POZORY MYLĄ
ROZDZIAŁ 1
Ciche
pukanie do drzwi oderwało jego wzrok od komputera. Otworzyły się i ujrzał w
nich swoją asystentkę. Na jej widok niemal niezauważalnie westchnął. Pracowała
u niego od prawie dwóch miesięcy i to tylko dlatego, że uratowała mu życie.
Gdyby nie to, z całą pewnością jej obecność w Febo&Dobrzański nie miałaby
racji bytu. Aplikowała na to stanowisko, ale jego przyjaciel Sebastian
Olszański, dyrektor HR skreślił ją już na samym początku. Nie pasowała tutaj.
Była po prostu brzydka i ubierała się jak ostatnie bezguście. Jej grube, niczym
denka od butelek okulary sprawiały, że nie wiadomo było nawet jakiego koloru ma
oczy, a aparat na zębach skutecznie odstręczał od nawiązania z nią
jakiejkolwiek rozmowy.
Tylko
dzięki zamieszaniu związanemu z pokazem najnowszej kolekcji wiosna-lato
znalazła się w Łazienkach. Pomagała przy cateringu.
Dzień
pokazu nie był jego najszczęśliwszym dniem. Został przyłapany na całowaniu się
ze swoją kochanką. Zdjęcie zrobił mu sam Alexander Febo, brat jego dziewczyny.
Wpadł w panikę. Nie chciał, żeby Paulina się dowiedziała. Z wielkiej desperacji
oświadczył się jej wtedy. Potem było już tylko gorzej, bo Brzydula nieświadoma
włączonego mikrofonu powiedziała coś, co usłyszeli wszyscy, a mianowicie, że on
nie kocha swojej narzeczonej. To tę ostatnią doprowadziło do szewskiej pasji,
którą wyładowała na nim. Był wściekły i w dodatku trochę pijany. Nie zważając
na nic wsiadł w samochód, który ujechawszy z dużą prędkością kilkadziesiąt
metrów zatrzymał się na jakiejś rzeźbie i stanął w płomieniach.
Nic nie
pamiętał. Nie wiedział kto uwolnił go z tej pułapki. Po jakimś czasie oglądając
nagranie z monitoringu zobaczył Brzydulę, która nie bacząc na płomienie
wyciągnęła go z samochodu.
To wtedy
zadecydował, że dobrą formą odwdzięczenia się jej będzie zatrudnienie w
F&D. Tak właśnie została jego asystentką.
Odsunął
się od biurka obserwując jak niezgrabnie do niego podchodzi.
- No, co tam Ula? Masz coś dla mnie?
- Tak. Przyszły raporty ze szwalni.
Pomyślałam, że zechcesz je przejrzeć – podała mu plik dokumentów.
- Tak…, to ważne. Dziękuję.
Odwróciła
się na pięcie i wyszła z gabinetu. Była dobrym pracownikiem. Rzetelnym,
sumiennym i niezwykle pracowitym, ale jej wygląd wciąż wzbudzał w nim niesmak i
odstręczał. Nie miała dobrego gustu zupełnie, a zestawienia kolorów były
kuriozalne. Do bluzki w kwiatki zakładała spódnicę w wielkie kropy, co gryzło
się ze sobą i kompletnie nie współgrało. Trochę się dziwił, że nie bierze
przykładu z tak często kręcących się tu modelek, lub choćby z Violetty, która
była jego sekretarką. Pomyślał, że gdyby połączyć dobry smak Kubasińskiej z
inteligencją Uli miałby świetną asystentkę, której nie musiałby się wstydzić.
Na tym w jakimś sensie cierpiała też ich współpraca, bo asystentka powinna być
reprezentacyjna, chodzić z nim na spotkania biznesowe, uczestniczyć w naradach,
a tymczasem on nigdzie nie mógł jej zabrać, bo chyba zapadłby się pod ziemię z
zażenowania.
Za to bez
skrupułów wykorzystywał jej niezwykły, ekonomiczny talent. Sam nie bardzo
lubiący się przepracowywać zawalał ją robotą ponad miarę. To pozwalało mu
wygospodarować czas na częste wypady do klubu z Sebastianem i hulanki do
białego rana. Generalnie miał gdzieś, że ona również do białego rana ślęczy nad
papierami i niewyspana przychodzi do pracy. Liczył się efekt, a ona nigdy pod
tym względem nie zawiodła. Przy niej miał prawdziwy komfort, bo wyręczała go we
wszystkim. Czasem dziwił się jak bardzo potrafi być przewidująca i w lot
odgadywać jego myśli. Często zaskakiwała go jakimś świeżym, trafionym pomysłem,
dzięki któremu firma mogła sporo zyskać. Jego zadaniem było przekazywanie tych
pomysłów swojemu ojcu, który był prezesem i przypisywanie ich sobie, jako
własnych. Stary Dobrzański bywał w takich razach zaskoczony i nie mógł zrozumieć,
jak jego syn, który do tej pory nie wykazywał się niczym, mógł wpaść na takie
rewelacyjne rozwiązania. Oczywiście zupełnie tego nie łączył z jego asystentką.
Młody
Dobrzański często naigrywał się z niej, choć nie powinien był tego robić.
Jednak siedząc wraz z Olszańskim w zaciszu czterech ścian gabinetu folgował
sobie i narzekał na prawdziwy pech, że nie uratowała go jakaś piękna, długonoga
modelka a właśnie Ula.
- Czuję się podle Seba, bo powinienem być jej
wdzięczny do końca życia. Gdyby nie ona spłonąłbym w tym aucie. A jednak nie
potrafię z siebie wykrzesać żadnych przyjaznych uczuć w stosunku do niej.
- A co ty się przejmujesz! Dałeś jej pracę i
to już powinna docenić. Kto w ogóle chciałby przyjąć takie brzydactwo do roboty?
- No wiem… wiem…, jednak muszę przyznać, że
jest pracowita, kreatywna i ma dobre pomysły na biznes. Ładne asystentki już
miałem, ale żadna nie była tak dobra jak ona.
- Stary, nie można mieć wszystkiego, a
szczęście trzeba sobie dawkować. Albo chcesz mieć ładną, albo mądrą. Dzięki
niej masz więcej czasu na przyjemności. Musisz coś wybrać. W końcu nie siedzisz
z nią biurko w biurko i nie musisz bez przerwy na nią patrzeć.
- No to też prawda…
Weszła do
autobusu zamyślona. Przed sobą miała czterdzieści minut jazdy. Usiadła przy
oknie i przykleiła nos do szyby. Myślała o dzisiejszym dniu i o poprzednich
pięćdziesięciu. Była zadowolona z tej pracy. Robiła to, czego nauczyła się na
studiach. Jednak sposób w jaki traktowana była przez ludzi w firmie i w jaki ją
postrzegali, był nie do przyjęcia. Od kiedy ją zatrudniono, była przedmiotem
permanentnych drwin. Wiedziała, że znacznie odstaje od reszty, ale czy wygląd
jest naprawdę taki ważny? Zawsze sądziła, że najważniejsze jest to, co ma się w
głowie, tymczasem okazuje się, że to nie do końca prawda. Każdego dnia
upokarzano ją, a ona nie potrafiła się obronić przed tymi kpinami i głupimi,
ironicznymi uśmieszkami. Wydawało jej się, że jedyną osobą, która tego nie robi
jest Marek, ale dzisiaj doszła do wniosku, że i on patrząc na nią jest mocno
zdegustowany. Miała świadomość, że powinna się lepiej ubierać i lepiej
wyglądać, ale czy to jej wina, że zawsze były ważniejsze sprawy od jej ubioru?
Ważniejsze były leki dla taty, buty dla Betti, czy spodnie dla Jaśka. Ona była
na szarym końcu. Nie zarabiała kokosów, bo wciąż była na okresie próbnym i nie
miała pojęcia, czy po trzech miesiącach jej nie podziękują. Starała się.
Zarywała noce, żeby zadowolić swojego szefa. On zawsze jej dziękował, ale nigdy
nie pochwalił, nie zaproponował dodatkowego wynagrodzenia za te nadgodziny, a
przecież kradła czas przeznaczony dla swojej rodziny. Zganiła się w myślach.
Nie powinna narzekać. Najważniejsze, że ma pracę, której szukała tak długo. W
końcu nadejdzie czas, że jej wygląd spowszednieje i znudzi się innym
naigrywanie z niej.
Marek był
jej wymarzonym księciem z bajki. Nigdy w życiu nie miała okazji spotkać równie
pięknego mężczyzny. Był jej ideałem. Przystojny, niezwykle męski z ładnymi
stalowo szarymi oczami, które przysłaniały długie rzęsy i uśmiechem zwalającym
z nóg dzięki dwóm rozkosznym dołeczkom wykwitającym w jego policzkach. Z natury
była rozsądna i wiedziała, że jest dla niej tak samo nieosiągalny jak gwiazdka
z nieba. Poza tym miał przecież narzeczoną. Z goryczą pomyślała, że on nigdy
nie zwróci na nią uwagi i nigdy nie będzie traktował jak kobietę. Dla niego
była tylko narzędziem do wykonywania poleceń i harówki ponad siły. – Jestem wołem roboczym – przemknęło jej
przez głowę. –Jedni stworzeni są do
ciężkiej pracy inni do wyższych celów i pogódź się z tym. - A jednak gdzieś
w środku buntowała się przeciwko takiemu stwierdzeniu. Gdyby miała tylko
wystarczające środki i ona mogłaby wyglądać przyzwoicie. Może kiedyś tak się
stanie i Marek nie będzie się musiał za nią wstydzić?
