ROZDZIAŁ
6
Po obiedzie faktycznie wybrały się do
Kostrzewy. Obie były bardzo ciekawe tych rzeźb. Obie też nie znały nikogo, kto
byłby tak wszechstronnym artystą.
-
Pamiętasz jak szłyśmy zobaczyć czy są jeszcze jagody? – zapytała Ania, gdy już
ruszyły z domu. Karolina mruknęła coś w rodzaju „noo…” i kiwnęła głową. –
Musimy dojść do tego rozwidlenia dróg. Myśmy szły na lewo, a do domu Kostrzewów
trzeba iść na prawo. Dojdziemy niemal do brzegu jeziora i pójdziemy jakieś
dwieście metrów wzdłuż niego. Dom stoi bardzo blisko wody. Pamiętam, że kiedy
były wielkie ulewy staruszkowie mieli nie lada kłopot, bo wciąż ich zalewało.
Ciekawe, czy młody jakoś to zabezpieczył. Z drugiej strony budynku rozciąga się
wielki ogród i sad. Aż mnie ciekawość pali jak to teraz wygląda. Chodźmy.
Przeszły do rozstaju dróg i skręciły w
prawo. Ścieżka zwęziła się tak, że musiały iść jedna za drugą. Prowadziła
oczywiście Karolina trzymając Anię za rękę. Doszła do sporej skarpy i stanęła
przed nią.
-
Myślę, że to robota Kuby. Zbudował wał przeciwpowodziowy. My chyba pójdziemy
wzdłuż tego wału.
Jakieś dwieście metrów dalej wał zaczął się
obniżać ukazując wolną przestrzeń. Karolina zatrzymała się. – No, no, jeśli to
ten dom to jestem pod wrażeniem.
-
Jak wygląda?
-
Jest cały z drewna, chociaż z daleka wygląda mi to na siding i chyba nim jest.
Piękny dach i dookoła balkony na piętrze. Pod spodem szeroka weranda i od
werandy długi pomost wsparty na drewnianych palach prowadzący wprost do wody.
Na końcu zacumowana łódka. Powiedziałabym, że ful wypas.
- W
takim razie on zmienił tu wszystko. O ile pamiętam, to jego dziadkowie
mieszkali w drewnianym domu, ale to drewno było aż czarne ze starości. Dach był
wysoki, szpiczasty, pokryty gontem a strych niezagospodarowany. Przy budynku
stał koślawy płotek z brzozowych, nieokorowanych desek, a za nim rosły wysokie
malwy i słoneczniki. Mimo, że chałupka była stara, to bardzo malownicza i miała
swój urok.
Podeszły bliżej i zostały zauważone. Z domu
wyszedł jego gospodarz i z szerokim uśmiechem przywitał dziewczyny.
-
Serdecznie witam w moich skromnych progach. Trafiły panie bez przeszkód?
-
Najmniejszych – odpowiedziała Ania. – Ja doskonale pamiętałam drogę. Nie
spodziewałam się tylko tego wału przeciwpowodziowego.
- No
tak… Musiałem się jakoś zabezpieczyć na wypadek zalania, chociaż odkąd tu
mieszkam, to jeszcze się nie zdarzyło, mimo że ulewy były. Zapraszam panie do
środka, jeśli oczywiście chcecie obejrzeć dom.
-
Bardzo chcemy – zapewniła gorliwie Karolina. – Ania twierdzi, że zmienił pan tu
wszystko.
Kuba poczochrał czuprynę i spojrzał na obie
zakłopotany.
- No
może nie wszystko, ale sporo. Dom zbudowano dawno temu, ale z drewna odpornego
na korniki. Dzięki temu mogłem śmiało położyć siding. Dach musiałem wymienić,
bo przeciekał, a wnętrze też już inne niż wtedy. Zapraszam.
Wnętrze domu oczarowało je obie choć Ani
znacznie dłużej zajęło poznanie rozkładu pomieszczeń i zobaczenie, co w nich
jest. Z przedpokoju wchodziło się wprost do dużego salonu, który posiadał
przeszklone, szerokie wyjście do ogrodu. Był też kominek, wygodna kanapa i dwa
ogromne skórzane fotele. Tuż obok był aneks kuchenny otwarty na salon bardzo
nowocześnie urządzony i łazienka. Na piętrze trzy przyzwoitej wielkości pokoje
a także pracownia. Wszędzie połaciowe okna dostarczające mnóstwo światła, a
oprócz nich w każdym z pokoi dwuskrzydłowe szklane drzwi wychodzące na taras. Pomieszczenia
były bardzo zadbane. Nigdzie nie panował bałagan, co było dziwne, bo artyści z
reguły nie dbają o porządek.
-
Napiją się panie kawy? Proponuję, żebyśmy wyszli na werandę. Ciepło dzisiaj a
parasol osłoni nas przed słońcem.
-
Bardzo chętnie napijemy się kawy, ale wcześniej chciałybyśmy obejrzeć te słynne
rzeźby.
- No
skoro tak, to zapraszam do ogrodu – Kuba przemierzył salon i otworzył szklane
drzwi. Przeszły przez nie i znalazły się zupełnie w innym świecie. Cześć ogrodu
pozostawiona była w stanie dzikim i to głównie tam ulokowane były rzeźby. Widać
było, że artysta najchętniej korzysta z naturalnego materiału, czyli drewna,
ale nie gardzi też kamieniem i metalem. Z tego ostatniego stworzył
majestatyczne żurawie i inne ptactwo zbite w grupki i rozsiane po całym
ogrodzie. Dziewczyny najbardziej urzekły jednak prace z drewna, a raczej ze
starych korzeni, które wtopiły się w naturalne tło.
Karolina chłonęła te obrazki jak oniemiała.
Podprowadzała Anię do każdej rzeźby, by ta mogła jej dotknąć i choć trochę
zobaczyć, by mieć pojęcie o jej pięknie.
-
One są wspaniałe – mówiła gorączkowo podekscytowana Ania. – W życiu nie
widziałam nic równie pięknego. Babcia miała rację, jest pan niezwykle
utalentowany.
-
Bardzo miło mi to słyszeć. Czy możemy sobie mówić po imieniu? Nie jestem o
wiele starszy i jakoś tak mi niezręcznie.
Dziewczyny chętnie przystały na tę
propozycję. Kuba oprowadził je po całym ogrodzie pokazując ukryte czasem w
gąszczu trawy prawdziwe perełki. Zaimponował im. W końcu usiadły obie przy
stoliku na werandzie czekając na kawę. Wkrótce Kuba ją wniósł, a do niej jakieś
drożdżowe ciasto.
-
Ciasto też potrafisz piec? – wyrwała się Karolina. Kuba roześmiał się na całe
gardło.
-
Taki świetny to już nie jestem. Ciasto drożdżowe uwielbiam, a z jagodami
szczególnie. Mam tu zaprzyjaźnioną sąsiadkę, która zawsze w soboty piecze dla
mnie blachę tego przysmaku. Z ludźmi trzeba żyć w zgodzie, a ja nie jestem
typem choleryka. U pani Tereni Kruk kupuję codziennie mleko i jaja. Raz na dwa
tygodnie masło, bo ona robi najlepsze. Jeśli ktoś robi świniobicie zawsze o
mnie pamięta. Nie wybrzydzam. Czasem jest to swojska kiełbasa mocno pachnąca
czosnkiem, czasem tylko słonina, lub kiszka, czy pasztetowa, ale jednak zawsze
coś. Z głodu to ja bym tu na pewno nie umarł. Oni wszyscy pamiętają moich
dziadków i pamiętają mnie jako dzieciaka. Myślę, że też doceniają to, że nie
zburzyłem tego starego domu, tylko solidnie wziąłem się za wyremontowanie go.
Długo to trwało, bo większość rzeczy robiłem sam, ale na szczęście doprowadziłem
wszystko do szczęśliwego końca.
-
Naprawdę cię podziwiamy, bo dom jest przepięknie urządzony i ma swój klimat.
- Bardzo
się starałem. Nie zawsze było kolorowo, bo jakoś musiałem zdobyć na to wszystko
fundusze. Na szczęście pomogli koledzy z Krakowa i to tam głównie wystawiałem
swoje prace. Mnóstwo rzeźb poszło za granicę podobnie jak obrazów zarówno
olejnych jak i akwarel. Dzięki temu mogłem inwestować w remont domu. Teraz to
mój mały azyl. Tak się do niego przyzwyczaiłem, że nigdy nie chciałbym
opuszczać tego miejsca. Zakochałem się w nim i tyle. Teraz jest czas na pracę,
na tworzenie nowych rzeczy. Nie opuszczam żadnej wystawy, bo to zawsze może
przynieść jakiś zysk, a żyć z czegoś trzeba. Wreszcie osiągnąłem spokój.
-
Godne podziwu, naprawdę. Rzadko się zdarza, żeby tak młody człowiek miał już takie
osiągnięcia na swoim koncie i tak poważnie podchodził do życia – Ania
uśmiechnęła się do własnych myśli.
- A
wy studiujecie, czy pracujecie?
-
Studiujemy – odezwała się milcząca dotąd Karolina. – Jesteśmy na ostatnim roku
geofizyki. Ania rozważa zmianę zawodu, bo ze względu na wzrok nie będzie mogła
go wykonywać. Jednak jest bardzo dzielna, bo postanowiła dokończyć studia. Ja
zostaję przy tym co mam. To już taka rodzinna tradycja, bo ojciec też jest
geofizykiem – odruchowo zerknęła na zegarek. – O rany, ale już późno!
Zasiedziałyśmy się.
-
Nie przesadzaj, dopiero szósta. Może zrobilibyśmy grilla? Odwiozę was potem do
domu. Nie ma problemu. Nie proponowałbym, gdybym nie był mobilny i
musiałybyście wędrować po ciemku przez las. Zgódźcie się. Tak rzadko miewam tu
towarzystwo.
- W
sumie dlaczego nie? – Ania sięgnęła po telefon. – Zadzwonię do dziadków, żeby
ich uspokoić, bo na pewno by się martwili.
Bardzo przyjemnie spędziły to popołudnie.
Przy okazji dowiedziały się, że w miasteczku nadal odbywają się jarmarki w
każdą środę i Kuba zaoferował im podwózkę na ten dzień. Zgodnie z tym, co
obiecał podwiózł je pod samą bramę i serdecznie pożegnał.
Następnego dnia wstały nieco później.
Babcia była już na nogach, podobnie dziadek. Po śniadaniu ruszyły na jagody.
Przez dwie godziny nazbierały ich dość, by móc zrobić z nich pierogi. W
doskonałych humorach wracały do domu.
Karolina już z daleka zauważyła dziadka jak
majstruje coś przy wędkach.
- To
chyba dla nas szykuje te wędki – mruknęła. – Ty wieczorem kopiesz robaki. Ja
się brzydzę.
-
Nie ma sprawy kochana. Mogę kopać. Nawet na wędkę ci nadzieję, żebyś mogła
łowić. Jutro próba generalna. Mam nadzieję, że wrócimy z tarczą nie na tarczy.
Jednak następnego dnia zanim wyszły z domu
pojawił się w nim Kuba jak zwykle po mleko i jaja. Kiedy dowiedział się, że
wybierają się na ryby od razu wyraził chęć uczestniczenia w tej przygodzie.
- Pomogę
wam. Może uda wam się złowić jakiegoś wielkiego suma lub szczupaka? Taka ryba
walczy, a wy nie wyglądacie na szczególnie silne. Podwiozę was. Wiem gdzie
dziadek łowi. A mleko i jaja zabiorę później.
Już na miejscu Kuba zapytał, czy mają
robaki. Ania wyciągnęła z torby blaszane pudełko i otworzyła wieczko.
-
Proszę bardzo. Osobiście przeze mnie nakopane wczoraj wieczorem.
-
Jak ty to zrobiłaś? Widziałaś cokolwiek?
-
Raczej niewiele. Bardziej wyczuwałam je jak wiły mi się pod palcami. Zaraz
nadzieję je na haczyk.
Po chwili pewnym ruchem zarzuciła wędkę.
Karolinie poszło nieco gorzej. Robiła to po raz pierwszy, ale Kuba jej pomógł.
Teraz pozostało tylko czekać. Jednak czekanie, to była ostatnia rzecz jakiej by
pragnęła niecierpliwa Karolina. Czas zaczął się jej dłużyć. Wstała z pomostu,
wzięła jakiś foliowy worek i oznajmiła, że to nie na jej nerwy i idzie na
maliny lub jagody. Po chwili zniknęła im z oczu.
-
Nie ma cierpliwości ta twoja przyjaciółka – odezwał się cicho Kuba. Ania
uśmiechnęła się pobłażliwie.
-
Ano nie ma, ale zapewniam cię, że to najlepsza osoba na świecie. Nie wiem jak
bym się pozbierała po wypadku, gdyby nie ona.
