MOI DRODZY
LICZNIK POKAZAŁ DZISIAJ PONAD 5,5 MILIONA WEJŚĆ NA BLOG.
DZISIAJ WIĘC DZIĘKI WAM OBCHODZĘ SWOJE MAŁE ŚWIĘTO.
BARDZO DZIĘKUJĘ ZA TAK LICZNE ODWIEDZINY I AKTYWNOŚĆ W KOMENTARZACH, NA KTÓRE ZAWSZE CHĘTNIE I Z RADOŚCIĄ ODPOWIADAM.
W RAMACH MOICH PODZIĘKOWAŃ WSTAWIAM PONIŻEJ MALUTKI BONUS W POSTACI MINIATURKI.
JESZCZE RAZ BARDZO DZIĘKUJĘ I ŻYCZĘ PRZYJEMNEGO CZYTANIA.
OGROM
MIŁOŚCI
miniaturka
Nad miastem zapadał zmrok. Marek Dobrzański,
współwłaściciel firmy odzieżowej Febo&Dobrzański przetarł zmęczoną twarz i
zerknął przez okno. Znowu padało. Nie była to najprzyjemniejsza pora roku. Na
chodnikach walały się nieuprzątnięte, mokre od deszczu liście. W świetle
ulicznych latarni wyraźnie widział jak bardzo ten deszcz jest rzęsisty i wciąż
przybiera na sile. Ta ponurość i smętek późno jesiennej aury odzwierciedlała
to, co działo się w jego duszy. Ten stan trwał już od dość dawna, od trzynastu
miesięcy, od czasu, kiedy Ula, jego ukochana żona urodziła martwe dziecko. Nie
potrafiła pozbierać się po tej tragedii. Cierpiała na głęboką depresję. Nie
chciała nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać. Nie chciała jeść, miała kłopoty ze
snem spędzając większość nocy w fotelu i przysypiając z rzadka. Nie chciała żyć
i to było najgorsze. Wychodził ze skóry, żeby jej pomóc, ale ona żadnej pomocy
od niego nie oczekiwała. Nie chciała lekarzy, psychologów i psychiatrów.
- Co
oni mogą wiedzieć o moim cierpieniu? – mówiła z żalem i łzami w oczach. – Ich
wiedza jest niczym innym jak relacją tysięcy takich jak ja niedoszłych matek.
Będą mnie pocieszać, mówić, że wszystko będzie dobrze? Nie pójdę do żadnego
psychiatry, bo nie jestem wariatką.
Odpuścił. Nie chciał się z nią sprzeczać i
udowadniać jej, że to on ma rację, nie ona. Zapiekła się w tym żalu i boleści
po stracie dziecka i zupełnie odrętwiała. Każdego dnia wychodząc do pracy
martwił się co zastanie po swoim powrocie. Wciąż nie był pewien, czy ona nie
wpadnie na jakiś szalony pomysł, żeby zakończyć te cierpienia i dołączyć do
córki. Przez te trzynaście miesięcy nie miała kontaktu z nikim. Na początku
przyjeżdżał jeszcze ojciec z jej rodzeństwem, ale uciekała przed nimi zamykając
pokój na klucz. Sprawiała wrażenie jakby zdziczała i wycofała się z życia
stając się jedynie jego biernym elementem.
Wielokrotnie próbował namówić ją, żeby
pojechała z nim na cmentarz. Jak dziecku tłumaczył, że taka wizyta na pewno jej
ulży i pozwoli zrozumieć, że ich słodka córeczka była zbyt chora, by przeżyć.
Zatykała uszy i nie chciała tego słuchać. Jeździł więc sam i nad grobem tej
kruszynki rozpaczał i wył z bezsilności.
To nie było tak, że Ula cierpiała a po nim
ten dramat spłynął jak po kaczce. On też cierpiał i podobnie jak Ula nie
potrafił pogodzić się z tą śmiercią. Nie był w stanie zrozumieć, że skoro ciąża
rozwijała się prawidłowo do siódmego miesiąca, to dlaczego właśnie wtedy lekarz
po kolejnym USG stwierdził, że jest martwa? Do dzisiaj w uszach brzmi mu
dramatyczny krzyk Uli i do dziś pamięta ten szok, który dopadł ich oboje.
