ROZDZIAŁ 3
„Wreszcie tu docieram. Autokar zatrzymuje się przy dworcu
kolejowym. Moja decyzja przyjazdu tutaj była bardzo spontaniczna i podyktowana
emocjami, dlatego koniecznie muszę się rozeznać w sytuacji i znaleźć jakieś
miejsce do spania. Drogie hotele rzecz jasna nie wchodzą w grę. Nie
przygotowałam się do tej podróży więc pierwszą rzeczą jaką robię to kupuję mapę
miasta i cały plik gazet z ogłoszeniami. Szukam ofert pracy w bankach, ale tych
jest niewiele i z moim wykształceniem nie mają nic wspólnego. Zniechęcona
czytam wszystkie ogłoszenia. Muszę koniecznie zacząć pracować, by mieć się za
co utrzymać w tym wielkim mieście. Szukam więc jakiegokolwiek zatrudnienia.
Wreszcie trafiam na ofertę opiekunki do chorego mężczyzny. Podany jest adres i
telefon. Wybieram numer. Może się uda. W słuchawce słyszę męski głos.
Przedstawiam się i mówię, że jestem zainteresowana pracą w charakterze
opiekunki. Mężczyzna uważa, że powinnam przyjechać, wtedy zadecyduje. Pytam
jeszcze, czy to daleko od dworca. Okazuje się, że niecałe trzy kilometry.
Spokojnie mogę pójść pieszo. Na szczęście walizka ma kółka i nie muszę jej
dźwigać. Lokalizuję ulicę na mapie i ruszam”.
Marek pokręcił z
niedowierzaniem głową. Ileż musiało być w niej desperacji i rozpaczy. Nikt nie
wypuszcza się w nieznane nie mając żadnego punktu zaczepienia, jakiejś
możliwości pracy, czy zakwaterowania. Ona rzeczywiście poszła na żywioł. Sama
jak palec w obcym mieście była skazana wyłącznie na własną zaradność i
asertywność. Posiadała obie te cechy. Potrafiła walczyć nawet wtedy, gdy
wydawało się, że stoi na przegranej pozycji. O tym przekonał się wielokrotnie.
Tak było przy „Sportivo”. Kontrakt z reprezentacją był czymś tak karkołomnym,
że podpisanie go groziło całkowitym upadkiem firmy. Alex judził. Mamił ojca i
mówił to, co ten chciał usłyszeć, że to prestiż i wielka sława dla
F&D. Ula od początku twierdziła, że to jak założenie sobie pętli na szyję.
Napisała mu listę mocnych argumentów na „nie”, by mógł przekonać ojca, ale to
nie zadziałało. Był gotowy zrezygnować z prezesury, bo wiedział, że nie poradzi
sobie z tym. „Marek nie poddawajmy się, proszę”. Tymi słowami przywitała go
wchodząc do gabinetu. „Znajdźmy sponsora i zrealizujmy ten kontrakt. Alex na
pewno nie ma żadnego pomysłu. To mrzonki. Wyobrażasz sobie jego w roli prezesa?
Przecież on tak podle traktuje pracowników. A Pshemko? Jak miałby się z nim
dogadać? Przecież mistrz nienawidzi go organicznie i ma wręcz na niego alergię.
Proszę cię spróbujmy. Chociaż raz”. Jej słowa i pewność, że faktycznie to może
się udać zadziałały na niego motywująco i choć nie znaleźli wtedy sponsora, to
Ula wzięła kolejny kredyt, dzięki któremu mogli ruszyć z produkcją. Przestał
liczyć jak wiele razy ratowała go z kłopotów, jak bardzo była zaangażowana i
pomocna. Wbrew wrażeniu, że jest delikatna i krucha, była bardzo silną kobietą.
„Poczdam to piękne miasto. Mnóstwo tu zieleni. Dosłownie
wszystko w niej tonie. Ciągnę walizkę za sobą i rozglądam się ciekawie. Po pół
godzinie docieram do An der Vorderkappe. Pytam przechodzącą kobietę o numer
dwadzieścia cztery. Mówi, że to na samym końcu ulicy tuż przy rzece Haweli. Okolica
jest cudowna. Człowiek wcale
nie ma poczucia, że jest w wielkim mieście. Docieram do zdobnego ogrodzenia, na
którym figuruje tabliczka z numerem. Naciskam guzik dzwonka i po chwili słyszę
brzęczenie. Pcham furtkę i wchodzę na wybetonowany podjazd. Dom jest dość
spory, wkomponowany w zieleń. Bardzo tu cicho i spokojnie. Widzę jak otwierają
się drzwi i wyjeżdża przez nie mężczyzna na inwalidzkim wózku. Jest wyniszczony
przez jakąś chorobę. Bardzo blady i łysy. Myślę, że nie ma więcej jak
trzydzieści siedem lub osiem lat, ale przez chorobę wygląda starzej.
Przedstawiam mu się podając mu dłoń. Jego własna jest bardzo szczupła,
delikatna i zimna.
- Thomas Ditmar. Miło mi
panią poznać. Proszę wejść, to porozmawiamy.
Dom urządzony jest bardzo nowocześnie. Ogromny salon, w którym
stoją wielkie skórzane kanapy robi przyjemne wrażenie. Zauważam kominek, który
też dodaje przytulności. Thomas wskazuje mi jeden z foteli i prosi, żebym
usiadła. Pyta skąd pochodzę, bo nazwisko brzmi mu obco i ledwie może je
wymówić. Opowiadam mu, że przyjechałam z Polski i bardzo potrzebuję
jakiejkolwiek pracy.
- Opiekowałaś się kiedyś
chorymi?
- Opiekowałam się bardzo
długo moim chorym na serce ojcem. Po operacji wyzdrowiał i już nie wymaga mojej
opieki, ale jakieś doświadczenie mam.
- To praca całodobowa i
nie wiem czy podołasz.
- Jestem silna i dam
radę. Proszę tylko powiedzieć co będę miała w zakresie obowiązków.
- Tych jest sporo. Trzeba
zająć się mną, posiłkami i zakupami. Raz
w tygodniu
przychodzi tu Tania, kobieta do sprzątania, więc to by ci odpadło. Nie ukrywam,
że potrzebuję też kogoś do towarzystwa i nie chcę, żeby to zabrzmiało dwuznacznie.
Choroba odebrała mi przyjaciół i znajomych. Nie mam żadnej rodziny i po prostu
potrzebuję czasem się wygadać. Nie przeraża cię to?
Uśmiecham się najpiękniej jak tylko potrafię. Ten znękany
chorobą człowiek wzbudził we mnie szczerą sympatię.
- Ani trochę. Mogę
zapytać, co to za choroba?
- To przewlekła białaczka
limfocytowa. Choruję już na nią od siedmiu lat. Niestety ostatnio przyspieszyła
i biorę chemię. To stąd ta łysa głowa. Muszę też wiedzieć, czy masz prawo
jazdy. To warunek konieczny, bo będziesz musiała wozić mnie na chemię raz w
tygodniu.
- Prawo jazdy posiadam,
ale nie jeździłam kilka lat i musiałabym chyba poćwiczyć.
- To da się zrobić.
Mieszkasz gdzieś?
- Nie… Dopiero będę
szukać.
- To w takim razie nie
będzie konieczne. Jak mówiłem potrzebuję całodobowej opieki i musisz być tu na
miejscu. Przygotowałem jeden z pokoi i mam nadzieję, że będzie ci w nim
wygodnie. Weź walizkę i pozwól za mną. - Pokój jest śliczny. Ma wygodne łóżko i
wielkie okno wychodzące na rzekę. – Rozpakuj się teraz i wróć do salonu, bo
jeszcze wiele rzeczy zostało do omówienia. Aha… Zapomniałbym o najważniejszym.
Wynagrodzenie to trzy i pół tysiąca euro. Odpowiada ci?
- Jak najbardziej. Bardzo
dziękuję.
Moje serce skacze z radości. Mam ogromne szczęście. Myślę, że
dobrze będę się dogadywać ze swoim pracodawcą. Jest bardzo uprzejmy i miły”.
- Thomas Ditmar – mruknął. – Czyż nie tak
brzmi drugi człon jej nazwiska? Czyżby wyszła za mąż za śmiertelnie chorego
mężczyznę? To raczej do niej niepodobne. W tym pamiętniku napisała przecież, że
jeśli Dobrzański nie odwzajemni jej miłości, to już nigdy nikogo tak nie
pokocha. A może jednak pokochała i wcale nie wyszła za mąż z litości? Poczuł
ukłucie w sercu i ogromny żal. Wyrzucał sobie, że gdyby te pięć lat temu
wykazał więcej odwagi dzisiaj mogli by być szczęśliwym małżeństwem. Miał
wrażenie, że przegapił najważniejszą rzecz w swoim życiu. Przegapił coś, czego
już nie odzyska. Tę stratę traktował jak karę i choć uważał, że na nią
zasłużył, to czuł się skrzywdzony jej dotkliwymi skutkami.
„Thomas wiele mi o sobie opowiedział. Miał zaledwie trzydzieści
lat, gdy dopadła go ta paskudna choroba. Długo nie odczuwał jej skutków.
Rozwijała się podstępnie i powoli. Jego matka zmarła na białaczkę i pewnie po
niej ją odziedziczył. Uważam, że jest bardzo dzielny, bo wciąż walczy. Jest
współwłaścicielem sporej firmy informatycznej. Wraz ze wspólnikiem budowali ją
od zera. Nadal stara się pracować w domu na ile pozwalają mu siły.
Ogrodnik, który przychodzi raz w tygodniu i dopieszcza ogród, za
dodatkową zapłatą pomógł mi przypomnieć sobie jak się prowadzi samochód. Przy
okazji poznałam topografię miasta. Już wiem, gdzie można dostać najświeższe
produkty i gdzie jest klinika, do której będę wozić Thomasa na chemię.
Nie pozwalam, żeby tkwił wyłącznie w czterech ścianach. W ładną
pogodę zabieram go nad rzekę, lub jezioro Templiner See. Rozmawiamy o wszystkim
i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Czasem się zamyślam i wspominam
Marka. To silniejsze ode mnie. Thomas pyta wtedy o powód mojego smutku. Kiedyś opowiem mu może o tej mojej
nieszczęśliwej miłości.
Któregoś dnia wracając z zakupami zauważam w kiosku polską
gazetę, a na jej okładce seniorów Dobrzańskich i Marka. Kupuję ją. To impuls. Z
niej dowiaduję się, że ślub się nie odbył, że Marek w ogóle nie pojawił się w
kościele, a zagniewany ojciec wyrzucił go z firmy. Czy to z mojego powodu? Nie…,
na pewno nie… Wiem tylko, że kredyt spłacany jest regularnie. Co miesiąc spływa
na konto stosowna kwota. Czyżby senior tego pilnował? A jeśli tak, to na pewno
wie o tych dwóch wziętych przeze mnie kredytach. Może to i dobrze? Krzysztof
jest uczciwym człowiekiem. Gdyby taki nie był, sama musiałabym te kredyty
spłacać. A swoją drogą ciekawe co robi Marek? Jak poradził sobie po odejściu z
F&D? Założył coś swojego, czy pracuje u kogoś? Mimo wszystko żal mi
Pauliny. Nie chciałabym być na jej miejscu.”
To cała Ula. Nawet diabłu
przypięłaby anielskie skrzydła. Paulina narobiła jej tylu świństw, a ona wyraża
żal, że do ślubu nie doszło. - Za dobra
jesteś Ula, zdecydowanie za dobra. – Dobrze pamiętał te wszystkie awantury,
w których wyżywała się na Uli zupełnie bez powodu. Niektóre z nich miały
miejsce w biurze i niestety Ula była ich świadkiem.
- Dla wszystkich masz czas. Dla Sebastiana,
dla Pshemko, ba…, co ja mówię? Najwięcej masz go dla Brzyduli. A może ona by z
nami zamieszkała? Pomogłaby w przygotowaniach do ślubu.
- Brzydula? To już nawet o coś takiego jesteś
zazdrosna?
Nie zauważył, że ona stoi w
sekretariacie jak wmurowana i słucha tej scysji. Jakże żałował tych słów.
Żałował, że potraktował ją przedmiotowo. Musiało ją to dotknąć do żywego.
Pojęcia nie miał jak ma jej to wyjaśnić. Poleciał za nią wtedy i dopadł na
ulicy. Wpił się w jej usta wprawiając ją tym pocałunkiem w ogromny szok. Żeby zatrzeć ten
niemiły incydent umówił się z nią wtedy na randkę w palmiarni.
Podziwiał ją za to, że nie
chowa długo urazy i jest w stanie wybaczyć najgorsze świństwo. Po jej ucieczce
dość długo wierzył, że złość jej przejdzie i będzie mógł porozmawiać z nią
spokojnie i wszystko klarownie wytłumaczyć. Potem zrozumiał, że ta cała intryga
była świństwem najcięższego kalibru i że ona tym razem mu nie wybaczy.
„Dziś mija rok odkąd jestem w Poczdamie. Siedzimy z Thomasem na
słonecznej werandzie i pijemy z tej okazji szampana. Mam co świętować, bo
dzięki Thomasowi co miesiąc mogę wspomóc swoją rodzinę finansowo. Wysyłam im
tysiąc euro. To, co mi zostaje w zupełności wystarcza. Nie płacę za mieszkanie
i wyżywienie. To duża oszczędność. Założyłam sobie tu lokatę i wpłacam na nią
systematycznie.
Thomas okazał się wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Mogę z
nim porozmawiać o wszystkim, bo potrafi słuchać i nie przerywać. Ma lepsze i
gorsze dni. Czasem, gdy bardzo jest źle wzywam lekarza. Nauczyłam się też
podawać mu wzmacniające kroplówki. Mam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz
słabszy. Najgorzej jest po chemii, bo długo szarpią nim torsje. To go wykańcza.
Patrzy na mnie uśmiechając się łagodnie. Od przyjazdu bardzo się
zmieniłam. Na nosie mam modne okulary, wymieniłam stare ciuchy na nowe, aparat
na zębach zniknął, a włosy błyszczą miedzianym odcieniem w letnim słońcu.
- Stałaś się bardzo
atrakcyjną kobietą Ula. Jesteś piękna. Tylko patrzeć jak zakochasz się w kimś i
odejdziesz stąd – zakończył smutno.
- Bez obawy – zapewniam
go. – Nic takiego się nie stanie. Raczej jestem stała w uczuciach.
- Nadal kochasz tego
drania, który tak bardzo cię skrzywdził?
Wzdycham ciężko na myśl o Marku i kiwam głową.
- Nie tak łatwo jest
przestać kochać, niestety – odpowiadam nieco filozoficznie.
- A ja już od jakiegoś
czasu noszę się z pewną propozycją, ale boję się, że jak ci ją przedstawię, to
znienawidzisz mnie.
Gładzę delikatnie jego szczupłą dłoń.
- Thomas ciebie nie można
znienawidzić, bo jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam. Powiesz mi o co
chodzi?
- Wiesz, że niewiele
czasu mi już zostało. Nie wiem jak długo jeszcze pożyję, może rok, może dwa?
Lekarze nie dają mi szans na więcej. Wiesz też, że nie mam nikogo komu mógłbym
zostawić to wszystko, a bardzo nie chcę, żeby przeszło to na rzecz miasta.
Pomyślałem sobie, że moglibyśmy wziąć ślub. Cywilny ślub. Wtedy jako żona
miałabyś prawo do całego majątku. Trochę tego jest. Nie wiesz o tym, ale mam
pięćdziesiąt procent udziałów firmy. Oprócz tego kilka lokat i giełdowych
akcji, które przynoszą niezły dochód. Jest też ten dom… Przez ten rok
sprawiłaś, że znowu stałem się szczęśliwym człowiekiem. Jesteś przyjaciółką,
powiernicą, opiekunką i najwspanialszą towarzyszką, jaką tylko mógłbym sobie
wymarzyć. Jeśli nie przyjmiesz tego majątku wszystko przepadnie.
Siedzę wbita w fotel jak słup soli. Tego w życiu bym się nie
spodziewała. Ściskam dłonie tak mocno, że aż bolą mnie palce.
- Thomas…, - mówię cicho
- to bardzo szlachetna propozycja z twojej strony, ale pomyśl, co powiedzą twoi
znajomi. Powiedzą, że wyszłam za ciebie wyłącznie dla tego majątku. Nie chcę
tak…
- Widziałaś tutaj przez
ostatni rok jakichś moich znajomych? Nikt nawet tak nie pomyśli. Ja nie mam
znajomych. Jestem samotnym człowiekiem Ula. Nawet mój wspólnik ma ze mną
kontakt wyłącznie telefoniczny, bo nie ma pojęcia jak miałby się zachować
widząc mnie w takim stanie. Ślub to tylko formalność. Weźmiemy na świadków
Tanię i Uwe i to wystarczy. Błagam zgódź się. Chcę spokojnie zamknąć oczy nie
martwiąc się, że to wszystko pójdzie na zatracenie, że przepadnie, lub zostanie
rozkradzione. Przecież to owoc mojej ciężkiej pracy przez lata.
Oderwał wzrok od książki i
zamyślił się. Teraz wszystko zrozumiał. Wyszła za mąż za tego człowieka nie
dlatego, że bardzo chciała zapomnieć o starej miłości, ale dlatego, że Thomas,
człowiek śmiertelnie chory prosił ją o to. To tak jakby spełniała jego ostatnią
wolę - Ona nie zapomniała, ona nadal nosi
tę miłość w sercu i nadal mnie kocha. – Ta myśl była jak objawienie, jak
powiew świeżego powietrza, jak łyk wody na pustyni. Poczuł przyjemne ciepło
rozlewające się wokół jego serca. To była bardzo obiecująca świadomość dająca
nadzieję na pojednanie. Może uda mu się porozmawiać z nią po tym spotkaniu
autorskim? Jeśli będzie trzeba, uklęknie przed nią i będzie błagał o chwilę
rozmowy.
„No i stało się. Dzisiaj zostałam panią Urszulą Cieplak-Ditmar.
Patrzę w oczy mojego męża i uśmiecham się szeroko. Jest bardzo szczęśliwy i nie
potrafi tego ukryć. Tania i Uwe gratulują nam. Zapraszamy ich do restauracji na
mały poczęstunek w postaci obiadu, deseru i szampana. Po dwóch godzinach
wracamy do domu. Thomas wygląda na bardzo zmęczonego. Jest blady a czoło ma
usiane kropelkami potu. Pomagam mu się rozebrać z garnituru i daję świeżą
piżamę. Podłączam kroplówkę. To go trochę wzmocni.
- Posiedź przy mnie Ula i
poczytaj mi coś. Może „Istotę” Arno Strobela?
- Tylko się przebiorę i
zaraz do ciebie wracam. Chcesz coś do picia? Przyniosę sok pomarańczowy.
Koniecznie muszę coś zrobić. Chcę, żeby ten dobry o szczerym
sercu człowiek pożył jak najdłużej, choć wiem, że nosi na sobie piętno śmierci.