ROZDZIAŁ 3
Weszła do budynku głównego od strony zaplecza. Pokonując długi korytarz natknęła się na otwarty magazynek z czystą pościelą i ręcznikami, w którym buszowała Dorota – właścicielka ośrodka. Ula oparła się o drzwi.
- Może ci pomóc? – zapytała. – Mam jeszcze trochę czasu do kolacji.
Dorota uśmiechnęła się do niej wdzięcznie.
- Nie masz jeszcze dość? Harujesz po całych dniach jak dzika mrówka. Powinnaś wygospodarować trochę wolnego czasu i poświęcić go Betti. Zdecydowanie za dużo pracujesz. Nie myśl, że tego nie doceniam. Doceniam i to bardzo, ale też martwię się o ciebie i małą. Ciągle brak ci dystansu do tych dramatycznych wydarzeń, których byłyście świadkami. Nie pomyślałaś nigdy, że Betti przydałby się psycholog? Ty też powinnaś skorzystać z jego usług. Tłumisz wszystko w sobie, a byłoby zdecydowanie lepiej, gdybyś wyrzuciła z siebie cały ten ból i rozpacz. To przyniosłoby ci ulgę. Nie mogę patrzeć jak się gryziesz, jak zamykasz przed światem, budujesz mur i rzucasz się w wir obowiązków, żeby tylko nie myśleć. Tak dłużej nie da się żyć Ula. Wpadłaś w jakąś inercję i nie potrafisz wyciągnąć się z tego stanu. Pomyślałam nawet, że powinnaś sprzedać dom w Rysiowie i wyprowadzić się z tego miejsca, bo obecność w nim tylko cię rani – podeszła do przyjaciółki zauważywszy w jej oczach łzy i objęła ją mocno. – Tak niesamowicie mi was żal i tak bardzo chciałabym wam pomóc, ale powoli kończą mi się pomysły.
- Wiem, że masz rację, – usłyszała szept Uli – ale tak strasznie się boję o Betti i tak bardzo nie mam odwagi, żeby zmienić cokolwiek w naszym życiu. A jak sobie nie poradzę…?
- Poradzisz sobie. Nawet nie wiesz jak bardzo jesteś silna – powiedziała Dorota z wielkim przekonaniem. – Poza tym nie jesteś sama. Masz mnie i masz Maćka. Na nas zawsze możesz liczyć. Jak tylko skończy się sezon, zamykamy ośrodek na cztery spusty i wracamy do Rysiowa. Wtedy zrobimy naradę wojenną i na pewno coś wymyślimy. - Dorota zamknęła drzwi magazynku wręczając Uli stosik ręczników i sama biorąc nieco większy z pościelą. – Pomóż mi to zanieść do recepcji.
Przy niej rozstały się. Dorota poszła do strefy kempingowej, a Ula wróciła do kuchni. Jej trzej pomocnicy już zabrali się za krojenie chleba i serów. Ona zaplanowała na dzisiaj gorące kiełbaski zapieczone z żółtym serem i krążkami cebuli. Zabrała się za nacinanie kiełbas i wkładanie w nacięcia kawałków sera. Rozmowa z Dorotą powracała jak bumerang. - Może ona ma rację, że powinnyśmy się wynieść z Rysiowa? Tam wszystko przypomina rodziców. Od ich śmierci nie zmieniłam w domu nic i traktuję rzeczy po nich jak najświętsze relikwie. To chyba nie jest normalne i faktycznie pogłębia tę traumę. - Dorota zrobiła dla niej i Betti naprawdę dużo. Miała względem niej ogromny dług wdzięczności. Odkąd pamiętała zawsze trzymali się razem. Od najmłodszych lat stanowili nierozstającą się trójcę. Ich drogi rozeszły się dopiero po maturze. Ona i Maciek dostali się na SGH. Dorota miała znacznie mniej szczęścia. Wybrała filologię polską, ale była zbyt duża konkurencja i zabrakło jej punktów. Rozgoryczona postanowiła wyjechać do Stanów. Ciężko pracowała przez kilka lat imając się dosłownie wszystkiego, co tylko przynosiło dochód. Oszczędzała. Kiedy wróciła do Polski już miała sprecyzowane plany, co do swojej przyszłości. Kupiła niedaleko Rynu na Mazurach podupadający ośrodek i doprowadziła go do stanu używalności. Maciek bywał tam często i pomagał remontować domki. Ula założyła stronę internetową, żeby rozpropagować to miejsce. Nie musieli długo czekać na pierwszych gości, bo ośrodek położony był w naprawdę pięknym miejscu nad samym jeziorem, wtopiony w sosnowy las. Do Rynu było całkiem blisko, a jeśli ktoś chciał pojechać do większego miasta, to dwadzieścia kilometrów dalej było Giżycko.
