UPADKI I WZLOTY
ROZDZIAŁ 1
Wlokąc
nogę za nogą, skulona i zgarbiona przemierzała puste o tej porze ulice
Warszawy. Miasto pogrążone było we śnie. Usłyszała jakiś dźwięk i
znieruchomiała przerażona, że być może ktoś idzie za nią. Przełknęła ślinę i trwożliwie
rozejrzała się dokoła, ale nic niepokojącego nie zauważyła. Postała chwilę, by
znowu ruszyć przed siebie. Wyglądała jak biedne zaszczute zwierzę, w którym
jedyne, co pozostało, to instynkt samozachowawczy i wielka wola przetrwania.
Cienki, podszyty wiatrem płaszcz nie uchronił jej przed przenikliwym zimnem.
Przemarznięte, pozbawione rękawiczek dłonie wcisnęła w jego kieszenie, choć to
i tak nie pomogło. Były sine i kompletnie zdrętwiałe. – Muszę iść. Muszę się ruszać – kołatało jej w głowie. – Inaczej zamarznę tu na śmierć.
Nie miała
pojęcia jak wielką odległość przeszła. Wydawało jej się, że idzie całą
wieczność. Nie miała określonego celu tej dziwnej podróży. Po prostu szła.
Rodzinny dom opuściła dzisiejszego ranka po awanturze jaką zgotował jej ojciec.
Wstrząsnęło nią, gdy przypomniała sobie jego wyrzuty wykrzyczane jej prosto w
twarz.
- Jak mogłaś mi to zrobić! Jak mogłaś zrobić
to nam wszystkim! Taki wstyd! Taki wstyd! Jak ja się ludziom pokażę na oczy!?
Co im powiem!? Że mam córkę dziwkę, która ugoniła bękarta z byle kim?
- Nie mów tak! – próbowała protestować. – Nie
z byle kim! Dobrze wiesz, że to dziecko Bartka!
- Tak!? A gdzie jest szanowny tatuś!? Ty
naprawdę jesteś taka naiwna, że wierzysz w to jego gadanie?! Jak tylko się
dowiedział o ciąży spakował manatki i wyjechał a ja nie będę utrzymywał jego
bachora. Ledwo nam starcza na życie! Zawiodłaś nas wszystkich! Myślałem, że
skończysz studia i pójdziesz do pracy, żeby pomóc nam trochę! Jesteś egoistką i
myślisz tylko o sobie!
Pokręciła
głową.
- Nie… To nie może być prawda… On mnie kocha…
- Nie bądź głupia! Myślałem, że masz więcej
oleju w głowie. Ostatni rok studiów, a ty wykręcasz mi taki numer?! Jak chcesz
je skończyć?! Z bachorem przy piersi?! – wycelował w nią wskazujący palec i
wrzasnął. - Nie chcę cię znać! Wynoś się i nigdy tu nie wracaj! Ja nie mam już
córki!
Zszokowana
jego słowami połykając łzy uciekła do swojego pokoju. Tam w pośpiechu spakowała
do plecaka trochę osobistych rzeczy, dokumenty i podręczniki, których na
szczęście nie było wiele, bo z uwagi na brak pieniędzy korzystała głównie z
uczelnianej biblioteki. Zarzuciła plecak na ramię i wybiegła z domu. Musiała
wiedzieć, czy to, co powiedział ojciec o Bartku jest prawdą. – To niemożliwe, żeby wyjechał. Przecież
jeszcze kilka dni temu zapewniał mnie, że wszystko się ułoży. Pobierzemy się…
Wbiegła na
podwórko Dąbrowskich i z całej siły zaczęła okładać pięściami drzwi, w których
po chwili ukazała się matka Bartka.
- Na litość boską! Ula! Pali się, czy co? Co
tak walisz? Przecież nie jestem głucha.
- Bartek… Gdzie jest Bartek… Muszę się z nim
koniecznie zobaczyć… - wyrzuciła z siebie nieco chaotycznie.
- Nie ma go przecież. Nie mówił ci? Wczoraj
wyjechał do Niemiec. Jakąś robotę dostał.
Jak
zahipnotyzowana wpatrywała się w swoją niedoszłą teściową.
- To niemożliwe – szeptały jej usta. – Jak on
mógł mi to zrobić, przecież wiedział że będziemy mieć… - kolejny raz spojrzała
na Dąbrowską.
- Może chcesz, żeby mu coś przekazać?
Zrezygnowana
pokręciła przecząco głową.
- Nie pani Dąbrowska… Ja nie mam mu już nic do
powiedzenia. Do widzenia.
Odwróciła
się na pięcie i jak najszybciej opuściła posesję sąsiadów. Powlekła się na
przystanek i już stojąc na nim zorientowała się, że nie ma przy sobie żadnych
pieniędzy. Zrezygnowana ruszyła do Warszawy pieszo. Kiedyś w końcu tam dojdzie,
to „tylko” dwadzieścia kilometrów. Przenikliwy wiatr i siąpiący co chwilę
deszcz nie ułatwiał jej marszu. Nie miała odwagi przystanąć i złapać jakąś
podwózkę. Z głodu robiło jej się niedobrze. Ciągle odczuwała mdłości i kilka
razy zwymiotowała, choć nie miała czym. W jej żołądku nie było już śladu po
zjedzonym rano śniadaniu
Przystanęła
przy ulicznej latarni i oparła się o nią. Nie miała sił, żeby iść dalej.
Kolejny raz rozejrzała się dokoła. Była na jakimś osiedlu. Zauważyła
niedomknięte drzwi do jednej z klatek, które trzaskały o futrynę pod wpływem
silnych podmuchów wiatru. Ruszyła w ich kierunku. – Wejdę i przynajmniej rozgrzeję się trochę. – Wsunęła się do wnętrza
budynku zamykając za sobą trzaskające drzwi. Zobaczyła kaloryfer i przytknęła
do niego dłoń. Był gorący. Usiadła opierając się o niego plecami i z
przyjemnością chłonąc bijące od niego ciepło. Wstrząsnął nią dreszcz. Czuła się
słabo. Była zmęczona i bardzo, bardzo śpiąca. Z ulgą przymknęła powieki.
Kręciło jej się w głowie, mimo to zapadła w sen.
Spojrzał
na zegar wiszący w jego gabinecie i z ulgą skonstatował, że już siedemnasta.
Zamknął laptop i wstał od biurka. Był podekscytowany. Dzisiaj był pierwszy
dzień jego nowego życia. Dzisiaj zaśnie w swoim łóżku, w swoim nowym
mieszkaniu. Bardzo napracowali się wczoraj obaj z Sebastianem, jego najlepszym
przyjacielem, starając się doprowadzić mieszkanie do ładu. Do późnego wieczora
ustawiali meble i rozpakowywali cały jego dobytek. Już nie chciał mieszkać u
rodziców. Na dłuższą metę było to męczące, bo nie było dnia, żeby nie robili mu
wyrzutów o to zerwanie zaręczyn z kobietą, którą wychowali od dziecka i
traktowali jak córkę. On sam nie mógł dłużej z nią być. Znienawidził ją, choć i
tak za to, że był z nią sześć długich lat, powinien dostać order za wytrwałość.
Przerwanie tego toksycznego związku było rzeczą nadrzędną na jego liście
priorytetów. Długo się do tego zbierał, aż w końcu wyjawił pannie Febo, że nie
jest im po drodze i żadnego ślubu nie będzie. Na otarcie łez zostawił jej dom,
w którym mieszkali przez te wszystkie lata, a sam wprowadził się na jakiś czas
do rodziców. Bardzo ich rozczarował. Miał tego świadomość. Wiedział też
doskonale o tym, że jeśli ją poślubi, to już nigdy nie zazna spokoju i sam
założy sobie pętlę na szyję. Panna Paulina Febo z całą pewnością nie była dobrym
materiałem na żonę.
Te
rozmyślania przerwało wejście Sebastiana.
- Zbierasz się stary? – zapytał zatrzymując
się w drzwiach.
- Tak. Już wychodzimy. Trzeba uczcić tę
pozytywną zmianę w moim życiu.
Zamówili
taksówkę i pojechali do klubu „69”. Lubili obaj jego atmosferę i intymność,
jaką zapewniały dyskretne stoliki. Dzisiaj nie planowali żadnego szaleństwa z
dziewczynami, których pełno tu było i tylko czekały aż ktoś im postawi darmowe
drinki. Dzisiaj potrzebowali pogadać. Wypić po szklaneczce i grzecznie udać się
do domu. Zamiast na jednej skończyło się na kilku. Jednak nie byli za bardzo
odurzeni alkoholem. Zaledwie trochę szumiało im w głowach. O północy wyszli z klubu
i zamówiwszy tym razem dwie taksówki odjechali w dwóch przeciwnych kierunkach.
Wysiadł z samochodu
i wcisnął kierowcy banknot o wysokim nominale.
- Reszty nie trzeba – rzucił.
Wolnym
krokiem wymachując teczką skierował się w stronę bloku. Wszedł do środka i
stanął jak wryty. Przy kaloryferze, tuż obok wind leżała dziewczyna. Ostrożnie
podszedł do niej i pochylił się przyglądając jej się uważnie. Potrząsnął jej
ramię, ale nie zareagowała. Jej policzki wydały mu się nienaturalnie czerwone.
Przytknął dłoń do jej czoła. Płonęło. Miała wysoką gorączkę. Wyprostował się
nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Wzywać pogotowie? Chociaż nie było to
rozsądne to jednak zrezygnował z tego pomysłu. W zamian postanowił wykonać
telefon do kolegi lekarza i poprosić go o przyjazd. Lubili się i dobrze
wiedział, że tamten nie odmówi. Szybko wybrał jego numer i choć czekał dłuższą
chwilę, aż on odbierze, to w końcu usłyszał jego zaspany głos.
- A co ty chłopie spać nie możesz?
- Przepraszam cię Mirek, że budzę cię w środku
nocy, ale właśnie wróciłem i na klatce schodowej natknąłem się na nieprzytomną
dziewczynę. Wygląda na to, że ma wysoką gorączkę. Próbowałem ją docucić, ale
nie reaguje. Mógłbyś przyjechać? Byłbym bardzo zobowiązany. Adres to Sienna osiem,
dwunaste piętro.
- Wyprowadziłeś się od Pauliny?
- To długa historia, ale tak. Nie jesteśmy już
razem.
- No dobrze. Daj mi jakieś pół godziny.
Przyjadę.
- Dzięki i do zobaczenia.
Wyłączył
telefon i kolejny raz pochylił się nad dziewczyną. Dostrzegł plecak. Zarzucił
go sobie na ramię, a następnie wziął na ręce bezwładne ciało kobiety. Nie miał
innego wyjścia jak przerzucić ją sobie przez ramię. Inaczej nie mógłby nawet
otworzyć drzwi windy. Wysiadł na dwunastym piętrze i wygrzebał z kieszeni
klucze. Z niemałym trudem otworzył drzwi. Rzucił teczkę i plecak a następnie
ułożył kobietę na kanapie w salonie. Ściągnął jej czapkę i szalik. Potem
płaszcz i buty. Zauważył, że co chwilę wstrząsa nią dreszcz. Okrył ją kocem i
powędrował do kuchni. Nastawił express. - Chyba
będziemy potrzebowali sporo kawy. Nie wiem, czy zasnę dzisiaj. Od kiedy stałem
się dobrym samarytaninem? – Czuł, że cały wlany w gardło dzisiejszego
wieczora alkohol wyparował z niego zupełnie.
Usłyszał
cichy jęk i podszedł do kanapy. Ściągnął jej okulary i jeszcze raz spróbował ją
obudzić, jednak jego próby okazały się bezskuteczne. Zmoczył ręcznik i nałożył
na niego kilka kostek lodu. Tak zrobiony kompres przyłożył jej na czoło. Kolejny
raz jęknęła i zaczęła mówić coś bez sensu. Na początku nie rozumiał, ale wsłuchał
się z większą uwagą i zaczęły docierać do niego słowa, które wypowiadała.
- Nie tato… nie… nie możesz być taki… Przecież
nie zrobiłam tego specjalnie… Nie chciałam tego… Wybacz mi…
Dzwonek do
drzwi oderwał go od niej. Poszedł otworzyć i po chwili już ściskał Mirkowi
dłoń.
- Dobrze, że już jesteś. Chyba bardzo źle z
nią. Zaczynam żałować, że nie wezwałem pogotowia.
- Jeśli będzie taka konieczność to zadzwonimy.
Muszę ją zbadać i wtedy zadecyduję - podszedł do kanapy i przyłożył jej do
czoła dłoń. – Noo… nieźle się załatwiła – wyjął termometr i włożył jej pod
pachę. Po pięciu minutach spojrzał na słupek rtęci. – Czterdzieści stopni.
Zaczniemy działać. Koniecznie trzeba ją schłodzić. Nalej do wanny chłodnej wody.
Przeniesiemy ją do łazienki. Pomóż mi.
- Do zimnej wody? Chcesz ją jeszcze bardziej
przeziębić?
- Nie do zimnej ale do chłodnej, to różnica. Przecież
nie zostawię jej tam na godzinę. Włożymy ją tylko na kilka minut. Potem podam
jej zastrzyk. Nie docucimy jej i nie przełknie tabletki. Mam też czopki na
zbicie gorączki. Do dzieła.
