SENS
ŻYCIA
ROZDZIAŁ
1
Słońce stało w zenicie. Jego ostre promienie lizały okoliczne łąki i odbijały się w płytkich oczkach wodnych zarośniętych gęsto szuwarami. Wśród tych wysokich traw poprzetykanych licznie kwiatami koniczyny, kąkoli i chabrów uwijały się tysiące brzęczących natrętnie much i pracowitych pszczół. Leżący w tym gąszczu bujnej zieleni mężczyzna otarł pot z czoła i wystawił do słońca twarz. Czuł błogi spokój. Mógłby tak leżeć do końca świata, byle by nic nie zmąciło tej słodkiej chwili. Zmrużył powieki i uśmiechnął się do swoich myśli. – Marta, Martusia, Marteczka, Martunia – odmieniał w myślach to ukochane imię. Zerwał się nagle, jakby przypomniał sobie o czymś niezwykle istotnym. Otrzepał zmięty, płócienny kaszkiet i nacisnął go na głowę. Najpierw wolno, a potem coraz szybciej przedzierał się przez splątane trawy. Ominął mały staw i wspiął się na niewielkie wzniesienie.
Przystanął na moment i
przyłożywszy dłoń do czoła rozejrzał się wokół. Po chwili szeroki uśmiech
wypełzł na jego twarz. Zaczął biec mając oczy utkwione w białej sukience, którą
miała na sobie drobna, jasnowłosa kobieta. Jej włosy spadały długą kaskadą aż
do połowy pleców przyozdobione w wianek z liliowej koniczyny.
- Marta! – krzyknął, ale kobieta ani drgnęła.
– Marta! – krzyknął głośniej. I tym razem nie zareagowała. Stała odwrócona
plecami wtulając nos w bukiet polnych kwiatów. Przyspieszył. Nie wiedzieć czemu
wydawało mu się, że im szybciej przebiera nogami, tym bardziej ona oddala się
od niego. W końcu przystanął zmęczony biegiem i zdyszany. Odległość między nim
a nią zdawała się nie zmniejszać. – Co
jest? – zapytał sam siebie mocno zbity z pantałyku. Nie rozumiał, dlaczego
ona go nie słyszy i dlaczego zamiast się zbliżać, oddala się od niego.
- Marta, zaczekaj! – zawołał po raz trzeci
widząc, że ona ruszyła w kierunku pobliskich zabudowań. Tym razem jednak
odwróciła się, a on z przerażeniem zobaczył na jej ciążowym brzuchu ogromną,
krwistą plamę.
- Marta! – krzyknął przerażony. – Kto ci to
zrobił?! – Uśmiechnęła się do niego przykładając dłoń do piersi. Poczuł, że
słabnie. Z każdym krokiem jego nogi stawały się coraz bardziej chwiejne i
niestabilne. Drżały, a on ledwie potrafił zachować równowagę. Ostatnie metry
pokonał czołgając się po trawie.
- Martuś, co z nim, co z naszym dzieckiem? –
zapytał zdławionym głosem.
- Nie martw się. Z nami już wszystko dobrze.
Zaopiekuję się nim. Żegnaj kochany – odwróciła się i odeszła wciąż tuląc do
twarzy naręcze kwiatów.
Leżał jak oniemiały nie mogąc
się ruszyć z miejsca. Usiłował wstać, ale ta czynność zdawała się go
przerastać.
- Marta nie zostawiaj mnie! – jego rozpaczliwy
krzyk rozniósł się echem po okolicy. Dziewczyna zniknęła. Zrozumiał, że został
sam…
- Nieee…! – jego wrzask obudził śpiącego przy
łóżku psa, który zerwał się i wskoczywszy na nie zaczął lizać mokrą od łez
twarz mężczyzny. Człowiek oddychał ciężko i z trudem rozpoznawał miejsce, w
którym się znajdował. Wreszcie przytomniej spojrzał na zwierzę i pogładził
pieszczotliwie jego łeb. – Już w porządku Momo…, już w porządku… Znowu miałem
ten sam koszmar – wychrypiał. – Za dużo alkoholu przed snem. – Sięgnął po
szklankę do połowy wypełnioną wodą i wypił łapczywie. Otarł usta i przesuwając
się wolno usiadł na skraju łóżka chwytając oparcie inwalidzkiego wózka.
Przysunął go bliżej i dość sprawnie się na niego przesiadł. Wszystkie kolejne
czynności były już niejako rutyną. Najpierw łazienka, szybki prysznic i
ubieranie się. Potem uprząż dla Momo, siatka i portfel. Sprawdzenie stanu
gotówki i mógł już wyjść z domu, a raczej z niego wyjechać. Momo musiał się
wybiegać, a on zrobić zaopatrzenie. Dzięki psu mógł się przemieszczać dość
szybko. Momo był silnym, dużym, biszkoptowym labradorem, w dodatku wyszkolonym
pod kątem pomocy osobom niepełnosprawnym. Dla Pawła stał się prawdziwym
przyjacielem i ogromną wyręką.
Jadąc wzdłuż głównej ulicy
miasteczka zaliczali kolejno piekarnię, sklep mięsny, w którym Momo zawsze
dostawał jakieś pyszne kąski i sklep spożywczy. Paweł kupował tylko
najpotrzebniejsze rzeczy. W soboty odwiedzała go siostra i to ona dbała o
zawartość lodówki. Była sporo starsza i może dlatego matkowała mu już od
kilkunastu lat, od chwili, kiedy stracili oboje rodzoną matkę. Wtedy wszystkie
obowiązki przejęła Basia. To między innymi dzięki niej przystosowano mieszkanie
dla niepełnosprawnego i to dzięki niej miał teraz Momo. To ona pojechała do fundacji
„Ami” mieszczącej się w Zduńskiej Woli i złożyła stosowne dokumenty. Wcześniej
zorganizowała zrzutkę wśród ich znajomych i przyjaciół na wyszkolenie psa.