Kiedy zmarł Józef Cieplak powiadomiona o wszystkim Dorota przyjechała do Rysiowa i zajęła się wraz z Maćkiem osieroconymi dziewczynami. Po pogrzebie i załatwieniu formalności w urzędach zabrała je obie na Mazury, żeby mogły odetchnąć po ciężkich przejściach. Wtedy też zaproponowała Uli sezonową pracę na okres wakacyjny wiedząc, że będą się utrzymywały z niewielkiej renty po tacie przyznanej właściwie Beatce. Ula mogła zająć się, czym tylko chciała, ale wybrała kuchnię. Lubiła pichcić, a kuchnia skutecznie izolowała ją od kontaktów z ludźmi. Dorota przydzieliła im kemping obok swojego. To były dwa stojące obok siebie domki typu „Turbacz” znacznie mniejsze od pozostałych. Tych typu „Brda” stało na terenie ośrodka dwadzieścia pięć i były przeznaczone dla gości.
Ula przyjeżdżała co roku, przynajmniej dziesięć dni wcześniej przed przyjazdem pierwszych letników. Robiła zaopatrzenie, pomagała w sprzątaniu domków, w przygotowywaniu pokoi i łóżek. Dorota wynagradzała ją uczciwie, a pieniądze zarobione przez te kilka miesięcy pozwalały zasilić bardzo skromny, domowy budżet.
Czasami wpadał na weekend Maciek. Naprawiał wtedy to, co uległo awarii, odświeżał ławki i kosze przy pomocy farby, tudzież wymieniał przepalone żarówki, przykręcał poluzowane śrubki lub gniazdka. Lubiła, kiedy znowu byli we trójkę. Było prawie tak jak dawniej. Siadywali przed domkiem Doroty, rozpalali grill lub ognisko i piekli kiełbaski albo ziemniaki w popiele.
Marek zamknął klapę bagażnika i zajął miejsce za kierownicą. Godzina była wczesna, ale postanowił nie tracić zbyt dużo z tego pięknego dnia i wyruszyć jak najwcześniej. Jechał z lekkim sercem i czystym sumieniem. Wszyscy z zainteresowanych kolekcją kontrahentów podpisali umowy zgadzając się tym samym na warunki stawiane przez F&D. Nie omieszkał pochwalić się tym sukcesem ojcu. On chętnie zgodził się na to dwutygodniowe zastępstwo. Czuł się bardzo dobrze i doskonale rozumiał potrzebę wypoczynku swojego jedynaka. Marek nie oszczędzał się i było to po nim widać. Blada cera i podkrążone oczy dobitnie świadczyły o przepracowaniu.
- Jedź i odpoczywaj. Zasłużyłeś – senior dał mu na drogę swoje błogosławieństwo. – I pozdrów Pshemko.
Dzisiaj więc był pierwszy dzień, w którym nie musiał się spieszyć do pracy. Żadnych służbowych telefonów, żadnej pilnej korespondencji, żadnych sytuacji awaryjnych. Ustawił GPS i ruszył. Przepchał się przez miasto wyjeżdżając na trasę S8. Przed nim było trzy i pół godziny jazdy i trochę ponad dwieście czterdzieści kilometrów. Za Ostrołęką zatrzymał się przy jakimś zajeździe. Burczało mu w brzuchu i chciało mu się kawy. Zamówił świeże, chrupiące bułki, masło i kiełbasę na gorąco. Wsunął wszystko z apetytem popijając mocną kawą. Mógł ruszać dalej.
Dotarł do Rynu i zatrzymał się na chwilę, żeby zadzwonić do Pshemko.
- Halo. Witaj przyjacielu.
- Marco! Ruszyłeś się już z Warszawy?
- Jestem w Rynie i za chwilę będę się z tobą witał. Załatwiłeś mi kwaterę?
- Załatwiłem wszystko. Ośrodek jest tuż za Stanicą Żeglarską. Znajdziesz bez problemu, bo wszędzie są tablice informacyjne. Podjedź pod budynek główny. Tam jest spory parking, na którym będę na ciebie czekał. Do zobaczenia.
GPS doprowadził go szybko do celu podróży. Wyskoczył z auta i rozprostował kości. Przed budynkiem pojawił się Pshemko i z rozpostartymi rękami szedł w jego kierunku. Przywitali się wylewnie klepiąc się po plecach.
- Tak się cieszę, że tu dotarłeś. To miejsce wspaniale koi nerwy. Przekonasz się. A teraz chodź. Zameldujesz się i weźmiesz klucz. Na teren kempingów nie można wjeżdżać więc jak już wszystko załatwimy zabierzesz walizkę i pójdziemy pieszo.