Następny
miesiąc był koszmarny. Paulina, narzeczona Marka wręcz uwzięła się na nią.
Korzystała z każdej nadarzającej się okazji, żeby jej dopiec krytykując jej
garderobę. Po prostu pastwiła się nad nią. Znosiła to w milczeniu, bo nie miała
odwagi jej się przeciwstawić.
- Czy ty masz w ogóle lustro w domu? Jak
śmiesz przychodzić do pracy w tych starych łachach? Wyglądasz jakbyś spędziła
noc w kartonach na dworcu - podeszła do niej i z całej siły szarpnęła za rękaw bluzki.
Rozdarła go. Ula nie wytrzymała. W jej oczach zalśniły łzy. Zerwała się z
krzesła i uciekła do łazienki. Tu przynajmniej mogła się w spokoju wypłakać.
- Widziałaś te łachmany? – Paulina zwróciła
się do Violetty. – W lepszym stanie mam ścierki do podłogi. Co za szmaciara!
- Chyba za ostro ją potraktowałaś – Violetta,
która sama nie przepadała za Ulą była zbulwersowana tym, co zrobiła Paulina. –
Teraz będzie ryczeć przez cały dzień.
- A niech ryczy. Może wreszcie do niej dotrze,
że powinna stąd odejść na dobre, bo psuje tylko wizerunek firmy. Naprawdę nie
wiem, dlaczego Marek jeszcze ją tu trzyma. Chyba będę musiała z nim
porozmawiać.
Obciągnęła
bluzkę i z dumnie zadartym nosem wyszła z sekretariatu. Violetta wróciła do
przeglądania internetowych stron z bielizną. Po chwili jednak pojawił się Marek
i zdziwionym spojrzeniem obrzucił biurko Uli.
- A co to, Uli dzisiaj nie ma?
- Jest. Siedzi w łazience i płacze – mruknęła.
- Płacze? Dlaczego?
- No bo wiesz… Paulina nie była dla niej miła.
Skrytykowała jej wygląd. Szarpnęła za rękaw bluzki i urwała go.
Otworzył
usta ze zdziwienia.
- Jak to go urwała?
- No jak to jak? Normalnie. Zostały z niego
strzępy.
Poczuł jak
wzbiera w nim wściekłość. To prawda, że nie mógł przywyknąć do stylu ubierania
się Uli, ale to był jego pracownik. Nikt nie miał prawa krytykować jej, a tym
bardziej szarpać. Również jego narzeczona. Biegiem ruszył w stronę jej
gabinetu. Pchnął drzwi tak mocno, że niemal wypadły z futryny. Siedząca za
biurkiem Febo spojrzała na niego zaskoczona.
- A coś ty taki nabuzowany? Stało się coś?
- Stało się i to coś bardzo złego – skierował
na nią wskazujący palec i wysyczał. – Nie życzę sobie, żebyś w tak podły sposób
traktowała moich pracowników. Co ty sobie wyobrażasz? Że kim ty jesteś? Chcesz,
żeby cię szanowano, sama szanuj innych. Jak śmiałaś rozerwać Uli bluzkę. Jeśli
będzie mądra pozwie cię za to do sądu. To się nazywa mobbing, jeśli tego nie
wiesz, a jego konsekwencje mogą być dla ciebie bardzo przykre. Chcesz, żeby
nagłośnili to w gazetach? Chcesz, żeby napisali jak to traktuje się pracowników
w Febo&Dobrzański? Chyba naprawdę ci odbiło. Jeśli jeszcze raz dowiem się o
czymś podobnym sam nagłośnię tę sprawę w mediach i szczerze im powiem, że to ty
jesteś wszystkiemu winna. To, że jesteś współwłaścicielką firmy nie upoważnia
cię jeszcze do przedmiotowego traktowania pracowników. Lepiej zastanów się nad
tym i mam nadzieję, że przeprosisz Ulę za ten incydent.
Wydęła
pogardliwie wargi.
- Nie mam zamiaru jej przepraszać. Czy ty nie
widzisz jak ona wygląda? Jest śmieszna i żałosna. Powinieneś ją zwolnić, bo
kompromituje firmę.
- Czyżby? Jak na razie to ty ją
kompromitujesz. Módl się, żeby Cieplak nie poszła z tym do mediów, bo skandal
murowany. Ciekawy jestem jak zareaguje na to ojciec. Nie mam zamiaru ukrywać
przed nim tego godnego ubolewania incydentu. Chyba nie sądzisz, że pogłaszcze
cię za to po głowie – powiedziawszy to odwrócił się na pięcie i z wielkim
hukiem zatrzasnął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 2
Kiedy
wrócił do sekretariatu, Uli nadal nie było przy biurku. Wziął na spytki
Violettę. Na szczęście nie należała do osób, które potrafią utrzymać język za
zębami. Zagroził, że jeśli nie powie mu prawdy, wyleci.
- Marek, ale Paulina to moja przyjaciółka. Co
ja mam ci powiedzieć? Mam donosić na nią?
- Violetta, Paulina nie ma przyjaciół. To już
taki typ, że najlepiej czuje się sama ze sobą. Zwierzała ci się kiedykolwiek?
- No chyba nie…
- Wiesz dlaczego zostałaś tu przyjęta, prawda?
Masz mnie śledzić i donosić jej o moich ewentualnych wyskokach. Myślisz, że o
tym nie wiem? Na szczęście jestem tu dyrektorem i w każdej chwili mogę się z
tobą pożegnać, pamiętaj o tym. Ona nie ma wpływu na moje decyzje, nie ustrzeże
cię przed zwolnieniem. A teraz gadaj.
Kubasińska
stała przed nim wyłamując palce. Sama nie wiedziała od czego zacząć. Pomógł jej
pytając.
- To pierwszy taki incydent?
- No nie… Właściwie od początku Paulina jest
na nią cięta. Każdego dnia tu przychodzi i ją krytykuje. Naśmiewa się z niej,
czym doprowadza ją do łez. Myślę, że w ten sposób się mści za to, co Ula
powiedziała na tym pokazie.
- Ula pracuje tu dwa miesiące, czyli od dwóch
miesięcy Paulina ją tak traktuje?
- Dokładnie. Mówi, że ona sypia w kartonach na
dworcu, i że wygląda jak lump. Odniosłam nawet wrażenie, że to upokarzanie Uli
sprawia jej jakąś dziką przyjemność. Po prostu wyżywa się na niej.
Marek
złapał się za głowę.
- Jasna cholera! Jeśli Ula pójdzie z tym do
sądu będzie wielki skandal.
- Ja myślę Marek, że nie pójdzie. Ona jest
jakaś za łagodna na takie rzeczy. Nawet nie potrafi się bronić przed atakami
Pauliny, tylko płacze.
- Niech to jasny szlag! Ona nadal jest w
łazience?
- Chyba tak.
Ruszył w
stronę sanitariatów i z rozmachem otwarł drzwi do damskiej ubikacji. Siedziała
wciśnięta w kąt pod umywalką i zalewała się łzami. Rękaw bluzki zwisał smętnie
na wysokości łokcia.
- Ula…
Podniosła
się wycierając łzy z policzków.
- Przepraszam… Już…, już idę… Przepraszam – jej
głos drżał. Ustami łapczywie wciągała powietrze. Była opuchnięta od płaczu.
Marek z wyraźną przykrością patrzył na nią. Zrobiło mu się jej żal. – Biedna, mała, pokraczna Brzydulka –
pomyślał. – Czy to jej wina, że jest taka
nieatrakcyjna? Przecież z tego powodu nie może być upokarzana. – Podszedł
do niej podsuwając pudełko chusteczek higienicznych. - Proszę cię Ula, nie
płacz. Dowiedziałem się o wszystkim i wygarnąłem Paulinie. Ona już więcej nie
będzie cię nękać, a jeśli spróbuje masz mi o tym powiedzieć, tak? – Pokiwała
głową chowając twarz w chusteczkę. – Doprowadź się do porządku i uspokój. Jak
będziesz gotowa, przyjdź do mnie.
- Dobrze… - wykrztusiła z siebie zdławionym
głosem.
Kiedy
wyszedł spojrzała w lustro. Pociągnęła za rękaw i urwała go całkiem. Trudno.
Będzie się kisić do końca dniówki w żakiecie. Na dworze było ze dwadzieścia
pięć stopni. Ściągnęła okulary i przetarła zapuchniętą twarz. Nie sądziła, że
Marek postawi się Paulinie, a jednak jako szef sprawdził się w stu procentach,
bo stanął w obronie pracownika. Była mu za to wdzięczna. To ze strony Pauliny
doznawała największych przykrości. Może wreszcie będzie miała spokój?
Weszła do
sekretariatu i założyła żakiet. Nawet nie zwróciła uwagi, że Kubasińska
przygląda się jej bacznie.
- Strasznie zapuchłaś – odezwała się cicho. –
Paulina to prawdziwa świnia, nie przejmuj się nią.
Zdziwiona
podniosła na nią wzrok.
- Świnia? Tak mówisz o swojej przyjaciółce?
- Ona już nie jest moją przyjaciółką. Wbrew
temu, co o mnie myślisz, ja też mam poczucie przyzwoitości i byłam oburzona tym
jak cię potraktowała.
- Dziękuję Viola. Teraz muszę iść do Marka.
Wsunęła
się cicho do gabinetu trzymając kurczowo pod pachą duży zeszyt.
