ROZDZIAŁ 10
ostatni
Po
przebudzeniu Ula spojrzała w okno. Zaróżowione niebo zwiastowało zmianę pogody.
Lato niestety będzie musiało ustąpić miejsca jesieni. Powiał wiatr, okno
trzasnęło. Ula wzdrygnęła się.
- Zimno ci? - odwróciła głowę i zobaczyła, że
Marek leży wsparty na łokciu. Jak długo ją obserwuje? Speszona podciągnęła koc
pod samą brodę.
- Nie.
- Żałujesz?
- Ani trochę - przezwyciężyła nieśmiałość i
przytuliła się do niego. - Jesteś wspaniały. To była cudowna noc. Nigdy się tak
nie czułam, nie przeżyłam czegoś takiego. No... nie wspominając małżeńskiego
obowiązku, ale to nie było naprawdę. To pierwszy raz, gdy to jest dla mnie
naprawdę. Nic nie równa się z przeżyciami tej nocy.
Piotr nie
spał z nią z miłości. Po przebudzeniu nie patrzył zaniepokojony, że ukochana
zniknie, jeśli na moment oderwie od niej wzrok. Wtedy brak było szczerych
uczuć, cudownej radości. Zupełny brak poczucia, że świat się zmienił, a
przecież wkrótce okazało się, że dla niej już nic nie będzie takie samo.
- Piotr mnie nigdy nie kochał, to nie była...
Marek
zamknął jej usta pocałunkiem.
- Czy ktoś ośmielił ci się już kiedyś powiedzieć,
że za dużo mówisz?
- Nie. Przynajmniej ostatnio. Mówię za dużo,
gdy jestem podenerwowana.
- Czy przy mnie czujesz się podenerwowana? Tak
źle na ciebie wpływam? - chciała zaprzeczyć, ale podniecona pieszczotami
jedynie westchnęła. - A jednak - zaśmiał się Marek
- Nie, - szepnęła drżącym głosem - ale masz...
zimne ręce.
- Nieprawda - odkrył ją. - Nie masz pojęcia co
przeżywałem od chwili, gdy pierwszy raz cię ujrzałem. Długo nie kochałem się z
żadną kobietą, myślałem, że zapomniałem jak to się robi.
- Nic nie zapomniałeś.
- Dzięki tobie. Gdy zobaczyłem cię w ogrodzie,
wszystko mi się przypomniało. Zostałem uleczony.
Dał tego
kolejny dowód. Oddawała mu gorące pocałunki, z całej siły wtulając się w jego
ciało, starając się go jeszcze bardziej podniecić. Czuła cudowne mrowienie w
piersiach i brzuchu, ogień między nogami, ucisk w łonie. Marek... Jego usta
błądziły po jej twarzy, szyi, piersiach. Z wielką wprawą grał ponownie na jej
zmysłach jak na strunach skrzypiec.
Zachował
się dyskretnie i wrócił do domu, nim wieś zbudziła się ze snu. Wszedł do
małżeńskiej sypialni, stanął przed zdjęciem w srebrnej ramce.
