JEŚLI KIEDYŚ SIĘ SPOTKAMY…
ROZDZIAŁ 1
Świtało.
Dzień nie zapowiadał się pogodnie. Ciemne, ołowiane chmury przetaczały się po
niebie z dużą prędkością, gnane przez porywisty wiatr. Stała przy oknie z
kubkiem gorącej kawy w dłoniach i bezmyślnie obserwowała to, co działo się na
zewnątrz. Od dłuższego już czasu miała kłopoty ze snem. Od czasu, gdy zmuszona
przez okoliczności, musiała opuścić rodzinny dom i szukać szczęścia gdzie
indziej. Nie znalazła go, a bezsenność nasiliła się jeszcze bardziej, kiedy zmarła
Magda. Noc nigdy nie wyglądała jak noc, bo budziła się każdej przynajmniej
cztery lub pięć razy. To nie był sen, ale rodzaj jakiejś nerwowej drzemki.
Nigdy nie dosypiała do świtu. Zrywała się o czwartej nad ranem, bo widziała
kompletny bezsens trwania w łóżku, gdy nie nadchodził sen. Była zmęczona tym
ciągłym niedospaniem. Tabletki nie pomagały, a raczej pomagały przez pierwsze
dwie godziny od momentu, kiedy przytulała twarz do poduszki.
Poranki
zawsze były przygnębiające, a myśli monotematyczne. Nie poszczęściło jej się w
życiu. Nie potrafiła go sobie ułożyć tak jakby chciała. Jej ojciec był bardzo
rozczarowany. Zawsze marzył o zięciu i o wnukach, a tymczasem nic nie
wskazywało na to, że kiedyś tego doczeka. Ona sama nie przypuszczała, że będzie
wiodła żywot samotnej kobiety z dala od rodziny i przyjaciół. Los nie obszedł
się z nią łaskawie. Miała trzydzieści lat i żadnych perspektyw na ułożenie
sobie życia z kimś, kto by ją kochał. Kiedyś już ktoś ją kochał. Tak twierdził.
To nie była prawda, a przynajmniej ona tak uważała. Jeśli by ją kochał
naprawdę, nigdy nie zrobiłby jej tego wszystkiego.
Zrozpaczona
i ciężko rozczarowana wyjechała na Śląsk do Katowic. Uciekła od fałszywej
miłości i od firmowych problemów, których rozwiązanie przeważnie spoczywało na
jej barkach. Tylko od samej siebie nie udało jej się uciec.
- Marek… - wyszeptała.
To imię
kiedyś znaczyło tak wiele. Znaczyło wszystko. Był jej szefem i wielką miłością.
Nie od razu ją odwzajemniał. Nie była atrakcyjna. Jeśli w ogóle ktoś zwracał na
nią uwagę, to nie dlatego, że była zjawiskowo piękna, ale właśnie dlatego, że
była pokraczna, niezdarna, w wielkich okularach na nosie, aparacie na zębach i zbyt
obszernych ciuchach. Nie powodziło jej się dobrze. Jej rodzina żyła bardzo
skromnie utrzymując się z jedynego źródła dochodów jakim była niewielka renta
taty. Oprócz niej w domu była jeszcze dwójka młodszego rodzeństwa. Jasiek i
najmłodsza Beatka.
Kiedy
przyjęto ją do pracy w Febo&Dobrzański skakała z radości. Czuła się tak,
jakby złapała pana Boga za nogi. Wierzyła, że wreszcie trochę odżyją. Zawsze
była osobą bardzo otwartą i szczerą z pogodnym i życzliwym stosunkiem do ludzi.
To, jak traktowano ją w firmie sprowadziło ją trochę na ziemię. Tu niewielu
było ludzi życzliwych. Spotkała się wręcz z wrogością. Ośmieszano ją i
bezustannie drwiono. Tylko Marek stanowił tu wyjątek, chociaż i on na początku
pokpiwał z niej. Wyjątek stanowiło też kilka dziewczyn, z którymi zdążyła się
zaprzyjaźnić. Marek szybko dostrzegł w niej ogromny potencjał. Odwalała za
niego mnóstwo roboty i wielokrotnie ratowała mu skórę. Mimo, iż miał oficjalną
narzeczoną zaczął uwodzić ją. Pozwalała na to, bo zakochała się w nim od
pierwszego wejrzenia, choć zawsze miała opory. Był przecież człowiekiem
zajętym. To nie wróżyło nic dobrego i jak się w niedługim czasie okazało, było
jedną, wielką intrygą.
Nie potrafiła
mu wybaczyć. Za dużo zobaczyła i usłyszała. Jego związek z narzeczoną rozpadł się
w atmosferze wielkiego skandalu. Ona sama odeszła. Usunęła się w cień. Firma
zaczęła podupadać i to ona na wielką prośbę Dobrzańskiego seniora wróciła z
misją ratunkową. Nie mogła już pracować z Markiem. Nie ufała mu. Nie chciała
słuchać jego wyjaśnień, choć serce pękało jej z żalu. Nadal kochała go bardzo.
Wtedy była już piękna. Po ciężkich okularach nie został ślad podobnie jak i po
aparacie na zębach. Cudu dokonał Pshemko, projektant F&D. Dzięki niemu
zaczęła się też ubierać z wyszukanym gustem.
Ciężko
pracowała. Jej plan uratowania firmy przed młotkiem licytatora musiał się
powieść. Doprowadziła wreszcie do finału. Doprowadziła do pokazu najnowszej
kolekcji. Marek miał wyjechać z byłą narzeczoną do Włoch. Nie widział już
szansy dla siebie na szczęśliwe życie u boku Uli. Reagowała na niego
alergicznie. A jednak tuż przed samym pokazem zadzwoniła do niego i błagała
żeby został. Gnał wtedy przez ulice Warszawy na złamanie karku. Musiał
koniecznie jej powiedzieć jak bardzo ją kocha. Nieważna była Paulina czekająca
na niego na lotnisku. Priorytety były inne. To na tym pokazie wyznał jej, co do
niej czuje. Ona jemu również. Wydawało jej się, że od teraz już nic nie jest w
stanie ich rozdzielić. Pomyliła się.
Dwa
miesiące później w willi seniorów Dobrzańskich odbywały się uroczyste zaręczyny
Marka i jej. Było sporo gości. Oprócz rodziny zaproszenia dostali ludzie z
firmy. Przy nich wszystkich patrząc w zakochane oczy klęczącego przed nią Marka
zgadzała się zostać jego żoną. Była niewyobrażalnie szczęśliwa podobnie jak jej
ojciec, któremu spełniało się największe marzenie. Gratulowano im. Przechodzili
z rąk do rąk. Szampan lał się strumieniami, a w żołądkach znikało wyśmienite
jedzenie. Tańczono. Przed północą wyszła na spory taras, przed którym rozciągał
się ogród. Oparła się o kamienną balustradę i spojrzała w rozgwieżdżone niebo.
Uśmiechnęła się. Chyba nigdy w życiu nie była bardziej szczęśliwa. Musiała
ochłonąć. Marek pewnie niezmordowanie obtańcowuje wszystkie kobiety, ale ona
miała pewność, że kocha tylko ją. Pogładziła siejący blaskiem diament tkwiący w
zaręczynowym pierścionku. To dowód na jego miłość. Wybaczyła mu już dawno tę
paskudną intrygę i mocno wierzyła w jasną, wspólną przyszłość.
Usłyszała
jakiś szelest i gorączkowe szepty. Spojrzała w dół i zobaczyła Klaudię, główną
modelkę i twarz każdej kolekcji F&D. Kobieta mówiła cicho, ale dość nerwowo
wyrzucając z siebie lawinę słów. Gestykulowała przy tym nie chcąc dopuścić do
głosu osobę, która przed nią stała. Ula ze zdumieniem stwierdziła, że to Marek.
Cofnęła się głębiej nie chcąc być przez nich zauważona.
- Jak mogłeś mi to zrobić! Myślałam, że po
rozstaniu z Pauliną wreszcie będziemy mogli być razem! Chcę, żeby było tak jak
dawniej. Przecież było nam ze sobą wspaniale, prawda? Nie rozumiem, co pociąga
cię w tej Cieplak. Ani to ładne, ani zgrabne…
- Przestań! Nie mów tak o niej! Przypominam
ci, że mówisz o mojej przyszłej żonie. Kocham ją.
Zarzuciła
mu ręce na szyję i przywarła do jego ust.
- Przecież jedno drugiemu nie przeszkadza,
prawda? No przyznaj, że z żadną nie było ci tak dobrze jak ze mną – rzuciła
kokieteryjnie i kolejny raz wpiła się w jego usta. Poddał się. Oddawał jej
pocałunki z zachłannością, a dłonie błądziły po jej ciele.
- Ty diablico, – mamrotał – nie odpuszczasz.
Chodźmy do mojego pokoju, bo jeszcze nas ktoś zobaczy – objął ją wpół i
rozchichotaną pociągnął w kierunku bocznego wejścia do willi.
Stała jak
skamieniała nie mogąc uwierzyć w to, czego była przed chwilą świadkiem. W jednym
momencie jej cudowne wyobrażenie o wspólnym życiu z Markiem legło w gruzach. W
głowie dudniło jedno słowo „zdradził, zdradził, zdradził …”. Jak ma teraz
wrócić do gości? Ma udawać, że nic się nie stało? Ma zapomnieć o tym, co
usłyszała przed chwilą? Ma zapomnieć, że jej przyszły mąż właśnie teraz spędza
upojne chwile ze swoją byłą kochanką? Byłą? Wygląda na to, że nigdy to nie był
czas przeszły mimo, że Klaudia od wielu miesięcy przebywała na kontrakcie we
Włoszech. Przypomniała sobie, że Paulinę też okłamał. Niby załatwiał w
Mediolanie katedrę na ślub, a później okazało się, że resztę czasu spędził u
modelki. Słyszała przecież jak do niej dzwonił i jak prosił ją o dyskrecję.
Popłakała
się. I to by było na tyle w temacie jej szczęśliwego pożycia z Dobrzańskim.
Zeszła cicho schodami z tarasu i podobnie jak para kochanków udała się do
tylnego wejścia. Mijając dawny pokój Marka słyszała odgłosy uprawianego seksu.
Weszła do gabinetu Krzysztofa i przysiadła przy biurku. Sięgnęła po pióro,
papier listowy i kopertę z logo Febo&Dobrzański. Zaczęła pisać.
Marku.
Piszę do Ciebie z wielkim bólem,
rozczarowaniem i przykrością. Niestety nie zostanę Twoją żoną. Po tylu
miesiącach burz, po tylu złych rzeczach jakich doznałam od Ciebie, wybaczyłam
Ci i zaufałam ponownie, choć przyszło mi to z ogromnym trudem. Zapewniałeś
mnie, że żadnej kobiety tak mocno nie kochasz jak mnie. Uwierzyłam. Sądziłam,
że ten zły czas mamy już za sobą, a Ty wyciągnąłeś właściwe wnioski z tej
lekcji. Pomyliłam się. Pewnych rzeczy, pewnych zachowań i nawyków nie można
zmienić w człowieku. To, że będziesz mi wierny i już do końca życia będziemy
razem, było tylko moim pobożnym życzeniem i moim niespełnionym marzeniem. Ty
się nie zmieniłeś. Uśpiłeś tylko na chwilę swoją ciemną stronę. Natury nie można
oszukać. Dzisiaj zobaczyłam to na własne oczy, gdy całowałeś Klaudię, a potem
słyszałam jej rozkoszne jęki dochodzące z Twojego pokoju. Nie potrafisz być
wierny jednej kobiecie, a ja nie należę do tych, które będą się Tobą dzielić z
byłymi i obecnymi kochankami. Zwracam Ci pierścionek i wolność. Podaruj go
Klaudii. Ona bardzo na to liczy i zapewne Cię kocha. Światu przybyła jeszcze
jedna nieszczęśliwa osoba, ale to już bez znaczenia. Mimo to nie życzę Ci źle.
Mam nadzieję, że jeśli kiedyś się spotkamy, będziesz szczęśliwym, spełnionym
człowiekiem i mężem kogoś, komu zdołasz dochować wierności. I choć dla mnie
byłeś i nadal pozostaniesz największą miłością mojego życia, ja już nie
potrafię Ci wybaczyć. Żegnaj. Ula.
Złożyła
kartkę i wsunęła ją do koperty. W ślad za nią powędrował zaręczynowy
pierścionek. Wstała z krzesła i poszła do ogromnego holu, w którym odbywało się
przyjęcie. Odnalazła ojca i rodzeństwo. Poprosiła, żeby ubrali się dyskretnie i
wyszli na zewnątrz, a przede wszystkim o to, by nie zadawali jej żadnych pytań.
Natknęła się w tym tłumie na swoją niedoszłą teściową i odciągnęła ją na bok.