Rozebrali
ją do bielizny. W czasie gdy Mirek czuwał przy niej i trzymał jej głowę, żeby
nie utonęła, Marek przyniósł prześcieradło. Owinęli ją w nie. Lekarz
zaaplikował jej czopek i podał zastrzyk. Ponownie umieścili ją na kanapie.
- Posiedzę tu chyba do rana. Nie chcę jej tak
zostawiać.
- W porządku. Ja dzisiaj już chyba nie zasnę.
Przyniosę kawę. Właśnie zaparzyłem świeżą.
Przesiedzieli
w salonie do świtu wypijając morze kawy. Ula majaczyła. Zrywała się nagle wymachując
rękami, by po chwili opaść na poduszkę. Ciągle okładali jej czoło kompresami a
także boki i stopy. Uspokoiła się dopiero nad ranem. Mirek ponownie zmierzył
jej temperaturę. Uśmiechnął się.
- Dobra nasza. Zadziałało. Jest trzydzieści
osiem stopni. Nie mam pojęcia, kiedy się ocknie. Nie przewiduję też, by
gorączka miała ponownie wzrosnąć. Zostawię ci paracetamol. Jak będzie
przytomna, to jej podasz. Zanim wyjdę dam jej jeszcze jeden zastrzyk. Po nim
powinna się poczuć lepiej. Gdyby działo się coś niepokojącego dzwoń. Dzisiaj
sobota a ja po raz pierwszy od miesiąca nie mam dyżuru. Możesz dzwonić na
domowy numer. Będę się zbierać. Daj znać, co z nią.
Pożegnał
się z lekarzem i ponownie zajął miejsce na jednym z foteli. Teraz przyjrzał się
jej uważnie. Była drobna. Nienaturalne rumieńce na jej policzkach sprawiły, że
wyglądała jak porcelanowa lalka, choć chyba nie była tak ładna, jak bywają
lalki. Już wcześniej zauważył aparat na zębach, który szpecił jej twarz i te
ogromne, staromodne okulary. Odzież, którą z niej ściągnęli też wyglądała na
dość nędzną. – Bidula – pomyślał. – Gdzie ona się tak przeziębiła i przede
wszystkim co robiła na klatce schodowej? - Niestety musiał poczekać, żeby
usłyszeć odpowiedzi na te pytania.
Jego wzrok
zatrzymał się na plecaku porzuconym w przedpokoju. – Może ma jakieś dokumenty? – zebrał go z podłogi i usiadłszy na
fotelu zaczął go przeczesywać. - Ciuchy,
książki. Indeks? – przestał kopać i otworzył małą książeczkę. – Urszula Cieplak – przeczytał. – Szkoła Główna Handlowa, Wydział Ekonomii
– kartkował dalej. Od razu rzuciły mu się w oczy oceny dziewczyny. Miała same
piątki i z zaliczeń i z egzaminów. Dotarł do ostatniej zapisanej strony i już
wiedział, że była na piątym roku. – Finiszuje
– pomyślał. - Zdolna bestia. Ja w życiu nie
miałem takich ocen – wrócił do pierwszej strony i spojrzał na zdjęcie. Nie
była zbyt atrakcyjna a właściwie to w ogóle nie była. – Jak to pan Bóg niesprawiedliwie dzieli. Jednym daje rozum a drugim
urodę – odłożył indeks na stół i jeszcze raz sięgnął do plecaka. Znalazł
dowód i legitymację studencką. Z dowodu dowiedział się w jakim jest wieku. – Jakim cudem ma dwadzieścia dwa lata i jest
na piątym roku studiów? Widocznie poszła do szkoły rok wcześniej niż jej
rówieśnicy. Musiała już od dziecka być zdolna, że rodzice posłali ją w wieku
sześciu lat do szkoły - zaintrygowały go te informacje i wzbudziły jego
podziw. Wstał i kolejny raz zmienił kompres. Odgarnął jej włosy z twarzy i
ułożył go na czole. Drgnęła i powoli otworzyła ciężkie powieki a on ujrzał intensywnie
błękitne tęczówki wpatrujące się w niego z napięciem. Przestraszona gwałtownie
usiadła na kanapie.
- Kim pan jest? Gdzie ja jestem?
- Spokojnie Ula, spokojnie. Masz wysoką
gorączkę. Rozchorowałaś się. Znalazłem cię na korytarzu tuż obok wind. Byłaś
nieprzytomna. Przyniosłem cię do mnie do domu. Był też tu lekarz. Niedawno stąd
wyszedł. Musisz poleżeć – wyrzucił z siebie w telegraficznym skrócie.
- Skąd pan wie jak mam na imię?
- Przepraszam, ale zajrzałem do twojego
plecaka. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe. Musiałem wiedzieć kim jesteś.
- Nie, nie… Nic nie szkodzi. Chyba powinnam
panu podziękować. Dziękuję zatem bardzo. Myślę, że powinnam już sobie pójść.
- Ula jesteś chora i słaba. Dokąd chcesz
pójść? Gdzie mieszkasz? Mogę cię odwieźć do domu. Jestem mobilny.
Patrzyła
mu w oczy i nie bardzo wiedziała, co ma mu powiedzieć. W końcu wyszeptała
cicho.
- Ja już nie mam domu. Od wczoraj go nie mam.
Ojciec wyrzekł się mnie i wyrzucił. Zakazał mi się tam pokazywać. Nie wiem co
robić – rozpłakała się. Pogładził ją po głowie.
- Nie płacz. Na pewno znajdziemy jakieś
rozwiązanie. Najpierw jednak zostaniesz tutaj dopóki nie wydobrzejesz, a potem
pomyślimy. I jeszcze jedna rzecz. Nie pan, ale Marek. Marek Dobrzański – podał
jej dłoń i uścisnął. – Teraz skoro formalności mamy już za sobą zrobię ci
gorącej herbaty z cytryną. Musisz zażyć leki, które zbiją temperaturę do końca.
Kiedy ostatnio jadłaś?
- Wczoraj rano, ale nie mam apetytu. Nie
jestem głodna.
- Musisz coś zjeść. Nie podam ci leków na pusty
żołądek. Zaraz zrobię jakieś śniadanie. Lubisz jajecznicę? Robię naprawdę
świetną. Na pewno ci będzie smakować – powiedziawszy to poszedł do kuchni i
zajął się przygotowaniem posiłku.
Była
zaskoczona jego dobrocią i gościnnością. Jednak są jeszcze na świecie dobrzy
ludzie, którzy wesprą i nie zostawią w potrzebie. On chyba uratował jej życie.
Gdyby nie zabrał jej z tej klatki schodowej kto wie, być może umarłaby tam z
gorączki. Poczuła do niego wdzięczność.
Postawił
przed nią kubek z herbatą i talerz z obłędnie pachnącą jajecznicą.
- Proszę Ula. Smacznego – usiadł naprzeciwko i
zaczął pałaszować z wielkim smakiem swoją porcję. – Powiesz mi w jaki sposób z
Rysiowa dotarłaś aż tutaj i to w środku nocy? Jeśli to coś krępującego, to nie
musisz mi mówić. – Zarumieniła się.
- Chyba jednak winna ci jestem wyjaśnienia. Ze
względu na to, co dla mnie zrobiłeś powinieneś wiedzieć. Jeśli znalazłeś
dokumenty, to wiesz już, że studiuję. Jestem na piątym roku ekonomii a także na
drugim kierunku zarządzania i marketingu. Indeks wydziału jest pewnie na dnie
plecaka i dlatego nie dokopałeś się do niego. Niestety niesprzyjające
okoliczności spowodowały, że będę chyba musiała zrezygnować ze studiów.
Podniósł
głowę i spojrzał na nią zdziwiony.
- Zrezygnować? Na piątym roku? To
niedopuszczalne i absurdalne. Na pewno znajdzie się sposób, żebyś nie musiała
tego robić. – Pokręciła przecząco głową.
- Nie sądzę. Ojciec wyrzucił mnie z domu nie
bez powodu. Przez cztery lata chodziłam z chłopakiem z naszego miasteczka.
Okazał się podłym draniem. Tydzień temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Powiedziałam mu o tym. On zapewniał mnie, że wszystko się ułoży, że się
pobierzemy a tymczasem okazało się, że przedwczoraj zwiał jak ostatni tchórz do
Niemiec zostawiając mnie z tym problemem samą. Ojciec nie chce mnie znać.
Wykrzyczał mi prosto w twarz, że nie będzie utrzymywał ani mnie ani mojego
dziecka. Powiedział, że przyniosłam mu wstyd i nazwał… no… wiesz jak. W
pośpiechu spakowałam swoje rzeczy i uciekłam. Potem okazało się, że nie mam
nawet na bilet do Warszawy. Musiałam iść pieszo i dotarłam aż tutaj. Czułam się
słabo. Po drodze kilka razy wymiotowałam i kiedy weszłam do klatki schodowej i
przylgnęłam do tego kaloryfera rozebrało mnie na amen. Oto cała prawda. Sam
rozumiesz, że w takiej sytuacji nie mogę wrócić na uczelnię. Ciąży nie usunę.
Będę musiała iść do pracy, żeby zapewnić byt i sobie i dziecku, które niczemu
nie jest winne – zadrżał jej głos i rozpłakała się rozpaczliwie.
Było mu
jej żal. Co za ojciec, który w taki sposób traktuje swoją ciężarną córkę.
- Nie płacz Ula. Teraz musisz być silna. Ja
spróbuję ci w jakiś sposób pomóc. Ukończenie tych studiów to dla ciebie
naprawdę wielka szansa na lepszą pracę i lepsze życie. Uśmiechnij się, bo na
pewno coś wymyślimy.
ROZDZIAŁ 2
Pozbierał
puste talerze ze stołu i wsadził do zmywarki. Wrócił do salonu i wyłuskał z
blistra tabletkę paracetamolu.
- Proszę Ula, zażyj to i pośpij jeszcze
trochę. Sen to najlepsze lekarstwo. Ja też muszę się trochę przespać, bo
czuwałem przy tobie całą noc.
Z
przejęciem popatrzyła mu w oczy. Jej własne lśniły od łez.
- Bardzo ci dziękuję za wszystko Marek. Gdyby
nie ty, aż boję się pomyśleć, co mogłoby się ze mną stać. Postaram się nie
siedzieć ci długo na głowie. Jutro na pewno poczuję się lepiej i pójdę sobie,
żeby nie robić ci więcej kłopotu.
- O tym porozmawiamy wieczorem, dobrze? Idę
spać. Na razie.
Czuł się
porządnie zmęczony. Oczy paliły go jakby pod powieki wsypano mu drobny piasek.
Bardzo potrzebował choć kilku godzin snu. Przebrał się w piżamę i jak kłoda
runął na łóżko zasypiając niemal natychmiast.
Ocknął się
po paru godzinach. Spojrzał na wyświetlacz komórki. Było po piętnastej. Usiadł
na łóżku i wybrał numer do Sebastiana. Po chwili usłyszał radosny głos
przyjaciela.
- Cześć stary. Dotarłeś do domu szczęśliwie?
- Dotarłem Seba, ale całą noc nie spałem. Po
wejściu do klatki schodowej natknąłem się na nieprzytomną dziewczynę.
Zadzwoniłem po Mirka i razem z nim czuwaliśmy przy niej do rana. Przeziębiła
się i miała czterdzieści stopni gorączki. Dzisiaj jest już lepiej.
- Ty to masz szczęście! Dlaczego mnie nigdy
nic takiego nie spotyka? Ładna?
- Nieszczególnie, ale sympatyczna. Rozmawiałem
z nią dzisiaj. Ma kłopoty i w związku z nimi chciałem cię zapytać, czy
wynająłeś to mieszkanie po twojej babci. Ona nie ma się gdzie podziać, a ja
chciałbym pomóc.
- Od kiedy stałeś się taki współczujący
bliźnim? Nie poznaję cię stary – rozchichotał się. – Może to jakaś ćpunka, a ty
od razu rzucasz się jej na pomoc. Rozumiałbym, gdyby jeszcze była ładna, ale
sam mówisz, że nie jest. W takim razie o co chodzi?
- Nie jest ćpunką. Sprawdziłem. Nie ma żadnych
śladów po wkłuciach. Zresztą nawet jakby była to i tak bym pomógł, bo wyglądała
jak kupka nieszczęścia. Nie wiem… Po prostu poczułem, że powinienem to zrobić…
To co z tym mieszkaniem? Wynająłeś?
- A gdzie tam. Nadal stoi puste. Nikt nie chce
wynająć mikroskopijnego pokoju z mikroskopijną kuchnią.
- To dla mnie dobre wiadomości. Ja chciałbym
je wynająć. Dla niej. Mam nadzieję, że nie zedrzesz ze mnie zbyt dużo?
- No coś ty! W ogóle nie będę brał forsy od
kumpla. Mieszkanie stoi puste i niszczeje. Niech się wprowadza. Przynajmniej
zadba o nie.
- Dzięki Seba. Są tam jakieś meble, jakieś
łóżko?
