ROZDZIAŁ
5
Teren, na którym położony był warsztat
wydawał się ogromny. Dwie spore hale. W mniejszej dokonywano napraw na bieżąco.
W większej przywracano samochodom po wypadkach drugie życie. Zbyszek skupował
takie uszkodzone samochody i z pietyzmem je naprawiał, by móc potem sprzedać.
Za halami rozciągało się złomowisko. Wyglądało na to, że Zbyszek był
człowiekiem przedsiębiorczym i jednocześnie pasjonatem. Stworzył sobie trzy
źródła dochodu a przy okazji realizował swoje pasje.
Zaprowadził Ulę do większej hali, żeby
pokazać jej Corsę.
- To
ta czerwona. Proszę zobaczyć.
Kolor zachwycił ją. Auto było wypolerowane
na błysk. Otworzyła drzwi i wsunęła się za kierownicę. Było jej wygodnie.
Obejrzała deskę rozdzielczą. Zbyszek podał jej kluczyki.
-
Przejedziemy się trochę. Proszę uruchomić silnik – zajął miejsce pasażera i
czekał aż Ula ruszy. Wyjechała ostrożnie. Samochód chodził cichutko i płynnie.
-
Jest naprawdę wspaniały. W niczym pan nie przesadził. Jestem gotowa podpisać
umowę choćby zaraz.
Tak się też stało. Zbyszek poczekał jeszcze
aż podadzą mu całkowity koszt złomu i odjął go od ceny. Formalności poszły
bardzo sprawnie. Zadowolona Ula uiściła zapłatę, podziękowała i odjechała do
domu. Pamiętała, że ma zadzwonić jeszcze do Marka i jak tylko trochę się
ogarnęła wybrała jego numer.
-
Jestem już w domu Marek. Przyjechałam Oplem. Jest idealny dla mnie. Pan Zbyszek
zapewnił mnie, że jak tylko coś będzie się działo, to mam dać znać, a on
naprawi. Cieszę się, że go poznałam. Wreszcie mam zaufanego mechanika.
- A
ja się cieszę, że nareszcie masz dobry nastrój i najgorsze za sobą. Bardzo
chciałbym się z tobą zobaczyć. Jeśli się zgodzisz, przyjechałbym na weekend do
Krakowa. Stęskniłem się za tobą.
-
Nie uwierzysz, ale ja za tobą też. Przepraszam cię, że wcześniej nie
zadzwoniłam. Jakoś nie miałam odwagi. Jednak brakuje mi naszych rozmów i
spacerów, które tak pozytywnie wspominam. Oczywiście serdecznie cię zapraszam.
Jak wiesz, mam małe mieszkanie. To prawdziwa klitka, ale posiadam dmuchany,
wygodny materac, na którym można się przespać. Myślę, że nie będzie tak źle.
- I
ja tak myślę Ula i bardzo, bardzo się cieszę, że wreszcie się spotkamy. Wyjadę
w piątek po pracy. To jakieś cztery godziny jazdy więc będę koło dwudziestej.
Już nie mogę się doczekać.
Nazajutrz wzięła wolny dzień, żeby załatwić
rejestrację samochodu i ubezpieczenie. Była środa a Marek miał przyjechać za
dwa dni. Zaopatrzyła lodówkę, bo pomyślała, że ugotuje mu coś smacznego. W
sobotę będą pewnie spacerować i mogą zjeść na mieście. Była podekscytowana i w
duchu dziękowała opatrzności, że jednak odważyła się do niego zadzwonić.
W piątek odliczała już godziny do jego
przyjazdu. W pracy zdziałała niewiele, bo nie potrafiła się skupić myśląc wciąż
o Marku. On dzwonił informując ją, że jest już w drodze i będzie wcześniej niż
zamierzał, bo koło siedemnastej. Ucieszyła się, że nie będzie musiała czekać do
wieczora.
Z pracy wypadła biegiem i szybko odpaliła
samochód. Nie chciała utknąć gdzieś w korku. Tym razem szczęście jej dopisało,
bo nawet światła jej sprzyjały. Kończyła się przebierać, kiedy usłyszała
dzwonek do drzwi. Otworzyła je na całą szerokość i uśmiechnęła się promiennie.
Dopiero kiedy go ujrzała zrozumiała jak bardzo dotkliwa była ta tęsknota za
nim. Wyciągnęła ręce i objęła go mocno.
-
Tak się cieszę, że już jesteś – szepnęła mu do ucha.
- Ja
także. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo tęskniłem. To było nie do zniesienia.
Przez te wszystkie miesiące modliłem się o twój telefon. Prawie lewitowałem ze
szczęścia, gdy usłyszałem twój głos – przytulił się do jej policzka –
Zakochałem się w tobie i mam wielką nadzieję, że tobie też chociaż trochę na
mnie zależy.
-
Zależy mi bardziej niż myślisz. Siedzisz w mojej głowie i sercu. Jeśli to nie
jest miłość, to nie wiem jak inaczej to nazwać – zarumieniła się wstydliwie.
-
Marzyłem o tym od dawna. Jestem szczęśliwy Ula. Bardzo szczęśliwy – przylgnął
do jej ust. Tym razem oddała pocałunek namiętny i długi.
-
Pewnie jesteś głodny – oderwała się od niego. - Zrobiłam gołąbki z gęstym,
pomidorowym sosem. Powinny ci smakować. Rozgość się, a ja podgrzeję.
To popołudnie było pełne wspomnień i
opowiadania o tym, co porabiali od czasu powrotu z wczasów.
- Ja
od razu wpadłem w totalny kołowrót. Jeszcze tego samego dnia odwiozłem rodziców
na lotnisko, a następnego dnia umawiałem spotkania z kontrahentami na zakup
kolekcji jesienno-zimowej. Ominął mnie pokaz, bo byłem na urlopie. Zawsze dwa
razy do roku organizujemy takie pokazy najnowszych kolekcji. Tym razem zastąpił
mnie ojciec, chociaż najgorszy młyn zaczyna się zawsze po pokazach. Muszę wtedy
dopilnować przedłużenia umów ze stałymi kooperantami i zawrzeć nowe z dopiero
pozyskanymi. Dużo z tym roboty, bo spotkania muszę umawiać z każdym z osobna, a
i treść umów często redaguję sam, bo moja sekretarka jest kompletnie do
niczego. Poza urodą Bóg niestety nie obdarzył jej rozumem.
- W
takim razie po co trzymasz ją w firmie? Jest przecież bezużyteczna.
- To
prawda, ale jest też żoną mojego najlepszego przyjaciela, który pracuje także w
firmie jako dyrektor HR. Po prostu cierpię w milczeniu. Od dawna nie mam
asystentki a powinienem ją mieć. Przez Paulinę musiałem zwolnić wszystkie,
które pracowały na tym stanowisku, bo była bardzo zazdrosna i wszędzie
wietrzyła zdradę. Na szczęście to już przeszłość. A ty co porabiałaś?
- Na
pewno nie byłam aż tak zajęta jak ty. U mnie czas pracy wynosi osiem godzin, a
potem wracam do domu, coś zjem, albo i nie jak nie chce mi się gotować i idę na
spacer wzdłuż Wisły. Lubię patrzeć na barki zacumowane przy brzegu. Trochę
obserwuję giełdę. Po prostu staram się trzymać rękę na pulsie. Moje życie jest
dość monotonne, raczej nudne i bardzo przewidywalne. To mnie już męczy, bo
generalnie lubię jak coś się dzieje. Jeśli chcesz, to możemy się trochę
przejść. Chyba przestało padać. Pokażę ci mój nowy nabytek, bo pewnie go nie
zauważyłeś i barki na Wiśle.
Rzeczywiście nie padało, ale i tak wilgoć
była wszechobecna. Ula od razu zauważyła Lexusa Marka stojącego obok jej Opla.
- A
jednak już na parkingu przytuliłeś się do mnie – zachichotała. – Spójrz, to
właśnie to autko.
Marek podszedł i przyjrzał mu się.
-
Naprawdę Zbyszek się spisał. Ono nie wygląda na siedem lat. Wygląda jak nowe.
Dobrze ci się nim jeździ?
-
Wspaniale. Komfort jazdy pierwsza klasa. Forda zajechałam na śmierć, ale on
miał już ze dwadzieścia lat. To był najwyższy czas, żeby się go pozbyć. A teraz
chodźmy na bulwar. Jak jest widno to można zobaczyć znacznie więcej. Na
szczęście wzdłuż niego postawiono latarnie i nie jest tak źle.
Objął ją ramieniem przytulając do swego
boku. Szli wolno wciągając do płuc mroźne powietrze. Czy Piotr kiedykolwiek ją
tak obejmował? Jeśli nawet, to musiało być to bardzo dawno temu jeszcze na
początku ich znajomości. Z biegiem czasu darował sobie takie intymne gesty.
Pewnie chował je dla swoich kochanek. Przy Marku czuła się naprawdę wspaniale.
Jego troska, opiekuńczość, chęć bycia potrzebnym i uczynnym były niemal
namacalne.
-
Nie jest ci zimno? – zapytał.
-
Jest mi dobrze i w sam raz – wyszeptała. – I jak ci się podoba nasza Wisła?
Jest bardzo uporządkowana, prawda? Takie miejsca są potrzebne, bo sporo
Krakowian z nich korzysta.
- Za
to miejsce, które ja sobie upodobałem jest kompletnie zarośnięte i dzikie. Jest
takich miejsc kilka, bo Wisła w Warszawie nie wszędzie płynie wybetonowanym
korytem. Lubię się czasem tam zaszyć na parę godzin. Jest tam spory pniak, na
którym siadam i rozpalam sobie ognisko. To jest bezpieczne, bo wokół zalega
sporo piachu. Jak przyjedziesz do Warszawy chętnie ci je pokażę. Na pewno
docenisz je tak jak ja.
- Z
przyjemnością przyjadę, ale na pewno nie odważę się na jazdę samochodem.
Bezpieczniej będzie pociągiem.
- A
szybciej samolotem. Przecież niedaleko masz Balice. Ja każdorazowo mógłbym
bukować ci bilet, bo sam sporo latam i mam zniżkę. Ty odbierałabyś go w kasie
na lotnisku. Jedziesz do Balic, zostawiasz samochód na parkingu i lecisz do
Warszawy. Z powrotem odwoziłbym cię na lotnisko, przylatywałabyś do Krakowa,
wsiadała w samochód i wracała do domu. To najlepszy sposób Ula. Ja następnym razem
też tak zrobię i nie będę się tłukł autem cztery godziny. To najrozsądniejsza
opcja zwłaszcza, że bilety są o wiele tańsze od tych na pociąg.
-
Nie wiedziałam o tym… Stąd do Balic jest jakieś dwadzieścia kilometrów.
- A
samolot leci do Warszawy pięćdziesiąt minut. Naprawdę warto to wziąć pod uwagę.
Ja w niedzielę wyjadę koło czternastej, bo chcę jeszcze wstąpić po drodze do
Zbyszka. Obiecałem mu. Dawno się nie widzieliśmy. Następnym razem przyjedziesz
po mnie na lotnisko, ale najpierw chcę cię zaprosić do siebie. Pokazałbym ci
firmę i miejsce, w którym mieszkam. No i powałęsalibyśmy się trochę nad Wisłą.
- To
brzmi bardzo kusząco. Na razie jednak ty jesteś tutaj. Jak jutro nie będzie
sypać śnieg lub padać deszcz, to powłóczymy się po Starówce. Uwielbiam klimat
starego Krakowa, może i tobie się udzieli? – zerknęła na zegarek. – Wracajmy.
Późno się zrobiło, a trzeba ci jeszcze przygotować spanie.
Obudził się, gdy za oknem szarzało i sam
nie wiedział, czy jest tak wcześnie, czy po prostu pochmurno. Zerknął na
zegarek, który wskazywał kilka minut po siódmej. – Młoda godzina – pomyślał.
Zerknął na kanapę. Ula spała smacznie z
twarzą wtuloną w poduszkę. Uśmiechnął się. Jej zaróżowione od snu policzki
przypominały niewinną buzię dziecka. Wydawała się taka krucha jak porcelana, a
jednak musiała być zaradna i silna, żeby walczyć o siebie skoro w eks mężu nie
miała żadnego oparcia. Gdyby tylko mu pozwoliła, on na pewno zaopiekowałby się
nią. Nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować z tej znajomości. Nigdy w całym
swoim życiu nie zaangażował się uczuciowo aż tak mocno. Odległość nie była
problemem a jedynie niedogodnością, którą łatwo było przezwyciężyć. Może kiedyś
uda mu się ją namówić do przeprowadzki do Warszawy? Wczoraj wieczorem leżąc już
w pościeli rozmawiali jeszcze długo. Z tego co mu powiedziała, wynikało, że nie
ma żadnej rodziny. Oboje rodzice nie żyją. Rodzeństwa nie miała i tak na dobrą
sprawę nic jej w Krakowie nie trzymało poza sentymentem do tego miasta.
Rozczulała go. Kiedy patrzył w jej duże,
niesamowicie błękitne oczy miał wrażenie, że zanurza się w dwóch krystalicznie
czystych źródełkach. Mógłby tonąć w nich do końca swoich dni. Jej usta kusiły
do pocałunku. Wczoraj tego doświadczył i poczuł się wspaniale.
Odkrył kołdrę i zsunął się z materaca. Na
kolanach pokonał odległość dzielącą go od kanapy i pochylił się nad Ulą. Omiótł
oddechem jej cudną twarz i musnął ustami jej usta. Mruknęła i wolno otworzyła
powieki.
-
Marek… - wyszeptała. – Nie śpisz już?
- To
trudne kochanie, kiedy szkoda mi czasu na sen i wolę patrzeć na ciebie.
Zarumieniła się. Już nie pamiętała, żeby
ktoś mówił do niej tak pieszczotliwie i czule. Pogładziła jego zarośnięty
policzek.
-
Trochę drapiesz. Skoro jednak się obudziłeś to i ja wstaję. Zaraz zrobię nam
śniadanie tylko najpierw skorzystam z łazienki.
Narzuciła na siebie szlafroczek i poszła
doprowadzić się do ładu. Marek w tym czasie poskładał pościel i włączył wodę na
kawę. Zapowiadał się udany dzień. Czuł to w kościach.