- Już jestem… Chciałeś coś ode mnie?
Podniósł
się zza biurka i dłonią wskazał kanapę.
- Usiądź Ula. Musimy porozmawiać.
Przysiadła
na samym brzegu. Była spięta, bo nie wiedziała o co chce zapytać. Usiadł obok kładąc
ręce na oparciu kanapy.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ona tak
traktuje cię od samego początku? Dopiero Violetta mi to uświadomiła.
- Nie chciałam robić ci kłopotu. Nie chciałam
być powodem twojej kłótni z narzeczoną. Ja nikomu nie chcę robić kłopotu. Chcę
tylko pracować…
- O to możesz być spokojna, bo zamierzam
przedłużyć twoją umowę.
- Dziękuję…
- Chcę też być informowany o tym, kto jeszcze
tak cię traktuje. Nie będę tolerował w firmie poniżania i wywalę na zbity pysk
każdego, kto zrobi ci przykrość. – Pokręciła głową.
- To nie będzie konieczne Marek. Wszystkim ust
nie zamkniesz, a ja wiem jak wyglądam i wiem, co o mnie myślą inni. Nie będę
nikomu szkodzić, bo to nie leży w moim charakterze. Nie jestem mściwa...
Westchnął.
Naprawdę jej nie rozumiał. Ktoś pluje jej w twarz, a ona udaje, że deszcz pada?
- Jesteś zbyt wyrozumiała Ula. Ja na twoim
miejscu nie przyjąłbym tego tak spokojnie. Trzeba walczyć o swoje i być
bardziej asertywnym. - Spojrzała mu w oczy.
- To nie w moim stylu Marek. Dobrze jest jak
jest, a teraz jeśli pozwolisz, chciałabym wrócić do pracy – będąc już przy
drzwiach odwróciła się jeszcze. – A… I jeszcze jedno. Dziękuję, że stanąłeś w mojej
obronie. Naprawdę to doceniam.
Zasiadł za
biurkiem i zamyślił się. Violetta ma rację. Ona jest za bardzo łagodna i za
dobra, z całkowitym brakiem pokus do ewentualnego rewanżu. Jeśli by jej na nim zależało,
spokojnie mogła pójść z tym do sądu i wygrałaby sprawę, a oni na bardzo długo
straciliby dobrą opinię. Z Pauliny to jednak prawdziwa suka. Już wielokrotnie
dawała w towarzystwie wyraz swojej pogardy do różnych osób. Ostentacyjnie je
krytykowała i głośno. Jej temperament brał górę nad dobrem firmy. I to ma być
kobieta z klasą? Prychnął. Nawet nie miał pojęcia, gdzie tej klasy u niej
szukać. On jakoś jej nie zauważał. Zauważał natomiast coraz częściej jej
prostactwo, obcesowość, bezpardonowość i nie liczenie się z niczym i z nikim.
Aż uśmiechnął się mściwie na myśl, że wszystko opowie ojcu. Ojciec był
człowiekiem niezwykle uczciwym i z dużym poczuciem sprawiedliwości. Zawsze dbał
o swoich pracowników i chciał dla nich jak najlepiej. Szanował ich, bo wiedział
jak ciężko pracują, jak są zaangażowani, jak poświęcają się dla firmy. Marek
miał nadzieję, że i ojciec i matka inaczej spojrzą na swoją wychowankę i dojrzą
wreszcie rysy na jej nieskazitelnym według nich wizerunku. Podniósł się z
fotela. Nie będzie z tym zwlekał i pójdzie do ojca już teraz.
Zastał go
pochylonego nad dokumentami. Usiadł cicho w fotelu nie chcąc mu przeszkadzać.
Po chwili Krzysztof podniósł głowę i obrzucił go zmęczonym spojrzeniem.
- Co tam synu? Masz znowu jakiś pomysł?
- Niestety nie, ale przychodzę w równie ważnej
sprawie. Dzisiaj rano miał miejsce godny pożałowania incydent z udziałem mojej
asystentki i Pauliny. – W tym miejscu opowiedział dokładnie przebieg wydarzeń
dzisiejszego dnia. Nie omieszkał wspomnieć, że to nękanie Uli trwa od samego
początku jej pracy w firmie. - Ula to porządny i bardzo solidny pracownik.
Niezwykle kompetentny. Nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Ty musisz coś
z tym zrobić. Musisz porozmawiać z Pauliną i przywrócić ją do pionu. Masz
świadomość, co by było, gdyby Ula poszła z tym do sądu? Na jakie
nieprzyjemności Paula naraża firmę? Zachowuje się tak, jakby straciła instynkt
samozachowawczy.
- To bulwersujące. Naprawdę nie spodziewałem
się po niej czegoś tak podłego. Jutro jesteście u nas na obiedzie i przy nim
poruszę tę sprawę. Nie puszczę jej tego płazem. Na pewno nie. Mógłbym załatwić
to jeszcze dzisiaj, ale jestem bardzo zajęty.
Marek
podniósł się z fotela.
- Dziękuję tato. Pójdę już. Nie chcę ci
zabierać czasu.
W
sobotnie, wczesne popołudnie zgromadzili się wszyscy w gościnnym salonie
seniorów Dobrzańskich. Oprócz Marka i Pauliny był obecny jej brat Alex. Obiad
zjedzono w spokoju, natomiast przy kawie Krzysztof poruszył sprawę Uli Cieplak.
- Słyszałem o tym wielce żenującym incydencie
jaki miał miejsce wczoraj i muszę ci powiedzieć Paulinko, że jestem
wstrząśnięty twoim postępowaniem. Jak mogłaś tak potraktować tę dziewczynę?
Ubliżyła ci? Powiedziała coś przykrego? Nie chciała wykonać polecenia? Oświeć
mnie, bo naprawdę trudno mi to zrozumieć.
Paulina
zbladła i zacisnęła dłonie na poręczy fotela. Nie przypuszczała, że Marek
zdobędzie się na to i powie wszystko Krzysztofowi. Do tej pory to właśnie ona
informowała ich o niecnych poczynaniach Marka i jego zdradach.
- Krzysztof, ja wiem, że ta pokraka uratowała
Markowi życie, że gdyby nie ona, spłonąłby w tym samochodzie, ale ty nie
widzisz jej codziennie. Ubiera się jak ostatnia łachmaniara w ciuchy znalezione
chyba na śmietniku. Psuje tym wizerunek firmy. Naprawdę nie wiem, dlaczego Marek
tak obstaje, żeby nadal była jego asystentką. To miernota do niczego
nieprzydatna. Na pewno na jej miejsce znajdzie się inna, lepsza.
- Mylisz się – Marek ze zdziwieniem odwrócił
się w stronę Alexa. Nigdy nie sądził, że on będzie podzielał jego zdanie, bo
zawsze trzymał stronę siostry. I ona wbiła w niego zdziwione spojrzenie.
- Słucham?
- Mylisz się. To najzdolniejszy ekonomista
jakiego kiedykolwiek spotkałem. Może nie ubiera się najlepiej, ale to co ma w
głowie jest bezcenne. Nie sądź ludzi po pozorach i nie bądź taka powierzchowna.
Zresztą ty przecież nie masz pojęcia o ekonomii i finansach i być może dlatego
tak łatwo ci jest ją oceniać. Nie zachowuj się jak uliczna przekupa, ale
zdobądź się na więcej klasy.
Marka wbiło
w fotel. Nie rozumiał dlaczego Alex po raz pierwszy w życiu stanął po jego
stronie i w dodatku powiedział tyle dobrych rzeczy o Uli. Miał w tym jakiś cel?
Paulina siedziała nabzdyczona z zaciśniętymi ze złości ustami podczas, gdy
Krzysztof kontynuował.
- Paulinko, od bardzo dawna jestem prezesem
tej firmy i wierz mi, że w całej swojej karierze nigdy nie potraktowałem tak
pracownika. Jestem oburzony tym bardziej, że traktujesz w ten sposób tę dziewczynę
od początku jej pracy w firmie. Nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji?
Myślałem, że jesteś bardziej inteligentna. Naprawdę muszę się dobrze
zastanowić, co z Tobą zrobić. Ludzie skarżyli się na ciebie już wcześniej, ale
nie reagowałem uważając te skargi za incydentalne. Teraz widzę, że to poważna
sprawa i nie zamierzam ci pobłażać.
Przez całą
drogę do domu kłócili się strasznie. Ona zarzucała mu zbytnią wylewność wobec
rodziców, on odwdzięczał jej się tym samym. Nie uspokoili się nawet wtedy, gdy
weszli już do domu. Darła się na niego obrzucając inwektywami i niewybrednymi
epitetami.
Był
wściekły. I ona miała zostać jego żoną? Nigdy do tego nie dopuści. Oliwy do
ognia dolało jej stwierdzenie, że to dlatego tak broni Cieplak, bo z nią sypia
i nawet takiej pokrace nie przepuści. Bez słowa poszedł do garderoby. Wyciągnął
ze schowka dwie walizki i błyskawicznie się spakował. Kiedy stanął już z nimi w
salonie, wysyczał.
- To koniec. Żadnego ślubu nie będzie. Tym
razem przegięłaś na dobre, a ja nie mam zamiaru tego znosić. Zrywam nasze
zaręczyny i naprawdę jest mi już obojętne, co pomyślą o tym moi rodzice. Możesz
nawet teraz do nich wrócić i się poskarżyć. Jesteś zwykłym, ordynarnym
chamidłem, a nie kobietą z klasą. Od kobiety z klasą dzielą cię całe lata
świetlne, a ty jesteś zbyt prymitywna, żeby kiedyś nią zostać. Zacznij się
modlić i prosić Boga o zdrowie, bo o rozum jest już zdecydowanie za późno.