Kwota była niebagatelna, bo aż szesnaście tysięcy. To ona wspierała go we
wszelkich poczynaniach, pomagała pozbierać się po tej ogromnej tragedii, która
go dotknęła, a nie było to łatwe, bo Paweł nie chciał żyć.
W każdą sobotę pojawiała się w
jego domu punktualnie o godzinie dziewiątej, zakasywała rękawy i sprzątała
mieszkanie. Nastawiała pralkę i gotowała mu obiady na cały tydzień. Był jej za
to bardzo wdzięczny, chociaż skromna z natury Basia nigdy żadnych podziękowań
od niego nie oczekiwała i swój obowiązek względem niego uważała za coś
najnormalniejszego na świecie. Miała trzydzieści pięć lat i do tej pory nie
wyszła za mąż. Nie wiedzieć czemu uznała, że małżeństwo nie jest jej pisane.
Paweł uważał inaczej. Nie rozumiał, dlaczego nie pragnie ustabilizowanego życia
u boku męża i dzieci, które miałaby urodzić. Zasługiwała na szczęście jak mało
kto, bo miała szczere, dobre i uczciwe serce. Tymczasem ona dzieliła swój czas
poświęcając się pracy zawodowej i opiece nad ojcem i bratem.
Momo zatrzymał się gwałtownie przed
przejściem dla pieszych. Paliło się czerwone światło. Takie zachowanie zawsze
zadziwiało Pawła, bo powiedziano mu kiedyś, że psy nie odróżniają kolorów. Momo
rozpoznawał je bezbłędnie. Za przejściem rozciągały się miejscowe łąki, te
same, które śniły mu się dzisiejszej nocy. Uwolnił psa i sam popychając kółka
wjechał na wydeptaną, szeroką ścieżkę. Tutaj pies mógł bezpiecznie dać upust
swojej energii. Paweł wyciągnął z kieszeni kurtki tenisową piłkę i rzucił psu
najdalej jak potrafił.
Wciąż, gdzieś z tyłu głowy
kołatały mu się obrazy nocnego koszmaru. Nawet nie potrafił zliczyć jak wiele
razy śnił mu się ten sam sen. Czy to miało coś oznaczać? To już prawie dwa lata
odkąd jest sam. To dwa długie lata odkąd posadzono go na wózku i nie dano
żadnej nadziei na usprawnienie nóg. Jak w kalejdoskopie przewijały mu się w
głowie wspomnienia tego fatalnego w skutkach dnia. Dnia, w którym przestał żyć.
Poznali się latem w miejscowym
klubie, gdzie on wraz z koleżankami i kolegami z klasy świętował pozytywnie
zdany egzamin maturalny. Ona znalazła się w tym miejscu z podobnego powodu. Od
razu wpadła mu w oko. Była po prostu śliczna. Eteryczna blondynka o długich
włosach i błękitnych oczach, w których utonął jak tylko w nie spojrzał. Bawili
się wtedy do białego rana, a potem odprowadził ją pod sam dom i poprosił o
numer telefonu. Od tej chwili stali się nierozłączni. Poszli na te same studia
i oboje skończyli je z sukcesem. Gdy stawali do obrony pracy dyplomowej Marta
była już we wczesnej ciąży. Nawet się nie zastanawiał i oświadczył się jej
wkładając na palec podarowany przez Basię pierścionek po nieżyjącej już mamie.
- Ona byłaby bardzo szczęśliwa, – mówiła wtedy
Basia – że dajesz ten pierścionek swojej przyszłej żonie. Marta, to wspaniała
kobieta i jestem pewna, że u jej boku będziesz spełnionym człowiekiem.
- A tato? On nie ma nic przeciwko temu?
- Jest z ciebie bardzo dumny, a pierścionek
należy do mnie i to ja decyduję.
Przytulił ją wtedy mocno do
siebie szepcząc, że jest najlepszą siostrą na świecie.
Pobrali się bardzo szybko. Ślub
był niezwykle skromny, a zamiast wesela zrobili tylko małe przyjęcie w ogrodzie
Pawła teściów. U nich też zamieszkali i wspólnie snuli plany na przyszłość.
Paweł marzył o własnym mieszkaniu, cichym i przytulnym. Oboje wyobrażali sobie
jak to będzie, gdy urodzi się ich pociecha. Nie chcieli znać płci. Chcieli mieć
niespodziankę. Paweł zaraz po studiach podjął pracę w małej firmie
informatycznej, a Marta z uwagi na swój stan siedziała w domu. Zresztą to nie
do końca był jej wybór, ale miasto, w którym mieszkali było niewielkie i ofert
pracy dla ciężarnych żadnych.
Nieszczęście przyszło nagle i
uderzyło w nich oboje z mocą pioruna. Zaczęło się od zaproszenia. Któregoś dnia
zadzwoniła do nich koleżanka ze studiów informując, że zaprasza ich oboje na
swój ślub. Nie mogli odmówić zwłaszcza, że pan młody również należał do ich
studenckiej paczki. Marta była podekscytowana. Uprosiła ojca, żeby pożyczył im
swoje srebrne Volvo. Zarówno ona jak i Paweł posiadali prawo jazdy. Obiecała rodzicom,
że będzie ostrożnie prowadzić i nie szarżować na drodze. Do Sieradza, gdzie
miała odbyć się uroczystość mieli trochę powyżej trzydziestu kilometrów.
Prowadził Paweł. Tak się umówili, że z powrotem Marta siądzie za kierownicą. I
tak nie mogła pić alkoholu z uwagi na swój stan.
Nie żałowali swojej decyzji, bo
wesele udało się nadzwyczajnie. Paweł tańczył znakomicie, a Marta starała się
dotrzymać mu kroku. Świetny zespół muzyczny i uginające się od smacznego
jedzenia stoły były solidną zachętą do przedniej zabawy. O drugiej nad ranem
doszli do wniosku, że mają dość. Obdarowani przez młodych wielkim pudłem pełnym
pachnącego ciasta i dwoma butelkami szampana wpakowali się do samochodu. Marta
ostrożnie wyjechała z parkingu i obrała kurs na Łask. Droga była jak wymarła. O
tej porze tylko z rzadka coś ich mijało. Paweł zdawał się przysypiać. Sporo
wypił dzisiaj, ale też sporo się ruszał i część alkoholu zdążyła już z niego
wyparować. Marta oparta wygodnie o siedzenie skupiła się na drodze.
Te długie światła zobaczyła już
z daleka. Zobaczyła też jak samochód, do którego należały tańczy na jezdni i
dość szybko się zbliża. – Co on wyprawia?
Pijany, czy co? – Zjechała jak najbliżej pobocza sądząc, że tu będzie
bezpieczniej. Nawet nie zdążyła krzyknąć. Rozpędzony tir z całej siły uderzył w
przód Volvo wgniatając Marcie kierownicę w brzuch. Paweł mimo zapiętego pasa
uderzył w deskę rozdzielczą i uwiązł między przesuniętym do przodu siłą
uderzenia siedzeniem i uruchomioną z opóźnieniem poduszką powietrzną. Nie
słyszeli już oboje rozdzierającego huku giętej blachy. W końcu nastała
śmiertelna cisza. Po dłuższej chwili otworzyły się drzwi kabiny tira i wysiadł z
niej kierowca. Omiótł spojrzeniem swoje „dzieło” i złapał się za głowę. Był w
wyraźnym szoku. Chodził w kółko jak obłąkany mamrocząc tylko pod nosem „co ja
zrobiłem…, co ja zrobiłem…” W pobliżu zatrzymały się dwa osobowe samochody.
Ludzie wylegli na ulicę. Kierowca jednego z nich natychmiast sięgnął po
telefon. Zawiadomił policję i wezwał pogotowie. Podszedł do samochodu i stanął
jak wryty. Dobrze znał tę dwójkę. Był sąsiadem rodziców Marty.
- Krysia, podejdź tu! – krzyknął na żonę i
kiedy to zrobiła wskazał jej chłopaka i dziewczynę. – Spójrz, to Marta i Paweł.
Leśniakom chyba serce pęknie. Muszę do nich zadzwonić i zawiadomić ich. I tak
trzeba zaczekać na policję i pogotowie. – Wybrał numer, ale był środek nocy i
nikt długo nie odbierał. Wreszcie usłyszał zaspany głos swojego sąsiada. –
Przepraszam Józek, że cię budzę, ale natknęliśmy się na wypadek. To Marta i
Paweł. Są nieprzytomni. Nic nie wiem o ich stanie, bo czekamy na pogotowie.
Jeśli możesz, to przyjedź tu jak najszybciej. Poznaję twoje Volvo. Obudź
Stacha. To wyjątkowa sytuacja. On na pewno nie odmówi. Stoimy na wysokości Sięganowa
przy trasie i czekamy na ciebie. – Mężczyzna zakończył rozmowę i zerknął na
zegarek. – Gdzie to pogotowie? – wyrzucił z siebie niecierpliwie. W tym
momencie usłyszał przeciągły sygnał syreny policyjnej i karetki.
- Nie damy rady – dobrze zbudowany lekarz
oderwał się od zgniecionych drzwi. – Kobieta nie żyje. Mężczyzna jest
zakleszczony. Bez cięcia blachy się nie obędzie.
Przez rozbitą szybę z biedą
założono Pawłowi kołnierz ortopedyczny i maskę tlenową. Miał zgniecioną klatkę
piersiową i z trudem oddychał. Wciąż był nieprzytomny. Wezwano straż pożarną.
Tylko strażacy posiadali specjalne, pneumatyczne nożyce do cięcia blachy. W
międzyczasie pielęgniarz aplikował oszołomionemu kierowcy tira zastrzyk na
uspokojenie. Stojący obok policjant usiłował się czegoś dowiedzieć i ustalić
jak doszło do wypadku. Wiedzieli już, że kierowca tira jest sprawcą, bo
samochód nie stał na swoim pasie. Wkrótce człowiek doszedł nieco do siebie i
przyznał, że zasnął za kierownicą.
- Jestem w drodze od ponad trzydziestu pięciu
godzin. Chciałem jak najszybciej dojechać do domu. Nie robiłem przerw. Zależało
mi na czasie, bo żona lada dzień ma rodzić. – Policjant spojrzał na niego
przeciągle.
- Kobieta, którą pan zabił, też była w ciąży,
w siódmym miesiącu ciąży – powiedział brutalnie cedząc każde słowo. Nie miał
litości dla takich bezmyślnych typów. – Ma pan więc już dwie ofiary na
sumieniu. Jeszcze nie wiemy co z mężczyzną i czy w ogóle przeżyje.
Kierowca ukrył w dłoniach
twarz.
- Ja przecież nie chciałem…, nie zrobiłem tego
specjalnie… - powiedział płaczliwie.
- Gdyby zastosował się pan do przepisów, tego
wypadku można było uniknąć. Wolno panu prowadzić przez góra dziesięć godzin, a
pan trzykrotnie przekroczył ten limit. Za głupotę trzeba płacić, a sąd nie
potraktuje tego łagodnie, zapewniam pana.
Obok tira z piskiem opon
zahamował wysłużony fiat. Wyskoczył z niego mężczyzna i podbiegł do Volvo. Jego
krzyk i krzyk kobiety, która dołączyła do niego rozdarł powietrze. Dwaj
policjanci siłą odciągnęli ich od wraku samochodu. Kobieta rozpaczliwie
zawodziła.
- Dzieci, nasze dzieci…, czy one żyją?
Po policzkach mężczyzny toczyły
się łzy. Podszedł do niego sąsiad, który powiadamiał go o wypadku i objął
ramieniem.
- Spokojnie Józek, spokojnie…
Mężczyzna rozejrzał się nerwowo
i dostrzegł siedzącego na jezdni człowieka okrytego kocem. Zacisnął pięści i
szczęki.
- To on?
Sąsiad kiwnął głową.
- Nie rób głupstw Józek. Policja się nim
zajęła.
Jednak Leśniak nie słuchał.
Podszedł do kierowcy tira i z całej siły trzasnął go pięścią w twarz.
- Nie daruję ci tego skurwysynu – wysyczał
przez zaciśnięte z wściekłości i rozpaczy zęby. - Zadbam o to, żebyś zgnił w
pierdlu. Zabiłeś moją córkę, zabiłeś mojego wnuka, zabiłeś mojego zięcia. Jak
mamy żyć po takiej stracie gnoju, no jak? Bodajbyś zdechł!
- Niech się pan uspokoi – policjant, który
wcześniej przesłuchiwał kierowcę odciągnął Leśniaka od sprawcy. – Bardzo mi
przykro z powodu pańskiej córki. Zięć jednak nadal oddycha. Za chwilę przyjadą
strażacy i wyciągną go z samochodu. Dla córki niestety nic nie możemy już
zrobić. Zginęła na miejscu. Proszę pozwolić nam działać i nie utrudniać.
Te łagodnie wypowiedziane słowa
nieco wyciszyły Leśniaka. Jego żona już dostała zastrzyk na uspokojenie.
Siedziała teraz w karetce pochlipując cicho. Wreszcie zjawili się strażacy.
Ostrożnie przecięli drzwi uwalniając ciało Pawła. Ułożono go na noszach i
przeniesiono do karetki. Ciało Marty zapakowano w worek i ulokowano obok noszy.
Po odjeździe karetki dokończono
oględziny miejsca wypadku, sporządzono stosowne raporty, wezwano lawetę do
wraku Volvo i odwieziono je na policyjny parking. Kierowcę tira zabrano do
aresztu.
Westchnął ciężko i powoli
otworzył powieki. Rozejrzał się. Nie rozumiał gdzie jest. Czuł się bardzo
obolały. Przed oczami pojawiła się twarz Basi. Z trudem uśmiechnął się do niej.
Chciał się z nią przywitać, ale głos uwiązł mu w gardle. Przyłożyła dłoń do
jego ust i wyszeptała.
- Ciii…, nic nie mów. Mieliście wypadek.
Jesteś w szpitalu. Już myślałam, że nigdy się nie ockniesz. Tata bardzo się
martwi.
- Marta…, - wymienił imię żony z ogromnym
wysiłkiem – co z Martą?
W oczach Basi pojawiły się łzy.
Nie potrafiła udawać. Przez dziesięć dni drżała o życie brata, pochowała bratową
i ich nienarodzone dziecko. Uczestniczyła w pogrzebie, który kompletnie ją
dobił. Po nim siedziała wraz z ojcem w domu Leśniaków i wraz z nimi opłakiwała
tę potworną tragedię, jaka dotknęła ich wszystkich. Opłakiwała dwa młode życia
wciąż zastanawiając się jak Paweł upora się z tą traumą. On nadal walczył. Tuż
po przyjeździe do szpitala zabrano go na salę operacyjną. Miał pogruchotane
żebra, zawał jednego płuca i uszkodzoną śledzionę. Jego życie wisiało na
włosku. Leśniak zadzwonił do nich nad ranem informując o wypadku i mówiąc, że
czeka na nich w szpitalu. Już na miejscu dowiedzieli się o śmierci Marty. Nie
mogli w to uwierzyć, bo przekraczało to granice ich pojmowania. Po operacji,
która trwała kilka godzin dowiedzieli się, że Paweł ma przerwany rdzeń kręgowy
i że już nigdy nie będzie chodził. To był kolejny cios. Ojciec płakał jak bóbr.
Chłopak dopiero zaczynał życie, był zdrowy, sprawny, z utęsknieniem czekał na
dziecko i nagle wszystkie jego nadzieje, plany i oczekiwania przerwał jeden
nieodpowiedzialny człowiek. Basia niemal
zamieszkała w szpitalu. Nie odchodziła od łóżka brata modląc się o cud. Dzisiaj
wreszcie się doczekała, ale gdy zapytał o Martę rozsypała się zupełnie. Widział
jej policzki mokre od łez i powtarzał w kółko – to niemożliwe, ona nie mogła
odejść, nie teraz, gdy tak bardzo czekaliśmy na dziecko, powiedz, że to tylko
koszmarny sen, że wkrótce się obudzę i ją zobaczę…
Basia szlochała głośno i
spazmatycznie.
- Tak mi przykro Paweł…, tak strasznie mi
przykro. Ona zginęła na miejscu, nic nie mogli dla niej zrobić. Jak
wydobrzejesz zaprowadzę cię na jej grób. Musieliśmy ją pochować, bo ty leżałeś
nieprzytomny. Nie mogliśmy z tym czekać. Jak cię stąd wypiszą zamówimy za nią
mszę, żeby ukoić jej duszę.
- Mszę…? Żadnej mszy Basiu. Boga nie ma. Gdyby
naprawdę istniał, nigdy nie dopuściłby do takiej sytuacji. Moja noga już nigdy
nie postanie w kościele. Nigdy… Bez Marty nie chcę żyć. Ona nadawała temu życiu
sens, a teraz, kiedy odeszła, jak mam sobie bez niej poradzić? Wegetować? Mnie
już nie zależy Basiu. Na niczym mi nie zależy. Tylko ona się liczyła. Ona i
nasze dziecko.
Po tej rozmowie Basia wyszła ze
szpitala zdruzgotana. Próbowała go przekonać, że jest jeszcze ona i ojciec,
który bardzo przeżywa jego wypadek, ale te argumenty w ogóle do niego nie
przemawiały. Zamknął się w sobie i już nie powiedział ani słowa.
Opowiadanie piękne lecz dla mnie trochę za smutne. Ale mam nadzieję, że Paweł odnajdzie jeszcze sens życia.
OdpowiedzUsuńCzekam na cd.
Pozdrawiam serdecznie
Julito
UsuńPo coś wymyśliłam ten tytuł. W końcu każdy z nas szuka sensu życia i swojego miejsca na ziemi. Paweł nie jest tu wyjątkiem i chociaż wydaje mu się, że już nie widzi przed sobą dalszej drogi, to trochę wbrew sobie zacznie jej szukać.
Bardzo dziękuję Ci za komentarz i cieplutko pozdrawiam. :)
Ale się zaczyna! Szok! Biedny ten Paweł;( Biedni też rodzice. Taka młoda dziewczyna. Szkoda dwóch żyć. Mam nadzieję, że jednak Paweł odzyska chęć do życia. Pozdrawiam;) Jolka
OdpowiedzUsuńJolu
UsuńWszystko w swoim czasie. Jakoś musiałam zacząć to opowiadanie, a najlepiej było zacząć od tragicznego początku. Będzie jednak lepiej. Obiecuję.
Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za wpis. :)
Mam takie pytanie bo jak nie piszesz teraz o Uli i Marku to może byś coś napisała na temat Natalii i Mikołaja z Singielki? Proszę ;-)
OdpowiedzUsuńSingielka bardzo mi się podobała, ale nie okazała się tak nośna jak BrzydUla. Zupełnie nie mam pojęcia, co mogłabym jeszcze dodać do tego, co obejrzeliśmy. Jeśli chciałabym kontynuować losy Natalii i Mikołaja to najzwyczajniej w świecie powieliłabym schemat Uli i Marka. Tu zachodzi niezwykle silna analogia między serialami i ciężko byłoby wymyślić mi coś oryginalnego. Przecież tak naprawdę to tylko bohaterowie mają inne imiona, ale schemat pozostaje ten sam. Myślę więc, że na temat tego akurat serialu nie napiszę nic.
UsuńPozdrawiam. :)
Wiem że to nie było to co Brzydula. Jest pewna różnica między tymi bohaterami w Singielce nie było wyznania miłości. Poprostu są to świetni aktorzy między którymi jest chemia i świetnie to zagrali. W tym serialu także bohaterowie mieli inne charaktery i myślę że można by spojrzeć na nich inaczej niż przez pryzmat Uli i Marka. ;)
UsuńWitaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńa ja myślałam, że po dniu z różnymi rybami odpocznę sobie przy tym opowiadaniu. Tak fajnie się zaczęło. Łąka, słońce, fajny facet i piękna dziewczyna. I zaraz po tym dostałam obuchem w łeb! Niepotrzebny wypadek, niepotrzebna śmierć, niepotrzebne kalectwo! Tak to jest, że brak wyobraźni prowadzi dość często do tragicznych skutków. Wszyscy chcieli dobrze a wyszło jak zawsze! Wszyscy spieszyli się do domu. I co z tego wyszło!? Żal mi ich wszystkich, nawet tego kierowcy. Jak on będzie żył mając na sumieniu dwa niewinne istnienia i kalectwo Pawła? Sam ma zostać ojcem, a tutaj zabił i matkę i nienarodzone dziecko! Wiem, że jego osoba jest tutaj najmniej ważna. Najbardziej pokrzywdzeni są bliscy Marty. Mam nadzieję, że rodzice Marty po pierwszym szoku nie będą winić Pawła o ten wypadek?! On stracił najwięcej. Ale jak jesteśmy rozżaleni, to często mówimy, to co nam ślina przyniesie na język, bez zupełnego zastanowienia. Zawsze można powiedzieć, że gdyby nie pojechali na ten ślub lub gdyby to Paweł prowadził nic by się nie stało. Ale prawdą jest też to, że nawet w drewnianym domu może na nas spaść dachówka! Od przeznaczenia ciężko uciec. Szkoda, że taka młoda dziewczyna musiała umrzeć i to wtedy gdy wszystko wydawało się cudownie układać. Paweł ma fantastyczną siostrę. Dzięki niej chyba w miarę normalnie funkcjonuje. Dla niego właściwie to dobrze, że ona jest sama. Gdyby miała swoją rodzinę może nie miałaby dla niego tyle czasu. Tak czy siak, niewątpliwie należy jej się order! Zastanawiam się też czy Paweł pracuje? Gdyby był zajęty pracą może szybciej wróciła by mu chęć do życia. Jeszcze jedno pytanie - Marta miała rodzeństwo? Bo gdyby miała, to może rodzicom z biegiem czasu byłoby łatwiej oswoić się ze stratą córki i nienarodzonego wnuka lub wnuczki. Bardzo mnie zaciekawiła ta historia:) Oczywiście czekam na ciąg dalszy. Serdecznie pozdrawiam i przesyłam mnóstwo świątecznych uścisków:) Gaja
Gaju
UsuńNo nie udało się. Wiem, że najchętniej byś się sklonowała do tych ryb, by mieć jak najmniej roboty, ale tak się nie da. Myślałam, że z czytaniem zaczekasz do jutra, a Ty nawet zdążyłaś napisać długaśny komentarz. Tytan pracy z Ciebie. Okazuje się, że rozdział podziałał przygnębiająco na większość czytelniczek, ale jak mówię, od czegoś trzeba było zacząć. Jeśli tak jak ja chce się zakończyć opowiadanie happy endem to na starcie tragedia musi być.
Generalnie wszyscy w tym wypadku bardzo ucierpieli , także sprawca, który tak naprawdę jest porządnym człowiekiem a przez lekkomyślność i nieodpowiedzialność skopał życie sobie swojej żonie i dziecku, które ma się narodzić. No i jeszcze pozostają wyrzuty sumienia, które dla człowieka uczciwego są gorsze niż śmierć.
Basia odegra w tym opowiadaniu ważną rolę. Kiedy zmarła jej i Pawła rodzicielka, to na nią spadły obowiązki dbania o brata i ojca. Po kolejnej tragedii tzn. śmierci Marty Basia nie wyjdzie z roli i będzie się starała ze wszystkich sił wspierać brata, chociaż łatwo nie będzie. I już na koniec - Marta była jedynaczką. Nie miała rodzeństwa. Dramat dla rodziców straszny.
Dzięki za wszystko, bo wyszło genialnie. ściskam Cię mocno z nadzieją, że nie zakopiesz się w kuchni do samych świąt. Buziaki. :)
Przygnębiający początek! Jest mi smutno, a chciałam się radować, bo idą święta;( Liczę, że kolejne rozdziały będą bardziej radosne? Pozdrawiam;) Iza
OdpowiedzUsuńIza
UsuńMam jednak nadzieję, że ta pierwsza część aż tak bardzo Cię nie przygnębi a Twoje święta będą radosne. Mogę Cię zapewnić, że z każdym rozdziałem będzie trochę więcej optymizmu.
Pozdrawiam Cię najpiękniej. :)
Pani Małgosiu to mój pierwszy komentarz, choć czytam wszystkie opowiadania i tu i u innych dziewczyn. Ja jestem osobą wierzącą i to więcej niż przeciętnie. Gdzieś kiedyś czytałam też że Pani jest niewierząca i może, oprócz tego że było potrzebne do opowiadania, to stąd ten wpis że Boga nie ma. Wiem, że tak ludzie mówią, gdy dzieje się taka tragedia albo zabierają młodych ludzi chorych na raka. Czasami warto jest spojrzeć jednak na to z perspektywy drugiej strony i powiedzieć sobie, że spotkało mnie szczęście i to zasługa Boga. A dzieje się to tak rzadko i widzi się Boga tylko w tych złych sytuacjach.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak tu ja straciłam w wypadku drugą połówkę czyli męża i wuja męża. Nigdy jednak tego tak jak tu nie odbierałam. Było tak jak w poprzednim opowiadaniu czułam, że jest przy mnie i dwóch synach. Co więcej dziewięć miesięcy po jego śmierci urodziła się upragniona córeczka.Teraz choć dzieci są już od dawna dorosłe ja przekroczyłam sześćdziesiątkę a od wypadku minęło trzydzieści lat to dalej czuję obecność męża a wszystko co miłe mnie spotyka to dla mnie płynie z niebia.
Pozdrawia serdecznie z życzeniami świątecznymi. Grażyna.
Bardzo mi miło powitać nową komentującą. Tak czułam przez skórę, że wątek dotyczący wiary będzie kontrowersyjny. Powiem nawet więcej, że w opowiadaniu będzie jeszcze jeden taki, a nawet mocniejszy, bo w konfrontacji z księdzem spowodowany rozpaczą Pawła. Moja wiara, czy niewiara nie ma tu nic do rzeczy. W większości opowiadań opisuję kościelne śluby, święta Bożego Narodzenia, czy święta Wielkiej Nocy. Zupełnie mi to nie przeszkadza i nie stoi w opozycji z moją niewiarą. W dobie dzisiejszych czasów i tego, co się dzieje zaryzykować mogę stwierdzenie, że wiara i tzw. przedstawiciele Boga na ziemi, czyli kler, to dwie różne bajki, które tak naprawdę nie mają ze sobą nic wspólnego, ale to temat na zupełnie inną dyskusję i też nie miejsce tutaj na taką.
UsuńPaweł jest załamany i zrozpaczony. Zły na cały świat, a przede wszystkim na tego, który mając moc sprawczą dopuścił do tej tragedii. Nie potrafi wybaczyć, rodzi się w nim bunt. Jest wściekły i to głównie dlatego staje w kontrze do propozycji Basi dotyczącej mszy. Jego żony już nie ma a on nie potrzebuje pośredników, żeby do niej w jakiś sposób dotrzeć. Zaczyna mieć sny o niej i chociaż nie są przyjemne, są najczęściej koszmarne, to uważa, że one są łącznikiem między światem realnym i światem równoległym. Są łącznikiem między nim i Martą. Jak to się dalej potoczy dowie się Pani śledząc kolejne rozdziały. Chcę też zapewnić, że to nie wiara, czy jej brak jest głównym tematem tego opowiadania i pisząc je nie było moim zamiarem ani nikogo urazić, ani kwestionować wiary, ani też odwodzić nikogo od rzeczy, w które wierzy.
Bardzo dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam. :)
Oj zaczynasz od trzęsienia ziemi. Zastanawiam się co będzie dalej? Chyba już nie będzie aż tak źle? Chyba już nic złego się nie przytrafi Pawłowi? Jest jeszcze taki młody. Inwalidzi też potrafią żyć pełnią życia tylko muszą tego chcieć! Alkohol nie jest dobrym wyjściem z sytuacji. On jest informatykiem, to może pracować nawet w domu. Nie musi pokonywać barier. Ale może kontakt z innymi ludźmi jest mu potrzebny? Może zobaczyłby, że nie tylko on ma problemy? Może to by mu pomogło? Czekam na ciąg dalszy. Szkoda, że dopiero po nowym roku;) Serdecznie pozdrawiam;) Ada
OdpowiedzUsuńAda
UsuńPrzecież śledzisz moje opowiadania i dobrze wiesz, że zazwyczaj zaczynam od dramatu i dopiero potem wyprowadzam sprawy na prostą. Nie wiem, czy czytasz mi w myślach, ale pisząc to opowiadanie byłam bardzo pozytywnie nastawiona do wszelkich inicjatyw skupiających ludzi niepełnosprawnych, którzy każdego dnia udowadniają, że z kalectwem da się i można żyć pełnią życia. Sama jestem osobą niepełnosprawną z dysfunkcją ruchu i jakieś doświadczenie w tym zakresie mam. Mogę powiedzieć jedno. Bardzo się starałam, żeby ułatwić Pawłowi życie i sama ocenisz, czy mi się to udało.
Pozdrawiam Cię świątecznie i dziękuję za komentarz. :)
Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuńChciałam życzyć spokojnych,pogodnych Świąt w gronie rodziny. Wielu pomysłów na nowe opowiadania. Dużo zdrowia,siły i motywacji do realizowania swoich celów i marzeń nawet tych najdrobniejszych jak i tych dużych. Mam nadzieję, że Nowy Rok będzie dobrym rokiem dla Pani zarówno na polu zawodowym, prywatnym jak i zdrowotnym. Wszystkiego co Pani sobie wymarzy.
PS. Mam świadomość, że oduczylam się zostawiać komentarze. Przypuszczam,ze trzeba to zmienić.
Pozdrawiam. Mam nadzieję, ze u Pani będą białe święta.
Gosiu
UsuńTy naprawdę dawno nie byłaś aktywna, bo już zapomniałaś, że mówiłyśmy sobie po imieniu, a tu nagle wyskakujesz z tą "Panią". Jaka pani? Wróć do tego, co było bardzo Cię proszę, bo przez tę "panią" poczułam nagle brzemię swoich lat. Hahaha.
Za życzenia bardzo dziękuję. Ten czas spędzę właśnie z rodziną, z którą nie widuję się zbyt często. Niestety już wiem, że te wolne trzy dni nie będą śnieżne, a bardzo deszczowe, bure i ponure. Szkoda...
Pozdrawiam Cię najpiękniej i bardzo się cieszę, że zajrzałaś. :)
Czy nam się to podoba czy nie, czy w to wierzymy w danej chwili czy nie, to prawda jest taka, że istnieje życie po stracie bliskiej nam osoby. Oczywiście w większości przypadków jest ono inne niż poprzednio, bo zawsze osoby nam bliskie będą przy nas, ale codzienność nie stoi w miejscu. Każdego dnia trzeba wstać i iść dalej. Z biegiem czasu ból i cierpienie nabierze innych barw, innych odcieni, ale trzeba żyć dalej. Na początku tragicznych wydarzeń wydaje nam się to niedorzeczne, ale na pewno nasi bliscy nie chcieliby abyśmy razem z nimi odeszli. Przecież nas kochali i życzyli nam wszystkiego co najlepsze. Więc chociażby dlatego należy się podnieść. Dwa lata żałoby i to takiej ciężkiej jest długim czasem i trzeba coś z tym zrobić. Paweł musi pomyśleć o sobie i np. o swojej siostrze, która się dla niego stara jak nikt inny;) Zgadzam się, że alkohol, to nie jest najlepsze wyjście z tej sytuacji. Bardzo mi się podoba i czekam na więcej;) Serdecznie pozdrawiam Kara
OdpowiedzUsuńKara
UsuńTo wszystko o czym piszesz jest prawdą, ale to sam poszkodowany musi dojść do takich wniosków. Przyjaciele rzecz jasna wiedzą o wypadku, ale Paweł chce izolacji i nie chce nikogo widzieć przynajmniej na razie, bo sam nie potrafi poradzić sobie ze sobą i swoimi uczuciami. Potrzebuje dużo czasu niestety, żeby przeżyć rozpacz i stratę.
Bardzo dziękuję za wpis i pięknie Cię pozdrawiam. :)
Gdzie są ich wspólni przyjaciele? Super, że złożyli się na wyszkolenie cudownego i bardzo mądrego pieska Momo, ale tylko ich na to stać? Zostawili Pawła samego!? Pomaga mu i odwiedza go tylko Basia? Jeśli to prawda, to mu współczuję. Nawet gdy Paweł mówi, że nie potrzebuje nikogo, to to jest nieprawda. Właśnie w takich ciężkich chwilach przyjaciele są niezbędni! Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam AB
OdpowiedzUsuńAB
UsuńTo raczej Paweł ich zostawił. Nie chce kontaktu i woli być sam. To taki etap w życiu, podczas którego on musi uporać się z emocjami a przede wszystkim musi chcieć żyć. Na razie nie bardzo ma na to ochotę, bo rozpaczliwie tęskni za Martą. To delikatna sytuacja i czasami nie wiadomo jak się zachować, a jego znajomi nie bardzo chcą się w tej chwili narzucać. To byłoby dość niezręczne i dla niego i dla nich.
Wielkie dzięki za wizytę na blogu. Najserdeczniej pozdrawiam. :)
Współczuję Pawłowi a także rodzinie jego i Marty. Tragedia, która ich spotkała wydarzyła się niespodziewanie. Nikt nie był na nią przygotowany. Chociaż na śmierć osoby bliskiej chyba nigdy nie jest się przygotowanym, to jest zawsze trauma. Mam nadzieję, że Paweł utrzymuje jednak kontakt z rodzicami Marty? Teraz im został tylko on. Może dostrzeże, że nie tylko jego dotknęło nieszczęście. Oczywiście, że on ma najgorzej, bo na dodatek został kaleką. Jednak jest jeszcze bardzo młody i musi zacząć sobie radzić w życiu. Smutny początek zapowiadającego się fajnego opowiadania;) Pozdrowienia;) Nina
OdpowiedzUsuńNina
UsuńPaweł odkąd poślubił Martę zawsze miał dobry kontakt z teściami. Oni sami traktują go jak syna, więc pod tym względem ich relacje w ogóle się nie zmieniły. Na razie jest obolały i wstrząśnięty informacją, że nigdy nie będzie już chodził. Można powiedzieć, że przeżywa szok. Nie wie jak sobie z tym poradzić. To prawda, jest młody i całe życie przed nim, ale on sam tak tego nie postrzega. Raczej wręcz odwrotnie. Uważa, że życie się dla niego skończyło.
Pozdrawiam Cię cieplutko i dziękuję, że wpadłaś i przeczytałaś. :)
Zapowiada się ciekawe opowiadanie, pełne emocji jak zawsze;) Pzdr
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że takie właśnie będzie.
UsuńSerdecznie pozdrawiam. :)
Potrafisz zaskakiwać! Zatkało mnie. Nie wiem co napisać, bo właściwie wszystko o czym myślałam podczas czytania zostało już napisane. Chętnie będę śledzić dalsze losy bohaterów. Pozdrowienia M i E (E zaocznie ale uzgodnione telefonicznie)
OdpowiedzUsuńM i E
UsuńBardzo się cieszę dziewczyny że czytacie i inne opowiadania a nie tylko te o Uli i Marku. To akurat zaczęło się dość traumatycznie, ale właściwie zawsze tak mam, że zaczynam od złych wieści, a potem zmierzam ku szczęśliwości. Jestem mało oryginalna, ale uwielbiam happy endy.
Dziękuję Wam za komentarz i obie najpiękniej pozdrawiam życząc udanych świąt. :)
Świetnie się czytało. Zaskoczyłaś tym snem, był taki realistyczny. Czekam na cd. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy to chyba rzadko zaskakuję czymś czytelników i cieszę się, że udało mi się opisać w sposób realistyczny sen Pawła. Brawo Ja. Hahaha
UsuńWielkie dzięki za wpis. Pozdrawiam serdecznie. :)
Zaciekawiłaś mnie. W sumie nie pierwszy raz. Opowiadanie zaczyna się od dramatu. Ginie bardzo młoda dziewczyna w dodatku w ciąży. Paweł czyli główny bohater nie może znieść myśli ,że Marty (jego ukochanej) już nie ma ,a ona jest niepełnosprawny. Ciekawa jestem czy on podniesie się po tym wypadku psychicznie i zacznie na nowo żyć. Uświadomi sobie ,że na toczy się dalej i umartwianie się i egzystowanie nic nie da ,a wegetacja jedynie mu zaszkodzi. Odizolował się od świata ,ludzi.Z resztą nie tylko utracił też wiarę ,ale w tym przypadku albo ją odzyska albo nie. Ma prawo mieć żal,czuć rozgoryczenie ,że los okazał się tak okrutny skazując go na jeżdżenie na wózku.Nazywać to wielką niesprawiedliwością lub inaczej. Ogólnie lubię czytać takie historię ,które dają do myślenia i pozwalają zwrócić na niektóre rzeczy,problemy uwagę. Rozdział świetny. Czekam na więcej. Pozdrawiam świątecznie :)
OdpowiedzUsuńJustyś
UsuńWielkie dzięki za długi komentarz. Na większość zagadnień odpowiadałam już wyżej. Cieszę się, że Cię zaciekawiłam i mam nadzieję, że zainteresują Cię dalsze części.
Ja również pozdrawiam świątecznie. :)
już czwartek;) będzie dzisiaj? pzdr
OdpowiedzUsuńPuk, puk. Ja też pytam - będzie coś dzisiaj? Pozdrawiam;) Jolka
OdpowiedzUsuńJuż jest. Serdecznie zapraszam i pozdrawiam. :)
Usuń