ROZDZIAŁ 6
- Marek… - powiedziała cicho - to nie może być
prawda… Tobie tylko się wydaje, bo przyzwyczaiłeś się do mnie. To prawie
niemożliwe, żeby taki mężczyzna jak ty zakochał się w kimś takim jak ja.
Widziałam niejednokrotnie jakie dziewczyny kręcą się wokół ciebie. Są zadbane,
długonogie i po prostu piękne. Spójrz na mnie. Ja w porównaniu z nimi wypadam
blado i nijako…
- Ula, – przerwał jej podnosząc gwałtownie
głowę i chowając jej dłonie w swoich – jak możesz tak się nie doceniać? Jak
możesz mieć o sobie takie niedobre zdanie? Czy ty naprawdę nie widzisz w
lustrze tego co ja? Ja widzę piękną kobietę z oczami jakich nie spotkałem u
jakiejkolwiek innej. Kobietę o dobrym, szczerym i wrażliwym wnętrzu. Kobietę
skrzywdzoną, ale potrafiącą walczyć. Masz jeszcze jeden wielki atut. Atut,
którego nie posiadają te wszystkie modelki z F&D. W przeciwieństwie do nich
posiadasz mózg, którym potrafisz się posłużyć. Z tobą można porozmawiać na
każdy temat, a z nimi tylko o lakierze do paznokci i tuszu do rzęs. To one
względem ciebie wypadają słabo a nie odwrotnie, bo mają pusto w głowach. Nie
zamykaj mi drogi do siebie i daj mi szansę. Nie oczekuję od ciebie żadnych
deklaracji. Jedyne czego pragnę to żebyś przemyślała to, co powiedziałem
wcześniej i nie zmieniała się w stosunku do mnie. Nie czuj się też zobowiązana
do czegokolwiek. Ja chcę tylko być obok i w razie potrzeby pomóc. Nie znam
nikogo, kto bardziej zasługiwałby na szczęście tak jak ty - zamilkł. Ona też
milczała patrząc na niego szklącymi się od łez oczami. Z czułością starł jej z
policzków słone krople. - Nie płacz Ula. Ja chciałbym tylko, żebyś uwierzyła,
że moje intencje względem ciebie są szlachetne i szczere. Nie potrafiłbym cię
skrzywdzić. Prędzej sobie bym coś zrobił.
Wbrew temu
co powiedział rozpłakała się na dobre.
- Jest mi tak przykro, – szlochała – jest mi
tak strasznie przykro, że nie mogę odwzajemnić ci się tym samym. Jesteś
najlepszym człowiekiem jakiego znam, ale dla mnie to za wcześnie. Mam w głowie
taki zamęt i już sama nie wiem, co myśleć.
- Wiem Ula… wiem…, potrzebujesz czasu a ja to
uszanuję. Nie liczę na zbyt wiele, choć nie ukrywam, że bardzo pragnę być dla
ciebie kimś więcej niż tylko przyjacielem. Pójdę już. Późno się zrobiło a ty
musisz odpocząć.
Wstał z
fotela i poszedł do przedpokoju. Podniosła się i ona. Ubrał płaszcz i owinął
szyję szalikiem. Podeszła do niego i ucałowała jego policzek.
- Dobranoc Marek. Jedź ostrożnie i nie trać
nadziei.
Nie
zdawała sobie sprawy ile otuchy wlały w jego serce jej ostatnie słowa. Wyszedł
na zewnątrz i przystanął wciągając mroźne powietrze do płuc. – Może kiedyś Ula. Może kiedyś…
Mimo, że
nie odwzajemniła tej miłości wracał do domu z lekkim sercem. Cieszył się, że
ona już wie. Zdobył się na odwagę i wyjawił jej swoje uczucia. Nie zdziwił się,
kiedy mu powiedziała, że nie może zrewanżować mu się tym samym. Ona nadal
myślała o Bartku wbrew temu co mówiła. Nosiła przecież pod sercem jego dziecko.
Był pewien, że Dąbrowski nawet przez sekundę nie pomyślał, co się z nią dzieje.
Już sam fakt, że oszukał ją zapewniając, że się pobiorą a następnego dnia
uciekł jak szczur z tonącego statku, było tego najlepszym dowodem. Kiedyś
powiedziała mu, że jeśli się kogoś kocha, to nie można tak po prostu przestać.
Uczuć nie da się wyłączyć jak żelazko z kontaktu, bo długo tkwią w człowieku.
To czas je weryfikuje i robi porządek w głowie i sercu. Miał nadzieję, że i w
tym przypadku tak będzie.
Pogubiła
się. Już sama nie wiedziała co o tym myśleć. Marek wyznał jej miłość, a ona
musiała go sprowadzić na ziemię. Widziała jak bardzo jest mu przykro, ale czy
mogła go oszukiwać? Powiedziała mu prawdę. Najpierw musi uporać się z własnymi
problemami. Tyle innych rzeczy miała na głowie. Obrona na dwóch kierunkach,
wcześniej poród i ta tęsknota za rodziną. To doskwierało jej najbardziej i
najbardziej martwiło. Nie było dnia, by nie myślała czy u nich wszystko dobrze
i czy są zdrowi. Szesnastoletni Jasiek powinien jeszcze korzystać z dzieciństwa,
a tymczasem to pewnie na niego spadł obowiązek opieki nad małą Beatką. Kiedyś
ona to robiła, bo scedował to na nią ojciec nie wziąwszy nawet pod uwagę jak
bardzo absorbuje ją nauka.
- Twoje studia mnie nie obchodzą – mawiał. –
Wystarczy, że łożę na nie kupę pieniędzy. Masz obowiązki w domu i powinnaś się
z nich wywiązywać.
Z tą kupą
pieniędzy mocno przesadził, bo tak naprawdę płacił tylko za najpotrzebniejsze
rzeczy. Nawet na ubrania jej żałował. Niejednokrotnie przerabiała coś ze starej
odzieży po mamie, żeby mieć w czym chodzić.
Od tego
myślenia rozbolała ją głowa. Wzięła tabletkę i położyła się wcześniej niż
zwykle. Jutro musiała być na uczelni. Była umówiona z jednym z promotorów na
konsultację w sprawie pracy dyplomowej.
Wyszła z
uczelni w świetnym nastroju. Profesor Richter, jej promotor na wydziale
ekonomii pochwalił jej pracę za profesjonalizm i rzetelne podejście do tematu.
Mówił, że już do niczego nie może się przyczepić i liczy na piękną obronę tej
pracy. Powiedział też, że prawdopodobnie odbędzie się w połowie czerwca i
zostanie powiadomiona kiedy już uściśli termin. Nacisnęła mocniej czapkę na
uszy i ruszyła w stronę przystanku. Nie uszła zbyt daleko, gdy usłyszała za
plecami.
- Ulka? Ulka, to ty?
Odwróciła
się gwałtownie, bo dobrze znała osobę, do której należał ten głos. Momentalnie
w jej oczach ukazały się łzy.
- Dobry Boże! Jasiek! Co ty tu robisz? Jak ja
bardzo tęsknię za wami – rzuciła się bratu w ramiona. I on był wzruszony i
długo nie chciał jej z nich wypuścić. Jego ręce ześlizgnęły się na jej brzuch.
- To dlatego, prawda? – wyszeptał. Wiedziała o
co pyta. Przytaknęła.
- Tak Jasiu. Dlatego. Pojedziesz do mnie?
Mieszkam tu niedaleko. O tak wiele rzeczy chcę cię zapytać.
- Pojadę Ula. I ja chcę się też czegoś
dowiedzieć. Tak długo cię nie widziałem. Nie miałem pojęcia dlaczego ojciec
wyrzucił cię z domu. Nie chciał nam powiedzieć. Mówił tylko, że dla niego
przestałaś istnieć i zakazał nawet wymawiania twojego imienia. Płakaliśmy oboje
i ja i Betti. Ona najbardziej, bo nie mogła zrozumieć dlaczego już z nami nie
mieszkasz.
Otworzyła
drzwi do mieszkania i weszła do środka. Za nią wsunął się Jasiek.
- Jak widzisz małe to mieszkanko, ale
przynajmniej własne. Miałam dużo szczęścia, bo po tym jak tato wygonił mnie z
domu poszłam pieszo do Warszawy. Zmarzłam tak bardzo, że usiadłam na podłodze w
jednej z klatek schodowych i usiłowałam się rozgrzać. Tam znalazł mnie pewien
człowiek. Byłam nieprzytomna. On zaopiekował się mną. Wezwał lekarza i pomógł
wyzdrowieć. Dzięki jego przyjacielowi mogłam się tu wprowadzić. On też
zaproponował mi pracę u siebie w firmie. Teraz nieźle mi się powodzi. W maju
będę rodzić a w czerwcu się bronię.
- Znasz płeć dziecka? Będę wujkiem chłopca czy
dziewczynki?
- Dziewczynki. To już pewne.
- To Bartka dziecko, prawda? – spytał cicho.
Przytaknęła.
- Bartka, ale nie mówmy o nim, dobrze?
- Dobrze, ale powiem ci tylko, że tata nic
nikomu nie powiedział o ciąży. Jeśli ktoś o ciebie pytał to mówił, że uciekłaś
z domu. Tym samym zwalił winę na ciebie i umył rączki. Nie wybaczę mu tego
nigdy. Dąbrowska też nic nie wie.
- I niech tak zostanie. Lepiej żeby nikt nie
wiedział, a tata… Tata może kiedyś zrozumie, że nie zachował się wobec mnie
należycie i może wybaczy.
- Byłaś w Rysiowie w wigilię, prawda? To od
ciebie te prezenty. Byliśmy z Betti na cmentarzu i od razu zorientowaliśmy się
jak zobaczyliśmy doniczkę z chryzantemami. Ojciec do tej pory się nie domyśla,
a my udajemy, że też nie wiemy od kogo te dary. – Uściskała go kolejny raz.
- Bardzo za wami tęsknię. A co ty robisz w
Warszawie o tej porze? Nie powinieneś być w szkole?
- Byliśmy z kumplami na stadionie „Skry”, bo
trwa nabór do drużyny juniorów. Zapisałem się.
- Musisz mi obiecać, że przywieziesz tu Betti.
Może w którąś sobotę lub w niedzielę. Wymyśl coś, żeby tata nie nabrał
podejrzeń. Dam ci trochę pieniędzy, żebyś miał na bilet. Kup też małej trochę
słodyczy. Lubi je, a tata pewnie nie często je kupuje.
- Na pewno ją przywiozę, ale na razie nie będę
jej mówił, że cię odnalazłem. Niech to będzie niespodzianka.
Przygrzała
obiad. Zajadali ze szczęśliwymi minami, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Poszła je
otworzyć i ujrzała Marka. Spojrzała odruchowo na zegar.
-A co ty tu robisz tak wcześnie?
- Wpadłem tylko na chwilkę. Przywiozłem ci
robotę i trochę pączków od Bliklego. Dostanę jakiejś kawy? – spojrzał ponad jej
głowę i dostrzegł Jaśka. – O przepraszam, nie wiedziałem, że masz gościa. To
może innym razem ta kawa. – Uśmiechnęła się.
- Nie wygłupiaj się. Mam gościa i to nawet
bardzo ważnego gościa. Przedstawiam ci mojego brata Jaśka. Dzisiaj był dla mnie
bardzo szczęśliwy dzień, bo przypadek zrządził, że spotkaliśmy się. A to Jasiu
mój dobroczyńca i wybawca Marek Dobrzański. – Uścisnęli sobie dłonie. Marek z
sympatią popatrzył na chłopaka.
- Jak ty ją rozpoznałeś? Ja byłem świadkiem
jej przemiany, jak zdjęto jej aparat i jak kupowała modne okulary i nie mogłem
jej poznać. – Cieplak roześmiał się.
- Siostry miałbym nie poznać? Zmieniła się,
ale ja pamiętam ją właśnie taką bez aparatu i bez okularów. To od tej nauki tak
oślepła, że potem musiała je nosić. Nauka szkodzi zdrowiu, a ona jest tego
najlepszym przykładem – parsknął śmiechem. Marek dopił swoją kawę i wstał.
- Będę się zbierał. Muszę jeszcze wrócić do
firmy.
- Ja też powinienem wracać. Ojciec się
wścieknie, jak nie wrócę o jakiejś przyzwoitej porze. Nie lubi zajmować się
Betti, wiesz przecież.
- Marek, podwiózłbyś go do centrum? Tam ma
autobusy do Rysiowa. Będę spokojniejsza.
- Pewnie. Nie ma sprawy.
Kolejny
raz ściskała go ze łzami w oczach. Nie wiedziała kiedy go znowu zobaczy.
- Daj mi jakoś dyskretnie znać kiedy
przyjedziesz, dobrze? Masz numer mojej komórki?
- Mam Ulka. Wprawdzie po twojej ucieczce
ojciec zabronił nam korzystać z telefonu, bo bał się chyba, żebyśmy nie
dowiedzieli się prawdy. Zresztą nadal tak jest. Będę musiał wykorzystać moment,
kiedy go nie będzie, ale na pewno cię powiadomię, a ty uważaj na siebie i dbaj
o siebie. Niedługo znowu się zobaczymy.
Z podziwem
patrzył na srebrnego Lexusa Dobrzańskiego.
