ROZDZIAŁ
4
Po załatwieniu najważniejszych
formalności Basia wreszcie trochę odetchnęła i Paweł chyba też. Sprawdziły się
jej słowa dotyczące renty. Na komisji przebadano go, ale sytuacja była zupełnie
oczywista tak jak diagnozy specjalistów. Przyznano mu rentę socjalną. Niewiele
tego było, właściwie tylko tyle, żeby nie umrzeć z głodu. Niecałe siedemset
złotych. Trochę się martwił, bo wiedział, że po opłaceniu mieszkania i mediów
niedużo mu zostanie, żeby przetrwać. Basia widziała to bardziej optymistycznie.
Nie miała wątpliwości, że pomoc finansowa zarówno jej jak i ojca będzie wręcz
niezbędna i nie robiła z tego problemu. To Paweł miał największe opory przed
przyjęciem takiego wsparcia, bo doskonale wiedział, że na razie nie będzie w
stanie zwrócić im choć części zainwestowanych w niego pieniędzy.
Basia dbała o niego. Rano
szykowała smaczne śniadania, po których wyciągała go na spacery. Często
zachodzili na cmentarz. Pawła ciągnęło tam. Tylko w tym miejscu jego rozedrgane
serce spowalniało i wyciszało się. Basia doskonale to rozumiała i zmodyfikowała
nieco plan spacerów. Najpierw więc był cmentarz, a potem pobliski park. Wciąż
jednak pamiętała o psie, którego bardzo chciała kupić dla Pawła. Rozesłała wici
wśród swoich znajomych i przyjaciół. Zaangażowała w akcję Leśniaków. To Józef
poddał jej pomysł, że którejś soboty można zorganizować u nich grilla w
ogrodzie i zrobić przy okazji zrzutkę.
- Ogród jest duży i pomieści sporo osób Basiu.
Stach, mój sąsiad, którego znasz, ma wielki grill, ja też jakiś mam.
Zainwestowalibyśmy w dobre mięsko, boczek, może trochę warzyw i jestem pewien,
że ten pomysł by wypalił. Ty musiałabyś tylko zrobić jakieś zaproszenia i
ściągnąć jak najwięcej osób.
Basia była pod wrażeniem
kreatywności Leśniaka i zapaliła się do jego pomysłu. Zrobienie zaproszeń nie
nastręczyło problemu. Opisała w nich z czym się wiąże cała akcja i że wpłacane
kwoty są zupełnie dowolne.
Od wczesnego popołudnia dom
Leśniaków tętnił życiem. Osób przybywało. Byli to koledzy i koleżanki Basi z
pracy, znajomi jej ojca i państwa Leśniaków, koledzy Pawła i Marty ze studiów.
Przybyło też studenckie małżeństwo, którego ślub zakończył się dla Marty tak
tragicznie. Oboje podeszli do Basi i przedstawili się. Kobieta wyciągnęła z
torebki kopertę i podała ją Stecównie.
- Pani Basiu, chcieliśmy ofiarować na zakup
pieska dla Pawła dziesięć tysięcy. Doskonale wiemy, że nie wróci to Marcie
życia i nie spowoduje, że Paweł będzie chodził, ale uważamy, że pomysł na zakup
wyszkolonego psa jest znakomity i na pewno ułatwi Pawłowi funkcjonowanie.
Bardzo jest nam go żal, a Martę opłakujemy do tej pory.
- To bardzo hojny gest z państwa strony.
Dziękuję w imieniu swoim i Pawła. Siedzi tam, w cieniu. Podejdźcie i
przywitajcie się. Na pewno się bardzo ucieszy. Dawno nie miał kontaktu z nikim
z waszej paczki.
Kiedy odeszli Basia podeszła do
grilla, przy którym urzędował jej ojciec z Józefem Leśniakiem.
- Wyobraźcie sobie, że jest już pierwsza
wpłata i to ogromna. Przyjechali ci młodzi z Sieradza, u których Marta i Paweł
byli na weselu. Ofiarowali dziesięć tysięcy. To połowa potrzebnej sumy.
Wspaniale, prawda? Zaczynam wierzyć, że wkrótce Paweł będzie szczęśliwym
posiadaczem czworonożnego przyjaciela.
Długie stoły ustawione w literę
„U” zaczęły zapełniać się misami z grillowanym karczkiem, soczystym boczkiem,
kiełbaskami i warzywami przypieczonymi na ruszcie. Dzień by bardzo ciepły, więc
zadbano też o napoje i zimne piwo. Kiedy towarzystwo zabrało się za jedzenie
wstała Basia i chrząknąwszy zagaiła
- Kochani, chcielibyśmy z całego serca
podziękować za waszą obecność tutaj. Bez waszej pomocy nigdy nie udałoby nam
się zrealizować tego, co zamierzamy. Zarówno Paweł, ja, jak i cała nasza
rodzina jesteśmy wam ogromnie wdzięczni. Ja jestem bardzo szczęśliwa, bo nawet
nie zdawałam sobie sprawy jak wielu wokół siebie mamy ludzi życzliwych i o
wielkim sercu. Powiem tylko jeszcze, że tam obok grilla stoi szklany słój. Do
niego można wrzucać pieniążki, ile kto uważa i ile kto może. Będziemy wdzięczni
za każdy grosz. A teraz życzę wszystkim smacznego i miłej zabawy.