- Są wszystkie graty po babci. Nic tam nie
zmieniałem po jej śmierci. Nie miałem do tego ani serca, ani ochoty. Brudno
tylko jest i trzeba trochę ogarnąć.
- Tym się nie martw. Mógłbym podjechać po
klucze? Jesteś w domu?
- Jestem. Nigdzie się nie ruszam. O
siedemnastej ma być mecz, może obejrzymy razem?
- Nie Seba. Ona nadal u mnie jest. Nie mogę
jej tak zostawić. Rozumiesz?
- No dobra. W takim razie czekam na ciebie. Na
razie.
Zarzucił
na ramiona szlafrok i jak najciszej wszedł do salonu. Ula leżała z
przymkniętymi oczami i wydawało się, że śpi. Podszedł do niej i przyłożył
chłodną dłoń do jej czoła. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego blado.
- Chyba już nie mam gorączki. Czuję się o
niebo lepiej. – Odwzajemnił uśmiech.
- To prawda. Czoło zaledwie ciepłe. Tu masz
termometr. Zmierz. Zobaczymy. Muszę ci też coś powiedzieć. Rozmawiałem z
kumplem. Ma mieszkanie po babci, które stoi puste. To zaledwie pokój z kuchnią,
ale na początek powinien wystarczyć.
- Marek – przerwała mu – ja bardzo ci
dziękuję, że tak się starasz, ale mnie nie stać na wynajęcie mieszkania. Nie
mam żadnych pieniędzy.
- On nie chce pieniędzy. Ucieszył się, że
znajdzie się ktoś, kto o nie zadba. Poza tym chciałbym zaproponować ci pracę.
Ponieważ studiujesz, na razie to będzie umowa zlecenie. Jak skończysz i się
obronisz, przejdziesz na etat. Mnie przyda się w firmie zdolny ekonomista, a
widząc w indeksie twoje oceny jestem pewien, że właśnie takim jesteś. Za dwie
godziny pojadę po klucze. Jutro jak wydobrzejesz wybierzemy się je obejrzeć. Co
ty na to?
Była
wzruszona. Widział jak strumień łez obmywa jej policzki, jak nie potrafi
wykrztusić słowa i jak trzęsą jej się ramiona. Wreszcie przetarła dłonią twarz
i wyszeptała.
- Myślę, że to jakiś piękny, nierealny sen, z
którego nie chcę się obudzić. W całym swoim życiu nie doświadczyłam nigdy aż
tyle dobroci, współczucia i wyrozumiałości. Dlaczego to robisz? Dlaczego mi
pomagasz? W ogóle mnie nie znasz. Powinieneś po tym, co usłyszałeś ode mnie,
myśleć o mnie jak najgorzej. Ja sama czuję się podle i uważam, że nie
zasłużyłam na to wszystko, co dla mnie robisz.
- Nie wiem Ula. Nie potrafię tego wytłumaczyć
w jakiś racjonalny sposób. Czuję tylko, że powinienem. Nie płacz już i spróbuj
się uspokoić. Jeszcze będziesz szczęśliwa. Zamówiłem catering i za chwilę
powinni go przywieźć. Pójdę tylko wziąć szybki prysznic i ubrać się. Zaraz
wracam.
Zamówiony
obiad był jeszcze gorący. Zjedli go ze smakiem, bo oboje byli głodni. Tuż przed
siedemnastą Marek zostawił ją samą i podjechał do przyjaciela po klucze do
kawalerki. Nawet nie wchodził do środka. Zaczął się mecz, na obejrzeniu którego
Sebastianowi zależało, a on pomyślał, że obejrzy najpierw sam to mieszkanie.
Położone było na Starej Ochocie przy ulicy Raszyńskiej. Ucieszył się, że będzie
miała stamtąd blisko na uczelnię, bo na Aleję Niepodległości, przy której się
mieściła było niedaleko, zaledwie kilka przystanków.
Nie minęło
dwadzieścia minut, gdy zaparkował przed starą kamienicą z numerem trzecim.
Wszedł na piętro i znalazł drzwi z wywieszką B. Olszańska. – Chyba jednak była mu bardzo bliska, skoro
nawet wywieszki nie usunął – pomyślał o przyjacielu z sympatią. On też przepadał
za babcią Dobrzańską i długo nie mógł pogodzić się z jej śmiercią. To u niej
jadał najlepsze przysmaki na świecie. Uwielbiał, gdy piekła dla niego słodki,
kruchy chrust, lub pyszne ciasto marchewkowe. Do dzisiaj czuje i pamięta smak
tych rarytasów. Dla niego to był cios, bo wiedział, że odeszła za wcześnie. Był
w szóstej klasie szkoły podstawowej i od dziecka związany z nią emocjonalnie.
Westchnął ciężko i przekręcił w drzwiach klucz. Wszedł do środka i zlokalizował
włącznik światła. Z ciekawością rozejrzał się dokoła. Maleńki przedpokoik, w
którym stał prowadził do pokoju, a z niego do kuchni. Wcześniej była łazienka.
Zajrzał do niej. Oprócz tego, że wszędzie zalegała spora warstwa kurzu miało
się wrażenie, że mieszkanie jest zamieszkałe, a właścicielka wyszła jedynie na
zakupy i za chwilę wróci. W łazience było wszystko co niezbędne. Wanna,
ubikacja i nawet stara pralka wirnikowa. – Ciekawe,
czy sprawna? – Nie miał czasu jednak tego sprawdzać. Przeszedł do pokoju.
Tam stała wersalka i meble pamiętające lata sześćdziesiąte. Jakaś komódka,
jakaś witrynka, szafa, a obok stojący na niskim stoliczku, stary telewizor.
Ława i dwa małe foteliki dopełniały reszty. – Nie jest tak źle, – skonstatował – można się wprowadzać choćby zaraz. Wystarczy tylko uporać się z tym
kurzem.
Kuchnia
była malusieńka. Nawet nie było miejsca na postawienie stołu, żeby móc przy nim
zjeść. Tu wykorzystano miejsce do maximum. W wiszących szafkach stały talerze i
szklanki, a w tych stojących garnki. – Nawet
wyposażenie jest i spokojnie można z niego korzystać – zerknął na zegarek.
– Czas się zbierać i przekazać Uli dobre nowiny.
Wszedł
cicho do domu i stwierdził, że ona nadal leży w tej samej pozycji, co przed
jego wyjściem. Spała. – Widocznie wciąż
jest osłabiona po tej gorączce. Musiała jej dać nieźle w kość. – Rozebrał
się i dotarłszy do kuchni nastawił express. Chciało mu się kawy. Trochę zmarzł.
Dzisiejszy dzień był równie wietrzny jak wczorajszy. Aromat świeżo zaparzonego napoju
obudził ją. Usiadła na kanapie i przetarła zaspane powieki.
- Już wróciłeś? Nawet nie słyszałam jak
wszedłeś.
- Wróciłem i zaraz ci wszystko opowiem.
Napijesz się ze mną kawy?
- Chętnie. Dziękuję.
Postawił
parujące filiżanki na stole i zasiadł w fotelu.
- Wziąłem klucze od Sebastiana i pojechałem
obejrzeć to mieszkanie. Nie jest takie złe. Właściwie wystarczy tylko
posprzątać i można mieszkać. Jest urządzone. Wprawdzie to są stare meble, ale w
dobrym stanie i mogą jeszcze posłużyć długie lata. Kuchnia ma wszystko co
trzeba, podobnie łazienka. Myślę, że będziesz zadowolona. Pojedziemy tam jutro
po śniadaniu. Kupimy po drodze jakieś środki czystości. Pomogę ci w sprzątaniu.
Możesz korzystać ze wszystkiego. Mam tu na myśli sprzęt, pościel, firanki, czy
ręczniki. To wszystko tam jest, a Seba sam to zaproponował. Ode mnie weźmiemy
tylko grzejnik. Nie ma tam kaloryferów, bo to stare budownictwo. Kiedyś były
piece kaflowe, ale je wyburzono. Myślę jednak, że grzejnik, który mam w
zupełności wystarczy do ogrzania mieszkania, bo jest maleńkie. Mnie już do
niczego się nie przyda, a tobie na pewno. I najważniejsza rzecz. Będziesz miała
całkiem blisko na uczelnię. Mieszkanie jest na Starej Ochocie przy ulicy Raszyńskiej.
To zaledwie parę przystanków na SGH – znowu widział te ogromne łzy toczące się
z jej oczu. – Nie płacz Ula. Czas się pozbierać. Nie będzie ci łatwo bez
rodziny, ale skoro twój własny ojciec potraktował cię w tak okrutny sposób, to
nie pozostaje ci nic innego jak wziąć sprawy w swoje ręce. Musisz pamiętać o
tym, że teraz nie tylko za siebie jesteś odpowiedzialna, ale i za dziecko.
- Wiem Marek, wiem… Nie wiem tylko jak ja ci
się za to wszystko odwdzięczę. – Roześmiał się.
- Nie martw się Ula. Znajdę jakiś sposób.
Idziesz w poniedziałek na uczelnię? Masz zajęcia?
- Nie. Zajęć jako takich już nie mam. Tylko
dwa razy w tygodniu seminaria, na których muszę być. Resztę czasu poświęcam na
pisanie prac dyplomowych. Teraz to może być trudne, bo nie mam dostępu do komputera.
Całe szczęście, że to co napisałam do tej pory przegrałam na płyty. Gdybym tego
nie zrobiła cały mój wysiłek poszedłby na marne, bo musiałabym zacząć od
początku.
- Wiesz co? Ja chyba mam tu swój stary laptop.
Nie jest demonem szybkości, ale jest sprawny. Dokupimy mobilny internet, żebyś
i z niego mogła korzystać. Poza tym komputer będzie ci potrzebny do pracy,
którą zamierzam cię obciążyć. Będziesz przyjeżdżać do firmy po zlecenia i
pracować w domu.
- Nawet mi nie powiedziałeś, co to za firma. Jesteś
jakimś dyrektorem? – Rozchichotał się.
- Jakbyś zgadła. To firma rodzinna zajmująca
się modą, a konkretnie szyciem eleganckich kreacji dla bogatych klientek.
Nazywa się Febo&Dobrzański. Prezesem jest mój ojciec, a ja dyrektorem do
spraw marketingu i reklamy. Mój przyjaciel Sebastian jest dyrektorem HR i to
dzięki niemu masz to mieszkanie.
- Na pewno mu podziękuję. Jestem wam obu
bardzo wdzięczna za pomoc.
- Nie ma o czym mówić Ula. Powiedz mi jeszcze,
czy masz telefon. To ważne w naszych dalszych kontaktach.
- Mam. Jest w plecaku - sięgnęła po niego i z
bocznej kieszeni wyjęła stary model Nokii. On wyciągnął swój i wprowadził jej
numer. Ona zrobiła to samo.
- No to najważniejsze mamy załatwione. Teraz
ty sobie poleż, a ja przygotuję kolację.
- Czy mogłabym skorzystać z prysznica? Od tej
gorączki lepię się cała i najchętniej zmyłabym to z siebie.
- Oczywiście. Na półce leżą świeże ręczniki. Idź
i odśwież się.
Następnego
dnia po śniadaniu ruszyli w drogę. Zatrzymał się jeszcze przy pobliskim dyskoncie
i wraz z nią udał się na zakupy. Kupił trochę środków czystości, a następnie
zaczął zapełniać wózek produktami spożywczymi.
- Musisz coś jeść dopóki nie zarobisz
pierwszych pieniędzy. Weźmiemy trochę owoców. Dziecko potrzebuje witamin. Ty
zresztą też. - Była oszołomiona tą górą towaru wypełniającą wózek. Próbowała
protestować, ale nie słuchał. – Jutro to ja przyjadę do ciebie na obiad, ale
rano musisz być w firmie. Załatwimy formalności i dostaniesz pierwsze zlecenie.
Dotarli
wreszcie na miejsce. Wnieśli wszystko do mieszkania i przebrali się w robocze
ubrania.
- I jak ci się podoba Ula?
- Jest wspaniałe – jej zachwycony wzrok
omiatał wnętrze tej klitki. – Będzie mi się tu dobrze mieszkać, jestem tego
pewna. Wypadałoby powkładać te rzeczy do lodówki – wskazała na stos
plastikowych toreb. – Sprawdzę, czy działa. Okien to chyba nie wypada myć w
niedzielę. Umyję je jutro.
Lodówka
była nieduża, ale wystarczająca dla jednej osoby. W pierwszym rzędzie umyła ją
i poukładała towar na półkach. Mięso wsadziła do zamrażalnika. Potem zajęła się
szafkami i całą resztą. Marek w tym czasie z zapałem szorował łazienkowe
płytki. W południe zamówił pizzę. Nie mieli czasu, żeby coś ugotować. Woleli go
przeznaczyć na sprzątanie. Koło osiemnastej skończyli. Uli zostało tylko
przebranie pościeli. Z dumą rozejrzała się dokoła.
- Odwaliliśmy kupę dobrej roboty. Bardzo ci
dziękuję, że pomogłeś. – Spojrzała mu poważnie prosto w oczy. – Chcę żebyś
wiedział Marek, że zrobię absolutnie wszystko, żeby odwdzięczyć ci się za twoją
dobroć. Nie zawiodę i będę urabiać się po łokcie, bo ostatnią rzeczą jakiej bym
pragnęła to świadomość, że cię rozczarowałam.