Schwycił
walizki i zszedł do garażu zostawiając osłupiałą Paulinę na środku salonu.
ROZDZIAŁ 3
W
prawdziwe zdumienie wprawił swoich rodziców, gdy po raz drugi tego dnia pojawił
się na progu ich domu. Ledwie go przekroczył rzucił bezceremonialnie.
- Odszedłem od Pauliny i zerwałem zaręczyny.
Mam jej serdecznie dość. Nawet nie próbujcie wpływać na zmianę mojej decyzji.
Prędzej strzeliłbym sobie w łeb niż został jej mężem. Mogę zająć swój dawny
pokój? Nie mam się gdzie podziać. To tymczasowe rozwiązanie i wkrótce coś sobie
znajdę.
Byli tak
zaskoczeni, że tylko pokiwali głowami na znak zgody i wycofali się do salonu.
Rankiem przy śniadaniu wyjaśnił im całą sytuację.
- Ta kobieta nie nadaje się na żonę dla
nikogo. To prawdziwa, jadowita suka, a ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
Przez te pięć lat naszego związku pięknie mydliła wam oczy, a wy wszystko
przyjmowaliście bezkrytycznie. Ona nie jest taka jak myślicie. Jest zła,
kłótliwa i wredna. To zwykła, prymitywna awanturnica. Przez te wszystkie lata
nie miałem ani jednego spokojnego dnia, bo zawsze wynajdywała pretekst do
kłótni. Nigdy więcej Pauliny w moim życiu, rozumiecie? Nigdy więcej.
Był tak
zdenerwowany, że aż drżał mu głos, a Dobrzańscy przyglądali mu się
zaniepokojeni sądząc, że potrzeba naprawdę niewiele, by zaczął krzyczeć.
- Nie mieliśmy o niczym pojęcia synku –
odezwała się Helena. – Nie będziemy na ciebie naciskać skoro tak się sprawy
mają. Chcemy, żebyś był szczęśliwy.
- Z nią nie byłbym. Zapewniam was.
W
poniedziałek pierwsze kroki skierował do gabinetu Pauliny. Stanął w progu i nawet
nie przywitawszy się z nią wyrzucił z siebie.
- Postanowiłem sprzedać dom. Jeśli chcesz go
zatrzymać, spłacisz mi równowartość połowy. Daj mi znać, co postanowiłaś.
Chciał
wyjść, ale zatrzymała go.
- Zaczekaj Marco. Chyba nie chcesz się rozstać
z powodu tego, co powiedziałam o tej Cieplak? To głupi powód musisz przyznać.
Spojrzał
na nią pogardliwie i wycedził przez zęby.
- Ty naprawdę nie grzeszysz inteligencją. Tu
nie chodzi o Ulę, ale o te pięć zmarnowanych przy tobie lat. Lat, które były
dla mnie horrorem. Nigdy do ciebie nie wrócę, rozumiesz? Nigdy. Żałuję tylko,
że tak późno zdecydowałem się od ciebie odejść.
Wszedł
energicznie do sekretariatu. Zarówno Violetta jak i Ula spostrzegły, że to nie
jest jego najlepszy dzień. Najwyraźniej był zły. Ula wstała od biurka i
szepnęła do Violetty.
- Pójdę spytać, czy chce kawy.
- Lepiej nie. Widzisz, że jest wkurzony.
Pewnie na Paulinkę. Ta to wie, jak „poprawić” mu humor z rana.
- Jednak zaryzykuję – postanowiła. Zapukała
cicho do drzwi i weszła do gabinetu. Siedział przy biurku z twarzą ukrytą w
dłoniach. - Przepraszam cię Marek. Chciałam tylko zapytać, czy masz ochotę na
kawę. Jakiś przygnębiony jesteś.
- Nie jestem przygnębiony. Jestem wściekły.
- Stało się coś?
Popatrzył
na nią jak na raroga. - Co ją to może
obchodzić? Nie jej sprawa. - Jakby wbrew sobie powiedział. - Oprócz tego,
że zerwałem zaręczyny wszystko w najlepszym porządku. – Wytrzeszczyła na niego
oczy.
- To przeze mnie? – spytała cicho i zaraz
pożałowała tego pytania. Nie powinny ją interesować jego prywatne sprawy. To jej
szef, a ona jest tylko asystentką. Spojrzał na nią ironicznie.
- Ula, nie pochlebiaj sobie. Nie przez ciebie
OK?
- Przepraszam… Nie powinnam… To ja pójdę
zrobić tej kawy.
Umknęła z
gabinetu jak oparzona. Ganiła się w myślach za zbytnie wścibstwo, które
wykraczało poza granice szef – podwładna. Musi się pilnować, żeby znów nie
wyskoczyć z czymś podobnym. Wprawdzie bronił jej przed Pauliną, ale to nie
oznacza, że nagle zapałał do niej wielką sympatią. Nadal traktował ją jak
zawsze i tego powinna się trzymać.
Zgodnie z
tym, co kiedyś jej obiecał, przedłużył jej umowę na rok. Wracała do domu
naprawdę szczęśliwa, bo i pensja, którą dostanie będzie znacznie większa. Może
to pozwoli jej trochę o siebie zadbać. Jednak na razie musiała chodzić w tym,
co miała w szafie. Przypomniała sobie, że na strychu stoi wielki kufer, do
którego ojciec wrzucił wszystkie ubrania po śmierci mamy. Od tego czasu nikt
tam nie zaglądał i właściwie nie wiadomo było, czy nie rozleciały się ze
starości. Po zjedzonym obiedzie postanowiła tam zajrzeć. Kufer stał na samym
środku i był ogromny. Pomyślała, że musi znaleźć czas, żeby wysprzątać strych.
Nie pamiętała, kiedy była tutaj ostatnio, a on zdążył pokryć się sporą warstwą
kurzu i gigantycznych pajęczyn. Wróciła po szczotkę i omiotła nią część z nich.
Przetarła szmatą wieko kufra i uniosła je. Całe wnętrze wypełnione było
ciuchami. Zaczęła je przeglądać. Nie były w najlepszym stanie i śmierdziały
stęchlizną. Część z nich rozłaziła się w rękach. Dotarła do letnich sukienek i
wybrała dwie z nich. Były zupełnie niemodne i uszyte z materiałów, które już
dawno zniknęły z rynku. Mimo to postanowiła je przerobić. Najpierw wyprała je,
a kiedy wyschły, zaczęła przymierzać. Mama była znacznie tęższa od niej, ale
wzrost miały podobny. Wymierzyła się dokładnie i pozaznaczała na nich miejsca
na nowe szwy. Wyciągnęła z szafy starą maszynę do szycia i zabrała się za
przeróbki. Zdążyła zwęzić tylko jedną sukienkę w czarno-białe, drobne pepitko,
jej zdaniem najładniejszą, odcinaną w pasie z lekko rozkloszowaną spódnicą. Było
już dobrze po pierwszej w nocy, gdy skończyła ją prasować. Przymierzyła jeszcze
i przejrzała się w lustrze. Nie było tak źle. Dopasowała do niej cienki, czarny
żakiecik i lekkie, niewysokie sandały w tym samym kolorze. Były już mocno schodzone,
ale musiały wystarczyć zanim nie kupi sobie jakichś nowych.
Rano przed
wyjściem do pracy dopracowywała jeszcze fryzurę. Uznała, że nie będzie już
rozpuszczać włosów i podkręcać grzywki. Spięła je tylko w koński ogon a grzywkę
zaczesała na bok. Ostatni raz zerknęła w lustro. Było lepiej. Znacznie lepiej.
Z dobrym nastawieniem pomaszerowała na przystanek.
Sukienka
nie umknęła uwadze Violetty, podobnie jak nowa fryzura. Pochwaliła ją.
- Ta sukienka chyba nie jest nowa, ale
wyglądasz w niej znacznie lepiej niż w tych babcinych ciuchach. I dobrze, że
nie zakręcasz grzywki.
Podziękowała
jej. Postanowiła też, że z każdej pensji przeznaczy trochę pieniędzy na odzież
dla siebie. Miała już dość ciągłych drwin pracowników.
Tuż za nią
wszedł do sekretariatu Marek i poprosił ją do siebie.
- Mam dzisiaj spotkanie z kontrahentem w
sprawie zakupu ostatniej kolekcji. Przygotuj mi wszystkie materiały. Będę ich
potrzebował. Dasz radę w ciągu dwóch godzin?
- Na pewno. A może mogłabym pójść z tobą? Znam
na pamięć wszystkie dane. – Zdziwiony jej propozycją pokręcił głową. Ona
miałaby iść z nim na spotkanie? Już wyobrażał sobie minę potencjalnego
kooperanta, gdyby mu ją przedstawił. Nie ma mowy, żeby miała mu towarzyszyć.
- Dziękuję Ula, ale załatwię to sam. Ty daj mi
tylko te dokumenty. Zresztą masz dopilnować tej sesji fotograficznej u Pshemko.
Zapomniałaś o tym?
- Nie, nie zapomniałam. Idę w takim razie i
przygotuję ci wszystko.
