ROZDZIAŁ 8
- Słucham pańskiego wykładu.
Uważała,
że to kolejny unik, ale skłamałaby, gdyby twierdziła, że nie interesuje jej to,
co robił dotychczas. Poza tym opowiadanie o sobie ma działanie terapeutyczne,
prawda? Nawet bez kozetki i psychologa. Tyle, że Marek nie wyglądał, jakby miał
ochotę opowiadać swój życiorys lub zdradzać bolesne tajemnice.
- Już jako studenta interesowałem się reklamą
i pisałem programy komputerowe. Chciałem się usamodzielnić, nie być odwiecznym
synalkiem rodziców. Chciałam pokazać, że potrafię myśleć o sobie i stać mnie na
rozwijanie własnych pomysłów na życie. Wie pani jak to jest - pomyślał, że ona
może nie wiedzieć i lekceważąco wzruszył ramionami. - Rodzice w każdy sposób
starali się mi pomagać, a ja pragnąłem dojść do czegoś sam.
- Jednak do końca nie był pan samodzielny,
skoro pracował pan w firmie ojca. - Marek
zamilkł. Nie wiedział co odpowiedzieć. - Zatkało pana?
- A co by pani zrobiła, przecież to oczywiste,
że firma przejdzie z pokolenia na pokolenie, a ja chciałem pokazać na co mnie
stać. Pokazać, że nie jestem młodziakiem, który nie musi nic robić a i tak
wszystko podają mu na tacy.
- Zadziwia mnie pan.
- Pisanie programów okazało się wielką klapą,
gdyż zostałem oszukany. Ceny, po których były sprzedawane moje programy, można
uznać za żałosne. To był wyzysk w biały, dzień. Jednak to nauczyło mnie pokory
i takie lekcje się przydają.
- Czyli i pan Dobrzański miał problemy z
kłamcami?
- Zna pani na pewno powiedzenie, że dać się
oszukać raz, to nie wstyd, ale dwa razy, to hańba. Wkrótce przekonałem się, że
nie jestem jedynym naiwnym, którego wykorzystują... Zmądrzałem. Nie uśmiechało
mi się ślęczenie nad programami, na których inni się dorabiają. Przerzuciłem
się na doradztwo. Choć studiowałem już marketing, postanowiłem zrobić jeszcze
jeden kierunek. Zaczynałem studia jako golec, a kończyłem jako właściciel
nieźle prosperującej spółki. Jednak dwa kierunki studiów udało mi się skończyć
z wyróżnieniem. I dzięki temu udowodniłem, że nadaję się na stanowisko prezesa
rodzinnej firmy.
- Postąpił pan w myśl zasady, że jeśli nie
można cwaniaka przechytrzyć, to trzeba do niego przystąpić - ironicznie
zauważyła Ula.
- Nie. Wyszedłem z założenia, że można tych
zdzierców pokonać. Młody człowiek z głową na karku i dobrymi pomysłami powinien
mieć kogoś, kto za niego pilnuje przepisów. Założyłem firmę mającą chronić
nieświadomych, służyć im radą, pomagać w zdobywaniu funduszy na wprowadzenie
pomysłów w życie, gdy chcą robić to samodzielnie, oraz bardzo dokładnie czytać
umowy tych, którzy chcą sprzedać swój pomysł i potem robić coś innego -
uśmiechnął się krzywo. - Oczywiście byli już tacy co pomagali, czyli prawnicy.
Ale wiadomo, że są niedostępni dla młodych, bo stanowczo za wysoko się cenią.
Moi geniusze mieli głowy pełne pomysłów, ale kieszenie puste. Wobec tego wraz z
nimi podejmowałem ryzyko i umawiałem się, że zapłatą dla mnie będzie niewielki
procent z ich przyszłych honorariów. Przez rok spałem na podłodze w moim
"biurze", ale nawet bardzo mały procent od milionów z czasem daje
niezły zysk.
- Jak pan dzielił czas między swoją firmą a
rodzinną? - Ula pytała z ciekawością.
- Początki były trudne. Ojciec chciał mieć
mnie na wyłączność w firmie. Jednak mama pozwalała mi się spełniać. Bardzo
pomagała mi Paulina i Sebastian. Gdy ja byłem w swojej firmie, oni przejęli
moje obowiązki w F&D. Jednak z czasem zaproponowałem wejście do spółki
mojemu dobrem koledze ze studiów. Odciążył mnie i mogłem wrócić do rodzinnej
firmy. Przejąłem obowiązki prezesa i rzadko już pojawiałem się w "DOBREJ
RADZIE".
- A co się stało z firmami po...?
- Po śmierci żony, gdy wszystko mi
zobojętniało? - dokończył Marek. - F&D kieruje mój szwagier. A DOBRA RADA
nadal funkcjonuje, ale moje zyski są przekazywane na cele charytatywne.
- Czyli nie wszystko panu zobojętniało, skoro
z własnych pieniędzy finansuje pan wsparcie dla najuboższych. Nie powinnam
narzekać, bo w porównaniu z tymi, którym pan pomaga, na pewno jestem dobrze
sytuowana.
- Owszem. Zresztą pani nie narzeka. Jest tylko
sfrustrowana, bo ma określone marzenia, ale nie widzi możliwości ich
spełnienia. Myślę jednak, że pani się nie poddaje, nie rezygnuje.
- Tak. Proszę o tym pamiętać.
Delikatnie
dała mu do zrozumienia, że nie pozwoli na uniki bez końca. Przypomniała sobie,
że chciała ulżyć sąsiadowi, tymczasem on sprawił, że to ona poczuła się lepiej.
- Wytrwałość jest zaletą.
- Też tak uważam.
- Pani zadanie jest niełatwe. Każdy z nas
powinien pamiętać, że jego spełnione marzenia wpływają na los innych, na
przykład takich jak Michał. Ludzi potrzebujących kogoś, kto w nich uwierzy.
Pani sukces przyniesie pożytek bliźnim.
- Nie przyniesie, bo się zbłaźniłam - wypiła
resztę kawy. - Dziękuję, że wysłuchał pan moich jęków. Czas wracać do domu i
zrobić coś pożytecznego - jak zwykle pomyślała o przerzucaniu kompostu.
- Jest pani zbyt wymagająca wobec siebie.
Proponuję, żebyśmy najpierw zjedli lunch.
- Tutaj?
- Tak. Dobra okazja, żeby zastanawiać się nad
strategią wiodącą do sukcesu.
Przeczytał
menu i pytająco spojrzał na Ulę.
- Wszystko na pewno jest smakowite, ale nie
mogę napchać się i zaraz potem schylać się w ogrodzie. A’propos, jeśli zaraz
nie wrócę, będę miała...
Źle!
Należy pamiętać o cierpiącym bliźnim. Konwersacja podczas smacznego posiłku
stanowi część terapii, o czym wiedziała z własnego doświadczenia.
- Co będzie pani miała?
- Przykrość - pochyliła się ku niemu z
konspiracją miną i szepnęła - Mój klient jest bezwzględnym tyranem. Jeśli nie
zjawię się punktualnie kwadrans po pierwszej, żeby harować przez dwie godziny,
to on...
- Zrobi dziką awanturę? - Marek prawie się
uśmiechnął, na razie tylko oczami.
- Nie wiadomo. On nawet ma parę plusów. Nie
sterczy nade mną, żeby pilnować, czy wyrwałam zielsko do ostatka. Nie marnuje
mojego czasu, nie oczekuje, że będę wysłuchiwać jego biadolenia. Nie marudzi,
że prawie nic nie robię za te grube pieniądze, które mi płaci.
- A czy pozwala pani coś zjeść lub wypić?
- Jaka kobieta interesu je i pije podczas
pracy? – odpowiedziała pytaniem.
- Taka, która uzyskuje darmowe porady. Jeśli
sumienie będzie bardzo gryzło, może pani nadrobić zaległości w sobotę. Proszę
przyprowadzić Małgosię. Mała zerwie kwiatki na wianek, a pani powyrywa zielsko.
- To jest do zrobienia, - Ula rozpromieniła
się - ale pod jednym warunkiem.
- Coś podobnego! Chcę zafundować pani lunch,
wysilam się, żeby ułatwić przyjęcie zaproszenia, nawet posuwam się tak daleko,
że proponuję drobną zmianę w umowie, a pani jeszcze stawia warunki?
- Faktycznie to wprost oburzające. Wobec tego
bezwarunkowo przyjmuje zaproszenie i zamawiam coś lekkostrawnego.
Łakomie
spojrzała na bekon, sałatę i pomidory, które kelnerka niosła do sąsiedniego
stolika. Potem spod rzęs zerknęła na Marka, który obserwował ją z nieukrywanym
rozbawieniem.
- To według pani lekki posiłek?
- Proszę suchą bułkę.
- Przesada w drugą stronę - złożył zamówienie,
a po odejściu kelnerki rzekł: - Teraz pani kolej.
- Kolej? - była zła na siebie, że często
powtarzała jego ostatnie słowa. - Parowa czy elektryczna?
- Proszę mi powiedzieć o punkcie zwrotnym w
pani życiu. Co stało się z ojcem Gosi?
Zrozumiała,
że nieświadomie szła wytyczoną ścieżką prowadzącą do zastawionych sideł.
- Czemu on pana interesuje?
- Nie on, tylko pani - Marek wziął ją za rękę
i delikatnie powiódł kciukiem po serdecznym palcu. - Rozwiedliście się?
Ula
nerwowo zaśmiała się i umilkła.
- Nie jesteśmy ze sobą... - cofnęła rękę i
poprawiła włosy.
Należałoby
zmienić temat, lecz Marek wyraźnie czekał na dalszy ciąg. Ula od początku
znajomości bała się tego momentu, a wiedziała, że prędzej czy później to
nastąpi. Jeśli opowie swoją żałosną historię, czy zdobędzie zaufanie i Marek
powie o swoim nieszczęściu? Zwierzenia oznaczają całkowite odkrycie się przed
bliźnim. Czy jest gotowa zaryzykować? Być może Marek odwróci się od niej z
obrzydzeniem i nigdy nie zobaczy uśmiechu, który rzadko się pojawia, a tak
pięknie rozświetla jego oczy. Skończą się puste żarty. Zostanie smutna pustka. To
będzie nie do zniesienia. Po nieoczekiwanym pocałunku w policzek i po
życzeniach powodzenia szła do banku w nastroju euforycznym, jakby wyrosły jej
skrzydła u ramion. Pierwszy raz doświadczała uczucia, gdy człowiekowi zdaje
się, że wszystko jest możliwe, lecz została sprowadzona na ziemię. Czy tak
prędko musiał nadejść dzień, w którym jej marzenia i szacunek dla siebie
zostaną podeptane?
- Pobraliśmy się na drugim roku studiów.
- Aha.
- Początek mojego życia był piękny, miałam
kochającą rodzinę, przyjaciela… W szkole uchodziłam za mało atrakcyjną, ale
dzięki moim zdolnościom przyznano mi stypendium. Dostałam się na SGH. Wszystkie
egzaminy zdawałam celująco. Byłam typową pupilką wykładowców i profesorów - skrzywiła
się i odwróciła wzrok. - Kobieta powinna dbać o swój honor prawda?
- Powinien każdy z nas, ale jesteśmy słabi, a
młodzi ludzie są szczególnie bezbronni wobec hormonów.
- Które potrafią zaćmić umysł, gdy
złotowłosy... i złotousty... adonis roztoczy czar.
Siedziała
ze spuszczoną głową i nerwowo bawiła się łyżeczką. Czekała, żeby Marek coś
powiedział. Dotychczas umiejętnie zmieniał temat, więc w duszy prosiła go, żeby
znów to zrobił. Prośba nie została spełniona, padło natomiast pytanie
- Jak złotousty miał na imię?
- Piotr. Wszyscy mówili na niego polo, bo uwielbiał
nosić właśnie koszulki polo. Poznałam go, gdy tata zachorował. Robił
specjalizację na kardiochirurgii.
- Doktorek.
- Pan nie wie co mówi. Był piękny jak bóg
grecki. Wcielony Adonis.
- Znany typ.
- Nie pasowaliśmy do siebie. Byłam prymuską
rozdartą między domem a uczelnią. Jego koledzy dziwili się, że Piotr zadaje się
z kimś takim jak ja.
- To raczej, że pani z nim?
- Pan nie rozumie, byłam z tym wszystkim sama.
Gdy zaczynałam naukę w liceum zmarła moja mama. Opiekowałam się wtedy młodszym
rodzeństwem i ojcem, który całkowicie załamał się, to spowodowało, że
zachorował na serce… Wtedy z Piotrkiem bardzo zbliżyliśmy się do siebie,
wspierał mnie, dodawał sił, a gdy ojciec poczuł się lepiej, poprosił mnie o
rękę. Zgodziłam się bez namysłu, mimo iż znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy.
Po zakończeniu drugiego roku studiów pobraliśmy się. Piotr dostał propozycję
stażu w Stanach. To była dla niego szansa, więc jako jego żona miałam obowiązek
wyjechać razem z nim. Zostawiając tu wszystkich, których kochałam. Nie miałam
nic do powiedzenia. Właśnie wtedy zobaczyłam za kogo wyszłam. Nie rozumiał, że
ja też studiuje, że czeka mnie wielka przyszłość, że mam szansę zdobyć dobrą
pracę. Moim jedynym majątkiem były pierwszorzędne szare komórki, - zawstydzona
opuściła głowę - lecz i one zawiodły, gdy wyjechaliśmy do Stanów.
- Przepraszam, nie chciałem... Myślałem...
Dla Uli
było oczywiste, że uważał ją za wyrodną córkę, która gardziła ubogimi
rodzicami.
- Na pewno była pani straszliwie samotna -
powiedział łagodnie.
Ula
odważyła się na niego spojrzeć i w szarych oczach wyczytała szczere
współczucie. Wzruszyła się i wystraszyła, że wybuchnie płaczem. Zacisnęła zęby
i z trudem się opanowała.
- Tym razem trafił pan. Gdybym należała do
grupy nad wiek dojrzałych i zblazowanych panienek, wiedziałabym jaki jest mój
mąż. Te nocne dyżury, alkohol, potajemne rozmowy telefoniczne. Ja byłam tylko
sprzątaczką, kucharką szanowanego pana doktora.
Marek
zaklął pod nosem.
- Przepraszam słucham dalej.
- To była gra, której zasady wszyscy
rozumieli. A ja wierzyłam w to, co Piotr mi obiecywał. Że będę mogła odwiedzać
rodzinę, że skończę studia już w Kanadzie… Jednak tak się nie stało. Zamknął
mnie w domu i nie pozwolił z nikim się kontaktować. Przemienił się w tyrana.
Nawet nie wiedziałam, że mój ojciec zmarł. Piotr wiedział o tym, gdyż zadzwonił
mój brat, żebym przyjechała. Jednak ten nie powiedział ani słowa - po policzku
Uli spłynęła łza.
- Bydlak...
- Gdy usłyszał, że jestem w ciąży, powiedział,
że nie ma czasu na wychowywanie bachorów. Że to zrujnowałoby jego karierę, a on
musi być cały czas w rozjazdach. Dziecko by przeszkadzało. Myślał, że jestem
bystra, inteligentna. Radził mi...
- Usunąć ciążę?
- Tak. Powiedział, że ma świetnego kumpla,
który jest ginekologiem. Załatwiłby wszystko po cichu.
Marek był
równie oburzony jak ona, gdy usłyszała beznamiętne słowa lekkoducha.
- Wiedziałam, że nie będzie zachwycony
perspektywą zostania ojcem, ale liczyłam, że dziecko go zmieni. Że będzie jak
na początku, gdy wierzyłam w nasze małżeństwo i to co jest między nami. Byłam
beznadziejnie naiwna. Naprawdę wierzyłam, że obowiązują takie zasady jak honor,
przyzwoitość i uczciwość. Żałosne, prawda?
- Ten pajac był żałosny. Czemu się po prostu
nie zabezpieczył, skoro nie planował powiększenia rodziny?
- Wiele razy wracał do domu lekko pijany.
Kilka razy wykorzystał mnie bez mojej zgody - umilkła, ponieważ zaschło jej w
ustach. Dawno nikomu nie mówiła, nawet starała się nie myśleć o ponurej
przeszłości. Teraz opowiadała pozornie chłodno, lecz znowu przeżywała dawną
tragedię. - Chętnie napiłabym się wody.
Marek czuł
się okropnie. Nie zamierzał wyciągać bolesnych wspomnień, żeby zaspokoić
ciekawość o wyrostku, który oszukał i wykorzystał zakochaną w nim dziewczynę i wyrzekł
się własnego, nienarodzonego jeszcze dziecka. Miał ochotę objąć Ulę i
powiedzieć, że jest wspaniała, lecz w miejscu publicznym nie wypadało. Mógł
jedynie spełnić jej prośbę. Przyniósł wodę, nie czekając na kelnerkę.
- Bardzo mi przykro. Ula... wybacz mi..., nie
chciałem sprawić ci przykrości.
Nie zauważyła,
że zwrócił się do niej po imieniu, że w ogóle coś powiedział. Była głucha,
zatopiona we wspomnieniach.
- Nie chciałam iść na zabieg, ale wtedy
powiedział mi, że albo usunę ciążę, albo zrobi wszystko, by to dziecko się nie
narodziło.
- I co się dalej wydarzyło?
- Przyjechali rodzice Piotra, nic nie
wiedzieli o moim istnieniu. Piotr oszukał mnie, bo mówił, że zginęli w wypadku.
Kiedy był na dyżurze zapukali do naszych drzwi. To naprawdę wspaniali ludzie. Jego
mama ucieszyła się że zostanie babcią, jednak ojciec był zszokowany. Jednego
dnia dowiedział się, że od roku czasu ma synową i że na dodatek zostanie
dziadkiem - lekceważąco wzruszyła ramionami. - Zadzwoniłam do Piotra,
powiedziałam, że mamy gości. Nie wiedział co ma mi powiedzieć. Przecież wyszło
jego kłamstwo na jaw.
- Dlaczego cię okłamał w sprawie rodziców?
- Okazało się, że rodzice Piotra są wysoko
postawionymi ludźmi z tytułem szlacheckim. Uważał, że gdybym to wiedziała,
rozpuściłabym się i nic nie robiła.
Na twarzy
Marka odmalowały się myśli, które Ula bez trudu odczytała.
- Widzę po pańskiej...
- Daj spokój, – żachnął się - mówmy sobie po
imieniu.
- Jak pan...jak chcesz. Widzę po minie, że
zastanawiasz się, dlaczego żyję skromnie na łasce Szymczyków, zamiast dostatnio
na koszt teściów.
- Przyznaję, że to dziwne.
- Było tak: Po telefonie Piotr przyjechał do
domu i zachowywał się dziwnie. Czułam, że wybuchnie awantura. Piotr wraz ze
swoimi rodzicami wyszli do ogrodu, aby porozmawiać. Bałam się, że będą żądali
ode mnie usunięcia ciąży, bo gdybym urodziła chłopca...
- Twój syn odziedziczyłby cały majątek
dziadków, a Piotr zostałby z niczym. Co zrobiłaś?
- Gdy usłyszałam jego słowa, że on mnie nie
kocha, że chce się ze mną rozwieść, że ma kogoś innego, a ja byłam jedną wielką
pomyłką, młodzieńczym szaleństwem to... - głos jej się załamał - Uciekłam.
- Kiedy?
- Natychmiast. Nie zastanawiałam się dokąd,
ani jak sobie poradzę. Wzięłam torebkę, paszport i pojechałam przed siebie.
- A studia, nie myślałaś, żeby wrócić na nie?
- Po sporej przerwie udało mi się ukończyć
studia z wyróżnieniem. Było ciężko, bo wtedy Gosia była mała. Czasami myślę, że
oceniałam teścia niesprawiedliwie. Nie myślałam jasno. Ale ja chciałam mieć
normalną rodzinę, cieszyć się w pełni z macierzyństwa, skończyć studia, ale
wtedy musiałabym zostawić dziecko obcej osobie, może nawet oddać do adopcji,
gdybym sobie nie radziła. A ja nie chciałam zostawiać cząstki mnie obcym
ludziom.
Marek
chwycił ją za rękę i mocno uścisnął.
- Bez trudu znalazłam pracę w biurze w okolicach
Florydy, ale któregoś dnia zjawiła się kobieta z opieki społecznej, bo ktoś
mnie poszukiwał. Zaczęła wypytywać, co zrobię po porodzie i podsunęła parę
możliwości. Mówiła, że jestem inteligentna, mogę daleko zajść, więc warto
pomyśleć o adopcji. To mnie tak przeraziło, że znowu uciekłam. Wyobrażałam
sobie, że jestem śledzona, że zabiorą mi dziecko, pozbawią praw rodzicielskich
i nigdy go nie zobaczę. Znowu uciekałam tym razem przyleciałam do Polski. Nie
odważyłam się wrócić od razu do domu, bo bałam się, że mnie tam znajdą. Pracy
także nie podjęłam, ze strachu. A gdy skończyły się pieniądze, musiałam spać na
ulicy i żebrać, żeby coś zjeść. Teraz widzę, jaka byłam głupia. Na pewno ludzie
chcieli mi pomóc, a ja zachowywałam się irracjonalnie - bezskutecznie próbowała
się uśmiechnąć. - Wpadłam w depresję.
- Nic dziwnego. Ciekawe, jak złotowłosy
doktorek poradziłby sobie, gdyby musiał przejść przez to co ty. Sam, oszukany,
porzucony i...
- W ciąży? - powiedziała Ula, wreszcie się
uśmiechając. - Dziękuję za sugestię, która podniosła mnie na duchu.
Marek
zamknął jej dłonie w swoich.
- Jesteś bardzo dzielna, bo wszystko
przetrwałaś, pokonałaś wiele trudności. To dopiero jest coś, co podnosi
człowieka na duchu. Co było dalej?
- Gdy zaczął się poród, znalazł mnie
policjant. Dobrzy ludzie nie zorientowali się, że rodzę, myśleli, że krzyczę
tylko z bólu. Umyli mnie i zawieźli do szpitala, w którym przymknięto oko na
brak ubezpieczenia. Dwa dni po porodzie usłyszałam przyciszony męski głos. Ktoś
pytał o przywiezioną przez policję kobietę, która nazywa się Urszula Sosnowska.
- Kto to
był?
- Nie
czekałam, żeby dowiedzieć się kto pyta. Zabrano mi moje rzeczy, ale wzięłam z
cudzej szafki wszystko, co tam było. Łącznie z pieniędzmi. Nie wiedziałam, do
kogo należy ubranie, i mało mnie to obchodziło. Porwałam córeczkę i uciekłam - wzdrygnęła
się na myśl o tym, jak jej postępek mógł się skończyć. - Teraz bardziej pilnują
i już tak łatwo bym się nie wymknęła.
W tym
momencie kelnerka przyniosła zamówione dania, więc Marek musiał odsunąć się i
cierpliwie czekać, aż zostaną sami.
- Dokąd uciekłaś?
- Wróciłam do domu myślałam, że ojciec mi
pomoże, że jakoś razem damy radę, jednak gdy dotarłam do Rysiowa zobaczyłam
tabliczkę „Na sprzedaż”. Nie wiedziałam co się dzieje. Dlaczego ojciec chciał
sprzedać dom? Drzwi były zamknięte. Bałam się o los córki, chciałam ją dobrze
ukryć.
- A siebie?
- Ja się nie liczyłam. Zostawiłam dziecko na
progu dom i dołączyłam kartkę z prośbą o opiekę, ale podpisałam się tylko
inicjałem. Byłam pewna, że ktoś znajdzie dziecko.
- Jak cię odnaleziono?
- Byłam dość daleko, gdy poraziła mnie myśl,
że nikt nie znajdzie Gosi. A jeśli ktoś ją znajdzie, uzna że musi powiadomić
władze, gazety, albo telewizja opublikuje apel do matki. Zawróciłam gnana
nadzieją, że dziecka nie znaleziono, ale przecież zrobiłam to, żeby ktoś je
znalazł. Postanowiłam tak długo krążyć w pobliżu, aż dowiem się, gdzie jest
moja córka - umilkła i machinalnie obracała widelec.
- I co?
- Małgosię znalazła Ania. Wykupili dom po
moich rodzicach z nadzieją, że kiedyś Jasiek albo Beatka będą chcieli w nim
zamieszkać.
- A Ty?
- Ja przecież wyjechałam, przez lata nie
dawałam znaku życia. Wszyscy mnie już skreślili. Uważali, że wyrzekłam się
rodziny i tylko mąż był dla mnie najważniejszy, skoro nawet na pogrzeb ojca nie
przyjechałam, a ja... nawet nie wiedziałam, że on nie żyje, - Uli łamał się
głos. - dopiero z czasem Maciek mi wszystko powiedział.
- Jak Szymczykowie cię odnaleźli?
- Maciek przeczuwał, że to moje dziecko.
Intuicyjnie czuł, że mam kłopoty ze sobą, potrzebuję pomocy i nie odejdę zbyt
daleko - Ula otarła łzę. - Ania i Maciek marzyli o kolejnym dziecku i mogliby
je mieć, ale odszukali mnie i oddali Gosię - po policzku spłynęła druga łza. -
Wrócili mi życie - widelec wypadł z trzęsącej się ręki. Marek zerwał się z
krzesła, objął Ulę i szepnął słowa pocieszenia, jakich od lat nie mówił. Czul
się winny. Bał się, że przywołał wspomnienia, które zadręczą tę nieszczęsną
istotę. Gdy po chwili Ula spojrzała na niego, miała oczy pełne łez, ale już się
opanowała.
- Wybacz, nie jestem w stanie nic przełknąć.
- Ja chyba też nie. Wracamy do domu. Nie umiem
gotować, ale potrafię otworzyć puszkę z zupą - nadal obejmował Ulę, nie chciał
jej puścić. - Już lepiej? - spytał, gdy się odsunęła.
- Tak.
Położył na
stoliku pieniądze i przepraszająco uśmiechnął się do kelnerki. Wyszli na rynek.
- To pierwszy sklep Ani i Maćka - powiedziała
Ula, ostrożnie stąpając po kocich łbach. Marek rzucił okiem na butik z
egzotycznymi olejkami, mydłami, świeczkami. Jego uwagę przykuł koszyk z
cytrusami i napisem: "Poprawmy sobie nastrój". Skojarzył to ze
świeżym zapachem unoszącym się w domu i z faktem, że pani Dąbrowska, Ula
Cieplak, Ania i Maciek Szymczykowie są znajomymi, a Ula i Maciek przyjaciółmi
od dziecka. Pomyślał o macierzance posadzonej na tarasie przez Ulę. Jak zioła
wpływają na nastrój?
- Teraz mają sklepy w całym kraju.
- Idź w ich ślady. L’AMOUR też może się
rozrosnąć, prawda? Gdyby trochę pomóc...
- Rośliny wykorzystują energię słoneczną,
która jest za darmo, w przeciwieństwie do tej do silnika spalinowego - wystraszona
przystanęła. - Zostawiłam kluczyki w samochodzie i jeśli ktoś mi go sprzątnął,
marny mój los. Gdzie zaparkowałeś?
Przyśpieszyła
kroku, ale obcas utknął między kamieniami i zachwiała się. Marek podtrzymał ją
i spojrzał w jej oczy i... też się zachwiał. Psychicznie. A właściwie stracił
równowagę ducha już wcześniej, gdy ujrzał Ulę obsypana mąką.
- Skręciłaś nogę?
- Nie..., chyba nie.
- Poczekaj chwilę, zaraz tu podjadę. Tak
będzie lepiej i prędzej - w biegu wyjął kluczyki.
- Zgubiłeś coś.
Nie
usłyszał. Nieważne. Ula podniosła z ziemi gałązkę z resztką pokruszonych
listków. Majeranek! To był majeranek! czyżby Marek nosił gałązkę, którą dała mu
do powąchania? Dlaczego? Powodów mogło być kilka. Najbardziej oczywisty był
ten, że Marek machinalnie wsunął gałązkę do kieszeni i zapomniał. Lecz rano
miał inną marynarkę!
czytam, czytam... mozesz wstawiac :)
OdpowiedzUsuń