- Świetne cacko – powiedział z uznaniem.
- Wsiadaj. Zawiozę cię do Rysiowa. Nie będziesz
się tłukł autobusem. Po drodze jeszcze pogadamy.
Sporo się
dowiedział o życiu Uli w rodzinnym domu i o tym jak nie zawsze ojciec traktował
ją dobrze. Usłyszał wiele niepochlebnych słów o Bartku. Jasiek nie szczędził
szczegółów opowiadając mu jaki z niego lawirant i kombinator.
- Wcale mu nie zależało na Ulce. Przez cztery
lata wisiał na niej, bo wiedział, że łatwo mógł od niej wyciągnąć pieniądze,
które zarabiała na korepetycjach. Bez przerwy wycierał się z innymi
dziewczynami, a ona mu wierzyła i ufała. Zakochała się. Miłość jest ślepa.
Teraz wreszcie przejrzała na oczy. Cieszę się, że cię poznała. Jest najlepszą
siostrą na świecie. To ona zawsze o nas dbała nie tata. On zupełnie się zmienił
po śmierci mamy i chyba za to, że odeszła obwinia Betti, bo mama zmarła tuż po
jej urodzeniu.
- Posłuchaj Jasiek. Tu masz wizytówkę z moim
numerem komórki. Jak tylko uda wam się wyrwać zadzwoń do mnie. Przyjadę po was.
Będę czekał na tym przystanku, na którym stoimy teraz. Nie chcę podjeżdżać pod
dom, bo mogłoby to się wydać podejrzane. Tak będzie lepiej.
- Dobrze. Dziękuję jeszcze raz za wszystko, a
przede wszystkim za Ulę – Jasiek uścisnął mu dłoń. – Do zobaczenia. – Wysiadł z
auta i pomaszerował ulicą w kierunku domu z numerem ósmym.
Sama nie
mogła wyjść ze zdumienia przeglądając wyniki internetowej sprzedaży. Zysk
przerósł wszelkie jej oczekiwania. Przez pierwsze dwa miesiące nowego roku
zarobili ponad sto dwadzieścia pięć tysięcy. Kreacje rozchodziły się w iście
rekordowym tempie. Pshemko wtajemniczony przez Marka, że rozkręcają taki
pomysł, żeby opróżnić magazyny podszedł do tego z wielkim entuzjazmem. Obiecał,
że osobiście powiadomi wszystkie stałe klientki o możliwości zakupu jego dzieł
po obniżonej cenie. To bardzo przełożyło się na intensywną sprzedaż. Te bogate kobiety
kupowały po kilka kreacji. Ula chwytała się za głowę. Również wszystkie
płaszcze, które do tej pory sfotografowała i wkleiła ich zdjęcia na stronę,
rozeszły się w mgnieniu oka. Triumfowała i cieszyła się każdą sprzedaną rzeczą
tym bardziej, że Marek w kółko powtarzał jaki jest z niej dumny. Nie oszczędzał
na niej. Dawał extra premie, a ona dzięki temu czuła jeszcze większą motywację
do wysiłku. Próbował ją trochę przystopować. W jej stanie nie było wskazane
takie przepracowywanie się. Ona zapewniała go, że nic jej nie jest i czuje się
znakomicie. Jej stosunek do niego nie uległ zmianie po tym wyznaniu jakim ją
uraczył. Wychodziła ze skóry, żeby był z niej zadowolony. Wiedział, że to z
wdzięczności za to co dla niej zrobił tak haruje a nie dlatego, że nagle
zapałała do niego uczuciem. Było mu przykro i żal, bo on z każdym dniem coraz bardziej
upewniał się w tym, że ona jest jego największą miłością. Miłością na całe
życie. Ciężko pracował nad sobą, by nie przekroczyć tej delikatnej granicy. Nie
chciał niczego zepsuć i ledwie hamował się czasem, by nie podejść do niej,
wziąć w ramiona i pocałować najczulej jak tylko potrafił. Zdawał sobie sprawę,
że nie może tego zrobić. Uznałaby to za nachalność z jego strony i próbę
wymuszenia na niej czegoś.
Na
początku kwietnia zadzwonił do niego Jasiek informując, że w najbliższą sobotę
wybiera się wraz z Betti do Warszawy. Przekonał ojca, by pozwolił mu zabrać
małą na przedstawienie do teatru. Nawet nie sądził, że ojciec tak łatwo się
zgodzi a z drugiej strony pomyślał, że ich wyjazd jest mu pewnie na rękę. Nie
robił nic w tym kierunku, żeby poświęcić choć trochę czasu wychowaniu
najmłodszej córki. Ciągle uważał, że to dziecko jest jak wyrzut sumienia, bo
gdyby nie ono jego żona Magda żyłaby do dziś. To nie była prawda i to nie
Beatka była przyczyną jej śmierci. Miała w głowie olbrzymiego tętniaka, który
pękł i spowodował zgon. Ojciec jednak nie przyjmował takiej prawdy. Dla niego
sprawa była jednoznaczna.
- To świetna wiadomość Jasiu. Tak jak się
umawialiśmy, będę na was czekał na tym przystanku o dziesiątej. Dzwoniłeś do
Uli?
- Jeszcze nie i chyba już nie zadzwonię, bo
ojciec wraca. Przekaż jej dobrze? Muszę kończyć. Na razie – rozłączył się
pośpiesznie słysząc jak ojciec otwiera wejściowe drzwi.
Jak tylko
skończył rozmowę z młodym Cieplakiem połączył się z Ulą.
- Mam dobre wieści. W sobotę przywiozę ci
Betti i Jaśka. Właśnie dzwonił i prosił, żebym przekazał ci wiadomość. Nie mógł
dłużej rozmawiać, bo wasz ojciec wrócił do domu.
- Naprawdę? – zadrżał jej głos. – Przywieziesz
ich?
- Tak się z nim ostatnio umawiałem. Lepiej,
żeby nie jechali autobusem. Ze mną będą szybciej.
- Znowu mam u ciebie dług wdzięczności –
chlipnęła w słuchawkę.
- Nie ma o czym mówić. Przecież powiedziałem
ci kiedyś, że zawsze chętnie pomogę. Nie płacz, bo twoje dziecko urodzi się
beksą i nie pozwoli ci po nocach spać. – Uśmiechnęła się przez łzy.
- Nie płaczę już i bardzo ci dziękuję.
Zaparkował
niedaleko rysiowskiego przystanku. Wysiadł z samochodu i oparł się o jego maskę.
Spojrzał na zegarek, którego wskazówki wskazywały za pięć minut dziesiątą. – Za chwilę powinni być – ledwo to
pomyślał i już dostrzegł Jaśka prowadzącego za rękę pięcio lub sześcioletnią
dziewczynkę. Uśmiechnął się i gdy podeszli przywitał się z nimi. Uścisnął
Jaśkowi dłoń i przykucnął przy Betti.
- Witaj Beatko, jestem Marek i zawiozę was
dzisiaj do Warszawy. – Dziewczynka rozciągnęła usta w promiennym uśmiechu, a on
ujrzał wtedy to niezwykłe podobieństwo do jego kochanej Uli. Te same, ogromne,
chabrowe oczy, ten sam wykrój pełnych ust i identyczny uśmiech. Pomyślał, że
Ula w jej wieku musiała wyglądać tak samo. Podała mu dłoń i powiedziała.
- Dzień dobry. Jeszcze nigdy nie jechałam
takim ładnym samochodem.
- No to dzisiaj będziesz miała okazję – otworzył
drzwi Lexusa mówiąc. – Wsiadaj, bardzo proszę. – Pomógł jej zapiąć pas. Jasiek
usiadł obok niego. Ruszyli.
- Ona nadal nic nie wie? – mruknął cicho do
Jaśka. Tamten pokręcił głową.
- Nie. Chciałem, żeby miała niespodziankę.
Podczas
drogi nie rozmawiali zbyt wiele. Po pół godzinie zatrzymał samochód przed
kamienicą na Raszyńskiej. Betti rozglądała się ciekawie.
- Tu jest teatr? To chyba jakiś mały.
- Nie marudź Betti. Wysiadamy – zbył ją
Jasiek.
Usłyszała
dzwonek i niemal biegiem rzuciła się do drzwi. Otworzyła je na oścież i
rozwarła szeroko ramiona.
- Ulcia!? - mała wpadła w nie i nie mogła się
uspokoić z podekscytowania. – Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam i jak bardzo
płakałam. Myślałam, że zapomniałaś o nas.
- Nigdy o was nie zapomniałam. Nigdy myszko – wykrztusiła
z siebie połykając łzy.
ROZDZIAŁ 7
Usiedli
przy zastawionej smakołykami ławie. Mała przylgnęła do Uli i nie mogła się od
niej odkleić. Przytulała się mocno ściskając ją za szyję i co chwilę całując
jej wilgotne policzki. Marek patrząc na nie sam się wzruszył. Teraz zrozumiał
jak bardzo dramatyczne musiało być dla nich opuszczenie przez Ulę domu. Była
dla nich jak matka. Czuła i opiekuńcza.
- Ulcia musisz tutaj mieszkać? Nie możesz
wrócić do domu? Nie ma mi kto czytać bajek. Jasiek czasami czyta, ale on ma
lekcje do odrobienia i nie zawsze czas. – Przytuliła ją mocno do siebie.
- Nawet nie wiesz myszko jak bardzo bym
chciała wrócić, ale tata nigdy się na to nie zgodzi.
- On jest niedobry. Krzyczał na mnie jak
pytałam o ciebie i wyganiał do pokoju. – Pogładziła jej kasztanowe, długie
włosy.
- Nie sprzeciwiaj mu się. Od teraz będziemy
się widywać częściej, ale to będzie nasza tajemnica, o której on nie może się
dowiedzieć.
- Wiem i na pewno mu nic nie powiem. O
prezentach od ciebie też nie wygadałam. Umiem trzymać język za zębami.
Podczas
tej wizyty Marek mógł wyrobić sobie własne zdanie o Józefie Cieplaku. Z ich
opowieści wyłaniał się człowiek, który bez wątpienia ożenił się kiedyś z
wielkiej miłości. Śmierć żony spowodowała, że nie potrafił przelać tej miłości
na własne dzieci, bo strata była zbyt wielka. Nie był chyba do końca złym
człowiekiem, ale też nie do końca dobrym. Dobry ojciec nie obwinia dziecka o
śmierć swojej żony. Nie wyrzuca ciężarnej córki z domu tylko dlatego, że
popełniła błąd i nie traktuje syna jak opiekunki do dziecka, bo sam nie ma
serca, żeby się nim zająć. Te dzieci musiały szybko dorosnąć, a przynajmniej
Ula i Jasiek, bo zbyt wiele obowiązków na nich zrzucił. Obowiązków, które były
jego powinnością jako rodzica. Doprowadził do separacji rodzeństwa, choć musiał
mieć świadomość jak wiele Ula dla nich znaczy i że traktują ją jak matkę.
- Dlaczego masz taki wielki brzuch? – doszedł
do niego głos Betti i wyrwał z zamyślenia. – Jesteś chora?
- Nie kochanie. Nie jestem chora. Będę miała
dziecko. Małą córeczkę.
Beatka
przytuliła policzek do jej brzucha.
- Zostanę ciocią?
- Na to wygląda – odpowiedziała Ula łagodnie.
- A kiedy?
- Już niedługo. W połowie maja. Będzie miała
na imię Basia, bo dużo zawdzięczam jednej Basi – spojrzała na Marka. On też po
raz pierwszy usłyszał, że tak postanowiła nazwać maleństwo. Od razu się
zorientował, że mówi o Barbarze Olszańskiej. – No ale dość o mnie. Może zjecie
trochę ciasta. Przygotowałam też pyszny obiad.
- Coś zjemy Ula, – odezwał się Jasiek – ale
nie za wiele. Ojciec nie byłby zadowolony, gdybyśmy wrócili i nie chcieli zjeść
tego, co przygotował. Sama wiesz jak zrzędzi w momentach, kiedy odmawiamy
zjedzenia obiadu. Nie chcę, żeby coś podejrzewał.
- Masz rację. Mam jeszcze jedną dobrą
wiadomość. Kupiłam ci telefon Jasiu. Już nie będziesz musiał się kryć przed
ojcem. Wprowadziłam ci mój numer i Marka. Wystarczy, że wyjdziesz na zewnątrz i
będziesz mógł bezpiecznie zadzwonić.
- Dzięki siostra. I tak muszę go przed nim
ukryć. Gdyby go znalazł zaraz zacząłby się dopytywać skąd wziąłem na niego
pieniądze.
- Możemy się umówić, że będę do ciebie dzwonić
w poniedziałki i czwartki o godzinie osiemnastej.
Nie mogła
się nacieszyć ich obecnością. Była taka wdzięczna Markowi, że chciało mu się
jechać do Rysiowa i ich tu przywieźć. O czternastej zaczęli się zbierać. Ula
wcisnęła Jaśkowi trochę pieniędzy.
- Ukryj je dobrze. To na zachcianki Betti i na
twoje wydatki. Kup też czasem znicz i zapal mamie. Mam nadzieję, że wkrótce się
zobaczymy. Zbliża się wiosna i chciałabym wam kupić trochę odzieży. Pewnie nie
macie w czym chodzić. Jakoś wytłumaczysz ojcu gdyby pytał.
- Dzięki Ulka – przytulił się do niej. –
Uważaj na siebie.
Znowu
wracali z Markiem. Gdy zatrzymał się na znajomym przystanku odwrócił się do
nich i powiedział.
- Pamiętajcie, żeby zachować dyskrecję. Ula
nie chce, żeby tata wiedział o niej cokolwiek. Tu masz Jasiu kilka setek. Kup
sobie spodnie i jakąś bluzę. Dla Betti też. Może trochę rajstop dla niej i
skarpet dla ciebie. Ojcu powiedz, że dorobiłeś na czarno, wtedy nie będzie się
czepiał. Nawet podejrzewam, że może być zadowolony, bo zaoszczędzi na wydatkach
na was.
- Marek, ale Ulka dała mi pieniądze. To
naprawdę miło z twojej strony. Jednak to, co mi dała z pewnością wystarczy.
- Weź. Nie wiadomo kiedy znów będziecie mogli
się wyrwać, a pieniądze się przydadzą. Przecież i tak nie wydasz ich od razu.
Młody
Cieplak podziękował mu ze łzami w oczach.
- Ulka nie przesadziła mówiąc, że jesteś
najlepszym człowiekiem na świecie. Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co – uśmiechnął się – a teraz
zmykajcie. Nie chcę żebyście mieli kłopoty – pomógł wysiąść Beatce, a ona
objęła go za szyję wyciskając mu na policzku słodkiego buziaka.
- Bardzo cię lubię, bo jesteś dobry.
Postał
jeszcze chwilę patrząc jak oddalają się w kierunku domu. Było mu ich naprawdę
żal i żal mu było Uli. Westchnął i zasiadł za kółkiem. Postanowił wrócić na
Raszyńską. Może uda mu się wyciągnąć Ulę na spacer. Nie było zbyt ciepło, ale
nie padało. Ona powinna się trochę dotlenić. Dobrze zrobi to jej i dziecku. Nie
powinna spędzać czasu wyłącznie przy komputerze.
Zdziwiła
się widząc go dzisiaj po raz drugi. Stał przed drzwiami jakiś niepewny.
- Mogę wejść? – spytał. Otworzyła szerzej
drzwi.
- Oczywiście. Dojechaliście bez problemów?
- Najmniejszych. Ula… przyjechałem, bo nie mam
za bardzo co ze sobą zrobić. W domu nie chcę siedzieć sam. Chciałem cię
wyciągnąć na spacer. Pojechalibyśmy do parku i może trochę pooddychalibyśmy
świeżym powietrzem? Przyda nam się trochę ruchu. – Jej twarz rozjaśniła się w
szerokim uśmiechu.
- Dokładnie przed chwilą pomyślałam o tym
samym. Zaraz się ubiorę i możemy jechać. – Ucieszył się. Pomógł jej z płaszczem
i już po chwili wsiadali do samochodu.
Park o tej
porze roku nie przedstawiał się ciekawie. Drzewa nadal świeciły gałęziami pozbawionymi
liści. Mimo to cieszył się, że nie oponowała przed tym wyjściem. Szła wolno
obok niego, a on tak bardzo zapragnął objąć ją ramieniem i przytulić do swego
boku. Nie odważył się jednak. Bał się jej reakcji. Ze zdziwieniem poczuł jej
dłoń wsuwającą się pod jego ramię. Spojrzał na nią, ale ona tylko uśmiechnęła
się wdzięcznie i nie powiedziała nic. Był szczęśliwy i było mu tak dobrze. Może
ona jednak powoli próbuje oswajać się z jego obecnością przy niej? Dałby
wszystko, żeby tak było.
- Dobrze iść tak z tobą – wyszeptała. – Tu
jest bardzo spokojnie i cicho. Chyba potrzebowałam tego spaceru. Za dużo ślęczę
nad książkami i komputerem. Taki oddech jest potrzebny, żeby nie zwariować.
- Już niedługo Ula. Czas biegnie jak szalony.
Ani się obejrzysz i będziesz miała swoją pociechę przy sobie. Potem obronisz
się śpiewająco. O rodzeństwo możesz być już spokojna. Zadbamy o nie, a ja będę
ich przywoził jak tylko będę mógł najczęściej. Wszystko zaczyna się układać.
Zobaczysz, że i twoje życie mocno przyhamuje, a ty będziesz się już tylko
martwić, żeby dziecko chowało się szczęśliwie i zdrowo.
Pod
wpływem jego słów zaszkliły się jej oczy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że
gdyby nie spotkała go na swojej drodze nigdy nie dokonałaby tego wszystkiego.
On zawsze był. Niezwykle dobry, życzliwy i pomocny. Bartek nigdy nie zdobyłby
się na takie poświęcenie. Był egoistą nie zważającym na jej potrzeby. Dla niej
dobry był tylko wtedy, gdy potrzebował pieniędzy lub seksu. Potrafił wtedy
zabiegać i pięknie gadać. Potrafił mamić obietnicami, których nigdy miał nie
spełnić. Z perspektywy czasu dziwiła się sama sobie jak mogła obdarzyć tak
silnym uczuciem takiego łotra. Przecież zawsze była rozsądna, a w tym aspekcie
swojego życia jej rozsądek zawiódł na całej linii. Ojciec miał rację. Była
naiwna, bo wierzyła w te bajki Bartka.
Podniosła
głowę i spojrzała na profil Marka. Był taki poważny i skupiony. Zmarszczył
czoło jakby myślał nad czymś intensywnie. Wysunęła swoją dłoń spod jego ręki,
którą położyła sobie na ramionach przytulając się do niego i obejmując go w pół.
Zaskoczony spojrzał na nią.
- Dobrze mi z tobą – wyszeptała. – Najlepiej.
Uszczęśliwiony
spojrzał w jej dwa chabry. Przytuliwszy ją mocniej odetchnął głęboko i powiódł
wzdłuż parkowej alejki.
W
niedzielny poranek obudził się z uśmiechem na ustach. Był niewyobrażalnie
szczęśliwy. Wczorajszy dzień był cudowny. Wreszcie przełamała się w stosunku do
niego. Ewidentnie zmniejszyła dystans. Kiedy żegnał się z nią wczoraj późnym
wieczorem pozwoliła mu na pocałunek. To było zaledwie muśnięcie ust, ale jakże
dla niego ważne. Po nim przytulił ją jeszcze i ucałował jej czoło szepcząc, że
dzięki niej jest szczęśliwy. Od tych myśli oderwał go dźwięk telefonu. Spojrzał
na wyświetlacz i odebrał natychmiast.
- Cześć Seba. Co słychać? – usłyszał w
słuchawce śmiech przyjaciela i jego słowa.
- To ja chciałem się dowiedzieć, co u ciebie?
Może wybralibyśmy się na jakieś piwko?
- Nie mam za bardzo ochoty wychodzić, ale piwo
mam w domu. Ula dała mi też obiad na dzisiaj. Jest tego tyle, że dla dwóch
wystarczy. Może przyjedziesz? Posiedzimy, pogadamy. Trochę się wydarzyło
ostatnio, a ty nie jesteś na bieżąco. Jeśli chcesz, to możesz przyjechać nawet
teraz.
- No dobra. Będę się zbierał w takim razie.
Będę za godzinę.
Wziął
szybki prysznic i ubrał się w niekrępujący strój. Nastawił express i pokroił
ciasto, które wczoraj wcisnęła mu Ula. Nie mogła dać go dzieciakom, bo ojciec z
pewnością by zapytał skąd je mają. Po niespełna godzinie już witał się z
Sebastianem.
- Nie zmarzłeś? Chyba chłodno i wietrznie
dzisiaj.
- To prawda, ale przecież przyjechałem
taksówką – spojrzał na stół i uśmiechnął się. – Ulka znowu piekła? Uwielbiam
jej ciasto.
- Siadaj i wcinaj. Zaraz zrobię kawę i podam
szklanki do piwa.
- Byłeś u niej wczoraj?
- Byłem Seba. Dużo się wydarzyło. Wiesz, że
kiedyś spotkała na mieście swojego brata, bo ci mówiłem. Wczoraj pojechałem do
Rysiowa i przywiozłem go wraz siostrą Uli. Betti to fajny dzieciak i bardzo do
Uli podobna. Mała zadawała mnóstwo pytań. Dzięki nim dowiedziałem się, że Ula
chce swoją córkę nazwać imieniem twojej babci.
- Serio? – Olszański wyglądał na zaskoczonego.
– Dlaczego?
- Bo uważa, że dzięki tobie i niej ma gdzie
mieszkać i jest pewna, że gdyby starsza pani żyła na pewno polubiłyby się.
Będziesz wujkiem małej Basi.
- To naprawdę miły gest z jej strony. Nie
spodziewałem się…
- Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, o której
chcę ci powiedzieć – Marek zamilkł na chwilę obracając szklankę z piwem w
dłoniach. – Kocham ją. Bardzo. I powiedziałem jej o tym.
Olszański
popatrzył na niego uważnie po czym rzekł.
- A wiesz, że ja nie jestem zdziwiony.
Podejrzewałem, że wcześniej czy później to nastąpi. Gdybyś ty się nie zakochał
to pewnie ja bym to zrobił. To wspaniała dziewczyna. Rzadko można spotkać kogoś
takiego. Mądra, zdolna i piękna. Prawdziwy unikat. Ona czuje to samo?
- No chyba nie…, - odpowiedział niepewnie –
chociaż wczorajszy dzień był dla mnie bardzo szczęśliwy. Nie pośpieszam jej i
nie naciskam na nią. Nie chcę jej wystraszyć i zrazić do siebie. Tu nie
wskazany jest pośpiech. Myślę, że ona nadal kocha tego Bartka i nie może o nim
zapomnieć. Również dlatego, że przecież będzie miała z nim dziecko. A jednak
wczorajszy dzień dał mi nadzieję.
- No dobrze. Wiesz, że zawsze jestem po twojej
stronie i będę trzymał za was kciuki. Tylko co będzie jak ona urodzi to dziecko
i załóżmy, że będziecie razem. Zaadoptujesz je?
- No pewnie! Chyba nie sądzisz, że mógłbym
postąpić inaczej. Kocham ją i kocham to dziecko. Byłem kiedyś z nią na USG i
widziałem je. Nawet nie masz pojęcia ile emocji wzbudził we mnie widok na
monitorze. To było coś wspaniałego. Poczułem się wtedy tak, jakbym to ja był
ojcem tego maleństwa. Ledwie powstrzymałem łzy, tak wzruszył mnie ten obrazek.
Długo
rozmawiali jeszcze. Dopiero o dziewiątej wieczorem Sebastian pożegnał się z
przyjacielem i pojechał do domu. Po jego wyjściu Marek złapał za telefon i
zadzwonił do Uli.
- Nie śpisz jeszcze? – zapytał.
- Nie… Trochę przeglądałam notatki a trochę
myślałam. O nas…
Przełknął
nerwowo ślinę. Bał się tego, co od niej usłyszy.
- I co…? – wykrztusił z wahaniem.
- Chyba chcę z tobą być… Nawet bardzo chcę z
tobą być, ale mam też ogromne wyrzuty sumienia, bo nie mogę obarczać cię opieką
nad moim dzieckiem. To byłoby nie w porządku. Nie zasługujesz na taki balast. Ja
jestem sama sobie winna tej sytuacji i to wyłącznie ja powinnam ponieść jej
konsekwencje, a nie ktoś, kto jest dla mnie bardzo ważny. Najważniejszy. Jest
wiele samotnych matek, ja będę tylko kolejną.
- Nie mów tak Ula. Ja bardzo cię kocham i
kocham to maleństwo, które się urodzi. Pokochałem je już tam w gabinecie, gdy
patrzyłem na monitor. Nie będziesz samotną matką i niepotrzebnie masz wyrzuty
sumienia. Pozwól mi tylko przy was być i kochać was. Ja tego właśnie pragnę
najbardziej na świeciue - słyszał jej szloch. Nie mogła już wykrztusić słowa,
bo zanosiła się płaczem. – Ula… Ula… Proszę cię nie płacz. Nie mogę tego
znieść. Chciałbym teraz być obok i przytulić cię mocno. Najmocniej. - Te słowa
wywołały następny atak płaczu. Był rozdarty. Nie potrafił jej uspokoić. – Ula,
proszę cię uspokój się. Nie płacz. Zaraz u ciebie będę.
Rozłączył
się. Porwał klucze od samochodu, dokumenty i kurtkę. Szybko zjechał na parter i
już po chwili pędził w stronę Raszyńskiej. Tego wieczora złamał wszystkie przepisy.
Gdyby dorwała go policja zapłaciłby słony mandat i zarobił mnóstwo punktów
karnych. Z piskiem opon zahamował przed wejściem do kamienicy. Nacisnął klamkę.
Drzwi były otwarte. Wszedł do pokoju i zobaczył ją skuloną na wersalce. Nadal
płakała. Świadczyły o tym trzęsące się ramiona i plecy. Wyjął chusteczkę z
kieszeni i podszedł do niej. Usiadł obok i podniósł ją do pozycji siedzącej.
Wytarł jej twarz i wtulił ją w siebie.
- Kochanie, tak nie można. Nie można się tak
zadręczać. Płacz nie wpływa dobrze na to maleństwo, bo ono odczuwa to samo co
ty.