Lekarz twierdził, że prawdopodobnie doszło do zaburzeń krążenia łożyskowego i
dlatego płód obumarł. Ten dzień był jednym wielkim koszmarem. Podano Uli jakieś
środki mające wywołać skurcze i kazano rodzić. Krzyczano na nią, bo nie
potrafiła się skoncentrować i prawidłowo przeć, tak jak mówił położnik.
Wreszcie wyszarpano z niej dziecko. Było kompletnie sine. Było martwe. Ula
zażądała, żeby jej je pokazano. Przytuliła martwe ciałko do swojej piersi i
zaniosła się spazmatycznym płaczem. Niemal siłą jej je odebrano. Poczuła się
tak, jakby wyrwano jej serce. Od tego momentu nie była już sobą.
Deszcz przybierał na sile i kompletnie
zalewał przednią szybę, z której wycieraczki nie nadążały zbierać wody. Na
szczęście dojeżdżał. Uruchomił pilotem bramę i zanim otworzyła się do końca
omiótł wzrokiem bryłę budynku. Wyglądał jak wymarły. Trochę zaniepokoiły go
ciemne okna, bo zazwyczaj w salonie Ula paliła małą lampkę. Wjechał do garażu i
zabrawszy teczkę z tylnego siedzenia wszedł do domu wewnętrznymi drzwiami.
-
Ula! – krzyknął z przyzwyczajenia nie spodziewając się raczej, że mu odpowie. –
Ula jesteś?! – Zapalił światło w salonie, ale jedynym dowodem, że tu siedziała
był skotłowany koc leżący na jednym z foteli.
Szybkim krokiem ruszył do sypialni, ale i
tu jej nie zastał. W pozostałych pokojach na piętrze też jej nie było. Zbiegł
na dół i zajrzał do łazienki. To co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Była
tu. Leżała z rozrzuconymi rękami na łazienkowych płytkach w ogromnej kałuży
krwi. Automatycznie sięgnął po telefon i wybrał numer pogotowia. Drżącym głosem
poprosił o przyjazd karetki. Przykucnął przy Uli i przyłożył jej dłoń do szyi.
Wyczuł słaby puls.
- Co
ty zrobiłaś kochanie? Co ty zrobiłaś…? Czy jeszcze za mało mamy nieszczęść?
Jeśli umrzesz, ja też nie mam po co żyć – sięgnął do szufladki małej szafki i
wyciągnął z niej bandaż mocno przewiązując Uli nadgarstki, żeby zatamować upływ
krwi. Usłyszał przeciągły sygnał karetki i wybiegł na zewnątrz otwierając
bramę.
-
Pospieszcie się – rzucił nieco spanikowany do sanitariuszy – żona podcięła
sobie żyły. Straciła dużo krwi.
-
Jaką ma grupę? – rzucił jeden z mężczyzn.
- AB
Rh(+)
-
Dość rzadka. Sprawdź czy nie mamy – zwrócił się do jednego z pielęgniarzy.
- Ja
mogę być dawcą. Mam tę samą grupę.
Wbiegli do łazienki. Wysoki brunet będący
najwyraźniej lekarzem przykucnął przy Uli i przyłożył jej do piersi stetoskop.
-
Serce bije, ale słabo. Zabieramy ją i to natychmiast. Spróbuję opatrzyć ją w
karetce i podepnę kroplówkę. Krew odda pan już na miejscu.
-
Pojadę za wami.
Ocknął się, gdy za oknem świtało. Spojrzał
na leżącą na łóżku Ulę. Była bardzo blada, ale oddychała równo. Wzdłuż ciała
spoczywały jej okaleczone ręce owinięte ściśle bandażem. Do jej żył worek
zawieszony na stojaku pompował życiodajną krew. Krew Marka. Pobrano mu jej
całkiem sporo. Poczuł się po tym trochę słabo więc pozwolono mu zostać przy
żonie udostępniając mu wolne łóżko. Dzisiaj miał przyjść do niej psycholog o
ile się ocknie. Marek nie wierzył, że coś wskóra. Ula była wyjątkowo uczulona
na tego rodzaju lekarzy. Zawsze zamykała się w sobie i milczała jak zaklęta.
Wstał z łóżka i podszedł do umywalki.
Opłukał zimną wodą twarz. Poczuł się trochę lepiej. Zerknął na Ulę, ale ona
wciąż spała. Wyszedł z pokoju i w automacie kupił kubek gorącej kawy. Popijając
małymi łykami usiadł na krześle przy łóżku żony intensywnie wpatrując się w jej
mizerną, bladą twarz.