-
Właściwie to co to za wypadek? Pytam z ciekawości, ale jeśli to dla ciebie zbyt
trudne, nie musisz mi opowiadać.
- W
sumie pozbierałam się już, chociaż na początku przeżyłam szok zwłaszcza wtedy,
gdy dowiedziałam się, że na jedno oko nie będę widzieć w ogóle, bo został
przerwany nerw wzrokowy. Wracałam do domu autobusem. Kierowca, młody gówniarz
był na haju i udawał bohatera. Jechał bardzo szybko i miał świetną zabawę, gdy
musiał gwałtownie hamować. Ja jedna tylko stałam i kurczowo trzymałam się
rurki. Wszystkie miejsca były zajęte. Przed światłami był tak rozpędzony, że
hamował w ostatniej chwili. Wrąbał w tył wielkiego tira. Odrzuciło mnie a potem
przywaliłam twarzą w tę rurkę tak mocno, że złamałam nos, rozpłatałam brodę na
pół, złamałam żuchwę i kości czaszki. Utworzyły się dwa krwiaki, które
spowodowały obrzęk mózgu, a ten z kolei uciskał na nerwy wzrokowe. Operacja
trwała kilka godzin. Połatano mnie, ale jak widać nie wyszłam z tego bez
szwanku. Wzroku nie odzyskam nigdy. Prawym okiem trochę widzę, ale mam zawężone
pole widzenia. Szrama na brodzie zostanie już na zawsze tak jak blizna na
głowie. Nos ledwie złożyli do kupy, bo był po prostu pogruchotany. Lekarze
bardzo się starali, ale jego kształt nie jest taki jak przed wypadkiem. Podobno
będzie węższy, ale na taki efekt trzeba poczekać co najmniej rok. Blizna też ma
zblednąć i być mniej widoczna, ale na to wszystko trzeba czasu. I to tyle.
Wciąż czekam na rozprawę, bo nie tylko ja ucierpiałam w tym wypadku. Liczę na
jakieś odszkodowanie, bo leczenie jednak trochę kosztowało, a rodzicom się nie
przelewa. Głupio jest mi brać od nich pieniądze. Chciałabym robić coś
pożytecznego w życiu, coś co przyniosłoby mi satysfakcję i jakiś dochód. Nie
wiem, czy uda mi się znaleźć coś takiego, co odpowiadałoby moim warunkom. Wciąż
mam nadzieję, że tak. W końcu mam cały rok na myślenie.
-
Jesteś naprawdę bardzo dzielna. Podziwiam cię, że tak spokojnie podeszłaś do
swojej niepełnosprawności. Pogodziłaś się z nią i chcesz iść dalej. Jesteś
silną kobietą, bo wciąż walczysz. Rzadko zdarzają się tacy ludzie. Chciałbym
utrzymywać z tobą kontakt jak już stąd wyjedziesz. Może mógłbym zabrać cię
kiedyś na moją wystawę? Byłaś kiedykolwiek w Krakowie?
-
Chyba raz i to jako dziecko. Poza tym bardzo chętnie pojadę z tobą na wystawę.
Twoje prace są wyjątkowe. Nikt tak nie rzeźbi jak ty. Wprowadź sobie mój numer
telefonu, a ja zrobię dokładnie to samo, a raczej będę ciebie musiała poprosić
o pomoc – podała mu komórkę. – O rany! Bierze! Coś złapało przynętę! – rozwrzeszczała
się czując jak napina się żyłka. Gwałtownie zaczęła kręcić kołowrotkiem, ale
ryba była silna.
-
Spokojnie, spokojnie – usłyszała głos Kuby. Stanął tuż za nią obejmując ją
rękami i pomagając jej utrzymać wędkę. – Popuść trochę. Trzeba ją zmęczyć.
Te zmagania trwały ze dwadzieścia minut. W
końcu udało im się wyciągnąć sporego suma. Teraz Kuba trzymał go w podbieraku
przyglądając mu się.
-
Wielki, naprawdę wielki. Ależ miałaś szczęście.
Tego dnia udało im się złowić jeszcze dwa
liny. Kuba oczyścił je na miejscu z łusek i wnętrzności. Mogli wracać, bo i
Karolina pojawiła się zwabiona ich krzykami. Ona z kolej natrafiła na skarpę
porośniętą krzakami malin i uzbierała ich pełen worek. Oblizywała się na myśl o
koktajlu.