Sesja
fotograficzna zgromadziła sporo modelek. Z podziwem patrzyła na nie. Były takie
wysokie, szczupłe i zgrabne. Ubrane elegancko i z gustem. Modnie ostrzyżone i z
pięknym makijażem. Westchnęła. Pozazdrościła im. Ona nigdy nie będzie tak
wyglądać. W jakimś sensie rozumiała ciągoty Marka do tych pięknych, ładnie
pachnących kobiet. Słyszała wiele plotek na ten temat, wśród których przewijała
się taka, że nie przepuścił żadnej z nich i wszystkie zaliczał w hurtowych
ilościach. Z drugiej strony dziwiła mu się, bo przecież Paulina też była piękna,
wysoka i smukła. W niczym nie odbiegała od tych tutaj. A może zrozumiał, że
uroda to nie wszystko? Że jeszcze oprócz ładnej buzi liczy się charakter? Nie…
Chyba jednak nie. Modelki nie grzeszyły inteligencją. Były puste i próżne.
Zapatrzone w siebie i mocno wierzące w swoją doskonałość. Przy tym wszystkim
bezczelne i roszczeniowe. Kilka razy była świadkiem, jak przy pomocy swoich
wdzięków wymuszały na Marku zmianę wcześniejszych decyzji. Pod tym względem był
słaby i zawsze ulegał ich urokowi. Teraz nie musiał się z tym kryć, bo przecież
Pauliny już nie było.
Ocknęła
się z tych rozmyślań, bo zaczęła się sesja. Firmowy fotograf Czarek ustawił już
światła i teraz uwijał się z aparatem fotografując modelki z różnych ujęć. Po
wszystkim ustaliła z nim, że za dwa dni zdjęcia znajdą się na biurku Marka.
Z pracowni
Pshemko wyszła z bólem głowy. Modelki nie potrafiły zachować spokoju i ciągle
się o coś wykłócały zaburzając porządek sesji. Miała dość. Zanim dotarła do
sekretariatu weszła do pomieszczenia socjalnego i zrobiła sobie kawy. Z
filiżanką w ręku usiadła za biurkiem. Zdążyła upić zaledwie kilka łyków, kiedy
wrócił Marek. Piorunujący wzrok i zaciśnięte szczęki świadczyły o tym, że nie
poszło mu chyba dobrze.
- Ula, do mnie – rzucił. Podniosła się i pełna
obaw ruszyła za nim. – Siadaj – wskazał jej dłonią kanapę. - Co ty mi za
wyliczenia dałaś? Ceny są tak wyśrubowane, że facet nawet nie przystąpił do
negocjacji i nawet nie chciał słuchać żadnych racjonalnych argumentów. Jestem
wściekły. Myślałem, że pozyskamy nowego kontrahenta, a tymczasem zrobiłem sobie
z niego wroga. Przez ciebie – powiedział z wyrzutem.
Jej twarz
pokryła się rumieńcem wstydu. Nie potrafiła mu spojrzeć w oczy, które patrzyły
na nią oskarżycielsko.
- To niemożliwe – powiedziała cicho. - Mogłabym
zobaczyć te dokumenty? - Podał jej teczkę, której zawartość wyłożyła na szklany
stolik. – Które zestawienie mu pokazałeś? – Wysupłał jedną z kartek i podał jej
bez słowa. Przyjrzała się jej, a potem niepewnie zerknęła na niego. – Marek…,
to jest prognozowane zestawienie z dopuszczalną marżą na każdą z kreacji. Miało
mu uświadomić, ile może na tym zarobić… Nasza wycena jest tutaj – podała mu
dokument. Przebiegł wzrokiem po zamieszczonej w nim tabeli, wytrzeszczył na Ulę
oczy i wykrztusił.
- Jestem idiotą…
- Nie jesteś idiotą, tylko nie przyjrzałeś się
temu uważnie. Bywa – próbowała go pocieszyć. Pokręcił głową zrezygnowany.
- To był poważny przedsiębiorca Ula. Posiada
dwie olbrzymie hurtownie i małą sieć sklepów w całej Polsce. Gdybym teraz
ponownie się z nim spotkał skazałbym się na śmieszność. Szkoda, naprawdę
szkoda. Mam nadzieję, że zachowasz tę moją ignorancję w tajemnicy.
- Oczywiście, nawet nie musisz mnie o to
prosić – zebrała dokumenty do teczki i wstała z kanapy. – Pójdę już. Mam trochę
pracy.
- Dziękuję Ula i przepraszam, że tak na ciebie
naskoczyłem.
Wyszła z
gabinetu i wyszukała wizytówkę tego kontrahenta. Wybrała jego numer komórkowy.
Na szczęście odebrał. Przedstawiła mu się i powiedziała, że zaszła poważna
pomyłka podczas jego spotkania z dyrektorem Dobrzańskim. Poprosiła go o
spotkanie.
- Bardzo mi na tym zależy, żeby wyjaśnić to
nieporozumienie. Proszę podać tylko miejsce i godzinę, a na pewno się zjawię.
- No dobrze… O osiemnastej będę w butiku przy
Marszałkowskiej sto czterdzieści, odpowiada pani?
- Jak najbardziej. W takim razie do
zobaczenia.
Niepewnie
weszła do wnętrza butiku. Nigdy nie chodziła do tak ekskluzywnych sklepów, a w
dodatku jego wystrój nieco ją przytłoczył. Rozejrzała się dokoła i
zlokalizowała ekspedientkę. Podeszła do niej i przedstawiła się.
- Dzień dobry pani, nazywam się Urszula
Cieplak, czy zastałam pana Mączyńskiego? Umówiłam się z nim w tym butiku.
Kobieta
uśmiechnęła się uprzejmie i wyszła zza lady.
- Proszę przejść na zaplecze, do końca tym
korytarzem. Pan Mączyński już jest i czeka na panią.
Dotarła do
obitych skórą drzwi i nacisnęła klamkę. Na jej widok mężczyzna siedzący przy
niewielkim stoliku wstał i wyciągnął do niej dłoń.
- Pani Urszula Cieplak jak mniemam?
- Tak, dzień dobry panu i jeszcze raz
dziękuję, że zgodził się pan na to spotkanie. Żeby nie przedłużać, powiem
tylko, że mój szef pokazał panu niewłaściwą kalkulację. To, co pan widział to
prognozy pańskich zysków, a nasze wyliczenia dotyczące sprzedaży są tutaj.
Proszę – podsunęła mu dokument. – Jak pan widzi znacznie się od siebie różnią.
Ta różnica to właśnie pański potencjalny zysk. – Mączyński uśmiechnął się.
- Nooo, teraz to całkiem inna rozmowa. Nie
rozumiem tylko jak pan Dobrzański mógł się tak pomylić?
- Sam się nad tym zastanawiał, ale czasem tak
się zdarza, prawda? Mylić się jest rzeczą ludzką. Czy teraz byłby pan skłonny
podpisać z nami umowę?
- Jak najbardziej tak. Kreacje są bardzo
piękne i jestem pewien, że rozejdą się na pniu. Zresztą sygnowane przez Pshemko
są gwarancją najwyższej jakości. – Ucieszyła się.
- Czy w takim razie zgodziłby się pan przyjść
jutro do firmy? Ja jeszcze dzisiaj postaram się zredagować treść umowy i jeśli
nie wniesie pan zastrzeżeń, będziecie mogli ją podpisać.
- Świetnie. Nie rozstałem się wczoraj z panem
Dobrzańskim w zgodzie i obaj powiedzieliśmy sobie zbyt wiele niepotrzebnych
słów, ale myślę, że to pierwsze koty za płoty i nasza współpraca będzie się
rozwijać we właściwym kierunku. Czy na godzinę dziesiątą będzie dobrze? –
Uśmiechnęła się do niego promiennie ukazując w całej krasie swój aparat
ortodontyczny.
- Jak najbardziej dobrze panie Mączyński.
Bardzo panu dziękuję – uścisnęła mu dłoń. – Do widzenia.
ROZDZIAŁ 4
Jak tylko
Marek pojawił się w biurze zebrała plik dokumentów i weszła tuż za nim do
gabinetu. Nieco zdziwiony jej obecnością zapytał.
- Stało się coś?
Przysiadła
na fotelu koło drzwi.
- Muszę ci się do czegoś przyznać i zanim
zaczniesz mnie rugać proszę cię, żebyś wysłuchał mnie spokojnie – zawiesiła na
chwilę głos i wzięła głęboki oddech. – Wczoraj po pracy umówiłam się z
Mączyńskim. Nie mogłam pozwolić, żeby ta sprawa pozostała niewyjaśniona.
Przepraszam, że nie poinformowałam cię o tym i bez twojej wiedzy i w twoim
imieniu załatwiałam służbowe sprawy. Mączyński, to miły człowiek. Spokojnie
mnie wysłuchał. Pokazałam mu właściwe wyliczenia i dla porównania te
prognozowane. Jemu bardzo zależało na podpisaniu tej umowy Marek i sam mówił,
że wyszedł ze spotkania z tobą rozczarowany. Wyjaśniłam mu, że z twojej strony
była to zwykła pomyłka i że nam też zależy na współpracy z jego firmą. Jeszcze
wczoraj przygotowałam w domu tę umowę. Oto ona. Jeśli masz czas, to proszę
przeczytaj ją, bo Mączyński będzie tu o dziesiątej.
Kompletnie
go zaskoczyła. Nie przypuszczał, że może być ją stać na coś takiego. Ciekawe,
co sobie pomyślał Mączyński, kiedy przedstawiła mu się jako asystentka
dyrektora. Swoją drogą to godne podziwu, że nie odpuściła i mimo, iż za jego
plecami, to jednak uratowała ten deal. Ona naprawdę miała głowę na karku i
nawet Alex to w niej dostrzegł.