- Paula, zakochałem się - powiedział na głos i spojrzał na suknie,
które wydały mu się stare, jakby Paulina porzuciła je jako niepotrzebne. Wziął
fotografię do ręki. - Najdroższa, nigdy cię nie zapomnę. Wiesz o tym, bo wiele
razy ci to powtarzałem, lecz spotkanie z Ulą uświadomiło mi, że pamięć o tobie
nie oznacza wycofania się na pustynię. Pokochałem inną kobietę, ale ty nadal
jesteś częścią mnie, zawsze będziesz. Gdybym umarł pierwszy, nie chciałbym,
żebyś była sama, żeby nikt cię nie kochał i żebyś nie miała dzieci - zamilkł,
jakby czekał na odpowiedź. zamiast głosu zza światów usłyszał trzaśnięcie
furtki. To ogrodniczka przyszła do pracy. Spojrzał w okno i uśmiechnął się na
widok Uli w roboczym stroju. Chętnie poszedłby do niej, ale jeszcze nie
skończył rozmowy z Paulą. - Wiesz, ona pod wieloma względami przypomina mi
ciebie. Jest odważna, uczciwa, bezpośrednia - uśmiechnął się. - Często mówi coś
półżartem, czym nieświadomie mnie rozbawia, a myślałem, że zapomniałem co to
śmiech. Sprawiła też, że chciało mi się płakać, a sądziłem, że wylałem
wszystkie łzy. Gdy wynurzyła się z porannej mgły, jakby wstąpiło we mnie nowe
życie - powiódł palcem po fotografii. - Oczywiście nie ma twojej gracji,
manier, pewności siebie. Ubiera się fatalnie i bez zastanowienia mówi, co ślina
na język przyniesie. Niepojęte, że uległem złudzeniu i przez pomyłkę wziąłem ją
za ciebie. Że co? Aha. Rozumiem. Dziękuję ci mój aniele.
Przyszedł
do sąsiedniego ogrodu na lunch i został do podwieczorku. na pożegnanie
pocałował Ulę w policzek.
- Do jutra po południu.
Doceniła
to, że nie chciał zostać na noc, gdy w sąsiednim pokoju śpi dziecko. Jak
dobrze, że jest delikatny. Wieczorem zadzwonił, dając dowód, że myśli o niej. Rano
zadzwonił, by powiedzieć, że zaczyna robić porządki w szafach.
Przez pół
dnia Ula uśmiechała się radośnie, lecz teraz, tuż przed spotkaniem, denerwowała
się, bo nie bardzo wiedziała jak rozmawiają ludzie, którzy spędzili ze sobą
noc? Czy zmienia coś fakt, że pracuje w ogrodzie kochanka? Jak się w tej
sytuacji zachować?
Okrężną
drogą zachęcała Marka, by uporządkował rzeczy po zmarłej żonie. Stale zwlekał,
a zajął się tym zaraz po upojnej nocy! Co to oznacza?
Spodziewała
się, że zastanie go w ogrodzie, że jak zwykle będzie udawał, iż coś robi. To
pretekst, aby być koło niej. Tymczasem nigdzie go nie widać. Podejrzane.
Zaczęła
pielić. Pocieszała się, że wyjechał w pilnej sprawie. Zajęła się usuwaniem
rozrośniętego rabarbaru. Chciała wyciągnąć cały korzeń, wiec na klęczkach
cierpliwie go obkopywała.
- Dzień dobry - drgnęła i przecięła korzeń.
- Och! Przez ciebie reaguje nerwowo.
- Wiem. Wystarczy dotknąć pewnego miejsca - gdy
jej twarz spłonęła rumieńcem, dodał: - Cieszy mnie, że pamiętasz.
- Jak mogłabym zapomnieć?
- Myślałem, że przyjdziesz się przywitać.
- Mam mnóstwo do zrobienia i ty chyba też. Nie
chciałam przeszkadzać.
- Za późno martwisz się o mój spokój.
Zakłócenie jest trwałe... Zostaw zielsko. Widzisz? - pokazał duże pudło. -
Wreszcie cię posłuchałem.
- Czemu akurat dziś to wyrzucasz?
- To po prostu stare rzeczy. Nie należy liczyć
na to, że potraktujesz mnie poważnie, poślubisz i wprowadzisz się do domu, w
którym wszędzie będą rzeczy Pauli. Nie mogę uparcie trzymać się przeszłości.
- Ślub? Przeprowadzka? - sądziła, że się
przesłyszała. Za mało się znali, więc na razie małżeństwo nie wchodziło w grę.
Jeszcze nie oswoiła się z myślą, że spędzili razem noc.
