ROZDZIAŁ
7
Cieplak rozsunął drzwi do pokoju gościnnego
i szerokim gestem zapraszał Marka.
-
Proszę, proszę się rozgościć. Ja już wstawiam wodę na kawę, a i do kawy też się
coś znajdzie. Pan pewnie prosto z pracy i głodny. My też po podróży zgłodnieliśmy,
bo to nie tak blisko. Wprawdzie obiadu zaproponować nie możemy, ale mamy
wędzone ryby. Lubi pan?
-
Bardzo lubię.
- W
takim razie poczęstujemy pana własnoręcznie wędzonymi rybkami. Ula zaraz
wszystko wypakuje.
Była zła na ojca, że jest tak bardzo wylewny
i taki przyjazny wobec Dobrzańskiego. – Za
chwilę pewnie będzie chciał go adoptować.
Niezależnie od wszystkiego on był ich
gościem i nie wypadało potraktować go obcesowo. Marek tymczasem przysiadł na
kanapie i wziął na kolana kręcącą się koło niego Agatę.
-
Witaj maleńka. Jak masz na imię?
-
Agusia. To mój tatuś – pokazała Markowi ramkę ze zdjęciem Leszka. - Tatuś jest
w niebie, ale ja bardzo go kocham i on mnie też kocha.
Uli ścierpła skóra, gdy dotarło do niej o
czym mówi Dobrzańskiemu jej córka. Przerwała wypakowywanie rzeczy i weszła do
pokoju. Zabrała małą z kolan Marka.
-
Agata nie przeszkadzaj panu. Daj mi zdjęcie taty. Postawimy przy twoim
łóżeczku, dobrze?
-
Ona wcale mi nie przeszkadza – zaprotestował Marek. – Proszę ją zostawić. Ja
bardzo lubię dzieci. Kiedyś sam chciałbym je mieć.
- No
dobrze, ale bądź grzeczna – pozwoliła córce zostać.
Przed Markiem Józef postawił tacę z
filiżankami wypełnionymi czarnym płynem i talerzyk z ciastkami.
-
Proszę się częstować, ja za chwilę podam przekąskę.
Na ławę wjechał ogromny, owalny talerz
zapełniony kawałkami węgorza, wędzonymi płatami dorsza, makreli i halibuta,
dzbanek z herbatą i posmarowany masłem chleb. Marek z przyjemnością pociągnął
nosem.
-
Ależ to wszystko pachnie. Widać i czuć, że świeżutkie. Dawno nie jadłem tak
świeżo wędzonych ryb. To prawdziwa uczta.
-
Proszę jeść. Ja też już siadam a za chwilę dołączy Ula. Agusia zjesz rybkę? –
zwrócił się do wnuczki. – Chodź do dziadka. Dostaniesz trochę.
Marek jadł aż mu się uszy trzęsły. Węgorz i
halibut to była prawdziwa maślana poezja. Dorsz rozpływał się w ustach, a
makrela smakowała przepysznie.
-
Sporo tego przywieźliście. Musiało kosztować majątek. Ryby są smaczne, ale
bardzo drogie.
- My
dostajemy je stosunkowo tanio. Ula ma przyjaciół wśród rybaków i to od nich
zawsze bierze świeżo złowione ryby, a wędzarnię mamy własną, niedużą,
wystarczającą dla nas. Zawsze przywozimy dużo ryb. Mamy także śledzie opiekane
w zalewie i szprotki, bo i te rybki lubimy. Dostanie pan trochę do domu.
- Nie
panie Józefie, to nazbyt hojny prezent. Nie śmiałbym…
-
Proszę się nie krępować. Nam spokojnie wystarczy tego na całą zimę i jeszcze
zostanie. W zeszłym roku musieliśmy porozdawać sąsiadom, bo za dużo
uwędziliśmy. A pan już skończył budować? – Józef zmienił temat.
-
Skończyłem na szczęście, bo jakby to miało trwać dłużej to chyba bym zwariował.
Teraz dopieszczam teren wokół domu. Bardzo lubię porządek i dbam, żeby go
zachować. Na tyłach mam basen z podgrzewaną wodą i jeśli mają państwo ochotę
popływać, to serdecznie zapraszam. To prawdziwa frajda, a i mała Agatka miałaby
uciechę. Można w nim pływać także w zimie, bo jest kryty ruchomym dachem.
- Ja
to pływać nie umiem, ale Ula radzi sobie bardzo dobrze. Może kiedyś odwiedzimy
pana.
Marek zasiedział się u Cieplaka aż do
wieczora. Dobrze mu się rozmawiało z Józefem. Ula niewiele się odzywała a
jedynie słuchała ich rozmowy. W końcu uprzątnęła ze stołu i zabrała Agatę do
kąpieli przed snem. Marek uznał, że to znak, żeby nie przeciągać wizyty.
Podziękował za ryby, które zjadł i za te, które Cieplak wcisnął mu do
reklamówki. Stał jeszcze chwilę, gdy z łazienki wyszła Ula trzymając na rękach
okutaną we frotowy ręcznik Agatę.
-
Chciałem podziękować pani Urszulo i pożegnać się. Nie ukrywam, że byłbym
szczęśliwy, gdyby państwo zechcieli odwiedzić mnie w ramach rewizyty. Jeszcze
raz serdecznie zapraszam. Dobrej nocy.
Józef zamknął za nim drzwi i poszedł do
pokoju córki.
-
Nie wiem dlaczego jesteś do niego taka uprzedzona. To bardzo miły i sympatyczny
człowiek, w dodatku uczynny.
-
No, no, już myślałam, że będziesz go adoptował. Nie wiem… Rzeczywiście sprawia
takie wrażenie jak mówisz, a z drugiej strony w jakiś sposób mnie drażni.
Trudno mi to sprecyzować. Łazienka wolna. Możesz się iść myć. Ja pokręcę się
jeszcze trochę i też się położę. Jutro muszę uruchomić Maćka, żeby pomógł mi z
samochodem. Bez niego jak bez ręki.
Wystarczył jeden rzut oka, by Maciek mógł
stwierdzić, że poszła skrzynia biegów.
-
Czeka cię niezły wydatek. Ta już do niczego się nie nadaje. Pójdę po swoje
autko i zaholujemy twoje do mechanika. Nie ma innego wyjścia. A tak z innej
beczki, podobno przywieźliście ryby dla nas od Nikodema.
-
Nie tylko ryby. Sad obrodził i mam też jabłka dla was. Sami nie przejemy
wszystkiego. Teraz pewnie co niedzielę będę piekła jabłecznik. Przyniosłabym
wam już wczoraj, ale mieliśmy wizytę pana Dobrzańskiego. Ojciec go zaprosił w
ramach wdzięczności za to, że przyholował nas do domu. Załatwmy może najpierw
sprawę samochodu a potem wejdziesz po towar.
Zanim rok się skończył Marek praktycznie co
dwa tygodnie organizował jakieś szalone imprezy. Nie rozumiała tej jego
dwoistości natury. Tu niby taki poukładany, spokojny człowiek, a potrafił
urządzać bale na dwanaście fajerek. One zawsze były bardzo głośne, bo
przychodziło na nie mnóstwo osób i kończyły się grubo po północy. Była
krytyczna wobec takich zabaw. Co najlepsze następnego dnia ich organizator
latał z miotłą i szuflą po posesji sprzątając puszki po piwie i puste butelki
po napojach. Kiedy sypnęło śniegiem już od bladego świtu zasuwał z łopatą
odśnieżając wielki podjazd i drogę do bramy. Jednak w nowy rok coś się
zmieniło. Jak zwykle tego dnia wybrała się z małą na cmentarz. Przechodząc koło
ogrodzenia Dobrzańskiego zauważyła, że nadal wszędzie leży świeżo spadły w nocy
śnieg, a droga do domu usiana jest pustymi puszkami i butelkami szampana. W
dodatku ktoś wrzucił za ogrodzenie wypalone petardy, które rozsypały się przy
pojemnikach na śmieci. – Dziwne –
pomyślała – i kompletnie do niego
niepodobne. O tej porze już jeździłby na łopacie, a tu cisza jak w grobie. Może mu się coś stało? Eeee, przesadzam i
wyobrażam sobie Bóg wie co. Na pewno odsypia zarwaną noc. – Uspokojona
takim tłumaczeniem powędrowała dalej. Jednak wracając znowu przystanęła. Czuła
ewidentny niepokój. Zaprowadziła Agatę do domu i opowiedziała ojcu o tej
dziwnej sytuacji.
-
Nie mam pojęcia co się dzieje, ale to do niego niepodobne. Sam wiesz jaki z
niego czyścioszek, jak bardzo dba i codziennie odśnieża. Tym razem wszystko
zasypane śniegiem i pełno wala się na nim śmieci. Pójdę i sprawdzę, bo może
rzeczywiście on potrzebuje pomocy.
Nacisnęła klamkę i furtka ustąpiła
bezszelestnie. – Prosi się o kłopoty.
Przecież zawsze pamiętał o zamknięciu bramy. – Przebrnęła przez zaśnieżoną
drogę i podjazd. Podobnie jak furtka i drzwi do domu nie były zamknięte. Weszła
cicho do środka i rozejrzała się. Wszędzie panował sterylny porządek.
Błyszczące, wielkie kafle w przedpokoju odbijały jej sylwetkę. Weszła dalej.
Przed sobą miała ogromny salon a za nim wyspę i aneks kuchenny. Z lewej strony
zauważyła drzwi i pomyślała, że to drzwi od pokoju, ale pomyliła się. To była
wielka łazienka i dopiero za nią natknęła się na pokój. Weszła do środka. Łóżko
miało tylko prześcieradło, ale tak skotłowane, że z pewnością ktoś w nim spał.
Usłyszała jęk i wystraszyła się. Obeszła to wielkie łoże i zobaczyła skulonego,
leżącego na podłodze Marka. Błyskawicznie znalazła się przy nim. Wyglądał na
nieprzytomnego. Dotknęła jego czoła. Był rozpalony jak piec.
-
Marek…, Marek…, ocknij się…
Nie słyszał jej jednak. Mamrotał tylko coś
pod nosem. Nawet się nie zastanawiała i zadzwoniła po pogotowie. Długo na nie
czekała. Pomyślała, że człowiek prędzej by się wykończył niż doczekał pomocy. Wreszcie
pojawili się. Podbiegła do bramy i otworzyła ją na całą szerokość, żeby mogli
wjechać na podjazd.
Zaprowadziła ich do Dobrzańskiego.
Podnieśli go i położyli na łóżku. Lekarz zmierzył mu temperaturę.
-
Nie ma na co czekać. Proszę nalać do wanny letniej wody. Koniecznie trzeba go
schłodzić. Może nie dojechać na czas do szpitala.
Działała w stresie. Narobiła mu niezłego
bałaganu, bo w czasie jak ratownicy zanurzali go w wannie ona przekopywała się
przez jego szafy szukając suchych prześcieradeł i ręczników. Znalazła więcej
niż chciała, bo jeszcze po drodze natknęła się na czyste piżamy. Ratownicy
działali systematycznie. Owinęli go w kilka prześcieradeł i przenieśli na
łóżko. Jeden zastrzyk i drugi. Lekarz przepisał jakieś recepty na leki i
zostawił dwa blistry takich, które miały zbić temperaturę. Mówił jej, że co
jakiś czas powinna kłaść mu zimny okład na czoło i szyję.
-
Gdyby za dwie godziny temperatura nie spadła proszę nas wezwać ponownie. Nie
możemy zostać, bo mamy następne wezwanie.
Po ich wyjściu stanęła bezradnie na środku
pokoju. W końcu sięgnęła po telefon i o wszystkim poinformowała ojca.
-
Będę musiała tu zostać tato. Nie mogę go tak zostawić.
- To
zrozumiałe córcia. Ja zajmę się Agatą i przygotuję obiad. Może gorący rosół
postawi go na nogi.
- Na
razie to on jest nieprzytomny od tej gorączki. Trzeba czekać.
Rozłączyła się i wróciła do łazienki w
poszukiwaniu termometru. Był a jakże i to nie jeden. Musiała przyznać, że i w
szafkach miał nieskazitelny porządek. Poukładała rzeczy, które wcześniej
wypadły jej z półek, gdy szukała prześcieradeł. Weszła do kuchni i nastawiła
express. Może zapach kawy go ocuci? Wlała sobie do filiżanki i wróciła do
sypialni Marka. Oddychał ciężko i miał czerwoną od temperatury twarz. Zmoczyła
w lodowatej wodzie kompresy i położyła mu na czoło. Jęknął przeciągle, ale się
nie obudził. Bardzo się pocił. Po godzinie było jakby nieco lepiej, ale wciąż
gorączka była wysoka. Odpakowała go jak mumię i włożyła mu piżamę. Nakryła go
kołdrą i grubym kocem. Mokre od potu prześcieradła wrzuciła do wanny. Miał
suche gardło i spierzchnięte usta. Delikatnie łyżeczką starała mu się wlać mu
do ust choć kilka kropli ciepłej herbaty.
Po kolejnej godzinie ponownie zmierzyła mu
temperaturę. Było trzydzieści dziewięć i pięć kresek. Odetchnęła. Już teraz
chyba nic mu nie groziło. Zadzwonił ojciec. Uspokoiła go, że jest już trochę
lepiej, ale nadal jest nieprzytomny lub po prostu śpi mocnym snem.
-
Ubiorę Agatę i przyniosę mu w termosie gorący rosół. Podam ci przez drzwi, nie
będę wchodził, żeby dziecko nie złapało jakiegoś paskudztwa. Będę za kilka
minut.
Rosół pachniał wspaniale. Nalała trochę do
małej miseczki i usiadła przy łóżku. Jego esencjonalny aromat sprawił, że
Dobrzański poruszył się.
-
Marek obudź się – wyszeptała cicho. - Musisz coś zjeść. Marek…?
Z trudem otworzył ciężkie powieki. Nadal
był rozpalony a jego wzrok nieobecny. Trzymając w ręku miseczkę z rosołem
przysunęła się nieco bliżej.
-
Powinieneś coś zjeść. Mam tu gorący rosół. On na pewno postawi cię na nogi.
Ocknij się i spójrz na mnie.
-
Ula? To ty? Skąd się tu wzięłaś? – wykrztusił przez zaschnięte gardło. Nawet
nie zwróciła uwagi, że i ona, i on zwracają się do siebie po imieniu.
-
Znalazłam cię tutaj rozgorączkowanego i nieprzytomnego. Leżałeś na podłodze i
trząsłeś się.
-
Pamiętam jak spadłem z łóżka, ale nie miałem siły się podnieść.
-
Było tu pogotowie. Miałeś czterdzieści jeden stopni gorączki. Nadal jeszcze
masz wysoką i jesteś słaby. Podciągnę poduszkę, żebyś miał wyżej głowę. Muszę
cię chyba nakarmić.
Ostrożnie podawała mu małe ilości zupy,
żeby się nie zakrztusił. Zjadł, a raczej wypił do końca. Potem podała mu
tabletki i szklankę herbaty.
- Powinieneś
zażyć, żeby zbić to świństwo. Gdzieś ty się tak zaprawił? Aaa, pamiętam. Znowu
przecież była impreza noworoczna – stwierdziła ironicznie.
- No
była… Wybiegałem kilka razy na zewnątrz w samej koszuli. To nie było zbyt
mądre. Te imprezy organizuję nie dlatego, że to lubię Ula. To trochę
konieczność, bo zapraszam na nie obecnych i ewentualnych kontrahentów. To ważne
dla firmy, ale kończę z tym. Niektórzy z nich to prawdziwe fleje. Nawet nie
wiesz jak wiele mam do zrobienia po takiej balandze. Sprzątałem niemal do rana,
tylko już czułem się słabo i nie dałem rady odśnieżyć.
- I
całe szczęście. Inaczej w życiu bym się nie zorientowała, że coś jest nie tak.
Twoje zamiłowanie do porządku bez wątpienia uratowało ci życie. Teraz cię
zostawię. Muszę iść coś zjeść i zobaczyć, czy wszystko w porządku z tatą i
dzieckiem. Ty spróbuj się przespać. Wrócę za jakieś dwie godziny.
-
Obiecujesz?
- No
przecież nie zostawię cię na pastwę losu. Nawet tego nie wiesz, ale dwaj
ratownicy wsadzili cię do niemal zimnej wody, żeby cię schłodzić, a ja
narobiłam ci bajzlu w szafie szukając ręczników i prześcieradeł, którymi cię
owinęli. Bardzo się pociłeś i po godzinie musiałam niestety odwinąć cię z nich
i ubrać ci piżamę. Teraz cały stos leży w wannie. Jak wrócę nastawię pralkę i
wypiorę je. Tu w zasięgu ręki masz ciepłą herbatę z cytryną. Kolejną dawkę
tabletek podam ci jak wrócę. I nie wstawaj, żebyś się nie przewrócił. Chyba, że
potrzebujesz do ubikacji, to póki jeszcze jestem pomogę ci do niej dotrzeć.
-
Bardzo chętnie bym skorzystał – spróbował usiąść na łóżku. – Ale jestem słaby…
Pomogła mu włożyć kapcie i zarzuciła mu na
plecy szlafrok. Objęła go wpół i wolniutko poprowadziła go do łazienki. Aż sama
się zdziwiła jak idealnie wpasowała się do jego boku. Zaraz skarciła się za
takie myśli. Do Leszka też idealnie pasowała.
Opatuliła go szczelnie kołdrą i zarzuciła
na siebie płaszcz.
- No
to pośpij sobie. Ja będę najszybciej jak się da.