Ze łzami w oczach mówiła.
- Przepraszam pani Heleno, ale my już
pojedziemy. Nie zostanę waszą synową. Po prostu nie mogę. Proszę mi wybaczyć to
całe zamieszanie. Za chwilę zjawi się tu Marek. Proszę mu dać tę kopertę. Jest
w niej pierścionek i kartka. W niej wyjaśniam mu wszystko, a on powinien
wyjaśnić moją decyzję wam, bo to z jego powodu ją podjęłam. Dziękuję za waszą
przychylność i życzliwość, ale nie mogę tu dłużej zostać. Proszę pożegnać ode
mnie pana Krzysztofa. Dobranoc.
Wyszła na
zewnątrz i odetchnęła z ulgą. Na podjeździe stały zamówione przez Marka
taksówki, które miały odwieźć zaproszonych na przyjęcie gości. Zapakowała
rodzinę do jednej z nich i kazała się wieźć do Rysiowa. Zaskoczony Józef
kompletnie nie rozumiał co się dzieje.
- W domu wszystko ci opowiem. Nie teraz… Nie
nalegaj…
Wysiadłszy
z taksówki poprosiła kierowcę, żeby na nią zaczekał, bo będzie miał powrotny
kurs do Warszawy, tym razem na dworzec.
W
pośpiechu pakowała swoje rzeczy do walizki opowiadając równocześnie ojcu o tym,
co miało miejsce na przyjęciu.
- Nie mogę za niego wyjść, rozumiesz? On się
nie zmienił. Po ślubie zdradzałby mnie w najlepsze, a ja nie chcę tak żyć.
Podły drań. Wyjeżdżam. Jeszcze nie wiem dokąd. Odezwę się, gdy dotrę w jakieś
sensowne miejsce. Lepiej, żebyś na razie nie wiedział gdzie to będzie. Zmienię
też numer telefonu i później ci go podam - zasunęła zamek i mocno przytuliła
się do ojca. – Na życie na razie wam starczy. Ja postaram się jak najszybciej
znaleźć pracę. Trzymajcie się kochani – uściskała jeszcze rodzeństwo. – I ani
słowa. Pamiętajcie.
Wyszła z
domu. Wsiadła do czekającej na nią taksówki, która zawiozła ją na dworzec
centralny.
Żeby nie
wzbudzać podejrzeń, weszli do holu oddzielnie. Marek natychmiast wpadł w łapy
swojego przyjaciela Sebastiana, który już po raz setny gratulował mu zaręczyn.
- Nie widziałeś Uli? – spytał wyciągając szyję
i omiatając wzrokiem ten tłum.
- Wydawało mi się, że wychodziła wraz z
rodziną, ale nie jestem pewien.
- Jak to wychodziła? Mieli przecież zostać na
noc. Mama przygotowała dla nich pokoje. Muszę ją znaleźć – z kieliszkiem w ręku
pożeglował w głąb holu. Wreszcie natrafił na rodziców. Nie mieli
najszczęśliwszych min. Helena podeszła do niego i rzekła.
- Pozwól z nami Marek. Musisz nam sporo
wyjaśnić.
- Nie widzieliście Uli?
- Widzieliśmy i właśnie w tej sprawie chcemy
porozmawiać.
Krzysztof
zamknął za sobą drzwi od gabinetu i usiadł obok żony w fotelu. Marek przysiadł
na oparciu krzesła.
- To gdzie jest moja narzeczona? – rzucił
niecierpliwie.
- Nie ma jej tutaj. Wyjechała – odpowiedziała
Helena spokojnie. – Zostawiła tylko tę kopertę mówiąc, że to od ciebie
powinniśmy usłyszeć wyjaśnienia. Czytaj więc, a potem oświeć nas.
Rozdarł
gwałtownym ruchem papier. Schowany w środku pierścionek z brzękiem potoczył się
po parkiecie. Podniósł go zdziwiony. Rozpostarł kartkę i zaczął czytać. Coraz
ciemniej robiło mu się przed oczami. Poluzował muszkę, bo poczuł się tak, jakby
nagle zabrakło mu powietrza. Kartka wysunęła mu się z palców i łagodnie opadła
na podłogę. Ukrył w dłoniach twarz.
- No więc? – Helena niecierpliwie stukała
obcasem. – Może wyjaśnisz nam dlaczego Ula opuściła ten dom zapłakana i
powiedziała, że nie zostanie naszą synową?
- Jestem idiotą – szepnął. – Jestem ostatnim
kretynem i łajdakiem. Na co ja liczyłem? Że to się nie wyda?
- Że co się nie wyda? – Krzysztof surowo
spojrzał na syna.
- Zdradziłem ją – powiedział łamiącym się
głosem.
- Co zrobiłeś?! Zdradziłeś?! Kiedy?!
- Przed chwilą. Widziała to. Nie wybaczy mi.
To koniec.
Dobrzańscy
byli wstrząśnięci. Sądzili, że okres hulanek i zdrad ich syn ma już szczęśliwie
za sobą tym bardziej, że zapewniał ich, że to Ula jest tą jedyną, tą właściwą i
że to ją kocha najbardziej na świecie.
- Z kim! – krzyknął senior.
- Co, z kim?
- Nie rób ze mnie idioty! Z kim ją zdradziłeś?
Mów natychmiast! Marek skurczył się w sobie.
- Z Klaudią.
- Z tą modelką? Twarzą F&D? – Zrozpaczony
pokiwał twierdząco głową. Krzysztof wstał i obciągnął marynarkę.
- Zaraz wracam. Nie wychodźcie.
Nie trwało
pięć minut, gdy wszedł ponownie do gabinetu przepuszczając przed sobą Nowicką.
Zdziwiona omiotła wszystkich spojrzeniem.
- Domyśla się pani, dlaczego ją tu zaprosiłem?
– Pokręciła przecząco głową. – Wiem, co przed chwilą miało miejsce. Jestem tym
bardziej zbulwersowany i zdegustowany, że zrobiła to pani pod moim dachem. Mój
syn jest winny, ale winna jest w równym stopniu i pani. Przez panią moja
niedoszła synowa opuściła przyjęcie i zerwała zaręczyny. Widziała was.
Na twarzy
Klaudii pojawił się zagadkowy uśmieszek.
- Czy to znaczy, że Marek jest teraz wolny? –
spytała naiwnie.
- To chyba prawda, – odezwała się Helena
patrząc na nią pogardliwie - że wszystkie modelki mają pusto w głowach,
szczególnie te blond. Pani naprawdę jest taka głupia i próżna, czy tylko udaje?
Na co pani liczy? Na to, że mój syn zaangażuje się w związek z panią i ożeni
się? Nigdy nie dostanie na to naszej zgody.
- No właśnie. Poza tym w poniedziałek
osobiście dopilnuję, żeby wręczono pani zwolnienie dyscyplinarne. Od tego dnia
przestaje pani pracować w firmie i przestaje być pani twarzą kolekcji. Stanowi
pani zbyt dużą pokusę dla naszego syna i w dodatku brakuje pani taktu i
zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, bo nie zachowuje się pani jak osoba z klasą,
ale jak zwykła, tania dziwka. Mój dom to nie burdel, a chyba tam jest dla pani
właściwe miejsce. Sprawię, że nie znajdzie pani już pracy w zawodzie modelki.
Zniszczę panią. A teraz proszę opuścić mój dom! Natychmiast! – Krzysztof wstał
i pokazał jej palcem drzwi. Kiedy zamknęły się za nią zwrócił się do syna.
- A ty wrócisz teraz do holu i ogłosisz
wszystkim przez mikrofon koniec imprezy, a także wyjaśnisz, z jakiego powodu
mają się wynieść do domu.
- Ale jak ja mam im to wyjaśnić? To będzie
wstyd na całą Warszawę. W poniedziałek wszystkie gazety będą o tym trąbić.
- To mnie nie obchodzi. Jesteś już na tyle
dorosły, żeby ponosić konsekwencje swoich poczynań. Ty już skompromitowałeś nas
wielokrotnie. Jedna kompromitacja mniej lub więcej, to bez znaczenia. Wyjaśnisz
wszystkim powód, dla którego twoja narzeczona zerwała zaręczyny – Krzysztof
pokręcił głową. – Jak mogłeś być taki głupi? Jak mogłeś? Miałeś w rękach perłę
i rzuciłeś ją między wieprze. Sponiewierałeś i upokorzyłeś w najgorszy możliwy
sposób. Ona nigdy ci tego nie wybaczy i my także. Nie tak cię wychowaliśmy, nie
tak. Nie mam pojęcia skąd w tobie tak wielki brak szacunku do kobiet, a
szczególnie do tej jednej, którą ponoć kochasz nad życie. Kiedyś za to
odpokutujesz i gorzko pożałujesz tego co zrobiłeś.
- Ja już żałuję tato. Nawet nie wiesz jak bardzo
– wyszeptał. Podniósł się z krzesła i wyszedł obwieścić tę przykrą nowinę.
ROZDZIAŁ 2
Wszedł na
podium dla zespołu, który przygrywał gościom do tańca i uniósł ręce do góry
usiłując w ten sposób uciszyć gwar. Kiedy zaprzestano rozmów powiedział.
- Mam państwu do zakomunikowania ważną
informację – wziął głęboki oddech i z rozpaczą spojrzał na stojących u wylotu
holu rodziców. – To bardzo nieprzyjemna i krępująca mnie wiadomość. Ze względu
na to, że w tak ważnym dla mnie dniu zachowałem się jak ostatni dureń i uległem
wdziękom innej kobiety, moja narzeczona zerwała zaręczyny. Z tego właśnie
powodu jestem zmuszony zakończyć dzisiejszą imprezę. Bardzo mi przykro i
przepraszam wszystkich, których zawiodłem. Dobranoc.
Jeszcze
przez kilka minut goście stali w holu skonsternowani i zszokowani tą
wiadomością. Jednak po chwili zaczęli się rozchodzić. Marek uciekł do swojego
pokoju, a za nim Sebastian. Głośno zatrzasnął drzwi i wrzasnął.
- Czyś ty do reszty zgłupiał?! Co ty
wyprawiasz?! W dniu zaręczyn zdradzasz kobietę, którą kochasz i która ma zostać
twoją żoną? Naprawdę myślałem, że jesteś mądrzejszy, ale widzę, że twój rozum
ukrył się głęboko w rozporku. Jak mogłeś jej to zrobić? Tyle miesięcy walczyłeś
o nią. Mówiłeś, że żadnej innej nie będzie, że ona, tylko ona, a co robisz? Teraz,
gdy wreszcie ci zaufała, ty przy pierwszej lepszej okazji zdradzasz ją i założę
się, że z tą szmatą Klaudią, która nie dorasta Uli nawet do pięt. Jak myślisz,
po co ona tu przyszła? Pogratulować wam? Od początku chodziło jej tylko o to,
żeby wepchać ci się do łóżka. Słodki Jezu, przecież Ulka nie podźwignie się z
tej traumy. Jest na to zbyt wrażliwa. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale
muszę ci powiedzieć, że też durnym palantem. Straciłeś bezpowrotnie szansę na
udany, szczęśliwy związek i wiesz co? Wcale mi cię nie żal. Żal mi jedynie Ulki.
Zniszczyłeś życie nie tylko jej, ale i sobie, a teraz zrób z tym co chcesz.
Wyszedł z
pokoju Marka i zgarnąwszy po drodze Violettę szybko odjechał do domu.
Weszła do
budynku dworcowego i stanęła przed świetlną tablicą informującą o odjazdach
pociągów. Za dwadzieścia minut miał być podstawiony pociąg do Katowic.
Zdecydowała się natychmiast. W kasie wykupiła bilet pierwszej klasy i przeszła
na peron. Ludzi było niewielu. Usiadła na ławce. Nagle poczuła się samotna i
opuszczona. Czy już zawsze będzie tak się czuć? Musi się wziąć w garść. Jak
dotrze na Śląsk zakotwiczy się w jakimś niedrogim hotelu. Na krótko. Tylko na
tyle, żeby mogła w szybkim czasie znaleźć i wynająć jakieś nieduże mieszkanko,
i zacząć szukać pracy. Koniecznie musi zadzwonić do Ali. Musi mieć świadectwo pracy
z F&D. Poprosi, żeby jej przysłała. Może wynajmie skrytkę na dworcu? Tam
będzie mogła odbierać pocztę. Jutro zaraz z rana zadzwoni do przyjaciółki.
Ciekawe, czy już wie, co się stało.
Była
zmęczona i śpiąca. Wielki kolejowy zegar wskazywał godzinę drugą trzydzieści.
Powstrzymała ziewanie, bo zapowiadali jej pociąg. Wkrótce wjechał na peron i
mogła do niego wsiąść. W przedziale była sama. Zasłoniła zasłonki i zasunęła
drzwi. Będzie próbowała choć na chwilę zasnąć.