Kołysał ją
w swoich ramionach, a ona powoli uspokajała się. W końcu ucichła zupełnie i
zdawała się zasypiać. Siedzieli tak przytuleni w ciszy, gdy nagle usłyszał coś,
co sprawiło, że jego serce dostało skrzydeł.
- Kocham cię Marek – powiedziała sennie. –
Bardzo cię kocham.
Uszczęśliwiony
przytulił usta do jej skroni.
- I ja cię kocham maleńka – szepnął wzruszony.
- Obie was kocham. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Usnęła.
Położył ją na wersalce i okrył kocem. Sam usadowił się wygodnie na jednym z
foteli wyciągając nogi na drugim. Nie chciał jej samej zostawiać. Musiał tu być
na wypadek, gdyby się obudziła i znowu zaczęła płakać.
Ocknęła
się na długo przed budzikiem. Przetarła oczy i ze zdumieniem zobaczyła śpiącego
na fotelu Marka. Ten widok rozczulił ją. Kolejny raz nie zawiódł. Znowu był
przy niej jak zawsze. Martwił się i przyjechał. Nie zostawił jej samej. Wstała
i z czułością pogładziła jego włosy. – Wygląda
tak słodko kiedy śpi – pomyślała.
Pod
wpływem jej dotyku poruszył się i otworzył oczy. Spojrzał na nią i uśmiechnął
się.
- Jak się czujesz? – Odwzajemniła uśmiech.
- Już dobrze. Dzięki tobie. Jesteś lekiem na
całe zło. Zrobię nam kawy. Jest jeszcze bardzo wcześnie. Dopiero szósta.
- To dobrze – wygramolił się z fotela. –
Wypijemy kawę i podjedziemy jeszcze do mnie. Nie mogę tak pójść do biura. Muszę
się przebrać – wstał i ruszył w kierunku łazienki.
- Marek… - usłyszał jej głos i odwrócił się. –
Dziękuję, że przyjechałeś. – Podszedł do niej i czule pocałował jej usta.
- Nie mogłem nie przyjechać. Nie mogłem
pozwolić ci dłużej płakać.
ROZDZIAŁ 8
Był koniec
kwietnia. Właśnie pożegnała swoje rodzeństwo, które Marek kolejny już raz
odwoził do Rysiowa. To, co przekazał jej dzisiaj Jasiek spowodowało, że skóra
ścierpła jej na całym ciele. W ich rodzinnym domu nie działo się dobrze.
Okazało się, że przez ten czas, kiedy widziała ich po raz ostatni jej ojciec
coraz częściej znikał z domu. Początkowo Jasiek nie miał pojęcia o co chodzi i
często wykłócał się z nim o to, że zostawia ich samych na kilka dni i nie
obchodzi go, czy mają co jeść. Cieplak zaperzał się mówiąc, że Jaś na tyle jest
dorosły, że powinien już sam zadbać o to, żeby nie umrzeć z głodu.
- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny! – krzyczał
młody. – Ja nie mam nawet siedemnastu lat a Betti jest mała. Jakby na to nie
patrzeć jesteśmy dziećmi i to ty masz obowiązek o nas dbać, a nie ja, bo jestem
niepełnoletni!
W takich
razach Józef machał ręką i zatrzaskiwał drzwi od swojego pokoju. Nie będzie
dyskutował z gówniarzem a on nie będzie mu mówił, co ma robić.
- Pojechałem kiedyś za nim Ula – mówił do
siostry – Wsiadłem na rower i śledziłem go. Teraz już wiem, gdzie tak znika.
Babę sobie znalazł i to całkiem niedaleko, w Szeligach. Siedzi tam u niej po
parę dni a na mnie zrzucił całą opiekę nad Betti. On ewidentnie oszalał.
Nie mogła
w to uwierzyć. Przecież zawsze powtarzał, że kochał mamę nad życie a tu nagle
taka zmiana frontu?
Kiedy
wrócił Marek usiadła wraz z nim przy kawie.
- Wiesz, chyba nie mogę tak tego zostawić. Oni
cierpią a ja nie umiem im w żaden sposób pomóc. Muszę coś wymyślić.
- Sam się zastanawiałem, co możemy zrobić w
tej sytuacji. Oni najwyraźniej są zaniedbywani. Nawet nie wiadomo, co jeszcze
twój ojciec wymyśli i do czego jest gotowy się posunąć. Powinienem chyba
pogadać z prawnikiem. Może on podsunie jakieś rozwiązanie?
Rozwiązanie
tej sytuacji przyszło po tygodniu. Była sobota i Marek siedział u Uli od rana.
Pakowała torbę, bo szykowała się już do szpitala. Za kilka dni miała urodzić
swoje szczęście.
- Nie bierz za dużo skarbie. Jeśli będziesz
czegoś potrzebować, to przecież ci przywiozę.
- Nie biorę zbyt wiele. Tylko te
najpotrzebniejsze rzeczy.
Dzwonek do
drzwi przerwał ich rozmowę. Popatrzyli na siebie zaskoczeni. Czyżby Sebastian?
Marek poszedł otworzyć. Przed drzwiami stał zapłakany Jasiek trzymając kurczowo
za rękę równie zapłakaną Betti.
- Rany boskie! Co się stało!?
Jasiek
przetarł twarz i przywitał się z nimi.
- Stało się to, co najgorsze – rzucił torbę w
przedpokoju i usiadł wraz z Betti na kanapie. Przerażona Ula przysiadła na
fotelu. – Ta baba sprowadziła się do nas i od razu zaczęła rządzić. Krzyczała
na nas. Szarpała i popychała małą a ojciec w ogóle nie reagował. Wręcz
przeciwnie, jeszcze popierał ją w tym wszystkim. Spakowałem trochę naszych
rzeczy, bo nie mogłem już na to patrzeć. Beatka jest roztrzęsiona i boi się
jej. Dzisiaj też była awantura, bo nie chciała jeść zupy, którą tamta
ugotowała. Nawet nie wiecie jak się wściekła. Wylała na nią tę gorącą zupę i
poparzyła ją. Zobacz jaką ma rękę – podwinął małej rękaw i odsłonił poparzone
przedramię. – Dobrze, że miałem w domu hemostin i zaraz jej psiknąłem, bo
pewnie miała by pęcherze jak diabli. Ojciec jeszcze nawrzeszczał na nią i dał
jej klapsa. Powiedział, że jak nam nie smakuje kuchnia jego przyszłej żony, to
możemy w ogóle nic nie jeść. Byłem taki wściekły, że porwałem torbę i pakowałem
nasze ciuchy na chybił trafił. Ubrałem Betti i powiedziałem im tylko, że
wychodzimy i nie wrócimy nigdy więcej. Pewnie nie posiadali się ze szczęścia –
dokończył z goryczą. Popatrzył w szklące się od łez oczy siostry. – Nie wrócimy
tam Ula, choćbyśmy mieli spać u ciebie na podłodze.
- Nie wrócicie. Nigdy na to nie pozwolę – powiedziała
połykając łzy. – Jakoś się pomieścimy.
- Nie pomieścicie się Ula – wtrącił się Marek.
- Jak dziecko się urodzi nie będzie tu kompletnie miejsca nawet na łóżeczko.
Posłuchajcie. Proponuję, żeby Jasiek został w tym mieszkaniu. W poniedziałek
kupisz sobie miesięczny bilet i do końca roku szkolnego będziesz jeździł do
Rysiowa. Poradzisz sobie, prawda? – Chłopak kiwnął głową. – Chodzi o to, że
mamy już koniec kwietnia, a do zakończenia roku niecałe dwa miesiące. Było by
bez sensu przepisywać cię na tak krótki okres do nowej szkoły. Od przyszłego
roku zapiszemy cię tutaj w Warszawie. Betti nie wróci już do przedszkola.
Zadzwonię tam pojutrze i powiem, że nie opłacimy go i żeby skreślili ją z listy
przedszkolaków. Ja zabiorę ją i Ulę na Sienną. Jednak dzisiaj pojedziemy tam
wszyscy. Proponuję taki układ dlatego, bo nie chciałbym, żeby to mieszkanie
znowu niszczało i stało puste. Dla jednej osoby jest w sam raz. Chyba, że
chcesz Jasiu mieszkać razem z nami.
- Nie Marek. To rozwiązanie jest idealne.
Przecież będę was odwiedzał lub dzwonił. Dziękuję.
Wyszła z
pokoju, w którym umieścili Betti i przysiadła na kanapie w salonie.
- Usnęła? – spytał Marek siadając obok niej.
- Usnęła, ale długo nie mogłam jej uspokoić.
Boli ją ta ręka. Dobrze, że miałeś bandaż. Pewnie rana będzie broczyć. Jak
ojciec mógł im to zrobić? Czy on naprawdę nie ma już żadnych uczuć? – Objął ją
ramieniem i przytulił.
- Na to wygląda. Nie martw się i nie płacz.
Jutro pogadam z prawnikiem, on na pewno podpowie, co zrobić. Myślę jednak, że
chyba powinnaś wystąpić na drogę sądową o prawną opiekę nad nimi. Nie można
pozwolić, żeby ojciec nadal ją sprawował. Zaniedbał was wszystkich. Ty byłaś
już dorosła, ale oni są jeszcze dziećmi i nie powinno to tak wyglądać. –
Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
- Znowu jestem twoim dłużnikiem. Naprawdę nie
wiem, kiedy i jak odwdzięczę ci się za wszystko co dla nas zrobiłeś.
- Wiesz, że tego nie oczekuję. Ty tylko ze mną
bądź i kochaj mnie. Chciałem ci jeszcze coś zaproponować. To delikatna bardzo
sprawa i nieco obawiam się jak przyjmiesz moją propozycję. – Z zaciekawieniem
spojrzała mu w oczy.
- Mów, skoro już zacząłeś, to chcę wiedzieć.
- Pomyślałem sobie, że kiedy urodzi się Basia
chciałbym, żeby nosiła moje nazwisko. Ja wiem, że nie jesteśmy małżeństwem, ale
bardzo pragnę żebyś została moją żoną. To takie trochę oświadczyny, choć bez
odpowiedniego rekwizytu. Przysięgam, że i o niego zadbam. Nikt nie musi
wiedzieć, że to dziecko nie jest moje. Przecież oprócz Sebastiana i Jaśka nikt
o tym nie wie. Nawet moi rodzice. Ich też nie mam zamiaru wtajemniczać. Po
prostu powiem, że to ich wnuczka i tyle.
- To nie w porządku Marek. Oni powinni
wiedzieć.
- Ula. Ja wiem, że jesteś uczciwa do szpiku
kości. Jednak są czasem sprawy, które wymagają przemilczenia prawdy, bo tak
jest lepiej. To jest właśnie jedna z nich. Przecież jeśli się zgodzisz, Basia
będzie Dobrzańska i nikt nie będzie dociekał, że jest inaczej, a oni będą
szczęśliwi, że mają wnuczkę. Chyba nie masz zamiaru powiedzieć jej kiedy już
będzie większa, że nie jestem jej ojcem?
- Nie… Chyba nie… Takie wyznanie mogłoby
zniszczyć jej życie i twoje.
- No sama widzisz… Czyli, co? Zgadzasz się? –
Z miłością popatrzyła w jego stalowo-szare tęczówki.
- Zgadzam i bardzo, bardzo cię kocham.
Przylgnął
do jej ust i wyszeptał.
- To będzie najwspanialsze dziecko na świecie.
Jestem tego pewien.
Trzy dni
później obudziła się w środku nocy. Bolał ją brzuch od nawracających skurczy.
Powlekła się wolno do łazienki. Dopiero tam chlusnęły z niej wody. – Zaczęło się – pomyślała trochę
spanikowana. Wzięła mopa i zaczęła wycierać to, co z niej wypłynęło. Znowu chwycił
ją skurcz. Złapała się za dół brzucha i dotarła do salonu. Podniosła telefon ze
stołu i wybrała numer Jaśka. Długo nie odbierał jednak w końcu usłyszała jego
zaspany głos.
- Ulka? Co się dzieje?
- Zaczęło się Jasiu – powiedziała półgłosem. –
Ubierz się i zamów taksówkę tak jak się umawialiśmy. Zabierz klucze od
mieszkania. Musisz zostać z Betti. Ja z Markiem jadę do szpitala. Nie będę
budzić małej. Postaramy się wyjść po cichu a ty się pośpiesz.
- Już… Już się zbieram. Trzymaj się siostra.
Rozłączyła
się i poszła do sypialni. Potrząsnęła delikatnie ramieniem Marka.
- Marek…, Marek…, obudź się… - Otworzył oczy i
skupił na niej wzrok. – Obudź się kochanie. Mam skurcze. Odeszły mi wody.
Musimy jechać.
Oprzytomniał
w sekundę.
- To już? Zaraz będę gotowy. Budziłaś Betti?
- Nie. Dzwoniłam do Jaśka. Zaraz tu będzie i
zostanie z nią. Pomóż mi się ubrać.
Zjechali
na dół. Pamiętał, żeby wziąć jeszcze torbę z jej rzeczami. Szli wolno do
zaparkowanego Lexusa, gdy zatrzymała się taksówka i wysiadł z niej Jasiek.
Podbiegł do nich i pomógł Ulę zapakować do samochodu.
- Klucze masz? – spytał Marek. Był
zdenerwowany.
- Spokojnie. Mam wszystko. Jedźcie, bo urodzi
ci jeszcze w samochodzie. Zadzwoń jak będzie po wszystkim.
Nie
zwlekał. Zapiął Uli pas i ruszył. Mógł przyspieszyć bo ulice o tej porze były
niemal puste. Wiózł ją do Szpitala Ginekologiczno-Położniczego imienia Świętej
Rodziny przy Madalińskiego. Tam pracował ginekolog, który prowadził jej ciążę
niemal od początku. Zaraz zajęto się nią. Posadzono na wózku i odwieziono na oddział.
Spytał, czy może być przy porodzie.
- A kim pan jest dla pacjentki?
- Jestem jej narzeczonym i ojcem dziecka – to
połowiczne kłamstwo jakoś gładko przeszło mu przez gardło.
- W takim razie zapraszam. Proszę, tu jest
maska na usta i kitel.
Przebrany
wszedł na salę i stanął u wezgłowia łóżka. Zdziwiła się widząc go obok.
- Co ty tu robisz Marek – szepnęła. – To nie
będzie ładny widok. Możesz nie wytrzymać i zemdlejesz mi tutaj. Nie powinieneś
w tym uczestniczyć. Lepiej będzie jak poczekasz na korytarzu.
Pogładził
ją po głowie i uśmiechnął się.
- Nie zostawię cię tu samej skarbie.
Pamiętasz? Na libor i vibor. Chcę być świadkiem narodzin naszej Basi.
Jego słowa
sprawiły, że poleciały jej łzy. Jej dziecko nazwał „naszym”. To był dowód, że
od dawna uważał je za swoje własne. Skurcz, który nadszedł niemal pozbawił ją
tchu. Zacisnęła powieki próbując odetchnąć.
- Proszę próbować przeć jak nadejdzie następny
– usłyszała słowa lekarza.
Ta akcja
porodowa trwała dość długo. Marek wiernie trwał przy niej ściskając jej dłoń i
wycierając pot gromadzący się na czole. Była bardzo zmęczona i czuła jak
ulatują z niej wszystkie siły.
- Już nie mogę – skarżyła się. – Nie dam rady…
- Jeszcze trochę skarbie. Już widać główkę.
Ona za chwilę się urodzi. Jeszcze trochę wysiłku.
Znowu
poczuła, że łapie ją skurcz. Był mocny. Zebrała resztki sił i mocno parła.
- Mamy ją. Nareszcie – usłyszała i odetchnęła
głęboko. Po chwili dobiegł do jej uszu płacz małej. Szczęśliwa uśmiechnęła się
szeroko. Ścisnęła Markowi dłoń.
- Tak się cieszę, że już po wszystkim –
wyszeptała. Przyniesiono jej maleństwo i ułożono na piersi. Przytuliła usta do
jej czółka. – Witaj moje kochanie. Jestem twoją mamusią a to… a to… jest twój…
- Tatuś – Marek pochylił się nad małą. –
Wiedziałem, że to będzie piękne dziecko. Ma nawet kilka piegów na nosku tak jak
ty. Chyba będzie podobna do ciebie.
- Oby. Modliłam się, żeby tak było.
Podszedł
do nich położnik i wyciągnął do Marka dłoń.
- Gratuluję. Dziecko jest zdrowe. Pięćdziesiąt
sześć centymetrów i trzy kilogramy dwieście gram wagi. Typowy noworodek bez
żadnych obciążeń. Teraz zabierzemy ją, ale proszę się nie niepokoić.
Przywieziemy, kiedy pani będzie już na sali poporodowej. Pan wyjdzie teraz i
poczeka na zewnątrz. My doprowadzimy żonę do porządku i zaraz będzie mógł pan być
przy niej.
Wyszedł z
sali i odetchnął głęboko. Dobrze, że już po wszystkim. Spojrzał na szpitalny,
duży zegar, który wskazywał godzinę piątą trzydzieści. – Wydawało mi się, że
trwało to wieki a tu tylko cztery i pół godziny – mruknął do siebie. Wyciągnął
z kieszeni telefon i wybrał numer Jaśka. Ten odebrał natychmiast.
- A co ty nie śpisz?
- Nie mogłem zasnąć. I co? Urodziło się?
- Urodziło. Dosłownie przed chwilą. Jest
śliczna i chyba podobna do Uli. Nie wiem kiedy będę mógł się stąd ruszyć.
Czyszczą ją teraz i zaraz przewiozą na salę. Tam mają też przywieźć dziecko.
Chcę z nimi zostać jeszcze trochę. Ciebie chcę prosić o opiekę nad Betti dopóki
się nie zjawię. W lodówce jest wszystko, to zrób dla was śniadanie. Nie
pójdziesz dzisiaj do szkoły. Napiszę ci usprawiedliwienie.
- Nawet nie miałem zamiaru. Dzisiaj mam tylko
cztery lekcje w tym dwie wychowania fizycznego. Nie stracę zbyt wiele.
- Dobrze Jasiu. Kończę, bo właśnie ją wywożą.
Na razie.
Podszedł
do łóżka pchanego przez położną i ujął Uli dłoń.
- Jak się czujesz kochanie?
- Dobrze, ale jestem taka zmęczona i śpiąca.
- Zaraz będziesz spać. Obejrzymy jeszcze tylko
naszą kruszynkę. Powinni ją przywieźć za chwilę.
Pielęgniarka
ustawiła łóżko pod ścianą i zablokowała koła. Uśmiechnęła się do nich.
- Jeszcze raz gratuluję udanej córeczki. Teraz
proszę odpoczywać.
Przysiadł
obok niej na łóżku. Pochylił się i czule pocałował jej usta.
- Byłaś bardzo dzielna kochanie. Jestem taki z
ciebie dumny. Dzwoniłem do Jaśka. U nich wszystko w porządku. Betti jeszcze śpi
i nie ma pojęcia, że została ciocią. Jasiek nie zmrużył oka. Też się
denerwował. Pozwoliłem mu nie iść dzisiaj do szkoły. To zbyt ważny dzień dla
nas wszystkich.
Otworzyły
się drzwi i wjechał przez nie niewielki wózek, w którym leżała Basia.
Pielęgniarka ustawiła go w pobliżu Uli. Wyciągnęła opaskę i długopis.
- Musi pani podać imię i nazwisko małej. Na sali
porodowej zapomnieliśmy zapisać jej dane. Mam nadzieję, że wybaczą nam państwo
to niedopatrzenie. – Marek podszedł z uśmiechem do kobiety.
- Pod warunkiem, że nie zamieniliście nam
dziecka.
- Nie zamieniliśmy. Dzisiaj było bardzo
spokojnie, bo mieliśmy tylko jeden poród. Właśnie ten. To jak dziecko się
nazywa?
- Barbara Dobrzańska – odpowiedział z dumą.
Położna szybko zapisała dane na opasce i założyła ją na rączkę dziecka.
- Teraz państwa zostawiam. Gdyby mała płakała,
proszę spróbować ją nakarmić.
Po jej
wyjściu Marek wziął dziecko na ręce i położył obok Uli.
- Spójrz kochanie, czyż nie jest śliczna? Ma
sporo włosków i ich kolor jest taki jak twój. Nawet rzęsy ma długie i jak na
takie maleństwo, gęste. Coś czuję, że ona będzie twoją wierną kopią. Położę ją
do łóżeczka a ty musisz odpocząć. Wrócę do domu i prześpię się trochę. Przyjadę
po południu. Przywiozę dzieciaki. Niech i one poznają swoją siostrzenicę. Na
razie skarbie - pocałował ją czule. Kiedy podniósł głowę ze zdumieniem
stwierdził, że ona już śpi. Wyszedł z sali na palcach zamykając cicho za sobą
drzwi. Wsiadł do samochodu i wybrał numer Sebastiana. Najwidoczniej go obudził,
bo przyjaciel odezwał się marudnym głosem.
- Marek, czy ty spać nie możesz, że budzisz
ludzi o tak morderczej porze?
- Otrząśnij się Seba. Właśnie zostałeś
wujkiem. – W słuchawce zaległa cisza. Po chwili znowu usłyszał jego głos tym
razem pełen entuzjazmu.
- Serio!? Ula urodziła!? Kiedy!?
- Dosłownie przed godziną. Dziecko jest piękne
i podobne do niej. Byłem przy porodzie. Niesamowite wrażenie. Teraz jadę do
domu, bo dzieciaki są same. Chciałem cię prosić, żebyś zastąpił mnie dzisiaj.
Nie dam rady przyjechać. Mam sporo do załatwienia. Muszę kupić łóżeczko i jakiś
wózek. Trochę ubranek dla małej i inne akcesoria. Ula nie chciała nic kupować
przed porodem. Mówiła, że to przynosi pecha.
- Jak chcesz, to po robocie mogę z tobą
jechać. Jednak zastrzegam sobie kupno wózka.
- Dobrze Seba. Wózek kupujesz ty. Wyłączam się
i jadę się przespać. Na razie.
ROZDZIAŁ 9
Wszedł
cicho do domu i zastał Jaśka drzemiącego na kanapie w salonie. Nie chciał go
budzić. Nastawił express i zajął się szykowaniem śniadania dla wszystkich.
Jasiek miał jednak lekki sen, bo krzątanie Marka obudziło go.
- Jesteś już… I jak Ulka?
- Wszystko w najlepszym porządku. Zabiorę was
dzisiaj do niej, ale muszę załapać chociaż trochę snu. Postanowiłem też, że
przez kilka następnych dni nie będziesz jeździł do Rysiowa, chyba że masz
jakieś ważne sprawdziany.
- W tym tygodniu nie. W przyszłym szykują się
dwa z matmy i fizyki.
- To dobrze się składa, bo chciałbym, żebyś
został tu parę dni dopóki Ula nie wróci. Nie mam co zrobić z Betti a nie będę
jej ciągał ze sobą do pracy, bo zanudziłaby się na śmierć. O piętnastej
pojedziemy do szpitala a potem pod firmę. Umówiłem się z przyjacielem. Obiecał
pomoc w zakupach. Trzeba kupić jakieś łóżeczko i całą resztę. Pojedziecie ze
mną i pomożecie wybrać, dobrze?
- Nie ma sprawy. W takim razie zjemy śniadanie
i zabiorę Betti na spacer. Pojedziemy też na Raszyńską. Muszę wziąć kilka
rzeczy do ubrania jeśli mam tu zostać. Przynajmniej nie będziemy ci
przeszkadzać. Za dwie, trzy godzinki powinniśmy wrócić. Pójdę obudzić małą.
Poczekał
jeszcze aż wyjdą. Pozmywał naczynia i wziął odprężający prysznic. Pomyślał, że
powinien powiadomić rodziców, ale będzie musiał do nich pojechać, bo nie chciał
takiej ważnej sprawy oznajmiać im przez telefon. No i jeszcze czekała go
rozmowa z prawnikiem, ale odłożył to wszystko na później. Teraz spać.
Weszli do
sali akurat w momencie, gdy Ula karmiła małą. Marek aż westchnął na ten widok.
Uśmiechnęła się do nich szeroko.
- Chodźcie. Zobaczcie to moje cudo.
Mała Betti
usadowiona na łóżku przyglądała się małej ciekawie.
- Ulcia, ona jest taka malutka jak laleczka.
Zobacz jakie ma małe rączki.
- Ty też taka byłaś. Musiałam być bardzo
ostrożna, kiedy brałam cię na ręce, żeby nie zrobić ci krzywdy. Ona też jest
taka delikatna, ale będzie szybko rosła. To mały głodomorek. Sporo je. Jak
sobie radzicie? – spojrzała na Marka. – Spałeś chociaż trochę?
- Spałem. Jaś poszedł z Betti na spacer a ja
nadgoniłem tę nieprzespaną noc. Umówiłem się z Sebą. Jak stąd wyjdziemy zabiorę
dzieciaki na zakupy. Seba zadeklarował się, że kupi wózek. Był wzruszony, gdy
powiedziałem mu, że dasz małej imię po jego babci. Kupimy wszystkie niezbędne
rzeczy i zanim wrócisz urządzimy pokoik dla małej.
- Dziękuję. Myślisz o wszystkim. Tak naprawdę
to nie wiem kiedy stąd wyjdę. Lekarz nic nie mówił. Chyba nie będą mnie tu
trzymać Bóg wie jak długo?
- Zaraz do niego pójdę i dowiem się. Nadal ma
dyżur ten, co przyjmował poród? Jak on się nazywa?
- Mizera. Doktor Mizera.
- Zaraz wracam.
Po jego
wyjściu Jasiek przysunął się bliżej podziwiając małą.
- Wiesz Ulka, ona naprawdę jest podobna do
ciebie. I to nawet bardzo. Z Bartka nie ma kompletnie nic i całe szczęście.
Cała Cieplaczka.
- To prawda. Obejrzałam sobie ją dzisiaj
bardzo dokładnie i stwierdziłam to samo. Bardzo się cieszę, bo pragnęłam, żeby
wdała się we mnie. A zmieniając temat, to po moim stąd wyjściu trzeba będzie
złożyć pozew do sądu. Koniecznie musimy pozbawić ojca praw rodzicielskich. Ja
jestem dorosła i mogę zadeklarować opiekę nad wami jako nieletnimi. Marek ma
zapytać jeszcze prawnika. Być może wynajmiemy jakiegoś. To bardzo ułatwiłoby sprawę.