- Ula, – zaczął – nie mam zamiaru cię rugać,
bo nie zrobiłaś nic złego. Wręcz przeciwnie. Firma kolejny raz coś ci
zawdzięcza, a ja bardzo ci dziękuję za zaangażowanie i obiecuję, że docenię je przy
przyznawaniu kwartalnych premii.
Popatrzyła
na niego zawstydzona i spuściła głowę.
- Marek…, ja przecież nie dlatego…
- Wiem Ula, wiem, ale gdyby nie ty, ta umowa
nigdy nie miałaby szansy być zawarta. To o której on ma tu być?
- O dziesiątej.
- W takim razie usiądź przy moim biurku i
sprawdźmy razem jej treść.
Mączyński
zjawił się punktualnie. Wszedł do sekretariatu i uśmiechnął się na widok Uli.
- Dzień dobry pani Urszulo. Zgodnie z umową
jestem.
- Bardzo się cieszę. Dyrektor Dobrzański już
czeka na pana. Proszę wejść, a ja zrobię panu dobrej kawy.
Zaanonsowała
go jeszcze i pobiegła włączyć expres. Marek wstał i podszedł do gościa.
- Witam panie Mączyński i od razu chcę pana
bardzo przeprosić za tę pomyłkę, a także za słowa, które padły podczas naszego
spotkania. Byłem zdenerwowany, bo sądziłem, że moja asystentka przygotowując
materiały coś pomyliła. Tymczasem okazało się, że to mój błąd.
- Ma pan bardzo kompetentną asystentkę, która
wczoraj wyjaśniła mi wszystko dokładnie ze szczegółami. Najlepiej zapomnijmy o
tym pierwszym spotkaniu i skupmy się na podpisaniu umowy. – Marek sięgnął po
nią i podał Mączyńskiemu.
- Proszę wszystko dokładnie przeczytać i
wnieść ewentualne uwagi. Poprawimy je od razu.
Weszła Ula
i postawiła tacę z kawą na stoliku. Zaraz potem wycofała się dyskretnie nie
chcąc im przeszkadzać. Po dwudziestu minutach Marek wezwał ją do siebie. Kiedy
już usiadła odezwał się Mączyński.
- Pani Urszulo, umowa przygotowana jest
perfekcyjnie i ja nie mam absolutnie żadnych uwag. Ujęła w niej pani wszystko,
co niezbędne. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Teraz pozostaje mi tylko podpisać
ją, co czynię z największą przyjemnością. Powiem też, że gdyby dyrektor
Dobrzański był z pani niezadowolony, – roześmiał się widząc minę Marka – to ja
bardzo chętnie panią zatrudnię. – Słysząc te słowa zarumieniła się po same
uszy.
- Dziękuję panie Mączyński, ale ja nie
zamierzam zmieniać pracy i bardzo się staram, żeby pan dyrektor nie miał do
mnie zastrzeżeń.
Marek
uśmiechnął się z sympatią do swojego gościa i złożył zamaszysty podpis na
drugim egzemplarzu umowy.
- Proszę mi tu nie agitować pracowników. Ula,
to bardzo cenny nabytek i nie zamierzam się jej pozbywać. - Wstali i uścisnęli
sobie dłonie. Marek dodał jeszcze. – Pierwsza transza za tydzień. Odbiór w
Poznaniu. Gdyby były jakieś problemy proszę dzwonić. Zareagujemy natychmiast. -
Mączyński pożegnał się i wyszedł. Marek wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na
Ulę. – To świetna umowa Ula i bardzo dla nas korzystna. Oby więcej takich.
Ojciec się zdziwi.
- Na pewno będą następne, a ty przygotujesz
się do nich tak jak trzeba. Chyba, że chcesz, żebym ci towarzyszyła, to nie ma
sprawy. – Znowu zaskoczyła go tą propozycją.
- Nie… Myślę, że już teraz poradzę sobie na
pewno, ale dziękuję.
Trochę ją
rozczarował. Sądziła, że po tym jak wyprostowała sprawę z Mączyńskim, Marek
chętniej przystanie na jej propozycję. Tymczasem on znowu ją odrzucił. Z
przykrością pomyślała, że nadal wstydzi się jej i tego jak wygląda. Ciężko było
jej z tą świadomością. Już wiedziała, że zakochała się w nim po uszy. Była
gotowa mu nieba przychylić, ale on tego nie chciał. Trzymał ją na dystans i
nawet nie pozwalał się zaprzyjaźnić. Z jednej strony miał rację. Pracownik nie
powinien spoufalać się z pracodawcą. To byłoby nie na miejscu. A z drugiej
pragnęła jego przychylności, cieplejszego spojrzenia, miłego uśmiechu i
przyjaznych gestów. On był daleki od tego i nawet nie przeczuwał, że Ula może
go kochać. Pewnie sam by nie wiedział jak ma to potraktować i wyśmiałby ją, że
ośmieliła się obdarzyć go uczuciem. – Zapomnij
Ula. Nie dla psa kiełbasa. Wybierz sobie kogoś z niższej półki. Wiśta wio,
łatwo powiedzieć, gdy serce ciągnie do niego jak oszalałe i za każdym razem
przyspiesza na jego widok. Jesteś
żałosna Cieplak. Taki człowiek jak on piękny i przystojny otacza się osobami
podobnymi sobie. Musiałby być ślepy, żeby w ogóle zwrócić uwagę na taką
karykaturę kobiety, która nawet ubrać
się nie potrafi nie mówiąc o całej reszcie. – Wolnym krokiem poszła do
łazienki. Dopiero tam patrząc w swoje odbicie w lustrze zauważyła, że ma mokre
policzki. Wytarła je nerwowo. Nagle poczuła się bardzo nieszczęśliwa i pełna
pretensji do stwórcy, że nie obdarzył ją powalającą urodą, że stworzył nie
kobietę, ale jej groteskę, z której wszyscy bezlitośnie się nabijali. – Dlaczego? – zadawała sobie wciąż
pytanie. – Przecież mama była taka
piękna, a ja jestem ponoć do niej podobna. Dlaczego też nie jestem piękna? Nie
jestem nawet ładna. To wszystko jest bez sensu, bo okazuje się, że szata
naprawdę zdobi człowieka i czasami tylko to się liczy. To jak wyglądamy, a nie
to, co potrafimy – kolejny raz westchnęła zrezygnowana. – Nic nie poradzisz dziewczyno i pogódź się z
tym.
Szykowali
się do pokazu kolekcji jesienno-zimowej. Miała sporo pracy, ale nie narzekała.
Relacje między nią a Markiem nie uległy zmianie. Nadal na wszelkiego rodzaju
spotkania jeździł sam przygotowując się do nich odpowiednio wcześniej.
Właściwie, to za każdym razem dostawał od niej kartkę z wypunktowanymi
zagadnieniami, które miał poruszyć i opis dokumentów, które miał przedstawić na
dowód swoich słów. Wiedziała już, dlaczego tak uparcie obstaje, żeby nie
zabierać jej ze sobą i pogodziła się z tym. Nie wyglądała przecież jak rasowa asystentka,
ale jak uboga krewna. Raniło ją tylko to, że nie potrafiła się przebić przez tę
skorupę obojętności z jego strony. Kilka razy znalazła się w bardzo
nieprzyjemnej sytuacji będąc świadkiem intymnych sytuacji między nim a
modelkami. To bolało. W dodatku nie rozumiała, dlaczego robi to tak
ostentacyjnie, w biurze i naraża się na niespodziewaną wizytę jakiegoś
pracownika lub kogoś z zewnątrz. To wyglądało tak, jakby zarówno on jak i te
wszystkie dziewczyny byli całkowicie wyzuci z poczucia wstydu. Ona natykając
się na te karesy za każdym razem rumieniła się jak pensjonarka, a on przyłapany
przez nią wiele razy, obrzucał ją tylko niechętnym spojrzeniem i już nawet jej
nie przepraszał, bo uważał to za coś normalnego. Czasem zazdrościła jego
kochankom tych pocałunków, czułych szeptów i przytuleń. Marzyła, by choć raz
utonąć w jego ramionach, a potem mógł skończyć się świat.
Wróciła
właśnie z drukarni, w której zamawiała zaproszenia na pokaz. Wcześniej dopięła
na ostatni guzik wiele rzeczy z wynajęciem sali włącznie. Powiesiła skromny
płaszczyk na wieszaku i skierowała swoje kroki do pracowni Pshemko. Był ciekawy
nowin i choć zawsze krzywił się na jej widok, to jednak potrafił docenić jej
pracę i pomoc, żeby kolekcja miała odpowiednią oprawę. Jak tylko ukazała się w
drzwiach, zapytał.
- I co? Załatwiłaś?
- Załatwiłam Pshemko. Wszystko jest już
opłacone i dograne. Widziałam projekt wybiegu. Będzie duży i długi. To chyba
dobrze, prawda?
- To bardzo dobrze! Przecież mamy dwadzieścia
modelek.
- Też to wzięłam pod uwagę. Widownia wzdłuż
wybiegu. Sala na bankiet również przygotowana. Będzie sukces.
- Mój Boże Urszulo, chciałbym mieć taką
pewność.
- Ja jestem tego pewna. Jesteś najlepszy.
Wysłałam już zawiadomienia do mediów. Będzie radio i telewizja. Spodziewaj się
wywiadów. A na widowni sama śmietanka towarzyska Warszawy. Ludzie z grubymi
portfelami, którzy kochają twoje niepowtarzalne kreacje. Będzie sukces –
powtórzyła. Bez wątpienia podniosła go na duchu. Uśmiechnął się do niej szeroko
i rzekł.
- Dziękuję Urszulo, że tak we mnie wierzysz.
To bardzo budujące.
- Wszyscy w ciebie wierzymy Pshemko. Pamiętaj
o tym.
Po wizycie
u mistrza to samo przekazała Markowi. Był naprawdę zadowolony, bo w krótkim
czasie ogarnęła to wszystko i właściwie załatwiła bez jego udziału. Podziękował
jej i spytał kiedy będą gotowe zaproszenia.
- Za dwa dni je przywiozę.
- W porządku. To chyba wszystko.
Po jej
wyjściu zadzwonił do Olszańskiego namawiając go na wypad do klubu, a ten
chętnie się zgodził. Pomyślał też, że powinien wreszcie poszukać jakiegoś mieszkania,
bo od paru miesięcy siedział rodzicom na głowie, ale jakoś nie mógł się do tego
zabrać. W sumie dobrze mu było u nich. Po nocnych hulankach wchodził do domu
bocznym wejściem i dzięki temu nawet nie wiedzieli, że przebalował całą noc.
Jak był na kacu to nawet nie pokazywał im się na oczy. Sprawę domu, w którym
mieszkał z Pauliną miał załatwioną. Spłaciła go i już nie musiał zaprzątać
sobie tym głowy. Od kiedy się z nią rozstał stał się nieprawdopodobnym
szczęściarzem idącym przez życie bez problemów i trosk. Prawdziwy złoty
chłopiec. W pracy wysługiwał się Brzydulą, a reszta dnia mijała bez
jakichkolwiek zobowiązań. Żyć nie umierać.
Dwa dni po
rozmowie z Ulą zastał na swoim biurku spory plik zaproszeń na pokaz. Wyciągnął
długą listę osób i ręcznie wpisywał ich nazwiska na ozdobne kartoniki.
Adresowaniem kopert i wysyłką obarczył Violettę. Ludzi z firmy nie zaprosił
zbyt wielu. Tylko tych, którzy cokolwiek w niej znaczyli. Osobiście poszedł do
Sebastiana i wręczył mu zaproszenie.
- Ulka załatwiła świetny catering. Będzie
niezła wyżerka bracie.
- Ona też będzie? – mruknął Olszański.
Marek
spojrzał na przyjaciela, jakby się nad tym zastanawiał.
- Tak naprawdę to jeszcze nie wiem. Chyba
powinna. Napracowała się.
- Za to jej płacisz.
- No niby tak… Szczerze powiedziawszy obawiam
się jej obecności. Tam będą naprawdę elegancko ubrani ludzie, jak ona przy nich
będzie wyglądać i jak mam ją przedstawiać?
- Niepotrzebnie masz wyrzuty sumienia. Łatwo
można je zagłuszyć dając jej extra premię i po kłopocie.
- Chyba masz rację… Tak właśnie zrobię. Dzięki
Seba, wracam do siebie.
ROZDZIAŁ 5
Liczyła na
to zaproszenie. Nie dlatego, że bardzo chciała na tym pokazie być. Pewnie i tak
by nie poszła, bo nie miałaby się w co ubrać. Jednak byłoby miło, gdyby w ten
sposób Marek docenił jej wysiłki. W piątek przed pokazem czekała na to zaproszenie
od rana do końca dniówki, ale nie doczekała się. Było jej przykro i pomyślała
sobie, że tak naprawdę to ma już dość takiego traktowania. On wysługiwał się
nią. Tyrała za siebie i za niego, a czasem jeszcze za Violettę, której logiczne
myślenie nie było mocną stroną. Była już porządnie zmęczona tą sytuacją. Jej
poświęcenie nie miało żadnego znaczenia, bo on nie potrafił go docenić. Rozżalona
zadawała sobie pytanie czy warto to ciągnąć dalej? Czy warto urabiać się po
łokcie za jeden jego uśmiech lub łaskawsze spojrzenie? Przecież jest rozsądna.
Zawsze była, więc dlaczego pozwoliła się tak ogłupić sercu, które przejęło
kontrolę nad rozumem. On nigdy jej nie polubi, nigdy nie pokocha i nigdy nie
potraktuje jak człowieka. Najlepiej dla niej będzie jak odetnie się od tego
wszystkiego i stłamsi to idiotyczne uczucie, które nie daje nic prócz bólu i złudnych
nadziei. Zdecydowanie powinna zadbać o swoje szczęście i przyszłość, a nie
pracować do upadłego dla kogoś, kto nie jest tego wart.
Przez
niemal cały weekend siedziała zamknięta w pokoju i myślała nad swoim
położeniem. W końcu zdecydowała, że napisze wypowiedzenie i nie wróci już do
firmy. Spróbuje wziąć jakiś nieduży kredyt w banku i otworzy własną
działalność. Mogłaby się zajmować rachunkowością i tłumaczeniami z niemieckiego
i angielskiego. Oba języki znała biegle i miała stosowne uprawnienia. W
Rysiowie nie mogła tego robić, bo to za mała społeczność i pewnie musiałaby
jeszcze dopłacać do interesu, ale Warszawa dawała większe możliwości i tam
postanowiła spróbować. Praca zawsze była dla niej ważna i jeśli już się czegoś
podjęła, poświęcała się temu bez reszty. Wierzyła, że podjęła słuszną decyzję i
pokrzepiona tą myślą spokojnie zasnęła.
W
poniedziałek zjawiła się wcześniej niż zwykle. Spakowała swoje rzeczy do
reklamówki i usiadła przy biurku nie włączając komputera. Czekała na Marka.
Najpierw jednak przyszła Violetta i ze zdumieniem stwierdziła, że Ula siedzi
bezczynnie. Takiej jej nie znała, bo zawsze pochylona była albo nad klawiaturą,
albo nad papierami.
- Jakaś dziwna dzisiaj jesteś. Może jesteś
chora?
- Nic mi nie jest Viola. Po prostu myślę.
Kubasińska
nie zawracała już sobie nią głowy. Wbiła zęby w pomidora i zajęła się
przeglądaniem jakiegoś modowego katalogu.
Tuż przed
ósmą pojawił się Marek. Przywitał się z nimi i wszedł do gabinetu. Dała mu
jeszcze kilka minut i zapukała do drzwi.
- Mogę na chwilę? Mam ci coś ważnego do
powiedzenia.
- Pewnie…, wejdź…
Podeszła
do biurka i położyła na nim swoje wypowiedzenie. Na jego pytające spojrzenie wyjaśniła.
- To moje wypowiedzenie i byłabym ci
wdzięczna, jeśli zgodziłbyś się na tryb natychmiastowy.
- Jak to wypowiedzenie? Dlaczego? – nie
rozumiał. – Ula, jeśli chodzi ci o ten pokaz, to naprawdę…
- Nie Marek, - przerwała mu – nie chodzi o
pokaz. Nawet gdybyś dał mi zaproszenie nie skorzystałabym z niego. Chodzi o to,
że postanowiłam się usamodzielnić i otworzyć coś własnego. Jeszcze nie wiem co
to będzie, - skłamała – ale na pewno coś wymyślę.
- Ale dlaczego tak nagle? Chcesz zostawić mnie
z tym wszystkim i tak zwyczajnie odejść?
- Po pierwsze wcale nie nagle, bo dojrzewałam
do tej decyzji już od dawna, a po drugie jesteś tu dyrektorem i ta robota nie
ma dla ciebie żadnych tajemnic. Poradzisz sobie, jestem tego pewna. To co?
Podpiszesz?
- Na pewno dobrze to przemyślałaś? Ja jestem
skłonny podnieść ci pensję, bo zasługujesz na to. Nie odchodź Ula.
- Wiesz dobrze, że tu nie chodzi o pieniądze.
Nigdy nie chodziło mi o pieniądze, choć i one są ważne. Proszę cię nie
utrudniaj mi i podpisz to wypowiedzenie. – Westchnął.
- Podpiszę z ciężkim sercem. Nigdy nie miałem
tak dobrej asystentki jak ty. Pamiętaj, że gdyby ci się nie udało, zawsze
możesz tu wrócić.
- Jasne
– pomyślała. - Wrócić tylko po to, żebyś
mnie mógł bezkarnie wykorzystywać do najgorszej roboty. Niedoczekanie. – Na
głos zaś powiedziała. - Dziękuję. Nie wykluczam i takiej możliwości.
Podał jej
podpisany dokument, na którym widniała adnotacja, że wypowiedzenie następuje ze
skutkiem natychmiastowym. Podziękowała mu za współpracę i pożegnała się z nim.
Wprost od niego poszła do Olszańskiego i zostawiła mu wypowiedzenie. Był
zdziwiony.
- Naprawdę chce pani od nas odejść? Myślę, że
źle pani robi. Miała pani tu pewne zatrudnienie i niezłe zarobki.
- Zapewniam pana, że dogłębnie przemyślałam tę
decyzję i nie mam zamiaru jej zmieniać.
- No cóż, skoro pani tak postanowiła…. Na
adres domowy prześlę w najbliższych dniach świadectwo pracy i dopilnuję, żeby
na pani konto wpłynęło należne wynagrodzenie.
Na
korytarzu odetchnęła. Była wolna od firmy, od złośliwości rzucanych pod jej
adresem, od codziennego widoku Marka i od jego licznych kochanek kręcących się
każdego dnia po korytarzu. To na pewno pomoże jej uporać się z tą głupią
miłością.
Wróciła po
swoje rzeczy i pożegnała się z Violettą. Ta była w prawdziwym szoku. Przy Uli
miała istny raj, bo często to ona odwalała za nią trudniejszą robotę, z którą
nie potrafiła sobie poradzić. Ula jednak nie wdawała się z nią w żadne
dyskusje. Chciała jak najszybciej stąd wyjść.
- Przepraszam cię Viola, ale śpieszę się.
Wszystkiego dobrego. Powodzenia.
Nie
zatrzymywana już przez nikogo opuściła gmach firmy.
Zerknęła
na zegarek. Była dopiero dziesiąta. Postanowiła pójść do banku, w którym kiedyś
tuż po skończeniu studiów miała staż i rozeznać się w możliwościach
kredytowych. Miała świadomość, że jeśli nie ma stałego zatrudnienia żaden bank
nie udzieli jej kredytu, ale był jeszcze tata, który co miesiąc dostawał rentę
w stałej wysokości i to na niego weźmie tę pożyczkę.
Już od
progu przywitały ją krzykliwe reklamy kredytów o bardzo korzystnym
oprocentowaniu. Tak naprawdę to niskie oprocentowanie było dalekie od prawdy,
bo zawsze zawierało jakieś ukryte, dodatkowe koszty dla pożyczkobiorcy. Ona już
dawno poznała ten mechanizm i była ostrożna. Znalazła broszury informujące o
kredytach dla emerytów i rencistów. Wziąwszy ich cały plik opuściła bank.
Ponownie zerknęła na zegarek. Do odjazdu autobusu miała jeszcze prawie godzinę.
Właśnie mijała jeden z nielicznych już kawiarnianych ogródków. Był koniec
września i niebawem miały zniknąć z krajobrazu warszawskich ulic na okres zimy.
Pomyślała, że filiżanka kawy dobrze jej zrobi i pozwoli nieco ochłonąć. Usiadła
przy stoliku i złożyła zamówienie na mocne espresso. Popijając je małymi łykami
przeglądała zabrane z banku broszury.
- Pani Urszula? – usłyszała za swoimi plecami.
Odwróciła się, a na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech. Szybko podniosła się z
krzesła.
- Pan Mączyński! Jak miło pana widzieć!
- I wzajemnie! Przechodziłem właśnie, kiedy
dostrzegłem panią i postanowiłem się przywitać. Mogę się dosiąść?
- Oczywiście. Będzie mi bardzo miło. Jak
układa się współpraca z F&D? Jest pan zadowolony? – Mączyński uśmiechnął
się do niej z sympatią.
- Nawet bardzo, a to wszystko dzięki pani. –
Zarumieniła się.
- Bez przesady… Ja tylko zredagowałam umowę.
- W dodatku bardzo dobrą umowę. A pani? Co
pani porabia o tej porze w takim miejscu?
- No cóż… Ja właśnie dzisiaj rozstałam się z
Febo&Dobrzański i zastanawiam się nad tym, co powinnam w tej chwili zrobić.
Mączyński wytrzeszczył na nią oczy.
- Mówi pani poważnie? I dyrektor zgodził się
na to? Przecież zapewniał, że nigdy pani nie puści.
- Tak naprawdę to nie miał nic do powiedzenia
w tej sprawie, bo to ja podjęłam tę decyzję o odejściu. Po prostu nie mogłam
już tam dłużej pracować.
Pochylił
głowę i cicho powiedział.
- Moja propozycja jest nadal aktualna. Byłbym
bardzo zadowolony, gdyby pani zechciała pracować dla mnie. - Splotła dłonie i
popatrzyła mu w oczy.
- Panie Mączyński, to naprawdę bardzo kusząca
propozycja, ale ja postanowiłam pracować na własny rachunek. Chciałabym
otworzyć tu w Warszawie jakieś małe biuro rachunkowe i połączyć to z
tłumaczeniem tekstów z niemieckiego i angielskiego. Problem tylko w tym, że
najpierw muszę rozejrzeć się za jakimś niedużym i niezbyt drogim lokalem na
biuro, a jak już znajdę, to będę musiała go urządzić. Właśnie byłam w banku, bo
chcę wziąć na to kredyt. Własnych środków mam niewiele i to nim muszę się
wspomóc.
- Aaa…, rozumiem. Zachciało się pani być swoim
własnym szefem, ale wie pani co? Ja chyba będę mógł pani pomóc. Mam przy
Wilczej starą kamienicę. To w niej zaczynałem budować swój biznes. Na parterze
jest moje dawne biuro wraz z małym zapleczem i bardzo chętnie je pani
udostępnię. A jak już pani zacznie działalność, będę pani pierwszym klientem i
rozreklamuję panią wśród moich znajomych.
Słuchała
jego słów jak pięknej bajki. Zalśniły jej w oczach łzy.
- Naprawdę mógłby pan to zrobić? Chyba muszę
się uszczypnąć, bo nie mogę w to uwierzyć. – Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Proszę uwierzyć. Biuro wprawdzie wymaga
remontu, ale przecież da pani radę.
- Oczywiście, że tak. Remont to najmniejszy
problem. Naprawdę nie wiem jak panu dziękować. Jeśli zostanie pan moim
klientem, wszystkie usługi otrzyma pan gratis. Przynajmniej w ten sposób będę
mogła się odwdzięczyć. – Roześmiał się serdecznie.
- No to umowa stoi. Jeśli pani ma czas
moglibyśmy tam teraz podjechać i obejrzałaby pani sobie wszystko. Ja teraz mam
okienko, bo dopiero o trzynastej jestem umówiony. To jak? Jedziemy?
- Jedziemy.
Pomieszczenie
nie było duże, ale zupełnie wystarczające do działalności, jaką chciała
otworzyć. Rzeczywiście wymagało remontu. Mączyński powiedział jej, że od lat
jest nieużytkowane.
- Tutaj z tyłu jest małe zaplecze i
sanitariat. Jeśli chodzi o wyposażenie, to chętnie je pani udostępnię. Nie jest
wprawdzie nowe, bo niedawno wymieniłem je na nowocześniejsze, ale w całkiem
niezłym stanie. Są regały i biurka, nawet stoliki i fotele. Spokojnie można tym
umeblować to biuro, ale dopiero po remoncie. Niezależnie od tego i tak będzie
pani musiała zainwestować w jakiś komputer, fax i niewielkie xero. No i w
szyld.
- Tak…, mam tego świadomość, ale to już bardzo
wiele, co pan proponuje. Nie sądziłam, że są jeszcze na świecie tacy ludzie jak
pan. Dobrzy i wspaniałomyślni. Proszę mi wierzyć, że bardzo doceniam pański
gest i jestem pana dłużniczką do końca życia.
- Pani Urszulo… O przepraszam… – wyjął z
kieszeni dzwoniący telefon i spojrzał na wyświetlacz. – To żona. Muszę odebrać.
No, co tam kochanie? – przez chwilę słuchał aż w końcu roześmiał się
serdecznie. – A to łobuziak. Dobrze, kupię, nie martw się. Będę po szesnastej.
Na razie – rozłączył telefon i rozbawiony spojrzał na Ulę. – Przepraszam panią,
ale nasz najmłodszy syn ciągle nas czymś zaskakuje. Ma dwa i pół roku i jest
prawdziwym rozrabiaką. To żywe srebro i jest dosłownie wszędzie. Nie można za
nim nadążyć. Mamy jeszcze dwóch starszych, dziesięciolatka i dwunastolatka, ale
oni w jego wieku byli aniołkami. Właśnie żona powiedziała mi, że dostał się do
lodówki, wyciągnął keczup i wysmarował nim kota. Niemal zeszła na zawał jak
zobaczyła to biedne zwierzę – ponownie roześmiał się na całe gardło. – Muszę
kupić keczup. – Ula zawtórowała mu.
- Przynajmniej macie wesoło. Ja mam dwójkę
młodszego rodzeństwa. Jaś jest już dorosły, bo skończył osiemnaście lat, a
Beatka ma sześć, jednak nigdy nie przychodziły jej do głowy takie oryginalne
pomysły. A wracając do tematu, to chciałabym znać koszty wynajmu i czy
moglibyśmy zawrzeć jakąś umowę.
- Oczywiście, że zawrzemy umowę. Proponuję na
pięć lat, choć myślę, że jak wszystko się powiedzie, to znacznie wcześniej kupi
pani własny lokal. A co do czynszu, to nie będzie go pani płacić. Wystarczy jak
poniesie pani opłaty za media. – Chciała zaprotestować, ale ubiegł ją. – Pani
Urszulo, ja wiem, że z pani taka trochę Zosia-Samosia i w dodatku bardzo
honorowa, ale to pomieszczenie od lat stoi puste i niszczeje. Ja będę bardzo
kontent, jeśli pani doprowadzi go do stanu używalności. A następnym razem jak
się spotkamy podpiszemy umowę, zgoda?
Była tak
wzruszona, że tylko pokiwała głową na znak zgody. Wymienili jeszcze numery
telefonów i zanim się rozstali Mączyński wręczył jej klucze.
- Proszę zacząć działać i dać mi znać o
postępach. Dyrektor Dobrzański powinien żałować, że stracił takiego dobrego
pracownika. Pożegnam się już. Głowa do góry pani Urszulo. Będzie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz