ROZDZIAŁ 3
To mieszkanie od razu jej się spodobało. Można by nawet pokusić
się o stwierdzenie, że ją urzekło. Powalało przestrzenią tym bardziej, że nie
było w nim żadnych mebli. Jedynie kuchnia była zabudowana i otwarta na salon,
od którego oddzielała ją dość długa wyspa. Wszystko estetycznie wykończone
łącznie z podłogami pokrytymi piękną deską barlinecką. Przylegającą do kuchni
spiżarnię zabudowano licznymi półkami, a ogromną łazienkę wyposażono zarówno w
wannę, jak i kabinę prysznicową.
- A to wisienka na torcie
– pośrednik podszedł do balkonowych drzwi otwierając je na oścież. – Proszę
zobaczyć, jaka duża loggia. Można wstawić stolik i dwa fotele. Jest miejsce na
parasol. Wszystko zależy od pani inwencji.
- Bardzo odpowiada mi to
mieszkanie i chciałabym złożyć ofertę. Ile właściciel chce za nie?
- Cena, to pięćset
dziewięćdziesiąt pięć tysięcy. Do lokalu przynależy również garaż, który
wyceniono na trzydzieści tysięcy.
- Dam pięć tysięcy
więcej, jeśli właściciel zdecyduje się od razu na sprzedaż. Razem będzie
sześćset trzydzieści tysięcy. Może się pan z nim skontaktować?
- Jak najbardziej i
uczynię to natychmiast – wyciągnął z kieszeni telefon wybierając numer
właściciela mieszkania. Ona została na balkonie podczas, gdy pośrednik
rozmawiał wewnątrz. Wrócił po chwili oznajmiając jej dobrą nowinę.
- Właściciel zgadza się
na proponowaną cenę i może podpisać akt notarialny choćby jutro.
- Znakomicie. Załatwiacie
sprawy notarialne u siebie w biurze?
- Tak, mamy notariusza na
miejscu. Umówię was na jutro na godzinę dziesiątą.
Ula pokiwała głową i szeroko się uśmiechnęła aprobując porę
spotkania.
Przez kolejne dwa tygodnie przy pomocy ojca i Jaśka urządzała
swoje gniazdko. Betti zajmowała się Polą starając się nie przeszkadzać i trzymać
z daleka od ludzi wnoszących meble.
Kiedy już wszystko stanęło na swoim miejscu, Józef z podziwem
rozejrzał się dokoła.
- To piękne mieszkanie,
córcia. Nie sądziłem, że stać cię będzie kiedykolwiek na zakup takiego cuda.
Dałaś radę i sama sobie zawdzięczasz to wszystko. Jestem z ciebie bardzo dumny.
Bardzo…
Lato było w pełni i rozpieszczało pogodą. Nie zamierzała jeszcze
szukać pracy. Postanowiła wykorzystać te letnie miesiące na to, żeby pokazać
córce Warszawę i przyzwyczaić ją do tutejszych warunków, a także podszkolić ją
nieco w wymowie polszczyzny. Mała wciąż mieszała polski z niemieckim i miała
twardy akcent. Nic dziwnego, bo przez dwa ostatnie lata chodziła do
niemieckiego przedszkola i tam mówiła wyłącznie po niemiecku. Zwiedzała więc z
Polą najciekawsze miejsca stolicy począwszy od Zamku Królewskiego, Łazienek,
Starówki, a także Pałacu Kultury i Nauki po ogrody na dachu biblioteki
uniwersyteckiej, ZOO i Park Fontann. Przy okazji rozmawiała z dziewczynką
wyłącznie po polsku chcąc w ten sposób złagodzić jej akcent i poszerzyć
słownictwo.
Pewnego piątkowego, październikowego poranka spakowała małej i
sobie kilka rzeczy do podróżnej torby. Miała zamiar pojechać najpierw z Polą do
Parku Skaryszewskiego, bo obiecała jej karmienie kaczek, a potem obrać kierunek
na Rysiów i zostać tam aż do niedzieli. Tak umówiła się z ojcem.
Po śniadaniu zabrały z domu trochę suchych bułek, torebkę ziarna
kupioną już wcześniej i pojechały.
Park ewidentnie się zmienił. Ścieżki zasłane już były
rdzawo-żółtymi, opadłymi liśćmi, które szeleściły pod stopami. Te najładniejsze
Pola zbierała do swojego zielnika założonego kiedyś przez Ulę. Po drodze nad
jeziorko natknęły się na kasztanowce, pod którymi dostrzegły sporo spadłych
kasztanów.
- Zrobimy ludziki mutti,
dobrze? Betti mi pomoże.
Wreszcie dotarły nad staw, na którym uwijało się mnóstwo ptactwa
w tym ich ulubione kaczki.
Ula wyciągnęła torebkę z ziarnem i podeszła wraz z córką na
brzeg.
- Wysypiemy im trochę na
trawę to same przyjdą. Tu masz bułeczkę. Urywaj po kawałku i rzucaj najdalej
jak potrafisz, żeby je zwabić.
Pola miała prawdziwą frajdę, bo kaczki faktycznie wyszły na
trawę i zaczęły łakome jeść ziarno. Ula zerknęła na zegarek. Było kilka minut
po dwunastej. Pozwoliła małej jeszcze trochę się pobawić i zarządziła odwrót.
- Musimy jechać, bo
dziadek czeka na nas z obiadem.
Przyjechały trochę przed czasem. Betti zaraz zabrała Polę do
swojego pokoju, a Ula zaczęła krzątać się w kuchni. Nie omieszkała zajrzeć do
lodówki stwierdzając, że trochę w niej brakuje.
- Wiesz co, tato? Jutro
rano zostawię Polę i pojadę zrobić solidne zakupy dla was i dla siebie. Kupię
trochę porządnej wędliny i ładne mięso. Może w Złotych Tarasach? Kupię też to
dobre pieczywo, co ostatnio. Zjadłyśmy je do końca. Nic się nie zmarnowało.
- Myślałem, że tu zrobimy
zaopatrzenie, ale tak naprawdę w Warszawie jest o wiele lepsze. Zrobię ci listę
zakupów po obiedzie.
W sobotę wstała, jak Pola jeszcze smacznie spała. Wyszła
cichutko z pokoju natykając się w kuchni na ojca.
- Zrobiłem ci śniadanie i
kawę. Nie jedź na głodniaka, bo to niezdrowo. Jakbyś przechodziła koło kiosku
Ruchu to kup mi trochę gazet, żebym wieczorami miał co czytać, a tu masz listę.
Spakowała wszystko do torebki, wygrzebała z kieszeni klucz do
samochodu i ruszyła w stronę stolicy. Pomyślała, że najpierw uderzy do Złotych
Tarasów, bo tam mogła zaopatrzyć się niemal we wszystko.
Dopił kawę i potrzasnął głową chcąc uwolnić ją od natłoku myśli,
które kotłowały się w niej jak w młynku. Chyba powinien pojechać na jakieś
zakupy. Od tygodnia ich nie robił i nawet chleba nie miał w domu. W lodówce
oprócz światła leżał na półce niedojedzony, trzydniowy kawałek pizzy. Sięgnął
po niego i wrzucił do kosza obawiając się, że za moment pokryje się pięknym,
zielonym odcieniem pleśni. Narzucił na siebie wygodne, niezobowiązujące ubranie
w postaci t-shirtu i jeansów. Z wieszaka porwał skórzaną ramoneskę i
zatrzaskując drzwi przywołał windę. Pomyślał, że nie będzie się rozdrabniał.
Nie miał ochoty wędrować od sklepu do sklepu. – Pojadę do Złotych Tarasów. Tam mam wszystko w jednym miejscu.
Nie wjeżdżała do podziemnego parkingu. Postanowiła stanąć jak
najbliżej głównego wejścia, żeby nie nosić ciężkich zakupów nie wiadomo, jak
daleko. Z bagażnika wyciągnęła całkiem spory wózek na kółkach i pomaszerowała do
sklepów.
Najpierw zaopatrzyła się w mięso i wędliny, a także w pieczywo.
Potem przeszła na artykuły spożywcze, bo tych miała do kupienia najwięcej.
Chodziła między regałami wybierając to, co miała zapisane na kartce przez ojca.
Oglądała każdy produkt czytając jego skład. Ojciec nie mógł jeść niczego, co
zaszkodziłoby jego sercu. Była tak zaabsorbowana tą czynnością, że nawet nie
zwróciła uwagi, że od dłuższego czasu ktoś jej się bacznie przygląda. Dopiero
po dłuższej chwili poczuła na sobie czyjś wzrok. Podniosła głowę i zamarła.
Wpatrywała się w nią para stalowo-szarych ogromnie zdziwionych i chyba
zszokowanych oczu. Oczu, za którymi tęskniła przez sześć długich lat. Wbiła w
nie swoje spojrzenie szepcząc cicho imię ich właściciela.
- Marek…?
- Ula…? – równie
bezgłośnie wymówił jej imię.
- Ula? – powtórzył
głośniej. – Od sześciu lat cię szukam… - załamał mu się głos. W kącikach jego
migdałowych oczu dostrzegła gromadzące się łzy. Zauważyła, że fizycznie trochę
się zmienił. Posiwiał na skroniach, a chochlik, który zawsze mieszkał w jego
oczach, gdzieś zniknął.
- Gdzie ty się
podziewałaś, Ula? Pytałem wszędzie i wszystkich. Nikt nic o tobie nie wiedział,
a nawet jeśli wiedział, to nie chciał mi powiedzieć. Myślałem, że oszaleję. To
spotkanie to prawdziwy cud. Proszę, porozmawiajmy. Nie marnujmy takiej okazji.
Nie darowałbym sobie, gdybym nie wyjaśnił ci wszystkiego. Błagam – popatrzył na
nią oczekując jej zgody. Milczenie Uli przedłużało się, a on zaczął tracić
nadzieję. – Tu niedaleko jest przytulna knajpka. O tej porze nie ma jeszcze
zbyt wielu ludzi. Chodźmy na kawę i twoje ulubione ciasto migdałowe. Proszę…
- No dobrze…, ale ja
muszę dokończyć zakupy, a i ty chyba dopiero zacząłeś.
- To nieważne. Rozmowa z
tobą jest najważniejsza.
- Ja muszę jeszcze
dokupić kilka rzeczy, bo obiecałam to tacie więc i ty spokojnie możesz się
zaopatrzyć w to, co ci niezbędne. Nie ucieknę. Bez obaw – uspokoiła go.
Dokończyli zakupy i zapłaciwszy za nie ruszyli w stronę najbliższej
kawiarenki. Marek pomógł jej zdjąć płaszcz i poszedł złożyć zamówienie. Po
kilku minutach postawił przed nią tacę z parującą kawą i talerzyk z ciastem.
Usiadł naprzeciwko niej nie mogąc oderwać od niej oczu.
- To już sześć lat, Ula.
Sześć długich lat, a ty niezmiennie jesteś piękna. Jeszcze piękniejsza niż
zapamiętałem. Czas się dla ciebie zatrzymał i jest bardzo łaskawy.
- Ty za to się zmieniłeś.
Posiwiałeś, a na twarzy nosisz ślady cierpienia i jakiegoś smutku.
- Wiele przeszedłem Ula, ale
te ciosy od losu przyjąłem z pokorą, bo uznałem, że to kara za to, jak bardzo
cię skrzywdziłem. Gdzie ty uciekłaś? Twój ojciec, jak byłem w Rysiowie, nic nie
chciał mi powiedzieć poza tym, że wyjechałaś.
- To prawda. Wyjechałam i
wróciłam dopiero trzy miesiące temu.