początku,
od momentu jak tylko przekroczył po raz pierwszy próg pierogarni. Nawet wtedy
wyglądała ślicznie, gdy spocona i rozgrzana stawiała ciężkie garnki na piecu,
lub wałkowała ciasto. Stała się jego uzależnieniem. Pragnął niezmiennie patrzeć
na nią. I tak się hamował, żeby nie przychodzić do pierogarni każdego dnia i aż
dziwne, że te zamawiane pierogi nie wyszły mu jeszcze bokiem. Jadł je przecież
co najmniej trzy lub cztery razy w tygodniu.
- Mam
wielką ochotę pobyczyć się jutro i tak obrzydliwie poleniuchować nie przejmując
się niczym i nie myśląc o niczym – Ludka odwróciła twarz od słońca i spojrzała
na Mateusza. – Najchętniej wybrałabym się na plażę i przeleżała na niej
plackiem do wieczora. Byłbyś chętny do towarzystwa? Marzy mi się od dawna taki
dzień bez trosk i kłopotów.
- Jestem
za. W takim razie na jutro ręczniki i stroje do opalania. Perspektywa bardzo
nęcąca. Pojedziemy do Jelitkowa. Znam tam miejsce, gdzie turystów niewielu
chyba z powodu cumujących tam kutrów rybackich. Mnie jednak one w niczym nie
przeszkadzają, a wręcz przeciwnie, zapewniają odrobinę intymności.
Zrobimy sobie taki mały piknik. Ja zapewnię
prowiant, bo przez cały dzień na pewno zgłodniejemy. A teraz chodźmy na kawę.
Alkoholu mogę sobie odmówić, ale dobrego, mocnego espresso nigdy.
Usiedli na zewnątrz pod wielkim parasolem przy
jednej z knajpek i zamówili po kawie i kawałku tortu czekoladowego.
Następnego dnia rano Mateusz podjechał pod dom i
dał sygnał komórką, że już jest. Ludka w krótkich, jeansowych spodenkach i w
sportowej koszulce wyglądała zjawiskowo. Dopiero teraz mógł podziwiać w całej
okazałości jej smukłe, zgrabne nogi. Wskoczyła do samochodu i przywitała się z
nim. Ruszył natychmiast. Widział jak jest podekscytowana perspektywą
leniuchowania na ciepłym piasku.
Zaparkował na niewielkim, leśnym parkingu i
wyciągnął z bagażnika koc i kosz z prowiantem.
- Musimy
przejść tylko kawałeczek i wyjdziemy wprost na plażę. Zresztą widać ją tam
między drzewami. Są też kutry.
Faktycznie nie przeszli więcej jak pięćdziesiąt metrów
i przed ich oczami rozciągnęła się urokliwa plaża, na brzegu której stało kilka
kutrów. Między nimi rozwieszone były girlandy z suszących się sieci. Mateusz
podszedł do jednego z nich i rozciągnął przy nim koc.
- Tu
będzie idealnie. Słońce operuje jak złoto, a burta kutra chroni nas przed
wiatrem. Najważniejsze, że plażowiczów niewielu. Cisza i spokój.
Ludka wyjęła z torebki krem z filtrem. Miała
dość bladą cerę i intensywne promienie słońca mogły ją łatwo spalić. Ściągnęła
spodenki i bluzeczkę zostając w kostiumie kąpielowym. Mateusz obrzucił ją
zachłannym spojrzeniem z góry do dołu.
- Ależ
jesteś piękna…
Jej policzki zarumieniły się wstydliwie.
- Nie
przesadzaj. Jestem całkiem zwyczajna i nie wpędzaj mnie w zakłopotanie takimi
komplementami. Nie nawykłam do nich i czuję się niezręcznie. – Wycisnęła nieco
kremu na dłoń i dokładnie rozprowadziła go po ciele. Ułożyła się wygodnie na
kocu i westchnęła.
- Ale mi
tu dobrze. Idealnie. Nie kładziesz się?
Ułożył się obok obserwując jej ładny profil.
Póki co nie dostrzegał w niej żadnych wad. Niewiele wiedział o jej poprzednim
życiu. Nie miał pojęcia skąd przyjechała do Gdańska. Generalnie ona niewiele
mówiła na ten temat. Prawie nic. Intrygowała go. Była młoda, ale mentalnie
dorównywała trzydziestolatkom. Była też zaradna, niezwykle pracowita i ambitna.
Zadziwiająca dziewczyna. Coraz bardziej go pociągała.
- Ludka,
mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie
– mruknęła nie otwierając oczu.
- Jak
znalazłyście się w Gdańsku? Skąd przyjechałyście?
- Z
Katowic.
- To
drugi koniec Polski? A wasi rodzice?
- Nie
żyją.
-
Przepraszam…, nie wiedziałem…
- Nic nie
szkodzi.
-
Podziwiam cię, wiesz? Rzuciłaś się na głęboką wodę i nie utonęłaś. Dałaś radę.
To zadziwiające. Jesteś silną kobietą mimo drobnej postury.
- Wiesz,
jak jest się zdesperowanym, to wszystko jest możliwe, bo walczysz o przeżycie a
przede wszystkim o godne życie. Gdybym była sama, być może nie walczyłabym o
siebie tak mocno, ale jest Luśka, a jej należy się wszystko, co najlepsze w życiu.
Zbyt wiele obie przeszłyśmy i doświadczyłyśmy wiele złego. Ja zrobię wszystko,
żeby zapewnić jej szczęśliwe dzieciństwo. Wszystko.
- Nie
powiesz mi, co się takiego wydarzyło tam na Śląsku?
- Nie
gniewaj się. Może kiedyś. Na razie to zbyt bolesne i nie chcę o tym rozmawiać. Mam
nadzieję, że rozumiesz…
-
Rozumiem i uszanuję to. Może kiedyś zaufasz mi na tyle, że opowiesz mi swoją
historię.
- Może…
Po dwóch godzinach leżenia miała dość. Słońce
prażyło niemiłosiernie. Otworzyła oczy i przysłoniła je dłonią usiłując
zlokalizować Mateusza. Siedział oparty o burtę kutra w cieniu i przyglądał się
jej.
- Chyba
pójdę się trochę ochłodzić – wstała z koca. – Już nie wyrabiam. Cała się lepię.
- Nie
masz ochoty popływać?
- Nie
umiem pływać. Pochodzę sobie tylko po wodzie i zamoczę nogi.
- W takim
razie chodźmy na spacer. Będzie nam trochę chłodniej.
Ludka delikatnie popryskała się wodą. Morze było
spokojne a woda ciepła.
- Trochę
liznęło cię słońce. Masz czerwoną skórę. Powinnaś jeszcze mocniej nasmarować,
żeby nie dostać pęcherzy.
- Za to
ty wyglądasz jak czekoladka, a przecież siedziałeś w cieniu.
- Mam
ciemną karnację. Wystarczy trochę słońca i już jestem brązowy.
-
Zazdroszczę ci. Ja opalam się na czerwono i niemal natychmiast schodzi mi
skóra. Nawet nie zdąży zbrązowieć.
Ten dzień upłynął im faktycznie na słodkim
lenistwie. Po południu Mateusz odwiózł Ludkę do domu umawiając się z nią na
następny dzień.
- Będę o
ósmej rano i rozwiozę towar. Dasz mi tylko adresy firm. Będzie dobrze – uniósł
do ust jej dłoń i pocałował. – Dziękuję za wczoraj i za dzisiaj. Było wspaniale
i mam nadzieję, że szybko to powtórzymy. Do jutra.
Patrzyła jeszcze jak odjeżdża i po chwili weszła
do sieni natykając się na Wandę.
- Cześć.
Chyba byłaś na randce z tym przystojniakiem. Fajny jest.
- No
fajny. Dobrze się z nim rozmawia. Wczoraj uczciliśmy jego obronę pracy, a
dzisiaj pojechaliśmy poleniuchować na plażę w Jelitkowie. Potrzebowałam takiego
oddechu. Poza tym zaproponował mi pomoc, bo ma teraz już wakacje i musi odreagować
studia. Od jutra to on będzie rozwoził pierogi. Odciąży mnie trochę.
- Serio?
To wspaniale. Porządny gość.
- Idę na
górę. Muszę się obmyć z piachu. Trzymaj się.
Następnego dnia Mateusz pojawił się punktualnie.
Ludka wręczyła mu adresy, które wprowadził go GPS-a. Do bagażnika i na tylne
siedzenie wpakowali pudełka wypełnione pierogami.
- Tu masz
rozpiskę, ile dla jakiej firmy. Poradzisz sobie, tak?
- Nie
martw się. Wszystko zrozumiałem. Na razie.
Wróciła do środka i zabrała się za lepienie pierogów.
Goście przychodzili od rana. Czasem ustawiali się w kolejce przed pierogarnią.
Dziewczyny nie narzekały na brak pracy. W pewnym momencie do lady podeszli dwaj
mężczyźni.
- Która z
pań to Ludmiła Szulc? – zapytał młodszy. Ludka odwróciła się od blatu roboczego
i podeszła do mężczyzn.
- To ja.
O co chodzi?
Starszy wyjął dyskretnie policyjny
identyfikator.
-
Jesteśmy z policji. Chcielibyśmy zamienić z panią kilka słów. Najlepiej w
jakimś spokojnym miejscu. Nie chcemy robić zamieszania.
Była przerażona. Nie miała pojęcia, co od niej
może chcieć policja. Opanowała się jednak, chociaż jej zdenerwowanie zdradzało
drżenie rąk.
-
Oczywiście. Najlepiej będzie u mnie w mieszkaniu. Mieszkam na górze - wytarła
dłonie z mąki – Wandziu, ja muszę na chwilkę wyjść. Zastąp mnie proszę na pół
godzinki. Jak wróci Mateusz, niech zaczeka.
- W
porządku, idź.
Przez zaplecze wyprowadziła mężczyzn na klatkę
schodową.
- To na
trzecim piętrze. Pójdę przodem.
W mieszkaniu wskazała im dwa fotele i sama
usiadła na wersalce.
-
Naprawdę nie wiem, co przeskrobałam, że interesuje się mną policja –
powiedziała z napięciem w głosie.
- Niech
się pani nie denerwuje, bo nic złego pani nie zrobiła. My przyszliśmy wyjaśnić
tylko kilka spraw. Szukaliśmy pani przez kilka długich miesięcy.
- Ale
dlaczego…?
- Wie
pani, że pani rodzice nie żyją?
- Dla
mnie oni umarli już dawno temu. Byłam jeszcze dzieckiem.
- Oni nie
żyją naprawdę. Zginęli w pożarze kamienicy, który prawdopodobnie sami wywołali.
Oprócz nich spłonęło w tym mieszkaniu pięć innych osób. Mężczyzn. Kamienica ma
zostać wyburzona, bo nie spełniała już norm budowlanych. My nie wiedzielibyśmy
ani o pani istnieniu, ani o istnieniu pani siostry, gdyby nie rodzice pani
matki. To oni zasygnalizowali, że w mieszkaniu powinno być dwoje dzieci, a ich
ciał przecież nie znaleziono.
- To
ciekawe, co pan mówi zważywszy, że nasi dziadkowie nigdy nie interesowali się
nami. Są alkoholikami takimi samymi jakimi byli moi rodzice. Nikogo z dorosłych
nie obchodził nasz los. Nigdy. Tylko sobie zawdzięczam, że ukończyłam szkołę
średnią i nie pozwoliłam zmarnować mojej siostry. Ja po prostu uciekłam z tego
domu razem z nią. Uciekłam ponad dwa lata temu jak tylko osiągnęłam
pełnoletność. Uciekłam jak najdalej stamtąd. Miałam po dziurki w nosie wiecznego
chlania, burd, libacji, poszturchiwania i podłego traktowania. Oni nigdy nie
powinni mieć dzieci, bo od nich ważniejsza była wódka. Ona zawsze stała na
pierwszym miejscu. Nawet mi ich nie żal, bo zasłużyli sobie na taki los.
Pracowali w pocie czoła na taki koniec.