Obudziło
ją szturchanie w ramię. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz konduktorki.
- Proszę się obudzić i dać mi bilet do
kontroli.
Wygrzebała
go z torby i podała kobiecie.
- Daleko jeszcze do Katowic?
- Jeszcze godzinka i będziemy na miejscu. Pani
do rodziny?
- Nie, nie… Zaczynam nowe życie właśnie tutaj.
Jadę zupełnie w ciemno. Nawet nie wiem, gdzie mogłabym się zatrzymać. –
Konduktorka uśmiechnęła się do niej z sympatią.
- Jest fajny i tani hotel niedaleko dworca. W
samym centrum. Nazywa się InvestDom. Stoi przy ulicy Sobieskiego. To naprawdę
rzut beretem i pieszo to dosłownie piętnaście minut. Każdy pokaże pani drogę.
Proszę, oto pani bilet. Życzę zatem powodzenia i już nie przeszkadzam pani.
Podziękowała.
Była wdzięczna tej kobiecie za informacje. Przynajmniej jeden adres już zna.
Kiedy
dotarła do celu podróży i wysiadła z pociągu, poczuła się bezradna. Okazało
się, że dworzec jest w przebudowie i to na ogromną skalę. Ciągle musiała pytać
ludzi jak z niego wyjść. Wreszcie wydostała się na zewnątrz i stanęła przy
przystanku tramwajowym. Na tabliczce umieszczonej na jednej z kamienic
odczytała nazwę ulicy. Trzeciego Maja. Zaczepiła jakąś kobietę i spytała o
ulicę Sobieskiego.
- To bardzo blisko. Proszę pójść prosto aż do
Placu Wolności, który widać na końcu ulicy i przejść ten okrągły skwer. Wejdzie
pani w ulicę Gliwicką. Pierwsza przecznica po prawej stronie to będzie ulica
Sobieskiego.
Podziękowała
i ruszyła we właściwym kierunku. Rzeczywiście nie było tak daleko i w niedługim
czasie stanęła przed hotelem. Weszła do środka i podeszła do recepcji. Spytała,
czy mają wolne pokoje i w jakiej cenie. Usłyszała, że jeśli wynajmie pokój co
najmniej na miesiąc, policzą jej po dwadzieścia złotych za dobę. W tym będzie
mogła zjeść śniadanie. Ucieszyła się. Będąc na stanowisku prezesa w F&D zarobiła
dość, by móc sobie teraz na to pozwolić. Zdecydowała się i wynajęła na
najbliższe cztery tygodnie.
Pokój nie
był zbyt duży, ale jasny i czysty. Posiadał to, co niezbędne. Łazienkę z
prysznicem, małą lodówkę i telewizor, a także łącze do internetu. Z ulgą zdjęła
buty i postawiła ciężką walizkę. Rozebrała się i weszła pod ciepły natrysk. Po
nim runęła jak długa na łóżko zasypiając niespokojnym snem.
Obudził ją
hałas ruchliwej ulicy, przy której stał hotel. Sądziła, że przespała cały
dzień, tymczasem okazało się, że spała zaledwie trzy godziny. Ogarnęła się
trochę i ubrała. Poczuła głód. Postanowiła wyjść na miasto i znaleźć jakąś
knajpkę. Może natrafi na zapiekanki? Zanim wyszła zadzwoniła do Ali. Ta
odebrała natychmiast.
- Ulka. Jak dobrze, że dzwonisz. Martwiłam się
o ciebie. Zniknęłaś tak nagle wczoraj, ale już wiem dlaczego. Wszystko się
wydało. Marek jest pod krechą u rodziców. Kazali mu przyznać się przed
wszystkimi, dlaczego zaręczyny zostały zerwane. Niemal się popłakał, a Klaudię
Krzysztof wyrzucił z przyjęcia i obiecał jej zwolnienie dyscyplinarne od
poniedziałku. Bardzo ci współczuję maleńka. Myślałam, że tym razem nic już nie
przeszkodzi waszemu szczęściu. Marek jest niereformowalny. A gdzie ty w ogóle
jesteś? Dzwoniłam do taty, ale on też nic nie wie i bardzo martwi się o ciebie.
- Posłuchaj Ala. Powiem ci, ale proszę cię o
dyskrecję. Jestem w Katowicach. Dojechałam tu dzisiaj rano. Koniecznie muszę
mieć świadectwo pracy i chciałam cię prosić, żebyś załatwiła to z Krzysztofem.
Do Marka nie chodź. Nie wiem nawet, czy po tym wszystkim pokaże się w firmie.
Seniorowi powiedz, że wyjechałam i chcę podjąć pracę, dlatego jest mi
potrzebne. Jak już je załatwisz, to prześlij mi wszystkie dokumenty z teczki
osobowej na adres: InvestDom, Katowice, ulica Sobieskiego jedenaście. To hotel.
Wynajęłam tu pokój na cały miesiąc, bo jest tanio. Przynajmniej będę miała
gdzie spać i będę mogła spokojnie poszukać pracy i jakiegoś lokum na stałe. A o
Marku nie chcę słyszeć. Dla mnie stał się historią, do której nie chcę wracać.
Zaraz też zadzwonię do taty, bo pewnie gryzie palce z nerwów. Aha i jeszcze
jedno. Na pewno będę zmieniać numer telefonu. Nie chcę, żeby Marek wydzwaniał.
Podam go tylko tobie i tacie. To chyba wszystko. Gdyby mi się jeszcze coś
przypomniało, to dam ci znać.
- Dobrze Ulka. Ja też oddzwonię jak
pozałatwiam wszystko. Chyba będę musiała napisać w twoim imieniu wypowiedzenie,
ale myślę, że Krzysztof nie będzie miał nic przeciwko temu. Najwyżej doślesz je
podpisane przez siebie to je podmienię. Trzymaj się i uważaj na siebie. Do
usłyszenia.
Zadzwoniła
jeszcze do ojca i uspokoiła go. Potem wyszła z hotelu zaopatrzywszy się
wcześniej w recepcji w plan miasta. W kiosku kupiła kilka sztuk lokalnej prasy.
Chciała mieć rozeznanie co do ofert pracy. Na ulicy Stawowej z zadowoleniem
ujrzała mnóstwo olbrzymich parasoli. Zauważyła, że ludzie siedzący pod nimi
piją piwo i jedzą jakieś ciepłe dania. Usiadła i ona pod jednym z nich i
zagłębiła się w menu. W końcu wybrała coś treściwego w postaci mięsa, klusek i
surówki. Nie było takie złe. Była głodna więc zjadła ze smakiem. Mimo, że była
niedziela handel na ulicach kwitł. Bez problemu zdobyła ciepłe jeszcze pieczywo
i inne spożywcze rzeczy. Kupiła również kawę i mleko do niej. Zauważyła w
pokoju czajnik bezprzewodowy. Będzie mogła sobie bez problemu zaparzyć.
Zmierzchało,
gdy wróciła do hotelu. Włączyła telewizor i początkowo beznamiętnie wpatrywała
się w ekran. Ożywiła się, gdy zobaczyła na nim Marka. Ktoś sfilmował całą
sytuację na bankiecie. Słyszała co mówił i widziała, że przychodzi mu to z
ogromnym trudem. Było jej żal. Nie jego, ale samej siebie. Płakała ganiąc się w
myślach, że mogła być tak naiwna i zaufać mu ponownie. Nie był wart ani jednej łzy.
Psychicznie okaleczył ją na całe życie. Już nigdy nie zaufa żadnemu mężczyźnie.
Już nigdy żadnego nie pokocha tak mocno. On tą zdradą skazał ją na życie w
samotności i beznadziei. Nigdy nie pozna jak to jest być żoną i matką. Dla niej
wraz z wczorajszym dniem skończył się cały świat.
Po wyjściu
Sebastiana rozpłakał się jak małe dziecko. Był głupcem. Jak mógł uwierzyć w
szczere intencje Klaudii? Znał ją przecież od lat i dobrze wiedział do czego
jest zdolna. Wszak na zaręczynach z Pauliną wyskoczyła z wielkiego tortu w jej
sukni ślubnej, czym doprowadziła Paulę do wściekłości. Teraz zrobiła coś
znacznie gorszego. Spowodowała, że uległ jej jak napalony samiec. Odebrała mu
rozum i pozbawiła jasności myślenia. – Suka,
suka, suka. Nie daruję jej tego. Boże… Boże… Jak Ula musiała się czuć widząc to
wszystko? Gdyby na jej miejscu była Paulina niechybnie wpakowałaby się do mojego
pokoju przyłapując nas in flagranti. Ula nie musiała tego robić, bo jęki
Klaudii niosły się pewnie po całym korytarzu.
Był
świnią. Zwykłą, pospolitą świnią. Nie docenił tego, że tak wiele musiała
przełamać w sobie, by zaufać mu ponownie. A on? Czy stać go, żeby po raz drugi
zacząć o nią walczyć? Nie wierzył już w skuteczność swoich starań, bo w jej
oczach pogrążył się na amen. Najchętniej podciąłby sobie żyły, chociaż mocno
wątpił, że mógłby się na to odważyć. Czuł pogardę i wstręt do samego siebie. – Tchórz, łajdak i drań. Podłe ścierwo.
Wyszedł z
pokoju o czwartej nad ranem. W holu walały się na wpół sflaczałe balony i
serpentyny z bibuły. Nikogo już nie było. Wyszedł na zewnątrz i odpalił
samochód. Nie mógł tu dłużej zostać. Wyjechał na ulicę i skierował samochód na
Sienną, gdzie od rozstania z Pauliną miał mieszkanie w jednym z bloków.
Późnym
popołudniem wybrał się do Rysiowa. Nawet nie liczył na to, że Ula zechce z nim
porozmawiać. Chciał tylko przeprosić Józefa za to całe zamieszanie, chociaż tak
naprawdę to bał się mu spojrzeć w oczy. Zastał go samego. Dzieciaków nie było. Cieplak
zaprosił go do kuchni.
- Siadaj proszę – powiedział cicho.
- Ja chciałem tylko bardzo przeprosić panie
Józefie… Nie zasługuję na nią… Skrzywdziłem ją po raz drugi i nie liczę na to,
że mi wybaczy. Sam sobie nie mogę wybaczyć.
Cieplak ze
smutkiem popatrzył mu w oczy.
- Ja naprawdę miałem cię za dobrego i wartościowego
człowieka. Ty nie tylko skrzywdziłeś Ulę. Skrzywdziłeś nas wszystkich. Przez
ciebie musiała opuścić dom, by nie narazić się już nigdy więcej na twoje wizyty
tutaj. Uciekała jakby się paliło. Nawet nie spakowała wszystkich rzeczy, bo
odjechała tą samą taksówką, która przywiozła nas od twoich rodziców. Masz
świadomość, że choruję na serce. Od rana jestem na środkach uspokajających.
Pojęcia nie mam jak poradzimy sobie bez jej pomocy. Beatka ciągle płacze, a
Jasiek chodzi jak struty. Straciliśmy ją. Przez ciebie, bo nie potrafiłeś
utrzymać w ryzach swojej chuci. To takie niskie i takie podłe. Ja nawet nie
wiem, gdzie ona jest. Nie zadzwoniła. Nie dała znaku życia. Drżę na samą myśl,
że nie wytrzyma psychicznie i sobie je odbierze. Coś ty zrobił Marek…? Coś ty
zrobił synu…? Czujemy się bez niej jak sieroty bez matki. Była tu przecież
najważniejsza – po policzkach Józefa pociekły łzy. Nie mógł znieść tego widoku.
Wstał i wyszeptał tylko.
- Wiem, że nie zdołacie mi wybaczyć. Już nie
będę się narzucał. Mam nadzieję, że jednak wyjdzie z szoku i wkrótce się
odezwie. Jest mi tak strasznie przykro i żal, że byłem takim głupcem. Do końca
swoich dni będę żałował tego, co jej zgotowałem i do końca swoich dni będę ją
kochał. Do widzenia panie Józefie.
Wyszedł przytłoczony
i słowami Cieplaka i tymi starczymi łzami bezradnego człowieka. Miał na
sumieniu cztery osoby. Nie wiedział, czy będzie potrafił normalnie żyć po tym,
czego się dopuścił.
Wstała
rano i zeszła na śniadanie. Hotel serwował szwedzki stół. Mogła wziąć to, na co
miała ochotę. Najedzona kupiła jeszcze w recepcji papeterię i napisała
wypowiedzenie. Spytała o najbliższą pocztę i wysłała je priorytetem poleconym
na adres Ali. Dokupiła jeszcze gazet i do południa przeglądała oferty pracy i
wynajmu mieszkań. Doszła do wniosku, że będzie musiała wynająć coś poza
centrum, bo ceny były tu horrendalne. Nieco zniechęcona wybrała się na spacer. Musiała
poznać miasto, żeby poruszać się po nim bez ciągłego pytania ludzi o drogę. W
ten sposób dotarła na rynek. Kupiła trochę kwiatków od stojących tam kwiaciarek
i ruszyła dalej. Minęła teatr. Z daleka rozpoznała kopułę słynnego,
katowickiego spodka i poszła w jego kierunku. Obejrzała go sobie i przeszła pod
rondem na drugą stronę szerokiej ulicy. Zanim przysiadła na skwerze przy Sokolskiej,
zauważyła budkę z zapiekankami. Uśmiechnęła się. Ostatni raz jadła je w
towarzystwie Marka tuż przed zaręczynami. Kupiła długą, pachnącą bułkę i
rozsiadła się wygodnie na ławeczce. Kończyła jeść, gdy podbiegł do niej mały
kundelek z piłeczką w pysku i położył ją obok jej nóg.
- A skąd ty się tutaj wziąłeś? Gdzie masz
swoją panią? – pogłaskała pieska za uchem. Po chwili usłyszała głos wołający
psiaka po imieniu.
- Dukat! Dukat! Nie przeszkadzaj pani – kobieta
podeszła bliżej. Była dość tęga. Starsza, koło siedemdziesiątki i mocno
zasapana. – Bardzo panią przepraszam, ale to jeszcze szczeniak i trochę
nieposłuszny, – usiadła ciężko na ławce – ciągle mi gdzieś ucieka.
- To bardzo miły piesek i wcale mi nie
przeszkadza. Pobiegniesz za piłeczką? – rzuciła przed siebie kolorową kulkę.
- Dziękuję – staruszka uśmiechnęła się. – Już
nie mam tyle siły, żeby rzucać mu zabawkę. Znalazłam go któregoś dnia w
kartonie na śmietniku. Ludzie są bez serca. Jak mogli wyrzucić takie maleństwo?
Zrobiło mi się go żal i przygarnęłam go. Trochę trudno mi z nim wychodzić, ale
wniósł do domu tyle radości, że wynagradza mi tym wszystko. Przy nim zapominam
o samotności.
- Tak… to bardzo przykre, gdy człowiek jest
sam. Ja też jestem sama. Przyjechałam tu wczoraj z Warszawy. Nie znam jeszcze
miasta i szukam mieszkania i pracy. Mam nadzieję, że tutaj rozpocznę nowy
rozdział mojego życia.
- Musiało panią spotkać coś bardzo przykrego.
Pani usta się uśmiechają, ale oczy pozostają przeraźliwie smutne.
- To prawda. Uciekłam od dawnego życia i chcę
zacząć od nowa.
- A teraz? Gdzie pani teraz mieszka?
- Zatrzymałam się w tym hotelu na Sobieskiego.
Jest tani i wynajęłam pokój na miesiąc.
- To niedaleko ode mnie – ucieszyła się
kobieta. – Ja mieszkam na Zabrskiej. Tuż za rogiem. Możemy wracać razem. Dukat
wybiegał się już, a ja zdążyłam się zmęczyć.
Wstały z
ławki i ruszyły gawędząc cicho. Ula zapięła psiakowi smycz i prowadziła go na
niej. Przeszły przez światła i weszły na Zabrską. W pewnym momencie kobieta
zatrzymała się przed piętrowym, sporym budynkiem.
- To właśnie tutaj mieszkam. A może wejdzie
pani na herbatkę? Tak dawno nie miałam żadnych gości. Proszę mi nie odmawiać.
Czasami człowiek chce się wygadać i nie ma do kogo ust otworzyć. Dobrze, że
przynajmniej jest ta psina.
- Ja bardzo chętnie, ale czy to nie będzie
zbyt duży kłopot?
- Ależ żaden. Nawet najmniejszy. Serdecznie
panią zapraszam.
Weszły do
klatki schodowej. Na parterze były dwa mieszkania. Kobieta otworzyła drzwi po
prawej stronie i weszła pierwsza.
- Oto moje królestwo. Jak dla mnie samej
zdecydowanie za duże. Z dwóch pokoi w ogóle nie korzystam. Najczęściej
przesiaduję w kuchni. Proszę się rozgościć, a ja już wstawiam wodę. Wsadzę też
te piękne kwiaty do wazonu. Było by szkoda, żeby zaraz zwiędły - zakrzątnęła
się żwawo i po chwili stawiała przed nią aromatyczną herbatę i zdobną, srebrną
cukiernicę. – Nawet nie przedstawiłyśmy się sobie. Ja nazywam się Magdalena Kolska,
a ty? Przepraszam, że mówię ci na „ty”, ale chyba mogłabyś być moją wnuczką.
- Magdalena… - wyszeptała Ula cicho. – Tak
miała na imię moja mama. Nie żyje już od wielu lat. Ja nazywam się Ula Cieplak
i bardzo mi miło, że w tym mieście mam jedną przyjazną duszę.
ROZDZIAŁ 3
W
poniedziałkowy poranek wszedł do firmy rozdrażniony i niewyspany. W nocy tłukł
się jak nomen omen Marek po piekle, nie mogąc sobie darować tej głupoty. Myślał
też o Uli. Jak bardzo ją zranił, chociaż już po tym pokazie zapewniał ją, że
zawsze będzie z nią szczery i nigdy nie dopuści, by kolejny raz miała przez
niego płakać. Nie dotrzymał słowa. Tak bardzo pragnął być teraz przy niej.
Objąć ją mocno i zetrzeć z jej oczu łzy. Wiedział, że gdyby nawet miał
możliwość zbliżenia się do niej, ona nie dopuściłaby go do siebie na odległość
mniejszą niż metr. Sebastian miał rację. Tą zdradą pogrzebał na wieki swoją
szansę na szczęście. Przysiągł sobie, że już nigdy nie spojrzy na żadną kobietę
i już żadnej nie ulegnie.
Wysiadł z
windy i ze spuszczoną głową pomaszerował wprost do swojego gabinetu. Miał
świadomość, że wszyscy już wiedzą o jego wyczynie. Przecież większość była na
przyjęciu.
Sekretariat
świecił pustkami. Wszedł do pokoju i stanął jak wryty. Na kanapie w
nonszalanckiej pozie siedziała Klaudia Nowicka i na jego widok uśmiechnęła się
do niego od ucha do ucha.
- Witaj prezesie.
- Co ty tu robisz? O ile przypominam sobie
ojciec wyrzucił cię z roboty. Nie powinnaś teraz od Sebastiana odbierać swojego
zwolnienia dyscyplinarnego? - Podeszła do niego kocim krokiem chcąc mu zarzucić
ręce na szyję. Odsunął się i złapał je wykręcając tak mocno, że aż wrzasnęła. –
Ręce precz ode mnie – wysyczał. Rozmasowała bolące nadgarstki.
- Marco nie gniewaj się – zrobiła przymilną
minkę. – Przyszłam cię prosić, żebyś wstawił się za mną u twojego ojca. Gdzie
ja teraz zdobędę jakiś kontrakt? – Roześmiał się pogardliwie.
- Kontrakt? Ty chyba naprawdę niewiele
usłyszałaś z tego, co mówił wczoraj mój ojciec. Jeśli rzeczywiście tak jest, to
czytaj mi z ust. Żadnego kontraktu nie będziesz miała już nigdy. On nie odpuści
i zrobi wszystko, żebyś nigdy nie wyszła na wybieg. Lepiej zacznij szukać sobie
innej roboty.
- I po tym wszystkim, co nas łączyło pozwolisz
mi tak po prostu odejść?
Popatrzył
na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
- Ty istotnie jesteś taka głupia jak twierdzi
moja matka. Czy ty nie rozumiesz co zrobiłaś? Myślisz, że to był świetny żart z
tym zaciągnięciem mnie do łóżka? Zrobiłaś to z premedytacją. Jak tylko
przyszłaś na przyjęcie już miałaś w głowie taki plan. Do teraz nie mogę
uwierzyć, że dałem się tak podejść, że byłem takim idiotą. Zniszczyłaś mi
życie, rozumiesz, a ja jeszcze ci w tym pomogłem. Co za kretyn ze mnie.
Przyczyniłaś się do tego, że kobieta, którą kocham, uciekła ode mnie i nawet nie
wiem, gdzie jest. Zapewniam cię, że w podobny sposób zniszczę twoje życie.
Zrobię absolutnie wszystko, żebyś skończyła na myciu kibli w miejskim szalecie.
Nie dopuszczę, żebyś nadal miała łazić po wybiegu. A teraz wynoś się stąd i nie
waż się przychodzić tutaj nigdy więcej, bo następnym razem nie będę już taki
miły i osobiście wywalę cię na zbitą twarz.
Przestraszyła
się go. Nigdy nie widziała go w takim stanie. W panice pozbierała swoje rzeczy
i wybiegła z gabinetu.
Usiadł za
biurkiem i ukrył w dłoniach twarz. Musiał się uspokoić. Usłyszał jakąś
krzątaninę w sekretariacie. Domyślił się, że Violetta przyszła. Zapukała do
drzwi i wsunęła przez nie głowę.
- Cześć prezesie. Kawy chcesz?
- Bardzo i może jeszcze jakąś tabletkę od bólu
głowy.
- To może ja skoczę do apteki po całe
opakowanie, bo myślę, że od jednej to ci nie przejdzie.
Wyczuł
ironię w jej słowach.
- Zrób jak uważasz - powiedział cicho. - Możesz
nawet kupić całe opakowanie cyjanku. On z pewnością będzie najbardziej
skuteczny.
Zażyłby go
chętnie i raz na zawsze rozwiązał wszystkie swoje problemy. Uli nie ma i już
nigdy nie będzie. Nie wyciągnie jej na spacer do parku ani na zapiekanki. Nie
zatopi się w spojrzeniu jej pięknych, dużych, chabrowych oczu, które patrzyły
na niego zawsze z miłością. Nie przytuli się już do jej ust ciepłych, pełnych i
soczystych. Kartka od niej i ten pierścionek pozbawiły go wszelkich złudzeń. – Od teraz jesteś sam i pozostaniesz już sam
na swoje własne życzenie.
Przez cały
dzień oprócz Violetty nie zajrzał do niego nikt. Nawet jego najlepszy
przyjaciel trzymał się od niego z daleka. Zrozumiał, że wszyscy jak jeden mąż
potępiają go za to, co zrobił. Oni kochali Ulę i stanęli po jej stronie. Nie
dziwiło go to. Ona zawsze wywoływała na ich twarzach uśmiech i ciepłe uczucia
zarówno wtedy, gdy była jego asystentką, choć może nie od samego początku, tak
i później kiedy zajęła jego miejsce na fotelu prezesa. Zawsze miła, sympatyczna
i łagodna, nigdy na nikogo nie podnosiła głosu, nie traktowała z wyższością i
za to darzyli ją wielkim szacunkiem. On potraktował ją jak Paulinę. Różnica
była tylko taka, że Paulina wybaczała mu zawsze. Ula wybaczyła mu raz i nie
zrobi już tego nigdy więcej. Chciało mu się wyć. Spakował teczkę i umknął z
biura schodami. Nie mógł znieść tych karcących spojrzeń swoich pracowników.
Pożegnała
się wieczorem z panią Magdą obiecując jej kolejną wizytę. Polubiła od razu tę
zażywną staruszkę i chyba z wzajemnością. Dukat przez cały wieczór nie schodził
jej z kolan poddając się z lubością pieszczotliwie gładzącym go dłoniom.
Zaproponowała, że dopóki nie znajdzie zatrudnienia może przychodzić każdego
ranka i wyręczać Magdę w spacerach z psem. Mogłaby robić jej również zakupy.
Kobieta przyjęła jej pomoc z wdzięcznością i ze łzami w oczach.
- Dziękuję Ula. Nie sądziłam, że będzie mi
dane poznać tak dobrą i wyrozumiałą osobę. Jesteś wspaniałym człowiekiem.
Następnego
dnia rano, tuż po śniadaniu zapukała do drzwi Kolskiej. Usłyszała radosne
szczekanie Dukata i uśmiechnęła się. Po chwili drzwi otworzyła jej nowo poznana
przyjaciółka i wpuściła ją do środka.
- Dzień dobry. Dobrze pani spała?
- Ja już nie sypiam dobrze moje dziecko, ale
dzisiaj nie budziłam się tak często jak zwykle. To chyba dzięki świadomości, że
poznałam ciebie. Mam prośbę. Tu niedaleko za kościołem jest apteka. Mogłabyś
tam pójść? Mam recepty do wykupienia. Dzwoniłam już tam dzisiaj i leki są
przygotowane. Głównie chodzi o insulinę, bo tej zaczyna mi brakować. Kup też po
drodze pieczywo i mleko. To wszystko. Nie będzie ci za trudno z psem? Można go
uwiązać pod sklepem.
- Poradzę sobie. Na pewno. Dla siebie też
muszę zrobić zakupy.
Najpierw
pozwoliła wybiegać się psu. - Jak się
zmęczy nie będzie przynajmniej tak ciągnął smyczy – pomyślała. Wracając
odebrała leki i zrobiła zakupy. Zaopatrzyła się też w kolejną porcję gazet
chcąc prześledzić ogłoszenia o pracy.
Kiedy
wróciła, na stole pachniała już aromatyczna kawa, a obok stał talerzyk z
herbatnikami. Pomogła wypakować siatki i usiadła przy kuchennym stole.
Rozłożyła gazety.
- Pomoże mi pani? Może pani będzie miała
więcej szczęścia niż ja?
- A czego szukamy?
- Najpierw pracy. Może potrzebują kogoś z
wykształceniem ekonomicznym w banku, lub jakiejś innej instytucji?
Zagłębiły
się w prasę. W pewnym momencie Kolska wzięła w dłonie jeden z kolorowych
magazynów i oniemiała. Z okładki uśmiechała się do niej Ula i stojący obok niej
niezwykle przystojny mężczyzna. Niepewnie spojrzała na nią, ale ta pogrążona
była w lekturze ogłoszeń. Zaczęła czytać. Dowiedziała się o zaręczynach i
przyczynie ich zerwania. Zrozumiała skąd w Uli tyle smutku, który wyziera z jej
ładnych, niebieskich oczu.
- Ula…, spójrz – powiedziała cicho i podsunęła
jej magazyn pod nos. Cieplakówna zerknęła i zamarła. Wstrząsnął nią szloch. Kolska
wstała i podeszła do niej przytulając ją do siebie.
- Nie płacz – mówiła gładząc ją po głowie. – To
było podłe zrobić coś takiego narzeczonej i to jeszcze w dniu zaręczyn. Ja wiem
jak to boli, choć moje doświadczenia są zupełni inne. To minie. Zobaczysz.
Najważniejsze, to nie zadręczać się. Jestem pewna, że ten człowiek bardzo
żałuje teraz swojego postępku, a ty musisz być silna. Koniecznie trzeba znaleźć
tę pracę. Zajmiesz się nią i nie będziesz myślała o przykrych rzeczach. Głowa
do góry moje dziecko. Jesteś młoda i życie przed tobą. Ono zawsze niesie
niespodzianki i oby tobie przyniosło tylko te najlepsze.
Następnego
dnia przyszły jej dokumenty przesłane przez Alę. Zadzwoniła dziękując jej za
nie i poinformowała, że już ostatni raz dzwoni z tego numeru, bo właśnie
wybiera się po nowy. Wprawdzie Marek nie bombardował ją SMS-ami, ani
połączeniami tak jak za pierwszym razem, ale i tak chciała zmienić numer na
wszelki wypadek. On nie zadzwonił ani raz. Nie próbował nawet skontaktować się
z nią. Wiedziała od ojca, że był w Rysiowie i przepraszał. I co jej po takich
przeprosinach? Stało się coś kompletnie nieodwracalnego, a ona chciała jak
najszybciej o tym zapomnieć.
- Nie uwierzysz – mówiła Ala. – On całkowicie
odseparował się od wszystkich. Przychodzi rano do pracy i jeśli nie ma spotkań
na mieście, nie wyściubia nosa z gabinetu. Nawet Sebastian potępia go za to, co
ci zrobił i w ogóle tam nie zagląda. Został sam jak palec. To przykre, ale
zasłużył sobie na to.
- Ala, ja nie chcę o nim nic wiedzieć. Ten
człowiek przestał dla mnie istnieć. Ze wszystkich sił staram się wymazać go z
mojej pamięci. Nie opowiadaj mi o nim, proszę. To zamknięty i bolesny dla mnie
temat.
Kilka dni
później poszła jak zwykle do Magdy. Ta otworzyła jej drzwi bardzo podekscytowana.
- Chodź, chodź prędko. Znalazłam ogłoszenie
„Stalexportu”. To ci, co mają te dwa bliźniacze wieżowce przy Mickiewicza.
Miałabyś dwieście metrów do pracy i nie musiałabyś dojeżdżać. Spójrz, – rozciągnęła
przed Ulą gazetę – poszukują zastępcy dyrektora finansowego. Spełniasz
wszystkie wymagania. Koniecznie musisz do nich zadzwonić i umówić się na
rozmowę. Dzwoń – podsunęła jej telefon. Ula wybrała numer i rozmawiała przez
chwilę z jakąś kobietą. Po skończonej rozmowie uściskała Kolską i powiedziała.
- Chyba mam szansę. To ma być konkurs. Jutro
mam przyjść na dziesiątą razem z dokumentami. Przygotuję sobie wszystko. Nie
mam przecież nic do stracenia, prawda?
Nieco
onieśmielona weszła do jednego z budynków. Podeszła do kobiety stojącej za ladą
recepcji i zapytała o rozmowy kwalifikacyjne. Przedstawiła się, a
recepcjonistka natychmiast wykonała telefon mówiąc do kogoś po drugiej stronie,
że przyszła pani Cieplak.
- Proszę wjechać windą na czwarte piętro.
Pokój czterysta osiem.
Znalazła
go. To był sekretariat. Przed nim siedziały trzy osoby. Podała sekretarce
teczkę z dokumentami i usiadła na wskazanym przez nią krześle. Była spięta, ale
powtarzała sobie, że nie może niczego zawalić. Będzie odpowiadała jasno i
rzeczowo na zadawane pytania.
Po
niespełna dwóch godzinach została na korytarzu sama. Wreszcie wezwano ją.
Weszła do elegancko urządzonego gabinetu. Za szklanym stołem siedziało trzech
mężczyzn. Jeden z nich wstał i podszedł do niej z wyciągniętą dłonią. Przywitał
się z nią po angielsku. Nie sądziła, że w tym języku będą prowadzone rozmowy.
Nie uprzedzono jej. A może tu właśnie tkwił haczyk? Uśmiechnęła się do
mężczyzny i odpowiedziała mu płynną angielszczyzną.
- Proszę spocząć – wskazał jej fotel – i
opowiedzieć nam coś o sobie, a także o dotychczasowym przebiegu pracy
zawodowej.
Opowiadała
dość długo na przemian po angielsku i niemiecku, bo i w tym języku do niej
zagadano. Mówiła, że w F&D pełniła funkcję dyrektora finansowego, a potem
prezesa. Pytano, dlaczego stamtąd odeszła. Zapewniła, że nie z powodów
zawodowych, a osobistych. Sprawdzano również jej wiedzę dotyczącą finansów i
spraw ekonomicznych. W końcu powiedziano jej, że oddzwonią i poinformują ją o
efektach tej rozmowy.
Wyszła z
mieszanymi uczuciami. Nie miała pojęcia, czy poszło jej dobrze, czy źle. Nie
potrafiła tego ocenić. Wprost ze Stalexportu poszła do Magdy. Musiała uspokoić
emocje, a staruszka miała na nią dobry wpływ.
Zadzwoniono
dopiero w następnym tygodniu. Przeproszono, że tak długo to trwało i
powiedziano jej, że została przyjęta. Miała stawić się do pracy od pierwszego
września. Jak na skrzydłach poleciała na Zabrską.
- Udało się pani Magdo! Udało! Zaczynam od
pierwszego. Teraz powinnam tylko znaleźć szybko jakieś lokum, bo rezerwację
hotelu mam do ostatniego sierpnia. Nareszcie zaczyna się dobrze układać. Tak
się cieszę.
- I ja się cieszę Ula. Usiądź, bo muszę ci coś
powiedzieć – położyła swoje spracowane dłonie na dłoniach Uli. – Posłuchaj.
Pomyślałam, że nie musisz szukać mieszkania. Ja mam tu tyle miejsca. Dwa pokoje
stoją zupełnie niewykorzystane. Mogłabyś je zająć. Podzielimy się kosztami za
media, bo nie będę od ciebie brać pieniędzy za wynajem. Wystarczy, że wyjdziesz
z psem i czasem zrobisz mi jakieś zakupy. Pokochałam cię dziecko jak swoje
własne i nie chciałabym się z tobą rozstawać. Proszę cię, zgódź się - po jej
pomarszczonych policzkach płynęły łzy. Zaskoczona tą propozycją Ula wpatrywała
się w jej szklące, naznaczone zaćmą oczy.
- Kochana pani Magdo…, bardzo mnie pani
zaskoczyła. To dla mnie idealne rozwiązanie, ale boję się, że sprawię pani
swoją osobą tylko kłopot.
- Kłopot? Jesteś najmilszą osobą jaką znam i
najlepszą. Jaki ty możesz sprawić mi kłopot? To prędzej ja tobie go przysporzę.
Od czterdziestu lat tkwię tutaj sama jak palec. Nie mam żadnej rodziny. Chociaż
ty bądź jej namiastką.
- No dobrze… Bardzo dziękuję. W takim razie
jutro rano wymelduję się z hotelu i przyniosę swoje rzeczy. – Kolska popatrzyła
na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję ci Ula. Jesteś najlepsza. –
Uśmiechnęła się. – Marek też to zawsze
powtarzał.
Przeprowadziła
się. Dawno nieużytkowane pokoje należało posprzątać. Zabrała się do tego z
wielką ochotą. Pomyła okna i podłogi nie tylko u siebie, ale i w całym
mieszkaniu. Rzeczywiście było wielkie. Na dziewięćdziesięciu metrach
rozmieszczone były trzy pokoje, duża kuchnia, równie duża łazienka, długi
przedpokój i schowek mogący też posłużyć za niewielką spiżarnię. Zmęczona, ale
szczęśliwa z zapałem zajadała jarzynową zupę przygotowaną przez Magdę i rumiane
naleśniki z dżemem.
ROZDZIAŁ 4
Jej życie
zaczęło się powoli stabilizować. Praca pochłonęła ją bez reszty. Chwalono ją za
sumienność, rzetelność i niezawodność. Pracowała głównie wśród mężczyzn. Jedyną
kobietą była tutaj sekretarka dyrektora, jej zwierzchnika, człowieka tuż przed
emeryturą. Czuł się wypalony. Niejednokrotnie powtarzał Uli, że odlicza czas,
bo ma już dość tego szaleńczego tempa pracy.
- Ty też zwolnij. Nie gnaj tak, bo stracisz
cel z oczu – mówił. – Nie samą pracą człowiek żyje. Jesteś młoda, bardzo piękna
i tak bardzo zawsze smutna i poważna. Powinnaś znaleźć sobie porządnego faceta
i ułożyć z nim życie.
- Ja nie nadaję się do małżeństwa – mawiała. –
Los przeznaczył mnie do ciężkiej pracy, a nie do życia rodzinnego.
Praca
uszczęśliwiała ją. Dzięki niej skupiała się na zupełnie innych rzeczach.
Zarabiała świetnie. Co miesiąc wysyłała do Rysiowa pięć tysięcy złotych. To, co
zostawało, wystarczało na dobre życie i pozwalało jeszcze zaoszczędzić. Czuła
się potrzebna. Po pracy szła prosto do domu. Potem szybki spacer z Dukatem,
jakieś zakupy i rozmowy z Magdą.
W pewnym
momencie pomyślała, że powinna zrobić prawo jazdy i kupić samochód. Mogłaby
wtedy zabierać Magdę na wycieczki w plener. Ona nie czuła się ostatnio dobrze,
a wypad poza miasto pełne spalin i hałasu mógł zdziałać cuda.
Wigilię
spędziła w Katowicach. Nie pojechała do domu. To jej rodzina gościła u Magdy.
Polubili się. W pierwszy i drugi dzień świąt Ula oprowadzała ich po mieście
pokazując co ciekawsze zakątki.
- I jak żyjesz córcia – pytał zaniepokojony
Józef. – Już przebolałaś?
- Tato. Takich rzeczy nie można tak szybko
przeboleć, bo tkwią w człowieku jak zadra.
- Powinnaś wreszcie pomyśleć o sobie. Zakochać
się i zacząć żyć jak normalny człowiek.
- Ja już nie potrafię żyć jak normalny
człowiek. Nie potrafię zakochać się w innym mężczyźnie, bo nadal kocham Marka.
Z żadnym innym nie umiałabym też żyć. Mogłam żyć tylko z Markiem, teraz nie
mogę z nikim. Wiem, że czekasz na wnuki. Prędzej chyba doczekasz się ich od
Jaśka i Betti niż ode mnie. Kiedy poznałam Marka i zakochałam się w nim,
pomyślałam, że jeśli dzieci, to tylko z Dobrzańskim. Dzisiaj wiem, że to nie
będzie możliwe ani z nim, ani z nikim innym. Pogódź się z tym tato.
- Bardzo mi cię żal córcia. – Przytuliła się
do jego ramienia.
- Za naiwność i głupotę płaci się czasem zbyt
wysoką cenę. Powoli oswajam się z tą świadomością.
Marek się
zmieniał. Ewidentnie zamykał się w sobie. Już nie żartował tak jak dawniej z
pracownikami spotkanymi na korytarzu firmy. Nadal, gdy go o coś pytano, był uprzejmy
i miły. Przestał być jednak wylewny i spontaniczny. Cała radość życia
skutecznie z niego wyparowywała. Nie potrafił się już cieszyć niczym. Poświęcił
się pracy, ale i ona nie sprawiała mu przyjemności. Firma była ważna, a on
starał się nie zaniedbywać jej interesów. Znacznie zwiększyły się obroty.
Podniósł ludziom pensje, bo uznał, że zasłużyli na podwyżki. Po ośmiu godzinach
harówy wracał na Sienną. Tam wyjmował albumy ze zdjęciami swoimi i Uli i oglądał
je bez końca. Przesiadywał nad nimi godzinami gładząc kciukiem jej uśmiechniętą
twarz. Wspomnienia wywoływały łzy, które niejednokrotnie znaczyły ślad na
fotografiach. Tęsknił za nią. Milion razy zastanawiał się, gdzie ona teraz jest
i czy doszła do równowagi po tych nieszczęsnych zaręczynach. Dałby wiele, żeby
móc ją zobaczyć i przytulić. – Jeśli
kiedyś się spotkamy… - przywoływał treść tej pożegnalnej kartki w myślach.
A jeśli nie? Jeśli już nigdy nie będzie dane mu jej spotkać? Ta myśl uwierała
jak gwóźdź w bucie. Nie chciał się zastanawiać. Chciał żyć nadzieją, że kiedyś
tak właśnie będzie. Że spotka ją i będzie błagał o wybaczenie.
Natrętnie
wracało do niego jakieś dziwne przeczucie, że ona znalazła sobie kogoś. Nie
mógł znieść myśli, że mogłaby należeć do kogoś innego. A z drugiej strony miała
do tego pełne prawo. On przecież ją zdradził. Też przez chwilę należał do innej
kobiety. Dlaczego miałaby mieć jakieś skrupuły i opory przed ułożeniem sobie
życia z kimś innym? - Nie, nie, nie…
Kochała mnie. Sama powtarzała, że jestem miłością jej życia. Nie mogłaby być z
kimś innym. Puknij się w głowę idioto. Do śmierci ma być sama jak palec? - Bał
się, że kiedyś dotrze do niego wiadomość, że ona jest już szczęśliwą żoną i
matką. Wtedy pozostanie mu tylko strzelić sobie w łeb.
Wraz z
nastaniem wiosny Magda zaczęła chorować. Była bardzo słaba. To Ula wzięła na
siebie obowiązek podawania jej insuliny. Magdzie wysiadał wzrok. Nie potrafiła
sama ustawić na strzykawce właściwej dawki leku. Doszły powikłania nerek i
wątroby. Doszła niewydolność krążenia. Ula była bardzo zmartwiona, bo Kolska
marniała w oczach. Z tęgiej kobiety w krótkim czasie została połowa. Już nie
wstawała z łóżka. Ula dbała o nią jak tylko potrafiła najlepiej. Pilnowała
diety, myła ją, zmieniała pościel i bieliznę, umawiała lekarza na wizyty domowe.
Którejś
soboty wróciła z zakupami i usłyszała wołanie Magdy. Weszła do jej pokoju i
przysiadła na łóżku. Magda ujęła jej dłoń i popatrzyła w oczy.
- Posłuchaj Ula. Tu na Placu Wolności jest
kancelaria adwokacka. Jeśli możesz to idź tam w poniedziałek i poproś któregoś
z notariuszy, żeby tu przyszedł. Oni wykonują takie usługi w domu klienta. Ja
koniecznie muszę coś załatwić.
Nie pytała
o co chodzi. Magda była słaba i nawet mówienie przychodziło jej z trudem.
Obiecała, że to załatwi.
W
poniedziałek zadzwoniła do pracy i poinformowała, że nie będzie jej dzisiaj i
prosi o dzień urlopu. Wyprowadziła Dukata i zaraz potem pomaszerowała do
kancelarii, o której mówiła Magda. Znalazła ją bez trudu. W środku siedział
młody człowiek i konferował z kimś przez telefon. Zobaczywszy ją w drzwiach
wykonał ręką gest zapraszający do środka. Przycupnęła na fotelu i cierpliwie
czekała aż prawnik skończy rozmawiać. Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do
niej.
- Czym mogę pani służyć?
- Przyszłam tu w imieniu mojej przyjaciółki,
którą bardziej traktuję jak matkę, bo jest ode mnie dużo starsza. Jest też
bardzo schorowana i nie wstaje już z łóżka. Chciałam prosić, by któryś z
notariuszy przyszedł do nas do domu. Ona chce chyba załatwić jakąś sprawę. Nie
powiedziała mi o co chodzi, ale podejrzewam, że o testament. Podobno
wykonujecie takie usługi.
- To prawda. Jeśli klient nie może sam do nas
przyjść, wtedy my udajemy się do niego. Jaki to adres?
- Zabrska siedem mieszkanie numer jeden.
Magdalena Kolska. Kiedy mógłby ktoś przyjść?
- Myślę, że do godziny powinienem się zjawić.
To niedaleko. Czekam tylko na wspólnika, wtedy będę mógł wyjść. Ktoś musi tutaj
być.
- Bardzo panu dziękuję i jestem wdzięczna, że
tak szybko pan przyjdzie. W takim razie czekamy na pana.
Zjawił się
niewiele później. Przywitał się z Kolską i usiadł przy niewielkim stoliczku
obok jej łóżka. Ula postawiła przed nim kawę i dyskretnie wyszła zamykając za
sobą drzwi. Nie chciała, żeby Magda czuła się skrępowana jej osobą. Po
niecałych dwóch godzinach prawnik wyszedł.
- Miała pani rację. Chodziło o testament.
Proszę mi podać swój numer telefonu. Ja w zamian zostawiam pani swoją wizytówkę
i proszę jej nie zgubić. Do zobaczenia.
Zamknęła
za nim drzwi i poszła do Magdy. Usiadła przy niej i popatrzyła na nią swoimi
smutnymi oczami, w których kręciły się łzy. Miała świadomość, że ją traci.
- Pani Magdo…
- Posłuchaj Ula, – przerwała jej - muszę ci
coś wyjaśnić. Spisałam testament. Zostawiam ci wszystko. To mieszkanie i to, co
w nim jest. Oprócz tego upoważnienie do konta i całą biżuterię.
Nie mogła
tego słuchać i rozpłakała się rozpaczliwie.
- Nie pani Magdo… Nie… Proszę…
- Dziecko moje kochane, te trzy ostatnie lata
były najszczęśliwszymi latami w całym moim życiu. Wniosłaś w nie świeżość,
radość i dobro. Byłaś mi jak córka, której nigdy nie miałam. Komu mam to
zostawić? Obcemu? Wiesz, że nie mam żadnej rodziny, żadnych bliższych i
dalszych krewnych. Ty musisz to przyjąć, bo wtedy umrę spokojna i szczęśliwa.
Nie musiałaś się mną zajmować, a jednak robiłaś to z miłością, troską i
oddaniem i za to jestem ci bardzo wdzięczna. Nie wiem ile jeszcze mi zostało.
Sama czuję, że niewiele. Jestem coraz słabsza. Chcę, żebyś zrobiła dla mnie
jeszcze kilka rzeczy. Po pierwsze, kiedy będzie krytycznie nie dzwoń po
pogotowie. Nie chcę umierać w szpitalu. Chcę odejść godnie, w domu przy
bliskiej osobie, a nie przy jakiejś nieczułej pielęgniarce. Po drugie,
zatrzymaj Dukata. Nie chcę, żeby wycierał się po schroniskach. Kochasz go i
myślę, że nie miałabyś sumienia go oddać. Po trzecie, otwórz tę szafę. Na
wieszaku wisi czarna, koronkowa sukienka, a pod nią stoją czarne czółenka. W
tym chcę być pochowana. W woreczku obok butów leży bielizna. Wyjmij tę drewnianą
kasetkę i podaj mi - otworzyła wieczko i wyjęła stamtąd kopertę. – Tu są
pieniądze na mój pochówek. Miejsce jest od dawna opłacone. Stoi tam już pomnik.
To na cmentarzu w Bogucicach. To dzielnica Katowic, ale to pewnie wiesz. Ktoś z
dyrekcji cmentarza wskaże ci miejsce.
Ula
zanosiła się od płaczu. Nie mogła pogodzić się z myślą, że ta dobra o wielkim
sercu kobieta żegna się z życiem.
- Nie płacz. Chodź tu do mnie i posłuchaj, bo
to, co teraz ci powiem jest chyba najważniejsze. Chodzi o Marka. Ja wiem jak
wielkie świństwo ci zrobił, jak wielką krzywdę wyrządził i to dwukrotnie.
Powiedziałaś mi kiedyś, że kochasz go nadal, ale nie potrafisz mu wybaczyć.
Widzę jak cierpisz. Jest w tobie tyle smutku i rozpaczy, że aż serce się kraje.
Ludzie wybaczają sobie o wiele gorsze rzeczy. Wierz mi. Powinnaś przynajmniej
spróbować. Spróbować najpierw wybaczyć, a potem zaufać raz jeszcze. On
zbłądził, ale nadal cię kocha i nadal jest sam.
- Skąd pani wie? – wyszlochała.
- Rozmawiałam z twoim tatą. Od niego
dowiedziałam się, że przyjechał do Rysiowa po tym incydencie, żeby przeprosić.
Wtedy powiedział też, że nigdy nie przestanie cię kochać i będzie cię kochał do
końca swoich dni. On z nikim się nie związał. Z nikim nie utrzymuje kontaktów.
Odsunął się od wszystkich. Stał się odludkiem i myślę, że też podobnie jak ty,
bardzo cierpi. Tego wszystkiego tata dowiedział się od Ali. Nie zamykaj się w
swojej rozpaczy. Nikt tak jak ty nie zasługuje na szczęście. Wiem, że kochasz
go tak mocno, że nie potrafisz być już z innym mężczyzną. On nie potrafi być z
inną kobietą. Już nie. Obiecaj, że pomyślisz o tym kochanie póki nie jest za
późno.
- Obiecuję – szepnęła.
Rozmawiały
do późna. Potem Magda zasnęła, a Ula nie miała dość siły, żeby odejść od jej
łóżka. Zmęczona płaczem ułożyła głowę obok dłoni Magdy i przymknęła oczy.
Obudziło
ją ujadanie Dukata. Próbowała go uciszyć, ale jak na złość nie przestawał
szczekać. Zamknęła go w kuchni i wróciła do Magdy. Potrząsnęła lekko jej ramię,
ale nie zareagowała. Ujęła jej dłoń i wtedy zorientowała się, że jest lodowata.
- Pani Magdo! Pani Magdo!? Niech się pani
obudzi! Niech się pani obudzi… - osunęła się na kolana i zaniosła głośnym
płaczem. Magda spała już snem wiecznym. Załatwiła wszystkie doczesne sprawy i
wreszcie spokojnie mogła zamknąć oczy.
Nawet nie
wiedziała jak długo siedziała na podłodze przy łóżku Kolskiej i nie mogła
przestać płakać. W końcu zebrała się w sobie i zadzwoniła po pogotowie. Lekarz
stwierdził zgon i od ręki wypisał akt. Ciało Magdy zapakowano w pokrowiec i
przewieziono do miejskiej kostnicy. Zadzwoniła do pracy. Musiała powiadomić
szefa, że znowu jej nie będzie i potrzebuje kilku dni urlopu.
- Zmarła moja ciocia, z którą mieszkałam.
Muszę mieć czas, żeby ją pochować i pozałatwiać wszystkie formalności.
- To oczywiste Ula. Bardzo ci współczuję.
Tydzień ci wystarczy?
- Wystarczy. Dziękuję.
Zadzwoniła
do taty. Obiecał, że przyjadą jak najszybciej i pomogą jej. Powiedział, że
przyjadą z Alą. W innych okolicznościach skakała by z radości, że zobaczy
przyjaciółkę, ale teraz nie umiała się cieszyć.
Pogrzeb
był bardzo skromny. Niewiele przyszło osób. Oprócz nich byli tylko sąsiedzi.
Nie potrafiła powstrzymać łez. Kiedy wrócili z cmentarza zabrała Dukata na
spacer.
- Muszę trochę ochłonąć. W lodówce jest
przygotowany obiad. Zajmiesz się tym Alu?
- Idź. Poradzimy sobie.
W tydzień
po pogrzebie stawiła się w kancelarii. Miał być otwarty testament Magdy. Jego
treść znowu wywołała u niej łzy. Zapisała jej dosłownie wszystko, co posiadała.
Nie miała pojęcia, że ta skromnie żyjąca kobieta miała takie pokaźne zasoby.
Konto opiewało na sto siedemdziesiąt tysięcy. Samo mieszkanie było warte
majątek, a oprócz tego unikatowa biżuteria, małe sztabki złota w liczbie
sześciu sztuk i kilka oryginalnych obrazów pędzla słynnych malarzy. Prawnik był
tak miły, że podał jej namiary na rzeczoznawcę, który mógłby ewentualnie
wycenić precjoza i dzieła sztuki. Zostawiła to jednak na później.
Po
wyjeździe rodziny nie mogła oswoić się z samotnością w tym wielkim mieszkaniu.
Nie potrafiła zasnąć. Od tej pory miała jeszcze większe problemy ze snem. Zrywała
się o czwartej nad ranem, parzyła kawę i stojąc przy dużym oknie z kubkiem w
ręku obserwowała świat za szybą. Potem ubierała się i wyprowadzała Dukata.
Później biegła do pracy.
Głęboko
tkwiły w niej słowa wypowiedziane przez Magdę na łożu śmierci. Słowa o miłości
i wybaczaniu. Jak dotąd nie znalazła w sobie tyle odwagi, żeby zadzwonić do
Marka i powiedzieć mu, że wybacza i że nadal go kocha.
Od śmierci
Magdy minęło osiem miesięcy. Jakoś pozbierała się do kupy, choć nadal ubierała
się na czarno, bo czuła, że tak trzeba. Pod koniec kwietnia zdała egzamin na
prawo jazdy, a miesiąc później kupiła swój pierwszy samochód. Niedużego,
zgrabnego Hyundaia Micrę. Dzięki niemu nie musiała już wystawać za każdym razem
na przystankach, gdy chciała pojechać na cmentarz.
W pracy
doceniono ją. Jej szef odszedł wreszcie szczęśliwy na zasłużoną emeryturę.
Zaproponowano jej to stanowisko. Zgodziła się. Jej pensja znacznie wzrosła i
ciągle odnosiła wrażenie, że ma szczęście wyłącznie do pieniędzy i robienia
kariery, a nie ma go zupełnie jeśli chodzi o życie osobiste. Ciągle nie mogła
pozbyć się tego smutku, który w niej tkwił. Mężczyźni zabiegali o jej względy.
Zauważała to, ale nie robiła im nadziei. Pamięta, jak któregoś dnia świętowali
zawarcie nowego, intratnego kontraktu. Urządzono bankiet. Były wykwintne
przystawki i mnóstwo szampana. Dyrektor generalny osobiście gratulował jej i
dziękował za zaangażowanie, dzięki któremu doszło do podpisania umowy.
Zarumieniona przyjmowała gratulacje z uśmiechem przyklejonym do ust. Jeden z
jej najbliższych współpracowników adorował ją już od jakiegoś czasu. Był
natrętny, chociaż wiele razy dawała mu do zrozumienia, że nie jest
zainteresowana. Kiedy wyszła z toalety, dopadł ją na pustym korytarzu.
Przycisnął do ściany i zaczął nachalnie całować. Sama nie wie skąd znalazła w
sobie siłę, żeby obronić się przed tym mężczyzną. Z całej siły kopnęła go
kolanem w krocze, bo chyba widziała to na jakimś filmie. Odepchnęła go i zamaszyście
strzeliła otwartą dłonią w policzek. Był zaskoczony. Stała nad kulącym się z
bólu facetem i mówiła przez zaciśnięte zęby.
- Nigdy nie waż się tego powtórzyć. Jeśli
spróbujesz ponownie, załatwię ci dyscyplinarkę, zrozumiałeś?
On pokiwał
tylko głową. Ona poprawiła włosy i weszła ponownie na salę, w której odbywał
się bankiet. Od tej pory nazywano ją panią niedostępną i już żaden z jej
kolegów nie próbował podobnych rzeczy.
Na Zaduszki nie pojechała na grób mamy. Umówiła się z ojcem, że przyjedzie na
kilka dni przed świętami i zostanie do nowego roku. Dzień przed świętem
zmarłych wybrała się na bogucicki cmentarz. Umyła pomnik Magdy i zapaliła
znicze. Usiadła na ławeczce i modliła się za spokój jej duszy. W samo święto
zawiozła sporą doniczkę z pięknymi chryzantemami. Wieczorem znowu płakała.
Ciągle nie mogła pogodzić się ze świadomością, że jej już nie ma.
ROZDZIAŁ 5
ostatni
Całą
niedzielę chodził jak nakręcony przemierzając już nie wiadomo który raz swoje
mieszkanie wszerz i wzdłuż. Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Wczoraj
wieczorem z nudów po raz pierwszy od dłuższego czasu włączył telewizor.
Kompletnie nie był na bieżąco. Odbiornik zarósł kurzem, bo on wolał katować się
zdjęciami swojej ukochanej. Nadawali wiadomości i nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby nie jedna z nich, która zelektryzowała go zupełnie. Pokazywano
uroczystość, na której prezydent Katowic wręczał zarządowi Stalexportu jakieś
bardzo ważne dyplomy uznania. Nie wzbudziłoby to w nim żadnego zainteresowania,
gdyby nie padło nazwisko Cieplak. Niemal przykleił się do monitora. Była tam.
Piękna, elegancka i przeraźliwie poważna. Ściskając dłoń prezydenta ledwie
zdobyła się na nieśmiały uśmiech. Popłakał się, gdy z bliska pokazano jej twarz
i te ogromne, chabrowe oczy wyrażające tyle bólu i smutku. Wstrząsnęło nim. Wiedział,
że to przez niego. Zmieniła się. Już nie potrafiła uśmiechać się tak jak dawniej.
Przynajmniej dowiedział się, że mieszka w Katowicach i jest dyrektorem
finansowym Stalexportu. Chyba nigdy nie przestanie jej podziwiać. W tak krótkim
czasie potrafiła osiągnąć tak wiele. Pogładził pieszczotliwie monitor.
- Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęsknię i
jak bardzo żałuję, że nie ma cię obok mnie – wyszeptał. Miał przynajmniej
pewność, że żyje i zdołała się pozbierać po jego zdradzie, choć chyba nie do
końca. Ileż by dał za to, żeby z nią być. Była niedaleko. Zaledwie kilka godzin
jazdy stąd, a jednak tak odległa i tak nieosiągalna. Cztery długie lata jej nie
widział. Cztery długie lata nie miał o niej żadnych informacji. Jemu siwizna i
poczucie winy zdążyły przyprószyć skronie i czuprynę. Ona wyglądała jeszcze
piękniej niż zapamiętał. Miał świadomość, że nie może i nie powinien jechać do
Katowic. Nie chciał jej denerwować, bo z pewnością osiągnęła jakiś spokój i
równowagę. Po co ma to burzyć? Ciągle w głowie przewijały mu się słowa z kartki
„Jeśli kiedyś się spotkamy…” Uczepił
się tej myśli. Ona dawała jakąś nadzieję, a przynajmniej jej namiastkę.
Powinien pozostawić sprawy swojemu biegowi. Co ma być to będzie. On nie będzie
ingerować w przeznaczenie, bo być może ktoś na górze ma plany wobec nich i
jednak pozwoli im się spotkać.
Przez niemal
całą sobotę jeździła po mieście odwiedzając sklepy i usiłując kupić prezenty
swoim bliskim. Zaparkowała niedaleko rynku, bo zauważyła, że oprócz kwiaciarek,
które stanowiły tu stały element krajobrazu, rozstawili się też górale z
kapciami i kożuchami z owczej skóry. Jak tylko ich zobaczyła pomyślała o Betti.
Przydałby się jej taki porządny kożuszek. Ucieszyła się, gdy stwierdziła, że
dziecięce rozmiary też są. Wybrała jej zdaniem najładniejszy, a do tego dla
wszystkich ciepłe kapcie i grube wełniane rękawice, również dla Ali. Postanowiła,
że to będą najlepsze święta jakie kiedykolwiek mieli. Jasiek na pewno ucieszy
się z nowiutkiego laptopa. Dla Betti miała tablet. Oprócz tego mnóstwo dobrego
jedzenia, głównie wędlin. Ledwie dała radę wszystko wpakować do bagażnika.
Trochę rzeczy musiała położyć na tylne siedzenie w tym kojec dla Dukata.
Była
podekscytowana. Po raz pierwszy od prawie czterech lat miała odwiedzić swoje
rodzinne strony. Sprawdziła jeszcze, czy powyłączała wtyczki z gniazdek.
Lodówkę rozmroziła już wcześniej. Nie było potrzeby, żeby miała pracować przez
niemal dwa tygodnie. Zakręciła główny zawór gazu i wody. Ostatni raz omiotła
wzrokiem mieszkanie. Mogła jechać. Pozamykała dokładnie drzwi, wpuściła psa na
tylne siedzenie i ustawiła GPS-a. Po raz pierwszy od momentu uzyskania prawa
jazdy wyruszała w tak długą podróż. Postanowiła nie przyspieszać za bardzo.
Warunki nie były dobre. Miała do pokonania prawie trzysta kilometrów i ponad
cztery godziny jazdy, a przy takich warunkach nawet pięć. Jakby jednak na to
nie patrzeć, na obiad powinna być w domu.
Z
zadowoleniem stwierdziła, że nawierzchnia na autostradzie A-1 jest czarna. Tu
mogła pozwolić sobie na trochę szybszą jazdę. Niestety już za Bytomiem zaczęły
się kłopoty, bo autostrada tylko na niektórych odcinkach była całkowicie gotowa
do ruchu. Na więcej niż połowie długości nadal trwały prace. Za Piotrkowem
Trybunalskim zjechała z trasy i zwolniła nieco. Teraz musiała się kierować na
Warszawę mijając po drodze Tomaszów Mazowiecki. Wreszcie dostrzegła jakieś
miejsce postojowe i zatrzymała się na nim. Wypuściła Dukata, a sama nalała
sobie z termosu kawy. Pozwoliła psu wybiegać się trochę. Zadziwiająco dobrze
znosił tę długą jazdę. Po prostu spał zwinięty w kłębek w swoim kojcu. Nalała
nieco wody do miski i gdy się napił, rzuciła mu kilka kulek psiej karmy.
Zakręciła termos. Mogła ruszać dalej. Po ponad czterech godzinach minęła
drogowskaz z napisem Warszawa. Musiała przepchać się przez całe miasto, żeby
wyjechać na wylotówkę do Rysiowa. Mimo, że ciągle zatrzymywały ją światła, nie
narzekała. To pozwoliło przyjrzeć się zmianom jakie zaszły w mieście podczas
jej nieobecności. Stwierdziła, że chyba jednak zmieniło się na gorsze. Podobnie
jak Katowice i Warszawa była rozkopana do granic możliwości. Z ulgą minęła
miasto. Teraz mogła trafić do domu z zamkniętymi oczami. Nie potrzebowała
GPS-a. Zatrzymała samochód przed bramą i nacisnęła klakson. Niemal natychmiast
zmaterializował się Jasiek z Beatką, a zaraz za nimi ojciec. Uściskali ją mocno
i pomogli opróżnić bagażnik. Ze zdumieniem odnotowała wielkie zmiany w jej
domu. Nowe podłogi, nowe, nowoczesne meble. To nie był już ten dom, który
opuszczała cztery lata temu.
- Jak tu pięknie! Ależ zrobiliście mi
niespodziankę!
- To ty nam zrobiłaś córcia. Przysyłasz tak
dużo pieniędzy, że jesteśmy w stanie sporo odłożyć. To jest właśnie efekt
naszych oszczędności. Zobacz swój pokój. Nie poznasz go.
Rzeczywiście.
Kiedy weszła, nie było tam ani jednego mebla, który stał tu wcześniej. Zamiast
tapczanika miękka i wygodna rogówka. Nowoczesna ława i dwa niewielkie foteliki.
Specjalny stojak na kwiaty, a pod stopami miękki, puszysty dywan. Była
zachwycona.
- Jest śliczny. Daj Jasiu ten kojec. Dukat
zawsze śpi przy moim łóżku. Odkąd nie ma Magdy zmienił upodobania. A tak z
innej beczki. Ala przyjedzie w wigilię?
- Tak się umówiliśmy. Mamy trzy dni na
przygotowanie wszystkiego.
- Nie martw się tato. Damy radę. Ja tylko
rozejrzę się, co jest, a czego nie ma i pojadę na zakupy. Poza tym mam dla
ciebie jeszcze jedną niespodziankę. Ostatnio narzekałeś na dach. Tu masz
dwadzieścia tysięcy. Zamów fachowca niech połata porządnie wszystkie ubytki.