Godzinę później zaobserwował nerwowy ruch
gałek ocznych i wstał jednocześnie pochylając się nad nią.
-
Ula – wyszeptał. – Ula obudź się kochanie. To ja, Marek. - Z trudem otwierała
ciężkie powieki usiłując skupić wzrok na twarzy Marka. Odetchnął z ulgą widząc
jej intensywnie błękitne tęczówki. – Śmiertelnie mnie nastraszyłaś – powiedział
cicho z lekkim wyrzutem. – Jak mogłaś mi to zrobić? Czy chcesz, żebym już do
końca oszalał? Czy myślisz, że mógłbym bez ciebie żyć? – zadrżał mu głos i
rozpłakał się. – Gdybyś odeszła strzeliłbym sobie w łeb, bo straciłbym sens
życia.
- Nie
udało się… - dotarły do niego jej ciche słowa.
-
Mówisz tak, jakbyś żałowała, że za wcześnie dotarłem do domu. Ranisz mnie. To
boli Ula, bardzo boli, a ja już nie wiem, jak mam sobie z tym radzić, bo od
teraz będę każdego dnia, w każdej minucie truchlał, czy nie targnęłaś się znowu
na swoje życie. Musisz mi przysiąc, że już nigdy tego nie zrobisz. Poradzimy
sobie z tą stratą naszej kochanej dziewczynki. Ty tylko bądź ze mną i pozwól
sobie pomóc, błagam.
Po jej policzkach toczyły się wielkie jak
grochy łzy. Starł je z miłością i przywarł do jej ust.
-
Kocham cię tak bardzo, że bez ciebie nie mógłbym istnieć. Jesteś przecież całym
moim światem.
-
Już dobrze. Przysięgam ci, że nigdy już nie podejmę próby samobójczej.
Siedziałam po ciemku w salonie i różne myśli kłębiły mi się w głowie.
Pomyślałam, że nie dam rady wytrzymać tej tęsknoty, że to za bardzo mnie dręczy
aż czasem ciężko mi oddychać. To były sekundy, w ciągu których podjęłam tę
desperacką decyzję. Bardzo cię za to przepraszam.
- Obiecaj
mi, że zaczniesz wychodzić z domu, obiecaj mi, że zaczniesz żyć. Ja wiem, że to
będzie trudne, nawet bardzo trudne, ale przecież nie niemożliwe. Ja ci pomogę,
bo oboje musimy pogodzić się ze stratą. To, że lekarz powiedział, że nie
będziemy mieli już dzieci… Ula, ja nie wierzę w tę diagnozę. Wierzę i jestem o
tym przekonany, że doczekamy się maleństwa. Musimy być tylko bardzo cierpliwi.
-
Spróbuję kochany, na pewno spróbuję. Zamknęłam się w swoim bólu nie
dostrzegając, że i ty go odczuwasz. Wybacz mi proszę mój egoizm. Postaram się
to zmienić, ale potrzebuję czasu.
Objął ją delikatnie wtulając twarz w jej
włosy. Po raz pierwszy zobaczył światełko w tunelu.
Wypisano ją po trzech dniach. Nadal miała
na rękach opatrunki. Psycholog, tak jak Marek podejrzewał, nic nie zwojował i
niczego się od Uli nie dowiedział. Ona jedynie powtarzała przy nim jak mantrę,
że to była jej pierwsza i ostatnia próba samobójcza. Dopiero później, gdy
rozmawiał z Markiem ten naświetlił mu całą sytuację.
Nie chciał jej teraz zostawiać samej.
Poprosił ojca o miesięczne zastępstwo w firmie. To on szykował posiłki, dbał,
żeby je zjadała. W ciągu dnia wsiadał wraz z nią do samochodu i wiózł na spacer
do Łazienek, chociaż pogoda nie zawsze była dobra. Ona potrzebowała tlenu, bo
nie wychodziła z domu od ponad roku. Po trzech tygodniach pojechał z nią na
ściągnięcie szwów. Rany ładnie się zagoiły, choć blizny miały pozostać na
zawsze. Już ich nie bandażowano a jedynie przyklejono plastry z opatrunkiem.
Sądziła, że ze szpitala pojadą jak zwykle na spacer do parku, ale Marek
pojechał inną trasą. Nie zwróciła na to uwagi i dopiero jak zaparkował przed
jakimś domem, rozejrzała się dokoła.
- A
gdzie my jesteśmy? – zapytała nieco zaniepokojona.