- Na pewno mnie nie rozczarujesz. O to jestem
dziwnie spokojny. Będę się zbierał Ula. Tu masz jeszcze wizytówkę z adresem
firmy. Ja jestem w niej zwykle o siódmej trzydzieści, ale ty nie musisz być tak
wcześnie. Wystarczy jak stawisz się o dziewiątej – uśmiechnął się do niej z
sympatią. – Zostawiam cię na gospodarstwie. Pamiętaj żeby jeszcze zażyć
tabletki. Do jutra.
- Do jutra – szepnęła zamykając za nim drzwi –
i dziękuję.
Została
sama. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo jej serce przepełniała
wdzięczność do niego. Jeszcze przedwczoraj nie miała żadnej nadziei ani możliwości,
żeby podjąć decyzję o swojej przyszłości. Wszystko zadziało się tak szybko, że
ledwo nadążała. Dziękowała opatrzności, że Marek stanął na jej drodze. Gdyby
nie on… Nie… Lepiej nie myśleć o okropnych rzeczach. Dzięki niemu ma swój
własny kąt. Nie musi wycierać się po klatkach schodowych i tułać. Również
przyszłość nienarodzonego dziecka zapowiadała się w jaśniejszych barwach niż
wcześniej sądziła. Pogładziła się po niewidocznym jeszcze brzuchu. – Będzie dobrze kruszynko – wyszeptała. – Nie pozwolę cię skrzywdzić – znowu
zalśniły jej w oczach łzy gdy pomyślała o swojej rodzinie. Mała Betti pewnie
tęskni za nią. Wychowywała ją przecież od niemowlęctwa. Od kiedy zabrakło jej
mamy. A Jasiek? Będzie się dopytywał dlaczego nie ma jej w domu. Ciekawe jak mu
to ojciec wytłumaczy. Poczuła ukłucie w sercu. Tata nie zawsze reagował tak jak
na to liczyła. Często wypominał jej te studia. Narzekał i uważał za fanaberię
naukę na drugim kierunku.
- Na co ci to? – mówił. – Nie wystarczy jeden?
Ta twoja chora ambicja kiedyś się na tobie zemści. Pieniądze, które ci daję lepiej
posłużyłyby tu, w domu. Dach jest dziurawy, dzieciaki potrzebują ciepłej
odzieży, ja chodzę w połatanych portkach, a i każdy z nas zjadłyby czasem coś
lepszego niż tylko naleśniki czy pierogi. Przez ciebie ciągle musimy zaciskać
pasa.
Po takich
słowach, które raniły ją bardziej niż ciosy pięścią, jedzenie stawało jej w
gardle. Miała wrażenie, że jeśli przełknie jeszcze jeden kęs, zuboży tym swoje
rodzeństwo. Czasem, żeby nie wyciągać pieniędzy od taty podejmowała się
korepetycji. Jednak pieniądze, które zarobiła wyciągał od niej Bartek. Nigdzie
nie potrafił zagrzać miejsca. Popracował kilka dni i odchodził narzekając na
niesprawiedliwe traktowanie przełożonych. Każda wymówka była dobra byleby tylko
nic nie robić. A jednak kochała tego drania, a czy on ją również? Okazało się,
że była tylko zabawką w jego rękach. Kolejny raz uciekł od odpowiedzialności.
Podły drań. – Damy sobie radę maleństwo.
Nie jest ci potrzebny taki tatuś.
Postawiła
czajnik na gazie i kiedy zagotowała się woda, zrobiła sobie gorącej herbaty.
Przebrała pościel i zażywszy tabletkę spokojnie ułożyła się do snu. Zanim odpłynęła
w objęcia Morfeusza pomyślała jeszcze o Marku. Uśmiechnęła się. – Jesteś wyjątkowy Marku Dobrzański. Jesteś
jak wymierający gatunek. Jak unikat. Gdzie się rodzą tacy mężczyźni, którzy
bezinteresownie potrafią pochylić się nad ludzkim nieszczęściem?
ROZDZIAŁ 3
Następnego
dnia obudziła się wypoczęta i rześka. Po gorączce nie było śladu, ale
profilaktycznie zażyła jeszcze tabletkę. Wzięła prysznic i stanęła przed
lustrem. Była blada, a pod oczami miała sine worki. – To pewnie wynik tej ciąży. Nadal czuję mdłości po zjedzeniu
czegokolwiek. – Zebrała włosy w kucyk i spięła je gumką. Prosta, długa
grzywka opadła jej na czoło. – Mogłam ją
wczoraj podkręcić – zganiła się w myślach, a zaraz potem zrozumiała, że
przecież nie zabrała wałków z domu. – Trudno
– zaczesała ją na bok stwierdzając, że tak też nie jest źle. Ubrała spodnie i
sweterek. Płaszcz był w opłakanym stanie, ale nic innego nie miała więc i wybór
był prosty. Otuliła szyję szalikiem i naciągnęła czapkę. Sprawdziła jeszcze,
czy zabrała ze sobą wszystkie dokumenty i wyszła z domu. Już na zewnątrz
rozejrzała się, ale nie dostrzegła żadnego przystanku. Zaczepiła przechodzącą
obok kobietę o najbliższy.
- To tuż za rogiem na Reja. Niedaleko. Na
pewno pani trafi.
- A nie wie pani jak mogłabym się dostać na
ulicę Lwowską? To w centrum.
- Jeśli w centrum to szesnastką, ale lepiej
spytać kierowcy.
Podziękowała
kobiecie i poszła we wskazanym przez nią kierunku. Rzeczywiście przystanek był
blisko. Przestudiowała rozkład i niemal podskoczyła z radości, bo właśnie
szesnastka miała przystanek przy Lwowskiej. Zerknęła na zegarek i uspokoiła
się. Autobus miał przyjechać za dziesięć minut i na pewno na dziewiątą zdąży.
Stanęła
przed budynkiem firmy zadzierając do góry głowę. – Wielki. Chyba ma ze sześć pięter. – Weszła przez szklane drzwi.
Zauważyła ochroniarza i podeszła do lady, za którą siedział.
- Dzień dobry – przywitała się. – Ja do pana
Dobrzańskiego. Jestem umówiona.
- A do którego? Do prezesa?
- Nie, nie. Do dyrektora Dobrzańskiego. Marka
Dobrzańskiego.
Podsunął
jej zeszyt i poprosił, żeby się wpisała.
- To na piątym piętrze. Pokój pięćset dwa. Tam
są windy – wskazał ręką.
Weszła do
pierwszej i nacisnęła guzik z piątką. Kiedy rozsunęły się drzwi prawie zderzyła
się z jakimś blondynem o pucołowatych policzkach.
- Przepraszam… - wyjąkała.
- Sebastian! Sebastian! Zaczekaj! – starsza
kobieta wykrzykując jego imię biegła korytarzem i wymachiwała plikiem kartek.
- Nooo, co tam Ala?
– A to? Zapomniałeś. To ważne, bo Adam tego
potrzebuje. – Wcisnęła mu dokumenty i odeszła.
- Przepraszam bardzo, czy pan nazywa się
Sebastian Olszański?
Spojrzał
na nią dziwnie taksując ją od stóp do głów.
- Tak, to ja. O co chodzi?
- Nazywam się Urszula Cieplak. To właśnie ja
mieszkam w mieszkaniu pana babci i chcę panu bardzo serdecznie podziękować, że
zgodził się pan na to. Gdyby nie Marek i pan doprawdy nie wiem, co by ze mną
było. To bardzo wiele dla mnie znaczy. – Odwzajemnił uścisk jej dłoni.
- Naprawdę nie ma za co dziękować. Ja się
cieszę, że mieszkanie odżyje i nie będzie stało puste. Wreszcie ktoś o nie
zadba. A więc wprowadziła się pani…
- Tak. Wczoraj. Wraz z Markiem posprzątaliśmy
i teraz wygląda ślicznie. Pachnąco i czysto.
- Bardzo mnie to cieszy. Idzie pani do Marka?
- Tak. Kazał mi przyjść na dziewiątą. Chce
mnie tu zatrudnić na umowę zlecenie.
- A ma pani jakieś dokumenty? To ja sporządzam
umowy i mógłbym ją już zacząć pisać. Zostawię tylko wolne miejsce na stawkę, bo
nie znam kwoty.
Wyciągnęła
sporą kopertę i wręczyła mu.
- Proszę, tu jest wszystko łącznie z
indeksami, bo jeszcze studiuję. Ale to już ostatni rok.
- Dobrze. Proszę przekazać w takim razie
Markowi, że za pół godzinki umowa będzie gotowa. Tam – wskazał palcem – jest
jego sekretariat i gabinet.
Podziękowała
mu raz jeszcze i już bez przeszkód dotarła pod drzwi pokoju Marka. Zapukała
cicho. Usłyszała „proszę” i nieśmiało otworzyła drzwi.
- Dzień dobry Marek.
- Ula! Świetnie, że już jesteś. Rozbierz się i
siadaj. Zaraz zamówię kawę. Dotarłaś bez problemu? – spytał łapiąc jednocześnie
za słuchawkę telefonu. – Aniu dwie kawy poproszę. Tą drugą ze śmietanką.
Dziękuję.
- Najmniejszego. Połączenie bardzo dobre.
Natknęłam się na pana Olszańskiego. Przedstawiłam się i podziękowałam za
mieszkanie. Dałam mu też swoje dokumenty. Kazał ci przekazać, że umowa będzie
gotowa za pół godziny.
- Dobrze Ula. Proponuję na razie stawkę dwa i
pół tysiąca brutto. To niewiele, bo na rękę to wyjdzie jakieś tysiąc osiemset
złotych. Na dzień dzisiejszy mogę taką właśnie ci zaoferować. Po skończeniu
studiów będzie co najmniej o połowę wyższa.
- To bardzo dużo Marek. Nie spodziewałam się
aż tyle. Dziękuję.
Do
gabinetu wsunęła się szczupła brunetka z tacą i dwoma filiżankami pachnącej
kawy. Ułożyła wszystko na szklanym stoliku i opuściła pokój.
- To Ania. Nasza recepcjonistka. Bardzo miła
dziewczyna. A ja chciałbym cię dzisiaj jeszcze gdzieś zabrać. Musimy pojechać
do magazynów F&D. Potem zawiozę cię do domu. Tutaj – sięgnął po stosik
segregatorów – jest twoje pierwsze zlecenie. Teczki zawierają dokumenty
dotyczące kampanii reklamowych z ostatnich pięciu lat. Muszę mieć wykaz
porównawczy, by wiedzieć jak zaplanować budżet na przyszły rok. Poradzisz
sobie?
- Na pewno. To przecież nie jest nic
skomplikowanego.
- Zaczniesz od jutra. Dzisiaj wpadnę do ciebie
po pracy. Mam nadzieję, że pamiętasz o moim nachalnym wproszeniu się na obiad?
Poza tym pomogę zawiesić firanki.
- Zanim przyjedziesz, to obiad będzie gotowy,
a firanki zawieszone.
Zadzwonił
telefon. Odebrał i słuchał przez chwilę rozmówcy.
- Dobrze Seba. Wpisz dwa i pół tysiąca i
przynieś mi tę umowę. Ula ją podpisze – rozłączył się i z uśmiechem spojrzał na
nią. – Mój przyjaciel zaraz przyniesie ci umowę. Jak podpiszesz i wypijesz kawę
pojedziemy do tych magazynów.
Widok
wnętrza ogromnej hali przytłoczył ją. Gdzie by nie spojrzała z każdej strony
otaczały ją wieszaki z ogromną ilością ubrań. Aż jęknęła na ich widok.
- Dlaczego one tu wiszą? – spytała. – Nie
sprzedajecie ich?
- To wszystko to końcówki dawnych kolekcji,
które się nie sprzedały. Nie bardzo wiemy, co z tym zrobić. Za chwilę magazyny
pękną w szwach.
- Przecież można je sprzedać. Są bardzo piękne
i na pewno bardzo drogie. Firma zarobiłaby na tym.
- Ale jak sprzedać Ula. Wszystkie butiki,
które posiadamy sprzedają bieżące kolekcje.
- Można przez internet. Teraz wszystko można
sprzedać przez internet. Gdybyście spuścili trochę z ceny, powiedzmy o jakieś
trzydzieści procent, jestem przekonana, że znaleźliby się chętni.
Popatrzył
na nią uważnie.
- Jesteś pewna? Mnie do głowy nie przyszedł
taki pomysł. Nawet nie wiedziałbym od czego zacząć.
- Trzeba stworzyć stronę internetową i
rozreklamować ją w mediach. Można też za pomocą ulotek rozklejonych po mieście.
Ja bez problemu mogłabym się tego podjąć.
- Mówisz serio? – Pokiwała twierdząco głową. –
W takim razie daję ci w tej materii wolną rękę. Jeśli uda ci się rozkręcić
sprzedaż to cię chyba ozłocę dziewczyno.
- Nie musisz mnie ozłacać. Zrobiłeś dla mnie
tak wiele, że to, co proponuję nawet w ułamku ci tego nie wynagrodzi, a ja
chętnie nad tym popracuję. A tak właściwie, to po co tu przyjechaliśmy?
- Po ciuchy. Wybieraj, co tylko zechcesz.
- Jak to wybieraj? Te rzeczy są bardzo drogie.
Nie stać mnie na nie.
- Ula. To wszystko zalega tu od lat i
niszczeje. Ty nie masz nawet w co się ubrać. Uciekałaś w pośpiechu i prawie nic
ze sobą nie wzięłaś. Zaraz na pewno coś wybierzemy – otaksował ją spojrzeniem
znawcy. – Twój rozmiar, to trzydzieści sześć, prawda? Jesteś bardzo szczupła, a
na szczupłe kobiety jest tu najwięcej ciuchów. O proszę – zaczął iść wśród
wieszaków i ściągać z nich ubrania. – Płaszcze, kurtki. Są i spodnie. Tam dalej
widziałem bluzki. Nawet są buty i bielizna. Nasz mistrz Pshemko projektuje
wszystko. Jest wszechstronnie uzdolniony. Przymierzaj.
To co
pasowało Marek pakował w ogromne wory. Wynieśli aż cztery, które wsadził do
bagażnika. Kiedy już jechali w stronę Ochoty powiedziała.
- Nigdy w życiu nie miałam tylu ciuchów. –
Roześmiał się a na jego policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki.
- No to najwyższy czas to zmienić. Ten stary
płaszcz nie nadaje się już do chodzenia. Popakujesz te starocie i wyrzucę je
gdzieś po drodze jak będę wracał do firmy.
Pomógł jej
wnieść to wszystko do mieszkania. Nie zapomniał też o segregatorach. Wrzuciła
jeszcze stare ciuchy do reklamówki i podała mu ją.
- To wszystko co miałam.
- Ja wracam, a ty spróbuj to rozpakować. Będę
po siedemnastej. Na razie.
Zanim
zabrała się za rozpakowywanie worków postanowiła przygotować obiad. Wyjęła z
lodówki piersi z kurczaka i pieczarki. Ugotowała trochę ziemniaków i zagniotła
je formując z nich kluski śląskie. Z filetów zrobiła roladki nadziewane suszonymi
morelami. Z pieczarek miał powstać sos. Do tego surówka. Kiedy roladki piekły
się w piekarniku zabrała się za okna. Nie były duże i tylko trzy. Poszło sprawnie.
Brudne firanki wrzuciła do pralki. Otworzyła szafę szukając czystych.
Podziwiała pieczołowitość i dbałość pani Olszańskiej. Zarówno firany, pościel
jak i ręczniki zabezpieczone były przed kurzem. Wyjęła z półki stosik firanek i
zasłon. Zaczęła je przeglądać chcąc wybrać najładniejsze. Musiała przyznać, że
starsza pani miała dobry gust. Wszystkie były w łagodnych pastelowych kolorach.
Wybrała blado żółty komplet i rozłożyła na wersalce. Zauważyła, że spod jednej
z firanek wystaje jakaś koperta. Sięgnęła po nią. Była gruba. Zajrzała do
środka i zamarła. W dłoniach trzymała ogromny stos równo poukładanych, spiętych
recepturką pieniędzy. – Rany boskie! Ile
tego! Muszę szybko zadzwonić do Marka. Trzeba to oddać Olszańskiemu – nerwowo
wybrała numer. Odebrał po paru sygnałach.
- No, co tam Ula? Jakieś problemy?
- Nie, ale przeglądając firanki znalazłam bardzo
grubą kopertę pełną pieniędzy. Nie wiem ile w niej jest, bo nie miałam odwagi
przeliczyć. To cała fura kasy. Musisz powiedzieć o tym panu Olszańskiemu.
- Poczekaj. On tu teraz jest. Oddaję mu
słuchawkę.
- Halo – usłyszała głos Olszańskiego. – O co
chodzi pani Urszulo?
- Ja bardzo przepraszam, ale musiałam
zadzwonić. Znalazłam w szafie pana babci bardzo dużo pieniędzy. Są w kopercie.
Nie wiem ile tego jest, ale z pewnością kilkadziesiąt tysięcy. Powinien pan tu
przyjechać i je zabrać. Należą przecież do pana.
- To chyba jakiś żart. Moja babcia nie była aż
tak bogata.
- To nie żart, a babcia może i nie była
bogata, ale z całą pewnością oszczędna.
- Dobrze. W takim razie przyjadę.
- Marek dzisiaj tu będzie na obiedzie.
Zapraszam i pana. Będzie mi bardzo miło.
Sebastian
oddał przyjacielowi telefon. Był zdumiony tą informacją.
- Wyobrażasz sobie? Babcia Olszańska uciułała
kupę kasy. Wierzyć się nie chce. Wygląda też na to, że panna Cieplak, to bardzo
uczciwa osoba. Inna na jej miejscu zgarnęłaby forsę dla siebie.
- Zbyt pochopnie ją osądziłeś. To naprawdę
bardzo rzetelna i skromna osoba. Nawet nie chciała przyjąć tych starych ciuchów
zalegających magazyn. Czuję w kościach, że ten dobry uczynek względem niej
bardzo zaprocentuje w przyszłości. Będziemy mieli z niej pociechę Seba.
Zobaczysz.
Kończyła
rozpakowywać już ostatni worek, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Po chwili
witała Marka i Sebastiana.
- Ale coś bosko pachnie – Olszański pociągnął
z lubością nosem. – Poczułem jak bardzo jestem głodny.
- Siadajcie proszę. Ja pójdę szykować, a tu
jest ta koperta. Będzie pan mógł spokojnie przeliczyć. Chcę też pana zapewnić,
że nie wzięłam z niej nic dla siebie.
- Przede wszystkim mówmy sobie po imieniu.
Poza tym jestem tego w stu procentach pewien i nie musisz mnie o tym zapewniać.
Wiem, że uczciwa z ciebie dziewczyna.
Ula poszła
do kuchni, a oni usiedli przy ławie i zaczęli liczyć. Olszański mamrotał wciąż
pod nosem.
- Nie do wiary…, jak ona zebrała tyle
pieniędzy? Pierwsze co zrobię, to wystawię jej piękny, marmurowy pomnik.
Zasłużyła. Moja kochana babula – głos mu zadrżał a po policzkach pociekły łzy.
Marek poklepał go po plecach.
- Już dobrze przyjacielu. Nie ma się co
wstydzić tych łez. Ja też za swoją tęsknię, choć nie żyje już od dawna.
Zanim Ula
wniosła talerze oni już znali kwotę. Było osiemdziesiąt pięć tysięcy.
- W życiu bym się tego po niej nie spodziewał.
Żyła tak bardzo skromnie. Przecież jak chodziłem do szkoły zawsze wciskała mi
jakieś pieniądze, żebym miał na swoje wydatki. Nigdy na mnie nie oszczędzała.
Kochała mnie. Była najlepszą babcią na świecie.
Postawiła
przed nimi dania mówiąc.
- Proszę. Smacznego i przepraszam, że bez
zupy, ale nie zdążyłam jej już zrobić.
- Ula, to pachnie i wygląda bosko – Marek
uśmiechnął się do niej wkładając sobie kluskę do ust. – I tak samo smakuje.
Jest pyszne. Nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz. – Zarumieniła się od tych
pochwał.
- Czy dobrze, to nie wiem, ale robię to od
kiedy mama zmarła. To będzie jakieś pięć lat.
Zamilkli i
zajęli się jedzeniem. Z przyjemnością słuchała mruczenia Sebastiana. Był
łasuchem i uwielbiał domową kuchnię. Wieczorem żegnali się z nią.
- Zadzwoń jak będziesz gotowa z tym wykazem
porównawczym. Przyjadę po segregatory, żebyś nie musiała ich dźwigać. I uważaj
na siebie. Nie przemęczaj się zbytnio. Dziękujemy za pyszny obiad. Sebastian
doznał prawie nirwany. Spójrz na niego. Jeszcze się oblizuje na samą myśl.
Idziemy Seba. Ula musi odpocząć. Dobranoc.
Wyszli na
zewnątrz. Znowu było przeraźliwie zimno. Postawili kołnierze na sztorc.
Olszański zatrzymał się jeszcze.
- Muszę ci powiedzieć, że Ula, to świetna
dziewczyna. Jestem pod wrażeniem i jej talentu kulinarnego i jej uczciwości.
Nie powala urodą, ale ma piękne wnętrze. Mówiłeś, że ma kłopoty. Może mógłbym
pomóc?
- W tym akurat nie możesz. Ona jest w ciąży.
Ojciec wyrzucił ją z domu, a chłopak umył rączki i zwiał do Niemiec. Była w
takiej desperacji, że chciała zrezygnować ze studiów. Wyobrażasz sobie? Jest na
ostatnim roku. Za chwilę ma się bronić, a ona chciała to wszystko rzucić i
pójść do pracy, żeby móc utrzymać siebie i dziecko. Na szczęście odwiodłem ją
od tego pomysłu. Dzięki tobie ma gdzie mieszkać. Może pracować w domu aż do
porodu, a przede wszystkim obronić się i skończyć wreszcie te studia. Nic
więcej nie możemy zrobić Sebastian. Możemy ją tylko wspierać i w razie potrzeby
pomóc. To dobra dziewczyna i jestem pewien, że będzie lojalna wobec nas. Jest
nam wdzięczna za to, co dla niej zrobiliśmy. Czy wiesz, że chce rozkręcić
sprzedaż internetową? Jak zobaczyła te ciuchy w magazynach od razu rzuciła ten
pomysł. Dałem jej wolną rękę. Zobaczymy, co potrafi. Ja jednak jestem pewien,
że poradzi sobie doskonale. Jest mądra. Kiedy leżała nieprzytomna z gorączki
przejrzałem jej indeks. Wierz mi bracie, zatkało mnie. Od góry do dołu same
piątki. My nie byliśmy tacy zdolni musisz przyznać. Częściej obijaliśmy się niż
naprawdę uczyli a ona ciągnie naraz dwa kierunki. Szczerze ją podziwiam.
- Ja chyba też. W życiu nie spotkałem nikogo
podobnego. Niezwykła dziewczyna. Naprawdę niezwykła. No… Będę jechał. Do jutra
przyjacielu. Trzymaj się.
ROZDZIAŁ 4
Szybko
przywykła do nowej sytuacji życiowej. To małe mieszkanko napawało ją dumą.
Marek wpadał dość często. Czasem przyjeżdżał Sebastian. Nigdy z pustymi rękami.
Kupili jej kilka doniczek ozdobnych kwiatków, które teraz przystrajały parapety
i sprawiły, że mieszkanie stało się jeszcze bardziej przytulne. Marek
zaproponował jej zaliczkę. Widział jak bardzo się krępuje przyjmując od niego
prezenty.
- Będziesz miała na podstawowe wydatki, a przy
pensji potrącimy te kilka setek – przekonywał. – Przecież musisz mieć jakieś
pieniądze choćby na bilety. Chyba nie chcesz znowu maszerować na tym mrozie?
Pod
ciężarem takich argumentów poddała się.
Z
pierwszego zlecenia wywiązała się na medal. Marek był pełen podziwu i chwalił
ją. Wykaz był bardzo jasny i czytelny. Każdy rok wyróżniony innym kolorem. Bez
problemu mógł się teraz pochylić nad przyszłorocznym budżetem. Kolejne zlecenia
już nie były takie pracochłonne. To pozwalało jej na skupienie się przy pisaniu
obu prac dyplomowych i na pierwsze przymiarki w projektowaniu strony
internetowej. Jeszcze przed wigilią pokazała Markowi projekt. On musiał go
zaakceptować, bo o niczym nie chciała decydować sama mimo, że dał jej wolną
rękę. Spodobał mu się.
W pewien
śnieżny, grudniowy poniedziałek pojechała do firmy. Uprzedziła o tej wizycie
Marka i teraz siedzieli w jego gabinecie popijając gorącą kawę.
- Żeby wszystko miało ręce i nogi, powinieneś
wygospodarować jakieś pomieszczenie i wstawić do niego kilka wieszaków. Będę
musiała jeździć do magazynów i wybierać kreacje. Zrobię zdjęcia i wstawię na
stronę wraz z proponowaną ceną. Jednak to z firmy będą wysyłane do klientów.
Potrzebowałabym co najmniej dwóch ludzi. Kogoś, kto będzie ze mną jeździł do
magazynów i osobę tu na miejscu do pakowania odzieży i wysyłki. Ale na razie to
melodia przyszłości. Na teraz będzie niezbędny tylko kierowca, bo magazyny są za
miastem, a mnie byłoby trudno tam dotrzeć.
- O to się nie martw Ula. Dostaniesz kierowcę.
Mamy ich tu dosyć i jeden z nich może być do twojej dyspozycji. Nawet aparat
fotograficzny dostaniesz – uśmiechnął się do niej szeroko. – Zaczynam wierzyć,
że ta sprzedaż przez internet naprawdę wypali i przyniesie całkiem niezły zysk,
a przede wszystkim opróżnimy dzięki niej magazyny.
- Nie podjęłabym się niczego jeśli nie
wierzyłabym w powodzenie i sukces przedsięwzięcia. Jestem w stu procentach
przekonana, że tak właśnie będzie. – Pokręcił głową z podziwem.
- Jesteś niesamowita Ula, wiesz? A jak pisanie
pracy? Dużo ci zostało?
- Już nie tak bardzo. Muszę jeszcze zaliczyć
kilka wizyt w bibliotece i będę finiszować. Cieszę się, że poszło tak sprawnie.
Znowu dzięki tobie, bo gdyby nie twój laptop pewnie do tej pory napisałabym
niewiele, bądź nawet nic. Będę miała więcej czasu na przygotowanie się do
obrony.
- U lekarza byłaś?
- Byłam. Podziękuj Ani w moim imieniu, bo jest
naprawdę dobry, a przy tym bardzo miły. Sama bym to zrobiła, ale nie ma jej
dzisiaj. Lekarz zrobił mi USG i przepisał witaminy. Poród przewidział na połowę
maja – zasmuciła się. – Tata miał rację. Będę się bronić z niemowlęciem przy
piersi.
- O to się nie martw Ula. Przecież to dziecko
będzie miało dwóch wspaniałych wujków, którzy się nim zajmą w czasie, kiedy
mamusia będzie walczyć o tytuł magistra ekonomii.
Uśmiechnęła
się blado.
- Ty zawsze wiesz jak mnie pocieszyć i
zmotywować.
- Bo jestem pewny, że dasz sobie radę, a my
pomożemy. Nie myśl już o tym, bo zaraz dzwonię po kierowcę. Niech tu przyjdzie
to dogracie szczegóły.
Zbliżała
się wigilia i święta. Na samą myśl łzy cisnęły jej się do oczu. Po śmierci mamy
to ona wspólnie z rodzeństwem ją przygotowywała. Tata zawsze zajmował się
rybami. Ona ich nie jadła, bo była uczulona. Do jej obowiązków należało
zrobienie pierogów z grzybami, pieczenie ciast i zupa grzybowa. Mała Betti
zawsze wylizywała miskę po maku i serze. Jasiek stroił choinkę. Zaszlochała.
Już nigdy nie będzie spędzać świąt ze swoją rodziną. Już nigdy nie przytuli
swojej małej siostrzyczki i nie uściska brata. Tęskniła za nimi. Nawet za tatą,
choć powiedział jej tyle przykrych słów. Zdziwiła się, że przez ten czas
spędzony z dala od Rysiowa ani raz nie wspomniała o Bartku. Wykasowała go ze
swojej pamięci tak jakby nacisnęła w komputerze przycisk „delete”, jakby nigdy
nie istniał.
Dwa dni
przed wigilią zadzwonił Marek i poprosił ją, żeby przyjechała do firmy.
- Zawsze organizujemy firmową wigilię. Będą
drobne upominki i życzenia. Potem odwiozę cię do domu, bo mam coś dla ciebie.
Nic ci jednak nie powiem, bo to niespodzianka. Będziesz? Wszystko zacznie się o
dziesiątej w konferencyjnej.
- Przyjadę. Dziękuję za zaproszenie.
Sala
konferencyjna pękała w szwach. U szczytu stołu stał prezes wraz z małżonką i
składali całej załodze świąteczne życzenia. Przypomniał też o premiach na
kontach pracowników. Potem składano sobie życzenia indywidualnie. Oprócz Ani i
Ali, z którymi zdążyła się już zaprzyjaźnić Sebastian i Marek nie omieszkali
pożyczyć jej na te święta.
- Życzymy ci Ula wszystkiego najlepszego. Szczęśliwego
porodu, zdrowego maluszka i pomyślnej obrony. Trzymamy obaj za ciebie kciuki. Chcę
cię też przedstawić mojemu ojcu, bo nie zna cię jeszcze, a jedynie opowiadałem
mu o tobie. Chodźmy.
Krzysztof
Dobrzański onieśmielił ją nieco, gdy wychwalał jej pomysł z internetem.
- Bardzo się cieszę pani Urszulo, że niedługo
przyjmiemy tu panią na stałe. Myślę, że ma pani świeże podejście do tego
skostniałego, firmowego schematu i wierzę, że jeszcze wiele świetnych pomysłów
na usprawnienie pracy w firmie a co za tym idzie, zwiększenie jej zysków,
przyjdzie pani do głowy.
Pod
wpływem tych komplementów pod jej adresem rumieniła się jak pensjonarka
dziękując prezesowi za przychylność i wiarę w jej umiejętności. O dwunastej
ruszyli w stronę jej mieszkania. Zaparkował przed budynkiem i pomógł jej
wysiąść. Z bagażnika wyciągnął coś owiniętego w folię. Już w domu zaczął
rozpakowywać a jej oczom ukazał się najpiękniejszy stroik jaki w życiu
widziała.
- Pomyślałem, że to będzie miły, świąteczny
akcent. Na choinkę nie masz tu miejsca a stroik nie zajmie go wiele.
- Jest naprawdę piękny. Bardzo ci dziękuję.
Zaparzyła
im kawy i kiedy usiedli przy ławie powiedział.
- Niestety wigilię i pierwszy dzień świąt będę
musiał spędzić u rodziców, ale w drugi zawitamy tutaj z Sebastianem. Przygotuj
nam coś smacznego, bo nie wykpisz się tak łatwo. Przykro mi tylko, że będziesz
tu sama jak palec.
- Nie przejmuj się. W wigilię rano pojadę do
Rysiowa. – Zdumiony spojrzał na nią.
- Do Rysiowa? Przecież ojciec nie wpuści cię
za próg.
- Mam tego świadomość. Marek. Chcę jechać na
cmentarz, na grób mamy. Jak pojadę rano to ich jeszcze tam nie będzie. Mam
trochę rzeczy dla Betti i Jaśka. Poproszę sąsiadkę. Może zgodzi się im je
przekazać. Tęsknię za nimi – zadrżał jej głos a w oczach pokazały się łzy. –
Westchnął ciężko.
- Wiem Ula, wiem… To na pewno bardzo trudny
dla ciebie czas, ale musisz być silna. Trochę stanęłaś na nogi, a z czasem
będzie coraz lepiej. Powinnaś myśleć pozytywnie – dopił kawę i wstał z fotela.
– Będę się zbierał. Muszę jeszcze zajrzeć do rodziców. Trzymaj się i pamiętaj,
że w drugi dzień świąt jesteśmy u ciebie.
Wyszła z
domu bardzo wcześnie rano. Jeszcze było ciemno. Dojechała do centrum, by
przesiąść się na pierwszy tego dnia autobus do Rysiowa. Dla rodzeństwa wiozła
zapakowane w kolorowy papier prezenty. Był prezent i dla taty, chociaż nigdy
miał się nie dowiedzieć, że to od niej. Zmieniła zdanie i postanowiła nie
angażować sąsiadki. Nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, że była w Rysiowie.
Kiedy dotarła pod bramę rodzinnego domu było kilka minut po godzinie szóstej.
Weszła cicho i oparła reklamówki z prezentami o wejściowe drzwi, po czym szybko
oddaliła się w stronę cmentarza. Nie mogła spędzić na nim za dużo czasu.
Wkrótce zacznie robić się jasno, a ona chciała jak najlepiej wykorzystać
ciemność poranka. Zapaliła znicze, a na środku ustawiła doniczkę z
chryzantemami. Uklękła na zimnej, betonowej obmurówce i zapatrzyła się w
zdjęcie mamy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że po jej policzkach
nieprzerwanym strumieniem płyną łzy. – Jeśli gdzieś tam jesteś, to wiesz, co
się stało – szeptała – i wiesz, że nie mogłabym pozbyć się tego dziecka. Ono
nie jest niczemu winne. Nie prosiło się na świat. Jest jeszcze malutkie, ale ja
już kocham je całym sercem. Myślałam, że tata zrozumie, a zamiast tego wyrzucił
mnie z domu. Dla mnie nie ma już do niego powrotu. Zależy mi tylko na Betti i
Jaśku. Nie wiem jak dają sobie radę beze mnie. Czuwaj nad nimi mamusiu i czuwaj
nade mną. Kocham cię.
Podniosła
się z klęczek i wytarła mokrą od łez twarz. Musiała już wracać, bo niebo
jaśniało. Nie chciała spotkać nikogo, kto mógłby donieść jej ojcu, że tutaj
była. Nie chciała, by wiedział o tym, co się z nią dzieje. Może kiedyś zrozumie
swój błąd, może kiedyś jej wybaczy…?
Szybkim
krokiem pokonała odległość od cmentarza do przystanku. Musiała trochę poczekać.
Po paru minutach przyjechał autobus. Wsiadła do niego i zajęła miejsce przy
oknie. Oprócz niej jechały tylko dwie osoby. Wtuliła twarz w ciepły, futrzany
kołnierz nowego płaszcza. Pojazd mijał znane jej doskonale miejsca, a ona znów
zalewała się łzami.
Była
godzina dziewiąta rano, gdy do drzwi Cieplaków zapukała Dąbrowska.
Zniecierpliwiona, że tak długo nikt jej nie otwiera zaczęła krzyczeć.
- Panie Józku, panie Józku, no niechże pan
otworzy! Mikołaj już u was był!
Po chwili
usłyszała szczęk zamka i w drzwiach pojawił się Cieplak.
- Co też pani wygaduje? Jaki Mikołaj?
- A taki – wskazała dłonią na stojące
reklamówki. – Ja też mam coś dla was – bezceremonialnie wepchnęła się do środka
omijając stojącego w drzwiach Józefa. On zabrał torby i wszedł z nimi do
kuchni. Tam dwójka jego dzieci kończyła jeść śniadanie. Położył pakunki na
stole.
- Dziwne – mruknął. – Prezenty? Dla nas? Od
kogo?
Dąbrowska
przysiadła na brzegu krzesła i nikogo nie pytając nalała sobie herbaty.
- No niechże pan otwiera. Ciekawe, co to?
Zajrzał do
pierwszej i wyciągnął paczkę owiniętą ozdobnym, świątecznym papierem. Na
dołączonej do niej małej kartce wydrukowano „Wesołych świąt Beatko”.
- To dla ciebie Betti. Otwórz. A ta? To dla
Jaśka. Proszę synu. Ta trzecia to pewnie dla mnie – zanim skończył mówić usłyszał
radosny pisk Betti.
- Jakie piękne! Zobaczcie! Czapka! Szalik!
Rękawiczki! I ta piękna kurtka! Napiszę kartkę do Mikołaja i podziękuję, bo
jest bardzo, bardzo dobry – szczęśliwe oczy dziewczynki śmiały się radośnie do
wszystkich. – A co ty dostałeś Jasiek?
- Ja dokładnie to samo. Kurtka super.
Popatrzcie jaka ciepła. Puchowa. Czapka też niezła.
- A ja dostałem koszulę i spodnie. Bardzo
porządne. Nadal nie wiemy jednak, kto jest tym darczyńcą. Zadziwiające.
- Szczęściarze z was, ale nie zazdroszczę. Dostałam
wczoraj paczkę z Niemiec. Od Bartusia. Nie mógł przyjechać na święta, ale
przysłał dużo wspaniałości. Przyniosłam wam trochę słodyczy i kawę, bo tej
przysłał sporo.
- Dziękujemy pani Dąbrowska. Nie trzeba było.
- Trzeba, trzeba. Dzieciaki na pewno zjedzą
trochę słodyczy, prawda? – pogładziła małą po głowie. – A Ula? Nie odzywała
się? Co ona sobie wyobraża tak zostawić rodzinę i uciec. Serca nie ma.
Niewdzięcznica.
- Nieważne pani Dąbrowska. Naprawdę nieważne.
To już nie jest temat do rozmów w tym domu. Mam jeszcze dwoje dzieci, którymi
muszę się zająć.
- To ja będę już szła. Wesołych świąt dla
wszystkich. Do widzenia.
Po jej
wyjściu kazał dzieciakom zabrać prezenty i iść do swoich pokoi. Trzeba było
przygotować skromną wigilię. Westchnął ciężko i zabrał się za obieranie ryb.
Betti
siedziała u Jaśka w pokoju i mówiła przyciszonym głosem.
- A ja wiem od kogo te prezenty. To wcale nie
od Mikołaja, ale od Ulci. Była tutaj i podrzuciła je. – Jasiek uśmiechnął się
pod nosem.
- Sprytny z ciebie dzieciak. Ja też tak
pomyślałem, ale nie chciałem nic mówić przy tacie. Ona i o nim pamiętała, choć
bardzo ją skrzywdził. Ciekawy jestem, gdzie ona się teraz podziewa. Nawet nie
wiem, czy ma gdzie mieszkać. Może waletuje w jakimś akademiku? Ciekawe skąd
miała pieniądze na takie prezenty? Sporo musiały kosztować. Betti, nic tacie
nie mów o naszych podejrzeniach. Zdenerwujesz go tylko i będzie zły.
Przejdziemy się na cmentarz. Jeśli będą palić się znicze, a w doniczce będą
chryzantemy, to będzie dowód na to, że tu była. Pamiętasz, że zawsze w wigilię
kupowała mamie doniczkę z żółtymi chryzantemami? Ubierz się teraz w te nowe
rzeczy i pójdziemy.
Wróciła do
domu kompletnie rozbita. Nie była w stanie przygotować czegokolwiek. Zrobiła
sobie tylko gorącej herbaty z cytryną. Przepłakała do południa. W końcu zwlekła
się z wersalki. Pomyślała, że powinna jednak czymś się zająć, by odgonić te
przykre myśli. Upiekła sernik i makowiec. Zrobiła też trochę sałatki i
zamarynowała pieczeń. Chłopaki zapowiedzieli się na drugi dzień świąt i musiała
im coś dać jeść. Na parę godzin zapomniała o swojej rodzinie, ale natrętne
myśli powróciły, gdy wyszła z uprzątniętej już kuchni. Czy od teraz zawsze
będzie sama spędzać wigilię? Bez nich? Ciekawe, czy znaleźli prezenty? Betti na
pewno ucieszy się z nowej kurtki. Jasiek też. Od tak dawna ojciec nie kupował
im żadnej odzieży i winą za to obarczał ją. Kupując prezenty w jakiś sposób
zrekompensowała im te braki. Teraz pewnie siedzą przy stole i jedzą kolację.
Betti śpiewa kolędy, a Jasio jej wtóruje. Tak bardzo chciała z nimi tam być.
Uściskać ich i przytulić. Obejrzeć nowe rysunki siostry i posłuchać o szkolnych
perypetiach brata. Ta tęsknota była nie do zniesienia. Wtuliła twarz w poduszkę
i zaniosła się rozpaczliwym szlochem.
Ktoś
zadzwonił. Nerwowo wytarła mokre policzki i podeszła do drzwi. Drżącym od
płaczu głosem spytała. – Kto tam?
- To ja Ula, Marek. Otwórz.
- Marek…? – szybko przekręciła klucz w zamku i
otworzyła drzwi. Kolejny raz zobaczył ją płaczącą i zgnębioną. Wszedł do środka
i zdjął płaszcz.
- Ulaaa…, - przytulił ją do siebie – nie można
się tak zadręczać. – Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł jej twarz. –
Czułem, że ta wizyta w Rysiowie rozbije cię emocjonalnie dlatego przyjechałem.
Posiedzę z tobą trochę, dobrze? – Prawie niezauważalnie kiwnęła głową na znak
zgody i pociągnęła nosem.
- Dobrze… Zaraz zrobię ci kawy. Upiekłam też
ciasto. Zjesz?
- Kawałek zjem, ale nie za dużo, bo najadłem
się nieprzyzwoicie na wigilijnej kolacji. Rodzice przesyłają ci świąteczne życzenia,
i trochę smakołyków. Proszę, – podał jej wypełnioną po brzegi siatkę –
powkładaj do lodówki. Jadłaś coś w ogóle?
- Nie… Tylko rano śniadanie. Nie miałam
apetytu.
- W takim razie ty usiądź, a ja naszykuję.
Jest trochę domowej kiełbasy i swojski pasztet. Co wolisz?
- Może kanapkę z pasztetem. Dziękuję, że
przyjechałeś…
- Nie ma za co. Naprawdę. Czułem w kościach,
że ci źle i ciągnęło mnie tutaj. Sobie ukroję kawałek makowca. Uwielbiam mak.
Proszę bardzo. – Postawił przed nią talerzyk z kanapkami i kubek z herbatą. On
raczył się kawą i świeżo upieczonym ciastem. – Pycha. Już widzę minę Seby jak
to spróbuje. Znowu będzie w raju.
Rozmowa z
nim sprawiła, że poczuła się lepiej. Opowiedział jej trochę o sobie. Opowiedział
o Paulinie i Alexie.
- Nie sprawiają miłego wrażenia. Widziałam ich
kilka razy w firmie. On chodzi chmurny i wiecznie zły, a ona wygląda jakby
miała przerośnięte ego. Jej nos niemal ociera się o sufit. – Roześmiał się.
- Trafne spostrzeżenia. On uważa się za
geniusza ekonomii, ona za chodzący ideał, choć jednemu i drugiemu daleko do
tych wzorców.
- Jak ty z nią wytrzymałeś tyle lat? Godne
podziwu. Naprawdę.
- Sam sobie się dziwię Ula. Chyba w jakiś
sposób byłem na nią zaprogramowany, bo od kiedy pamiętam zawsze w moim domu
mówiono, że ja i ona jesteśmy dla siebie stworzeni. Z biegiem lat coraz
bardziej uświadamiałem sobie, że jednak tak nie jest. To musiało się skończyć
rozstaniem. Najbardziej z tego faktu ucieszył się jej brat. Nie znosimy się
organicznie, a on ciągle robi mi pod górkę i utrudnia pracę jak może. Uważaj na
niego, bo potrafi być naprawdę złośliwy.
Przegadali
prawie do północy. W końcu Marek widząc, że Uli kleją się oczy wstał z fotela.
- Pojadę. Za chwilę uśniesz. Zmęczona pewnie
jesteś. Widzimy się pojutrze i liczymy obaj na super wyżerkę.
Po raz
pierwszy dzisiaj uśmiechnęła się szeroko.
- I taka będzie. Nie będę wam żałować. Jedź
ostrożnie. Ślisko jest.
- Będę uważał a ty wyśpij się do porządku i
nie martw się już. Zobaczysz, że jeszcze wszystko się ułoży. Musisz sobie dać
czas, on zrobi co trzeba. Dobranoc Ula.
- Dobranoc – wyszeptała zamykając za nim
drzwi.
ROZDZIAŁ 5
W pierwszy
dzień świąt obudziła się późno. Było dobrze po jedenastej, a ona widocznie
potrzebowała tego snu. Pokręciła się trochę po mieszkaniu przygotowując na
następny dzień przysmaki dla chłopaków. Później zasiadła do komputera, żeby
trochę dopieścić stronę internetową dotyczącą sprzedaży kolekcji.
Zaprojektowała również wzór ulotki. Postanowiła, że nagra go na płytkę i
zaniesie do punktu z kolorowym xero. Tysiąc sztuk powinno wystarczyć. Weźmie
fakturę na firmę. Kiedy myślała o ich dystrybucji przyszło jej do głowy, że
poprosi o to ludzi z roku. Mieszkają w różnych częściach miasta i na pewno nie
odmówią. Ona wielokrotnie pomagała wielu z nich. Była dobrej myśli. Z kierowcą
umówiła się na czwarty dzień stycznia. Pojedzie do magazynów i wybierze
najpiękniejsze kreacje, wszak zbliża się okres karnawału i na pewno znajdą się
chętne klientki. W połowie stycznia miała też wizytę kontrolną u ortodonty. Już
za długo nosiła ten szpecący aparat. Może wreszcie ją z niego uwolni?
Obie prace
magisterskie były już prawie skończone. Czekała ją jeszcze korekta i
dopieszczenie szczegółów. Poprosi Marka o zgodę, żeby mogła je wydrukować w
firmie i zaniesie do introligatora. Nie znała jeszcze terminów obrony.
Wiedziała tylko, że obie przewidziane są na czerwiec. Powiedzą pewnie w
kwietniu lub w maju. Maj… To wtedy urodzi się jej dziecko. Cieszyła się, że
okres mdłości ma już za sobą. Nadal była bardzo szczupła. Brzuszek trochę
urósł, ale jak na piąty miesiąc nie był tak bardzo widoczny. Zdecydowanie
zaokrągliły jej się piersi. Były też wrażliwsze na dotyk. Już przywykła do
myśli, że zostanie matką i zaczęła się cieszyć przyszłym macierzyństwem. Miała
tylko nadzieję, że dziecko urodzi się zdrowe i będzie do niej podobne. Szkoda,
że nie może podzielić się tą radością ze swoją rodziną. - Gdyby tata był inny…, - westchnęła – ale jest jaki jest i to już się nie zmieni.
W drugi
dzień świąt już od rana przygotowywała się na wizytę Marka i Seby. Włożyła na
siebie nieco luźniejszą sukienkę z dzianiny i upięła w kok włosy. Przyjrzała
się sobie w lustrze. – Jak dostanę
następną wypłatę zainwestuję w szkła kontaktowe i nowe okulary – obiecała
sobie. Rzeczywiście te, które nosiła teraz nie wyglądały dobrze. Były wielkie i
ciężkie. Zostawiały swój ślad na nosie. – Może
podetnę włosy? – zastanawiała się. – Są
takie nijakie. Ni to rude, ni brązowe… Beznadziejne i zdecydowanie za długie.
Na tych
rozmyślaniach zeszło jej do południa. Marek i Sebastian pojawili się niemal
równocześnie. Byli w świetnych nastrojach i swoją wesołością zarazili i ją.
Pomogli rozciągnąć jej stół, który nakryła białym obrusem ustawiając na nim
przygotowane potrawy. Kolejny raz pałaszowali ze smakiem chwaląc pod niebiosa
jej talent kulinarny. Reszta dnia upłynęła na wesołych opowieściach z czasów
dzieciństwa i czasów szkolnych. Opowiadali jej zabawne historyjki zaśmiewając
się przy tym do rozpuku. Przed wyjściem zapakowała im jeszcze po wielkim kawale
każdego z ciast. Sama i tak nie dałaby rady ich zjeść. Kiedy już sobie poszli
pomyślała, że jednak ma dużo szczęścia w życiu, a już na pewno ma szczęście do
dobrych przyjaciół. Ci dwaj byli tego najlepszym dowodem. Uwielbiała ich.
Czwartego
stycznia zabrała aparat i wraz z kierowcą, który przyjechał po nią udała się do
magazynów. Miała problem z wyborem kreacji. Chciała wybrać te najpiękniejsze,
ale wszystkie, które zobaczyła były wręcz zjawiskowe. Wybrała dziesięć i
zrobiła im zdjęcia. Zapakowali je ostrożnie do bagażnika. Nie martwiła się, że
się pobrudzą, bo każda z sukien posiadała foliowy pokrowiec chroniący przed
brudem i kurzem. Wiedziała, że Marek przygotował pomieszczenie na nie
wyposażając je w spory stół mający posłużyć do pakowania i wieszaki.
Skorzystała
z firmowego komputera i umieściła na stronie zdjęcia sukienek. Teraz
pozostawało tylko czekać na odzew. Jutro miała seminarium i postanowiła
uruchomić swoich kolegów i koleżanki do roznoszenia ulotek.
Do końca
tygodnia sprzedano siedem karnawałowych kreacji. W piątek kolejny raz
odwiedziła magazyny i tym razem zabrała podwójną ilość. Uśmiechnięta od ucha do
ucha wkroczyła do gabinetu Marka.
- Widziałeś sprzedaż? – spytała już na
wstępie. – Na razie poszło siedem sztuk, ale rozkręcamy się. Piętnaście tysięcy
na tydzień, to całkiem niezła sumka, prawda?
- Widziałem Ula i jestem tym absolutnie
zaskoczony, bo nie spodziewałem się zysków tak szybko. Jesteś genialna. A
zmieniając temat, to mam dla ciebie kilka drobiazgów do roboty. Weźmiesz?
Zawiozę cię do domu. Nie będziesz dźwigać.
- Pewnie. Na razie mam luz i ciągle siedzę w
internecie obserwując naszą stronę.
Ruszyli
wolno spod firmy. Były godziny szczytu więc nie jechali zbyt szybko. Niemal na
każdym skrzyżowaniu łapało ich czerwone światło. Czekając na zielone Marek
rozglądał się ze zdumieniem. Na każdym słupie, przystanku i niektórych
witrynach sklepowych zauważał ich ulotki.
- Nie do wiary Ula. Kiedy ty to zdążyłaś
porozwieszać? Są niemal w całym mieście. – Roześmiała się.
- To nie ja. Nie mam aż tak dobrej kondycji.
Poprosiłam kolegów z roku. W ten sposób mogli mi się odpłacić, bo
niejednokrotnie ratowałam ich na wykładach, czy przy zaliczeniach. Trochę mają
mi do zawdzięczenia i zgodzili się na ten rodzaj rewanżu. Pomyślałam, że to
będzie najlepsza forma dystrybucji, bo każdy z nich mieszka w innej części
miasta.
Pokręcił
głową z podziwem. Lubił myśleć, że ta noc kiedy ją spotkał okazała się dla
niego i dla firmy przełomowa. Ona naprawdę miała talent i to nie jeden. Każdego
dnia potrafiła go czymś zaskoczyć. Pomysły wyskakiwały z jej głowy jak
fajerwerki, a każdy lepszy od poprzedniego. Udowadniała mu, że w ekonomii nie
ma miejsca na chaos. To nauka ścisła wymagająca uporządkowanych schematów.
Jeśli będzie utrzymywał jasność i przejrzystość w dokumentach wszystkie
czynności następne będą o niebo prostsze, kiedy przyjdzie mu z nich korzystać.
Brał sobie te wskazówki do serca, bo rzeczywiście potwierdzało się to wszystko,
o czym mówiła.
- Kiedy idziesz do lekarza? – spytał ni z
gruszki ni z pietruszki. Zdziwiło ją to pytanie tak bardzo oderwane od tematu
ulotek.
- We wtorek w przyszłym tygodniu. Dlaczego
pytasz?
- Chciałbym z tobą pójść. – Zatkało ją. Nie
rozumiała.
