ROZDZIAŁ
5
Joachim Szulc miał dzisiaj dobry dzień. Sprzedał
dwie tony gromadzonego z kradzieży węgla i z kieszenią wypchaną żywą gotówką
wszedł do spożywczego sklepu.
- Pani da
dziesięć półlitrówek czystej i zgrzewkę „Żywca” – zerknął na ladę chłodniczą, w
której ułożono pokrojoną wędlinę. – I jeszcze pół kilo mortadeli, sześć
krupnioków, sześć żymloków, dwa leberki, margarynę, tę najtańszą i chleb duży,
krojony. I jeszcze pięć paczek cygaretów, też najtańszych.
Kobieta wystukała należność na kasie.
- Dwieście
osiemdziesiąt pięć złotych.
Wygrzebał plik pieniędzy z kieszeni i odliczył
należność. Towar zapakował w brudną torbę i wyszedłszy ze sklepu umieścił w
wózku, który kiedyś służył Ludce do przewozu złomu i makulatury.
- No to
teraz do domciu.
Zanim do niego dotarł zaprosił kilku kumpli na
popijawę. Nie trudno było mu ich skrzyknąć, bo od dawna stanowili stały element
krajobrazu podpierając całymi dniami ściany jednego z familoków. Typowy
lumpenproletariat, bezrobotny i wiecznie na rauszu.
- Karina!
– krzyknął na żonę już od progu – gości przyprowadziłem! - Pojawiła się w
brudnym, wymiętym szlafroku i wzrokiem omiotła towarzystwo. - Tu masz zakupy.
Przygotuj jakąś zakąskę i szkło. Dobrze mi poszło. Jest co świętować.
Na widok baterii butelek z ulubionym trunkiem
uśmiechnęła się błogo ukazując garnitur pożółkłych od nikotyny i popsutych
zębów. Na wyszczerbionych talerzach ułożyła pokrojoną mortadelę, kaszankę,
pasztetówkę i kilka kromek chleba. Na stół wjechały kieliszki i butelki z
alkoholem. Zaczęła się biesiada.
Po dwóch godzinach wszyscy byli już mocno
pijani. Bełkotali niezrozumiale tocząc między sobą bezsensowne dysputy. Około
dwudziestej gwar rozmów ucichł. To był znak, że towarzystwo upojone tanim
alkoholem poszło spać.
Zamroczony Joachim ocknął się w pewnym momencie,
bo poczuł duszący dym. Niemrawo podniósł się do pozycji siedzącej. Zewsząd
otaczał go ogień. Chciał wstać, ale obezwładniająca, krążąca w jego organizmie
wóda sprawiła, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Chciał krzyknąć, ale ogień
już zdążył objąć jego ciało. Bezwładnie osunął się na podłogę.
Gryzący, drażniący płuca dym obudził śpiących
mieszkańców kamienicy. Ktoś zadzwonił po straż pożarną. Ludzie wylegli z
mieszkań tak jak stali, w piżamach. Gaszenie pożaru trwało do rana. Dwa piętra
były kompletnie spalone. Runął dach. Po wstępnej analizie komisja uznała, że
pożar został wywołany przez niedopałek papierosa. Znaleziono siedem zwęglonych
ciał. Sześć należało do mężczyzn. Jedno do kobiety.
Pogorzelcom zapewniono mieszkania zastępcze o
podobnym standardzie. Kamienica nadawała się już tylko do rozbiórki.
- Ludka,
widziałaś tego faceta tam pod oknem? – Wanda dyskretnie kiwnęła głową w
kierunku młodzieńca. – Dziwny jakiś. Przychodzi tu już od dłuższego czasu,
zamawia pierogi i gapi się na ciebie jak sroka w gnat. Chyba wpadłaś mu w oko.
Ludka obejrzała się za siebie i zlokalizowała
człowieka, który tak poruszył wyobraźnię Wandy. Pochylał się nad talerzem
zajadając ze smakiem swoją porcję pierogów.
- Chyba
ci się coś przewidziało. Klient jak każdy inny. Pewnie jakiś turysta.
- A ja
myślę, że miejscowy. Przyłazi tu co drugi dzień wciąż o tej samej porze. Można
według niego zegarki regulować.
-
Przesadzasz – Ludka wróciła do wałkowania ciasta. – Ja nie mam czasu na jakieś
randki, a faceci ani mi w głowie. Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Od
października zaczynam studia, które mam zamiar skończyć. To jest mój priorytet.
Rzeczywiście podeszła do tego ambicjonalnie. Po
deklaracji Ewy, że zajmie się Lusią zgromadziła wszystkie niezbędne dokumenty i
złożyła w dziekanacie na uczelni. Opłaciła też już czesne za pierwszy semestr.
Do rozpoczęcia roku akademickiego zostały dwa tygodnie. Czuła podekscytowanie i
wielką radość, że oto udaje jej się zrealizować jedno z jej największych marzeń.
Od samego początku ruszyła z nauką z kopyta.
Pilnie słuchała wykładów. Zakupiła niezbędne podręczniki, by móc jak najmniej
korzystać z uczelnianej biblioteki. Większość jej kolegów stanowili ludzie
znacznie od niej starsi. Była najmłodsza na roku. Reszta miała już kilkuletni
staż pracy i podjęła studia tylko ze względu na nowe wymogi, które stawiali
pracodawcy. Zdobycie wyższego wykształcenia dawało szansę szybszego awansu, a
co za tym idzie lepszych pieniędzy. Ona nie miała takiego parcia na szkło. Uczyła
się wyłącznie dla samej siebie, a to sprawiało, że podchodziła do nauki z
przyjemnością, a nie z przymusem. Szybko okazało się, że jest naprawdę dobra.
Podziwiano ją i zazdroszczono jej. Czasem próbowano wykorzystać jej
umiejętności, ale tu zawsze odmawiała.
- Ja mam
za ciebie wykonać i obliczyć te ćwiczenia? A co ty będziesz robił w tym czasie?
Przyjemnie go spędzał? Chyba nie po to zacząłeś studia, żeby ktoś za ciebie
odwalał zadania domowe? Ja i bez tego mam mnóstwo roboty, a przede wszystkim
dziecko, którym muszę się zająć. Chcesz awansować, to sam się do tego przyłóż.
Takie odpowiedzi budziły gniew i zniechęcały
ludzi do niej. Nie szukała poklasku, nie zależało jej na ich przyjaźni. Ona
przyszła tu w konkretnym celu i konsekwentnie do niego dążyła.
Pierwszy semestr zaliczyła w zerowych terminach.
Zależało jej na tym, bo Lusi za chwilę zaczynały się ferie zimowe i chciała z
nią spędzić trochę czasu. Wykupiła jej tygodniowy pobyt na zimowisku, ale
pierwszy tydzień miały wyłącznie dla siebie.
Starała się nie zaniedbać niczego, co dotyczyło
jej małej siostrzyczki. Załatwiła karnet na basen i w każde sobotnie popołudnie
Ewa zabierała ją na lekcje pływania. Oprócz tego pilnie uczyła się
angielskiego, bo szkoła kontynuowała te zajęcia i przedłużyła umowę z
nauczycielem.
Największym szczęściem było jednak to, że mała
prawie wcale nie chorowała. Miewała czasem trochę kataru, ale szybko mijał. One
obie w jakiś sposób uodporniły się na różnego rodzaju infekcje. Lusia te
najgorsze choroby, które dzieci przechodzą na różnych etapach swojego życia
miała za sobą. Przeszła już odrę, ospę i świnkę jeszcze tam, na Śląsku. Ludka
wtedy nie odchodziła od jej łóżka, bo rodzice zajęci byli bynajmniej nie troską
o zdrowie swoich córek. Klimat Gdańska ewidentnie im służył.
Nadszedł kolejny maj i kolejne, tym razem
dwudzieste urodziny Ludki. Jak poprzedniego roku tak i teraz świętowali je w
identycznym gronie. Za niespełna półtora miesiąca solenizantka kończyła
pierwszy rok studiów, a jej mała siostrzyczka drugą klasę podstawówki. Obie już
zapomniały o tym koszmarnym okresie w swoim życiu, zapomniały o pijackich
libacjach, wiecznym niedożywieniu i ciuchach noszonych po kimś. Okrzepły. Ludka
wciąż narzekała na permanentny brak czasu i nadmiar pracy, ale w ogólnym
rozrachunku była z siebie zadowolona. Nie sądziła, że w tak krótkim czasie
dojdzie do jakichś uczciwych pieniędzy, dzięki którym nie musiała się już
troskać ani o własny byt, ani o byt Lusi. Powodziło im się całkiem nieźle jak
na dzisiejsze standardy. Ludka wciąż nie pozwalała sobie na jakieś zbytki, lub
bezmyślne zakupy, wciąż była oszczędna. Założyła małej lokatę, którą zasilała
miesięcznymi wpłatami. Dzięki temu kiedyś w przyszłości Lusia będzie miała
swoje pieniądze na życiowy start.
Tego dnia wstała wcześniej niż zwykle. Obudziła
Luśkę i pomogła jej się ubrać. Była sobota a ona śpieszyła się na zajęcia.
Podała małej śniadanie i sama też trochę zjadła. Potem zaprowadziła ją do
Wandy, po czym zbiegła na dół otwierając pilotem samochód.
- Pani
Ludmiło – odwróciła się na dźwięk swojego imienia. – Przepraszam, czy możemy
zamienić kilka słów? – Przed nią stał chłopak, którego kiedyś pokazała jej
Wanda. Był wysoki i szczupły. Miał śniadą cerę, modnie ostrzyżone, ciemne włosy
i ładne oczy, które patrzyły na nią błagalnie.
- Ja pana
znam. Jest pan klientem pierogarni. Bardzo przepraszam, ale zupełnie nie mam
czasu. Śpieszę się na uczelnię. O ósmej zaczynają mi się zajęcia.
- A o
której pani wraca? Nie ukrywam, że bardzo zależy mi na rozmowie z panią.
- Ludka.
Proszę mi mówić po imieniu.
- W takim
razie Mateusz - wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła.
- Wracam
dość późno, około osiemnastej trzydzieści, ale jeśli pan chce, to znaczy, jeśli
chcesz, to możemy porozmawiać po moim powrocie. A teraz pożegnam się już. Jest
koniec semestru i muszę zaliczyć kilka sprawdzianów. Do zobaczenia.
Wsiadła do samochodu i pośpiesznie go odpaliła.
Miała naprawdę mało czasu.
To był dla niej męczący dzień. Pisała
sprawdziany z czterech trudnych przedmiotów. Od tego zależało dopuszczenie jej
do egzaminów. Jeśli zawali, będzie musiała zdawać we wrześniu. Tego bardzo
chciała uniknąć. Miała zamiar, tak jak w poprzednim semestrze pozdawać wszystko
w zerowych terminach. Teraz będzie trudniej, bo szykowały jej się egzaminy z
sześciu przedmiotów.
Z tablicy ogłoszeniowej spisała sobie daty
zerówek. Musiała wiedzieć na czym stoi i co wziąć na pierwszy ogień. Pod koniec
zajęć przyniesiono wyniki wszystkich sprawdzianów. Zdała i to całkiem nieźle.
Trzy piątki i jedna czwórka z plusem. Odetchnęła. Było dobrze.
Podjeżdżając pod dom zauważyła kręcącego się
przy nim Mateusza. Szczerze powiedziawszy zapomniała o nim. Ciekawe o czym on
chce z nią rozmawiać?
Zaparkowała i wysiadła z samochodu. Nie chciała
zapraszać go do mieszkania. Nie znała go.
- Może
się przejdziemy? Muszę trochę odetchnąć świeżym powietrzem po zaduchu
uczelnianej auli.
Zgodził się chętnie.
- Co
studiujesz?
- Finanse
i zarządzanie.
- Ooo, to
grubsza sprawa. Trudny kierunek sobie wybrałaś.
- Nie jest
tak źle. Lubię przedmioty ścisłe i radzę sobie. A ty? Czym się zajmujesz?
- Jestem
na ostatnim roku inżynierii geotechnicznej i mechaniki gruntów na Politechnice
Gdańskiej.
- To też
ścisłe studia i chyba trudne.
- Nie tak
bardzo. Od dziecka się z tym oswoiłem, bo rodzice są geofizykami, a to co
studiuję jest niejako dziedziną pokrewną. Mają swoją firmę już od lat i ja
prawdopodobnie też tam zacznę pracę. Bronię się na początku lipca.
- No
dobrze. W takim razie powiedz mi dlaczego tak ci zależało na rozmowie ze mną.
- Pewnie
zauważyłaś, że jestem stałym bywalcem twojej pierogarni i nie przychodzę tam
tylko dla nieprawdopodobnie smacznych pierogów. Bardzo mi się podobasz i byłbym
szczęśliwy, gdybyśmy mogli się spotykać od czasu do czasu na prywatnym gruncie.
Zdumiona popatrzyła na niego.
- Ty
mówisz poważnie?
-
Śmiertelnie poważnie. Bardzo mi zależy na spotkaniach z tobą i na tym, by
poznać cię bliżej.
- To może
być trudne. Nie zrozum mnie źle, bo to nie jest tak, że ja nie chciałabym
chodzić na randki i umawiać się z tobą. Chodzi o czas, o przeraźliwie mało
czasu, a raczej o permanentny jego brak. Od dwóch lat, od kiedy tu przyjechałam
funkcjonuję na wysokich obrotach. Mam na wychowaniu młodszą siostrę. Ma dopiero
osiem lat. To głównie dla niej tak haruję. Dwa lata temu zainwestowałam trochę
pieniędzy w tę pierogarnię i nawet do głowy mi nie przyszło, że tak szybko
interes się rozkręci. To praca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Siostra
chodzi do szkoły, ja podjęłam zaoczne studia w zeszłym roku. Naprawdę trudno to
ogarnąć. Soboty i niedziele mam totalnie zajęte, bo wtedy mam wykłady. W dni
powszednie siedzę w pierogarni od ósmej do osiemnastej. Kiedy ja mam czas na
jakieś życie prywatne? Za chwilę mam egzaminy, sześć trudnych egzaminów. Sezon
turystyczny już się zaczął i dziennie trzeba ulepić kilka tysięcy pierogów.
Pojęcia nie mam, kiedy ja wreszcie odpocznę.
-
Rozumiem to doskonale. Ale wiem też, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Ja wkrótce
się obronię. Potem mam trzy miesiące luzu zanim podejmę pracę. Tak ustaliłem z
rodzicami. Mógłbym ci pomagać. Wprawdzie w lepieniu pierogów jestem kiepski,
ale wiem, że rano rozwozisz wyroby do zakładów pracy. Przez wakacje ja mógłbym
to robić. Wtedy byłaby możliwość widywania cię każdego dnia, dla mnie bardzo
kusząca. Dodatkowym atutem jest posiadanie przeze mnie samochodu, który byłby
wielce użyteczny w takiej sytuacji. Poza tym ty jak pozdajesz egzaminy, to też
będziesz miała wolne od nauki. Soboty lub niedziele moglibyśmy spędzać w swoim
towarzystwie.
Ludka uśmiechnęła się szeroko.
- Zawsze
masz pod ręką jakieś wyjście awaryjne? Zawsze jesteś taki przeraźliwie
przewidujący i logicznie planujący?
- Ja
staram się tylko wydobyć pozytywne aspekty tej niełatwej sytuacji. To jak,
zgodzisz się?
- No dobrze…
Możemy spróbować, ale najpierw moja sesja i twoja obrona, a potem zobaczymy.
Mateusz rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Lejesz
miód na moje serce. Bardzo bałem się tej rozmowy i twojej reakcji. Dziękuję, że
dajesz mi szansę. A teraz chodź, odprowadzę cię do domu, bo pewnie padasz na
twarz.
Był dwudziesty czwarty czerwca. Dzisiaj Lusia
miała zakończenie roku szkolnego. Ludka szła wraz z nią. Kiedy mała dostała
świadectwo duma rozpierała Ludce piersi, bo do świadectwa dostała jeszcze
nagrodę w postaci książki za bardzo dobre wyniki w nauce. Kiedy wracały już do
domu Luśka powiedziała.
- Jak
skończę czwartą klasę, to przyniosę ci świadectwo z czerwonym paskiem. Będziesz
ze mnie dumna.
- Już
jestem dumna kochanie, bo jesteś naprawdę dobrą uczennicą. W nagrodę wykupiłam
ci znowu kolonie na te dwa wakacyjne miesiące. Każdy turnus to trzy tygodnie
świetnej zabawy. W dodatku w lipcu pojedziesz do Niemiec i zwiedzisz Pojezierze
Meklemburskie. Pojedziecie też na wycieczkę do Rostocku i obejrzycie latarnię
morską. Zapowiadają mnóstwo atrakcji. Nie będziesz się nudzić.
Mała aż podskoczyła z wrażenia.
- Pojadę
za granicę? – zapytała z niedowierzaniem.
- Mhmm.
Aż ci zazdroszczę. Mam nadzieję, że przywieziesz mi jakąś pamiątkę?
- No
pewnie. Wybiorę dla ciebie coś naprawdę ładnego.
Rzeczywiście trochę zazdrościła siostrze tego
wyjazdu. Nagle poczuła się bardzo zmęczona tą wieczną gonitwą. Sama wyrwałaby
się chętnie choćby na miejscową plażę i poleniuchowała trochę. Niestety przed
nią były jeszcze dwa egzaminy, które bardzo chciała zdać. Wcześniejsze
zaliczyła bez najmniejszego problemu.
Żeby dziecko wyjechało za granice potrzebny jest paszport i zgoda prawnego opiekuna. Ludmiła nim nie jest. Jakoś mnie dziwi, że dyrekcja szkoły przez 2 lata się nie zorientowała, że coś jest nie halo... Ba gmina w której dziewczyny wcześniej były zameldowane ma obowiązek prowadzić ewidencję dzieci, które uczęszczają do szkoły. Urzędnicy jeszcze się nie zorientowali, że im mała "wyparowała?
OdpowiedzUsuńBea
Bea
UsuńBardzo dziękuję za pouczenie. Zapamiętam na przyszłość. Przypominam tylko skromnie, że to opowiadanie, fikcja literacka, która mocno odbiega od twardej rzeczywistości. Mogę wymyślać co chcę, bo wolno mi, ale wiem, że ludzie piszą opowiadania w stylu reality show, gdzie wszystko zgadza się z przepisami co do joty. U mnie tego nie znajdziesz. Jeśli Ci to nie odpowiada, to bardzo mi przykro.
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńrodzice dziewczyn skończyli żywot w okropny sposób, brrr!!! Mam tylko nadzieję, że byli tak zamroczeni alkoholem, że nic nie czuli. Niestety masz rację, że taki sposób życia właśnie w taki sposób może się skończyć i kończy się dość często. Dobrze, że sąsiadom nic się nie stało. Może jak zmienią miejsce zamieszkania, to oni przynajmniej wyjdą z tego zaklętego kręgu i przestaną pić?! Zapewne nic by to nie zmieniło, ale zastanawiam się czy dziewczyny dowiedzą się kiedykolwiek o tragicznej śmierci rodziców? Chyba jednak dobrze by było gdyby się dowiedziały. Nie chodzi mi tutaj o jakieś sentymenty, ale o zwykły spokój. Już nie musiałyby się "ukrywać" i "kłamać", bo jak wszyscy dobrze wiemy, kłamstwo ma króciutkie nogi. Nie powinno się cieszyć z czyjejś śmierci, ale w tym przypadku, może dobrze się stało, bo dziewczyny przynajmniej unikną w przyszłości ewentualnego obowiązku opiekowania się schorowanymi "rodzicami". No dobra dosyć smutnych spraw. O rany jaki przystojny ten Mateusz:) I do tego bardzo cierpliwy i chyba dość nieśmiały, cały rok zbierał się do rozmowy z Ludką!? Jak widać nie miał się czego obawiać, bo Ludka jest na tak:) Nawet znaleźli sposób na wspólne spotkania w tak zajętym harmonogramie Ludki:) Ciekawe czy to właśnie ten jedyny, czy też rozwiąże worek z adoratorami do ręki Ludmiły? Obie dziewczyny są niesamowicie konsekwentne. Jak już coś robią, to nie ma zmiłuj. Strach się bać takiego perfekcjonizmu:) Bardzo dziękuję za dzisiaj i czekam na kolejną odsłonę. Serdecznie pozdrawiam i przesyłam mnóstwo cieplutkich uścisków:)
p.s. jak to dobrze, że pomijasz niektóre fakty w opowiadaniach, bo przynajmniej widać, że opowiadania są czytane bardzo starannie:)
Gaja
Gaju
UsuńTo straszna śmierć, ale tutaj na Śląsku swojego czasu odnotowywano takich przypadków całkiem sporo, bo sporo tutaj patologii, która funkcjonuje do dzisiaj. Mało jest takich, którzy wyszli, jak to mówią, na ludzi. Oczywiście dziewczyny się dowiedzą, ale nie tak od razu. A w jaki sposób to do nich dotrze dowiesz się chyba z następnego rozdziału o ile dobrze pamiętam.
Mateusz, to bardzo poukładany młody człowiek z ambicjami podobnie jak Ludka. Szybko znajdą wspólny język.
Co do Twojego "post scriptum" to nie wiem czy opowiadania są czytane starannie, być może to tylko wielka chęć dać mi kolejnego kopniaka udowadniając mi, że nie przygotowałam się jednak solidnie do napisania tej historii. Ja chcę pisać o wrażliwości, empatii, o towarzyszących temu emocjach a nie posiłkować się kodeksem karnym i strzelać paragrafami. Kto by to wtedy czytał? Prawnicy? Hahaha. Tak właśnie ułożyłam sobie w głowie tę historię i mam gdzieś, że mała powinna mieć paszport wyjeżdżając za granicę, bo i tak wyjedzie np. na paszport zbiorowy. A że szkołą się nie zorientowała? No i dobrze. My Polacy niedbalstwo i niechlujstwo mamy w genach i uwielbiamy spychać sprawy na cudze barki. Może ktoś nie dopatrzył, bo mu się nie chciało? A niech tam. Kolejna część za tydzień i obiecuję, że bez żadnych paragrafów.
Pozdrawiam Cię najpiękniej i baaardzo dziękuję za długi wpis. :)
Małgosiu,
OdpowiedzUsuńjuż wielokrotnie pisałaś o tym, że Twoje opowiadania są fikcją literacką, więc nie ma co się przejmować. Wszystkiego w krótkim opowiadaniu nie da się zawrzeć, zresztą nie ma takiej potrzeby. Każdy sobie może "dopowiedzieć" niektóre szczegóły. Z drugiej strony na naukę nigdy nie jest za późno. W związku z powyższym proszę o odpowiedź co to jest żymlok i leberek, bo nie mam zielonego pojęcia (nawet nie wiem czy dobrze to napisałam)? Domyślam się, że jedno jest pasztetową, tylko które? Buziaki:)
Gaja
Hahaha. Gaju kochana, chyba powinnam pod tekstem wstawić objaśnienie.
UsuńŻymlok podobny jest do krupnioka, ale robiony nie z krwi i kaszy, ale z bułki i krwi. Żymła po śląsku to właśnie bułka.
Leberek natomiast jest to rodzaj pasztetowej w cienkim flaku.
Ściskam Cię serdecznie. :)
Kobieto, ależ im okropną śmierć wymyśliłaś. Nie mogli po prostu zapić się na śmierć(chociaż poniekąd tak było) albo akcje przenieść na zimę i mogli zamarznąć na śmierć, a nie pożar.
OdpowiedzUsuńWracając do drugiej części to w końcu pojawił się chłopak. I to bardzo przystojny i chyba nieśmiały skoro tyle czasu zwlekał ze znajomością.Oby jego rodzice nie mieli nic przeciwko tej znajomości, bo przypuszczam, że są bogaci skoro mają własną firmę.
Najbardziej spodobało mi się to ,że Ludmiła zrozumiała, że nie może cały czas pędzić za pieniędzmi i że jej od życia również coś się należy.
Pozdrawiam miło.
I gratuluję 800 OOO WEJŚć. U mnie ktoś hurtowo musi czytać , bo w ostatnich dniach miałam w statystykach ponad 1000 wejść dziennie.
UsuńRanczUla
UsuńJa na początku też odniosłam takie wrażenie, bo nagle w ciągu dnia było od 7 tysięcy do 12 tysięcy wejść. Nie tak dawno przez tydzień było bardzo skromnie też około tysiąca, a teraz znowu wróciło do dawnej liczby. Trochę to dziwne, ale nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać, bo bardzo mnie cieszy zainteresowanie blogiem. Kiedyś na pewno to się skończy i pewnie będę mocno rozczarowana jak liczba wejść drastycznie spadnie, ale póki co mam zamiar cieszyć się tym.
A jeśli chodzi o opowiadanie, to pożar był pierwszym pomysłem jaki przyszedł mi do głowy. To raczej dość typowa sytuacja, że najpierw solidna popijawa, gaszenie niedopałków niekoniecznie w popielnicy, ale gdzie popadnie i skutek mamy gotowy.
Ludka będzie rozwijać skrzydła, ale spotka ją też trochę kłopotów, którym będzie musiała zaradzić. Nie zawsze życie jest wyłącznie sielanką, prawda?
Bardzo Ci dziękuję za komentarz i za gratulacje. Cieszę się, że i u Ciebie przybywa na liczniku i cieszę się, że i ja mam w tym skromny udział, bo zaglądam często na Twój blog.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej. :)
Może jakieś kolonie z braku pogody czytają stare wpisy. Jednej osobie byłoby trudno.
UsuńRanczUla.
Na pewno są czytane stare opowiadania, bo wyświetlają mi się wejścia na nie. To dla mnie bardzo pozytywny znak, że nie odchodzą w niepamięć, ale ktoś jednak do nich wraca. U Ciebie na pewno jest podobnie.
UsuńRodzice dziewczyn zginęli w drastycznych okolicznościach. Mnie aż dreszcze przechodziły po plecach jak czytałam opis pożaru.Ale przynajmniej ich sąsiedzi mają teraz spokój. Z alkoholikami za ścianą nie było ciszy. Ludka się nieźle rozkręca. Trochę się z nią utożsamiam, bo od października także zaczynam studia na pokrewnym kierunku- zarządzanie. I trochę mnie to przerasta. Mam ogromnego doła, bo boję się, że źle wybrałam.
OdpowiedzUsuńMyślę, że Mateusz zostanie na dłużej w życiu dwudziestolatki. Jest naprawdę porządnym chłopakiem, z ambicjami i perspektywami na przyszłość.
Serdecznie Cię pozdrawiam, Andziok :)
Andziok
UsuńPrzede wszystkim gratulacje. Jestem pewna, że dobrze wybrałaś, bo ten kierunek ma przyszłość. Głowa do góry, bo na pewno sobie poradzisz.
Ludka ma dar przyciągania do siebie dobrych ludzi. Mateusz też do takich należy więc na pewno zagości w jej życiu na dłużej.
A co do pożaru, to wyjaśniałam już w e wcześniejszej odpowiedzi na komentarz RanczUli, że to był pierwszy pomysł jaki wpadł mi do głowy. Ludzie obarczeni uzależnieniami z reguły marnie kończą. Nie generalizuję, bo niektórym udaje się wyjść z nałogu, ale są to naprawdę jednostki.
Bardzo dziękuję za wpis i cieplutko pozdrawiam. Trzymam tez kciuki za powodzenie na studiach. :)
Przypuszczałam od początku ,że rodzice dziewczyn marnie skończą. Nie pomyliłam się jednak nie sądziłam ,że stanie się to w wyniku pożaru. Nikt płakać za nimi nie będzie.Ludka i Lusia będą mogli żyć spokojnie ,a tak mogło by być różnie. Jeśli ojciec lub matka dowiedzieli by się przypadkiem gdzie mieszkają lub zdobyli numer mogli wyłudzać od nich pieniądze lub nakłaniać ich na powrót do domu. Niektórym co prawda udaje się wyjść z nałogu ,ale to są wyjątki. Karina i Joachim nimi nie byli.
OdpowiedzUsuńNo i pojawił się na horyzoncie Mateusz.
Dobry,młody człowiek ,któremu dwudziestolatka wpadła w oko. Jestem ciekawa jak potoczą się dalsze losy Ludmiły i Mateusza.Bo widać jak na razie ,że przyszłość dziewczyny kreuje się w jasnych barwach. Pozdrawiam serdecznie :)
Justyna
UsuńTa przyszłość jawi się Ludce dość szczęśliwie. Okupiona jest wprawdzie ciężką, czasem ponad siły pracą, ale też jest powodem radości i realnych dochodów. Najważniejsze dla dziewczyny jest to, że nie biedują, że zawsze mogą zjeść trzy posiłki dziennie, mają się za co odziać i płacić rachunki. Nie ma właściwie czasu na miłość i randki, bo już od początku priorytety Ludki były inne, ale Mateusz zmieni jednak perspektywę postrzegania pewnych rzeczy, a ona w wielu przyzna mu rację.
Bardzo dziękuję Justyś za wpis. Pozdrawiam i ściskam Cię serdecznie. :)