-
Spokojnie kochanie. To bardzo szczególne miejsce, które bardzo chciałbym ci
pokazać.
Weszli przez żelazną bramę na dziedziniec a
następnie stąpając po szerokich schodach dotarli do masywnych drzwi. Ula
rozejrzała się dostrzegając czerwoną tabliczkę z napisem „Dom małego dziecka”.
Serce podeszło jej do gardła. Odwróciła się i chciała uciec. Powstrzymał ją i
mocno przytulił.
-
Nie uciekaj kochanie, to naprawdę ważne – szepnął. – I nie bój się, bo naprawdę
nie ma czego.
Już w środku Marek przywitał się z
dyrektorką i przedstawił jej Ulę. Kobieta okazała się bardzo miła. Zaprowadziła
ich na piętro objaśniając po drodze, że do tego domu trafiają dzieci
poszkodowane przez los.
-
Mamy tu przedział wiekowy od dzieci kilkumiesięcznych do trzylatków. Wszystkie
są sierotami lub półsierotami i każde z nich miało ciężki start. Wiele z nich
było bitych, przypalanych papierosami i nawet gwałconych.
Ula słuchała tego z przerażeniem. – Jak można coś takiego zrobić takiemu małemu
dziecku?
Pokój, do którego weszli liczył sześć
łóżeczek. Leżały w nich biedne, opuszczone maluchy i kiwały się na boki.
-
Dlaczego tak się kiwają? To jakaś choroba? – zapytała Ula.
- W
pewnym sensie. Nazywają to chorobą sierocą. Spowodowana jest brakiem więzi z
osobami najbliższymi. Rzadko są przytulane i odczuwają permanentny brak matki,
dlatego też nazywana jest chorobą z braku miłości – kochania i bycia kochanym. Mój
personel stara się jak może, ale jest go za mało niestety.
Ula podeszła do jednego z łóżeczek i
pochyliła się nad leżącą w nim dwuletnią dziewczynką. Mała natychmiast
wyciągnęła do niej ręce.
-
Mogę ją wziąć?
-
Proszę bardzo.
Podniosła tę małą i przytuliła do siebie.
Dziecko objęło jej szyję i przytuliło twarz do jej policzka. Ula rozpłakała się
i nie mogła wykrztusić słowa. Marek sięgnął do sporej reklamówki i wyciągnął z
niej miękkiego misia podając go dziewczynce. Uśmiechnęła się na jego widok i
przygarnęła do siebie.
Spędzili wśród tych biedactw ponad dwie
godziny. Ta wizyta okazała się dla Uli prawdziwym wstrząsem. Wyszła stamtąd
zapłakana. Marek podał jej chusteczkę i mocno przytulił.
-
Rozumiesz teraz dlaczego chciałem cię tu przywieźć? Nawet gdyby sprawdziły się
słowa tego lekarza i nie mielibyśmy już swoich dzieci, to zawsze są takie,
które potrzebują naszej miłości i opieki. Masz takie dobre, współczujące serce
a w nim taki ogrom cudownej, szczerej miłości, że jesteś w stanie obdzielić nią
nawet wszystkie te biedne dzieci. Możesz stworzyć im prawdziwy dom. Sprawić, że
nie będą się już kołysać na boki i cierpieć z powodu braku kochającej je matki
i ojca. Damy radę Ula. Wierzę, że to jest alternatywa na nasze cierpienie. Ty
tylko to przemyśl i dobrze się zastanów a ja poprę każdą twoją decyzję.
Oplotła ręce wokół jego szyi i przywarła do
ust.
-
Bardzo cię kocham, bo jesteś najlepszym i najwspanialszym mężem na świecie. Na
początek zaadoptujmy jedno. Tę dziewczynkę, którą miałam jako pierwszą na
rękach. Wróćmy i zapytajmy jakie są możliwości a potem chcę, żebyś zawiózł mnie
na cmentarz do naszej córeczki.
Uśmiechnął się szeroko ukazując w całej
krasie te uwodzicielskie dołeczki. Odetchnął głęboko i spojrzał w szare niebo
jakby chciał podziękować opatrzności za to, że wróciła jego dawna Ula.