Zachęceni goście pałaszowali ze
smakiem wspaniale przyprawioną karkówkę, dzieło pani Leśniakowej, zajadali się
boczkiem, który rozpływał się w ustach i smakowali własnego wyrobu kiełbasek.
Basia kursowała między kuchnią a stołem donosząc herbatę i kawę. Na stołach
pojawiły się blachy równo pokrojonego ciasta drożdżowego z rabarbarem,
truskawkami i jagodami. Pawła obstąpiła grupka jego kolegów ze studiów.
Składali mu kondolencje z powodu śmierci Marty. Niektórzy z nich nie dotarli na
jej pogrzeb.
- Cieszymy się Paweł, że udało ci się wyjść z
tego ciężkiego wypadku. Wierzymy, że będzie coraz lepiej, choć rozumiemy jak
musi być ci ciężko. Życie jednak toczy się dalej i dla ciebie na pewno się
jeszcze nie skończyło. To, że nie możesz chodzić niczego nie zmienia, bo równie
dobrze możesz energię przenieść na coś zupełnie nowego. Słyszałeś o drużynie na
kółkach? – zapytał Mateusz, jeden z kolegów.
- Nie…, co to takiego?
- To drużyna paraplegików takich jak ty. Też
mieli podobne przejścia, ale dzięki grze i kontaktom z ludźmi podobnymi do
siebie wyszli z psychicznego dołka. Grają w piłkę ręczną na wózkach. Są
naprawdę świetni. Biorą udział w paraolimpiadach. Ty zawsze byłeś wysportowany
i na pewno dałbyś sobie radę.
- No nie wiem…, nie jestem przekonany… Dla
mnie to chyba za wcześnie.
- To zrozumiałe bracie, ale gdybyś się
zdecydował to oni przyjmą cię z otwartymi ramionami. Tu masz wizytówkę. Ja
jestem jednym z trenerów i chętnie bym cię widział w naszej drużynie. Pomyśl o
tym.
- Pomyślę, obiecuję…
Impreza udała się
nadzwyczajnie. Późnym wieczorem Basia usiadłszy w salonie Leśniaków odkręciła
wieczko słoja i wysypała pieniądze na stolik. Zaczęło się wielkie liczenie. Nie
mogli uwierzyć, że ludzie byli aż tak hojni. W słoju było prawie dwadzieścia
dwa i pół tysiąca. Podekscytowana Basia z wypiekami na policzkach mówiła, że to
więcej niż potrzebują, że razem z tymi dziesięcioma tysiącami otrzymanymi od
pary z Sieradza mają ponad trzydzieści tysięcy.
- Dwadzieścia wezmę ze sobą jak pojadę do
fundacji. Resztę wpłacę Pawłowi na konto. Zawsze będzie mógł dobrać, kiedy
zabraknie mu na życie.
- Nie, nie Basiu – sprzeciwił się. –Te
pieniądze powinnaś podzielić na pół. Połowa dla moich teściów i połowa dla was.
Przynajmniej w ten sposób spłacę część długu jaki wobec was mam.
- Nie ma mowy Paweł – Józef podniósł się z
fotela i poklepał go po ramieniu. Ja nie przyjmę tych pieniędzy. Nic nie jesteś
nam winien. Nie masz żadnych zobowiązań wobec nas.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale” chłopcze. Masz czyste
konto, a pieniądze ci się przydadzą.
- Pan Józef ma rację Paweł – powiedziała
wzruszona Basia. – Ja i tata też nie chcemy od ciebie żadnych pieniędzy. Nasze
pensję wystarczają nam i nie potrzebujemy więcej. Jutro pojadę do banku i
wpłacę ci na konto te dwanaście tysięcy.
Basia nie traciła czasu.
Tydzień później zabrawszy zgromadzoną dokumentację i pieniądze pojechała do
Zduńskiej Woli. Bez trudu odnalazła fundację i kobietę, która ją prowadziła. W
zaciszu jej gabinetu wyłuszczyła z czym przyjechała.
- Bardzo zależy nam na tym psie. Brat ma
niedowład kończyn dolnych, nie porusza się samodzielnie. Ręce na szczęście ma
sprawne. Nie jest natomiast w zbyt dobrej formie psychicznej. Obecność psa
ułatwiłaby mu życie a przede wszystkim zmusiła do wyjścia z domu. To trochę
taka obrona przed apatią, przygnębieniem i ciągłym rozpamiętywaniem śmierci
żony, którą bardzo kochał. Przywiozłam ze sobą całą dokumentację, w której
opisany jest przebieg jego leczenia i diagnozy. Te nie są optymistyczne, bo
przerwanie rdzenia jest trwałe i nie ma szans na to, że kiedyś będzie chodził.
Mam też ze sobą pieniądze na opłacenie szkolenia psa. W internecie wyczytałam,
że to dwadzieścia tysięcy.
- Tak, zgadza się, ale w przypadku pani brata
suma będzie niższa. Dwadzieścia tysięcy kosztuje wyszkolenie psa dla kogoś, kto
ma porażenie czterokończynowe. Brat, jak pani mówi, ma sprawne ręce i tu mówimy
o kwocie szesnastu tysięcy.
Basię ucieszyła ta wiadomość.
- Czyli możemy załatwić tę sprawę już dzisiaj?
- Tak, bez problemu. Niedawno dostaliśmy duży
miot szczeniąt labradora i już przyuczamy je do pracy. Są jeszcze małe i
głupiutkie, więc to trochę potrwa. Przeważnie oddajemy psa choremu po sześciu,
siedmiu miesiącach szkolenia, jeśli szkolimy od szczenięcia. W przypadku
dorosłego psa następuje to nieco szybciej. Jeśli pani ma ochotę to pokażę pani
jak to się odbywa, a później dokończymy formalności.
Kobieta zaprowadziła ją do sali
jako żywo przypominającej salę gimnastyczną. Trenowano właśnie dwanaście
szczeniaków. Wszystkie jasnej maści.
- Jakie one śliczne – zachwyciła się Basia. –
Wyglądają jak beżowe kuleczki.
- Jeszcze są małe. Mają po trzy miesiące, ale
w krótkim czasie będą dużymi, silnymi psami. Rosną bardzo szybko. Dzisiaj nie
jestem w stanie pani powiedzieć, którego szczeniaka przydzielimy bratu.
Najlepiej by było, żeby za miesiąc, czy dwa sam mógł tu przyjechać. Staramy się
dostosować charakter i temperament psa do charakteru właściciela. Wzajemne
reakcje na siebie są tu bardzo ważne.
- To zrozumiałe. Paweł jest raczej spokojnym i
zrównoważonym człowiekiem. Nie miewa napadów złości i na pewno nie jest typem
choleryka.
- To ważna informacja i na pewno wybierzemy
dla niego odpowiedniego psa. A teraz chodźmy jeszcze do biura. Musi pani
wypełnić kilka dokumentów.
Basia wracała z fundacji w
doskonałym nastroju. Zanim tam pojechała, doczytała się, że na takie psy jest
ogromny popyt i spora kolejka, tymczasem pani prezes załatwiła sprawę właściwie
od ręki. Tłumaczyła, że to dlatego, że za dwa miesiące hodowcy szykują im do
przekazania kolejny miot, więc będzie sporo szczeniąt do wyszkolenia. Dzięki
temu, że fundacja współpracuje z hodowcami, jej klienci nie czekają miesiącami
w kolejkach.
- To, że hodowcy nastawieni są wyłącznie na
zysk nie do końca jest prawdą – mówiła. – My współpracujemy z takimi, którzy
zawsze jeden miot szczeniąt oddają fundacji całkowicie za darmo doskonale
rozumiejąc potrzeby ludzi niepełnosprawnych. Oczywiście nie są to tylko
labradory, ale także psy innych ras. Owczarki niemieckie, golden retrievery,
czy zwyczajne wielorasowce. My chętnie przyjmujemy do tresury wszystkie mając
na uwadze ogromne potrzeby ludzi z niedowładami.
Basia była pod ogromnym
wrażeniem jej słów. Dziesięć razy jej dziękowała mówiąc, że jest bardzo
wdzięczna za szybkie załatwienie sprawy.
U Pawła zrobiła sobie porządnej
kawy i usiadła wygodnie na kanapie zdając mu relację.
- Załatwiłam wszystkie formalności. Wypełniłam
kilka dokumentów. Dobrze, że pomyśleliśmy o pełnomocnictwie dla mnie, bo było
potrzebne. Widziałam tresurę piesków. Są jeszcze małe, ale takie śliczne i
bardzo pojętne. Jeden z nich będzie twój. Mają zadzwonić i umówić się z nami,
bo musisz tam pojechać i obawiam się, że nie tylko jeden raz, ale poproszę pana
Józefa, żeby nas zawiózł. Pies musi oswoić się z tobą, a przy okazji trochę
poćwiczyć, żebyś mógł się zorientować, czego od niego wymagać. I najlepsza
wiadomość dzisiejszego dnia. Okazało się, że wytresowanie psa dla paraplegika z
niedowładem nóg jest tańsze, niż tresura dla osoby mającej porażone wszystkie
kończyny. Tańsza o cztery tysiące. Jutro wpłacę ci resztę pieniędzy na konto. Z
fundacją uregulowałam wszystko. Tak się cieszę, że udało mi się załatwić formalności
w ciągu jednego dnia. Teraz pozostaje nam czekać tylko na telefon od nich. A ty?
Jak sobie poradziłeś dzisiaj?
- Dobrze. Byłem na cmentarzu i przesiedziałem
tam ze dwie godziny. Nie jechałem już do parku, tylko wróciłem do domu i
czekałem na ciebie.
- Jadłeś coś?
- Podgrzałem sobie zupę. Nie jestem głodny.
Wreszcie doczekali się telefonu
z fundacji i umówili się z jej prezeską na sobotę. I tym razem Józef nie
zawiódł i zawiózł rodzeństwo na miejsce. Pani prezes przywitawszy się z nimi
zaprowadziła ich do jednego z pokoi zapowiadając, że za chwilę pojawi się tu
treser wraz z psem wybranym dla Pawła.
Istotnie nie minęło dziesięć
minut, gdy do pomieszczenia wszedł człowiek prowadząc na smyczy psa. Pies był
bardzo spokojny i posłuszny. Wykonał kilka podstawowych komend dostając za
każdym razem jakiś przysmak. Pojawiła się i pani prezes.
- Przedstawiam państwu naszego wychowanka
Momo. Ma pięć miesięcy i jeszcze trochę szkolenia przed sobą. Jednak jak
zdążyli się państwo zorientować, potrafi już bardzo wiele. Momo, to będzie twój
pan – wskazała na Pawła – przywitaj się z nim. – Pies podszedł do wózka i
polizał Pawła dłoń. On odruchowo położył ją na łbie psa i zaczął pieszczotliwie
głaskać.
- Jesteś naprawdę śliczny i taki grzeczny –
powiedział cicho. – Myślę, że będziemy dobrymi przyjaciółmi. – Podasz mi łapę?
– Pies zareagował natychmiast. Paweł pochylił się i przytulił twarz do jego
pyska. – Dobry piesek. Lubisz pieszczoty, prawda? Który pies ich nie lubi?
Wspaniałe zwierzę – podniósł głowę i uśmiechnął się do tresera. – Jak często
będzie można go odwiedzać? Bardzo chciałbym, żeby przyzwyczaił się do mnie.
- Myślę, że jeśli panu na tym bardzo zależy,
to może pan przyjeżdżać co dwa tygodnie. To wystarczający czas, by mógł się pan
przekonać jakie pies robi postępy.
- Tato, wszystko w twoich rękach. Zgodzisz się
przywozić mnie tu?
- Nie ma sprawy synku. Za dwa tygodnie w
sobotę pojawimy się tutaj.
- Dziękuję. Nie poradziłbym sobie bez ciebie.
Momo – zawołał psa – chodź, pożegnaj się ze mną – poklepał kolano. Pies stanął
na dwóch łapach opierając się o bezwładną nogę Pawła i liznął jego policzek.
Paweł roześmiał się. – Bez wątpienia pieszczoch z ciebie. Do zobaczenia Momo.
Jesteś wspaniałym psem.
Wracali. W pewnym momencie
Paweł odwrócił się do siedzącej na tylnym siedzeniu Basi i powiedział
- Bardzo ci dziękuję, że pomyślałaś o psie dla
mnie. Teraz wiem, że to był najwspanialszy pomysł, jaki mógł przyjść ci do
głowy. Pies jest naprawdę świetny i na pewno będzie genialnym towarzyszem.
Dni mijały, a oni sukcesywnie
kupowali rzeczy, które powinien mieć taki pies. Wraz z Basią wybrali dla niego
wygodne legowisko, komplet misek i wielki wór suchej karmy. Im bliżej było do
odebrania Momo z fundacji tym bardziej rosły zapasy psiego jedzenia. Basia co
rusz znosiła puszki z mięsem przeznaczone dla zwierzaka, ale też zastrzegała,
że pies powinien jeść i świeże mięso. Paweł sporo czytał o opiece nad takim
zwierzęciem w internecie. Teoretycznie byli przygotowani.
W fundacji był kilka razy. Pies
szybko do niego przywykł i nawet piszczał, gdy Paweł opuszczał go na kolejne
dwa tygodnie. Wreszcie nadszedł dzień, w którym mieli zabrać Momo już na
zawsze. Paweł był podekscytowany. Podczas tych wizyt sporo nauczył się od
tresera i wiedział jak postępować w nawet najbardziej zaskakujących sytuacjach.
Pies zgodnie z tym, co mówiła
prezes fundacji, miał bardzo łagodny charakter. W lot odczytywał potrzeby
swojego pana i był gotów dla niego do największych poświęceń. Każdego ranka
czekał cierpliwie, aż Paweł weźmie prysznic, ubierze się, założy mu uprząż i
wyjdzie z nim na codzienny spacer. Rano zawsze najpierw były zakupy. Miejscowy
rzeźnik tak bardzo polubił Momo, że zawsze miał dla niego smaczne, mięsne
kąski. Nierzadko dawał Pawłowi ścinki z dobrego gatunkowo mięsa mówiąc, że na
pewno już tego nie sprzeda, a pies będzie miał ucztę. Paweł doceniał bardzo tę
życzliwość a Momo serdecznie witał się z masarzem.
Po zakupach Paweł zazwyczaj
jeździł na cmentarz. Tam spędzał sporo czasu. To było jedyne miejsce, gdzie
mógł spokojnie pomyśleć nad swoim życiem i powspominać Martę. Nadal miewał sny
i chociaż budził się po nich z krzykiem, to nie dlatego, że to były koszmary.
Ten krzyk wyrażał raczej bezsilność, rozpacz i wielką tęsknotę za kobietą,
którą ukochał nad życie.
Czasami popijał, gdy dopadała
go tamta rzeczywistość i wspomnienia wypadku. Pił głównie piwo, ale czasem i
mocniejsze trunki po to tylko, żeby zapomnieć, żeby nie pamiętać.
Odbyła się też rozprawa sądowa,
a raczej dwie rozprawy. Człowiek, który zabrał mu Martę i dziecko dostał
dwanaście lat i zakaz prowadzenia pojazdów. Paweł na rozprawie zobaczył go po
raz pierwszy i dziwił się sam sobie, że zamiast ogromnej wściekłości, którą
powinien czuć, on odczuwał wyłącznie żal. Widział jak bardzo znękany jest ten
człowiek, jak bardzo żałuje tego co zrobił. Widział jego żonę z dzieckiem na
ręku i tu pozazdrościł mu. Sąd zasądził na jego rzecz spore odszkodowanie, ale
gdy usłyszał, że sprawca nie jest w stanie zapłacić całej kwoty i on odpuścił
zgadzając się na jej połowę. Chciał mieć już to za sobą. Udział w rozprawach
wykończył go emocjonalnie. Musiał tam siedzieć i słuchać o przebiegu wypadku i
jego następstwach. Nie widział w tym większego sensu. Takie grzebanie w
przeszłości rozdrapywało tylko jego rany. Gdy mówiono o Marcie i o tym, że pod
sercem nosiła siedmiomiesięczne dziecko rozpłakał się na dobre. Błagał
sędziego, żeby dali już spokój, lub pozwolili mu opuścić salę, bo nie jest w
stanie tego słuchać. Sędzia się zgodził i Paweł do końca rozprawy siedział wraz
z Momo na korytarzu. Wjechał tylko na ogłoszenie wyroku.
Kiedy wrócili już do domu Pawła
i rozsiedli się na kanapie sącząc smolistą kawę Józef powiedział mu, że on na
jego miejscu nie zgodziłby się na mniejsze odszkodowanie.
- Jesteś zbyt wrażliwy i dobry. Litujesz się
nad nimi a nawet nie wiesz, czy oni postąpiliby tak samo będąc na twoim miejscu.
- Daj spokój tato - odpowiedział łagodnie. –
Widziałeś jego żonę? Jego małe dziecko? Jej też nie będzie łatwo, gdy on będzie
siedział w więzieniu. Nie mówmy już o tym, to dla mnie zbyt bolesne. Poza tym
Marta na pewno podzieliłaby moje zdanie.
Jak zawsze piękne i jak dla mnie wzruszające opowiadanie. Dobrze, że Paweł ma wokół siebie wielu przyjaciół. A te jego sny w końcu ustaną.
OdpowiedzUsuńPiękny gest również ze strony Pawła jeśli chodzi o wysokość odszkodowania. Rodzina tego kierowcy również straciła wiele, no może nie tyle co Paweł ale też. Przecież gdy on będzie w więzieniu jego rodzina na pewno będzie borykać się z problemami finansowymi.
Pozdrawiam serdecznie
Julita
Julita
UsuńTen gest wiele Pawła kosztował. On nadal jest zły, że Marta odeszła, ale nie chce kolejny raz wysłuchiwać o szczegółach wypadku, bo to dla niego zbyt bolesne. Jest rozchwiany emocjonalnie i przez tę rozprawę w sądzie i przez te dręczące go wciąż sny. Najchętniej uciekłby z sądu, żeby tylko nie przeżywać wszystkiego od nowa.
Dziękuję za wpis. Pozdrawiam Cię serdecznie. :)
Rzeczywiście Paweł ma ogromne i współczujące serce. Sam niewiele ma, doznał od kierowcy wszystkiego co najgorsze, a potrafi współczuć jego rodzinie i zadowala się niskim odszkodowaniem. Tak po ludzku, to niezwykły gest. Oczywiście nic mu nie zwróci żony i dziecka, ale powinien pamiętać, że jest młodym człowiekiem i wiele lat życia przed nim, a renta śmiesznie niska. Nie zawsze mogą być wśród jego znajomych ludzie, którzy będą mogli mu pomóc, a potrzeb pewnie będzie miał dużo. Mnie na jego miejscu chyba nie byłoby stać na taki gest. Ale podobno dobro do nas wraca? Więc może dzięki temu co zrobił dla rodziny kierowcy będzie miał lżej w życiu? Ja i tak dalej jestem wściekła na kierowcę. Pozdrawiam i do następnego razu;) Nina
OdpowiedzUsuńNino
UsuńTo może do końca nie jest tak, że Paweł nie czuje złości do człowieka, który zabił mu żonę i dziecko, ale jest już tak udręczony tymi snami, że po prostu odpuszcza. Nie jest w stanie przeżywać znowu tego samego na sali sądowej, bo boi się, że w końcu oszaleje. Gest piękny, bardzo ludzki, ale on przez to i tak nie poczuje się lepiej. On chce mieć już spokój i nie wracać do dramatu, którego był uczestnikiem.
Piękne dzięki za komentarz. Pozdrawiam cieplutko. :)
Cieszę się, że życie Pawła powoli wychodzi na prostą, że widać już jakiś blask, no może światełko? A co najważniejsze, że on też to zauważa i potrafi się już cieszyć;) Pozdr
OdpowiedzUsuńOd teraz będzie już tylko lepiej. Czas zrobi swoje.
UsuńDziękuję za wpis. Pozdrawiam. :)
Cudny psiaczek i jaki mądry;) Nic dziwnego, że Momo skradł serce również rzeźnikowi;) Może pomyślałabyś nie tylko o partnerce dla Pawła ale również dla niego;) Obaj na pewno byliby szczęśliwi. Serdecznie pozdrawiam;) Jolka
OdpowiedzUsuńJolu
UsuńDzisiaj odpowiem bardzo skrótowo. Pomyślałam. :)
Dziękuję i pięknie pozdrawiam. :)
Chyba miałam rację? Rodzinka nie odpuściła i Paweł zaczyna żyć;) Tak jak każdy ma lepsze i gorsze dni. Każdemu czasem zdarza się coś tam wypić;) Prawie każdy ma jakieś koszmary, które go nękają. Najważniejsze, że mimo ogromnej tęsknoty, smutku zaczyna też się uśmiechać. Pomysł z przyjacielem okazał się strzałem w dziesiątkę. Tak opisałaś Momo, że człowiek już go lubi;) Czekam na next. Pozdrowienia;) Kara
OdpowiedzUsuńKara
UsuńWkrótce Paweł zaczerpnie głębszy oddech. Do pełni szczęścia jeszcze daleko, ale obierze właściwy kierunek.
Dzięki, że zajrzałaś. Pozdrawiam. :)
Czy to jest przełom? Paweł wychodzi z depresji?
OdpowiedzUsuńMożna chyba już tak powiedzieć.
UsuńPozdrawiam. :)
Witaj Małgosiu,
OdpowiedzUsuńbardzo mnie cieszy tyle pozytywnych zmian w życiu Pawła. Chciałoby się więcej i więcej, bo zasłużył jak mało kto. Chyba rzeczywiście można stwierdzić, że Paweł powoli wychodzi z dołka - jest trochę spokojniejszy, zaczyna się cieszyć, potrafi zauważyć, że piesek jest pieszczochem:) Myślę, że nieważne co nim powodowało w sądzie, ale uważam, że i tak ma serce ze złota:) Niewiele osób potrafiłoby pomyśleć o rodzinie zabójcy. To serce szczerozłote ma nie tylko on. Józef i Basia nieustannie mnie wpędzają w kompleksy! Ci to dopiero dobrocią mogliby obdarzyć wiele osób i jeszcze by im jej zostało wystarczająco. Doskonały plan z grillem. Sama chętnie bym spałaszowała te pyszności, zwłaszcza w środku zimy:) Niby takie nic, a dzięki temu udało się błyskawicznie uzbierać niezbędne fundusze - brawo za pomysł i realizację. Jak zwykle w przypadku Pawła, rodzina i znajomi nie zawiedli:) O Momo nie będę się rozpisywała zbyt wiele, bo ... koń jaki jest, każdy widzi:) Wiadomo wszem i wobec, że Momo jest cuuuudny i kochany:) Na jego przyjęcie w domu szykowali się z Basią prawie jak na wojnę - zapasy wszystkiego ogromne, kiedy ta psina to zje?! To niesamowite czego można nauczyć takich przewodników. Fajnie opisałaś działanie fundacji. Na pieska trzeba trochę poczekać, ale szkolenie "zwykłych" psów też dość długo trwa. Zastanawiałam się czy Paweł będzie wiedział/umiał dogadywać się z takim szkolonym pieskiem? Przecież trzeba wiedzieć czego można od niego wymagać, jak i jakie wydawać mu komendy. To nie jest zwykły kanapowiec. I dowiedziałam się, że przyszły właściciel też przechodzi swego rodzaju szkolenie. Jednym słowem w domu mieszkają dwie istoty wszechstronnie przeszkolone:) W związku z tym nie mogli się niedogadać, hahaha. Dziękuję za dzisiaj. Oczywiście czekam na kolejny rozdział. Serdecznie pozdrawiam i przesyłam uściski:)
Gaja
Gaju
UsuńUwielbiam psy i w swoim życiu miałam ich kilka. Stąd wiem, że pies czasami to dobry pomysł, bo zawsze jest się komu wygadać i chociaż nie odpowie, to z całą pewnością wysłucha. Tu będziemy mieć do czynienia z psem z wyższej półki, z psem wyszkolonym dla niepełnosprawnego, psem do pracy, który ma być pomocny w codziennych czynnościach. Ma pracować dla chorego i ma być jednocześnie jego najlepszym przyjacielem. Taki właśnie będzie Momo.
Jeśli chodzi o rodzinę Pawła, to są to po prostu dobrzy, życzliwi ludzie, nieco przeze mnie wyidealizowani, chociaż wierzę, że i w rzeczywistości tacy się zdarzają.
Pięknie dziękuję za komentarz. Było co czytać. Uściski. :)
Świetna sprawa z tą grą w piłkę ręczną na wózkach. Pawłowi by nie zaszkodziło trochę sportu. Nie tylko by się wzmocnił fizycznie (co w jego przypadku nie jest bez znaczenia), ale też poznałby nowych kolegów będących w podobnej sytuacji. Mogliby stworzyć fajną grupę. Szykuje się nam nowy mistrz paraolimpijski? Do następnego. Pozdrowienia;) AB
OdpowiedzUsuńAB
UsuńDrużyna paraplegików to tylko propozycja, którą Paweł być może się zainteresuje. Teraz jeszcze nie jest na tym etapie, ale kto wie. Raczej mistrzem paraolimpijskim nie zostanie.
Pozdrawiam Cię pięknie i dziękuję za wpis. :)
Piszesz interesujące opowiadania. Przyjemnie się je czyta;)
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam. :)
UsuńNiezawodni przyjaciele;) Potrafili się skrzyknąć i niezależnie od tego czyimi są przyjaciółmi, stawili się jak jeden mąż aby wspierać Pawła i przy okazji poznać innych ludzi i dobrze się bawić. No i udało się zebrać fundusze, nawet więcej niż potrzebowali na wytrenowanie pieska. Dobrą decyzję podjęła Basia i teść Pawła, żeby pozostałą kwotę przelać na konto Pawła. Co można zrobić i jak przeżyć za 700 zł miesięcznej renty?! Bida Panie, bida aż piszczy!!! Koniecznie Paweł musi zacząć zarabiać, bo inaczej zejdzie z głodu albo z zamartwiania się za co żyć? Momo też ma swoje prawa, też potrzebne są na niego pieniądze. W tym wypadku nie wystarczy tylko miłość pańcia;) Coś przecież dla niego wymyśliłaś, tylko co? Może nauczanie obsługi komputera lub informatyki? Czekam na ciąg dalszy. Serdecznie pozdrawiam;) Ada
OdpowiedzUsuńAda
UsuńCzasy mamy takie, że młodzi ludzie popadający w niepełnosprawność nie mogą liczyć na większe pieniądze. Renta socjalna to przedział między 600 a 700 złotych. Ani za to przeżyć, ani godnie umrzeć. Oczywiście mam plany zawodowe w przypadku Pawła, bo jakby nie patrzeć on jest wykształconym informatykiem, ale jeszcze trochę potrzymam Was w niepewności.
Bardzo dziękuję za wpis i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)
Mnie zainteresowała wiadomość, że pomyślałaś o Momo. Domyślam się, że pojawi się suczka, bo chyba nie pies? A ona będzie miała panią? Może to być jakiś trop w wiadomej sprawie;)
OdpowiedzUsuńCierpliwości. Powoli wszystko będę wyjaśniać.
UsuńPozdrawiam. :)
Rozumiem bardzo dobrze Pawła, który najchętniej uciekłby z sądu. Wyobrażam sobie ten ból i cierpienie, które zostało na nowo rozjątrzone. Człowiek siedzi na sali rozpraw i nic nie może zrobić, aż się chce wyć. Rozumiem też sąd, który musi dokładnie się dowiedzieć co się stało, jak to się stało itp. Dla ofiar, to zawsze jest ogromna trauma. Jeszcze musi słuchać tych bezsensownych słów usprawiedliwienia wypowiadanych przez adwokata i oskarżonego. Straszne. Ja też zrobiłabym wszystko aby jak najszybciej sprawa się zakończyła. Paweł przy takiej rodzinie i takich przyjaciołach na pewno sobie poradzi. I tak jest już dużo lepiej;) I tego należy się trzymać;) Czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Pozdrawiam;) Iza
OdpowiedzUsuńIza
UsuńDokładnie o tym samym myślałam opisując sytuację w sądzie. Paweł już się dość nacierpiał i teraz po raz drugi miał wysłuchiwać zeznań świadków, zeznań sprawcy i opisu samego wypadku. To było już ponad jego siły. Siadła psychika i jedyne czego pragnął to jak najszybciej stamtąd uciec.
Cieszę się, że wpadłaś i zostawiłaś ślad. Pozdrawiam Cię serdecznie. :)
Paweł wraca chyba powoli do życia. Jest szansa ,że wyjdzie z mroku przeszłości i ujrzy wreszcie jakiś jasny promyk ,który okażę się szansą na lepsze życie. Echo wspomnień będzie go prześladować pewnie jeszcze długo ,ale później przestanie go to tak męczyć.Gdy na swej drogi pozna kogoś dzięki komu znów pozna smak miłości. Ta część to taki malutki kroczek na przód.Wierzę ,że Paweł w niedalekiej przyszłości będzie prowadził w miarę normalne życie. Nie lepsze czy gorsze od tego wcześniejszego ,ale po prostu inne.
OdpowiedzUsuńZ tą grą w piłkę całkiem dobry pomysł. Nie byłby sam w czterech ścianach ,poznał by innych ludzi ,który borykają się z różnymi problemami i są niepełnosprawni. Paweł ma dobre serce. Nie znienawidził kierowcy przez którego jego dawne życie odeszło w niebyt.Nie żąda zemsty ,bo wie ,że to nic nie da i współczuje jego rodzinie. A pies z pewnością stanie się najlepszym przyjacielem bohatera.Ps.Te kwoty po prostu śmieszne są, a życie takie drogie. Jak człowiek ma za to wyżyć?Ale takie są realia... Paweł szybko musi znaleźć sobie inne źródło stałych dochodów.
Świetny rozdział. Czekam na cd. Pozdrawiam serdecznie ;).
Justyś
UsuńPowolutku wszystko zmierza do poprawy sytuacji i samopoczucia Pawła. Oczywiście, że tak od razu nie zapomni, ale znajdzie inne rzeczy, na których się skupi. Póki co, to nie będzie jeszcze piłka ręczna, ale będą inne "atrakcje". Dojdzie pies, którego trzeba będzie wyprowadzać na spacery. To pozwoli Pawłowi wyrwać się z czterech ścian i przynajmniej pobyć wśród ludzi. To ważne. Być może i jakaś robota się znajdzie?
Wielkie dzięki za wpis. Pozdrawiam najcieplej. :)
W końcu znalazłam chwilę aby coś napisać a widzę, że wszystko zostało napisane już to dodam tylko, to co po przeczytaniu mnie najbardziej chwyciło za serce. Paweł miał gest z tym odszkodowaniem. Ktoś inny pewnie by tak nie postąpił i odszkodowanie wziąłby co do grosza. Dobrze myślał, że rodzinie będzie ciężko a sprawca już i tak cierpi wiedząc, że zabił i nigdy o tym nie zapomni. Poza tym sprawca wyraził skruchę a to też liczy się.
OdpowiedzUsuńBardzo ładny i pouczający urywek o szkoleniu psa.
Pozdrawiam miło.
Ps. Pomysł z uprawianiem sportu bardzo mądry. Poza tym, że wyjdzie z domu to pozna ludzi podobnych do siebie to może będzie mu łatwiej.
UsuńRanczUla
UsuńDzięki, że skomentowałaś.Szczerze powiedziawszy nie liczyłam na wpis, bo pomyślałam, że już może być Ci trudno. Ja się wcale nie obrażę, jak będziesz miała słabszy dzień i nie wpiszesz pod rozdziałem nic. Ważne, że przeczytasz.
Trzymaj się dziewczyno. Pozdrawiam Cię najpiękniej. :)
Cieszymy się nie tylko z tego, że życie Pawła się prostuje, ale również dlatego, że Basia trochę odetchnie. Może znajdzie wreszcie czas dla siebie? Powinna mieć swoją rodzinę, powinna się zakochać na zabój, jeszcze nie jest za późno;) Może to być np. treser Momo? Pozdrawiamy i oczywiście czekamy na cd;) M i E
OdpowiedzUsuńM i E
UsuńJesteście niemożliwe. Bawicie się w swatki? Hahaha. Treser Momo? Przecież on jest za daleko. Jak miałyby wyglądać ich randki? Trzeba wymyślić kogoś, kto pochodzi z tego samego miasta, prawda? Kombinujcie dalej.
Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za wpis. Wprawił mnie w dobry nastrój. :)