ROZDZIAŁ
3
Drogę z
Gdańska do Warszawy pokonali w całkowitym milczeniu. Wiktor wyjechawszy na
trasę szybkiego ruchu nie zważał na ograniczenia tylko gnał na złamanie karku. Jeden
raz odezwała się prosząc go, żeby zwolnił, bo jest jej niedobrze.
- Zamknij się – warknął. Zwymiotowała, w
ostatniej chwili przykładając sobie do ust jakąś foliową torbę. Zjechał na
pobocze i kazał jej wyrzucić to świństwo. – Jeszcze tylko brakuje, żebym jechał
w tym smrodzie.
Żeby
nie drażnić jego powonienia przesiadła się na tylne siedzenie. Rozpłakała się.
On zabijał w niej dzień po dniu pewność siebie i wolę uwolnienia się od niego.
Było jej już wszystko jedno. Niech zatłucze ją na śmierć. To jedyny sposób,
żeby przestała mu służyć za worek treningowy. Ten płacz wykończył ją zupełnie.
Zasnęła, żeby nie słyszeć burczenia Wiktora. Obudziło ją mocne szarpnięcie.
- Wysiadaj. Jesteśmy w domu. - Przetarła
powieki. Auto stało w garażu a Wiktor wyciągał z bagażnika walizki. – Ty głupia
babo, – doszło do niej zza otwartej klapy bagażnika – sądziłaś, że uda ci się
tak zniknąć bez śladu? Spakowałaś wszystkie rzeczy… Przemyślałaś to, co? Nie
przewidziałaś tylko, że następnego dnia będziesz już z powrotem. Zabieraj to.
Nie będę tego za ciebie taszczył.
Przez
kolejne dwa tygodnie w ogóle nie wychodziła z domu. Bała się własnego cienia.
Wprawdzie przez ten czas ani raz jej nie szarpał i nie zbił, ale wciąż
odczuwała jakiś dziwny niepokój. On pogłębił się jeszcze bardziej kiedy
odkryła, że nikt z jego znajomych nie dzwoni i nie nachodzi jej do południa.
Całe godziny spędzała snując się po domu lub gapiąc się przez okienną szybę na
ogród i kawałek ulicy za ogrodzeniem. Któregoś dnia zauważyła stojący
naprzeciwko bramy samochód z przyciemnionymi szybami i ścierpła jej skóra.
Czyżby było tak jak w amerykańskich filmach? Im dłużej o tym myślała, tym
bardziej wszystko układało się jej w logiczną całość.
Znajomi
nie przychodzili, bo Wiktor wynajął prywatnego detektywa, który siedział w
aucie, wcinał pączki i obserwował posesję. To może byłoby śmieszne, gdyby nie
wydawało się jej takie prawdopodobne.
Wiktor
coś kombinował. Od kiedy przywiózł ją z Gdańska z każdym dniem był coraz
bardziej milszy i coraz bardziej normalny. Nie wybuchał pod byle pretekstem i
nie podnosił na nią ręki. Nie miała pojęcia, czy to tylko taka cisza przed
burzą, czy faktycznie zaczyna się zmieniać. Po powrocie z kancelarii starał się
wynagrodzić jej te spędzone w samotności godziny zabierając ją do drogich
restauracji lub do kina czy teatru. Często zaciągał ją do jubilera wybierając
dla niej najpiękniejsze precjoza. Znowu były niedzielne obiadki u jego rodziców
lub u jej. Po pobycie w szpitalu starała się unikać wizyt u własnych rodziców,
ale najwyraźniej Wiktorowi zależało na dobrych relacjach z nimi, bo nie
wymigiwał się od tego rodzaju zaproszeń.
Miała
mętlik w głowie, bo nie wiedziała dokąd to wszystko zmierza. Dni bez bicia
odprężyły ją jednak i pozwoliły poczuć się swobodniej. Czy o to właśnie
chodziło, żeby straciła czujność?
Następne
dni były jak z bajki. Zabrał ją na tydzień do Karpacza. Tam w ekskluzywnym
hotelu oboje korzystali z zabiegów, odprężających masaży a Laura dodatkowo z
zabiegów upiększających. Znowu zaczęła błyszczeć i przyciągać spojrzenia
mężczyzn. Wiktor puchł z dumy idąc obok niej i obejmując ją. W ten sposób dawał
znać potencjalnym podrywaczom, że ona jest wyłącznie jego i tylko jego a innym
wara. W łóżku był znowu idealnym kochankiem, namiętnym i czułym. Zaczęła
wierzyć, że jednak się zmienił i ten etap sadyzmu i pastwienia się nad nią ma
już za sobą. Wrócili zrelaksowani i szczęśliwi, a w kolejną sobotę Wiktor
poprosił ją, żeby włożyła najładniejszą sukienkę, bo ma dla niej niespodziankę.
Zawiózł ją do drogiej restauracji. Ze zdziwieniem odnotowała obecność jego i
swoich rodziców, znajomych Wiktora i ludzi ze studiów. Nie bardzo rozumiała z
jakiej okazji ten cały spęd. Po wystawnym obiedzie Wiktor uklęknął przed nią i
wygłosiwszy wyuczoną formułkę o tym, jak to on ją bardzo kocha poprosił ją o
rękę. Miała małą chwilę zawahania. Gdzieś tam z tyłu głowy słyszała głośne „uciekaj,
uciekaj jak najdalej”, ale przyjęła oświadczyny. Wszyscy byli zachwyceni, bo oboje
tworzyli taką piękna parę. Nikt z obecnych poza rodzicami Laury i matką Wiktora
nawet się nie domyślał, do czego jest zdolny przyszły pan młody.
Sielanka
nie trwała jednak zbyt długo. Najwidoczniej Wiktor uznał, że już dość
rozpieszczania i najwyższy czas zakończyć etap marchewki a rozpocząć etap kija.
Uważał już od dawna, że Laura jest jego własnością a teraz po zaręczynach poczuł
się bardzo pewnie. Najgorsza była w tym wszystkim jego hipokryzja. W sądzie
walczył jak lew o kary dla sprawców maltretowania kobiet i wygrywał spore
odszkodowania dla nich. W domu postępował dokładnie tak samo jak ci, których o
to oskarżał. Laura obwiniała się za to, że przyjęła jego oświadczyny, że była
tak naiwna, że ponownie mu zaufała. Płaciła za tę naiwność ogromną cenę. Zbierała
cięgi prawie każdego dnia. Uciekała przed nim chowając się po kątach. Wywlekał
ją z tych kryjówek ciągnąc za włosy i tłukł ile wlezie. Często myślała, że to
już ostatni raz, że w końcu wymierzy taki cios, który zakończy jej życie. W
stanach ogromnej furii zapominał o miejscach na ciele, które mógł bić bez
obawy, że pojawią się na nich siniaki. Okładał ją wtedy po twarzy, walił głową
o ścianę, kopał uda i plecy. Z bólu często mdlała a mimo to on nie przestawał.
Wytrzymała dwadzieścia jeden dni po zaręczynach. Zakrwawiona i posiniaczona w
podartym ubraniu, które próbował z niej zedrzeć, uciekała w nocy przez pół
miasta do swoich rodziców.
To był
chyba jej największy błąd. Waliła pięściami w drzwi do momentu dopóki nie
pojawił się w nich przerażony ojciec, do którego po chwili dołączyła matka.
Patrzyli na nią bez słowa zszokowani jej wyglądem. Matka zaprowadziła ją do
łazienki i pomogła jej się umyć. Widziała jej zmaltretowane ciało, obite piersi
i brzuch, plecy noszące ślady pejcza. Nawet tego nie skomentowała. Przecież
zaręczyli się i mieli się pobrać. Wiktor miał ciężką rękę, ale bez wątpienia
kochał Laurę. Podała jej czystą piżamę i pozwoliła zostać. Jednak już następnego
dnia zjawił się jej narzeczony powiadomiony przez nadgorliwych przyszłych
teściów. Standardowo trzymał w dłoniach ogromny bukiet kwiatów. Ujrzawszy Laurę
runął na kolana. Przepraszał i błagał. Ona była nieugięta. Za to rodzice stanęli
za nim murem. Nawet siniaki i rany nie były dla nich dość przekonujące. Próbowali
do niej dotrzeć mówiąc, że przecież on tak bardzo się stara, jest taki cudowny.
- Masz przy nim takie dobre życie. O nic nie
musisz się troskać. Opływasz we wszystko i nie musisz pracować, bo Wiktor
traktuje cię jak księżniczkę. Nie stwarzaj już problemów, bo to normalne, że
czasami facetowi puszczą nerwy. Nie ma co z tego robić afery. Jeśli nawet coś
tam zrobił, to musiała być to twoja wina i to ty właściwie powinnaś go
przepraszać. Za to co ofiarował ci w życiu winna mu jesteś wdzięczność, bo i
tak nikt nie uwierzy twoim słowom.
Poczuła
się tak jakby ktoś kolejny raz zadał jej cios w brzuch. Własna matka ponownie
brała w obronę tę kanalię. Ojciec tylko jej przytakiwał. Nie zostawili jej
wyboru zmuszając ją, by wróciła z Wiktorem do domu.
Postanowiła
zmienić taktykę. Udawała, że wszystko jest w najlepszym porządku, że zrozumiała
swój błąd. Przepraszała i obiecywała, że już nigdy nie da mu powodu do
zdenerwowania. Musiała być przekonywująca, bo uwierzył jej. Zaczął głośno
wspominać o tym, że powinni zacząć planować ślub, ustalić datę i sporządzić
listę gości a potem postarać się o dziecko.
- Chcę mieć syna. Silnego chłopaka podobnego
do mnie a najlepiej dwóch. U mnie w rodzinie zdarzały się już bliźnięta.
Słuchała
tych wywodów a w środku aż się w niej gotowało od buntu. Nie chciała z nim żyć.
Nie chciała ślubu i dzieci. Chciała uciec od niego jak najdalej. Zaszyć się w
jakiejś głuszy i już nigdy go nie spotkać. Przyrzekła sobie, że przy pierwszej sprzyjającej
okazji znowu ucieknie.
Siedem
tygodni później nadarzyła się taka sposobność. Wiktor rzadko wyjeżdżał na
delegacje. Raczej wszystkie sprawy trzymały go tutaj w Warszawie. Jednak bywało,
że zgłaszali się do kancelarii klienci spoza niej. Tak też było i tym razem.
Okazało się, że musi wraz z ojcem jechać do Łodzi. Wykorzystała ten czas. Miała
zaledwie dwa dni. Jej telefon dzwonił nieustannie. Wiktor dopytywał się, co
robi i czy tęskni. Gorliwie to potwierdzała pakując ciuchy do walizek. Tym
razem przed ucieczką zostawiła mu na stole list pożegnalny i pierścionek zaręczynowy.
Wiktor
Odchodzę, bo nie zniosę już
dłużej Twoich obelg, upokarzania i ciągłego bicia. Prędzej podetnę sobie żyły
niż będę z kimś takim jak Ty. Nie jesteś już człowiekiem, jesteś wściekłą
bestią, która nie panuje nad tym co robi. Urządziłeś z mojego życia piekło a z
mojego ciała treningowy worek. Ale już dość. Już nigdy więcej nie pozwolę ci
się tknąć nawet palcem. Zrywam zaręczyny i oddaję pierścionek. Może znajdzie
się druga taka idiotka jak ja, która go przyjmie. Jesteś podłym draniem,
kreaturą człowieka i zwykłym tchórzem, bo masz czelność bić słabszą od Ciebie
kobietę. Ciekawe czy jakby stanął naprzeciw ktoś równy Tobie też byłbyś taki
„odważny”? Wątpię. Ty nie jesteś mężczyzną, nawet jego namiastką. Jedyne co
potrafisz, to pastwić się nad słabszymi.
Tym
razem uciekła na południe. Uciekła do Krakowa. Nie znała tu nikogo. Nie miała
znajomych. Wciąż uważała, że wielkie miasto daje poczucie anonimowości i
całkowitego zagubienia się w tłumie. Zatrzymała się w niedrogim hotelu. Nie
wiedziała jak długo potrwa szukanie jakiegoś mieszkania. Miała silne
postanowienie rozpoczęcia nowego życia i już następnego dnia zaczęła energiczne
poszukiwania. Pod koniec tygodnia udało jej się zawrzeć umowę na wynajem
niewielkiego mieszkania w pięknie wyremontowanej kamienicy przy ulicy Brackiej.
Właściciel budynku zgodził się też, żeby parkowała samochód na wewnętrznym
dziedzińcu. Odebrała od niego klucze i wymeldowała się z hotelu. Teraz
pozostało jej znalezienie pracy. Tu poszukiwania trwały dość długo, ale w końcu
osiągnęła cel zatrudniając się w jednej z tutejszych korporacji. Musiała teraz tak
jak wszyscy pracować bez żadnej taryfy ulgowej. Nie miała doświadczenia. Od
skończenia studiów nie pracowała przecież nigdzie i była na utrzymaniu Wiktora.
Uczyła się jednak szybko przypominając sobie przy okazji zasady ekonomii, które
wpajano jej na studiach. Przyjęto ją do zespołu dość życzliwie. Zwłaszcza
Michałowi, tutejszemu statystykowi wpadła w oko. Zaczął ją adorować. Nie
opierała się zbytnio. Michał był niezwykle spokojnym, opanowanym człowiekiem o
miłej powierzchowności i nieco flegmatycznym usposobieniu. Dzięki niemu zaczęła
się znowu uśmiechać. Był trochę introwertyczny i trochę romantyczny. Czasem
zamyślał się na długie minuty słuchając tutejszych bardów. Na tych natykali się
dość często podczas łazęgi po starym mieście. Przy nim Laura wreszcie
odetchnęła. Zabierał ją w urokliwe zakątki Krakowa i pięknie potrafił o nich
opowiadać. Doceniała w nim tę wrodzoną łagodność a także to, że nie nalega na
seks z nią choć po upływie trzech miesięcy zaczęło ją to trochę niepokoić.
Kiedy
myślała, że osiągnęła już jakąś stabilizację ujawnił się jej były narzeczony. Dość
boleśnie przekonała się, że nie rzuca słów na wiatr i rzeczywiście jest gotów zrobić
wszystko, żeby nie zaznała spokoju. Odnalazł ją i parokrotnie był z
odwiedzinami. Myślała, że jednak coś zrozumiał. Proponował przyjaźń. Udawała,
że mu wierzy. Tymczasem rzeczywistość wyglądała tak, że dotarł również i do
Michała. Szantażował go i straszył. Zmusił do przekazywania informacji o
Laurze. Zagroził, że jeżeli ją tknie, pożałuje. Tak chłopaka zmanipulował, że
ten mówił mu o wszystkim z najdrobniejszymi detalami. W końcu nadszedł dzień, w
którym Wiktor zadzwonił do niej i nieźle ją wystraszył. Ton jego głosu i to co
mówił, były przerażające. Twierdził, że właśnie jedzie po nią i ma nadzieję, że
wreszcie się wyszumiała i nabrała rozumu, bo jak nie, to on jej „pomoże”. Nie
czekała na jego „pomoc”. Rozłączyła się i zaczęła pakować w pośpiechu
najważniejsze rzeczy. Uciekła w ostatniej chwili zostawiając ich co najmniej
połowę. Obrała kierunek na Wrocław. Duże miasta jednak się nie sprawdziły.
Pomyślała, że tym razem wybierze jakąś niewielką i mało znaną mieścinę pod
warunkiem, że będą tam firmy, w których mogłaby znaleźć zatrudnienie.
Minęła
Legnicę. W oczy rzucił jej się drogowskaz z nazwą Polkowice. Przypomniała
sobie, że one są częścią Legnickiego Zagłębia Węglowego. Zatrzymała się przy
polkowickim rynku. Postanowiła zrobić mały rekonesans i popytać o wynajem
jakiegoś lokum. Od razu zwróciła uwagę na wielki szyld z napisem
„Nieruchomości”. Zdecydowała, że od tego zacznie.
Przyjęła
ją kobieta w średnim wieku. Laura powiedziała jej tylko to, co uznała za
stosowne, czyli że dopiero przyjechała i szuka zatrudnienia, i mieszkania.
- Chyba będę w stanie pani pomóc – kobieta
uśmiechnęła się do Laury z sympatią i sięgnęła po opasły katalog.