Marek
wrócił do sali z dobrą nowiną. Okazało się, że wypuszczą ją za dwa dni, bo jest
zdrowa i dziecko również.
- Będziemy uciekać skarbie. Musimy przygotować
wszystko na wasz powrót. Ja wpadnę tu jutro w porze lunchu. Przyjadę z
Sebastianem, bo i on chce poznać Basię. Przywieźć ci coś? Może masz na coś
ochotę?
- Niespecjalnie – skrzywiła się. – Może kup mi
tylko jakieś owocowe jogurty.
- Załatwione – pocałował ją czule i ucałował
czółko malutkiej. – Trzymajcie się. Idziemy dzieciaki.
Szaleli. Czego
nie było w tym ogromnym sklepie? Kupili śliczne łóżeczko w kształcie kołyski,
kilka zmian pościeli z różowymi motywami, poduszkę, kołderkę i kocyki. Mnóstwo
ubranek i śpioszków najmniejszych jakie były, choć Marek i tak uważał, że mała
utonie w nich. Pampersy, butelki, smoczki. Jak zobaczył przewijak, to uznał, że
też się przyda. Wspólnie z Sebastianem wybrali ładny, nowoczesny wózek. Nabyli
nawet urządzenie, które alarmować miało o płaczu dziecka.
Samochody
pękały w szwach. W drodze do domu zamówił jeszcze dwie duże pizze. Nie było
czasu na gotowanie a dzieciaki musiały coś zjeść.
Do
wieczora złożyli łóżeczko i wstawili je do najmniejszego pokoju w mieszkaniu
Marka. Na stojącym w kącie przewijaku umieścili kilka maskotek i grzechotek a
nad łóżkiem zawiesili obracające się na niewielkiej obręczy zabawki. Kiedy
przywieziono pizzę porozkładali ją na talerze i usiedli w salonie. Byli już
naprawdę głodni. Jasiek zrobił im kawy, choć panowie woleli piwo. Mała Betti
popijała swój ulubiony, pomarańczowy sok.
- Dużo roboty odwaliliśmy. Myślę, że Ula
będzie zadowolona. Chyba kupiliśmy wszystko. – Seba roześmiał się.
- Stary! Wykupiłeś pół sklepu. Chyba już dawno
nie mieli takiego utargu.
- Nie
przesadzaj. Wiesz, że kupiłem wszystko, co niezbędne dla takiego malucha.
Następnego
dnia rano jechał do pracy. Na jednym ze skrzyżowań przykuł jego uwagę plakat z
ogromnym napisem „ZAGINĘLI”. Zaparkował nieopodal słupa ogłoszeniowego i
podszedł do niego. Na zdjęciu zobaczył Jaśka i Betti. Oniemiał. – Ruszyło tatusia sumienie? Zgłosił ich
zaginięcie? Ciekawe, że dopiero po dwóch tygodniach przypomniał sobie, że ma
dwójkę nieletnich dzieci. – Zdarł afisz i złożył na pół. Nie mógł dłużej
zwlekać. Musi zrobić dwie rzeczy. Pojechać na policję wyjaśnić sprawę i pogadać
z prawnikiem. Najpierw jednak firma. Pierwsze kroki skierował do gabinetu ojca.
Przywitał się z nim.
- Ja tylko na chwilę tato. Mam ważną sprawę,
ale to nie ma nic wspólnego z firmą. Chciałbym jutro po pracy przyjechać do was
i porozmawiać. Jesteście w domu? Nie macie żadnych planów?
- Jesteśmy. A co to za sprawa?
- Jutro wam wszystko wyjaśnię, dobrze? Nie mam
dzisiaj za wiele czasu. Mam spotkanie na mieście i powinienem się sprężać.
Zabieram ze sobą Sebastiana, bo będzie mi potrzebny. Nie szukaj nas przez co
najmniej trzy godziny.
- W porządku. I tak nie mam do niego żadnej
pilnej sprawy.
Pożegnał
się z ojcem i pobiegł do gabinetu przyjaciela. Pokazał mu afisz, który zerwał
ze słupa i wyjaśnił w czym rzecz.
- Pojedziemy najpierw na policję a potem do
prawnika. Znalazłem w internecie takiego, który zajmuje się sprawami
rodzinnymi. Umówiłem się na dziesiątą. Potem pojedziemy do Uli. Ona musi o tym
wiedzieć. W całym mieście wiszą plakaty ze zdjęciem dzieciaków. Ojciec
uprzedzony, że wychodzimy. Zbieraj się.
Przez
półtorej godziny tłumaczył jakiemuś sierżantowi, dlaczego dzieci uciekły z
domu. Zapewnił, że są pod dobrą opieką i mają gdzie mieszkać.
- Uciekły do siostry, a nie do kogoś obcego.
Ich ojciec zaniedbał je. Często musiały sobie radzić same przez kilka dni, bo
tatuś jechał do kochanki i tam spędzał miłe chwile. Często też nie miały nawet
co jeść. Uciekły z domu dopiero wówczas, gdy sprowadzona przez ojca kochanka z
premedytacją wylała na pięcioletnią Beatę talerz gorącej zupy tylko dlatego, że
mała nie chciała jej jeść i poparzyła ją. Proszę – wyciągnął z kieszeni komórkę
– tak wyglądało jej przedramię. Nadal pan uważa, że powinny wrócić do domu? W
najbliższych dniach nasz prawnik wystąpi z pozwem do sądu o pozbawienie go praw
rodzicielskich. Ich siostra weźmie na siebie obowiązek opieki nad nimi. Jan
Cieplak nadal dojeżdża do rysiowskiego liceum i jakoś nie bardzo ma ochotę
odwiedzać tatusia. Byłbym wdzięczny, gdyby powiadomił pan tamtejszy komisariat,
że dzieci się odnalazły, ale do domu nie wrócą z powodów, jakie już wymieniłem.
Proszę też nie podawać ojcu ich obecnego miejsca zamieszkania. Nie chciałbym
być nękany odwiedzinami pana Cieplaka.
- W porządku. Ja już za chwilę wykonam taki
telefon i wszystko wyjaśnię tamtejszemu komendantowi.
- Dziękuję – Marek podniósł się z krzesła – i
jeszcze jedno. Józef Cieplak zgłosił zaginięcie dzieci dopiero po prawie dwóch
tygodniach. To też powinno panom dać do myślenia.
Wyszli z
komisariatu na zewnątrz. Marek poluzował szalik.
- Zupełnie rozstroiła mnie ta rozmowa. Teraz
do prawnika.
Musiał
jeszcze raz naświetlić w miarę klarownie sytuację prawnikowi.
- Bardzo nam zależy, żeby jak najszybciej
załatwić tą sprawę i byłbym wdzięczny, gdyby zechciał się pan zgodzić na
reprezentowanie nas w sądzie. Cena nie gra roli. Zapłacę każdą byle by poszło
szybko, sprawnie i po naszej myśli. Dzieci nie mogą wrócić do tego
nieodpowiedzialnego człowieka.
- Proszę się nie martwić. Mam duże
doświadczenie w takich sprawach i na pewno nie będzie problemu. Sąd rodzinny zawsze
staje po stronie pokrzywdzonych dzieci. Dam panu znać o postępach.
Uścisnął
prawnikowi dłoń i podziękował. Już bez przeszkód pojechali do szpitala.
Ucieszyła
się na widok Olszańskiego.
- Witaj wujku. Poznaj swoją chrześniaczkę
Basię. – Zaskoczony spojrzał na Ulę. – Oczywiście jeśli się zgodzisz. Nie
mogłabym wybrać nikogo innego.
- Dzięki Ula. To będzie wielki zaszczyt i
przyjemność. Będę najlepszym wujkiem na świecie. Przysięgam. Pokaż mi to cudo.
Marek
wyjął dziecko z wózeczka i podał je Uli. Odwinęła je z kocyka a Sebastian
pochylił się nad nim. Podał Basi wskazujący palec a ona uczepiła się go mocno.
Roześmiał się. Połaskotał ją po brzuszku wywołując na jej twarzyczce uśmiech.
- Silna jesteś malutka i taka śliczna – mówił
do niej pieszczotliwie. – Dziękuję ci Ula, że dałaś jej imię po mojej babci.
Naprawdę to doceniam. Czy wiecie, że postawiłem jej pomnik? Z najpiękniejszego
marmuru.
- Zaprowadzisz nas kiedyś Seba na jej grób –
powiedziała cicho. – Przynajmniej modlitwą odwdzięczę się jej za to, że nie
wycierałam się po klatkach schodowych. Musiała być wspaniałą kobietą. Bardzo
dbałą i gospodarną. Nie znałam jej a jednak za każdym razem, gdy otwierałam
szafę lub witrynkę podziwiałam jej staranność, pieczołowitość i zamiłowanie do
porządku.
- Taka właśnie była. Dobra i kochana. I ty
słoneczko wyrośniesz na taką osobę – znów pochylił się nad Basią.
Opowiedzieli
jej o tym, że ojciec zgłosił zaginięcie jej rodzeństwa. Marek zdał jej relację
z wizyty na komisariacie. Powiedział jej o prawniku.
- Trzeba iść za ciosem Ula. Nie można już
czekać i trzeba wreszcie to załatwić. On będzie nas reprezentował. Najwyżej
złożymy jakieś zeznania na rozprawie. On jest dobrej myśli i uważa, że
powinniśmy ją wygrać. Jutro rano przyjadę po was, ale po południu muszę jechać
do rodziców. Umówiłem się i zamierzam im wszystko powiedzieć. W końcu muszą
mieć świadomość, że zostali dziadkami.
- Jak to dziadkami? – Sebastian spojrzał na
Marka zaskoczony.
- Aaa…, bo ty jeszcze nie wiesz. Basia nazywa
się Dobrzańska. Jak uspokoi się ten cały młyn pobieramy się.
- No, no – Olszański pokręcił głową – nie
tracicie czasu. Jednak bardzo się cieszę, że jesteście szczęśliwi, ale chyba
wcześniej chrzciny, prawda?
- Prawda Seba. Przygotowania do ślubu
potrzebują więcej czasu. Jeszcze musimy znaleźć chrzestną.
- Chciałam poprosić Anię. Jak wrócę do domu
zadzwonię do niej i zapytam.
- Świetny wybór – rzucił Sebastian, a Marek
przyjrzał mu się podejrzliwie. Czyżby przyjaciel miał jakieś ciągoty do
firmowej czarnuli?
Szybkim
krokiem przemierzał szpitalny korytarz. Znowu dzisiaj musiał się urwać z pracy,
ale nie było innej możliwości żeby odebrać Ulkę i małą. W jednej ręce dzierżył
nosidełko a w drugiej sporą torbę wypchaną rzeczami Basi. Wszedł do sali, w
której przebywały i czule przywitał się z nimi obiema. Ula była już ubrana a w
ręku dzierżyła wypis. Postawił nosidełko na łóżku i ostrożnie wyjął małą z
wózeczka.
- No chodź moja córeczko. Mamusia cię ubierze
i pojedziemy do domku. Tam w torbie są śpioszki i pampersy Ula. Wziąłem też
ciepłą czapeczkę i kombinezon, żeby nie zmarzła.
Ula z
rozczuleniem patrzyła na niego. Zalśniły jej w oczach łzy.
- Będziesz najlepszym tatą na świecie. Jestem
tego pewna – wyszeptała.
- Będę się bardzo starał kochanie. Przebierz
ją teraz i pojedziemy. Sam bym to zrobił, ale nie mam jeszcze odwagi. Jest taka
delikatna i krucha. Z czasem nabiorę wprawy, ale jeszcze nie teraz. Jutro
zgłoszę jej urodziny w USC. Muszą chyba wydać akt urodzenia, prawda?
- Nie musisz nic zgłaszać, bo już szpital to
zrobił. Wystarczy, że wypiszesz wniosek w urzędzie o wydanie takiego aktu.
Najgorsze, że będziesz musiał ją zameldować. Będziesz musiał zameldować też
mnie i Betti. Na szczęście obie urodziłyśmy się w warszawskich szpitalach i
nasze akty urodzenia są w urzędzie miejskim i tam najpierw trzeba pojechać,
żeby nie jeździć w kółko. One będą potrzebne do meldunku.
- Wszystko załatwię Ula. O nic się nie martw.
Jaśka też trzeba będzie zameldować na Raszyńskiej. Chyba będę musiał wziąć
urlop na kilka dni, bo popołudniu nic nie załatwię. Dzisiaj jadę do rodziców to
pogadam o tym z ojcem.
- Trochę się obawiam, jak oni to przyjmą.
Pewnie będą źli na mnie.
- Za co? Za to, że dałaś im piękną wnuczkę?
Ula, oni będą szaleć ze szczęścia. Ta wizyta może się trochę przeciągnąć, bo
chcę im opowiedzieć o dzieciakach i o tym, co zamierzamy dla nich zrobić. Nie
chcę, żeby przyjechali któregoś dnia bez zapowiedzi i byli zaskoczeni ich
obecnością u nas.
