ROZDZIAŁ
2
Widok
martwej Joasi wstrząsnął nim. Jej skóra była śnieżno biała, wręcz
przezroczysta. Pod oczami i wokół ust miała sine plamy a na piersiach ślady po
elektrowstrząsach. Dopiero tutaj zdał sobie sprawę jak bardzo była wycieńczona.
Nigdzie grama tłuszczu a spod skóry przebijała siateczka żył.
– To
przeze mnie? – pytał sam siebie. – Tak
napisała w liście. Jak bardzo musiała mnie nienawidzić, żeby targnąć się na
własne życie? Nie pomyślała, co z dziećmi? Pomyślała. To ja mam teraz misję,
żeby je wychować. Wyszła z założenia, że dzieci mają oboje rodziców a nie tylko
matkę. Co ty zrobiłaś naszym dzieciom, co zrobiłaś mnie i sobie? – dręczył
się pytaniami nadal nie rozumiejąc powodów tego tragicznego kroku żony. Było
jednak pewne, że od teraz już nic nie będzie takie samo. On będzie musiał
dorosnąć i stać się odpowiedzialnym za siebie i swoje dzieci. Nie miał pojęcia
jak ma sobie z tym poradzić i czy w ogóle da radę. Nadzieję pokładał w Uli. Ona
mu pomoże tak jak zawsze pomagała. Nie zostawi go z tym samego.
Oddano
mu rzeczy osobiste Joasi. Z reklamówką i pielęgniarką powędrował na oddział
psychiatryczny. Nie miał ochoty rozmawiać o tej tragedii z psychologiem, ale
lekarz, który wcześniej z nim rozmawiał przekonał go, że to mu dobrze zrobi.
Psycholog długo mu tłumaczył logikę postępowania potencjalnych samobójców.
- Polecam panu książkę Krakowiaka pod tytułem
„Strata, osierocenie i żałoba”. Pisze w niej, że samobójstwo lekceważy wszelką
logikę, a nade wszystko logikę życia wpisaną w naturę człowieka. Może pan
jeszcze długo nie zrozumieć powodów, dlaczego pańska żona targnęła się na swoje
życie. To często ma związek z zanikiem instynktu samozachowawczego w wyniku
depresji. Mogła też odczuwać przez dłuższy okres czasu ból egzystencjalny a
oprócz niego wiele innych wydarzeń wewnętrznych i zewnętrznych dokonujących się
w świecie jej psychiki. Głównie chodzi tu o emocje i dramaty życia codziennego.
Samobójstwa nie da się wytłumaczyć w sposób jednostronny, bo nie decyduje o odebraniu
sobie życia wyłącznie jeden czynnik, ale całe spektrum. Samobójstwo nie jest
zjawiskiem prostym do wytłumaczenia. Jest skomplikowane, tak jak życie każdego
z nas, a sama próba targnięcia się na swoje życie to zawsze dramat człowieka,
który nie widzi już żadnej nadziei. W przypadku pańskiej żony to jeszcze
bardziej skomplikowane, bo macie państwo dwójkę malutkich dzieci i zgodnie z
logiką można byłoby przypuszczać, że to one powstrzymają ją przed tym
dramatycznym krokiem a jednak tak się nie stało.
Marek
czuł, że traci czas. Ten psychologiczny bełkot doprowadzał go do szału. W końcu
zniecierpliwiony przerwał ten wywód.
- Ja bardzo pana przepraszam, ale mam do
załatwienia mnóstwo formalności związanych z pochówkiem żony a w domu czeka na
mnie dwójka dziesięciomiesięcznych dzieci, którymi powinienem się zająć.
Dziękuję panu za rozmowę, ale muszę już iść.
Zszedł
z powrotem na SOR. Odebrał od lekarza akt zgonu i ustalił kiedy może odebrać
ciało żony. Wyszedł na parking i poczuł się tak jakby uszło z niego całe
powietrze. Zerknął na zegarek. Było już po dziewiątej. Sięgnął po telefon i wybrał
numer Uli. Odebrała natychmiast.
- Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale
dopiero teraz wyszedłem ze szpitala. Joasia nie żyje. Zmarła w karetce. Resztę
opowiem jak wrócę. Właśnie wsiadam do samochodu i jadę do was. Jak dzieci?
- Obudziły się jakieś dwie godziny temu.
Przewinęłam i dałam im jeść. Siedzą teraz w kojcu. Zrobię jakieś śniadanie i
sporo kawy. Bardzo mi przykro z powodu Joasi – zakończyła rozmowę. Nie takich
wieści się spodziewała. Sądziła, że zrobią jej płukanie żołądka i wszystko
będzie dobrze. Nie miała pojęcia jak Marek sobie poradzi z dwójką takich
maluchów.
Może
być ciężko, bo z tego co wiedziała, seniorzy wyjechali na trzy miesiące do
Szwajcarii, gdzie Krzysztof miał podleczyć swoje schorowane serce. Zerknęła na
dzieci i poszła do kuchni. Nastawiła expres i wrzuciła do tostera chleb.
Zajrzała do lodówki. Była niemal pusta. Nie zdziwiła się. Raczej współczuła
Joasi. Kiedy ta kobieta miała zrobić jakiekolwiek zakupy, gdy miała dwójkę
absorbujących dzieci i była w tym sama? Marek z reguły jadał na mieście i mało
go obchodziło zrobienie sprawunków. Poczuła złość do niego o tę beztroskę i nie
liczenie się z uczuciami żony. I pomyśleć, że jeszcze do niedawna zazdrościła
jej tej ciąży i ślubu z Markiem. Wtedy chętnie zamieniłaby się z nią miejscami,
ale teraz zaczynała mieć wątpliwości. Kochała go do szaleństwa, ale czy mogłaby
z nim żyć, jeśli traktowałby ją tak jak Joasię? Szczerze w to wątpiła.
Usłyszała
zgrzyt klucza w zamku i po chwili ujrzała Marka. Usiadł ciężko przy stole.
Wyglądał jakby przybyło mu nagle dziesięć lat.
Bez
słowa postawiła przed nim kubek z mocną kawą i talerzyk z tostami. Wróciła do
kuchni po masło i jajka ugotowane na twardo.
- To wszystko co znalazłam w lodówce. Masz w
niej totalny przeciąg. Dziewczynki potrzebują mleko, jakieś kaszki i pampersy.
Poza tym kompletnie ich nie rozróżniam. Która jest która?
- Marta ma małe znamię na wierzchu prawej
dłoni. Dorotka go nie ma. Muszę zadzwonić do rodziców i powiadomić ich o
śmierci Joasi.
- Chcesz ich ściągać do Polski? Dopiero
wyjechali. Nie wiadomo jak Krzysztof to zniesie.
- Pojęcia nie mam co zrobić i od czego zacząć.
Jak ona mogła nam to zrobić?
- Uważasz, że nie ma w tym twojej winy? Nie
obraź się, ale nie byłeś mężem i ojcem jakiego sobie wymarzyła. Miała prawo do
frustracji, bo nie pomagałeś jej w niczym. Jej słaba psychika po prostu tego
nie wytrzymała. Dzwoń do Szwajcarii. Nie patrz egoistycznie na siebie, ale weź
też pod uwagę to, że ostatnio z twoim ojcem nie było najlepiej.
- Pomożesz mi? Sam nie dam sobie rady. Muszę
się wszystkiego nauczyć zwłaszcza jak postępować z takimi maluchami. Ty na
pewno wiesz, bo miałaś już doświadczenie z Betti.
- Pomogę. Przecież nie zostawię cię z tym
samego. Szkoda mi dzieci. Dzwoń a potem trzeba jechać po jakieś zaopatrzenie.
Dobrzańscy
byli w szoku. Nie mogli uwierzyć w tę tragedię. Martwili się o Marka i o maluchy.
Chcieli wracać, ale wybił im to z głowy.
- Nie przyjeżdżajcie. To bez sensu. Ojciec
musi się podleczyć. Jest u mnie Ula. Siedziała z dziewczynkami całą noc i teraz
pomoże mi przy nich. Za chwilę jedziemy na zakupy, bo nic w domu nie ma. W poniedziałek
zacznę załatwiać pogrzeb. Będą jej robić sekcję zwłok i dopiero po niej wydadzą
mi ciało.
Po
rozmowie z rodzicami połączył się jeszcze z Sebastianem. Uprzedził, że nie
będzie go co najmniej tydzień i Uli prawdopodobnie też.
- Ja tego nie ogarniam i tylko Ula może
zapanować nad tym chaosem. Dobrze, że przynajmniej ona myśli za nas oboje.
Trzymaj rękę na pulsie i dopilnuj wszystkiego.
Na
zakupy musieli pojechać z dziećmi. Ula ubrała je i wsadziła do podwójnej
spacerówki. W markecie ona pchała wózek z dziećmi, Marek wózek na zakupy
ściągając z półek to, co wskazywała Ula. Był kompletnie zagubiony jakby nigdy w
życiu niczego nie kupował. Ta jego bezradność rozdrażniła Ulę.
- Marek ogarnij się. Prawdopodobnie kupujemy
na wyrost i spuchliznę, bo pojęcia nie masz, co jest w domu a czego nie ma.
Lodówka jest pusta. Musimy pójść na stoisko mięsne po mięso i wędlinę.
Sporo
tego było. Same pampersy zajęły połowę bagażnika. Resztę przestrzeni zapełniły
reklamówki z towarem. Po powrocie do domu i wniesieniu wszystkiego Ula
przebrała dzieci i wsadziła je z powrotem do kojca. Były dość spokojne i
potrafiły zająć się sobą. Nie płakały, co pozwoliło dorosłym trochę odetchnąć i
porozmawiać.
Ula
zrobiła im obojgu kawę i usiadła naprzeciwko Marka w salonie.
- Co masz dalej zamiar zrobić? – zadała mu to
najważniejsze pytanie. – Ja mogę pomóc, ale sam dobrze wiesz, że jest to pomoc
właściwie doraźna. Oboje pracujemy a dzieci muszą mieć stałą opiekę. Wyjściem
byłby żłobek, ale ja nie mam zaufania do tej instytucji. Dzieci szybko łapią
choroby a zaangażowanie opiekunów często pozostawia wiele do życzenia. Wyjściem
byłoby też wynajęcie niani, kobiety starszej z doświadczeniem i łagodnym
charakterem. Chyba w Warszawie jest jakaś agencja, która się tym zajmuje.
Trzeba to sprawdzić. Po powrocie z pracy ty musiałbyś przejąć pałeczkę, bo
przecież ta kobieta nie będzie siedziała tu cały dzień. Kolejna rzecz, to ich
dieta. One skończyły dziesiąty miesiąc i powinny zacząć jeść już dwudaniowe
obiady oczywiście specjalnie przygotowane. Owoce też powinny i zaraz zetrę im
jabłko. Mają już kilka zębów więc poradzą sobie. Sporo rozumieją a to świadczy
o tym, że Joasia musiała dużo do nich mówić. Wymawiają też kilka krótkich słów.
Teraz zajmę się obiadem a ty spróbuj znaleźć ich książeczki zdrowia. To ważne.
Kiedy
Marek przekopywał się przez pokój dziewczynek Ula wstawiła rosół i rozklepała
kotlety. Dzieciom nie przecierała zupy, ale rozgniotła warzywa widelcem, żeby
mogły poczuć smak. Z gotowanego mięsa drobiowego, które zmieliła wraz z
marchewką uformowała dla nich małe klopsiki. Nie miała pojęcia, czy Joasia
przyzwyczajała je do takiego jedzenia. Podejrzewała, że nie skoro lodówka
świeciła pustkami a w szafce było jedno opakowanie kaszki. Starła do miseczki
dorodne jabłko i poszła do dzieci. Na początku trochę się krzywiły, ale chyba
posmakowało im, bo zjadły do końca.
W
salonie pojawił się Marek.
- Znalazłem te książeczki, spójrz.
Przebiegła
wzrokiem po treści w nich zapisanej.
- Wygląda na to, że Joasia dbała o to, by były
regularnie szczepione. Następne szczepienia dopiero za trzy miesiące na odrę,
różyczkę i świnkę. Muszą też wziąć trzecią dawkę na gruźlicę. Trzymaj te
książki gdzieś na wierzchu, żeby o tym nie zapomnieć.
- Chciałem cię prosić, żebyś została tutaj
chociaż przez tydzień… - Zaskoczył ją tą prośbą. Zdziwiona spojrzała mu w oczy.
- A co z pracą? Przecież przynajmniej jedno z
nas powinno być w firmie i to ja powinnam. Ty masz dużo spraw do załatwienia.
Szkoda, że jutro niedziela, bo mógłbyś zadzwonić do agencji i zapytać o jakąś
nianię. Poza tym nie mam ze sobą nic do przebrania.
- Zamówię ci taksówkę. Kierowca zawiezie cię
do Rysiowa i poczeka aż się spakujesz. Mógłbym ja to zrobić, ale znowu
musielibyśmy ciągać ze sobą dzieci. Zgódź się Ula, błagam. Nie poradzę sobie
bez ciebie. Dzwoniłem do Seby i on już wie, że może nas nie być przez
najbliższy tydzień.
- No dobrze… W lodówce przygotowane jest mleko
dla dziewczynek. Wystarczy je podgrzać. Nakarmisz je o dziewiętnastej. Ja
postaram się wrócić jak najszybciej, bo trzeba je jeszcze wykąpać.
W
pośpiechu pakowała rzeczy do podróżnej torby nie zważając na krytyczne uwagi
ojca. Starała mu się to wszystko wytłumaczyć, ale on i tak uważał, że poświęca
się dla Dobrzańskiego w imię jakiej głupiej idei. Wiedział o jej miłości do
niego.
- Myślisz, że jak tak ofiarnie mu pomożesz, to
on to doceni i odwzajemni twoje uczucie? To nie jest taki typ człowieka Ula. To
egoista. Nawet w obliczu takiej tragedii nie potrafi inaczej – mówił z
wyrzutem.
- Nie robię tego dla niego, ale dla dzieci.
Mówiłam, że zostały półsierotami? On nawet nie wie jak ma się nimi zająć. Wszystkiego
musi się nauczyć. Ja muszę go nauczyć. Nie bądź zły. Przecież robię dobry
uczynek, prawda?