ROZDZIAŁ
4
Siedziała w mrocznym pokoju
przy małym drewnianym stoliku i trzęsła się. Nie, nie z zimna. Ze strachu. Po
raz pierwszy była w takim miejscu. Było obce, nieprzytulne, surowe, budzące
grozę. Śledczy siedzący naprzeciwko skierował w jej stronę małą lampę.
- Imię i nazwisko.
- Iwona Zakrzewska – odpowiedziała drżącym
głosem. Postanowiła, że nie będzie nic ukrywać i postara się szczerze
odpowiadać na pytania. Może dzięki temu szybciej ją wypuszczą?
- Ile ma pani lat?
- Skończyłam dwadzieścia jeden.
- Zawód?
- Bez zawodu. Mam tylko ogólniak.
- Jak dobrze liczę ukończyła go pani trzy lata
temu. W takim razie gdzie pani pracuje?
- Nie pracuję. Wciąż szukam pracy.
- Z czego więc pani się utrzymuje?
- Do niedawna utrzymywała mnie matka, ale teraz
podjęłam pieniądze z lokaty, którą mi założyła jak byłam dzieckiem.
- I to z tych pieniędzy kupuje pani narkotyki?
- Nie kupuję żadnych narkotyków. Te, które
znaleźliście u mnie w domu nie były moją własnością. To Kuba je przyniósł. Kuba
Jędrzejczak – dodała.
- Ale skorzystała pani z nich. Wszyscy
skorzystaliście, bo byliście upaleni.
- No tak, ale to tylko po to, żeby się trochę
odprężyć. Ja wypaliłam dwa skręty to wszystko.
W podobnym tonie przebiegały
przesłuchania pozostałych. Na razie zatrzymano ich na czterdzieści osiem
godzin.
Nie potrafiła zasnąć. Łóżko
było niewygodne i twarde, a koc śmierdział czymś bliżej nieokreślonym. – Matka pewnie jutro tu przyleci i wyciągnie
mnie stąd – pomyślała. – Nie wytrzyma
i nie pozwoli, żebym miała tu gnić. W końcu mnie kocha – pomyślała z
ironią. – Co za głupia suka, żeby
sprowadzać policję do mieszkania i jaki obciach przed kumplami. Jak ja im teraz
spojrzę w oczy? Ona zawsze musi wywinąć jakiś numer, bo nie była by sobą.
Ewa nie miała najmniejszego
zamiaru interweniować w sprawie córki. Następnego dnia jak zwykle poszła rano
do pracy i ani w głowie jej były spacery na komendę. – Jak trochę posiedzi, to może nabierze rozumu.
Po wczorajszym sprzątaniu tego
bajzlu wyżyła się jeszcze na komputerze Iwony i na jej telefonie rozwalając oba
przedmioty młotkiem. Ulżyło jej.
Posiedzenie sądu odbyło się w
trybie przyspieszonym. Wszystkich zatrzymanych doprowadzono do sądu następnego
dnia i wszyscy tego dnia usłyszeli wyroki. Iwona dostała dwieście sześćdziesiąt
godzin prac społecznych. Nie wiedziała co lepsze, czy odsiedzieć wyrok nic nie
robiąc, czy jeździć gdzieś do geriatryka i podcierać starym dziadkom tyłki.
Jednak wyboru nie miała. Po rozprawie zwolniono ją do domu.
Już od progu uderzył ją zapach
środków odkażających. Pokręciła nosem. – Matka
pewnie znowu grzała rejony. Czyścioszka. – Weszła do swojego pokoju i
oniemiała. Na biurku leżał pogruchotany na drobny mak komputer a na tapczanie
jej komórka w podobnym stanie. Aż się zatrzęsła z wściekłości. – Ty stara zdziro
nie daruję ci tego - wysyczała. – Przesadziłaś i to grubo. Zapłacisz mi za to.
Przekręciła w zamku klucz i
sięgała do włącznika światła, gdy otrzymała pierwszy cios. Aż zwinęła się wpół.
Pomyślała, że to któryś z „gości” Iwony wrócił, żeby zemścić się na niej.
Rozbłysło światło, ale zamiast mężczyzny zobaczyła w pozie bojowej własną
córkę.
- Oszalałaś?! Podnosisz rękę na matkę?! –
wykrztusiła. Iwona nie odpowiedziała, ale z całej siły zamkniętą pięścią
strzeliła ją w twarz.
- Wiesz za co suko? Za komputer, a to za
komórkę – posłała drugi cios. – Nie miałaś prawa tego robić.
- Nie? Obie rzeczy kupiłam za własne, ciężko
zarobione pieniądze i mogłam z nimi zrobić co żywnie mi się podobało. Masz
bogatych przyjaciół niech ci kupią.
Iwona schwyciła ją za ręce
przyciskając do ściany.
- Powinnaś tak oberwać, żeby cię z podłogi
zbierali. Jesteś wyrodną matką. Najpierw nasyłasz na mnie policję, a potem
niszczysz moje rzeczy. Chyba już do reszty zgłupiałaś.
- O nie moja droga, teraz wreszcie nabrałam
rozumu – Ewa obróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania. Mocno krwawiła.
Miała rozcięte oba łuki brwiowe i wargę. Poszła na pogotowie po obdukcję. To
miał być rodzaj zabezpieczenia w razie gdyby w przyszłości musiała stanąć w
sądzie z córką twarzą w twarz. Założono jej sporo szwów. Była mocno opuchnięta.
Następnego dnia poszła do przychodni, gdzie na podstawie zaświadczenia z
pogotowia wypisano jej dwa tygodnie zwolnienia. Równie dobrze mogła zgłosić ten
incydent na policji, jednak nie zrobiła tego. – Ona już i tak ma kłopoty. Nie będę kopać leżącego. – pomyślała.
Następnego dnia, kiedy tylko
upewniła się, że Iwona wyniosła się z domu zadzwoniła do Wandy i z płaczem
opowiedziała jej o wczorajszym incydencie. Wanda była wstrząśnięta.
- Kochanie wytrzymaj jeszcze do soboty. Mam
dla ciebie mieszkanie i mam dobre nowiny odnośnie pracy. Przyjmą cię. Nie ma
już co zwlekać. Załatwiaj wypowiedzenie, a w sobotę przyjadę samochodem
dostawczym razem z Władkiem i jego bratem Staszkiem. Przeprowadzimy cię.
Natchniona tymi pozytywnymi
wieściami ubrała się i pojechała do pracy. Jej widok zszokował koleżanki, ale
powiedziała im, że została napadnięta, nie powiedziała tylko, że przez własną
córkę. Szybko napisała wypowiedzenie. Już wcześniej rozmawiała z dyrektorem.
Opowiedziała o sytuacji w domu, bo nie chciała być posądzona o to, że coś
kręci. Dyrektor bez problemu zgodził się na wypowiedzenie za porozumieniem
stron od dnia, w którym kończyło jej się L-4 i życzył jej szczęścia. Spakowała
jeszcze swoje rzeczy i pożegnała się z dziewczynami. Zżyła się z nimi i trochę
żal było jej odchodzić, ale nie miała wyjścia. Jeszcze tego samego dnia
podjechała do firmy, w której sprzątała. Tu była zatrudniona na umowę-zlecenie,
więc nie było problemu z zerwaniem umowy.
Następnego dnia rano odwiedziła
matkę. Ta przeraziła się jak zobaczyła jej twarz. Ewa opowiedziała wszystko,
opowiedziała o lokacie, którą Iwona potajemnie spieniężyła.
- Na razie nic jej o tym nie mówiłam, że wiem.
Wyprowadzam się do Legionowa. Wanda, córka pani Tekli załatwiła mi tam pracę i
mieszkanie. Ma w sobotę przyjechać i przewieźć meble. Będę dzwonić i informować
cię o wszystkim. Mam zamiar wywieźć wszystko do ostatniego stołka. Zostawię
ogołocone mieszkanie. Niech Iwona poczuje jak to jest dorabiać się od łyżki. Poza
tym mam zamiar jutro pójść do urzędu i wymeldować siebie i ją. I naprawdę nie
obchodzi mnie, gdzie się podzieje. Na lokacie było dość pieniędzy, żeby kupiła
sobie jakąś kawalerkę i urządziła ją. Jestem pewna, że przynajmniej połowy tych
pieniędzy już nie ma. Gdyby tu się pojawiła nie udzielaj jej o mnie żadnych
informacji, nie wpuszczaj jej do domu, nie dawaj żadnych pieniędzy. Gdyby ci
groziła, zgłoś to na policję. Poradzisz sobie, tak?
Matka pogładziła jej spracowaną
dłoń.
- Nie martw się kochanie. Zawsze za ścianą są
sąsiedzi, którzy pomogą. Najważniejsze, żebyś ty wreszcie osiągnęła równowagę i
spokój. Już dawno powinnaś była to zrobić. Naprawdę nie pojmuję w kogo ona się
wdała? Kazimierz był takim dobrym człowiekiem, ty też takim jesteś. Dlaczego ona
jest takim odmieńcem, trudno to pojąć.
- To moja wina mamusiu. Za bardzo chciałam ją
chronić. Przecież to moje jedyne dziecko. Byłam wpatrzona w nią jak w obraz.
Pobłażałam, wiele rzeczy puszczałam płazem składając to na karb młodości, która
musi się wyszumieć, wielokrotnie wybaczałam. Popełniłam ogromny błąd,
popełniłam mnóstwo wychowawczych błędów. Teraz wiem, że nie można kochać tak
ślepo. Wy potrafiliście wychowywać mądrze. Kiedy zasłużyłam nagradzaliście,
kiedy coś przeskrobałam, były kary. Powinnam była postępować tak samo, ale
cóż…, czasu nie cofnę. Jedyne co mogę zrobić teraz, to ratować siebie. Skoro
już raz podniosła na mnie rękę, może to powtórzyć. Nie zniosłabym tego. Jest
ode mnie wyższa i silniejsza. Jak mam się bronić przed przemocą własnej córki? Jej
już nie jestem w stanie pomóc, a tak naprawdę straciłam do niej serce. Doszło
do tego, że zamiast kochać ją najmocniej i najszczerzej, znienawidziłam własne
dziecko. Nie potrafię wykrzesać z siebie tej miłości, którą kiedyś ją darzyłam,
nie po tym czego od niej doświadczyłam. To pobicie przelało czarę goryczy –
rozpłakała się. Mama pogładziła ją po głowie.
- Jest mi cię strasznie żal kochanie, ale
uważam, że wreszcie postępujesz właściwie. Wy dwie nie możecie mieszkać pod
jednym dachem, bo to mogłoby się skończyć tragicznie. Masz, – podała jej
szklankę z jakimś naparem – to melisa, uspokoi cię trochę.
Do końca tygodnia Ewa biegała
po urzędach załatwiając sprawę wymeldowania. Musiała rozliczyć się ze zużycia
prądu i gazu. Iwona mogła zostać w mieszkaniu do końca miesiąca, czyli jakieś
dziewiętnaście dni, a potem oddać klucze w administracji budynku. Nie nękała
jej więcej. Wychodziła przed siódmą rano każdego dnia i ta regularność
pozwoliła Ewie myśleć, że być może dostała jakąś pracę. Nie miała pojęcia, że
jej córka jeździ do szpitala geriatrycznego i sprząta sale chorych lub z
wielkim obrzydzeniem myje baseny.
W sobotę o dziewiątej usłyszała
sygnał komórki. To Wanda dzwoniła informując ją, że stoją pod jej blokiem.
- Wejdźcie na górę Wandziu, drugie piętro. Ja
już jestem prawie spakowana, ale wszystko trzeba będzie znieść na dół. Dużo
tego. Bardzo dużo.
- Tym się nie martw, bo przywiozłam trzech
silnych mężczyzn zamiast dwóch. Jest z nami syn Staszka. Zaraz będziemy.
Otworzyła na oścież drzwi i
przywitała się wylewnie z Wandą.
- Wyglądasz strasznie. Jak ona mogła cię tak
pobić? W głowie się nie mieści. To co zabieramy?
- Wszystko Wandziu, absolutnie wszystko. Nie
zostawię tu nawet szpilki. – Wanda uśmiechnęła się złośliwie.
- Mądra dziewczynka. Zaczniemy od najcięższych
rzeczy. Najpierw lodówka i pralka. Potem kanapa i tapczan a na końcu meble. Do
roboty - zarządziła.
One przenosiły lżejsze rzeczy.
Ewa nie miała pojęcia ile razy obracali w te i z powrotem. Mimo to wydawało
się, że idzie dość sprawnie. Pościągała jeszcze firanki i boki wkładając je do
reklamówki. Rozejrzała się po pustym mieszkaniu. – Mogłyśmy być tu naprawdę szczęśliwe. Wszystko zepsułaś kochana
córeczko, wszystko… – Na środku pokoju położyła na podłodze dużą, białą
kopertę. To był list pożegnalny do Iwony. Wyszła z mieszkania zamykając drzwi i
zostawiając klucz u sąsiadki z prośbą, aby ta przekazała go córce.
Samochód był duży. Miał
podwójne siedzenia. Z przodu dla kierowcy i pasażera a z tyłu mógł pomieścić
jeszcze trzy osoby. Ewa usadowiła się z tyłu tuż obok Wandy. Uśmiechnęła się do
niej smutno.
- Możemy ruszać.
Mąż Wandy odpalił silnik i
wolno wyjechał na osiedlową ulicę. Wiedziona ciekawością Ewa zapytała o
mieszkanie.
- Mówiłaś, że to dwa nieduże pokoje z kuchnią
i łazienką, a pytałaś o opłaty? – Wanda uśmiechnęła się i znacząco spojrzała na
Staszka.
- Nie mówiłam ci wcześniej, ale sytuacja jest
następująca. Dom, w którym mieszkamy zbudowany jest na kształt czworaków. Jest
parterowy, ale bardzo rozległy. Spokojnie mogą w nim mieszkać trzy rodziny. My
z Władkiem zajmujemy jedno z mieszkań. W drugim mieszka Staszek. Od kilku lat
jest wdowcem i dopóki Mirek był singlem mieszkali w tym mieszkaniu we dwójkę.
No i wreszcie jest trzecie mieszkanie metrażowo najmniejsze. Kilka miesięcy
temu Mirek się ożenił. Z myślą o nim Stach wyremontował to małe mieszkanko,
żeby młodzi mogli mieszkać osobno. Traf jednak chciał, że teściowie Mirka
podarowali im w prezencie ślubnym mieszkanie własnościowe w blokach. Jest duże,
trzypokojowe. Wiadomo, że młodzi wolą mieszkać w nowoczesnych warunkach a nie w
starym domu. Tak więc wydawało się, że robota Stacha poszła na marne. Jednak
gdy opowiedziałam mu twoją historię on nawet się nie zastanawiał i powiedział,
że mam cię tu sprowadzić. Warunki są takie. Każdy z nas ponosi opłaty za media.
Czynszu nie płacimy, bo dom jest po rodzicach obu braci i teraz stanowi ich
współwłasność. Jednak jeśli wymaga remontu wszyscy jak jeden mąż robimy na
niego zrzutkę. Każde mieszkanie ma wydzielony kawałek ziemi pod ogródek i twoje
też ma. Na razie, żeby ziemia nie leżała odłogiem Stachu postawił tam szklarnię
z pomidorami, ale to oczywiście sezonowo. Pomidory dojrzeją to szklarnię się
zdemontuje. Możesz tam sobie sadzić jakieś warzywa lub kwiatki, co tylko
będziesz chciała. W poniedziałek pójdziemy z resztą dokumentów do twojej nowej
pracy na rozmowę. To już tylko formalność, bo wiem, że na pewno cię zatrudnią.
Na pewno też podpiszesz umowę. I to chyba wszystko.
Ewa słuchała słów Wandy jak
oniemiała. Nie spodziewała się, że ta kobieta wybawi ją ze wszystkich kłopotów.
- Mam u ciebie i u was wszystkich wielki dług
wdzięczności – powiedziała cicho. – Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek uda mi
się go spłacić. Mogę was zapewnić, że nie będę uciążliwym lokatorem i będę dbać
o mieszkanie jak o swoje własne. Bardzo wam wszystkim dziękuję – zaszkliły jej
się oczy. – Bardzo…
- Już dobrze kochanie. Prawie jesteśmy na
miejscu. Jeszcze jakieś pięć minut i zobaczysz swoje królestwo.
Iwona wolno wchodziła na schody
trzymając się poręczy. Czuła jakby miała nogi z ołowiu. Nigdy w życiu nie
pracowała tak ciężko. Nie pobłażano jej i wykorzystywano do najcięższej roboty.
Wielokrotnie miała ochotę rzucić się na pielęgniarkę oddziałową i wydrapać jej
te fałszywe ślepia. Musiała jednak hamować swoje zapędy i bez protestu
wykonywać jej polecenia. W przeciwnym razie groziła jej odsiadka. Dzisiejszy
dzień był jednym z cięższych. Nadźwigała się tych jak to mawiała „starych
trucheł” myjąc ich i przebierając im pościel. Potem musiała karmić tych, którzy
nie potrafili sami sobie z tym poradzić. Przy takich czynnościach odliczała
skrupulatnie każdą godzinę pobytu w tym znienawidzonym miejscu. - Gdyby nie moja głupia matka nie musiałabym
się tak urabiać – pomyślała ze złością.
Gdzieś nad jej głową skrzypnęły
drzwi. Dochodząc już do mieszkania zobaczyła na korytarzu sąsiadkę.
- Dzień dobry pani Iwonko. Widziałam panią
przez okno.
- Dzień dobry pani Mirska, stało się coś?
- Nie , nie… Pani mama prosiła, żebym oddała
pani klucze jak wróci pani z pracy.
- Klucze? Ale ja mam klucze.
- No ja już tam nie wiem. Prosiła, żeby oddać,
to oddaję – wcisnęła jej pęk kluczy do ręki i szybko umknęła do mieszkania.
Iwona ze zdziwieniem patrzyła
na matki klucze. – Na cholerę mi jej
klucze? O co tu chodzi? Pewnie znowu coś wykombinowała. – Otworzyła
wszystkie zamki i weszła do środka. Mieszkanie wyglądało jak wymarłe, zupełnie
pozbawione mebli i firanek. Wyglądało jak pustostan. Rzuciła torbę na podłogę i
panicznie biegała po wszystkich pomieszczeniach nie rozumiejąc, co tu się
stało. W kuchni została tylko kuchenka gazowa. Nie było żadnych naczyń, szafek,
ściereczek, niczego. W jej pokoju zostało tylko biurko bez krzesła i kilka
kartonów z jej ubraniami. Duży pokój ział kompletną pustką. Iwonie stanęły
włosy na głowie. Zupełnie ogłupiała i zdezorientowana osunęła się po ścianie.
Dopiero teraz zauważyła białą kopertę i sięgnęła po nią wyciągając z niej
złożoną na pół kartkę papieru. List nie posiadał nagłówka w stylu „Kochana
Iwonko”, czy choćby „Iwono”. Nie był też podpisany. Zaczęła czytać.
Twój ostatni wyczyn pomógł mi podjąć decyzję, z którą nosiłam
się od dość dawna. Już nigdy nie pozwolę, żebyś podniosła na mnie rękę. Nigdy.
Wykreślam cię z mojego życia raz na zawsze. NIE JESTEŚ JUŻ MOJĄ CÓRKĄ.
Zwyczajne, normalne dzieci nie biją własnych rodziców, szanują ich i doceniają
to, co dla nich robią. Ty nie jesteś zwyczajnym, normalnym dzieckiem. Jesteś
potworem. Ja już mam tego dosyć. Nie chcę się zastanawiać każdego dnia, co zastanę
w domu po powrocie z pracy. Już dość tych „niespodzianek”. Wyprowadzam się z
tego mieszkania i z Twojego życia na zawsze. Zabieram wszystko, co należy do
mnie i za co zapłaciłam swoją ciężką pracą. Mieszkanie jest opłacone do końca
miesiąca i tyle możesz w nim mieszkać, bo wymeldowałam nas obie. Klucze oddasz
w administracji.
Nie pozostajesz wszak bez środków do życia, prawda? Bez mojej
wiedzy rozporządziłaś się lokatą. Masz więc pieniądze na start. Gdybym była równie
podła jak Ty, spokojnie mogłabym przelać je z niej na własne konto, bo nie
wzięły się znikąd, ale z ciężkiej pracy mojej i twojego ojca, a Ty zostałabyś z
niczym. To już i tak bez znaczenia, bo zupełnie mnie nie obchodzi co zrobisz z
tą gotówką i czy rozsądnie nią zadysponujesz. Jesteś przecież najmądrzejsza na
świecie i wszystko wiesz najlepiej.
Ja znikam i nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Właśnie
wkroczyłaś w dorosłe życie więc radź sobie z nim.
Iwona skończyła
czytać. Była wściekła. Kartka wysunęła się jej z rąk i upadła na podłogę. Czy
ta „stara” zgłupiała już całkiem? W życiu nie spodziewałaby się, że matka
będzie zdolna wyciąć jej taki numer. Fakty mówiły jednak same za siebie.
Siedziała w pozbawionym wszystkiego, pustym mieszkaniu.
Nie wiedziała jak
sobie sama poradzi. Jednak matka zorientowała się, że zabrała lokatę. Nie miała
tylko wiedzy, że już niewiele z tych pieniędzy zostało. Iwona była rozrzutna,
nie potrafiła rządzić się pieniędzmi i nie szanowała ich, nie myślała o
kolejnym dniu i żyła dniem dzisiejszym. Dobre, markowe ciuchy, najlepsze
kosmetyki, szampańska zabawa i częste fundowanie różnych rzeczy swoim
koleżankom, byle by im zaimponować. To wszystko kosztowało, a pieniądze
topniały jak lód. Powinna chyba zacząć oszczędzać, bo wyląduje w końcu gdzieś
pod mostem. Musiała załatwić sobie jakieś lokum. Może wynająć pokój? Nie miała
pojęcia, że nawet wynajęcie pokoju w Warszawie nie jest tanie. Skąd niby
miałaby to wiedzieć? Pomyślała sobie, że nawet jeśli nie znajdzie nic do końca
miesiąca, to pójdzie do babci. Ona na pewno użali się nad nią i przyjmie pod
swój dach. Pokrzepiona tą myślą zarzuciła torebkę na ramię i wyszła z domu.
Była głodna i musiała coś zjeść.