ROZDZIAŁ 11
Wrócili
z zagranicznych wojaży wypoczęci, opaleni i z głowami pełnymi planów na
przyszłość. Zwłaszcza Marek był nimi podekscytowany, bo uważał, że skoro Ula
zamyka własną działalność i zamierza przenieść się do firmy, to bezwzględnie
wskazane by było, żeby zamieszkali razem.
- Moje mieszkanie jest duże i pomieścilibyśmy
się wszyscy – przekonywał. – Gabinet przerobilibyśmy na pokoik dla Tosi i tak
jeszcze zostałby nam pokój dla gości w razie, gdyby moi rodzice chcieli
przenocować, lub twoja rodzina.
- Zapominasz, że podpisałam umowę najmu z
Olszańskim na dziesięć lat – argumentowała.
- Pamiętam, ale wiem też, że Sebastian nie
będzie miał nic przeciwko temu i na pewno znajdzie kogoś na twoje miejsce. Poza
tym pomyślałem, że być może twój brat zechciałby tam mieszkać. Ani się
obejrzysz, a będzie się bronił i pewnie będzie się chciał usamodzielnić. Dla
niego to byłoby idealne mieszkanie na początek. Mógłbym go nawet zatrudnić w
firmie, bo nie mamy zbyt wielu informatyków.
- To wszystko brzmi bardzo rozsądnie, ale
naprawdę sama nie wiem. Musiałabym go zapytać, czy w ogóle chce się wynieść z
Rysiowa. Nie gorączkuj się tak. Pośpiech nie jest dobrym doradcą. Najpierw
muszę uporządkować sprawy związane z biurem, potem pogadać z Jaśkiem i na końcu
z Olszańskim.
- Jego biorę na siebie – zadeklarował Marek. –
Bardzo chciałbym, żebyście przeniosły się na Sienną jak najszybciej.
Tego
dnia wieczorem, gdy uśpiła już Tosię, wybrała numer ojca i długo z nim
rozmawiała. Liczyła na jakąś rozsądną radę, a tymczasem tato bardzo się
ucieszył, gdy powiedziała mu o planach Marka związanych z przeprowadzką.
- To są dobre wiadomości córcia, bo świadczą o
tym, że on myśli o tobie poważnie, a pomysł, żeby zamiast ciebie na Miedzianej
zamieszkał Jasiek, jest genialny. Przecież jak skończy studia, to nie będzie
szukał pracy w Rysiowie, tylko w Warszawie, a w dodatku Marek podaje mu ją na
tacy. Grzechem byłoby nie skorzystać. My tu sobie z Beatką poradzimy, a jak
zatęsknimy, będziemy przyjeżdżać, tak jak do tej pory.
Sądziła,
że ojciec będzie ją odwodził od pomysłu zamieszkania z Markiem, że uzna to za
zbyt pośpieszną decyzję, a tymczasem okazało się, że jest nią zachwycony. Może
ona też niepotrzebnie się martwi? Marek jest naprawdę dobrym, porządnym i
odpowiedzialnym facetem. Czy to źle, że dąży do założenia rodziny?
Przez
cały tydzień borykała się z biurokracją, usiłując pozamykać sprawy związane z
likwidacją działalności i zamknięciem biura. Wysiłek się opłacił, bo zdążyła ze
wszystkim. W sobotę rano miała przyjechać jej rodzina pomóc jej w pakowaniu
rzeczy, a i Marek zapowiedział się z Nikodemem. Tego dnia miał poznać Cieplaków
osobiście, a oni jego.
Rysiów
stawił się w komplecie o godzinie dziesiątej. Chwilę później pojawił się Marek niosąc
pod pachą kilka złożonych kartonów, a za nim dreptał Nikodem. Nastąpiła
wzajemna prezentacja, po której Marek odciągnął Józefa na bok.
- Mam nadzieję, panie Józefie, że nie ma pan
nic przeciwko temu, żebyśmy zamieszkali razem? Bardzo kocham Ulę, a Tosię
traktuję jak własną córkę. Nasze dzieci bardzo się lubią i są nierozłączne.
Robimy to też dla ich dobra, bo Tosia pragnie mieć tatę, a mój Nikodem tęskni
za posiadaniem mamy.
- Ja to wszystko rozumiem – Cieplak położył
Markowi dłoń na ramieniu – i bardzo się cieszę. Ona wiele w życiu przeszła i
zasługuje na szczęście. Nie powinna być sama i liczę na to, że z tobą ułoży
sobie zgodne i dobre życie. Ja chcę ci podziękować za to wszystko co dla niej
zrobiłeś i za to, co zrobiłeś dla Tosi. Także za to, że pomyślałeś o Jaśku.
Jest ci bardzo wdzięczny za propozycję pracy i na pewno sam jeszcze ci
podziękuje.
- Naprawdę nie ma za co dziękować – Marek
poczuł się nieco zażenowany. – Zrobię wszystko, żeby Ula i Tosia były
szczęśliwe, a co do Jaśka, to bardzo mi się przyda informatyk w firmie.
Beatka
zajęła się dziećmi a oni opróżniali meble. Pełne kartony Marek wraz z Jaśkiem
przewozili na Sienną. Na koniec Ula wysprzątała pomieszczenia i oddała klucze
bratu.
- Skoro już się z tym uporaliśmy proponuję,
żebyśmy pojechali do mnie. Ula zrobiła mnóstwo pierogów. Podgrzejemy je i
zjemy. Najpierw zabiorę dzieci i Ulę, a za chwilę przyjadę po pana Józefa i
ciebie Jasiu.
Mieszkanie Marka zrobiło na Cieplakach
wrażenie. On oprowadził ich po nim i pokazał pokoik Tosi przerobiony z
gabinetu.
- Jestem pewien, że będzie jej tu wygodnie.
- Pięknie to wszystko urządziłeś. Naprawdę
pięknie – zachwycał się Józef.
Cieplakowie
zostali do wieczora. Nikodem przykleił się do Józefa pytając, czy może mówić do
niego „dziadku”. Mocno go wzruszył tym pytaniem.
- Oczywiście, mój wnusiu- podniósł chłopca,
usadził na kolanach i mocno przytulił. – Jestem teraz bardzo szczęśliwym
dziadkiem, wiesz?
- Dlaczego?
- Bo mam wspaniałą wnuczkę i wspaniałego
wnuka. Tosia, chodź tu do dziadka na drugie kolano. – Kiedy mała wgramoliła się
na nie Józef uśmiechnął się radośnie do pozostałych. – Spójrzcie kochani, czyż
to nie piękny widok? Dzieci są zawsze największym szczęściem.
Wieczorem
Marek zrobił jeszcze kurs do Rysiowa. Żegnając się z Józefem obiecał mu, że
wkrótce odwiedzi go wraz z Ulą i dziećmi.
- Ona jeszcze nic o tym nie wie, ale myślę, że
już najwyższy czas, żeby przestała się ukrywać. Tęskni za tym miejscem i wciąż
żałuje, że nie może pójść na grób mamy. To na pewno się zmieni. Nie ma
najmniejszego powodu, żeby nie miała przyjeżdżać i odwiedzać was. Za chwilę
będziemy rodziną taką prawdziwą. Ludzie nie muszą wiedzieć, że jest inaczej.
Józef wzruszony
uścisnął mu dłoń.
- To by było naprawdę coś. Trzymam cię za
słowo.
Tymczasem
Ula posprzątała po gościach, wykąpała dzieci i zagoniła je do łóżek. Ucałowała
je na dobranoc obiecując im jutro spacer.
- Pójdziemy na huśtawki? – dopytywał Nikodem.
- Pójdziemy, dokąd będziecie chcieli –
odgarnęła czarne kosmyki z czoła chłopca. Przytulił policzek do jej dłoni.
- Bardzo cię kocham, mamusiu i bardzo kocham
Tosię. Strasznie chciałem, żebyście zamieszkały z nami. Teraz jesteśmy rodziną,
prawda?
- Prawda, kochanie – ucałowała policzek
Nikodema. – Najprawdziwszą. A teraz spróbuj zasnąć. Słodkich snów skarbie.
Marek
wrócił w niespełna godzinę. Opowiedziała mu o reakcji Nikodema.
- Nazywa mnie mamą. To niesamowite, jak bardzo
jest wrażliwy i jak bardzo potrafi poruszyć moje serce. Tę wrażliwość
odziedziczył po tobie. Też ją posiadasz, w przeciwieństwie do większości
mężczyzn. To naprawdę rzadkie. Dzięki niej jesteś dobry, wyczulony na krzywdę.
To mi imponuje i pozwala wierzyć, że będę z tobą szczęśliwa. Już jestem…
Przygarnął
ją do siebie i wtulił usta w jej włosy.
- A jeśli o krzywdzie mowa, to obiecałem
twojemu tacie, że niedługo przywiozę cię do Rysiowa i nasze maluchy też. Nie
możesz wciąż unikać wizyt z obawy, że ktoś pomyśli o Tosi, jako o córce Bartka.
Jestem pewien, że nikt nawet tego nie pokojarzy, zwłaszcza gdy zobaczy przy
tobie mnie i dzieci. Pojedziemy też na cmentarz. Najwyższy czas zapalić mamie
światełko.
Rozpłakała
się usłyszawszy te słowa, a on kołysał ją w ramionach dopóki nie obeschły jej
łzy.
Pierwszego
września odwieźli dzieci do przedszkola, a sami pojechali do firmy. Ula,
zgodnie z obietnicą daną Krzysztofowi, zaczynała pracować dla F&D. Marek
najpierw zaprowadził ją do Olszańskiego. Witał ją, jak dawno niewidzianą
znajomą i dopytywał o mieszkanie.
- Będzie w nim mieszkał mój brat, który też za
jakiś czas zacznie tu pracować jako informatyk. Umowa obowiązuje mnie nadal i
mam zamiar się z niej wywiązać, więc może być pan spokojny. Mieszkanie jest
zadbane, czyste i takie pozostanie. A tu są moje dokumenty, proszę – podała mu
teczkę.
- Możesz mu mówić po imieniu, Ula. Tu wszyscy
tak się do siebie zwracają, bez względu na zajmowane stanowisko. Taki model
przyjęliśmy i jak do tej pory się sprawdza.
- W takim razie – wyciągnęła rękę do
Olszańskiego – Ula. – Odwzajemnił uścisk. – Sebastian. Za jakieś pół godzinki
przyniosę ci umowę do podpisania i identyfikator.
Wyszli
od kadrowego i Marek zaprowadził ją do swojego sekretariatu. Przedstawił ją sekretarce
Violetcie i pokazał pokój, który od tej pory miała zajmować.
- Jest kalką mojego gabinetu. Do niedawna stał
nieużywany, ale zrobiliśmy mu mały lifting i nabrał charakteru. Mam nadzieję,
że będzie ci tu wygodnie. Mnie masz naprzeciwko. Jak się już ogarniesz ze
wszystkim, ogłosimy konkurs na twoją asystentkę. Violetta nie jest zbyt lotna,
ale radzi sobie lepiej niż kiedyś. Poza tym jest długoletnią dziewczyną
Sebastiana. Wciąż się kłócą i rozchodzą, ale w końcu i tak wracają do siebie.
Chciałem
ją już zwolnić kilkakrotnie, ale za każdym razem on błagał, żebym dał jej
jeszcze jedną szansę i w końcu została na dobre. Na sprawach ekonomicznych i
finansowych nie zna się zupełnie i to dlatego należy zatrudnić kogoś
kompetentnego. Chodź teraz do mnie. Wprowadzę cię w najpilniejsze sprawy i
będziesz mogła działać.
W
piątek odebrali dzieci z przedszkola i pojechali na zakupy. Marka interesowało
stoisko mięsne, na którym kupił mnóstwo kiełbasek, boczek i karkówkę. Zdziwiło
to Ulę, bo nic nie wspominał o jakichś planach wyjazdowych za miasto.
- Jedziemy na wycieczkę? – zapytała zdziwiona.
- Jedziemy do Rysiowa. Rozmawiałem z tatą.
Urządzimy sobie grill. Pojedziemy na cały dzień – zobaczył w jej oczach
pierwsze objawy paniki. – Nie obawiaj się, kochanie, bo naprawdę nic ci nie
grozi. Zobaczysz, jaki to będzie udany dzień, a dzieci będą zachwycone. Nikodem
już kilka razy dopytywał się, czy pojedziemy do dziadka Józia.
Jego
słowa uspokoiły ją, ale tylko trochę. Mimo to zrobiła jeszcze trochę zakupów w
postaci mięsa i wędlin, a wieczorem upiekła ciasto.
Następnego
dnia najpierw podjechali pod cmentarz. Marek kupił kilka zniczy i wielki bukiet
drobnych chryzantem. Ula poprowadziła ich na grób.
- Kto tu leży? – dopytywały się dzieci.
- Moja mama, a wasza babcia. Babcia Magda.
Zapalimy jej światełko, a tata pójdzie po świeżą wodę. Tam jest pompa –
wskazała Markowi niewielką kaplicę. Odwróciła się z powrotem i zamarła. Alejką,
przy której stał grobowiec Magdy, szła Dąbrowska z Szymczykową, sąsiadką Józefa,
mieszkającą naprzeciwko. Dojrzały Ulę i przystanęły na chwilę szepcząc coś i
gestykulując. Marek zamierzał iść po wodę, ale Ula zatrzymała go mówiąc cicho -
zaczekaj chwilę. Nie odchodź. Widzisz te dwie kobiety na ścieżce? Jedna z nich,
to matka Bartka. Ta niższa i tęższa. Poczekaj, aż przejdą. Nie chcę, żeby mnie
zaczepiły.
- Mamusiu, mogę zapalić znicz? – Nikodem
zszedł z ławeczki wyciągając rękę po szklany pojemnik, który trzymała w dłoni.
- Nie, kochanie, nie… Mógłbyś się poparzyć, a
tego nie chcemy, prawda? – odpowiedziała łagodnie zerkając na stojące nieopodal
kobiety. One rozdzieliły się. Dąbrowska zawróciła, a Szymczykowa podeszła do
nich witając się.
- Dawno cię u nas nie było, Ula. Od chwili…
- Tak. Bardzo dawno – przerwała jej. – Mieszkamy
dość daleko i jesteśmy bardzo zajęci. To tata i dzieciaki przyjeżdżają do nas
częściej. – Szymczykowa pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ładnych dzieci się doczekałaś. Gratuluję.
- Dziękuję. To mój mąż, a to Nikodem i
Antosia. To jest sąsiadka taty, pani Szymczykowa – przedstawiła kobietę
Markowi. - Trochę się śpieszymy, więc wybaczy pani, ale chcemy jeszcze tu uprzątnąć
i zajechać do taty.
- Oczywiście. Nie będę przeszkadzać. Chciałam
się tylko przywitać. Wszystkiego dobrego.
- Dziękuję, wzajemnie. Do widzenia.
Gdy
Szymczykowa oddaliła się, Ula odetchnęła z ulgą. Marek przyciągnął ją do siebie
i ucałował w czoło.
- Nie było tak źle, prawda? Idę po tę wodę.
Szymczykowa
pośpiesznie podążała do cmentarnej bramy, za którą czekała już na nią żądna
informacji Dąbrowska.
- No i…?
- Ten przystojniak, to mąż Uli. Chłopiec, to
syn. Ma na imię Nikodem, a dziewczynka, to córka Antosia.
- Cudaczne imiona, nie uważa pani? Jak można
dać na imię dziecku Nikodem?
- Skoro jest w kalendarzu, to można. To fajne
dzieciaki. Chłopczyk, to wykapany ojciec, a dziewczynka bardzo podobna do Uli.
Pozbierała się dziewczyna po tym, co ją spotkało. Przez Bartka mogła wylądować
w wariatkowie i dobrze pani o tym wie. Cieszę się, że jej się udało.
Przynajmniej jest szczęśliwa. Zasłużyła.
Dąbrowska
przyspieszyła kroku. Ta rozmowa zmierzała do wydarzeń z przeszłości, a
przeszłość ani dla niej, ani dla jej syna nie była chwalebna.