ROZDZIAŁ
9
Ocknął się cały odrętwiały z
zimna. Czyżby przysnął? W takim miejscu? Spojrzał na zegarek. Podświetlany
cyferblat wskazywał godzinę dwudziestą trzecią dziesięć. – Zasiedziałem się Martuś i bardzo zmarzłem. Muszę wracać. Pewnie nie przypuszczałaś,
że ten dzień spędzę przy twoim grobie. Nawet chciałem zaproponować Wiki,
żebyśmy wspólnie świętowali nowy rok, ale nie miałem odwagi. Bałem się odmowy,
bo może ona miała już jakieś inne plany i to niekoniecznie związane ze mną?
Miałaś rację. Coraz więcej dostrzegam podobieństw między tobą i nią. Czasem
kompletnie mnie rozczula, tak jak ty… Czy wiesz, że używa tego samego,
ziołowego szamponu? Poczułem to kiedyś, gdy pochylała się nade mną. Pewnie
mógłbym ją pokochać, bo to wspaniała dziewczyna, ale miłość do ciebie jest zbyt
silna. To nie takie proste Martuś, nie takie proste… Trudne zadanie postawiłaś
przede mną i wreszcie zrozumiałem, że chcesz wyłącznie mojego szczęścia. Może
jeszcze kiedyś będę szczęśliwy Martuś, kto wie? – narzucił kaptur na
wełnianą czapkę i włożył rękawiczki, które dostał od Wiki. – Pójdziemy piesku.
Ty pewnie też zmarzłeś. – Momo zerwał się i otrzepał sierść. Nagle jak szalony
zaczął machać ogonem. – Paweł zdziwił się, bo tak reagował tylko na kogoś, kogo
znał. – Co jest Momo?
- Paweł? – Zdziwiony odwrócił się. Ten drżący
głos należał do Wiki. – Bardzo martwiłam się o ciebie. Nie wziąłeś telefonu…
Nie wiedziałam, gdzie cię szukać. W ostatniej chwili przyszło mi na myśl, że
jesteś u Marty. Przepraszam, że ci przeszkodziłam, ale tak bardzo nie chciałam
być dzisiaj sama – rozpłakała się. Poczuł dziwną tkliwość. Szukała go. Martwiła
się o niego. Biedna Wiki.
- Nie płacz Wiki. Zasiedziałem się tutaj, ale
właśnie zbierałem się do domu. Chodźmy. Napijemy się gorącej kawy i może
zdążymy o dwunastej otworzyć szampana.
Dziewczyna uśmiechnęła się
przez łzy. Złapała za rączki wózka i pchnęła go do przodu.
- Tak będzie szybciej, bo jeśli mamy zdążyć do
północy, to musimy się pośpieszyć – odpięła Monę ze smyczy. I tak biegła obok
Momo i nie oddalała się.
Po dwudziestu minutach dotarli
do domu. Pomogła Pawłowi się rozebrać i wstawiła wodę na kawę. Pamiętała, że
zostały jeszcze w misce upieczone przez nią pierniki. Postawiła je na stole i
wyciągnęła dwa wysokie kieliszki do szampana. Była za pięć dwunasta, gdy stawiała
parujące filiżanki na ławie. Podała Pawłowi butelkę z szampanem.
- Otwórz, tylko ostrożnie.
Rozlał szampan do kieliszków i
jeden z nich podał Wiktorii. Słyszeli jak zegar umieszczony na jednej z wież kolegiaty
wybija ostatnie minuty starego roku. Paweł uśmiechnął się do Wiki. Stuknął jej
kieliszek mówiąc
- Wiki, życzę ci, żeby ten nowy rok był lepszy
od tego, co mija, by przyniósł ci więcej radości niż smutku, by wszystkie twoje
marzenia i plany ziściły się w stu procentach i wreszcie życzę ci, żebyś była
po prostu szczęśliwa.
- A ja życzę ci spokoju w duszy i spokoju w
sercu. Jesteś naprawdę fajnym i dobrym człowiekiem, który zasługuje na wszystko
co najlepsze. Życzę ci, żebyś mógł wreszcie żyć pełną piersią tak jak ludzie w
twoim wieku i poczuł się spełniony i w życiu prywatnym i zawodowym. Wszystkiego
najlepszego przyjacielu.