- Córcia! Na co aż tyle!
- Bierz. Przecież nie wiadomo ile policzy.
Lepiej mieć coś w zapasie. No to teraz rozpakuję się i sprawdzę zawartość
lodówki.
Wigilia
udała się nadzwyczajnie. Z przyjemnością chłonęła atmosferę tych świąt.
Cieszyła ją radość rodzeństwa z prezentów i szeroki uśmiech na twarzy jej ojca,
gdy rozpakowywał swoje. Ala też była zadowolona. Nawet Dukat dostał kolorowy
kubraczek, żeby nie marzł i wielką kość do zabawy.
Pomyła
naczynia po kolacji i poszła do swojego pokoju odetchnąć. Za nią wsunęła się
Ala. Przysiadła na jednym z fotelików z kieliszkiem słynnej nalewki Cieplaka.
- Jak ci się wiedzie tam na Śląsku? – spytała.
- Całkiem nieźle. Mam dużo pracy i to cieszy
mnie najbardziej. Na tym się skupiam. Raczej nie udzielam się towarzysko, jeśli
o to ci chodzi. Dom, praca, spacer z Dukatem i jazda na grób Magdy przynajmniej
raz w tygodniu. To moje życie.
- Ono nie tak powinno wyglądać – Ala spojrzała
na nią z troską.
- Daj spokój Ala. Życie rodzinne nie jest już
dla mnie. Przyzwyczaiłam się do tego, co mi zaoferowało i dobrze mi z tym.
- Nieprawda. Mnie nie oszukasz. Nadal go
kochasz. Może nawet bardziej niż kiedyś, bo tęsknota potrafi zintensyfikować
uczucie.
- Nie chcę o tym rozmawiać – zaszkliły się jej
oczy.
- A jednak musisz o czymś wiedzieć. On już
wie, że mieszkasz w Katowicach i wie, gdzie pracujesz, i na jakim stanowisku.
Oczy Uli
zrobiły się ogromne.
- Powiedziałaś mu?
- Nie. Przecież obiecałam ci dyskrecję. Nie
musiałam mu nic mówić. Widział jakąś relację z Katowic i ciebie jak odbierasz
dyplom od prezydenta miasta. Zaraz po tym wezwał mnie do siebie i przyznał mi
się, że wie. Prosił mnie, żebym przekazała ci, że nie będzie zakłócał ci
spokoju, który pewnie osiągnęłaś z wielkim trudem, choć nadal kocha cię do
szaleństwa. On wciąż jest sam Ula. Nie ma koło niego żadnej kobiety. Nie tak
dawno przegonił swoją asystentkę, która za dużo sobie pozwalała względem niego.
Była bezczelna i nachalna. Wiem to od Violetty. Wściekł się, kiedy zaczęła
ostentacyjnie wchodzić do gabinetu i siadać mu na biurku. Zwolnił ją. Bardzo
się zmienił. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Nie ma w nim już nic z
tego wesołego, spontanicznego chłopca. Nie ma tej iskry w oczach. Przygasł, a
włosy pokrył mu szron, choć ta siwizna dodaje mu niewątpliwie uroku.
- Ala… proszę cię przestań. Nie katuj mnie.
Magda przed śmiercią prosiła mnie, bym spróbowała mu wybaczyć i ponownie
zaufać. Jestem taka rozdarta i już nie wiem, co mam robić – rozpłakała się na
dobre. Ala przytuliła ją.
- Już dobrze maleńka. Czasem może lepiej
zaufać sercu niż rozsądkowi? Nikt za ciebie nie podejmie tej decyzji. To ty
sama musisz wybrać, czy chcesz do końca życia cierpieć w samotności, czy
wybaczyć i być szczęśliwą kobietą. On pierwszy nie wykona ruchu w twoją stronę,
bo boi się odrzucenia. Boi się twojej reakcji. To ty sama zdecydujesz. Wszystko
w twoich rękach.
Słowa Ali
dały jej do myślenia. Znowu nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok aż
wreszcie o czwartej nad ranem wyszła z pokoju żeby zaparzyć sobie kawę. O ósmej
ubrała się ciepło i zostawiła kartkę na stole z wiadomością, że poszła na
cmentarz. Zabrała znicze, smycz i wraz z Dukatem wyszła z domu.
Wszechobecna
cisza cmentarza ukoiła jej nerwy. Odgarnęła z grobowca śnieg i zapaliła lampki.
Usiadła na ławce, a obok niej przycupnął Dukat. Musiała pomyśleć. Targało nią
tyle wątpliwości. Ala miała rację. Nawet na moment jej miłość do Marka nie
osłabła. To samo wcześniej uświadomiła jej Magda. Ona nauczyła się żyć bez
niego, ale ta miłość niszczyła ją. Albo więc pozwoli jej rozkwitnąć ponownie,
albo zostanie zgorzkniałą, zawiedzioną kobietą. Westchnęła ciężko. Pogłaskała
psa i podniosła się z ławki.
- Wracamy piesku, bo zimno.
Po
południu ubrała się ponownie. Józef zdziwił się, że wybiera się dokądś tak
późno.
- Nie martw się tatusiu. Jestem przecież dużą
dziewczynką. Muszę załatwić coś ważnego. Coś bardzo ważnego. Nie wiem o której
wrócę. Zadzwonię, jeśli zajdzie taka potrzeba, dobrze? Nakarmcie wieczorem psa
i wypuścicie go na kilka minut. Niech pobiega po podwórku.
- Dobrze córcia. Jedź ostrożnie.
Jechała z
duszą na ramieniu i zupełnie w ciemno. Nie miała pojęcia, czy jest w domu. Może
spędza święta u rodziców? Jeśli trzeba będzie pojedzie i do nich. Skoro już się
zdecydowała, musi tę rozmowę przeprowadzić dzisiaj. Wjechała w osiedle i
zaparkowała przy budynku numer siedem. Windą dotarła na dwunaste piętro. Chwilę
trwało zanim zdecydowała się na naciśnięcie dzwonka. Usłyszała szczęk
przekręcanego w zamku klucza. Otworzył drzwi na całą szerokość i zszokowany
wpatrywał się w jej ogromne oczy. Wstrząsnął nim szloch. Runął na kolana i
przylgnął do jej nóg.
- Ula, to ty? To naprawdę ty? Nie wierzę. Mam
chyba jakieś omamy. Zaszkliły jej się oczy. Przytuliła do siebie jego głowę i
wplotła palce we włosy.
- Posiwiałeś… - wyszeptała.
- Wybacz mi Ula. Wybacz, jeśli zdołasz.
Przysięgam ci na głowy moich rodziców, że już nigdy w życiu cię nie skrzywdzę i
nigdy w życiu nie zdradzę. Dostałem dobrą lekcję i nie zepsuję tego. Tak bardzo
cię kocham i zawsze będę cię kochał. Od kiedy odeszłaś nie miałem żadnej
kobiety. Czułem do siebie wstręt i do nich też.
- Wstań Marek – powiedziała cicho. – Ta
rozmowa nie powinna odbywać się na korytarzu.
Podniósł
się z kolan i pomógł jej się rozebrać. Dłonią wskazał kanapę w salonie.
Zobaczyła rozłożone na niej albumy ze zdjęciami przedstawiającymi ich oboje.
- Wspominałeś…?
- Każdego dnia wspominałem Ula. Każdego dnia
katowałem się tymi zdjęciami, żeby ciągle pamiętać jak bardzo cię skrzywdziłem.
Usiadła na kanapie i spojrzała na niego ze smutkiem.
- To prawda – jej głos zabrzmiał tak
przejmująco, że znowu pociekły mu łzy. – Skrzywdziłeś i bardzo upokorzyłeś. Nie
potrafiłam sobie z tym poradzić. Sytuacja przerosła mnie i długo brzmiały mi w
uszach jęki rozkoszy Klaudii. Nie mogłam zrozumieć. Ciągle zapewniałeś mnie o
swojej miłości, a jak tylko nadarzyła ci się okazja poszedłeś z pierwszą lepszą
do łóżka. Ona cię prowokowała, a ty nie miałeś dość silnej woli, żeby jej
odmówić. Pomyślałam wtedy, że ty się w ogóle nie zmieniłeś. Trudno wykorzenić z
człowieka dawne nawyki. Nie mogłam i nie chciałam z tym walczyć. To było ponad
moje siły. Jedyne co mogłam zrobić, to zwrócić ci wolność, żebyś mógł żyć tak
jak chciałeś. Dziękowałam opatrzności, że stało się to po zaręczynach, a nie po
ślubie, bo znacznie trudniej było by mi wtedy odejść. Nawet nie zdawałeś sobie
sprawy, że tą zdradą uczyniłeś ze mnie psychiczny wrak człowieka. Kochałam cię
całym sercem, a nagle musiałam nauczyć się żyć bez ciebie.
Ten pełen
żałości i skargi głos sprawiał, że pękało mu serce. Ukląkł u jej nóg i objął
jej dłonie.
- Błagam cię Ula nic już nie mów. Nie mogę
tego znieść. Tak bardzo cię przepraszam, że musiałaś przejść przez to piekło.
Gdybym mógł cofnąć czas, nie wpuściłbym Klaudii na przyjęcie. Przecież dobrze
wiedziałem do czego jest zdolna, a jednak uległem jej jak ostatni dureń. Przez
te cztery lata ciągle karmiłem się nadzieją, że być może kiedyś cię spotkam.
Ciągle powtarzałem sobie słowa, które napisałaś na kartce pożegnalnej, że jeśli
kiedyś się spotkamy… To dawało mi nadzieję, że może jeszcze kiedyś będziemy
mieli szansę wrócić do siebie – spojrzał jej głęboko w oczy. - Błagam cię Ula
nie katuj mnie. Powiedz, dlaczego tu dzisiaj jesteś? Czy to ma być rozmowa,
która zakończy wszystko? Boję się usłyszeć to, co mi powiesz.
Ujęła jego
dłoń i splotła jego palce ze swoimi.
- Przyjechałam, żeby ci powiedzieć, że
okaleczyłeś mnie. Nie potrafię normalnie żyć. Nie potrafię związać się z nikim
innym. Nie potrafię zapomnieć... Albo będę żyć z tobą, albo do końca życia będę
się dręczyć w samotności.
Jego
policzki były mokre od łez. Nie mógł uwierzyć, że powiedziała to wszystko.
- Czy to oznacza, że wrócisz do mnie? Czy to
oznacza, że nadal mnie kochasz?
- Nigdy nie przestałam…
Przytulił
ją mocno i ucałował czule.
- Nawet nie wiesz jak bardzo marzyłem, żeby to
usłyszeć. Jestem taki szczęśliwy. Poczekaj chwilkę – podniósł się z kanapy i
podszedł do niewielkiej komody. Wyjął z niej małe pudełeczko i uklęknął przed
nią otwierając jego wieczko. Na błękitnej wyściółce pysznił się jej zaręczynowy
pierścionek.
- Przyjmiesz go kochanie?
Wyjęła to
cacko z pudełka i włożyła sobie na palec.
- Przyjmuję. Za dużo czasu straciliśmy. Musimy
to wszystko nadrobić, ale ostrzegam, nie będzie „do trzech razy sztuka”. Nie
dam ci kolejnej szansy, bo za dużo mnie to kosztuje.
- Przysięgam, że nie będziesz musiała mi jej
dawać. Dojrzałem i już doskonale wiem, kto jest w moim życiu najważniejszy. Już
nigdy nie dopuściłbym do sytuacji, w której miałbym cię stracić. Już znam ten
przenikliwy ból serca i wiem jak smakuje dręcząca tęsknota. Nigdy nie chciałbym
przeżywać ponownie tego wszystkiego. Dwa razy to dość – spojrzała na zegarek,
co zaniepokoiło go. – Chcesz już iść?
- Chyba powinnam…
- Nie odchodź. Zostań. Jutro zawiozę cię do
Rysiowa.
- Przyjechałam samochodem. Nie musisz mnie
odwozić.
- Zrobiłaś prawo jazdy?
- Musiałam nauczyć się być samowystarczalna.
Z miłością
spojrzał jej w oczy.
- Jesteś najlepszą osobą jaką znam i nigdy nie
przestaniesz mnie zaskakiwać. Nie zmieniaj się, bo taką właśnie cię kocham.
Wyjęła
telefon i wybrała domowy numer.
- Wrócę jutro do południa tatusiu. Tak, mam
gdzie spać. Dobranoc.
Tej nocy
spała wtulona w jego ramiona. Po raz pierwszy od tak dawna zasnęła spokojna i
szczęśliwa. Nie miała złych snów i przespała tę noc do białego rana.
K O N I E
C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz