ROZDZIAŁ 6
Nadszedł pogodny czerwiec. Ula coraz
chętniej wyrywała się po pracy do parku. Czasem umawiała się z Jolką w jakiejś
zacisznej kafejce, ale ostatnio te spotkania stały się rzadsze, bo oto spełniło
się marzenie koleżanki i zaszła w ciążę. Częściej teraz siedziała na zwolnieniu
lekarskim niż chodziła do pracy. Trochę się obawiała, że ze względu na wiek ta
ciąża może być zagrożona. Nie była już najmłodsza. Ula rozumiała ją doskonale i
uważała, że lepiej jak posiedzi w domu, gdzie ma ciszę i spokój, niż będzie
narażona na wieczny stres w banku.
Dawno nie widziała też prezesa. Jedynie z
bufetowych plotek dowiadywała się, że jest już po rozwodzie, że Paulina zrzekła
się całkowicie praw do córki i że sprzedał ich wspólny dom. A tak w ogóle, to
przebywa na urlopie chyba już od miesiąca. Alex dwoił się i troił, bo
zastępował go a oprócz tego miał sporo swojej roboty. Ula odciążała go jak
tylko mogła. Przejęła przynajmniej połowę jego obowiązków. Alex miał wyrzuty
sumienia.
-
Jeszcze tylko trochę. Marek wróci i będzie nam lżej. Wytrzymasz?
-
Nie martw się, wytrzymam. Nie jest tak źle. Dziewczyny są bardzo pomocne.
Chciałabym im dać jakieś premie w tym miesiącu. Zgodzisz się? Finansowa
motywacja jest najlepsza, bo zwiększa wydajność.
-
Oczywiście, że się zgodzę. Po tysiąc złotych wystarczy?
-
Wystarczy – Ula uśmiechnęła się promiennie i z dobrymi wieściami pognała do
swojego pokoju.
Dzisiaj był piątek, ostatni dzień harówki i
zastępowania Marka. Miał się pojawić w pracy od poniedziałku. Okazało się, że załatwienie
wszystkich spraw zajęło mu sześć tygodni a nie jak przewidywał, cztery.
Była zmęczona. Bolały ją oczy od ciągłego
wpatrywania się w ekran monitora. Przetarła ciężkie powieki i uśmiechnęła się
widząc pochylone nad wyliczeniami dziewczyny.
- Nie
wiem jak wy, ale ja mam dość na dzisiaj. Zbierajcie się. Przez pól godziny
niewiele zwojujemy.
Podziękowały jej. Była naprawdę o niebo
lepszym szefem niż Turek. Dbała o nie. Dawała premie jak na nie zasłużyły.
Dzięki niej podreperowały nie tylko domowy budżet, ale i zdrowie psychiczne.
Ona nie wydawała poleceń, ale łagodnie prosiła o wykonanie jakichś rzeczy.
Jeśli czegoś nie rozumiały potrafiła cierpliwie wytłumaczyć, żeby miały
jasność. Turek wciąż stwarzał atmosferę pełną napięcia i stresu. Przy Uli miały
wręcz komfort psychiczny i chętnie przychodziły do pracy.
Wyszła na zalaną słońcem ulicę i
uśmiechnęła się sama do siebie. Kochała słońce, kochała ciepło. Taka pogoda
potrafiła rozleniwić człowieka. Wolnym krokiem ruszyła na przystanek. Autobus
przyjechał kilka minut później, ale nie wsiadła do niego. Był strasznie
przepełniony. Wolała iść pieszo niż wdychać pot ściśniętych jak śledzie w
beczce ludzi.
Po drodze zrobiła jeszcze niewielkie
zakupy. Skręciła z głównej ulicy, by przejść przez szeroki skwer i dotrzeć do
domu, gdy usłyszała krzyk i zobaczyła biegnące dziecko.
- Zosia
wracaj! Zatrzymaj się!
Dziecko wybiegło z trawnika na asfaltowy
chodnik i szybko przebierając krótkimi nóżkami oddalało się od placu zabaw.
Rozwiązane sznurówki niebezpiecznie tańczyły wokół jej nóg. W końcu potknęła
się o nie i upadła zanosząc się głośnym płaczem. Ula rzuciła torby i podbiegła
do dziewczynki podnosząc ją z ziemi. Przytuliła ją mocno.
-
Już dobrze kochanie, nie płacz. Nie wolno uciekać, bo możesz zrobić sobie
krzywdę. Pokaż kolanka.
Do Uli podbiegł zdyszany mężczyzna. Ze
zdumieniem stwierdziła, że ma przed sobą prezesa. W sportowym dresie wyglądał
jeszcze bardziej pociągająco.
-
Bardzo pani dziękuję, że zatrzymała pani ten żywioł - wysapał.
-
Nie ma za co. Trzeba będzie ją opatrzyć. Ma zdarte do krwi kolana. Dobrzański
podrapał się po głowie. Najwyraźniej był zakłopotany.
-
Nie mam w domu żadnego plastra – rzucił bezradnie. – Dopiero wczoraj się tu
wprowadziłem.
- Ja
mam i chętnie opatrzę małą. Mieszkam tu pod ósemką, to blisko. Zapraszam.
Uśmiechnął się wdzięcznie, a w jego
policzkach ukazały się dwa cudne dołeczki, których widok niemal pozbawił Ulę
tchu.
- A
to zbieg okoliczności, bo ja też mieszkam pod tym numerem na ostatnim piętrze -
przyjrzał jej się uważniej i spoważniał nagle.
-
Czy my się przypadkiem nie znamy? Mam wrażenie, że już gdzieś panią widziałem.
- No
cóż… Ja pana znam, ale pan mnie chyba nie.
-
Jak to możliwe?
-
Jest pan prezesem Febo&Dobrzański, a ja pracuję w tej firmie. Urszula
Cieplak – wyciągnęła do niego dłoń. Marek uścisnął ją. Odebrał chlipiącą wciąż
Zosię z jej rąk.
- No
tak. Teraz wszystko jasne. Widziałem panią na pokazie, ale sądziłem, że Alex
przyprowadził jakąś nowo poznaną dziewczynę. Wyjaśnił mi, że to była pani,
autorka najlepszego budżetu dla firmy. Bardzo się cieszę, że jesteśmy
sąsiadami. Na którym piętrze pani mieszka?
- Na
szóstym. Zaraz opatrzę małą.
Otworzyła drzwi od mieszkania i przepuściła
przodem Marka z Zosią.
-
Proszę się rozgościć. Ja przyniosę apteczkę.
Uklękła przy kanapie, na której siedziała
dziewczynka. Mała miała wciąż mokre policzki.
-
Teraz musimy przemyć rany. Zrobię to bardzo delikatnie, żeby cię nie bolało –
mówiła łagodnym głosem. – Poczujesz lekki chłodek, ale szczypać nie będzie –
Nalała trochę wody utlenionej na waciki i delikatnie przemywała zadrapania. –
Boli? – Zosia pokręciła głową.
–
Już nie.
- No
to się cieszę. Teraz przykleimy dwa plasterki i gotowe. Dopóki nie zrobią się
strupki nie wolno ci biegać i musisz się słuchać taty. Będziesz grzeczna?
-
Będę. Ja tylko goniłam motylka.
-
Lubisz motylki? Są takie delikatne i śliczne, prawda? Masz ochotę na soczek?
Panu mogę zaproponować filiżankę kawy – zwróciła się do Marka.
-
Bardzo chętnie się napiję. Ten bieg mnie wykończył. Coraz trudniej za nią
nadążyć. Jest strasznie ruchliwa.
-
Jest dzieckiem. To jej przywilej.
Wstała z kanapy i przeszła do kuchni
nastawiając expres. Małej nalała do szklaneczki soku i wrzuciła do niego
słomkę, żeby łatwiej jej było pić.
- A
co w firmie? – Marek upił łyk aromatycznego płynu i wbił wzrok w Ulę. – Chyba
sprawiłem wam sporo kłopotu i jeszcze więcej roboty.
-
Jakoś daliśmy radę. Ja przejęłam część obowiązków Alexa, a on bardziej skupił
się na pana działce.
-
Mówny sobie po imieniu, dobrze? W firmie wszyscy tak się do siebie zwracają.
Turka już nie ma, prawda?
-
Alex zwolnił go dyscyplinarnie. Ja objęłam jego stanowisko.
- To
najlepsza decyzja Alexa. Popieram ją całkowicie. Przez sześć tygodni byłem
zupełnie wyłączony i nawet do niego dzwoniłem dość rzadko. Miałem sporo
załatwiania. Sprzedawałem dom i szukałem czegoś mniejszego dla siebie i córki.
To wszystko trwało i sam już myślałem, że nigdy mi się nie uda wyprowadzić
mojego życia na prostą. Wczoraj przeprowadziłem się tutaj i wciąż jestem w
fazie urządzania się.
- To
zawsze musi potrwać. Ma pan…, to znaczy masz przed sobą jeszcze dwa wolne dni i
na pewno zdążysz. Mogłabym ci pomóc. Chętnie zajęłabym się Zosią, jeśli nie
miałbyś nic przeciwko temu. Ty mógłbyś w tym czasie uporać się ze wszystkim.
- Ty
wiesz, że to co proponujesz jest nie do przecenienia? – Marek przyglądał jej
się z podziwem. - Sam się zastanawiałem co pocznę z małą w weekend, bo moi
rodzice wyjeżdżają do Gdańska na te dwa dni i nie mógłbym na nich liczyć.
Przyjmuję twoją pomoc z ogromną wdzięcznością. Z Zośką nie powinno być
problemów, bo ona jest takim cygańskim dzieckiem i lgnie do każdego – pogładził
małą po głowie. – To co Zosiu, spędzisz jutro dzień z panią Ulą?
- A
gdzie idziesz?
-
Nigdzie nie idę. Będę robił porządki w naszym mieszkaniu, bo teraz mamy wielki
bałagan i trudno w nim cokolwiek znaleźć.
-
Wybierzemy się jutro na huśtawki – obiecywała Ula – i poszukamy motylków.
Będziemy się świetnie bawić.
- No
dobra. Może być.
Marek roześmiał się głośno i cmoknął córkę
w policzek.
-
Kocham cię mały żywiołku.
Kiedy opuścili mieszkanie Uli ona sama
zastanawiała się skąd wzięła w sobie tyle odwagi, żeby zaproponować Markowi
opiekę nad dzieckiem. – Swoją drogą mała
jest cudna i taka do niego podobna. Tatuś też niczego sobie. Czyżby to miał być
ten mój wymarzony, przystojny brunet? Mam nadzieję, bo facet wart jest grzechu
i oprócz urody ma chyba dobry charakter.
Następnego dnia tuż przed dziesiątą
wyjechała windą na dwunaste piętro i zadzwoniła do drzwi. Najpierw usłyszała
tupot małych stópek a po chwili zobaczyła ich właścicielkę trzymającą za rękę
swojego tatę.
-
Dzień dobry.
-
Witaj Ula. Wejdź, proszę. Od wczoraj nic się nie zmieniło. Nadal mam bałagan.
Weszła do środka i rozejrzała się zaskoczona.
Mieszkanie było ogromne. Zmieściłoby się w nim z pięć takich klitek jak jej
własna.
-
Nie miałam pojęcia, że tu są takie wielkie mieszkania… Naprawdę imponujące.
- Są
takie dwa w każdym z tych bloków. Wszystkie na ostatnim piętrze. Ono jest i tak
mniejsze od domu, który sprzedałem. Lubię przestrzeń i nie mam zamiaru zagracić
tej chałupy. Zośka gotowa. Tu w plecaku ma flachę z sokiem i kanapkę, gdyby
zgłodniała. Ja zaraz zabieram się do roboty.
- A
ja chciałam was zaprosić na obiad koło piętnastej. Pospaceruję trochę z Zosią i
wrócę nieco wcześniej. Właściwie wszystko mam gotowe, tylko podgrzać.
-
Dziękuję Ula. Naprawdę myślisz o wszystkim. Po prostu daj znać po powrocie.
Wystarczy, że naciśniesz domofon. Później podam ci mój numer telefonu.
Złapała małą za rękę i ruszyła w stronę
wind. Marek zamknął za nimi drzwi. Wciąż pozostawał pod urokiem tej kobiety.
Dzisiaj wyglądała cudnie. Zaplotła włosy w warkocz, włożyła kwiecistą,
przewiewną sukienkę i wyglądała jak nastolatka niezwykle dziewczęco i uroczo. Nie
było w niej nic wyzywającego, wyuzdanego i ordynarnego. Podobało mu się, że
jest taka naturalna bez przesadnego makijażu, który w ogóle nie był jej
potrzebny. Ujęła go łagodnością, kojącym spokojem i niezwykłym opanowaniem.
Pomyślał nawet, że w zestawieniu z krzykliwą Pauliną ona jest ostoją anielskiej
cierpliwości. Przy byłej żonie jak kania dżdżu tak on pragnął jedynie
wyciszenia, uspokojenia negatywnych emocji, których ona dostarczała mu w
ogromnych ilościach. Nie było dnia bez kłótni. W jakiś sposób lubiła pastwić
się nad nim, bo sprawiało jej to dziką satysfakcję. Trochę się uspokoiła w
czasie ciąży, ale po urodzeniu Zośki wszystko wróciło do stanu sprzed niej. Nie
zajmowała się małą. Skazała ją na karmienie sztucznym mlekiem mimo, że jej piersi
pękały od pokarmu. Odciągała go i z premedytacją wylewała do zlewu pozbawiając
dziecko tak ważnych w tym okresie antyciał. Błagał ją, żeby tego nie robiła,
ale ona śmiała mu się w nos.
-
Nie będę sobie niszczyć piersi. Już i tak trudno jest mi dojść do figury, którą
miałam przed zajściem w tę głupią ciążę. Chciałeś dziecko, to je masz, ale nie
wymagaj ode mnie niemożliwego.
Opadały mu ręce, gdy słyszał te durne
argumenty. Na szczęście i wbrew wszystkiemu Zośka okazała się silną babą,
chowała się zdrowo i rzadko chorowała.
Przetarł dłońmi twarz. Jakie to szczęście,
że Paulinę ma już z głowy. Bez problemu podpisała wszystkie dokumenty w sądzie.
Zrzekła się praw do dziecka i nie wyraziła chęci widywania go. I dobrze.
Dziecko powinno mieć matkę, ale jeśli ta matka jest taka jak Paulina, to
lepiej, żeby jej nie miało. On zastąpi małej oboje rodziców i zrobi wszystko,
żeby wychować ją na dobrą, uczciwą kobietę. Czas się wziąć do pracy. Ula spadła
mu jak z nieba. Okazała się uczynna i dobra. Dzięki niej będzie mógł ogarnąć
mieszkanie i być może swoje rozbite życie.