ROZDZIAŁ 10 +18
ostatni
Tym razem oboje odwozili Lusię na miejsce
zbiórki. Nie jechała na kolonie, ale na obóz kondycyjny organizowany przez klub
pływacki, do którego zapisała się rok temu. Cały miesiąc miała spędzić nad
jeziorami i przygotowywać się do pierwszych w jej życiu zawodów pływackich.
Ludka w życiu by nie przypuszczała, że jej siostra tak bardzo pokocha ten
sport. W dodatku dowiedziała się od jej trenera, że Luśka świetnie rokuje i
może osiągnąć bardzo wiele.
- Ma
zapał, wielką determinację i chęć wygrywania. Jest niesamowicie ambitna. Będą z
niej ludzie.
Takie pochwały lały miód na serce Ludki.
Podjechały dwa autokary i Luśka pośpiesznie uściskała ich oboje.
-Do
zobaczenia kochani. Będę dzwonić od czasu do czasu i zdawać relację. W końcu
muszę wygrać te zawody, nie? – roześmiała się.
Kiedy wracali już do domu Ludka tylko kręciła
głową.
- Ona
zawsze była ambitna, ale żeby do tego stopnia? Z drugiej strony jest bardzo
uparta i konsekwentna. Jak się na coś uprze, to nie ma Boże zmiłuj.
Mateusz skupiony na drodze uśmiechnął się pod
nosem.
- Nawet
nie wiesz jak ona bardzo przypomina ciebie. Wymieniłaś wszystkie cechy, które
posiadasz ty sama. Pod tym względem jesteście identyczne, choć fizycznie
zupełnie różne.
- Nigdy
ci tego nie mówiłam, ale myślę, że Luśka nie jest córką mojego ojca. Matka
prowadziła dość rozwiązły tryb życia, a ona nie przypomina urodą ani jej ani
jego. Oni oboje byli brunetami. Ja zdecydowanie jestem podobna do mamy, a Luśka
to blondaska o błękitnych oczach.
Zresztą dla mnie to było bez znaczenia. Nagle
pojawiło się dziecko, którym musiałam się zająć, bo gdybym tego nie zrobiła
zginęłoby marnie.
- Nie
wracajmy już do tego. Te wspomnienia zawsze wywołują u ciebie łzy, a ja bardzo
nie lubię kiedy płaczesz i jesteś smutna. Jest niedziela. Cieszmy się nią. Masz
jakieś specjalne życzenia, czy jak zwykle jedziemy do Jelitkowa?
-
Poleniuchujmy na plaży, co? Jak zgłodniejemy pójdziemy na dorsza z frytkami.
Wtarł delikatnie olejek w jej plecy. Zawsze
drżała pod wpływem dotyku jego rąk. Były takie subtelne i pieściły jej ciało z
największą miłością. Odgarnął jej długie włosy i złożył lekki pocałunek na
szyi.
- Ludka
wyjdź za mnie – usłyszała jego szept. Odwróciła się gwałtownie patrząc mu z
przejęciem w oczy. Dopiero po chwili zauważyła czerwone, aksamitne pudełeczko,
które trzymał w dłoni.
Uchylił wieczko i jej oczom ukazał się
najpiękniejszy pierścionek, jaki w życiu widziała. – Wiesz, że kocham cię nad
życie. Kocham od momentu, gdy zgrzaną z wypiekami na twarzy zobaczyłem cię w
twojej pierogarni. Zawładnęłaś moim sercem na dobre. Nie chcę już dłużej
czekać. Cztery lata to dość. Chcę założyć rodzinę, chcę mieć z tobą dzieci i
chcę się przy tobie zestarzeć. Zostaniesz moją żoną?
- Zostanę
– powiedziała cicho. – Przecież kocham cię równie mocno.
Wyjął to cudo sztuki jubilerskiej i wsunął jej
na palec. Przylgnął do jej ust całując namiętnie. Kiedy zdyszani oderwali się
od siebie powiedział jeszcze.
- To
właśnie chciałem usłyszeć. Ty to wiesz jak uszczęśliwić człowieka.
Wrócili do domu. Mateusz od dłuższego czasu
pomieszkiwał u niej. Miał tu całkiem sporo swoich rzeczy. Nigdy nie
protestowała, bo wydawało jej się całkowicie naturalne, że gdy dwoje ludzi się
kocha, to wcześniej czy później zamieszkają razem. Luśka też nie wyraziła
sprzeciwu. Świetnie dogadywała się z Mateuszem i lubiła go.
Weszli razem pod prysznic, żeby spłukać piach,
który wciskał się w każde załamanie skóry i drażnił. Mateusz popatrzył na nagą
Ludkę zachłannie. Pobudził się.
- Pragnę
cię – wyrzucił z siebie namydlając jej plecy. Stanęła na wprost niego. Jego
oczy patrzyły na nią pożądliwie. Przylgnęła do jego ust. Wpił się w jej własne
namiętnie i mocno. Wsunął dłoń pod szczupłe pośladki i uniósł ją lekko. Niemal
natychmiast poczuła go w sobie. Westchnęła odchylając głowę do tyłu. Oparł ją o
ścianę i nie przestając całować zaczął się w niej poruszać. Seks z nim był
zawsze pełen żaru i wielkiej namiętności. Nie pierwszy raz go uprawiali. Odwrócił
ją plecami do siebie nie przerywając penetracji. Oparła dłonie o ścianę Poddając
się silnym pchnięciom. Uklęknął pociągając ją za sobą. Objął dłonią w pasie
pieszcząc drugą jej naprężone z podniecenia sutki. Przywarła do jego torsu wyprężając się jak struna. Zjechał dłonią niżej drażniąc jej płeć. Ogarnęło ją
błogie drżenie. Napięcie było nie do wytrzymania. Przyspieszył. Klęczała na
dnie brodzika a on wchodził w nią raz za razem do samego końca. Krzyknęła.
Pierwsze skurcze zawładnęły jej ciałem. Poczuła ciepło w dole brzucha i już
wiedziała, że Mateusz też doszedł. Trwał tak przez dłuższą chwilę nie wychodząc
z niej. Podniósł ją do pozycji siedzącej przytulając usta do jej pleców.
- To było
mocne – szepnął. – Byłaś wspaniała.
Oboje lubili seks. Ludka byłaby hipokrytką,
gdyby twierdziła, że jest inaczej. Wystarczyło jego jedno pożądliwe spojrzenie,
czy dotyk dłoni na jej nagim ciele, a już była pobudzona i pragnęła go
wszystkimi zmysłami. Nie używali prezerwatyw, bo jak twierdził Mateusz to
byłoby jak lizanie cukierka przez szybkę. Ona brała pigułki i bardzo tego pilnowała.
Gdyby nie to, pewnie już dawno zaszłaby w ciążę. Przecież przynajmniej od dwóch
lat uprawiali intensywne współżycie.
Prawie zasypiała, gdy poczuła, że jego usta
wdarły się w jej płeć.
-
Mateusz, – westchnęła – czy ty nigdy nie masz dość?
- Nigdy.
Trafiło mi się takie ciało i miałbym tego nie wykorzystać? Nie bądź okrutna i
daj się jeszcze trochę popieścić. Uwielbiam seks z tobą.
Pod wpływem jego języka i palców coraz bardziej
wilgotniała. Sutki znowu sterczały w przyjemnym podnieceniu czekając na
pieszczotę. Tym razem seks był spokojny, nieśpieszny. Mateusz celebrował każdy
ruch, delektował się każdym złożonym na jej ciele pocałunkiem. Jej ciało drżało
jakby miało za chwilę rozpaść się na tysiąc kawałków. Z ust wyrwało się
przeciągłe westchnienie, gdy ogarnęła ją fala błogich spazmów. Dyszeli oboje a
on całował te słodkie, rozchylone usta szeptając w nie miłosne zaklęcia.
Pierścionek na jej palcu nie uszedł uwagi Wandy
i Ewy. Zaczęły ją wypytywać, czy to rzeczywiście prawda.
- No
prawda. Awansowałam na narzeczoną.
- To
kiedy ślub? – dopytywały się.
- Tego
jeszcze nie wiem. Nie ustaliliśmy daty, ale Mateusz chce jak najszybciej.
- No,
wcale mu się nie dziwię – roześmiała się Wanda. – Cztery lata szlifuje tu
bruki. Najwyższy czas. Dobry chłopak ci się trafił Ludka i kocha cię, to widać
na kilometr.
Mateusz wszedł do firmy i od razu skierował
swoje kroki do gabinetu rodziców. Przywitał się z nimi i rozsiadł się wygodnie
na fotelu.
- Żenię
się – rzucił znienacka. Oboje podnieśli na niego zdumiony wzrok. Szybko jednak
ochłonęli i zasypali go gradem pytań. – Spokojnie. Zaraz wszystko wam opowiem.
Wczoraj Ludka powiedziała „tak”. Oświadczyłem się jej. Już nie chcę tracić
więcej czasu. Kocham ją i chcę, żeby została moją żoną.
Matka złożyła ręce jak do modlitwy,
- No
nareszcie. Już myślałam, że nie dożyjemy tego dnia. Marzyliśmy o tym od dawna.
W końcu może doczekamy wnuków. Ludka, to taka mądra dziewczyna i pracowita. Jestem
pewna, że będziecie ze sobą szczęśliwi.
- Już
jesteśmy mamo. Chciałbym, żeby ślub odbył się jesienią, w październiku. W
związku z tym, że to za niespełna cztery miesiące, musimy się sprężać. Chodzi
głównie o wynajęcie sali. Wiem, że z tym mogę mieć największy problem.
Pomożecie?
- No
pewnie. Zdaj się na mnie. Poproszę Magdę. Ona ma jakieś zaprzyjaźnione
małżeństwo, chyba z Sopotu, które prowadzi ekskluzywną restaurację. Na pewno
dowiem się szczegółów i powiadomię cię. Moja siostra nie takie rzeczy załatwiała.
Ale się cieszę synku. Ojciec nic nie mówi, ale też ma szczęśliwą minę.
- Bo nie
dopuszczasz mnie do głosu. Gratuluję synu – uścisnął Mateuszowi dłoń. – Trafiła
ci się naprawdę świetna dziewczyna.
Mimo nawału zajęć oboje przygotowywali się do
tego ważnego dla nich dnia. Ludka wertowała katalogi ślubne i w końcu upatrzyła
sobie suknię, która podobała jej się najbardziej. Była dość skromna bez
wymyślnych falban, czy bogatych koronek. Zdecydowanie nie pasował do niej też
długi welon. W grę wchodził niewielki stroik fantazyjnie wpięty w długie włosy
Ludki. Właścicielka salonu sukien ślubnych, do którego trafiła, zadeklarowała
sprowadzenie wymarzonej sukni i umówiła się z nią już na konkretny termin, żeby
Ludka mogła ją przymierzyć.
Termin ślubu Mateusz uzależniał od załatwienia
sali. Matka już po tygodniu miała dla niego dobre nowiny.
-
Rozmawiałam z ciotką Magdą, a ona natychmiast skontaktowała się z tymi ludźmi.
Okazało się, że ta restauracja to na osiedlu Jasień, pięć kilometrów od
centrum, ale to przecież żadna odległość i będzie dostępna dziesiątego
października. Idealnie, prawda? To świetna data. Restauracja nosi nazwę
„Leszczynowy Dworek”.
-
Rzeczywiście. W takim razie na ten dzień zaklepujemy urząd stanu cywilnego i
kościół. Dziękuję mamo. Najbardziej się obawiałem, że nie damy rady załatwić
sali. Jeszcze dzisiaj usiądę z Ludką i zrobimy listę gości. Ona wprawdzie nie
ma żadnej rodziny oprócz Lusi, ale na pewno będzie chciała zaprosić sąsiadów,
bo jest z nimi bardzo zżyta. Zresztą ja też polubiłem ich wszystkich. W tym
tygodniu pojedziemy też do jubilera po obrączki. Poza tym bardzo chciałbym
zabrać Ludkę do tego „Leszczynowego Dworku”, żeby dogadać się co do ceny i
ustalić menu, ale to dopiero jak uzyskam potwierdzenie tej daty w urzędzie i
kościele.
Wieczorem usiadł z Ludką przy laptopie i
wyszukał informacje dotyczące sali weselnej, którą załatwiła jego rodzicielka.
- Ładny…,
naprawdę ładny. Podoba mi się – Ludka przeglądała galerię zdjęć. – Duża sala.
Nie będziemy mieć aż tylu gości.
- No,
trochę ich będzie, bo ja mam całkiem sporą rodzinę. Na pewno jednak nie
przekroczymy liczby siedemdziesięciu osób. Chciałbym też, żebyśmy zrobili listę
gości. Jutro polatam po mieście i zaklepię termin u księdza i w urzędzie, a
potem powinniśmy pojechać obejrzeć to miejsce. Wtedy musimy znać liczbę gości,
bo trzeba będzie ją podać i ustalić menu. Najdalej w poniedziałek porywam cię
do jubilera. Nie chcę kupować obrączek sam, bo a nuż ci się nie spodobają.
Wybierzemy razem. Aha, jeszcze zaproszenia trzeba będzie kupić, ale to przy
okazji.
Ludka spojrzała na niego z podziwem.
- Dobrze,
że przynajmniej jedno z nas ma głowę na karku. Ja kompletnie tego nie ogarniam.
- Będzie
dobrze kochanie. Ja trzymam rękę na pulsie za nas oboje.
Wyszła z kościoła uśmiechnięta od ucha do ucha z
policzkami mokrymi od łez, ale z sercem przepełnionych wielką miłością i
szczęściem. Obok niej kroczył mężczyzna, którego obdarowała wielką miłością i
który był teraz całym jej życiem. Ona – Ludmiła Madejska została dzisiaj żoną.
Z miłością spojrzała na swojego męża. Przed nią kroczyła Lusia, która tak
pięknie im zaśpiewała dzisiaj Ave Maria, czym zrobiła im ogromną niespodziankę.
Msza i zaślubiny trwały prawie godzinę, bo Mateusz dowiedziawszy się, że w
urzędzie nie ma wolnych terminów na dziesiątego października, zrezygnował i
załatwił ślub konkordatowy.
Na kościelnych schodach oblegli ich goście.
Najpierw życzenia złożyli im rodzice Mateusza, a potem jego dalsza rodzina. Na
końcu podeszli ludzie, których tak mocno pokochała i którzy od samego początku
byli dla niej ogromnym wsparciem, jej sąsiedzi, których od dawna uważała za
swoich przyjaciół. Wanda z Władkiem, Ewa ze swoim chłopakiem, Karska, dwie
starsze panie lepiące u niej pierogi, państwo Limańscy z drugiego piętra z
dziećmi i pan Lasok, zażywny staruszek, któremu dwa razy w tygodniu zanosiła
porcję jego ulubionych pierogów ruskich. Zabrakło pani Wiśniewskiej, która była
już w lepszym świecie. Była tak wzruszona ich widokiem, że nie mogła wykrztusić
słowa, a jedynie płakać ze szczęścia, że są tu z nią wszyscy. Rzucono garść
drobniaków. Schylili się, żeby je pozbierać w czym gorliwie pomagała im Lusia.
Potem całe towarzystwo zapakowało się w samochody i pojechało świętować ten
wyjątkowy dzień do Leszczynowego Dworku.
Była już mocno zmęczona. Przysiadła na chwilę,
żeby odsapnąć i omiotła spojrzeniem salę, na której weselni goście nie
próżnowali i tańczyli do utraty tchu. Jej Mateusz szalał z Lusią, obok jej
teściowie, Karska, która wiecznie narzekała na bolące nogi, tym razem nie
odmówiła sobie zabawy. – To jest moje
szczęście – przeleciało jej przez głowę. – Udało się. Odczarowałam swój
los i Lusi. Dałam radę. Teraz może być już tylko lepiej. – Uśmiechnęła się
promiennie do swojego męża, który wraz z jej siostrą podbiegł do niej. – Kocham
was – wyszeptała. – Najbardziej na świecie.
K O N I E C
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńmuszę przyznać, że taka niedziela bardzo mi się podoba. Nie dość, że za oknem świetne warunki pogodowe, to do tego możliwość poczytania Twoich opowiadań:) Fundujesz mi naprawdę fajne samopoczucie:) Teraz do meritum. Nadszedł czas na zakończenie interesującej historii. Z jednej strony pokazałaś bardzo brzydki świat, pełen brudu, zgnilizny, braku perspektyw na jakąkolwiek zmianę. Świat, w którym dzieci pozostawione są same sobie, które w większości wychowuje ulica. Wydawałoby się, że właściwie niemożliwe jest wyrwanie się z niego bez czyjejś pomocy. Z drugiej pokazałaś, że jak się czegoś bardzo chce, to naprawdę wszystko można. Fajnie, że udowodniłaś, że nikt z nas nie jest z góry skazany na niepowodzenie:) Z każdej, nawet beznadziejnej sytuacji jest wyjście. Potrzebna jest oczywiście niesamowita pracowitość, niezwykłe zacięcie w sobie, pozytywny upór w dążeniu do zamierzonego celu. W życiu nic nie ma za darmo i raczej niezwykle rzadko coś nam spada z nieba jak przysłowiowa gwiazdka. Myślę, że to dobrze, bo nie ma nic lepszego iż zadowolenie z własnych osiągnięć, z tego, iż nasz trud nie poszedł na marne. Podnoszące na duchu jest również to, że nie wszyscy są źli. Wokół nas możemy spotkać cudownych ludzi, którzy chętnie wyciągną do nas pomocną dłoń. Trzeba się tylko dobrze rozejrzeć. Nie wiadomo jak by się skończyła historia dziewczyn gdyby na swojej drodze nie spotkały cudownych sąsiadów:) Ale spotkani ludzie może nie byliby tacy mili, gdyby nie zachowanie i postawa Ludki i Lusi. Cały czas jestem pod ogromnym wrażeniem charakteru obu dziewczyn:) Ostatnia odsłona tej opowieści jest bardzo miłosna:) W końcu doczekałyśmy się uniesień:) Jak się okazało Mateusz i Ludka dawno już ich zażywali, tylko my żyłyśmy w nieświadomości:) Młodzi dobrze się znają i myślę, że przed nimi świetlana przyszłość. Bardzo dziękuję za jak zwykle ciekawą opowieść. Powtarzam się, ale z niecierpliwością czekam na czwartek:) Serdecznie pozdrawiam i życzę miłej niedzieli:) Moc uścisków i buziaków:)
Gaja
W końcu wiemy jak wygląda Ludmiła i powiem, że piękna z niej kobieta. Wszystko pięknie się ułożyło. Jej znajomi to prawie jej rodzina mogłabym rzec i w tej roli mogli wystąpić na weselu. Czekam na czwarte. ( a może środa wieczór i coś miłego przed snem po całym dniu szkolenia dla mnie)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam miło.
Zakończenie naprawdę mega. I wszyscy zadowoleni. Lusia szczęśliwa, Mateusz szczęśliwy. Wszytsko zakończyło się happy end'em.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, Andziok :)
Gaja. RanczUla, Andziok
UsuńBardzo dziękuję za komentarze. Wybaczcie, że nie odpowiem każdej z osobna, ale mam gorsze dni i nie czuję się najlepiej.
Pozdrawiam wszystkie najserdeczniej. :)
Ludmiła została żoną Mateusza i jest bardzo szczęśliwa. Obie dziewczyny odmieniły swój los. Odnalazły swoje miejsce ,szczęście i przeznaczenie.Spotkali świetnych ludzi na swojej drodze.To oni pomogli Ludce osiągnąć sukces do ,którego tak dążyła. Świetnie poradziła sobie i ze studiami i pracą oraz opieką nad nieletnią przyrodnią siostrą. Czas szybko leci i Lusia powoli wyrasta na ładną dziewczynę. Piękne zakończenie. Pozdrawiam serdecznie :) .
OdpowiedzUsuńJustyna
UsuńBardzo dziękuję. Jednym słowem dziewczyny wymiatają.
Pozdrawiam serdecznie. :)