- Chodź - rzekł Marek. Położył rzeczy na
stosie suchych gałęzi i podpalił. Ula postanowiła, że sama nie wspomni o
małżeństwie. A jeśli Marek znów poruszy ten temat? Hmm, wtedy... wymyśli coś na
poczekaniu. To tak prędko się nie zdarzy. Małżeństwo byłoby szaleństwem.
- Przypilnuj ognia, a ja pójdę po następne
pudło.
- Dobrze - dorzuciła gałęzi, żeby suknie
Pauliny paliły się żywym płomieniem. Marek stwierdził, że operacja, której się bał,
nie jest taka przykra. Raz czy dwa zawahał się przed wrzuceniem czegoś w ogień. Lecz dopiero po otwarciu małego pudełeczka nieco się ociągał. Ula
przykucnęła obok.
- O co chodzi?
- O to - westchnął smutno. - Patrz! - W
pudełku leżał biały miś. - Paulina była w ciąży. Rozzłościła się, że kupiłem
zabawkę, bo według niej to zły znak. Wyzwanie losu.
- Nikt nie ma wpływu na swój los, chociaż nam
się zdaje, że możemy coś zmienić.
Marek
rzucił misia w ogień i wstał. Ula chwyciła go za rękę.
- Byłem nieprawdopodobnie szczęśliwy. Chciałem
podzielić się radością z całym światem, ale Paulina prosiła żebym zachował
tajemnicę przez pierwsze niepewne miesiące. A potem nie było sensu mówić.
Szwagier i moi rodzice i tak strasznie rozpaczali i nie miałem sumienia
pogłębiać ich bólu.
- Rozumiem cię.
Objęli
się, a w ich oczach pojawiły się łzy. Marek płakał nad okrucieństwem losu. Ula
przypomniała sobie pierwsze spotkanie, gdy pomylił ją ze zmarła żoną i to jak
natarczywie pytał o Gosię. Wtedy sądziła, że to niegroźne. Teraz doszła do
wniosku, że oszukiwała sama siebie, bo Marek nie jest uleczony, nie przebolał
straty. Ona i Gosia stanowią namiastkę rodziny, której się nie doczekał. Oboje
mieli złudzenia. Marek łudził się, że można zapełnić puste miejsce po zmarłej
żonie i nienarodzonym dziecku. Palił pamiątki, ponieważ uznał, że nie są już
potrzebne jako rekwizyty. Ula łudziła się, że pocałunek nieznajomego zbudzi ją
do innego życia. Chciała pomóc mu się wyleczyć, ale swym nieprzemyślanym
wtrąceniem jedynie pogorszyła sprawę. I to bardzo.
Zadzwonił
budzik, więc ucieszyła się, że ma pretekst, by się pożegnać.
- Muszę już iść. - Marek nadal ją trzymał,
jakby wiedział, że ucieknie od niego. A chciał ją zatrzymać. - Wpadnę później.
Ula bała
się odezwać więc jedynie rozciągnęła usta w wymuszonym uśmiechu. Uciekła,
zostawiając narzędzia.
Marek,
wzdrygnął się, jakby dostał zimnych dreszczy. Miał wrażenie, że Ula już nie
wróci. Czuł, że coś się między nimi popsuło.
Widocznie
źle wybrał moment palenia rzeczy Pauliny. Żałował, że nie zrobił tego kilka dni
wcześniej, lub chociażby rano, lecz on wolał, by Ula widziała, że rozstaje się
z przeszłością i myśli o przyszłości. Chciał dać dowód, że pragnie, aby ona
należała do jego przyszłości. Chodziło też o coś więcej, niż palenie pamiątek. Dostrzegł
moment, w którym Ula odsunęła się od niego nie fizycznie, lecz emocjonalnie.
Zauważył, jak jej ulżyło, gdy zadzwonił budzik. Skorzystała z okazji, aby
prędko odejść. Stał wpatrzony w dogasające ognisko i kolejno przypominał sobie
każde słowo, każdy gest, aż dotarł do kluczowego momentu. Zrozumiał, co zrobił.