W środku mistrz przywitał się z Dorotą i przedstawił ją Markowi.
- To właścicielka tego pięknego miejsca, a to Dorotko mój przyjaciel Marek Dobrzański. To dla niego ma być ten domek.
Dorota ze zrozumieniem pokiwała głową i poprosiła juniora o dowód osobisty. Wpisała dane do książki meldunkowej i wręczyła mu klucz.
- Bardzo proszę, domek numer dwadzieścia cztery. To niedaleko twojego Pshemko. To ten przedostatni po prawej stronie. Mam nadzieję, że będzie panu wygodnie.
- Jestem o tym przekonany – Marek uśmiechnął się szeroko a na jego policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki. – Mistrz tak bardzo chwali sobie pobyty u państwa, że byłbym głupcem, gdybym sam się o tym nie przekonał. Bardzo dziękuję.
Opróżnił bagażnik i wraz z projektantem ruszył objąć w dwutygodniowe posiadanie swój kemping.
- Naprawdę piękna okolica. Nie dziwię się, że tak bardzo ciągnie cię tutaj każdego roku.
- To prawda. Mam nawet swoje miejsce do medytacji, do którego nikt nie zagląda. Pełna skupienia cisza i błogi spokój. Oczywiście nie będziesz mi tam towarzyszył, bo dla ciebie są tu inne atrakcje. Jest przystań, żaglówki, kajaki, rowery wodne. Można wypożyczyć wędki i łowić za stosowną opłatą ryby. Całkiem sporo tu okoni, sandaczy, szczupaków i karpi. Można łowić z drewnianego pomostu, albo wynająć łódkę, jak kto woli. Jest też wypożyczalnia rowerów, na których można zwiedzać okolicę. Jeśli chcesz, to oprowadzę cię i pokażę najważniejsze miejsca, żebyś był zorientowany. Później będziesz musiał zapewnić sobie rozrywki sam. Od trzynastej do czternastej podają obiad, a o dziewiętnastej kolację. Mamy więc sporo czasu. O, – pokazał ręką – to twój domek. Mój jest na samym końcu i tylko dach mu widać. Proponuję, żebyś zostawił teraz walizkę i rozpakował ją wieczorem, bo szkoda dnia. Pospacerujemy trochę a ty rozprostujesz nogi po długiej jeździe.
Pshemko był doskonale obeznany w topografii ośrodka. Pokazał Markowi najbardziej istotne miejsca, a potem zaciągnął go nad jezioro.
- Czyż nie jest malownicze? – zadał retoryczne pytanie.
- Rzeczywiście, bardzo piękne, ale na ten pomost nie miałbym odwagi wejść. Ktoś z niego łowi?
- To stary pomost już nieużywany, ale trochę dalej jest nowy i solidny. Cumują tam łódki, kajaki, kanadyjki i rowery wodne. Marinę mijałeś po drodze. Tam są już większe jednostki.
Marek chłonął ten widok wszystkimi zmysłami. Był sezon i wszędzie mnóstwo urlopowiczów, a jednak tutaj w ogóle się tego nie odczuwało, bo panował niezwykły spokój. Dostrzegł jakieś sto metrów dalej od miejsca, w którym stali kawałek piaszczystej plaży, kilku letników wyłożonych na leżakach i grupkę dzieci. Dla nich wydzielono niewielki, ogrodzony linami basen, żeby i one potaplały się w wodzie. Marka wzrok nadal lustrował okolicę. Spore połacie jeziora porośnięte były szuwarami, które szeleściły pod wpływem wiatru. Nagle dostrzegł jakiś ruch na linii oddzielającej je od wody i bardziej skupił się na tym miejscu. Wreszcie zrozumiał na co patrzy. To była dziewczyna w białej, letniej bluzeczce i w krótkich szortach stojąca po kolana w wodzie. Obok niej pływało jakieś dziecko.
- Pshemko spójrz tam – wskazał dłonią ścianę szuwarów. – Objawiła nam się rusałka w pełnej krasie i to w dodatku z dzieckiem. Intrygująca, prawda?
Mistrz wytężył wzrok i uśmiechnął się.
- To nie rusałka. To Urszula i mała Beatka, jej siostra. Chodźmy, przedstawię ci je. Ula to wspaniała osoba z bardzo niedobrą przeszłością. Miała naprawdę ciężkie momenty w życiu i z niektórych nie otrząsnęła się do tej pory. Bądź więc delikatny i uprzejmy. Poza tym to osoba odpowiedzialna za żywienie nas. Szefowa kuchni i zapewniam cię, że gotuje genialnie.