K O N I E C
Małgosiu, gratuluję kolejnego, wielkiego święta. Liczba odsłon robi naprawdę wrażenie, ale trudno się dziwić. Piszesz fantastyczne opowiadania które czyta się na jednym wdechu, by potem czekać cały tydzień na kolejną część. Co jakiś czas wracam jednak z powrotem do tych starszych opowiadań i z przyjemnością sobie je przypominam. Mini fantastyczna, bardzo mnie poruszyła zwłaszcza, że bliska mi osoba przeżyła taką tragedię jak Ulka, jednak bez próby samobójczej. Ból jest jednak ogromny. Pozdrawiam serdecznie i życzę kolejnych milionowych odsłon. Beata.
OdpowiedzUsuńBeata
UsuńCiepło się robi na sercu, gdy czyta się tak miłe i pokrzepiające słowa. Kiedyś rozpoczęłam przygodę z pisaniem i choć wiem, że to tylko amatorszczyzna, bardzo się cieszę, że jednak są ludzie, którym się to podoba i którzy chcą wracać do wcześniej napisanych historii.
Mini trochę smutna i momentami drastyczna, ale pomyślałam, że takie ciąże kończące się śmiercią dziecka nie są wcale takie rzadkie zwłaszcza teraz, gdy służba zdrowia tkwi w średniowieczu a poziom empatii personelu oscyluje w okolicy zera. Najgorszy jest jednak ten koszmar, który przeżywają kobiety pozbawione radości z powodu tej ogromnej straty. Można nad tym ubolewać, można tym kobietom współczuć, ale jeśli samemu się tego nie przeżyło, ciężko to zrozumieć. Ja sama nigdy nie byłam w takiej sytuacji i chociaż bardzo się starałam ukazać rozpacz Uli, jej ból po stracie i ogromną depresję, to pewnie nie oddałam tego w stu procentach, bo nie wiem jak to jest.
Pięknie dziękuję Ci za przemiły komentarz i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Bardzo piękna, wzruszająca historia. Taka potrzebna w dzisiejszych okrutnych czasach
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za tak miła sobotnia niespodziankę powodzenia i kolejnych sukcesów oraz dużo zdrowia
Gosiu
UsuńBardzo Ci dziękuję. Napisałam tę mini z nadzieją, że jednak nie wszyscy mają serce z kamienia i są wrażliwi na takie historie.
Niespodzianka Wam się należała za to, że wciąż tu jesteście, zaglądacie i czytacie.
Najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Wielkie GRATULACJE z tak imponującej ilości odwiedzin. Ale czemu tu się dziwić twoje opowiadania są naj... resztę sobie dopowiedz. Życzę kolejnych tak imponujących odsłon.
OdpowiedzUsuńCo do mini płakałam jak bóbr, ale ja już tak mam. Zawsze wzruszam się gdy czytam, oglądam o takich rzeczach. Nawet w ułamku nie jestem sobie wyobrazić bólu jaki przeżywali oboje po stracie dziecka.
Dziękuję za mini.
Pozdrawiam gorąco
Julita
Julita
UsuńDziękuję pięknie za gratulacje. Od tej ogromnej liczby wejść sama dostaję zawrotu głowy.
Chyba jesteś pierwszą, która uroniła łezkę. Jeśli zdołałam kogoś wzruszyć, to bardzo się cieszę. Taki miałam zamiar, ale też i obawy, czy odpowiednio nakreślę tę trudną sytuację, bo sama takich doświadczeń nie mam. Skoro płakałaś, to chyba mi się udało.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej. :)
Ta mini to prawdziwy wyciskacz łez.Ula przeżyła tragedię ,która wstrząsnęła zarówno nią jak i Markiem.On dal jej czas niestety ciężar był nie udźwignięcia, to przygniatało ja ,dusiło ,męczyło i nie dawało normalnie funkcjonować. Niestety takie przypadki nie są wcale takie rzadkie.Pewna dziewczyna nawet po latach nie umie się pozbierać. Teraz ma jedno dziecko ,ale ma w niebie dwóch aniołków. Ulka też powinna wierzyć ,że jej się jeszcze uda zostać mamą ,a jeśli nie i tak będzie cudowną dla jakieś sierotki i wraz z Markiem stworzą dom.
OdpowiedzUsuńPiękna, drastyczna momentami mini i zostanie z pewnością na długo w pamięci Proszę o więcej takich oraz gratuluję tej ogromnej liczby wyświetleń. tak trzymać. :). Pozdrawiam serdecznie :).
Justyna
UsuńBardzo dziękuję za gratulacje, bo to miła świadomość, że wciąż Cię czytają.
Ta mini jest moją pierwszą. Nigdy wcześniej żadnej nie napisałam. Być może popełnię ich więcej, ale to nic pewnego, bo raczej wolę dłuższe formy. Zobaczymy. Poruszając taki smutny temat chciałam też powiedzieć, że taki ból, ból po stracie dziecka każda doświadczająca tego kobieta musi niestety przeżyć sama. Nie oznacza to jednak, że nie ma światełka w tunelu, bo kiedy nadejdzie czas pogodzenia się z faktami i wyjścia z traumy, należy wziąć pod uwagę jeszcze inną alternatywę a mianowicie adopcję. Mamy tysiące dzieci tzw. "kiwaczków", które pragną matczynej miłości jak niczego na świecie a matki z rozbudowanym instynktem macierzyńskim mogą dać takim dzieciom ogromną dawkę takiej miłości.
Pozdrawiam Cię najcieplej. :)
Ogromne gratulacje, to po pierwsze! Po drugie dziękuję za niesamowitą niespodziankę;) Jest bardzo poruszająca. Aż serce się kraje na samą myśl, co musieli Ula i Marek przeżyć. Bardzo im współczuję. Jednak taka miłość jaką się obdarzają na pewno nie przeminie. Adopcja jest wspaniałym pomysłem;) Pozdrawiam będąc w ciągłym szoku po tym, co przeczytałam. Jolka
OdpowiedzUsuńJola
UsuńNie sądziłam, że akurat Ciebie uda mi się zaszokować. Poczytuję sobie to za komplement. Adopcja to zawsze jakieś wyjście. Oczywiście powinna być to przemyślana decyzja. Myślę, że osoby, które utraciły dziecko i nie mają szans, żeby urodzić ponownie, takie trudne decyzje podejmują naprawdę świadomie. Wychowanie dziecka to misja a wychowanie i pokochanie cudzego dziecka to już naprawdę coś. Mam wielki szacunek do takich osób.
Bardzo dziękuję za gratulacje i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Oni muszą być szczęśliwi. Mają tyle miłości do podarowania. Marek, to fantastyczny facet;) I zapomniałabym o gratulacjach;) Pozdrowienia. Daga
OdpowiedzUsuńDaga
UsuńUla podjęła decyzję o adopcji, bo uwierzyła w słowa Marka. Wie, że udźwignie ten ciężar, bo tej miłości w niej są ogromne pokłady. W dodatku Marek cały czas ją wspiera i motywuje. To naprawdę bezcenne. Czy będą szczęśliwi i czy adoptują dziecko, zostawiam to Waszej wyobraźni.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za gratulacje. :)
Popłakałam się. Nic więcej nie napiszę. Pozdrawiam i dziękuję
OdpowiedzUsuńSkoro się popłakałaś to plus dla mnie, bo to oznacza, że jednak udało mi się przekazać w sposób wzruszający dramatyzm sytuacji, w której znalazła się Ula i Marek.
UsuńPozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję za komentarz. :)
Wstrząsające opowiadanie. Ciężko mi się je czytało, bo przed oczami mam moją kuzynkę. Ona dwa lata temu też musiała urodzić martwe dziecko. To, jak była traktowana nie nadaje się do opowiadania. Po porodzie położono ją w sali, w której leżały matki ze swoimi dziećmi. Podobno nie było innego miejsca. Dramat! Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńMiałam rację, że takie przypadki nie są odosobnione. Wstrząsające jest to, o czym piszesz. Jak można umieścić w jednej sali kobietę, która urodziła martwe dziecko, z innymi kobietami, które cieszą się ze szczęśliwego przyjścia na świat swoich pociech? To bardzo okrutne postępowanie w dodatku pogłębiające u takiej matki traumę. Straszne...
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie i bardzo dziękuję za wpis. :)
Jestem pod wielkim wrażeniem tej mini. Gratuluję pomysłu, realizacji i oczywiście wejść czytelników. Pozdrawiam Kara
OdpowiedzUsuńKara
UsuńBardzo Ci dziękuję moja wierna czytelniczko i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Po prostu dech zapiera. Piękna i wzruszająca mini. Gratulacje. Pozdr
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za słowa pochwały i gratulacje. Najpiękniej pozdrawiam. :)
UsuńTo nie małe święto, ale bardzo duże. Zasługujesz na nie, jak mało kto;) Pisz dla nas takie cudowne miniaturki. Aż ciarki latają po plecach. Pozdrawiam Iza
OdpowiedzUsuńIza
UsuńTo święto obchodzę dzięki Wam. Gdyby nie Wy..., aż boję się pomyśleć. Nad miniaturkami będę musiała się zastanowić, bo ta jest moją pierwszą i być może nie ostatnią. Jeśli tylko przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł, który nie będzie wymagał rozwinięcia go w obszerne opowiadanie, to z całą pewnością zawrę go w takiej krótkiej formie.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za przemiły komentarz. :)
Mini powinna mieć tytuł Ogrom cierpienia i ogrom miłości. Nawet nie chcę sobie wyobrażać tego co czuli Ula i Marek. Niestety takie sytuacje się zdarzają. Medycyna tak bardzo się rozwinęła a i tak wobec natury jest bezsilna. To bardzo przykre. Pozdrawiam Edyta
OdpowiedzUsuńEdyta
UsuńTytuł zdecydowanie bardziej adekwatny niż ten, który wymyśliłam, ale nie będę go już zmieniać. Medycyna być może się rozwinęła, ale nadal wszystko zależy od ludzi. Od położnych i położników, a ci nie zawsze trzymają się etyki zawodowej traktując cierpiące kobiety bardzo przedmiotowo. Takie zachowania tylko pogłębiają depresję, z której wychodzi się czasem latami.
Pozdrawiam Cię cieplutko i pięknie dziękuję za komentarz. :)
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńZastanawiam się kogo mi bardziej żal? Chyba jednak Marka. On też bardzo przeżył śmierć córeczki, a do tego mógł jeszcze stracić ukochaną żonę. Dodatkowo, to on musiał zarabiać na życie, to on musiał byś ten silny, to on musiał patrzeć na rozpacz Uli i nie mógł jej pomóc. Nie dość, że mierzył się ze swoim cierpieniem, to musiał jeszcze dźwigać cierpienie Uli. Jakiś siódmy zmysł mu musiał podpowiedzieć wizytę w Domu dziecka. Jestem pewna, że od tej chwili ich życie zacznie powracać do normalności. Dziękuję za tę niespodziankę i Ty mówisz, że nie potrafisz pisać miniaturek?! Oczywiście gratuluję wyniku! Jak zwykle serdecznie pozdrawiam i przesyłam mnóstwo uścisków:) Gaja
Gaja
UsuńNie mówię, że nie umiem pisać miniaturek, ale mówię, że wolę dłuższe formy. Lubię się rozpisać a miniaturki w jakiś sposób ograniczają człowieka.
Co do Marka to masz chyba rację. Ula trochę egoistycznie zamknęła się we własnym cierpieniu nie zauważając, że i Marek przeżywa tę stratę bardzo boleśnie. Zrozumiała to dopiero w szpitalu i to był pierwszy sygnał, że coś w końcu zaczyna do niej docierać. Marek poszedł tylko za ciosem, bo dojrzał szansę na zmianę jej zachowania i podejścia do tego, co się wydarzyło.
Wielkie dzięki za gratulacje. Pozdrawiam cieplutko. :)
Życie jest bardzo niesprawiedliwe. I dla dorosłych i dla dzieci. Niby wiadomo, że taka jest smutna prawda, ale jak się czyta o tym jak rodziny pragną mieć dzieci i robią niemal wszystko co możliwe, a i tak nie jest im dane. Po drugiej stronie barykady są rodziny, które bez pardonu takich maluszków się pozbywają. Dobrze, że są tacy ludzie, którzy potrafią pokochać takie niechciane dzieciaczki. Ula i Marek będą wspaniałymi rodzicami;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMówią, że w naturze powinna być zachowana równowaga, chociaż w przypadku narodzin martwych dzieci i tych niechcianych co do tej równowagi mogłabym polemizować. Temat jest bardzo szeroki i masz rację pisząc, że rodziny pragną mieć dzieci i nie jest im to dane, a w rodzinach patologicznych rodzi się ich nadmiar. Tak nie powinno być, ale jest i jeśli małżeństwo deklaruje chęć zaadoptowania dziecka, nie powinno im się rzucać kłód pod nogi, ale jak najszybciej do tej adopcji doprowadzić. Wszyscy doskonale wiemy, że w tym popieprzonym kraju każda sprawa musi się odleżeć, nabrać mocy, a opieszałość urzędników jest wręcz legendarna.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz i najserdeczniej pozdrawiam. :)
Osoba z grupą AB jest idealnym biorcą. W przypadku Uli mogła dostać grupę krwi AB, A, B, O. Ula mogła dostać krew od biorcy, który miał Rh (-). Także nie skądże żeby w dużym mieście nie było dla niej krwi.
OdpowiedzUsuńArina
Arina
UsuńNie jestem ekspertem w tej dziedzinie i tak naprawdę podałam tu swoją własną grupę krwi. Z tego co usłyszałam od lekarzy jest ona dość rzadka. Biorcą jestem idealnym, natomiast ja sama mogę być dawcą tylko dla osoby z AB+ i tym się właśnie kierowałam wkładając w usta lekarza słowa, że "grupa jest dość rzadka".
Dziękuję za cenne uwagi. Serdecznie pozdrawiam. :)
Owszem najlepszym dawcą jest grupa 0. AB jest najlepszym biorcą. Dość dobrze siedzę w temacie, bo sama oddałam ponad 8 litrów krwi, czyli spore wiadro.
UsuńArina
Podziwiam i gratuluję. To bardzo szlachetne co robisz. Pozdrawiam. :)
UsuńGratuluję! Żałuję, że dopiero dzisiaj zajrzałam. Mini bardzo przypadła mi do gustu. Jest wzruszająca;) Jestem spóźnialska, ale za to zauważyłam nową zapowiedź! Gorąco pozdrawiam;) Teresa
OdpowiedzUsuńTeresa
UsuńNie przepraszaj, bo zdążyłaś w samą porę. Bardzo dziękuję za gratulacje chociaż ten imponujący wynik osiągnęłam także dzięki Tobie. Nowa zapowiedź jest dzięki Gai, bo to ona podesłała pomysł.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za wpis. :)
Małgosiu, gratulacje z powodu liczby odsłon, ale nie może być inaczej skoro piszesz tak wspaniałe opowiadania.Zawsze czekam na kolejne a w międzyczasie czytam sobie starsze, bo są wyjątkowe i z przyjemnością sobie je przypominam. Ta mini mnie poruszyła zwłaszcza, że sama przeżyłam poronienie siedmiomiesięcznego płodu i wiem co to znaczy dla matki, ból ogromny, i żal do świata dlaczego to mnie się przydarzyło?...Kiedy wracam wspomnieniem do tej chwili to jedyne co czuje to wstręt do teściowej, dla której dziecko jej syna miało przeszkadzać mu w studiach, moje uczucia jako matki się nie liczyły. Ale to było...Pozdrawiam serdecznie i życzę kolejnych milionów w odsłonach i weny na kolejne cudowne opowiadania. Agata.
OdpowiedzUsuńAgata
UsuńA mną wstrząsnął Twój komentarz. Straszne jest to, co przeszłaś i bardzo Ci współczuję. Dramat Twój o tyle większy, że nie znalazłaś oparcia w teściowej, w kobiecie i matce. Jak można być tak okrutnym? To dla mnie niepojęte i chyba nigdy tego nie zrozumiem.
Dziękuję pięknie za gratulacje. Ta imponująca ilość odsłon to dzięki Wam. Bez Was ten blog by nie istniał. Cieszę się, że wracasz do poprzednich opowiadań. To bardzo miła świadomość. Ja wciąż intensywnie piszę, bo jak nie mnie samej, to Gai przyjdzie jakiś pomysł do głowy godny opisania. Niedawno wstawiłam zapowiedź kolejnej nowości pt. "Sekret", ale to w części nie dotyczącej serialu. Przed Wami całkiem sporo czytania, bo jak dobrze policzyłam jest dziesięć zapowiedzi publikacji. Mam tylko nadzieję, że przypadną Wam do gustu.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za ten poruszający komentarz. :)
Wielka tragedia. Ogromne emocje. Sporo refleksji. Ale miłość, spokój, cierpliwość i czas powinien zrobić swoje. Nie zapomną penie nigdy, ale powinni nauczyć się żyć dalej. Gratuluję i pozdrawiam;) Mira
OdpowiedzUsuńMira
UsuńBardzo dziękuję za gratulacje.
Ta mini niesie też pozytywne przesłanie, bo człowiek po każdej tragedii potrafi się dźwignąć. Różnica tylko taka, że jeden potrzebuje na to więcej czasu, inny mniej. Oni jedno dziecko stracili, ale tym samym dali szansę innemu na bezwarunkową miłość i szczęśliwy dom.
Pozdrawiam Cię najcieplej i bardzo dziękuję za komentarz. :)