- Masz rację. Oni muszą wiedzieć. Nie lubię
niczego zatajać. To, że pozostanie tajemnicą fakt, iż Basia nie jest twoją
biologiczną córką, już mi wystarczająco ciąży na sumieniu.
- Będzie dobrze. Nie ważne, kto jest
biologicznym ojcem. Ważne, kto wychowa, prawda? Ona już jest Dobrzańska i tak
pozostanie. Chodźmy.
Wyszedł z
firmy tuż po siedemnastej i na dole spotkał się z ojcem. Wsiedli do swoich
samochodów i ruszyli w stronę Anina. Już na miejscu przywitał się z matką,
która poprosiła ich gospodynię Zosię o podanie obiadu. Usiedli przy stole i
pochylili się nad talerzami. Helena z niepokojem spoglądała na syna. Wiedziała
od męża, że ma im do przekazania jakąś ważną wiadomość i obawiała się, czy aby
nie złą.
- To o czym chciałeś nam powiedzieć synku? – zapytała.
Podniósł głowę znad talerza i uśmiechnął się. Ten uśmiech uspokoił nieco Helenę.
- Zostałem ojcem – rzucił bez ogródek. Jak na
komendę seniorzy przestali jeść i zdumieni spojrzeli na niego.
- Jak to ojcem? Z kim? – Jeszcze szerzej się
uśmiechnął.
- Znacie ją trochę. To Ula Cieplak moja
przyszła asystentka. Przedwczoraj urodziła mi piękną córeczkę Basię.
- Dlaczego nie powiedziałeś nam, że ona jest z
tobą w ciąży?
- Ona tego nie chciała. Nie chciała robić
wokół siebie szumu. Przyjeżdżała do firmy rzadko i to tylko wtedy, kiedy to
wymagało jej obecności. Zazwyczaj pracowała w domu. Bardzo ją kocham a dziecko
jest następstwem tej miłości. Chcemy się jak najszybciej pobrać, ale obawiam
się, że to jeszcze trochę potrwa zanim dojdzie do ślubu – mocno rozmijał się z
prawdą. Prawda była taka, że choć bardzo tego pragnął, nigdy z Ulą nie spał.
- Nie do wiary – Helena pokręciła głową. –
Słyszałeś Krzysztofie? Zostaliśmy dziadkami. Mamy wnuczkę. Jaka ona jest? Do
kogo podobna?
- Do Uli. Bardzo. Ze mnie nie ma nic. Kocham
je obie nad życie. Zobaczcie. Zrobiłem małej zdjęcie, bo odbierałem je dzisiaj
ze szpitala. Wyjął telefon i powiększył fotografię. Seniorzy jak urzeczeni
wpatrywali się w ten obrazek.
- Jaka ona śliczna. Aniołek. Koniecznie musimy
ją zobaczyć.
- Zobaczycie. Obiecuję. Jednak najpierw muszę
załatwić sporo formalności. Dlatego tato chciałem cię prosić o kilka dni
urlopu. Większość z tych spraw mogę załatwić tylko do południa. Nie dam rady
pracując do siedemnastej.
- Dobrze synu. Weź tyle ile będzie trzeba. Ja
nie mam nic przeciwko temu. Zastanawiam się tylko, dlaczego chcesz zwlekać ze
ślubem? Powinniście pobrać się szybko dla dobra dziecka.
- Wiem tato, ale to bardzo skomplikowana
historia, którą chcę wam teraz opowiedzieć.
ROZDZIAŁ 10
ostatni
Dopił kawę
i spojrzał na nich.
- I tak to właśnie wygląda. Teraz wiecie już
wszystko. Te dzieciaki nigdy tak naprawdę nie zaznały dzieciństwa, no chyba
tylko wtedy, gdy żyła ich matka. To jednak nie dotyczy Beatki. Ich ojciec jest
niezwykle surowy i wymagający, ale też kompletnie nieodpowiedzialny. To Ula
wzięła na swoje barki wychowanie i Betti i Jaśka. Była dla nich jak druga
matka, a on wyrzucił ją z domu tylko za to, bo uznał że za dużo na nią wydaje.
Który ojciec jest równie podły? Zresztą dużo by mówić. Ani ona ani ja nie
dopuścimy, żeby oni mieli wrócić do Rysiowa.
- Macie rację, a my popieramy tę decyzję. Te
biedne dzieci nie zasłużyły sobie na takie traktowanie. Mam nadzieję, że
prawnik się spisze i pozbawi go praw.
- My też na to liczymy mamo. Będę się zbierał.
Późno się już zrobiło, a ja może będę potrzebny Uli.
- Pozdrów ją od nas synku i powiedz, że bardzo
się cieszymy, bo zrobiła nam najlepszy prezent na świecie. Mamy też nadzieję
zobaczyć niedługo maleństwo.
- Możemy się umówić wstępnie na sobotę.
Przyjechalibyście na obiad. Do soboty jednak będę miał trochę latania i po
prostu wcześniej nie dam rady. Zadzwonię, gdyby miało się coś zmienić.
Przez
resztę tygodnia biegał jak nakręcony, ale pozałatwiał absolutnie wszystko łącznie
z zameldowaniem Jaśka na Raszyńskiej. Po wizycie u rodziców powiedział Uli, że
oni bardzo chcą zobaczyć swoją wnuczkę. Powiedział o propozycji sobotniego
obiadu.
- Ja kochanie zaopiekuję się Basią. Przywiozę
też wszystko ze sklepu. W piątek po południu zabiorę dzieciaki. One pomogą w
zakupach a ty będziesz miała trochę oddechu. Zgodzisz się?
- Oczywiście. Nie mogłabym odmówić. Przygotuję
coś smacznego. Może upiekę ciasto? Zrobię listę zakupów, żebyś nie kupował na
łapu capu.
W sobotę
krzątała się od bladego świtu. Basia na ogół była spokojnym dzieckiem, ale
budziła się dość wcześnie. Ula nie chciała absorbować Marka. Wracał ostatnio
taki zmęczony, że padał na twarz. Nie miała sumienia angażować go w próby
usypiania małej. Usłyszała jej kwilenie już o czwartej rano i zerwała się
natychmiast. Kołysząc w ramionach usiłowała ją uspokoić. Mała usnęła o piątej
nad ranem a ona postanowiła nie kłaść się już. Miała trochę roboty w związku z
tym obiadem. Chciała, żeby wypadł dobrze i żeby jej przyszli teściowie byli
zadowoleni.
O siódmej
znowu usłyszała płacz małej. Zabrała ją do salonu. Tam zmieniła jej pampers,
śpioszki i nakarmiła ją. Postanowiła zostawić ją na kanapie. Przynajmniej
będzie miała na nią oko. Niedługo powinna wstać Betti to zajmie się nią.
Dobrzańscy
przyjechali o czternastej. Uściskali Ulę serdecznie dziękując jej za ten cud,
którego się nie spodziewali. Przywitali się z Beatką podziwiając jej
podobieństwo do Uli. Zachwycili się maleństwem.
- Rzeczywiście jest bardzo do ciebie podobna.
Ma śliczne oczy tak jak ty. Niemal granatowe. Kiedyś wyrośnie na prawdziwą
piękność jak jej matka.
Bardzo
miło przebiegł ten obiad. Smakował seniorom i chwalili kulinarny talent Uli.
Pożegnali się wieczorem. Pomogła umyć się Beatce i przeczytała jej jeszcze bajkę.
Marek w tym czasie usypiał Basię. Weszła do salonu i ciężko usiadła na kanapie.
Trochę zmęczyła ją ta wizyta. Po chwili dołączył do niej Marek. Usiadł obok i
objął ją ramieniem.
- Usnęła?
- Śpi jak aniołek. Napijesz się wina?
- Nie mogę Marek. Przecież karmię.
- No tak… zapomniałem. W takim razie i ja
zrezygnuję. Może wybierzemy się jutro na spacer? Ubierzemy małą ciepło, co?
Jasiek ma rano przyjechać i zabrać Betti. Idą do kina.
- Dobrze. Możemy iść – zamilkli. On bawił się
jej włosami, by po chwili rzec cicho.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię pragnę.
Szaleję na samą myśl.
Popatrzyła
na niego uważnie przytulając dłoń do jego policzka.
- Ja wiem kochanie, że my nigdy… no wiesz… Ale
obiecuję ci, że jak tylko skończy się połóg wynagrodzę ci wszystko. Teraz moje
ciało dochodzi do normy po porodzie i nie powinnam współżyć w tym czasie.
Jeszcze trochę wytrzymaj, dobrze? – Westchnął.
- Wytrzymam Ula. Wytrzymałem tyle czasu to i
te kilka tygodni wytrzymam, chociaż będzie to bardzo trudne.
Nazajutrz
pojechali do parku. Tam przy ławeczce ukrytej wśród bujnej zieleni oświadczył
jej się wkładając na palec skromny, ale bardzo piękny pierścionek z diamentowym
oczkiem. Była wzruszona, chociaż wiedziała doskonale, że kiedyś nastąpi ta
chwila. On mówił jak bardzo mu zależy, by przed ołtarzem usankcjonować ten
związek.
- I ja tego pragnę – mówiła – ale jeszcze
długa droga przed nami. Niedługo powinnam znać terminy obrony. Muszę trochę
pochylić się nad nauką. I jeszcze ta rozprawa w sądzie. Trochę się jej boję.
- Nie martw się skarbie. Zobaczysz, że
wszystko ułoży się po naszej myśli.
Na
początku czerwca przysłano jej maila z uczelni informującego, że obronę z
ekonomii będzie miała w dniu dziesiątym czerwca o godzinie jedenastej. Z
zarządzania i marketingu miała się bronić osiemnastego o dziesiątej. – Kurde blaszka – pomyślała – mało czasu. - A jednak potrafiła się
zmobilizować. Marek i dzieciaki starali się ją odciążyć od opieki nad Basią i
zapewnić jej maximum czasu na naukę. Często też przyjeżdżała Helena, której
pomoc okazała się nieoceniona. Ula wtedy mogła spokojnie i bez stresu pochylić
się nad książkami. W dniu pierwszej obrony Dobrzańska przyjechała wcześnie
rano. Przyjrzała się swojej przyszłej synowej i stwierdziła, że jest mocno
zdenerwowana. Podeszła do niej i pogładziła ją po plecach.
- Uspokój się dziecko. Jesteś świetnie
przygotowana i znakomicie sobie poradzisz. O nic się nie martw. Ja zajmę się i
Basią i Beatką. – Ula spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję pani Heleno. Chyba potrzebowałam
tych słów.
- Jadłaś coś w ogóle? – Pokręciła przecząco
głową.
- Nie… Chyba nie dam rady… Odciągnęłam mleko.
Jest w lodówce. Wystarczy podgrzać, gdyby mała się dopominała. Myślę, że koło
pierwszej powinnam wrócić.
Jej obawy
okazały się zupełnie niepotrzebne. Kiedy weszła na salę egzaminacyjną cały
stres w jakiś dziwny sposób z niej odpłynął. Nagle poczuła spokój. Na każde
pytanie odpowiadała rzeczowo i konkretnie. Profesor Rychter uśmiechał się pod
nosem kiwając z aprobatą głową. Kiedy odpowiedziała już na ostatnie pytanie
uśmiechnął się szeroko i rzekł.
- Dziękujemy pani Urszulo. Jesteśmy w pełni
usatysfakcjonowani a ja w szczególności, bo nie zawiodła mnie pani. Obrona
poszła znakomicie i dajemy pani najwyższą notę. Zasłużyła pani na nią w pełni.
Wybiegła z
uczelni jakby dostała skrzydeł. Na dziedzińcu zobaczyła szczerzących się do
niej Marka i Sebastiana. Podbiegła do nich i rzuciła się Markowi na szyję by
następnie uściskać Olszańskiego.
- Zdałam! Zdałam na bardzo dobry, uwierzycie?
- No pewnie. Nawet nie zakładaliśmy, że będzie
niższa ocena. To dla ciebie kochanie – Marek wyjął zza pleców wielki bukiet
czerwonych róż – z wielkimi gratulacjami od nas. – Wtuliła twarz w czerwone
płatki.
- Dziękuję kochani. Są piękne i pięknie
pachną. Zawieziesz mnie do domu, czy musicie wracać?
- Musimy wracać, ale zawieziemy cię. Jak
obronisz tę drugą pracę tak celująco, będziemy świętować. Musimy to uczcić,
prawda Seba?
- Absolutnie! Nie ma innej możliwości.
Obrona
drugiej pracy też nie była dla nich niespodzianką, bo Ula obroniła ją podobnie
jak pierwszą. Mimo to i tak nie mogli jej teraz zatrudnić na stałe w firmie, bo
dziecko było zbyt małe, żeby mogła pracować na etacie. Zostało więc tak jak do
tej pory. Pilnowała internetowej wyprzedaży i spokojnie mogła to robić w domu.
Jeśli nawet musiała jechać do magazynów, to zawsze chętnie przyjeżdżała do
dziecka Dobrzańska.
Jasiek
zakończył rok szkolny z dobrym świadectwem. Odetchnął. Świadomość, że nie
będzie już musiał dojeżdżać do Rysiowa sprawiła mu ulgę. Przez ten czas tylko
dwa razy widział swojego ojca, ale nie podszedł. Nie chciał mieć z nim nic
wspólnego szczególnie, że towarzyszyła mu ta wstrętna kobieta. Omijał rodzinny
dom szerokim łukiem. Ostatnią klasę liceum miał zacząć tu, w Warszawie. Teraz
jednak były wakacje. Ula i Marek nie mogli zaplanować im wypoczynku na jakimś
obozie. Ciągle czekali na wezwanie do sądu. Dokumenty prawnik złożył tuż po
wizycie u niego Marka, jednak w sądzie nie spieszono się specjalnie i być może
był to wynik zaczynającego się sezonu urlopowego. Czekali więc.
Jasiek
teraz częściej zajmował się Beatką. Nie narzekał, bo zabierał ją w różne,
ciekawe miejsca, gdzie mogła się pobawić i wybiegać. Dzięki temu i Ula miała
więcej czasu, by poświęcić go firmie i dziecku. Mała rosła w oczach. Miała już
dwa miesiące i zaczęło interesować ją otoczenie. Marek często przekręcał ją na
brzuszek i z radością obserwował jak próbuje unosić główkę. Leżąc na plecach
potrącała rączkami wiszące nad nią zabawki i w ten sposób zajmowała się sama
sobą. Często też naśladowała już mimikę i powtarzała gesty. Zaczęła też głużyć
wydając z siebie krótkie, gardłowe dźwięki. Już nie potrafili wyobrazić sobie,
że miałoby jej nie być. Była ich radością, gwiazdeczką, promyczkiem i
największym szczęściem.
Pod koniec
lipca ochrzcili ją. Ania z radością zgodziła się zostać matką chrzestną tej
ślicznotki. Zamówili lokal uznając, że tak będzie najlepiej i tak oto Barbara
Magdalena Dobrzańska przestała być małą poganką.
Pod koniec
lipca przyszedł też tak długo wyczekiwany pozew. Sprawa miała się odbyć
dwunastego sierpnia rano. Ulę już na kilka dni przed rozprawą dopadł stres.
Jasiek też nie wyglądał na zachwyconego. Na rozprawę stawili się wszyscy.
Dzieciaki miały ładne, modne ubrania a Ula po wizycie u fryzjera, gdzie
wreszcie skróciła dość solidnie włosy i zmieniła ich kolor na czekoladowy,
wyglądała zjawiskowo w eleganckiej sukience projektu Pshemko.
Wchodząc
do gmachu sądu zauważyli w holu stojącego ojca, któremu towarzyszyła niewiele
młodsza od niego kobieta. Według Uli zupełnie przeciętna. Ona widziała ją po
raz pierwszy. Rzuciła szeptem do Marka
- Spójrz, to właśnie nasz ojciec. Stoi tam na
lewo.
I on
przyglądał się im badawczo. Ledwo poznał swoją najstarszą córkę. - Musi jej się powodzić w życiu, bo wygląda
jak milion dolarów. Ciekawe czy urodziła tego bachora Dąbrowskiego –
pomyślał.
Wkrótce
wezwano ich wszystkich na salę rozpraw. Prawnik Uli wyjaśnił sądowi, w jakim
celu się tu zebrali. Udowadniał, że Józef nie był dobrym ojcem, że zaniedbywał
wielokrotnie dwójkę swoich dzieci, a najstarszą wyrzucił z domu, bo była w
trzecim miesiącu ciąży. Powołał się na stosowny przepis ustawy kodeksu
rodzinnego i opiekuńczego, który mówił, że jeśli władza rodzicielska nie może
być wykonywana z powodu trwałej przeszkody, albo jeżeli rodzice nadużywają
władzy rodzicielskiej lub w sposób rażący zaniedbują swe obowiązki względem
dziecka, sąd opiekuńczy powinien pozbawić rodziców władzy rodzicielskiej. Udowadniał,
że takie właśnie rażące zaniedbania nastąpiły w tym przypadku i nacechowane były
nasileniem złej woli, uporczywością i nieporadnością.
W czasie
kiedy zeznawał najpierw Jasiek a potem Ula, Beatkę zabrano na rozmowę z
psychologiem. Nagrywano ją, by później przedstawić sądowi. Przesłuchano również
Marka, który opowiedział w jakich okolicznościach poznał Ulę. Ona podczas
swoich zeznań wielokrotnie podkreślała jak bardzo nieoceniona stała się dla
niej a także dla jej brata i siostry ofiarna pomoc Dobrzańskiego. Zapewniała,
że ma pracę i jest w stanie utrzymać siebie i swoje rodzeństwo. Na dowód tego
przedstawiła wyciąg swoich zarobków.
- Ale to nie jest stałe zatrudnienie –
zakwestionował ten wykaz sędzia główny.
- Jeszcze nie, ale niedawno obroniłam prace
dyplomowe na dwóch kierunkach studiów, bo to było właśnie warunkiem
zatrudnienia mnie na etacie. Teraz jednak wychowuję małe dziecko i nie mogę
pracować przez osiem godzin. Niezależnie od tego dochód ze zleconych prac jest
na tyle wysoki, że jestem w stanie utrzymać nas wszystkich.
- Ma pani świadomość, że na ojcu spoczywa
obowiązek alimentacyjny względem młodszych dzieci.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale nie
mam zamiaru skorzystać z tego prawa. My od tego człowieka nic nie chcemy. Niech
idzie swoją drogą i nam też niech pozwoli żyć po swojemu. Jednak niech nie
liczy już nigdy na to, że któreś z nas wyciągnie do niego rękę, gdy będzie
stary i chory. My chcemy zapomnieć, że kiedykolwiek mieliśmy ojca. On powinien
zapomnieć, że kiedykolwiek miał dzieci – spojrzała w oczy ojcu. – Skrzywdziłeś
nas tato i na to nie ma usprawiedliwienia. Pozwoliłeś obcej kobiecie pastwić
się nad Beatką. Ta kobieta proszę sądu poparzyła moją siostrę gorącą zupą tylko
dlatego, że mała nie chciała jej jeść. Do dziś nosi ślady po tym oparzeniu, a
ty nawet nie zareagowałeś – zalśniły jej w oczach łzy. – Co z ciebie za ojciec,
który przedkłada dobro swojej kochanki nad dobro swoich dzieci? – była
roztrzęsiona. Sędzia główny widział jak bardzo wiele kosztuje ją to zeznanie i
pozwolił jej usiąść. Po niej zabrał głos prawnik reprezentujący jej ojca. Bronił
go jednak bez przekonania a argumenty były słabe. Potem ponownie głos zabrał
prawnik Uli. To była już mowa końcowa. Po niej nastąpiła półgodzinna przerwa,
bo sąd udał się na naradę. Po tym czasie ogłoszono wyrok. Mówiono, że sąd
kierując się dobrem dzieci i interesem społecznym pozbawia Józefa Cieplaka
całkowicie władzy rodzicielskiej nad niepełnoletnimi dziećmi i przyznaje ją
Uli. Zwalnia go też na wyraźną prośbę jego najstarszej córki z obowiązku
alimentacyjnego.
Wyszli z
sali uradowani. Marek i Ula dziękowali prawnikowi. Kiedy żegnali się z nim
podszedł do nich Józef. Stanął niepewnie i spojrzał córce w oczy.
- Chciałem cię przeprosić Ula za wszystko.
Chciałem również przeprosić was – skierował spojrzenie na Jaśka i Betti. Ula
popatrzyła na niego twardo z zaciętym wyrazem twarzy.
- Za późno tato na przeprosiny. Może kiedyś
Bóg ci wybaczy to, czego dopuściłeś się względem nas, bo my nie potrafimy tego
zrobić. Jeśli mama patrzy na to wszystko, to chyba przekręca się w grobie.
Żegnaj.
Odeszli
zostawiając go samego na środku korytarza.
Tej nocy,
kiedy dzieci wreszcie usnęły kochał ją po raz pierwszy. Jej ciała nie zniszczył
poród. Nadal była szczupła i zgrabna, a on patrzył na nią z żarem w oczach i
zachwytem. Pełne pokarmu piersi falowały przy każdym ruchu a on zatracał się w
niej i tonął. Ona nigdy przedtem nie przeżyła tego co z nim. Nie miała pojęcia,
że akt miłosny może być taki zmysłowy i piękny. Dostarczył jej tej nocy tylu
niesamowitych, cudownych wrażeń, przyjemnych i błogich. Oddawała mu siebie z
największą miłością i czułością szepcząc mu do ucha jak bardzo go kocha.
Zasypiali nasyceni sobą i szczęśliwi. Ona myśląc, że jest wielką szczęściarą i
nie mogłaby sobie wymarzyć lepszego człowieka na męża dla siebie i ojca dla
swojej córki. On zasypiał wierząc, że Bóg stworzył specjalnie dla niego tę
wyjątkową, piękną, niezwykle dobrą i wrażliwą kobietę, by pokochał ją całym
sercem.
Wreszcie
mogli zacząć planować swoje życie a przede wszystkim ślub. Marek wychodził ze skóry,
żeby wszystko pozałatwiać jak najszybciej. Bardzo pomógł mu Sebastian
wyręczając go w załatwianiu różnych rzeczy. Ania okazała się również pomocna.
Tych dwoje najwyraźniej do siebie ciągnęło. Uroczystość miała być bardzo
skromna i wyłącznie w towarzystwie najbliższych osób. Nie szukali sali
weselnej, bo rodzice zaproponowali, żeby wesele odbyło się u nich w domu. Duża
oranżeria nadawała się do tego doskonale.
Ślub odbył
się w pierwszą sobotę października. Ciepłą i słoneczną. Gości była zaledwie
garstka. Tylko najbliżsi i trochę ludzi z firmy. Zaprosili też rodzeństwo Febo,
bo tak wypadało, ale żadne z nich nie potwierdziło obecności. Podróż poślubną
odłożyli do momentu aż Basia będzie większa. Nie chcieli pozbawiać się radości,
kiedy zacznie wymawiać pierwsze słowa lub raczkować. Tydzień po ślubie wraz z
Sebastianem pojechali na cmentarz. Pomnik Barbary Olszańskiej rzeczywiście był
okazały. Zapalili znicze i ułożyli piękną wiązankę kwiatów w wazonie. Odmówili
modlitwę za spokój zmarłej. Potem już sami ruszyli do Rysiowa na grób Magdy
Cieplak. Kiedy mijali dom z numerem ósmym Ula odwróciła głowę. Nie mogła się
przemóc, by na niego spojrzeć. Marek zaparkował pod cmentarną bramą, wziął
Basię na ręce i wraz z Ulą poszedł na grób. Był zaniedbany. Można było się
domyślić, że Józefa nie było tu od bardzo dawna. Rozpłakała się.
- Jak on mógł tak zaniedbać grób mamy?
Kochanie – spojrzała w oczy mężowi – tu niedaleko jest zakład, który zajmuje
się nagrobkami. Pojedźmy tam. Zamówimy pomnik z płytą, choćby najskromniejszy.
Nie będzie trzeba wtedy sadzić bratków każdego roku i o nie dbać. Nie mogę
patrzeć na tą dewastację.
- Dobrze skarbie. Wziąłem pieniądze i możemy
nawet wpłacić zaliczkę.
Ile mogła
tyle uprzątnęła. Powyrywała zwiędłe już bratki i zapaliła znicze. W zakładzie
kamieniarskim zamówili nagrobek z różowego marmuru. Najdroższy. Marek nawet nie
chciał słyszeć, że miałoby to być lastryko lub inny kamień pośledniejszego
gatunku. Miesiąc później stanął gotowy i piękny ze zdjęciem Magdy Cieplak.
Tak jak
kiedyś mówił jej Marek, życie wyhamowało. Teraz mogła się wreszcie skupić tylko
na wychowywaniu dziecka. Jasiek chodził do nowej szkoły a Beatka do zerówki.
Dzieci wyraźnie odżyły.
Kiedy
Basia skończyła rok i zaczęła już chodzić, Ula zaszła w drugą ciążę. Marek
szalał ze szczęścia. Podobnie dziadkowie. Po raz drugi miała urodzić
dziewczynkę. Basia tuliła się do jej powiększającego brzuszka i powtarzała –
Dzidzia mama. Dzidzia. – Rozczulała ich tym. Mówiła coraz więcej i wyraźniej a
im serca rosły z dumy.
Dziecko
urodziło się zdrowe i miało wszystko na swoim miejscu. Było podobne do Marka.
Miało jego czarne włosy, stalowo-szare oczy, długie rzęsy i dołeczki w
policzkach.
Kiedy po
porodzie zobaczył maleństwo popłakał się ze szczęścia.
- Jesteśmy pełną rodziną Ula. Mamy dwójkę
pięknych, cudownych, zdrowych dzieci. Kocham cię i kocham nasze maluchy
najmocniej na świecie i jestem bardzo, bardzo szczęśliwy.
- Ja też. Kiedy zabrałeś mnie z tego korytarza
i przygarnąłeś miałam niejasne przeczucie, że staniesz się naprawdę kimś ważnym
dla mnie i nie pomyliłam się. W moim życiu były wzloty i upadki, a dzięki tobie
potrafiłam się z tych upadków podźwignąć. Jesteś miłością mojego życia i to już
nigdy się nie zmieni.
Przytulił
ją mocno do siebie z czułością całując jej usta.
K O N I E
C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz