ROZDZIAŁ
7
- Trochę
mnie dziwi, że policja szukała mnie tak długo. Przecież nie ukrywam się. Jestem
pewna, że adres, pod którym mieszkam figuruje w krajowym rejestrze adresowym.
Poza tym otworzyłam swoją działalność. Odprowadzam podatki, posiadam REGON,
studiuję. Jest wiele możliwości, żeby mnie zlokalizować.
- To
trochę skomplikowane, bo katowicka policja przez dość długi czas nie miała
pojęcia, że w spalonym mieszkaniu powinna być jeszcze dwójka dzieci, a jak już
to ustalono, ciężko było przesłuchać pani dziadków, bo niemal bez przerwy byli
w stanie upojenia alkoholowego. Jak wreszcie wytrzeźwieli, okazało się, że nie
mają pojęcia o miejscu waszego pobytu. Dopiero wówczas skorzystano z krajowego
rejestru adresowego i ustalono adres.
Nie wszystko jednak tak do końca jest zgodne z
prawem. Oczywiście nikt nie będzie pani karał za to, że wyjechała pani i
zabrała ze sobą małoletnią Alicję, bo każdy sąd uzna, że wyrwała ją pani z
patologicznych warunków zwłaszcza, że była już pani dorosła. Jednak powinna pani
jak najszybciej wystąpić do sądu o prawo opieki nad siostrą. To wprawdzie wiąże
się z wizytami osób, które ustalą, czy dziecko jest zadbane, czy chodzi do
szkoły i ma odpowiednie warunki do nauki, ale widząc to mieszkanie na pani
miejscu byłbym spokojny. Poza tym sama pani mówi, że prowadzi własną
działalność, więc ma z czego utrzymać siostrę. A nawiasem mówiąc, to gdzie ona
jest teraz?
-
Wyjechała na kolonie do Niemiec. Wróci pod koniec lipca.
Policjanci podnieśli się z foteli.
- To już
wszystko z naszej strony. Tu zostawiamy pani dwa oryginały aktów zgonu
rodziców. Mogą być potrzebne przy załatwianiu formalności w sądzie. Naszym
zadaniem było poinformować panią o ich śmierci. Reszty musi dokonać pani sama.
Proszę tego nie zaniedbać, bo wtedy może mieć pani prawdziwe kłopoty. Mam tu na
myśli przysposobienie siostry. Do widzenia pani i powodzenia.
- Do
widzenia i bardzo dziękuję.
Po ich wyjściu ponownie usiadła na kanapie. A
jednak stała się sprawiedliwość. Wprawdzie nigdy nie życzyła nikomu śmierci, tej
parze pijaków nazywanych jej rodzicami też nie, ale ta wiadomość wcale jej nie
przygnębiła. Mogła nawet powiedzieć, że odczuła ulgę i zasiała w sobie
nadzieję, że to widmo koszmarnego dzieciństwa jej i Lusi w końcu odejdzie w
niebyt i pozwoli o sobie zapomnieć. Postanowiła posłuchać rady policjantów i
jutro lub jeszcze dzisiaj napisać pismo i złożyć je w sądzie. Koniecznie trzeba
to załatwić jak najszybciej.
Wróciła do pierogarni. Do końca dnia chodziła
zamyślona i wszystkie czynności wykonywała jak automat. Wanda nic od niej nie
wyciągnęła. Mateusz także, chociaż bardzo niepokoiło go zachowanie Ludki.
Pomyślał, że nie będzie naciskał i da jej czas. Być może sama mu powie o co
chodzi.
Kiedy następnego dnia przyjechał do pierogarni
nie zastał Ludki, a jedynie Wandę i Ewę. Nie wiedziały, dokąd pojechała.
- Prosiła
tylko, żebyśmy pomogły zapakować dostawę do twojego samochodu i zastąpiły ją na
parę godzin. Nie mówiła dokąd jedzie.
- Trochę
zaczynam się martwić. Może ona ma jakieś kłopoty, o których nie chce mówić?
- Nie mam
pojęcia, ale wczoraj pojawiło się tu dwóch facetów i prosili ją o rozmowę na
osobności. To po tej rozmowie wróciła taka nieswoja.
- No nic…
Rozwiozę towar. Może jak wrócę, ona już będzie? Koniecznie musimy pogadać.
Tymczasem Ludka pojechała do sądu złożyć pismo o
ustanowienie jej jedynym opiekunem Lusi. Usiłowała się dowiedzieć jak długo
trwa cały proces i jakie dokumenty musi dostarczyć. Pani przyjmująca pisma
poinformowała ją, że to nie może być pismo w takiej formie jak to, które
napisała. Dała jej stosowne druki.
- To są
wnioski, które musi pani wypełnić i wraz z oryginałami dokumentów złożyć u nas.
Powinna pani dołączyć skrócone akty urodzenia swój i siostry. Takie akty wydają
w urzędzie miasta i są ważne tylko przez trzy miesiące.
Wyszła trochę załamana, bo zrozumiała, że będzie
musiała pojechać do Katowic. Wprawdzie można było zwrócić się z prośbą do
katowickiego urzędu o wydanie i przesłanie tych aktów, ale jakoś nie bardzo
dowierzała poczcie, a sprawę należało załatwić jak najszybciej.
Weszła do pierogarni i zauważyła, że Mateusz już
jest. Podeszła do niego i przywitała się.
- Muszę z
tobą porozmawiać, ale nie tutaj. Pójdziemy do mieszkania. Dziewczyny, –
zwróciła się do Wandy i Ewy – będę musiała wyjechać na dwa dni i w związku z
tym kolejna moja prośba o zastępstwo. Wszystko ureguluję wam finansowo przy
wypłacie. Mam pewne plany związane z pierogarnią, ale wyłuszczę je dopiero po
powrocie. Wyjeżdżam jutro bardzo wcześnie rano do Katowic. Jak dam radę i będę
się czuła na siłach, to wrócę w nocy, jeśli nie, zatrzymam się w jakimś motelu,
żeby trochę odpocząć. Najdalej pojutrze powinnam już być. Za chwilę wezmę się
do roboty, ale wcześniej pogadam jeszcze z Mateuszem. Chodźmy na górę.
Przekręciła klucz w zamku i pchnęła drzwi.
- Proszę,
rozgość się.
Po raz pierwszy był tutaj. Rozejrzał się
ciekawie po wnętrzu. Było maleńkie, ale niezwykle przytulne i przede wszystkim
bardzo czyste. Ludka nastawiła wodę i wsypała do filiżanek kawę. Po chwili
zalewała ją wrzątkiem. Postawiła filiżanki na stoliku i podsunęła Mateuszowi
cukier. Popatrzył na nią z troską. Była taka poważna i skupiona.
- Ludka,
co się dzieje? Chodzisz jak struta. Martwię się o ciebie.
Splotła dłonie, by wytłumić ich drżenie.
- Byli
wczoraj u mnie policjanci. Podobno szukali mnie przez kilka miesięcy, bo
okazało się, że moi rodzice nie żyją.
-
Przecież wiem, że nie żyją. Mówiłaś mi o tym.
- Nie
rozumiesz… Oni dla mnie i dla Lusi od dawna byli martwi. Byli alkoholikami,
totalną patologią. Nie zajmowali się nami. Całe lata chodziłyśmy zaniedbane i
głodne zdzierając ubrania po obcych dzieciach, które ktoś dawał nam z litości.
Żeby przeżyć zbierałyśmy puszki, złom i makulaturę. Luśka, od kiedy nauczyła
się chodzić, towarzyszyła mi w tym zajęciu. To ja zajmowałam się nią od
urodzenia, to ja dbałam, by miała co jeść i chodziłam z nią do lekarzy. Moich
rodziców kompletnie to nie obchodziło. Dla nich najważniejsza była pełna
butelka i dobra kompania do picia. To dziwne, ale ja nawet nie pamiętam, czy
oni kiedykolwiek byli trzeźwi. Jak tylko dostałam do ręki dowód osobisty
spakowałam nasz skromny dobytek i uciekłam razem z małą. Uciekłam jak najdalej
od tych pseudo rodziców. Życzyłam im jak najgorzej. Sądziłam, że zostawiam tę
dramatyczną przeszłość za sobą. Przysięgłam, że nie dopuszczę, żeby Lusia miała
się zmarnować, że wykształcę ją i zapewnię najlepsze dzieciństwo pod słońcem.
Niestety, demony przeszłości dopadły mnie wczoraj. Oni tu przyszli, to znaczy
policjanci i powiedzieli mi, że moi rodzice spłonęli wraz z pięcioma innymi
osobami w mieszkaniu. Prawdopodobnie przyczyną pożaru był niedopałek papierosa.
Najpewniej znowu pochlali i pospali się. Nie uwierzysz, ale w ogóle się tym nie
przejęłam. Oni zasłużyli sobie na to, co ich spotkało. To za naszą krzywdę, za
nasze upokorzenie, patologiczną biedę i cierpienie. Najgorsze jest jednak to,
że ja nie mam sądownie przyznanej opieki nad siostrą i to koniecznie muszę
załatwić jak najszybciej. Tak doradzili mi policjanci. To dlatego muszę
pojechać do Katowic, żeby dostać nasze akty urodzenia, bo powinnam je dołączyć
do wniosku o przysposobienie. Muszą być oryginały, inaczej sąd tego nie
przyjmie. Jeśli tego nie dopilnuję, mogą odebrać mi Luśkę, a tego nie
przeżyłabym.
Twarz Ludki była mokra od łez. Mateusz słuchał
jej i patrzył na nią oszołomiony. Wstał z fotela i usiadł obok niej przytulając
ją do siebie.
- Mój
Boże Ludka, ja nie myślałem, że to tak… Nie miałem pojęcia, że miałyście takie
okropne życie. Teraz mogę cię jeszcze bardziej podziwiać, bo doszłaś do
wszystkiego sama bez niczyjej pomocy. Osiągnęłaś tak wiele… Może mógłbym
pojechać z tobą, byłoby ci raźniej?
- Nie
Mateusz. Ja muszę załatwić to sama. Poza tym tutaj przydasz się bardziej. One
same przecież nie rozwiozą towaru, bo żadna z nich nie ma prawa jazdy i
samochodu. One są potrzebne tu na miejscu. Bardziej mi pomożesz, jeśli
zostaniesz. Ja postaram się wrócić jak najszybciej.
- Obiecaj
mi, że będziesz ostrożnie prowadzić i że będziesz dzwonić z trasy. Inaczej
zamartwię się na śmierć.
-
Obiecuję.
Wieczorem pozbierała wszystkie dokumenty, które
jej zdaniem mogły się przydać. Spakowała ciuchy na zmianę i o trzeciej w nocy
wyruszyła w drogę. Wbrew zapewnieniom, że będzie ostrożnie prowadzić mogła
sobie pozwolić na mocniejsze naciskanie pedału gazu. Trasa A-1 była jak
wymarła. Tylko co jakiś czas mijała jakieś samochody dostawcze, lub ją wymijał
jakiś szybszy samochód osobowy. Nawet przez Łódź przejechała bez większych
problemów, choć sporo ulic w mieście remontowano. Było kilka minut po
dziewiątej, gdy wjechała na zatłoczone ulice Katowic. Zaparkowała na płatnym
parkingu niedaleko urzędu i wygramoliła się zza kierownicy. Przeciągnęła się.
Trochę bolały ją ramiona, ale nie przejmowała się tym. Zabrała torebkę i ruszyła
na Młyńską.
Uprzejmy portier poinformował ją, gdzie wydają
dokumenty, o które jej chodzi. Udała się tam bezzwłocznie. Była mile zdziwiona,
bo wszystko nie trwało dłużej jak piętnaście minut i po tym czasie wyszła z
urzędu z dwoma aktami urodzenia, swoim i Lusi. Zauważyła małe bistro
naprzeciwko i postanowiła wzmocnić się kawą. Nie odczuwała senności, jedynie
lekki dyskomfort po wielogodzinnej jeździe. Zamówiła espresso i zajęła miejsce
przy stoliku. Wyciągnęła telefon i wybrała numer Mateusza.
- Witaj
kochanie, gdzie jesteś?
Lekko przytkało ją to „kochanie”, bo po raz
pierwszy zwrócił się do niej w ten sposób. Pomyślała, że to miłe usłyszeć coś
takiego z ust mężczyzny.
- Właśnie
przed chwilą wyszłam z urzędu. Załatwiłam bardzo szybko i bez problemu. Teraz
piję kawę i może pójdę coś zjeść. Nie mam zamiaru pozostać tu dłużej niż to
konieczne. Jak tylko się ogarnę, wracam. A jak u was, wszystko w porządku?
- W jak
najlepszym. Ja już rozwiozłem dostawę, a Ewa z Wandą pracują na pełnych
obrotach. Postanowiłem zostać i pomóc w obsłudze gości. Może zdążysz wrócić
przed zamknięciem? Zaczekam tu na ciebie. Uważaj na siebie i wróć szczęśliwie.
Rozłączyła się. Dopiła kawę i ruszyła na
parking.
Jej stary dom przedstawiał żałosny widok. Sama
nie miała pojęcia, co ją podkusiło, żeby pojechać do Szopienic i zobaczyć
miejsce, w którym kiedyś mieszkała. Dzielnica nic się nie zmieniła. Nadal pełno
było tu brudu, biedy i zwykłej ludzkiej mizerii. Kamienicy jeszcze nie
rozebrano. Widziała grupki dzieciaków tak samo biednych jak ona kiedyś,
uwijających się wśród spalonych ruin. To była dla nich atrakcja, nowe miejsce
do zabawy w policjantów i złodziei. Otrząsnęła się ze wstrętem ostatni raz
obrzucając wzrokiem tę ponurą okolicę. Teraz była już w stu procentach pewna,
że nigdy tu nie wróci. Nie ma do czego. Nie zostawia tu części swojego serca,
ani nawet odrobiny sentymentu, bo wszystkie wspomnienia, które wiążą się z tym
miejscem są koszmarne i przykre.
- Ludka?
Ludka Szulc? To ty? – wyrwał ją z zamyślenia czyjś głos. Odwróciła głowę i
spojrzała przez otwartą szybę. Odpięła pas i wysiadłła z auta. Przed nią stała
szczupła dziewczyna o bladych, zapadłych policzkach trzymająca na ręku
półtoraroczne dziecko.
- Zosia
Głowacka?
Dziewczyna kiwnęła głową i obrzuciła spojrzeniem
sylwetkę Ludki.
- Chyba
dobrze ci się powodzi. Wyglądasz jak milion dolarów i ten samochód…Gdzie ty się
podziewałaś? Wiesz, że twoi starzy nie żyją? Spalili się.
- Tak,
wiem. Mieszkam w Gdańsku. Tu przyjechałam załatwić tylko pewne dokumenty. A
tobie jak się powodzi. To twoje? – wskazała na dziecko.
- Moje.
Ma rok i siedem miesięcy.
- A za
kogo wyszłaś za mąż? Znam go?
- Nie
wyszłam za mąż. Tatuś Malwiny jak się dowiedział o ciąży to zwiał i tyle go
widziałam.
-
Przepraszam cię Zosiu, ale ja muszę już jechać – Ludka otworzyła drzwi
samochodu i sięgnęła po portfel wyciągając z niego kilka setek. – Życzę ci,
żebyś znalazła w życiu szczęście, a tu daję ci trochę gotówki. Kup coś ładnego
małej ode mnie. Gdybym miała więcej czasu, sama chętnie kupiłabym jej jakiś
ciuszek. Śliczna jest. Niech ci się chowa zdrowo. Wszystkiego dobrego Zosiu.
-
Dziękuję Ludka – dziewczyna miała łzy w oczach. – Jesteś dobrym człowiekiem.
Bezpiecznej drogi.
Dziewczyna stała jeszcze i machała zanim
samochód nie zniknął jej z pola widzenia.
Ludka odetchnęła ciężko. Było jej żal Zośki, z
którą chodziła kiedyś do podstawówki. Jej rodzice też nie wylewali za kołnierz.
Tak jak ona i Zośka miała ciężkie życie, a teraz została sama z małym
dzieckiem. Ta patologia tutaj to jakiś cholerny stan umysłu. Bezrobocie i
nałogi pogłębiają ją tylko i trzeba mieć naprawdę silny charakter, żeby się z
tego wyrwać i uciec, uciec jak najdalej tak, jak ona to zrobiła. Z ulgą
wjechała na drogę szybkiego ruchu. Teraz nie mogła jechać równie szybko jak
nocą, ale nie przejmowała się tym, bo każdy kilometr zbliżał ją do miejsca,
które było jej domem.
Kolejna nieścisłość. Obecnie akty zgonu, ślubu itp możną odebrać w dowolnym USC na terenie całego kraju. Wystarczy wypełnić odpowiedni druk. Urząd ma na to 10 dni. Jeśli zgon nastąpił stosunkowo niedawno to taki akt na pewno znajduje się w bazie centralne. Na migrację danych urząd ma 10 dni.
OdpowiedzUsuńBEA
Dziękuję za informacje i pouczenie. Odnoszę wrażenie, że czytasz to tylko po to, żeby z ogromną satysfakcją wytykać mi potem błędy. Robisz to na wszystkich blogach, czy tylko na moim? Nie mam pojęcia jaki masz w tym cel, ale najwyraźniej sprawia Ci to przyjemność i zwyczajnie rajcuje, bo to fajnie skrytykować anonimowo zasłaniając się ekranem monitora. Twoja pewność siebie i ogromna wiedza na temat wszystkiego są godne podziwu. Zazdroszczę, bo sama pragnęłam być kiedyś omnibusem.
UsuńA jeśli chodzi o tę nieścisłość, to zgon nastąpił kilka miesięcy temu, więc nie tak niedawno. Ludce bardzo zależy na czasie i uważa, że lepiej pojechać niż czekać przez kilka dni na wydanie dokumentu na miejscu. Nie sądzę, żeby to była jakaś zbrodnia, że ktoś chce osobiście pofatygować się po niezbędny mu dokument. I już tak dla jasności W UM Katowice nadal wydawane są akty urodzenia, małżeńskie i zgonu. Pozdrawiam.
Bea powinna zatrudnić się do produkcji seriali, skoro wszystko wie. Tam od wpadek roi się.
OdpowiedzUsuńCzęść ja dla jak zwykle bardzo dobra. Wszystko zaczyna układać się. Przeszłość już zamknięta, Mateusz dowiedział się prawdy , wspiera ją. Jest tak dobrze, że aż boję się, że mogą pojawić się kłopoty w postaci przyszłych teściów. Kobieta z pijackiej rodziny może nie podobać się im na przyszłą synową. Nawet jeśli jest inna niż rodzice to geny pozostają,jak to mówią. To tylko takie moje małe przypuszczenia.
Pozdrawiam milutko.
RanczUla
UsuńBez obaw. Już nic nie zepsuje tej sielanki, bo powoli kończymy tę historię. Jest jeszcze kilka spraw do zamknięcia i o nich będę pisać w następnych rozdziałach. A co do genów, to Ludka chyba nie odziedziczyła ich po swoich rodzicach i jest ich całkowitym przeciwieństwem. To raczej się nie zmieni. Nie ma pociągu do alkoholu i pijackich libacji na szczęście.
Bardzo Ci dziękuję za komentarz i najserdeczniej pozdrawiam. :)
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńbardzo żal mi Ludki. Ma traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, o których ciężko zapomnieć a mimo to, jakiś wewnętrzny głos zaprowadził ją na stare śmieci do Szopienic. Można by się było zapytać po co ona tam pojechała skoro nic dobrego z tego wyniknąć nie mogło? Ja chyba rozumiem jej postępowanie? Wydaje mi się, że każdy z nas potrzebuje jakichś więzi, jakichś "korzeni", do których można w życiu się odnieść, do których można wracać, z których można czerpać wzorce lub wręcz przeciwnie. Ludki i Lusi "korzenie" wywodzą się z niezbyt ciekawego miejsca, ale są. Przecież w Gdańsku nie znalazły się z księżyca? Ta dzielnica, ci ludzie są przerażający. Powtórzę to jeszcze raz, to niesamowite, że Ludka mając wokół siebie takie towarzystwo, nie mając żadnego dobrego wzorca, miała swoje zdanie, postanowienia i marzenia co do dalszego życia. Dążenie do wyrwania się z tej matni oraz opieka nad siostrzyczką chyba trzymało ją przy życiu. Obecnie odwiedzając te swoje "korzenie" mogła się przekonać, że dobrze zrobiła uciekając z tego miejsca i jaką jest szczęściarą, że jej się udało. Gdyby została na miejscu może i by nie piła, ale zapewne skończyłaby tak jak jej koleżanka Zosia, bez pracy, z dzieciakiem przy piersi, bez żadnych perspektyw na jakąś dobrą zmianę w życiu. Taka konfrontacja z czyjąś beznadzieją może być niezłym motywatorem do tego aby nie zbaczać z wybranej drogi i dalej nią kroczyć, jeszcze ciężej pracować i być dumny z siebie oraz cieszyć się bardzo z tego co się osiągnęło. Teraz trochę o Policji, co do działania której ostatnio miałam trochę obiekcji:) Teraz wszystko odszczekuję. Fajne z nich chłopaki:) Dzięki ich bezcennym wskazówką Ludka nie straci Lusi:) Ze strachu i z miłości do siostrzyczki działa błyskawicznie. Nawet przez chwilę się nie zastanawiała i postanowiła jechać do Katowic. W tym momencie najważniejsze było szybkie załatwienie sprawy. To nic, że z tym miejscem nie miała zbyt dobrych wspomnień i zapewne w najbliższej przyszłości nie planowała i nie chciała tam już jechać. Fajnie, że tak szybko to załatwiła. Dzięki temu może być spokojniejsza, bo na pewno jej się uda i dziewczyny będą razem:) Mateusz zachowuje się bez zarzutu:) Nie przestraszyła go przeszłość Ludki. To bardzo miłe i budujące, że nie uległ stereotypom i nie pomyślał, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci!? Wręcz przeciwnie, bardzo ją podziwia i pomaga jak tylko może. Mam tylko nadzieję, że takie samo zdanie będą mieli również jego rodzice:) Dziękuję za dzisiaj i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) Serdecznie pozdrawiam i przesyłam mnóstwo buziaków:)
Gaja
Gaju
UsuńLudka niejako zadziałała pod wpływem impulsu. Chyba podświadomie chciała się przekonać na własne oczy jak to teraz wygląda. Po domu zostały spalone ruiny. To trochę analogia do jej poprzedniego życia, które tez można do takich ruin porównać. Uciekając spaliła za sobą wszystko, by zapomnieć i nigdy nie wracać wspomnieniami do przeszłości. Ta przeszłość ją dogoniła, ale jednocześnie Ludka utwierdziła się w przekonaniu, że już nie ma po co wracać. Nawet nie chciała znać miejsca pochówku rodziców. To takie charakterystyczne dla takiej traumy. Faza wyparcia, zapomnienia i ruszenia dalej do przodu. Nie chce pamiętać, bo stworzyła sobie i Lusi nowy, ciepły dom. Ma ważne cele w życiu: dobrze wychować siostrę, skończyć studia i dopilnować interesu, by nigdy już nie klepać biedy. Jest konsekwentna i na pewno celu dopnie.
Bardzo Ci dziękuję za niesamowicie długi wpis. Przeczytałam z przyjemnością. Pozdrawiam Cię najserdeczniej i do następnego... :)
Małgosiu,
OdpowiedzUsuńto jeszcze raz ja:) Zapomniałam zapytać co to za tajemnicze plany związane z pierogarnią? Trochę mnie niepokoją te plany, bo pojawiły się tak nagle i to po wizycie sympatycznej Policji? Chyba nie chce zrezygnować? Jak chce być prawnym opiekunem Lusi musi mieć stabilną sytuację finansową? A może przyjmie do spółki dziewczyny? Ale mówiły jaskółki, że niedobre spółki, prawda? Więc może chce poszerzyć firmę o nowy lokal? Myślę, że nie zdradzisz tego, ale zapytać zawsze warto, a nóż widelec? Uściski:)
Gaja
Gaju
UsuńBez obaw. Ludka się przecież rozwija, a plany nie mają nic wspólnego z wizytą policji, bo wykluwały się w głowie Ludki jeszcze przed nią.
Odpisałam na maila. Uściski.
Ludkę podziwiam od samego początku . Jest niesamowitą osobą. Odważną ,mądrą ,odpowiedzialną i pracowitą. To co osiągnęła może zawdzięczać jedynie sobie. Lusia ma z kogo brać przykład ,bo w domu nie mieli dobrych wzorców.Ogromnie się cieszę ,że Ludmiła nie odziedziczyła po rodzicach genów ani żadnego paskudztwa w postaci choroby genetycznej czy upośledzenia. Na szczęście obie dziewczyny są zdrowe i jak to się mówi wyszli na ludzi. Wyrwali się ze świata przesiąkniętym przemocą ,złem ,obłudą i kłamstwem ,a w dodatku nędzą ,ubóstwem i dnem.Dla koleżanki ze szkoły Ludki też nie był łaskawy. Skazał Zośkę na samotne macierzyństwo. Takie kobiety muszą być silniejsze ,bo są dla swojego dziecka i matką i ojcem jednocześnie. Nie dziwię się ,że Ludce zrobiło się żal znajomej. I to ogromna ulga ,że to nie przytrafiło się jej. Poznała dobrego ,uczciwego człowieka o imieniu Mateusz.
OdpowiedzUsuńCiekawe jak wyglądają dalsze plany głównej bohaterki.Mateusz z uwagą słuchał o jej bolesnej przeszłości teraz będą mogli ją przekreślić aby stawić czoła przyszłości i tym co przyniesie los. A myślę ,że teraz już same dobre rzeczy. Policja nie pojawi się więcej ,bo nie ma ku temu powodów. Lusia zostanie przy niej i posiadając wszystkie dokumenty nikt się jej nie doczepi i nie będzie robił problemów. Ps.Późno ,ale wiem ,ale boję się ,że jutro zapomniałabym skomentować. Pozdrawiam i dobranoc. :)
Justyna
UsuńWłaściwie to nie wiem, co miałabym Ci napisać, bo w swoim komentarzu zawarłaś to wszystko, co chciałam przekazać czytelnikom. Patologie są straszne. Niszczą ludzi. Mimo to zdarzają się jednostki, które potrafią się wyrwać, uwolnić od nich. Jednak większość dzieci z takich rodzin powiela wzorce rodziców i z czasem popada w patologiczne uzależnienie. Nawet nie wiem, czy jakaś edukacja by tu pomogła, bo ludzie przyzwyczajeni od urodzenia do warunków w jakich żyją przyzwyczajają się tak mocno, że trudno ich wyrwać z takich środowisk. Ludka jest tu chlubnym wyjątkiem.
Bardzo dziękuję Ci za wpis i serdecznie pozdrawiam. :)