ROZDZIAŁ
3
Dwa tygodnie po tej rozmowie obudziła się
ze złymi przeczuciami. Podreptała do kuchni, w której Leszek szykował sobie
kanapki do pracy i termos z kawą. Było kilkanaście minut po czwartej. Podszedł
do niej i przytulił ją mocno całując w skroń.
-
Jest bardzo wcześnie skarbie. Nie możesz spać?
-
Mam jakieś dziwne wrażenie, że coś niedobrego się wydarzy. Boję się… Nie płyń
dzisiaj. Zapowiadali znowu sztorm. Jeśli coś ci się stanie, to nie wiem, jak
sobie poradzę… - dokończyła drżącym głosem. Po jej policzkach płynęły łzy.
-
Głuptasku ty mój. Nawet jakby się coś stało to wpław przypłynę do ciebie. Kuter
ma się dobrze, bo go wyremontowałem, co miałoby się stać? Już niejeden sztorm
przeżyłem. Będzie dobrze. Ani się obejrzysz jak będę z powrotem. To już
ostatnie łowienie w tym sezonie. Od jutra jestem cały twój. Przysięgam –
pochylił się i przylgnął do jej ust. – Jesteś miłością mojego życia. Kocham cię
tak, że aż serce boli. Nie ma takiej opcji, że miałbym nie wrócić. Głowa do
góry. Uśmiechnij się do mnie i nie płacz, bo nic mi nie grozi.
Chciała mu wierzyć, naprawdę chciała mu
wierzyć, ale nie potrafiła pozbyć się tych złych przeczuć, które nią
zawładnęły.
Nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Było
już po dwunastej a Leszek nie wracał. Wielokrotnie wybierała numer jego
komórki, ale nie odbierał. W końcu zadzwoniła do kapitanatu portu pytając czy
kuter Leszka Strzeleckiego wrócił. Dyspozytor poinformował ją, że ponad dwie
godziny temu nadano z tego kutra sygnał SOS i podano współrzędne, ale dwa kutry
patrolowe, które wypłynęły natychmiast po zgłoszeniu nie znalazły w miejscu
określonym współrzędnymi tej jednostki.
-
Poszukiwania nadal trwają. Proszę się uzbroić w cierpliwość, bo przy takiej
fali i silnym wietrze jest bardzo prawdopodobne, że dryfują w zupełnie innym
kierunku.
-
Pan żartuje? Jak ja mogę być spokojna i uzbroić się w cierpliwość kiedy mój mąż
być może tonie? Wsiadam w samochód i zaraz tam u was będę.
Ten człowiek jeszcze bardziej podniósł jej
ciśnienie. Czuła każdą komórką swojego ciała, że ten dzień nie skończy się
dobrze. – Nie myśl o najgorszym. Leszek,
to doświadczony rybak. Nie z takich opresji wychodził. Obiecał mi przecież, że
nawet wpław wróci do mnie – starając się myśleć pozytywnie ubierała się
pośpiesznie. Nacisnąwszy wełnianą czapkę na głowę wybiegła z domu. Wiatr był
bardzo silny. Jego nagły podmuch niemal zwalił ją z nóg. Szybko wsiadła do
samochodu i uruchomiła go. Po dwudziestu minutach parkowała przed budynkiem
kapitanatu. Kiedy znalazła się już w dyspozytorni podeszła do człowieka, z
którym prawdopodobnie rozmawiała przez telefon i przedstawiła się.
-
Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? – rzuciła z pretensją. –Przecież mąż
podawał wam mój numer telefonu.
- To
prawda, ale sądziliśmy, że prędko go odnajdziemy. Chwalił się, że spodziewacie
się dziecka. Nie chcieliśmy pani denerwować…
- I
tak jestem zdenerwowana. Są jakieś wieści?
-
Wciąż szukają. Napije się pani kawy? Proszę sobie tu spocząć – nalał do kubka
czarnego płynu i podał jej. Trzęsły jej się ręce. Parzyła sobie usta i nie
mogła przestać płakać. Modliła się w myślach, żeby ten koszmar okazał się tylko
złym snem.
-
Nie możecie wysłać śmigłowca? Może on miałby większe szanse odnaleźć kuter?
-
Już dzwoniliśmy po śmigłowiec do Urzędu Morskiego w Gdyni. Tylko oni dysponują
śmigłowcem ratunkowym. Niestety warunki są takie, że nie może wystartować. Póki
co musimy polegać tylko na naszych dwóch kutrach. Jestem przekonany, że w końcu
go znajdą. Proszę być dobrej myśli.
Nie była. Jej myśli produkowały najczarniejszy
scenariusz. - A jeśli okaże się, że nie
przeżył tego sztormu? A jak utonął i nie znajdą ciała? Co z Walusiem? Przecież
płynęli we dwójkę jak zawsze. – Straciła poczucie czasu. Kutry wciąż
patrolowały spory akwen, ale nic nie znalazły. Było już dobrze po dwudziestej
pierwszej, gdy odezwał się szyper jednego z kutrów rybackich. Poinformował, że
na falochronie mniej więcej na wysokości Karwii rozbił się jakiś kuter. Nie mógł
niestety odczytać ani numeru ani skrótu portu, bo kuter unosi się na falach do
góry dnem. Dyspozytor natychmiast skierował kutry patrolowe w tym kierunku.
-
Jeśli to on, to dość daleko go zniosło, jakby nie miał kontroli nad sterem.
Po kolejnych dwóch godzinach zameldowano,
że kuter już obrócono.
- W
sterówce znaleźliśmy ciało szypra. Jest przypięty do koła sterowego.
Najwyraźniej próbował się odpiąć, ale mu się nie udało. To Leszek Strzelecki.
Walentego Michalskiego nie zlokalizowaliśmy. Prawdopodobnie zmyło go z pokładu.
Ula już tego nie słyszała. Osunęła się
nieprzytomna na podłogę. Dyspozytor natychmiast wezwał pogotowie. Długo
próbowano ją docucić. Kiedy wreszcie odzyskała przytomność chciano ją zabrać do
szpitala, ale się nie zgodziła. Podano jej więc tylko zastrzyk na złagodzenie
skutków szoku. Powoli dochodziła do siebie. Wciąż nie mogła uwierzyć w tę
śmierć. Tydzień temu byli na USG i dowiedzieli się, że będą mieli córeczkę.
Leszek aż się popłakał ze szczęścia. A teraz? Teraz nie będzie przy jej
narodzinach, nie usłyszy jej pierwszego krzyku, nie przytuli… Jak ona ma dalej
żyć? Bez niego? To takie nierzeczywiste. To jak okrutny klaps od losu. On miał
przecież przeżyć z nią życie, wychować dzieci i zestarzeć się wraz z nią.
Nad ranem przypłynęły oba kutry patrolowe.
Na nabrzeżu stały dwie jednostki pogotowia ratunkowego. Nie rozumiała, dlaczego
dwie karetki. Wraz z dyspozytorem zeszła na nabrzeże. Widziała jak wynoszą
nosze i nie mogła powstrzymać szlochu. Już na miejscu dyspozytor przedstawił ją
lekarzowi i ekipie ratowniczej.
- To pani Strzelecka, żona szypra. Pokażcie
jej ciało.
Odsunięto zamek plastikowego worka. To był
dla niej najcięższy moment. Leszek był bardzo siny, ale wyglądał jakby spał.
Podeszła bliżej i przytuliła jego głowę do piersi.
-
Dlaczego mi to zrobiłeś kochanie? To przecież miał być twój ostatni dzień.
Obiecałeś mi, że będzie wszystko w porządku. Jak ja mam teraz żyć? – szlochała
głośno nie mogąc opanować dygotu. Podszedł do niej lekarz i zaproponował środek
uspokajający.
-
Jest pani kompletnie roztrzęsiona. To może zaszkodzić dziecku. Mężowi już nie
jesteśmy w stanie pomóc, ale pani tej pomocy potrzebuje. Ja muszę zrobić
obdukcję. To konieczność. Potem zawieziemy ciało do kostnicy. To przy
Żeromskiego trzydzieści dwa.
-
Nie zgadzam się na sekcję zwłok – wyrzuciła z siebie. – Nie pozwolę go kroić.
-
Spokojnie. Nie będzie sekcji zwłok. Przyczyną zgonu jest ewidentnie utonięcie.
Nie musimy go kroić.
Ktoś złapał ją za ramię. Odwróciła się.
Przed nią stał Nikodem Szymczyk i kilku innych rybaków. Paru z nich poznała
osobiście. Już wiedzieli o całej tragedii.
-
Tak strasznie nam przykro Ula – Nikodem miał łzy w oczach. – On był najlepszym
rybakiem tutaj. Nikt z nas nie spodziewał się takiej tragedii. - Przytuliła się
do niego i rozpłakała się głośno. – Pamiętaj, że nie jesteś sama. Pomożemy ci.
Wszyscy tutaj bardzo go lubiliśmy. Lubiliśmy ich obu. Nie wiem, czy
kiedykolwiek Waluś się odnajdzie. Są tu jego rodzice. Dopiero teraz ich
powiadomiono. Dokąd zabierają Leszka?
- Do
kostnicy. Tam będę mogła załatwić pochówek. Nie wiem czy dam radę. Lecę z nóg.
Siedzę tu od trzynastej.
-
Przyjechałaś samochodem?
-
Tak… Stoi na parkingu.
-
Odwiozę cię. Po drodze wstąpimy po Jankę.
Zastrzyk najwyraźniej zaczął działać, bo
Ula stała się apatyczna i senna. Nikodem pomógł jej wsiąść do samochodu.
Przysypiała i ledwie zarejestrowała obecność w nim żony Nikodema. Obudziła się
dopiero późnym wieczorem i gdy uświadomiła sobie, że już nigdy nie zobaczy
swojego męża, że już nigdy nie przytuli się do niego, rozpaczliwie się
rozpłakała. Janka usłyszawszy jej płacz weszła do sypialni i przysiadła na
łóżku obejmując ją mocno.
-
Wypłacz się, może to trochę ci ulży… Zrobię ci coś do jedzenia i mocną kawę.
Zaraz poczujesz się lepiej.
-
Nie, nie. Tylko kawę. Nie jestem w stanie nic przełknąć. Gdzie Nikodem?
-
Wziął twój samochód. Miał pojechać jeszcze do portu i do kostnicy zorientować
się, kiedy można będzie pochować Leszka. Powinien już wrócić…
Rzeczywiście wrócił wkrótce. Usiadł przy
kuchennym stole i z troską popatrzył na Ulę.
-
Jak się czujesz?
-
Jakbym nie żyła. Wciąż mam nadzieję, że przejdzie przez te drzwi z tym swoim
zawadiackim uśmiechem – kolejny raz popłynęły jej łzy po policzkach.
-
Zrobiliśmy wśród chłopaków zrzutkę. To żadna jałmużna. Zawsze tak robimy, kiedy
któryś z nas zginie – położył dość grubą kopertę na stół. – Taką samą dostaną
rodzice Walusia. Przyholowali kuter. Nawet nie jest bardzo zniszczony. Ma
niewielką dziurę w burcie, bo fale rzuciły go na falochron. Wcześniej musiał
obrócić się do góry dnem. Gdyby nie to, być może Leszek by przeżył. Z żywiołem
nie wygrasz – rzucił filozoficznie. – Jest jeden chętny, żeby odkupić od ciebie
ten kuter. Daje dziesięć tysięcy euro. To niezła cena Ula wziąwszy pod uwagę,
że to stara łajba tyle, że po remoncie. No chyba, że chcesz go zatrzymać.
- A
na co mi on? Już zawsze kojarzyłby mi się ze śmiercią Leszka.
-
Lechu był ubezpieczony na dość wysoką sumę, ale na wypłatę będziesz musiała
zaczekać. Powinnaś poszukać polisy tu w domu. Kuter też był ubezpieczony, ale
nie mam pojęcia na ile. Jutro rano zawiozę cię do kostnicy. Musisz zabrać mu
jakieś ubranie, żeby można go było pochować. Dowiedziałem się, że na miejscu
załatwiają też kwiaty i trumnę. Jutro pojedziemy także na cmentarz, bo trzeba
wykupić miejsce pochówku.
-
Nie trzeba. Leszek miał wykupione miejsce obok swoich rodziców. Mam na to
papiery. Był przewidujący. Nawet niedawno załatwiał coś u tutejszego
notariusza, ale nie mam pojęcia co, bo nie chciał mi powiedzieć.
-
Testament. Jestem pewien, że testament. Podjedziemy do tego prawnika i dowiemy
się. Nie wiem, czy możemy zostawić cię na noc samą. Dasz sobie radę?
-
Będę musiała. Noszę przecież jego dziecko więc nie zrobię nic głupiego. Bez
obawy. Weźcie samochód, bo nie chcę, żebyście taki kawał szli pieszo. Jutro po
prostu przyjedziesz po mnie. Muszę porozmawiać z tatą i może z Maćkiem.
-
Maćka mnie zostaw i skup się na tacie. Zbieramy się. Będę rano o dziewiątej.
Ciężko jej szła ta rozmowa z ojcem, bo
przez ciągły płacz Cieplak niewiele zrozumiał.
- Prawdopodobnie
przyjedzie tu Maciek. Zabierz się z nim. Potrzebuję was obu. Jestem bliska
załamania nerwowego. Przyjedźcie jak najszybciej.
Następnego dnia załatwiwszy sprawy w
kostnicy i na cmentarzu podjechali do notariusza. Ula nie do końca była przekonana,
czy chodzi o testament, ale Nikodem z dużą pewnością powiedział, że każdy z
rybaków załatwia takie rzeczy nie czekając na starość.
- Ta
robota jest bardzo niebezpieczna. Wypływasz w morze i nigdy nie wiadomo, czy
wrócisz, bo warunki pogodowe mogą zmieniać się jak w kalejdoskopie. Nasze
rodziny muszą być zabezpieczone. Leszek dopóki był sam nie zawracał sobie tym
głowy. Teraz był mężem, za chwilę miał zostać ojcem i spisanie testamentu stało
się sprawą priorytetową.
Notariusz potwierdził słowa Nikodema. Ze
sporego sejfu wyjął dużą, szarą, zalakowaną kopertę. Złamał pieczęć i z jej
wnętrza wyciągnął kolejną kopertę tym razem białą, którą wręczył Uli i sam
testament. Na kopercie widniał napis „Do mojej kochanej żony”. Nie miała siły
czytać teraz tego listu. Chciała go odczytać w samotności jakby przeczuwała, że
będzie to coś bardzo osobistego.
Notariusz rozpostarł testament i odczytał
jego treść. Wynikało z niej, że dom i grunt stają się własnością Uli. Również
koncesja na agroturystykę zostaje przepisana na nią. Nie miała pojęcia, że
Leszek założył dodatkowe konto z myślą o swojej córce, chociaż przecież nie
miał pojęcia, czy poród przebiegnie pomyślnie. Okazało się, że konto na kwotę
dziesięciu tysięcy złotych zostało założone dzień po badaniu USG. Ula
usłyszawszy to rozpłakała się. Jak tylko wyszli z przychodni Leszek bardzo
nalegał, żeby zdecydowali się na imię dziecka. Chciał wiedzieć. Właściwie to
sam zaproponował imię Agata, a Ula się zgodziła, bo i jej to imię przypadło do
gustu. On pomyślał dosłownie o wszystkim. Zabezpieczył i ją i dziecko. Działał
tak jakby świat miał skończyć się jutro. Dla niego skończył się zdecydowanie za
wcześnie. Odszedł zbyt młodo, odszedł w momencie, kiedy wreszcie zaczynały
spełniać się jego marzenia. To takie niesprawiedliwe. Nie nacieszyli się sobą.
On miał żyć dla niej i dla Agaty. Miał spełnić się jako mąż i ojciec. Dlaczego
jej nie posłuchał? Dlaczego zbagatelizował jej przeczucia? Tego już nigdy się
nie dowie. Od notariusza wyszła przygnębiona. Jeszcze musiała załatwić sprawę
polisy, którą znalazła bez trudu, bo Leszek miał idealny porządek w
dokumentach. Wróciła do domu kompletnie wyczerpana. Na miejscu zastała Jankę,
która zadbała o obiad, ale nie miała apetytu. Nikodem mocno zgłodniał więc nie
żałował sobie. Ona ledwie skubnęła.
Szymczykowie pojechali późnym popołudniem.
Nikodem obiecał dopilnować sprawę sprzedaży kutra. Po ich wyjściu Ula zaszyła
się w małżeńskiej sypialni i otworzyła białą kopertę.