Ula czuła
się tak, jakby znowu miała dwadzieścia jeden lat i była przytłoczona
problemami, z którymi nie umiała sobie poradzić. Kolejny węzeł gordyjski! Znowu
inni manipulują nią do swoich celów. Lecz tym razem nie ucieknie przed trudną
sytuacją. Ucieczka rzadko jest dobrym rozwiązaniem. Gdyby przed laty odważyła
się upomnieć o swoje prawa, zaoszczędziłaby sobie cierpień. Teraz wiedziała
dużo z własnego doświadczenia, a wtedy posiadała jedynie wiedzę książkową. Była
odcięta od bliskich, nie miała wsparcia w rodzinie, nikt jej nie kochał, nikt
jej nie powiedział, że jest warta znacznie więcej niż nazwisko w czołówce
najlepszych studentów, oraz wzorowa żona młodego lekarza. Dopiero Maciek i Ania
pokazali jej, czym jest miłość bliźniego i wtedy wszystko się zmieniło.
Nauczyła się z powrotem odwzajemniać uczucia, co ją samą odmieniło. Niewiele
pomogła Markowi, lecz on nauczył ją czegoś cennego. Tego, że żadna odległość
nie rozwiąże problemu, a upływ czasu go nie usunie. Człowiek musi stawić czoło
demonom.
Dlaczego Marek,
dopytywał się o ojca Gosi? Czy chciał mieć pewność, że namiastka rodziny nie
zostanie mu odebrana? Nadejdzie dzień, że Gosia też zapyta o ojca. Dziecko ma
prawo coś wiedzieć o rodzicach. Ula chciała powiedzieć Markowi, że postanowiła
wrócić do przeszłości po to, by naprawić popełnione błędy. Oby to pomogło mu
pogodzić się z faktem, że Małgosia nie jest jego dzieckiem.
Przyprowadziła
Gosię do domu, wysłuchała wieści ze szkoły i nakarmiła. Potem zostawiła ją przy
rysowaniu i poszła zatelefonować do szpitala, w którym pracował Piotr. Kwadrans
później zadzwonił telefon. Ula spodziewała się telefonu ze szpitala z
informacją zwrotną, więc zaniemówiła, gdy przedstawił się ojciec Piotra.
Wysłuchała go, a potem zawołała:
- Słonko, dziadek chce z tobą rozmawiać.
- Ja mam dziadka?... Dzień dobry. Czy
przyjedziesz na moje urodziny?
Ula
zauważyła w drzwiach Marka.
- Pukałem... - zdziwiony zerknął na Gosię.
- Rozmawia z dziadkiem - wyjaśniła Ula.
- Z ojcem Piotra?
- Tak. Rzekomo przez te wszystkie lata czekał,
żebym się odezwała. Bardzo chciał, żebym zadzwoniła. Twierdzi, że jak wtedy
przyjechał i rozmawiał z Piotrem, to chciał mnie zabrać do domu, zaopiekować
się. Potem wysłał ludzi na poszukiwania, a gdy nadszedł czas porodu, dzwonił do
różnych szpitali...
- Piotr, też czekał na znak od ciebie? Czemu cię
nie szukał?
- Ja nie jestem ważna. I tak chciał mnie
zostawić. Było mu na rękę, że to ja odeszłam. Chodziło tylko o Gosię.
- Czyli nie będziesz spotykać się ze swoim
mężem?
- Piotr nie żyje. Cztery lata temu wysłali go
na wojnę do Iraku, jako lekarza wojskowego. W ubiegłym roku zginął podczas
ostrzelania bazy wojskowej w której przebywał - spojrzała na Gosię,
rozmawiająca z dziadkiem, jakby od dawna go znała. Skinęła na Marka i wyszli na
ganek. - Szkoda. Gdyby nie moja głupota. Piotr znałby córkę. I ona znałaby
ojca.
- Gdyby nie jego głupota - gniewnie rzucił
Marek. - Gdyby wtedy wszyscy okazali trochę serca i rozumu, potoczyłoby to się
inaczej. Byliście młodzi, on zupełnie nieprzygotowany na ojcostwo - pragnął
przytulić Ulę i pocieszyć, a jedynie ujął jej dłonie i mocno uścisnął. - Czemu
zadzwoniłaś akurat teraz?
Wiedział,
ale chciał, żeby sama mu powiedziała.
- Musiałam pokonać strach i wyjaśnić pewne
rzeczy. Powinnam zrobić to wcześniej.
- Dużo rzeczy robimy za późno i ogarnia nas
spóźniony żal. Ja najbardziej żałuję tego, że tyle czasu spędziłem na
zebraniach ciągnących się do późnego wieczora. A powinienem siedzieć w domu.
- Wszyscy bezmyślnie trwonimy czas. Gdybyśmy
wiedzieli...
- Trzeba uczyć się na błędach. Musimy
traktować każdą chwilę jak bezcenny dar obojętnie, czy chodzi o podpisanie
umowy wartej miliony, czy o taniec z kobietą, z którą, jeśli szczęście dopisze,
zawsze będziemy słyszeć te same melodie. Człowiek nie powinien niczego trwonić.
- Jakie to trudne - rzekła Ula półgłosem.
- Zostawię cię teraz. Jesteś potrzebna córce,
bo będzie miała dużo pytań. Przyniosłem kilka zdjęć - podał dużą kopertę. -
Obejrzyj w wolnej chwili. Potem porozmawiamy.
- O czym?
- O
przeszłości i przyszłości - pragnął otoczyć ją ramionami jak łańcuchem, który
złączy ich na zawsze. - O nas. Do zobaczenia.
Ula
zajrzała do koperty i wyjęła jedno kolorowe zajęcie.
- Gdzie pan Marek?
- Poszedł do domu.
Ula
wyobrażała sobie, że Paulina Dobrzańska była szczupła, ciemnowłosa. Bardzo
elegancka, bo o tym świadczyły jej suknie. Lecz jako ogrodniczka musiała miewać
brudne paznokcie i poplamione ubranie.
- Czemu już poszedł?
- Kto? Aha. Bo, nie mógł zostać.
- Szkoda, ale powiemy mu jutro.
- O czym?
- O dziadku. Kto to?
- Żona pana Marka.
Znalazł
zdjęcia podczas robienia porządków i... - i co? Uświadomił sobie swój błąd?
Dlaczego przyniósł fotografie żony? Czemu nic nie wyjaśnił?
- Gdzie ona jest?
- W niebie.
- Jak mój tatuś?
- Dziadek ci powiedział?
- Tak. Obiecał, że przyśle zdjęcie. Czeka na
adres.
- Co? Jeszcze chce rozmawiać? - pobiegła do
telefonu, przeprosiła teścia i obiecała wysłać zdjęcia Gosi. Potem rozłożyła na
stole wszystkie zdjęcia z koperty. Paula była idealnie piękna, wysoka, smukła.
Włosy miała czarne jak heban, skórę bez skazy. Kobiety o takiej urodzie są
piękne do końca życia i w starszym wieku też wzbudzają zachwyt.
- Czy wyglądał jak pan Marek?
- Kto?
- Tatuś.
- Nie. Miał jasne włosy... Czemu pytasz?
- Myślałam, że żenisz się z nim, bo jest
podobny do tatusia.
- Kto ci powiedział, że za niego wychodzę?
- Wszyscy mówią. Mama Aldony widziała, jak go
całowałaś.
- Też coś!
- Nie szkodzi, że nie jest podobny do tatusia,
bo ty nie jesteś podobna do tej pani. Prawda?
- Prawda.
Ula
wybrała numer komórki Marka. Odezwał się natychmiast.
- Dlaczego pierwszego dnia, myślałeś że jestem
Pauliną?
- Gra światła. Zmęczenie. Cud. Wszystko razem.
- Omówmy najpierw teorię cudu.
- Bardzo chętnie, bo to moja ulubiona. Ale
gdybym nie był, piekielnie zmęczony do pomyłki nie wystarczyłaby turkusowa
bluzka i słomkowy kapelusz.
- A widzisz.
- W związku z tym ja bym cię nie pocałował, a
ty nie przyszłabyś za mną do domu i nie dałabyś mi herbaty, którą wzgardziłem.
Nie miałbym za co cię przepraszać i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby
zaangażować jako ogrodniczkę panią Urszulę.
- Rozumiem - pomyślała, że powtarzał jej imię
bardzo często, jak gdyby dawał dowód, że wie kogo całuje, z kim tańczy. Uśmiechnęła
się promiennie.
- Jesteś niezwykłą , cudowną, piękną kobietą,
którą uwielbiam - odwróciła się zdziwiona, że głos dochodzi od drzwi. Marek
wszedł do kuchni. - Kocham cię Ula. Zostaniesz moją żoną?
- Mamusiu! - zawołała Gosia - Będę druhną?
- Nie - Ula spojrzała na Marka- Nie mogę wyjść
za ciebie.
- Dlaczego? Skoro Piotr nie...
- Dopiero co dowiedziałam się, że zostałam
wdową. Ale przecież przed ślubem ludzie muszą dobrze się poznać, a my spotkaliśmy
się niedawno.
- Ten czas liczy się podwójnie.
- Jak dla kogo!
- Masz zamiar kłócić się ze mną?
- Nie.
- Słusznie. Lepiej wyjdź za mnie.
- Nie mogę. Mam za dużo obowiązków. Firmę,
która dopiero się rozkręca, dziecko które się rozwija, i klientów, którzy dużo
wymagają. A najważniejsze, że nie chcę mieć znowu męża, który wyjeżdża na
koniec świata. Nie mogłabym spać ze zmartwienia.
- Naprawdę martwiłabyś się o mnie? - zbliżył
się o dwa kroki, a Uli zaschło w gardle.
- O każdego bym się martwiła.
- Może poślubisz mnie, żeby uchronić przed
niebezpieczeństwem?
- To nieuczciwe posuniecie.
- Nie zamierzam grać uczciwie. Wykorzystam
całą przewagę jaką mam. Czy dobrze rozumiem, że nie chcesz być moją żoną ze
strachu, że wpakuję się w jakieś tarapaty i nie będziesz mogła spać spokojnie?
- Uhmm.
- A jeśli odstąpię dalekie wojaże innym i nie
ruszę się z domu? Jeśli rozszerzę swe zainteresowania, żeby objąć nimi
tutejszych młodych ludzi, którzy potrzebują wsparcia, czy to usunie główną
przeszkodę?
- Naprawdę zamierzasz coś takiego zrobić?
- Zależy od ciebie.
- To nieuczciwe - pożałowała, że nie wysunęła
innych zastrzeżeń. - Skąd masz pewność, że nasze małżeństwo będzie udane? Po co
ten pośpiech?
- To co, mamy czekać, żeby czas nadążył za
naszymi uczuciami? Romantyczne, nocne spotkania i pożegnania o bladym świcie
rozbawią całą wioskę, dostarczą tematu do plotek.
Ula wpiła
wzrok w podłogę, jakby zobaczyła na niej coś nadzwyczaj ciekawego.
- Wprowadzisz się do mnie, czy ja do ciebie?
Co ci potrzebne do szczęścia?
- Miłość.
- Już jest - Marek chwycił ją za rękę. -
Bierzemy ślub Ula - powiedział to przytłumionym głosem, w którym zabrzmiała
nuta trafiająca prosto do serca. Tym razem Ula nie dyskutowała, nie
sprzeciwiała się, lecz po prostu zapytała.
- Kiedy?
- Gdy w ogrodzie stanie nowa altana. To potrwa
ponad pół roku - Marek uśmiechnął się przewrotnie.
- Przecież chciałaś czekać, żeby lepiej mnie
poznać. Razem wybierzemy pierścionek zaręczynowy, a na razie mam dla ciebie
tylko taki prezent - wyjął z kieszeni etui, a z niego zegarek. - Niech nam
przypomina, że nie wolno tracić ani sekundy.
Dom
rozbrzmiewał śmiechem dzieci grających w hałaśliwa grę, która polegała na
utrzymaniu balonu w powietrzu.
- Patrz na nich, bawią się jak dzieci - rzekła
Ania. - Mężczyźni nigdy nie dorastają W każdym tkwi chłopiec chętnie wymykający
się spod kontroli.
- Święta prawda - Ula uśmiechnęła się
znacząco. - Kiedy wyjawisz tajemnicę?
- Jaką? - spytała Ania z niewinną miną.
- Ostatnio stale jesteś rozpromieniona.
- Z natury jestem bardzo pogodną osobą. Ale
zdradzę ci, że jestem w ciąży.
- Cudownie. Maciek pewnie szaleje ze szczęścia
- Ula serdecznie ucałowała przyjaciółkę. - Chcielibyście chłopca czy
dziewczynkę?
- Najważniejsze, żeby było zdrowe - Ania
położyła rękę na brzuchu. - Tak długo
staraliśmy się o kolejne dziecko, że płeć jest obojętna.
Balon pękł
z hukiem, dzieci krzyknęły jeszcze głośniej i w tym momencie w drzwiach stanął
dystyngowany starszy pan.
- Dzień dobry. Czy tutaj odbywa się przyjęcie
urodzinowe panny Małgorzaty Sosnowskiej? - zapytał. - Nie jestem intruzem, ponieważ
otrzymałem zaproszenie - pokazał bilecik, który Ula wydrukowała na nowym
komputerze, kupionym na raty. Były tam wykaligrafowane przez jubilatkę słowa:
"KOCHANY DZIADKU, CAŁUJĘ GOSIA."
Ula była
mile zaskoczona, a jednocześnie obawiała się reakcji Marka. Co pomyśli o nagłym
pojawieniu się jej teścia, a zarazem dziadka jej córki? Odwróciła się i
zobaczyła, że Marek bierze na ręce onieśmieloną Małgosię. Ula z wrażenia
zaniemówiła, a on zręcznie dokonał prezentacji. Gosia szybko odzyskała pewność
siebie i zabrała dziadka, aby pokazać mu prezenty. Zygmunt Sosnowski podarował
wnuczce złoty medalion ze zdjęciem ojca.
Marek
wziął Ulę pod rękę i szepnął:
- Jedno spotkanie przeszło gładko. W przyszłym
tygodniu jedziemy do moich rodziny.
- Do twoich rodziców?
- Tak - uśmiechnął się promiennie.- Zaprosisz
pana Zygmunta na nasz ślub? W końcu zawsze pozostaniesz matką jego wnuczki i
jego synową.
- Tak, zaraz to zrobię.
Pewnego
kwietniowego dnia do kościoła w Rysiowie przybyli mieszkańcy wioski oraz goście
zaproszeni na ślub Urszuli Sosnowskiej i Marka Dobrzańskiego. Panna młoda w
długiej kremowej sukni, zaprojektowanej przez przyjaciela rodziny Dobrzańskich,
znanego projektanta Pshemko, widziała tylko swojego przyszłego męża. Wieczorem
państwo młodzi wyszli przed dom. Ula spojrzała na gwiazdy i westchnęła.
- Myślałam, że pocałunek niczego nie zbudzi do
życia, a zbudził nie tylko rośliny.
- Pocałunek ze szczerego serca czyni cuda.
Chcesz się przekonać?
- Oczywiście.
KONIEC.