Wypili trunek do dna. Wiki
włączyła telewizor. Zaczęli oglądać jakiś film, ale ani jedno, ani drugie nie
obejrzało go do końca.
Poczuł intensywny zapach
ziołowego szamponu i poruszył powiekami. Był przekonany, że znowu zaczyna śnić
sen o Marcie. Jednak to nie był sen, bo zapach czuł wyraźnie. Z trudem otworzył
powieki. Na jego ramieniu spoczywała głowa Wiki. Delikatnie odgarnął jej włosy
z twarzy i uśmiechnął się. Wyglądała naprawdę słodko. Psy spały koło kanapy
przytulone do siebie tak jak oni. Zerknął na zegar wiszący na ścianie. Była za
dziesięć ósma. Próbował delikatnie uwolnić ramię podkładając Wiki poduszkę, ale
obudziła się. Rozejrzała się nieprzytomnie dokoła natrafiając wzrokiem na
uśmiechniętą twarz Pawła.
- Dzień dobry Wiki – wyszczerzył się jeszcze
bardziej. – Mamy nowy rok.
- O rany, wszystko mnie boli. Zasnęliśmy?
Nawet nie wiem kiedy. Całą noc przygniatałam cię sobą. Przepraszam.
- Nic nie szkodzi. Nawet nie poczułem. Chcesz
wziąć prysznic? Orzeźwi cię trochę. Ja pójdę po tobie. Tam na półce są czyste
ręczniki. Na pewno znajdziesz.
Zwlekła się z kanapy i ruszyła
do łazienki. Po prysznicu faktycznie poczuła się lepiej. Nastawiła expres i ubrała
się pośpiesznie krzycząc, że wychodzi z psami. Wolnym krokiem powędrowała do
parku. Mocniej nacisnęła czapkę na głowę. Było dość zimno. Postanowiła trochę
się rozruszać i pobiegać z psami. Po dwudziestu minutach zrobiło się jej
całkiem ciepło. Kiedy wróciła Paweł szykował im śniadanie. Zdjęła z blatu psie
miski i podstawiła zwierzakom pod wilgotne nosy.
- Jak tam jest? – zapytał Paweł pokazując
głową okno.
- Zimno, ale pogodnie. Dzisiaj też idziesz na
cmentarz?
- Chyba sobie odpuszczę. Wczoraj trochę
przemarzłem. Zasiedziałem się. Nie chcę się znowu przeziębić. Ciekawe jak Basia
i Olek. Mam nadzieję, że fajnie się bawili i wrócą zadowoleni.
- Na pewno. Akurat ta firma staje na wysokości
zadania jeśli chodzi o imprezy dla pracowników.
Skończyli jeść. Wiki pozmywała
jeszcze i zaczęła się zbierać.
- A ty dokąd? – Paweł obrzucił ją zdziwionym
spojrzeniem. – Myślałem, że zostaniesz na obiedzie.
- I tak za często siedzę ci na karku. Idę
odespać tę noc i tobie też radzę. Niewiele mieliśmy tego snu. Jutro pewnie
Aleksander będzie chciał zacząć malować. Wziął sobie cały tydzień urlopu.
Pomoże też w sprzątaniu. Jak wszystko będzie gotowe, to przyjedziesz i ocenisz.
Ja zacznę załatwiać formalności, wiesz… regon, NIP i tak dalej. Lecę. Dziękuję
za to, że mnie nie przegnałeś. Do zobaczenia.
Kolejny tydzień był bardzo
pracowity zwłaszcza dla Wiki i Aleksandra. Ona latała po urzędach, on malował.
Kolory wyszły świetnie i pomieszczenia od razu nabrały charakteru. W czwartek
wszystko było wysprzątane łącznie z umytymi oknami drzwiami i roletami. Basia
chcąc dotrzymać Aleksandrowi towarzystwa przyjeżdżała popołudniami i też
pomagała uprzątać bałagan. Dzięki jej zapobiegliwości kuchenna szafka w aneksie
zapełniła się zapasem herbaty, cukru i kawy. W malutkiej lodówce, chłodziło się
mleko do niej.
Paweł też nie próżnował. Na
Allegro udało mu się tanio nabyć meble biurowe w postaci biurek jakie mu się
podobały i regałów, których część miała stanąć w pakamerze. Wydawało się, że
nie zaniedbali niczego i pamiętali o wszystkim. Wiki udało się podpisać umowę z
operatorem i dzięki temu błyskawicznie dano im numer i podpięto telefon.
Generalnie sprawy wychodziły na prostą.
W sobotni poranek Wiktoria
zajrzała do Pawła i wyciągnęła go na oględziny.
- Ty jako główny wspólnik musisz zrobić odbiór
techniczny. Ciekawe, czy ci się spodoba.
Był zachwycony. Kolory ścian
wyszły rewelacyjnie. Wszędzie było czyściutko i pachniało świeżością. Wiki
przykucnęła przy wózku i odwróciła do niego uśmiechniętą twarz.
- I jak?
Pochylił się i czule gładząc
jej włosy delikatnie cmoknął ją w policzek. Był ciepły i taki miękki.
- Jesteś moją bohaterką i do końca życia będę
wdzięczny losowi, że mi cię zesłał. Wyszło niesamowicie. Teraz jeszcze meble i
możemy zacząć przyjmować klientów. Oby było ich jak najwięcej.
- Zamówiłam szyld, a oprócz niego dwie tablice
informacyjne, które można przykleić na szybie, bo są z plexi. Napiszą na nich
czym będziemy się zajmować, bo oprócz serwisu, ja jednak chciałabym zająć się
projektowaniem stron i programowaniem dla firm. Wkrótce też będę drukować
ulotki i porozwożę je. Mocno w to wierzę Paweł, że to całe przedsięwzięcie
wypali i wierzę też, że twoja Marta otoczy i mnie swoją opieką. - Zaskoczony
Paweł spojrzał jej w oczy. – Nie obraź się, - kontynuowała - ale Basia
wspomniała coś, że miewasz sny o niej. Myślę, że to jakiś znak, że ona chce ci
coś przekazać.
- Już mi przekazała. Nie śni mi się ostatnio i
to chyba dobrze, bo te sny wykańczały mnie psychiczne. Przez nie strasznie za
nią tęskniłem i to ta tęsknota wyganiała mnie co dnia na cmentarz. To było jak
obsesja. Myślę, że ona uznała, że powiedziała mi już wszystko, co uważała za
ważne i to dlatego nie miewam snów o niej. To chyba też znak, że osiągam powoli
jakąś normalność – przetarł nerwowo czoło. – Nie mówmy już o niej, dobrze? Dla
mnie to już temat zamknięty, i choć ból po jej stracie pozostanie we mnie na
zawsze, to nie powinienem już oglądać się wstecz, ale iść do przodu. Ona tego
chciała i miała rację. Chodźmy do parku. Ładna pogoda dzisiaj. Przynajmniej psy
się wybiegają. Jak będziemy wracać wstąpimy do tej cukierni na rogu. Mam
dzisiaj wielką ochotę na pączki, a tam sprzedają najlepsze. Mam też nadzieję,
że zjemy razem obiad.
Na twarz Wiki wypłynął
szczęśliwy uśmiech.
- Jak pan sobie życzy panie Stec.
Dzięki operatywności i
wielkiemu zaangażowaniu Wiki otworzyli firmę pod koniec stycznia. To ona
odwaliła kawał dobrej roboty doprowadzając wszystko do szczęśliwego finału.
Paweł nieustannie ją podziwiał
i mówił jej o tym, że gdyby nie ona, w pojedynkę nie zdziałałby nic. To ona
obleciała niemal całe miasto roznosząc ulotki reklamujące ich serwis.
Aleksander i Basia wzięli trochę i rozdali w swoich zakładach pracy. Kiedy
jednego ze styczniowych popołudni Olek stojąc na drabinie przykręcał ostatnią
śrubę przy szyldzie, kibicująca mu Wiki i Paweł uznali, że najgorsze mają już
za sobą. Urządzili następnego dnia małe przyjęcie połączone z uroczystym
otwarciem zapraszając na nie swoje rodziny w tym Leśniaków. Wszyscy gratulowali
Pawłowi, chociaż on wciąż powtarzał, że gratulacje należą się wyłącznie
Wiktorii, bo on niewiele tu zrobił. Jego teściowie też byli pod wrażeniem.
Pochylony w kierunku Pawła Józef szeptał mu do ucha, że Wiki, to wspaniała
dziewczyna.
- Bardzo ją oboje polubiliśmy. Jest taka
wesoła, spontaniczna i szczera. Czasami mam wrażenie jakbym widział przed sobą
Martę, ale to przecież niemożliwe. Mimo wszystko ona bardzo mi ją przypomina.
Pawłowi ścierpła na karku
skóra. Przecież nie mógł mu powtórzyć słów jego córki, które usłyszał kiedyś w
jednym ze snów, że „Ja to Wiki, a Wiki to ja”, bo pewnie uznałby go za wariata.
- Masz rację. Trochę są podobne. Wiki to
wspaniała kobieta i ma równie wspaniały charakter. Martusia też taka była.
Gdyby żyła, jestem przekonany, że dożylibyśmy w szczęściu do późnej starości.
- Myślę Paweł, że powinieneś jednak założyć
rodzinę. Jesteś młody, praktycznie życie stoi przed tobą otworem. I ja i mama
uważamy, że nie powinieneś być sam.
Leśniak kompletnie go zaskoczył.
- I nie mielibyście o to do mnie żalu? Nie
uważalibyście, że zdradzam pamięć Marty?
- Żartujesz? Już dość przeszedłeś cierpienia synku
i na duszy i na ciele. Też ci się coś od życia należy. Myślisz, że bylibyśmy
tak egoistyczni i zabraniali ci się związać z inną kobietą? Przecież nas znasz
i na pewno wiesz, że bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś kogoś miał, a twoje dzieci
traktowalibyśmy jak własne wnuki.
W oczach Pawła zalśniły łzy.
Obawiał się takiej rozmowy, chociaż w jego mniemaniu byłaby całkiem hipotetyczna.
Jego teściowie kolejny raz potwierdzili, że są niesamowicie wspaniałomyślnymi
ludźmi.
- Jestem wam bardzo wdzięczny za te słowa, bo
są dla mnie ogromnie ważne. I dziękuję za to, że wciąż traktujecie mnie jak
syna. – Józef poklepał go po ramieniu.
- Bądź pewien, że to nigdy się nie zmieni.
Wreszcie ruszyli pełną parą. Na
początku to były drobne naprawy, które nie przynosiły imponujących zysków, ale
też na takie się nie nastawiali. Oboje pragnęli tylko, żeby zarobić jakieś
uczciwe pieniądze, za które mogliby przeżyć miesiąc.
Wiki objechała zakłady pracy
nie tylko w Łasku, ale i w Zduńskiej Woli i Sieradzu. Dotarła do ich dyrektorów
przedstawiając im szeroki wachlarz usług, które firma mogła zaproponować.
Uważała, że ulotki są dobrym posunięciem reklamowym, ale osobista rozmowa
potrafi nieraz zdziałać cuda. Powoli, ale jednak zaczęły napływać zlecenia nie
tylko w sprawie zaprojektowania stron internetowych, ale też takie dotyczące
napisania przystępnych w obsłudze programów ułatwiających życie księgowym,
kadrowym i ludziom z działów socjalnych. Wiki była zachwycona i z zapałem
zabrała się do pracy. Paweł zajmował się stroną techniczną. Wymieniał
podzespoły, przyspieszał działanie komputerów, montował karty pamięci i mnóstwo
innych rzeczy. Często przywożono mu stare typy komputerów a nie nowoczesne
laptopy. Lubił taką grzebaninę i miał satysfakcję, gdy udało mu się zreanimować
takie starocie. Ludzie byli mu wdzięczni, bo nie każdego było stać na dobrej
klasy komputer.
Powolutku pięli się w górę.
Oprócz nich istniały jeszcze dwa takie serwisy na terenie miasta, na szczęście
nie funkcjonowały zbyt blisko siebie. Nie mieli więc konkurencji pod nosem i
mogli rozwijać skrzydła. Zyskami dzielili się sprawiedliwie na pół. Początkowo
musieli trochę dokładać do interesu, bo brakowało na czynsz lub media. Jednak
po dwóch miesiącach działalności nie było już takiej potrzeby.
Psy zawsze były z nimi.
Zainwestowali w ogromny kojec z gąbki, żeby mógł pomieścić obydwa. W południe
Wiki robiła sobie przerwę i zabierała je, żeby się mogły wybiegać. Jej relacje
z Pawłem nieco się zacieśniły. Często gotowali coś razem i jadali wspólne
posiłki. Potem Wiki zabierała Monę i wracała z nią do domu.
Paweł przyzwyczaił się i coraz
bardziej doceniał Wiktorię. Przyłapał się nawet na tym, że przed snem rzadziej
myśli o Marcie, a częściej o Wiki. – Czy
to normalne? – czasem pytał sam siebie. – Tego właśnie pragnęła dla mnie Marta, żebym wreszcie zaczął żyć –
przypominał sobie. Już nie jeździł tak często na cmentarz. Po prostu w tygodniu
nie miał na to czasu. Jednak sobotnie poranki zaczynał właśnie od wizyty na
grobie Marty. Nie tak rzadko towarzyszyła mu Wiktoria i przy okazji paliła
znicze na grobie swoich tragicznie zmarłych rodziców.
Zażyłość Aleksandra i Basi
miała się świetnie. On już świata nie widział poza swoją małą kobietką.
Ewidentnie się w niej zakochał. Ona również nieśmiało odwzajemniała to uczucie.
Pierwsze pocałunki były dla niej nieco krępujące, ale szybko do nich przywykła,
bo sprawiały jej przyjemność. Zaczęli snuć wspólne plany.
- Nie jesteśmy już nastolatkami Basiu – mówił
Aleksander. – Jeśli jesteśmy pewni swoich uczuć względem siebie, powinniśmy
pójść o krok dalej. Myślę, że randki są fajne, ale szkoda tracić na nie czas.
Powinniśmy się pobrać i zacząć wspólne życie.
Te słowa trochę przestraszyły
Baśkę, ale pomyślała, że to właśnie on jest tym jedynym i właściwym facetem dla
niej i na pewno będzie z nim szczęśliwa. Opowiedziała o tych planach ojcu.
Chciała znać jego zdanie. On jednak uśmiechnął się szeroko i mocno uściskał
córkę.
- Już przestałem wierzyć, że to moje pobożne
życzenie kiedyś się spełni. Tak się cieszę Basiu. Aleksander to taki porządny i
solidny człowiek. Ma dobry charakter i na pewno cię uszczęśliwi.
Uspokojona słowami ojca
opowiedziała przebieg tej rozmowy Olkowi. Nie posiadał się ze szczęścia.
Spontanicznie uklęknął na środku chodnika i wyjąwszy z kieszenie czerwone,
aksamitne puzderko poprosił ją o rękę. Oszołomiona powiedziała „tak”.
Nie omieszkali podzielić się tą
radosną nowiną z rodzeństwem. Szczęśliwy Paweł gratulował im z całego serca,
podobnie Wiki.
Zaczęli planować ślub. Oboje
doszli do wniosku, że pobiorą się latem, w czerwcu i że to będzie skromne
przyjęcie dla małej liczby osób. Basia pięknie wykaligrafowała zaproszenia
między innymi dla Leśniaków. Oboje byli bardzo zaskoczeni, ale i szczęśliwi.
Basię kochali jak córkę, a Aleksander też pozyskał ich sympatię.
Młodzi ustalili, że po ślubie
zamieszkają z ojcem Basi. Aleksander rozmawiał też z siostrą.
- Od czerwca będziesz znowu tutaj sama, ale
pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Przecież wiem. Jestem naprawdę szczęśliwa,
że się pobieracie. Nie mogłeś wybrać lepszej kobiety. A ja poradzę sobie. Mam
już przecież pracę i nie najgorzej mi się powodzi. Będzie dobrze. Dajcie znać,
gdy będziecie potrzebowali pomocy przy organizacji wesela.
- Myślę, że nie będzie potrzebna. Przecież
ludzi przyjdzie niewielu. Ty, Paweł, pan Stec, Leśniakowie, mój najlepszy
kolega z pracy z żoną i jakaś Basi koleżanka z mężem. Poza tym bardzo chcielibyśmy,
żebyście ty i Paweł zostali naszymi świadkami. Nie wyobrażam sobie nikogo
innego w tej roli.
- Oczywiście. Ja bardzo chętnie, a i Paweł na
pewno będzie szczęśliwy.
Ślub oczywiście miał być
cywilny. Po pierwsze Aleksander był rozwodnikiem a po drugie nie był katolikiem. Najbardziej ucieszył się z tego Paweł. To byłaby dla niego katusza,
gdyby musiał siedzieć przez godzinę w kościele i wysłuchiwać tego kościelnego
patosu, którego pewnie sam ksiądz nie rozumiał.
Dwudziestego trzeciego czerwca
wszyscy zaproszeni na ślub i wesele goście zgromadzili się przed salą ślubów
Urzędu Stanu Cywilnego. Czekano na młodych. Pojawili się wkrótce. Aleksander
promieniał. Ubrany w tradycyjny czarny garnitur, śnieżno białą koszulę i
elegancką, aksamitną muszkę prezentował się rewelacyjnie. Obok uczepiona jego
ramienia szła Basia w ślicznej, białej, połyskliwej sukience do połowy łydki.
We włosy miała wpiętą białą różę. Wyglądała skromnie, ale bardzo pięknie. Już
wcześniej zastanawiała się nad kolorem sukienki, ale pomyślała, że skoro nie
będzie mogła wziąć kościelnego ślubu, biała sukienka nieco jej to
zrekompensuje.
Uroczystość trwała krótko.
Paweł podał Aleksandrowi obrączki. Młodzi złożyli przysięgę, po której wszyscy
podpisali stosowne dokumenty. Po pół godzinie uczestnicy ceremonii wylegli na
korytarz. Tam Aleksander poinformował ich, że wynajął na kilka godzin
restaurację i już czekają tam na nich z obiadem.
Nie zamawiali weselnej sali.
Przy tak okrojonej liczbie osób było to niemożliwe. W końcu zdesperowany Olek
wybrał jedną z miejscowych restauracji i dogadał się z jej właścicielem.
Restauracja posiadała trzy sale i w jednej z nich zgodził się urządzić
przyjęcie weselne. Niestety dwie pozostałe musiały być czynne. Na szczęście ich
sala posiadała drzwi, które po prostu zamknięto.
Goście byli zadowoleni, bo menu
przedstawiało się bardzo smacznie. Najpierw dwudaniowy obiad, po nim zimna
płyta i weselny tort. Przed dwudziestą podano ciepłą kolację, a o dwudziestej
czwartej wszyscy rozjechali się do domów. Było skromnie, tak jak chcieli
państwo młodzi bez pompy i blichtru. Na szczęście nikt nie narzekał i nikt nie
był rozczarowany. Poprawin nie brano pod uwagę w ogóle. W niedzielę wieczorem
Basia z Aleksandrem wyjeżdżała w podróż poślubną. Mieli spędzić dwa tygodnie
nad morzem. Jedyne szaleństwo na jakie sobie pozwolili, to wykupienie pobytu w
apartamencie dla nowożeńców.
W niedzielny poranek w domu
Pawła pojawiła się niezapowiedziana Wiki.
- Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale w
domu już od bladego świtu Aleksander przy pomocy Basi pakuje swoje rzeczy.
Wszędzie jest niesamowity rozgardiasz. Postanowiłam, że dam im wolną chatę i
będę sprzątać jak już wyniosą się z mieszkania.
- Nic nie szkodzi. Dzisiaj zapowiada się ładny
dzień. Jadłaś już śniadanie?
- Nie. Wyszłam tak jak stałam zabierając Monę.
- W takim razie najpierw zrobimy sobie i psom
coś do jedzenia, wypijemy kawę i pójdziemy na długi spacer. Może pójdziemy na łąki?
Nie byłaś tam jeszcze, a to naprawdę fajne miejsce. Możemy nawet wziąć koc,
żebyś miała na czym usiąść. Zrobimy sobie niedzielny piknik.
Wiki uśmiechnęła się
uszczęśliwiona.
- To na pewno będzie udany dzień.