- Ale po co? To dość dziwna prośba musisz
przyznać. Pójdziesz tam ze mną jako kto? Kolega, przyjaciel, chłopak, mąż?
- Wiem Ula, ale chciałbym zobaczyć tego
maluszka. Nie wiem jak mam ci to wytłumaczyć. Sam nie bardzo rozumiem tę nagłą
chęć zobaczenia twojego dziecka. Mogę nawet powiedzieć, że tego zapragnąłem.
Dziwne i słyszę jak to brzmi, ale nie potrafię tego lepiej wyjaśnić. Zgodzisz
się?
- To trochę krepujące – wybąkała zawstydzona.
- Nie zapominaj, że ja widziałem cię już w
bieliźnie. Nawet pomagałem Mirkowi cię rozbierać, gdy chciał wsadzić cię do
wanny.
- Gdybym była przytomna nigdy bym na to nie
pozwoliła. No dobra… Niech ci będzie, jeśli odczuwasz taką potrzebę oglądania
mojego brzucha to się zgadzam, choć nadal uważam, że to dziwaczna prośba.
Jesteś jakimś fetyszystą? Grawiditofilikiem? Napawasz się widokiem brzuchów
ciężarnych kobiet?
- Ula! O co ty mnie posądzasz? Interesuje mnie
tylko brzuch jednej ciężarnej. Ten brzuch – przyłożył do niego dłoń i zaczął
pieszczotliwie. – No jak tam malutki? Dobrze ci w brzuszku? Rośnij maleństwo,
bo twoja mama nie może już się ciebie doczekać. - Wstrząsnął nią szloch.
Spojrzał na nią zdezorientowany. – Powiedziałem coś nie tak?
- Nie… Powiedziałeś wszystko na tak…, ale to
od Bartka powinnam usłyszeć te słowa nie od ciebie.
- Myślałem, że już zapomniałaś o nim… -
powiedział nieco zbity z tropu.
- Bo tak jest. Dla mnie przestał istnieć już
tego dnia, kiedy musiałam odejść z własnego domu.
- Nie myśl o tym Ula. Przecież masz nas a my
zawsze cię wesprzemy i pomożemy. Wiem, że to nie to samo, co prawdziwa rodzina,
ale jak to mówią jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Tego dnia
po raz pierwszy poczuła ruchy dziecka. Siedziała przy laptopie i nagle poczuła
lekkie kopnięcie. Uśmiechnęła się uszczęśliwiona. – Żyjesz maleństwo, żyjesz. Kocham cię.
We wtorek
przed dwunastą podjechał na Raszyńską. Kończyła się ubierać, kiedy zadzwonił do
drzwi.
- Jesteś gotowa?
- Prawie. Mam do ciebie jeszcze prośbę. Jak
wyjdziemy od ginekologa koniecznie muszę podjechać do ortodonty. Ostatnio
obiecał mi, że ściągnie to żelastwo z zębów. Bardzo bym się chciała od niego
uwolnić. Postanowiłam też zmienić okulary. Te są okropne, ale jeśli nie masz za
wiele czasu, to do optyka pójdę sama.
- Nie ma sprawy. Nie mam nic pilnego i
podwiozę cię. Chodźmy.
Trochę
dziwnie się czuł czekając w poczekalni pełnej ciężarnych kobiet. W końcu
wywołano Uli nazwisko i razem z nią wszedł do gabinetu. Spytał, czy może jej towarzyszyć.
Lekarz nie miał nic przeciwko temu i nawet nie zapytał kim dla niej jest.
Przysiadł na metalowym, obrotowym taborecie stojącym obok kozetki lekarskiej i
wpatrzył się w monitor.
Lekarz
najpierw rozprowadził żel i skupił uwagę na ekranie. W końcu rzekł.
- Wygląda na to, że wszystko jest w najlepszym
porządku. Dziecko rozwija się prawidłowo. Serce też bije normalnie. Proszę
posłuchać. Nacisnął jakiś przycisk i usłyszeli miarowy stukot. Ula uśmiechnęła
się uszczęśliwiona. Na Marka twarzy też wykwitł uśmiech.
- Chce pani znać płeć? Właśnie się przekręciło
i dobrze ją widać.
- Tak. Proszę mi powiedzieć.
- To dziewczynka. Zdecydowanie dziewczynka. –
Poleciały jej łzy. Będzie miała córeczkę. Śliczną, małą Basię. Tak postanowiła
ją nazwać. Nazwać na cześć babci Sebastiana, Barbary Olszańskiej, bo dzięki
niej miała teraz dom. I chociaż nie miała szczęścia, żeby ją poznać, to
wiedziała, że gdyby ona żyła polubiłyby się.
Lekarz
podał jej kłąb ligniny. Wytarła brzuch i naciągnęła na niego bluzkę.
- Widzimy się za miesiąc. Proszę nadal trzymać
dobrą formę. Jeść dużo owoców i pić soki. Jeśli będzie pani zdyscyplinowana
szczęśliwie sprowadzimy to maleństwo na świat.
Opuścili
przychodnię i skierowali się na parking. Marek był jakiś dziwnie milczący.
Trochę ją to zaniepokoiło.
- To chyba nie był jednak dobry pomysł, żebyś
poszedł na to USG ze mną. Nic nie mówisz i wyglądasz na wstrząśniętego. –
Przystanął i spojrzał na nią. Ze zdumieniem zauważyła gromadzące się w jego
oczach łzy. – Rany boskie… co ci jest? – spytała przerażona. Roześmiał się
nerwowo.
- Nic Ula. Naprawdę nic. Wzruszyłem się jak
zobaczyłem to maleństwo. Ona będzie śliczna. Zobaczysz. A ja zrobię wszystko,
żeby nie zabrakło jej ptasiego mleka.
- Ty? Dlaczego? Ty nie masz żadnych zobowiązań
wobec mojego dziecka?
- Wiem…, - wyszeptał – ale chyba chciałbym
mieć. – Jej oczy robiły się coraz większe i wpatrywały się w niego z napięciem.
- Nie rozumiem… Co chcesz przez to powiedzieć?
- Tylko to, że stałaś się kimś bardzo ważnym w
moim życiu i twoje dziecko również. Obiecaj mi, że pozwolisz mi się wami
zaopiekować, gdy ono przyjdzie na świat.
- Przecież już to robisz. Opiekujesz się mną
od momentu, gdy zabrałeś mnie z tego korytarza i wierz mi, że jestem ci za to
bardzo wdzięczna. Wyglądał na pogubionego.
- Chyba źle się wyraziłem. Odłóżmy tę rozmowę
na lepszy moment, dobrze? Teraz nie bardzo wiem jak mógłbym ci to lepiej
wyjaśnić. Jedźmy do tego ortodonty.
Wyszła z
gabinetu cała w skowronkach i z szerokim, wdzięcznym uśmiechem podeszła do
Marka.
- I jak? O wiele lepiej, prawda?
Patrzył na
jej uśmiechniętą buzię jak zahipnotyzowany.
- Słodki Jezu! Masz zupełnie inną twarz! Ty, a
jakby nie ty. Jesteś… Dobry Boże… Jesteś piękna. Nie do wiary jak bardzo byłaś
zmieniona przez to żelastwo. Dobrze, że się go pozbyłaś. Jak cię Sebastian
zobaczy, to chyba padnie z wrażenia.
Mocno
zażenowana spojrzała mu w oczy.
- Nie przesadzaj… mam lustro w domu i wiem jak
wyglądam. To co? Jeszcze optyk został i wreszcie będę mieć i to z głowy.
Założenie
soczewek sprawiło jej trochę kłopotu, ale wreszcie udało się umieścić je na
swoim miejscu. Patrzył na nią i nie mógł się nadziwić tej metamorfozie.
Soczewki spowodowały, że jeszcze bardziej pogłębił się błękit jej oczu. Były
śliczne. Duże, chabrowe, okolone wachlarzami długich i gęstych rzęs i tak
ujmująco dobre i szczere. Urzekły go. Już nie patrzył na nią jak na
przyjaciółkę. Patrzył na nią jak na kobietę. Na bardzo piękną kobietę. Powoli
zaczęło do niego docierać, że to, co wcześniej brał za przyjaźń już nią nie
było. Bez wątpienia zakochał się w niej. To był proces, bo najpierw ulitował
się nad jej trudnym położeniem i współczuł, potem zaczął podziwiać jej
intelekt, a teraz to wszystko przekształciło się w fascynację jej nietuzinkową
i wręcz powalającą urodą. Westchnął i kolejny raz obrzucił ją zachwyconym
spojrzeniem.
Nie
zdawała sobie kompletnie sprawy z tego, że on czuje do niej coś więcej niż
przyjaźń. Zauważyła wprawdzie zmianę w jego zachowaniu, ale nie wiązała tego z
niczym dotyczącym jej osoby. Dokupiła jeszcze lekkie twarzowe okulary i etui do
nich. Mogli wracać.
- Mam obiad. Wystarczy go tylko podgrzać –
powiedziała mu już w samochodzie – mam nadzieję, że jesteś głodny i dasz się
skusić?
- Dziękuję Ula. Chętnie zjem.
Przez całą
drogę do domu nie odezwał się już więcej. Trochę niepokoiło ją to milczenie,
ale nie dociekała. Może sam jej powie o co chodzi.
Podgrzała
zupę ogórkową i gołąbki. Jadł nie odzywając się słowem. Nie wytrzymała w końcu
i powiedziała.
- Marek. Odkąd wyszliśmy od ginekologa
zachowujesz się dziwnie. O co chodzi? Powiedz mi, bo zaczynam się martwić.
Jeśli masz mi coś do zarzucenia to lepiej będzie jak wyrzucisz to z siebie. Nie
chcę tu siedzieć i zachodzić w głowę, co się stało. Wiesz dobrze, że zależy mi
na naszej przyjaźni najbardziej na świecie i nigdy nie chciałabym dożyć
momentu, że przestaniesz mnie lubić.
Wytarł
usta serwetką i popatrzył na nią ze smutkiem.
- Nie martw się. Ja nigdy nie mógłbym przestać
cię lubić, ale obawiam się, że to chyba mi już nie wystarcza.
- Na litość boską Marek, dlaczego mówisz w
taki dwuznaczny sposób? Tak zawoalowany? Nie możesz mi powiedzieć wprost, o co
chodzi? Wiesz dobrze jak cenię sobie szczerość.
- To bardzo trudne Ula. Trudne dlatego, że
boję się jak zareagujesz na to, co chciałbym ci powiedzieć.
- Zapewniam cię, że bez względu na to, co
usłyszę zawsze będę po twojej stronie. Mów.
- No dobrze… - wziął głęboki oddech i milczał
przez chwilę. – Pamiętasz jak nie potrafiłem ci wyjaśnić, dlaczego tamtego
nieszczęsnego wieczora zabrałem cię z tego korytarza i pomogłem ci wyzdrowieć?
– Kiwnęła potakująco głową.
- Pamiętam.
- Nie rozumiałem sam siebie. Nigdy w życiu nie
przytrafiło mi się nic podobnego. To był impuls Ula. Byłaś taka biedna,
rozgorączkowana. Po prostu skulone w sobie nieszczęście. Nie mogłem nie
zareagować. Przekopałem twój plecak i znalazłem indeks. Byłem zdumiony i już
wiedziałem, że musi tkwić w tobie wielki potencjał, bo takich ocen nie dostaje
się za nic. Byłem wstrząśnięty, gdy opowiadałaś, że ojciec wyrzucił cię z domu.
Postanowiłem wtedy, że zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Miałem rację. Okazałaś
się niezwykle inteligentna, pracowita, błyskotliwa, mądra i jak mawia Sebastian
masz piękną duszę. Ujęłaś mnie tym. Nie od razu zrozumiałem w czym rzecz. Nie
rozumiałem, dlaczego tak bardzo ciągnie mnie do ciebie. W wigilię nie mogłem
usiedzieć i musiałem tu przyjechać, bo wiedziałem, że możesz czuć się tak
bardzo samotna i opuszczona, że zaczniesz płakać. Kiedy dzisiaj zobaczyłem
twoje maleństwo zrozumiałem… Zrozumiałem, że cię kocham. Wiem, że ty do mnie
nie czujesz nic i traktujesz jak przyjaciela. Chcę żebyś wiedziała, że nie będę
nic na tobie wymuszał. Nie można nikogo zmusić do miłości, a ty nadal pewnie
kochasz Bartka. Szczęściarz – zaśmiał się gorzko. – Nie zasługuje na ciebie. Mam
jednak nadzieję, że być może kiedyś poczujesz coś do mnie i uszczęśliwisz mnie
tym na całe życie.
Patrzyła
na niego oniemiała nie mogąc wykrztusić słowa. Nie spodziewała się z jego
strony tego rodzaju wyznań. Nie sądziła, że ten dobry, niezwykle uczynny, a
przy tym bardzo atrakcyjny mężczyzna może do niej poczuć miłość. Przecież nie
była ani ładna, ani szczególnie wyjątkowa. Ten powiększający się brzuch też nie
dodawał jej uroku.
- Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę… Nie
wierzę… - szeptała w kółko wpatrzona w jego oczy.
"Lekarz zaaplikował jej czopek" - pobudzające wyobraźnię i podniecające
OdpowiedzUsuń