ATRYBUT KOBIECOŚCI
(short story)
Część 1
Schodzili
ze sceny wśród burzy oklasków i nieustających wiwatów. Jeszcze dzisiaj rano
żadne z nich nie przypuszczało, że ten dzień okaże się tak bardzo dla nich
przełomowy. Jeszcze dzisiaj rano ona była zrozpaczona i załamana, że nigdy go
już nie zobaczy, bo była przekonana, że wybrał życie z inną kobietą, która
zabiera go w podróż w jedną stronę. Jeszcze dzisiaj rano on miotał się nie
mogąc podjąć decyzji o wyjeździe, bo wciąż liczył na to, że wydarzy się cud i
kobieta, którą pokochał całym sercem zechce mu wybaczyć i zechce z nim być.
Cud
przybrał postać Piotra Sosnowskiego, w mniemaniu Marka aktualnego chłopaka
kochanej przez niego kobiety, który zastał go pakującego do samochodu walizki.
Postanowił pozbyć się intruza wymawiając się brakiem czasu. Był ostatnią osobą,
z którą chciałby w tym momencie rozmawiać, lecz doktorek nie pozwolił się
spławić.
- Wiem, że nie masz czasu, ale to naprawdę
ważne. Chodzi o Ulę.
- Myślałem, że temat Uli jest już wyczerpany.
Wyjeżdżam i nie będę stał wam już na drodze do szczęścia.
- W tym problem właśnie. Ona cię kocha.
Zerwała wczoraj ze mną i przyznała, że nie mogłaby ze mną dłużej być, bo kocha
tylko ciebie.
W szarych
oczach Dobrzańskiego pojawiła się nadzieja.
- Naprawdę tak powiedziała? – Sosnowski
pokiwał głową.
- Więc jeśli nie chcesz kolejny raz tego
spieprzyć to radzę ci wsiąść w samochód i jechać na ten pokaz.
Na twarzy
Marka wykwitł szczęśliwy uśmiech.
- Dziękuję ci Piotr. Uratowałeś mi życie. Nie
spapram już tego. Zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa. Wybacz, ale muszę
jechać.
Wskoczył
do samochodu i ruszył z piskiem opon zostawiając na parkingu swojego niedawnego
rywala.
Pokaz
dobiegał końca. Miała wejść na wybieg jako ostatnia prezentując piękną suknię
ślubną.
– Co za
ironia losu – myślała idąc ze spuszczoną głową na salę. Nagle stanęła jak
wryta. Usłyszała jego głos niosący się echem po sali. – Przecież to niemożliwe… Jego tutaj nie ma… - A jednak ujrzała go
trzymającego w ręku mikrofon i zapowiadającego jej wyjście na wybieg. Nie
potrafiła utrzymać na wodzy emocji. Niemal biegiem ruszyła w jego kierunku nie usiłując
nawet powstrzymać gromadzących się w jej oczach łez. Podał jej dłoń i
poprowadził przez całą długość wybiegu. Potem wywołał Pshemko. Stanął przed nią
niemniej wzruszony jak ona, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Wiedziona
impulsem schwyciła go za ramiona i przyciągnęła do siebie wtulając się w nie
mocno.
- Był u mnie Piotr. Powiedział mi… Powiedział
mi…, że ty… Ula jeżeli to prawda to wiedz, że ja też bardzo, bardzo cię kocham.
Sala
zamarła. Usłyszeli to wyznanie wszyscy, którzy przybyli na ten pokaz, bo
zapomniał wyłączyć mikrofon. Po chwili zerwała się burza oklasków i wśród nich
zeszli ze sceny. Długo nie mogli uwolnić się od wielkiej gromady przyjaciół,
rodziny i ludzi z firmy, którzy gratulowali im tej miłości. Ula przytuliła
swojego ojca i szepnęła.
- Sam rozumiesz tatusiu, że Marek musi mi
wiele rzeczy wyjaśnić, ja jemu również. Nie zostaniemy na bankiecie. Maciek
zawiezie was po nim do domu. Nie czekajcie też na mnie, bo prawdopodobnie wrócę
dopiero jutro. To będzie długa noc, bo spraw jest wiele, a jeśli mamy ze sobą
być, to ja chcę zacząć z czystą kartą. On pewnie myśli podobnie.
Cieplak
tylko pokiwał głową.
- Dobrze córcia. Rób jak uważasz. To twoje
życie a ja nie będę się do niego wtrącał.
Tej nocy
żadne z nich nie zmrużyło oka. Wyjaśnili sobie wszystko od początku do końca.
Nie obyło się bez łez i wielkich wzruszeń. Zasnęli nad ranem nie mając nawet
siły ściągnąć z siebie ubrań.
Od pokazu
minęło kilka miesięcy. Przeniosła się na Sienną do Marka mieszkania. Bardzo na
to nalegał tłumacząc, że nie zniesie już ani dnia bez jej obecności u swego
boku tym bardziej, że od niedawna była jego narzeczoną. Oświadczyny, to był
taki rodzaj zabezpieczenia się z jego strony. Ciężko pracował, żeby ponownie odzyskać
jej zaufanie i miłość. Dmuchał na zimne.
Od
jakiegoś też czasu z powrotem piastował stanowisko prezesa. Ula oddała mu je
bez żalu. Sprzedaż kolekcji bardzo poprawiła wyniki finansowe firmy. Szwalnie
nie nadążały z szyciem. Na zarządzie, który odbył się w dwa miesiące po pokazie
poprosiła Krzysztofa Dobrzańskiego o zwolnienie jej z tego stanowiska.
- Wygląda na to panie Krzysztofie, że firma
podźwignęła się a ja nie mam tu już nic do roboty. Będzie lepiej, jeśli Marek z
powrotem zajmie swój fotel.
- Uszanuję twoją decyzję dziecko, choć
przyjdzie mi to z wielkim trudem, bo okazałaś się najlepszym prezesem jakiego
miała ta firma. Jeśli się zgodzisz objąć stołek po Alexie będę szczęśliwy. On i
Paulina postanowili zostać we Włoszech. Mają zamiar rozkręcić tam jakiś biznes.
- Dziękuję i przyjmuję – uśmiechnęła się
wdzięcznie do seniora.
Od kiedy
Ula zamieszkała na Siennej Marek nie posiadał się ze szczęścia. Swój stan
śmiało mógłby nazwać stanem nirwany. Był obrzydliwie i niewyobrażalnie
szczęśliwy. Ona podsycała w nim ten stan szczęśliwości każdego dnia. Nie mieli tak
zwanych cichych dni. Nie kłócili się. Z każdym dniem upewniał się, że spokój,
życie bez awantur i wiecznych pretensji było tym, o czym marzył będąc w związku
z Pauliną. Ula nigdy nie wymagała niemożliwego. Jedyne czego pragnęła, to żeby
on przy niej był i niezmiennie ją kochał. To nie było dla niego trudne, bo
zawsze tego chciał. Nieustannie chciał widzieć szczęście w jej chabrowych
oczach i uśmiech na jej cudnej twarzy. Uwielbiał każdy centymetr jej pięknego
ciała, które dla niego było idealne, bez wad. Pragnął jej zawsze. Kochał
pieścić jej kształtne, jędrne piersi, całować jej płaski brzuch. Ubóstwiał, gdy
rozgrzana pożądaniem oplatała jego ciało swoimi długimi, smukłymi nogami. Oboje
zatracali się w tej miłości. Rozgrzani seksem wędrowali nadzy do łazienki
biorąc wspólny prysznic, podczas którego nie skąpili sobie pieszczot i
pocałunków.
Był
szczęśliwy do tego stopnia, że czasem bał się o tym mówić głośno. Obawiał się,
że to może być tylko piękny sen, z którego przyjdzie mu się obudzić w
rzeczywistości diametralnie różnej od tego, co przeżywa do tej pory. Ogarniała
go panika na myśl, że może zdarzyć się coś, co zakłóci to ich szczęście i zmusi
do zejścia z chmur na ziemię.
Póki co,
nic nie działo się takiego, co miałoby zaburzyć ten ich poukładany, sielankowy
świat.
Był
Sylwester. Marek nie byłby sobą, gdyby nie zapewnił im szampańskiej zabawy.
Wyjechali do Zakopanego a wraz z nimi Sebastian z Violettą i Maciek z Anią. Ta
noc była niezapomniana dla nich wszystkich. Szampan lał się strumieniami na
zakopiańskich Krupówkach a oni szaleli przy dźwiękach góralskich skrzypiec.
Wrócili do Warszawy po tygodniu zrelaksowani i w świetnych nastrojach. Był już
wieczór kiedy objuczeni walizkami weszli do ich mieszkania. Marek rzucił torby
i jęknął.
- Zostawmy to rozpakowywanie na jutro. Dzisiaj
mam tylko tyle siły, żeby kochać się z tobą. – Rozchichotała się. Wiedziała, że
uwielbia się z nią kochać a ona nie była hipokrytką i też pragnęła go
bezustannie. Znacząc ślad do łazienki zrzucanymi w pośpiechu ciuchami przylgnęli
wreszcie do siebie poddając się z przyjemnością pierwszym ciepłym kroplom.
Zmoczył gąbkę i nalał na nią obficie słodko pachnącego, owocowego żelu.
Łagodnymi ruchami wcierał go w nią nie przestając całować jej ust. Zszedł na
szyję. Ujął w dłonie jej piersi i z zapałem przylgnął do sutków.
- Moje dwa największe skarby – mruczał – moje
dwie śliczności, moje… - przestał nagle i delikatnie pomasował jej prawą pierś.
– Co ty tu masz?
Wytrącona
z błogostanu, w który ją wprowadził spojrzała na niego nieprzytomnie.
- Gdzie?
- No tu, w tym miejscu. Jakby zgrubienie.
Pomasuj.
Przytknęła
dłoń do miejsca, które wskazał i z przerażeniem spojrzała mu w oczy.
- To guzek. To cholerny guzek – rozpłakała
się. Przytulił ją mocno do siebie. Był nie mniej przerażony niż ona, jednak
usiłował ją uspokoić.
- Nie panikuj kochanie. To nie musi być zaraz
to, co najgorsze. Może to jakiś tłuszczak, albo włókniak lub cokolwiek innego.
Jutro pójdziemy do lekarza i zobaczymy co on powie. Nie możemy ulec panice.
Romantyczny
nastrój prysł w jednej chwili. Nie potrafiła się uspokoić i długo płakała
jeszcze wtulona w jego ramiona.
Następnego
dnia rano zamówił wizytę w prywatnej klinice ginekologicznej i zawiózł tam Ulę.
Lekarz zbadał ją bardzo dokładnie i w końcu powiedział.
- Koniecznie musimy zrobić USG a potem
biopsję. Na razie stwierdzam, że w prawej piersi ma pani guzek, ale jaki jest,
czy złośliwy czy nie, będę mógł powiedzieć dopiero po wykonaniu badań. Najpierw
zróbmy USG.
Długo
wodził głowicą ultrasonograficzną po jej piersiach.
- Z całą pewnością mogę stwierdzić, że lewa
pierś jest czysta bez jakichkolwiek zmian. Natomiast w prawej piersi to
prawdopodobnie zmiana nowotworowa. Biopsja da nam dokładniejszy obraz. Zaraz ją
wykonamy, jednak na wynik trzeba będzie trochę poczekać.
To był
najdłuższy tydzień w jej życiu. Nie mogła się na niczym skupić, bo wciąż
myślała o tym guzie. Marek nie sprzeciwiał się, żeby została przez ten czas w
domu, choć uważał, że gdyby zajęła się pracą to i czas by jej się nie dłużył.
Po
tygodniu ponownie zawitali w klinice. Tym razem oboje weszli do gabinetu
lekarza. Usiedli naprzeciwko niego przy dużym biurku i w nerwowym skupieniu
czekali co im powie.
- No cóż… Nie mam zbyt dobrych wieści. Guzek
jest złośliwy i trzeba natychmiast go wyciąć. Jak najszybciej. Pocieszające
jest to, że nie jest zbyt duży i z tego powodu należy przyjąć, że jest to
bardzo wczesne stadium. Proszę być dobrej myśli, bo tak mało zaawansowane
wzrostowo zmiany są całkowicie wyleczalne. Usuniemy guz i weźmie pani po
zabiegu kilka chemioterapii. To powinno załatwić sprawę.
- Chemioterapii? – spytała przerażona. – Czy
to znaczy, że muszę się liczyć z wypadnięciem włosów? – Lekarz rozłożył ręce w
geście bezradności.
- Niestety, takie są właśnie skutki uboczne,
ale proszę się nie martwić. Włosy odrosną i na pewno będą bardzo gęste.
Gęściejsze od tych, które ma pani teraz. Zaraz ustalimy termin zabiegu. Mamy
dwunasty stycznia. Proszę się stawić szesnastego tutaj na oddziale.
Siedemnastego rano przeprowadzimy zabieg.
Wyszli z
kliniki przytłoczeni. Marek przycisnął mocno Ulę do swego boku. - Tak oto rozlatuje się w pył nasze szczęście
– pomyślał z goryczą. – Tego bałem się
najbardziej. - Miał żal do całego świata. Wściekał się na raka, który tak
bezpardonowo zaatakował i zburzył ich spokój. Ula płakała. - Nie płacz skarbie.
Pokonamy to. Przysięgam ci, że pokonamy to cholerstwo wspólnie. Nie pozwolę,
żeby ten rak miał mi cię zabrać. Nigdy do tego nie dopuszczę. Na razie jesteś
zdrowa i silna. Zrobimy wszystko, żeby tak zostało. Będzie dobrze. Zobaczysz.
Jego
zapewnienia spowodowały, że poczuła się lepiej. Otarła łzy i uśmiechnęła się do
niego.
- Bardzo cię kocham. Nie wiem, co bym zrobiła,
gdyby cię przy mnie nie było. Ty tylko mnie kochaj i bądź ze mną.
Przytulił
usta do jej skroni.
- Będę skarbie. Zawsze będę. A na poprawę
humoru proponuję zapiekanki. Zgłodniałem i ty chyba też.
Szesnastego
stycznia stawili się rano na oddziale w klinice. Marek nie szczędził pieniędzy.
Opłacił jej pokój jednoosobowy, żeby miała po operacji komfort i spokój. Poza
tym on sam mógł tam nawet spać, by móc być ciągle przy niej.
Porobiono
jej rutynowe badania i te bardziej specjalistyczne. Była w dobrej formie
fizycznej, co ucieszyło lekarza.
- Jest pani silna – mówił. – Guz nie daje
jeszcze widocznych objawów osłabienia, bo jest zbyt mały. To zdecydowanie dobra
wiadomość. Zaczniemy jutro o ósmej rano. Zabieg nie powinien trwać dłużej niż
dwie godziny. Chcę też panią uprzedzić, że podczas niego wszczepimy implant
menopauzy. On pozwoli na wyrównanie poziomu hormonów po operacji. Chce pani
jeszcze o coś zapytać?
- Tak. Czy po wszczepieniu tego implantu będę
mogła mieć dzieci? Mamy zamiar się pobrać i marzymy o dzieciach.
- Proszę się nie niepokoić. Kobiety nawet po
podwójnej mastektomii są w stanie zajść w ciążę i urodzić zdrowe dziecko.
Uspokoił
ją tym zapewnieniem. Ścisnęła Markowi rękę i z miłością spojrzała mu w oczy.
- W takim razie jestem gotowa.
Na noc
został w klinice. Wiedział, że gdyby pojechał do domu samotność i rozpacz nie
pozwoliłyby jej zasnąć. Ułożył się obok niej na szpitalnym łóżku i tulił ją w
ramionach aż zapadła w sen. Chciał wierzyć, że zabieg się powiedzie, a ona
wyjdzie zwycięsko z tej nierównej walki.
O siódmej
trzydzieści wszedł anestezjolog i pielęgniarka. Zaczęto ją przygotowywać.
Anestezjolog wyjaśnił jej, że zabieg odbędzie się przy pełnym znieczuleniu i
nie będzie nic czuła. Pielęgniarka umieściła w jej żyle kaniulę dożylną, przez
którą wstrzyknęła jakiś środek uspokajający.
- To panią trochę rozluźni i odpręży –
uśmiechnęła się do Uli klepiąc ją po dłoni. – Za chwilę zabierzemy panią na
salę operacyjną.
Zostali
sami. Przytulił ją jeszcze mocno i z miłością ucałował jej usta.
- Będę tu na ciebie czekał. Bardzo cię kocham.
Wiem, że jesteś dzielna i przebrniesz przez to. Trzymaj się maleńka.
- Nigdzie nie odejdziesz? – spytała
płaczliwie. – Będziesz tu cały czas?
- Nigdzie się stąd nie ruszam i jak tylko
wybudzisz się z narkozy zobaczysz mnie przy sobie.
Szedł obok
jadącego łóżka i trzymał ją mocno za rękę. Przed salą operacyjną pocałował ją
ostatni raz. Kiedy zamknęły się za nią drzwi dał upust emocjom i rozpłakał się
jak dziecko. Po kilku minutach uspokoił się jednak. Musiał być silny. Dla niej.
Wyszedł na zewnątrz. Powinien zjeść jakieś śniadanie a przede wszystkim
zadzwonić do ojca. Zastępował go w firmie na czas rekonwalescencji Uli.
- Cześć tato – przywitał się jak tylko
usłyszał w słuchawce jego głos. – Wszystko w porządku?
- W porządku. Na razie nic się nie dzieje.
Lepiej powiedz jak Ula.
- Właśnie ją zabrano na zabieg. Lekarz mówił,
że nie potrwa dłużej jak dwie godziny. Jest dobrej myśli. Ja też. Głęboko
wierzę, że z tego wyjdzie, choć ona sama jest przerażona i ciągle płacze.
- No nie ma się co dziwić. Jest przecież młoda
i już obarczona taką straszną chorobą. Chcemy przyjechać do niej z mamą jutro.
Mam nadzieję, że trochę dojdzie do siebie po zabiegu. A Józef wie, że dzisiaj
ją operują?
- Wie, ale do niego zadzwonię jak będzie już
po wszystkim i jak będę miał jakieś wiadomości.
- Ucałuj ją od nas i powiedz, że mocno
trzymamy za nią kciuki. Firmą nie zawracaj sobie głowy. Uruchomiłem Sebastiana
i Adama. Jest dobrze. Zostanę tyle ile będzie trzeba.
- Dzięki tato. Jestem ci naprawdę wdzięczny.
Rozłączył
rozmowę i odetchnął głęboko mroźnym powietrzem. Przetarł dłonią twarz i rozejrzał
się dokoła. Pamiętał, że gdzieś w pobliżu jest jakaś knajpka, w której można
było coś zjeść. Wolno ruszył przed siebie.
Część 2
Najedzony
wrócił do szpitala i usiadł przed salą operacyjną. Zza drzwi nie dochodził
żaden dźwięk. Nawet nie było nikogo, kogo mógł zapytać, czy długo to jeszcze
potrwa. Nie pozostało mu nic innego jak tylko uzbroić się w cierpliwość. W całe
pokłady cierpliwości. Zerknął na zegarek. Jeśli lekarz prawidłowo przewidział
czas zabiegu i jeśli nie było żadnych komplikacji, to powinni ją wywieźć za
dwadzieścia minut. Splótł nerwowo palce. To czekanie wykańczało go. Usłyszał
odgłos kroków i nerwowo podniósł się z fotela z napięciem wpatrując się w
szklane drzwi. Zobaczył znanego mu już lekarza i podszedł do niego.
- No i co panie doktorze? Wszystko dobrze?
Lekarz
obrzucił go zmęczonym spojrzeniem.
- Sama operacja przebiegła dobrze. Niestety
wbrew temu, co wcześniej zakładałem, że usuniemy tylko guz ze sporym marginesem,
nie udało nam się oszczędzić piersi. Dopiero, kiedy ją otworzyłem zobaczyłem
liczne nacieki spowodowane przez nowotwór. Musieliśmy wykonać pełną mastektomię
i usunąć pierś. Dzięki temu zapobiegliśmy rozrostowi guza. Usunęliśmy też węzły
chłonne, w których na szczęście nie było przerzutów. Pańska narzeczona nie jest
jeszcze tego świadoma i należy delikatnie jej o tym powiedzieć. Jak tylko
przewiozą ją na salę i wybudzi się do końca, porozmawiam z nią o tym. Za chwilę
powinna być już w pokoju.
Lekarz
oddalił się zostawiając na środku korytarza wstrząśniętego tymi informacjami
Marka. Bardzo obawiał się jej reakcji. Chciał, żeby przyjęła to spokojnie i
przede wszystkim zrozumiała, że usunięcie piersi w takim przypadku było
koniecznością. Z drugiej strony znał już ją dobrze i przeczuwał najbardziej
prawdopodobny scenariusz. Znowu będzie płakać, a on będzie musiał zrobić
wszystko, żeby ją uspokoić.
Przez
drzwi wyjechał wózek. Podszedł do niego i ujął jej dłoń cicho szeptając jej
imię. Otworzyła ciężkie powieki. Była jeszcze otumaniona narkozą i mocno
zdezorientowana.
- Marek… - powiedziała niemal bezgłośnie.
- Jestem skarbie. Cały czas jestem.
Przeniesiono
ją na łóżko i podpięto kroplówkę ze środkiem przeciwbólowym. Po chwili wszedł
lekarz. Poklepał ją delikatnie po twarzy.
- Proszę się obudzić pani Urszulo. Już po
zabiegu.
Powoli
dochodziła do siebie. Upłynęło kilkanaście minut nim spojrzała na świat
przytomniej. Lekarz uśmiechnął się do niej.
- Rozumie pani sens słów, które wypowiadam? – spytał.
Pokiwała głową.
- Rozumiem… Już po wszystkim? Wycięliście
wszystko?
Lekarz
przysiadł na brzegu łóżka i ujął jej dłoń.
- Niestety pani Urszulo, musieliśmy usunąć całą
pierś. Nie mieliśmy wyboru, bo guz zaczął naciekać. Tak było bezpieczniej. Gdybyśmy
wycięli tylko jego, chemioterapia mogłaby nie poradzić sobie ze zwalczeniem
pozostawionych komórek nowotworowych, a to oznaczałoby duże prawdopodobieństwo
wznowy. Teraz mamy niemal stuprocentową pewność, że pozbyliśmy się go raz na
zawsze. Oczywiście chemię musi pani przejść. To da dodatkową gwarancję. Teraz powinna
się pani wziąć w garść i zacząć zdrowieć. Zostawię państwa samych. Zajrzę
wieczorem. Gdyby działo się coś niepokojącego proszę wezwać pielęgniarkę.
Po wyjściu
chirurga rozpłakała się rozpaczliwie. Ujął jej dłonie i przycisnął do ust.
- Nie płacz skarbie. Wiesz, że musieli tak
postąpić. Inaczej nie miałabyś żadnej szansy a rak dałby przerzuty.
- Czy ty nie rozumiesz? Okaleczono mnie.
Pozbawiono atrybutu kobiecości. Nie jestem już kobietą. Jestem wybrakowanym czymś.
Nie mam piersi. Jak ja będę żyć bez niej? Jak będę karmić dziecko, które chcę
urodzić? Jak?
Płakała
tak rozpaczliwie, że aż zachłystywała się łzami. Był bezradny wobec tej
rozpaczy. Próbował ją pocieszać.
- Ula, proszę cię uspokój się. Boję się, że z
tego płaczu popękają ci szwy. Wiele kobiet żyje bez piersi. Pogodziły się z
losem i prowadzą szczęśliwe życie. Z tobą też tak będzie. Musisz się tylko z
tym oswoić. Masz jeszcze drugą, bardzo piękną pierś. Miałaś tylko jedną
możliwość do wyboru. Chyba lepiej nie mieć piersi i żyć, niż umrzeć z nią,
prawda? Ja chcę żebyś żyła dla mnie i dla naszych dzieci, które przyjdą na
świat i nie obchodzi mnie, czy będziesz miała piersi, czy nie. Zawsze potem
można pomyśleć o implancie. Nie płacz już, bo ja jestem szczęśliwy, że to tak
właśnie się skończyło nawet kosztem poświęcenia jednego z tych cudów.
- Łatwo ci mówić, – szlochała - to nie tobie
obcięto część ciała.
- Myślisz, że jest mi łatwo? Nawet nie wiesz
jak bardzo chciałbym wziąć na siebie cały twój ból, żebyś nie musiała tak
cierpieć. Mnie to też boli Ula i proszę cię nie rób ze mnie nieczułego faceta,
bo takim nie jestem i dobrze o tym wiesz.
- Przepraszam. Jestem zła sama na siebie.
Jestem zła na raka. To z tej złości mówię te wszystkie przykre rzeczy. Wybacz
mi.
- Już dobrze. Spróbuj się trochę przespać. Za
kilka godzin inaczej spojrzysz na to wszystko. Rozmawiałem z ojcem. Bardzo chcą
cię odwiedzić jutro, ale jeśli nie czujesz się na siłach to zadzwonię i
odmówię.
- Nie, nie… To bardzo miło z ich strony. Jutro
na pewno poczuję się już znacznie lepiej. Dzisiaj jestem chyba w szoku i mam
chaos w głowie.
Podniósł
się z krzesła i ucałował jej czoło.
- Za chwilę przyjdę skarbie. Na korytarzu
widziałem automat z kawą. Kupię i przy okazji zadzwonię do Rysiowa i uspokoję
tatę.
Kiedy
wrócił, spała. Dopił kawę i też się położył, chociaż nie potrafił zasnąć.
Właściwie to spodziewał się z jej strony tej wielkiej rozpaczy i nie sądził, że
zbyt łatwo pogodzi się z utratą piersi. Było mu jej strasznie żal. On sam
odczuwał niemal fizyczny ból, gdy patrzył na jej łzy. Obiecywał jej po pokazie,
że już nigdy nie pozwoli jej płakać, ale czegoś tak potwornego nie brał nawet
pod uwagę. Teraz najważniejsze, żeby miała spokój, wyciszyła emocje i powoli
przyzwyczajała się do nowej sytuacji. Czekała ją jeszcze chemia. Słyszał różne
rzeczy o tym jak ludzie ciężko ją przechodzą, jak tracą włosy, brwi i rzęsy.
Czy ona będzie potrafiła to wszystko znieść? Przymknął powieki. – Panie Boże jeśli istniejesz, nie pozwól jej
tak cierpieć.
Jednak
zasnął. Było już dobrze po szesnastej, gdy obudził go przeciągły jęk. Zerwał
się na równe nogi i podszedł do łóżka Uli. Pochylił się nad nią gładząc jej
włosy.
- Kochanie, co ci jest? Boli cię coś?
- Marek, zrób coś. Niech mi dadzą jakiś środek
przeciwbólowy. Tak bardzo boli mnie prawa połowa ciała. Boli mnie rana, ręka a
najgorzej plecy. Dlaczego to tak boli. Nie mogę tego znieść.
Pognał do
dyżurki pielęgniarek jak błyskawica. Poprosił, by dano jej coś na złagodzenie
bólu. Po chwili zjawiła się pielęgniarka niosąc worek z kroplówką zawierającą
środek przeciwbólowy. Za nią wszedł lekarz.
- Panie doktorze, dlaczego ona tak cierpi?
- Wiem, że ją boli. To normalne po takiej
rozległej operacji. Teraz po odjęciu piersi jej ciało musi się zregenerować.
Wypełnić ten brak i jak najlepiej zniwelować stratę. Za kilka dni będzie lepiej
a do tego czasu utrzymamy ją na środkach przeciwbólowych.
Następnego
dnia późnym popołudniem przyjechali Dobrzańscy. Przywitali się z nią niezwykle
serdecznie. Helena przysiadła obok niej na łóżku i spytała z troską.
- Bardzo cię boli Uleńko?
- Bardzo. Gdyby nie kroplówki nie potrafiłabym
znieść tego bólu. Całe szczęście jest Marek i zawsze reaguje, gdy ból się
nasila. Gdyby nie on, naprawdę nie wiem jak zniosłabym to wszystko – zalśniły
jej w oczach łzy.
- Nie płacz kochanie – Helena pogładziła jej
dłoń. - Teraz będzie już tylko lepiej, a ty będziesz zdrowieć. Musisz walczyć i
zacząć myśleć pozytywnie. Postawiłaś na nogi firmę, choć była bliska zapaści.
Potraktuj swoje ciało jak ją. Nie pozwól, żeby ból rządził twoją wolą, żeby
zdominował ci umysł. Urodziłaś się wojowniczką, a takie osoby nie poddają się
łatwo. Jesteś przecież taka dzielna. Krzysztof będzie zastępował Marka tak
długo jak będzie trzeba. Będziesz miała wsparcie i w nim i w nas.
Była
wdzięczna Helenie za te słowa. Spowodowały, że poczuła się lepiej. Krzysztof
też pocieszał ją jak mógł.
- Jesteś naszą małą bohaterką Ula, a bohaterowie
nigdy nie rezygnują z walki. Dałaś radę z firmą, dasz i z tym paskudztwem.
Jestem o tym święcie przekonany.
Dwa dni
później Marek przywiózł z Rysiowa Józefa i rodzeństwo Uli. Józef rozkleił się
zupełnie podobnie jak mała Betti. Teraz to Ula musiała ich pocieszać.
- Nie płaczcie, bo jeszcze nie umieram. Nie
pozwolę, żeby choroba mnie zdominowała. Wezmę chemioterapię i wyzdrowieję. Tak
sobie postanowiłam.
Mówiła
tak, choć w środku przeżywała katusze. Jej dusza wyła ze strachu, bezsilności i
beznadziei. Miała świadomość, że za chwilę zdejmą jej bandaż na dobre i
najbardziej obawiała się widoku pod nim. Wprawdzie do tej pory każdego dnia
odwijano ją z niego i robiono świeże opatrunki. Z miejsca, w którym była kiedyś
pierś wystawały dwa dreny, które każdorazowo oczyszczano, bo musiały być
drożne. Nawet bała się zerkać na to miejsce. Chyba nie była jeszcze gotowa,
żeby zobaczyć skutki tej operacji.
Po
dziesięciu dniach wyciągnięto dreny i wypisano ją. Pokazano jak ma zmieniać
opatrunki. Od teraz będzie musiała stawić temu czoła i poradzić sobie z nimi
sama. Dostała skierowanie na chemię. Dwa razy w tygodniu miała przyjeżdżać do
kliniki. Bała się przyszłości. Nie wiedziała, co los ma dla niej jeszcze w
zanadrzu. Postanowiła być silna dla siebie i dla Marka, choć zdawała sobie
sprawę, jak bardzo może być to trudne.
Przyjechał
po nią w dniu wypisu. Dzień wcześniej wysprzątał cały dom. Zmienił pościel. W
aptece zaopatrzył się we wszystko, co miało być potrzebne. Pomógł jej się ubrać
i usadził ją na wózku. Ze szczęśliwą miną wyjechał z nią na parking.
Zachłysnęła się tym mroźnym, ostrym powietrzem i zaczęła kasłać. Zaniepokoił
się.
- To nic… To to świeże powietrze – uspokoiła
go. – Zaraz się przyzwyczaję.
W domu
pokazał jej te wszystkie zakupione w aptece rzeczy.
- Już nie będziesz musiała się owijać
bandażem. Spójrz jakie kupiłem duże opatrunki. Są na pewno wygodniejsze i łatwe
do przyklejenia na ranę. Zobaczysz jak szybko się zagoi.
Nie
podzielała jego optymizmu. Tak naprawdę to nie oglądała jeszcze swojej blizny.
Dzisiaj zobaczy ją po raz pierwszy. Czy będzie potrafiła znieść ten widok?
Wieczorem
poszła do łazienki i zamknęła się w niej na klucz. Marek dobijał się wprawdzie
nie chcąc, żeby była w niej sama. Deklarował, że pomoże jej zmienić opatrunek,
ale nie zgodziła się.
- Nie Marek, ja nie chcę, żebyś mnie oglądał.
Nie jestem jeszcze gotowa. Uszanuj to.
- No dobrze, jak wolisz, ale gdybyś
potrzebowała mojej pomocy, to zawołaj – zrezygnowany odszedł od łazienkowych
drzwi.
Powoli
odwinęła bandaż i stanęła przed lustrem z opuszczoną głową. Musiała odważyć
się, żeby spojrzeć. Zacisnęła zęby i powoli podniosła powieki. Widok jaki
ujrzała wstrząsnął nią. Zamiast piersi miała miejsce przecięte rozległą blizną
i dwa dopiero zabliźniające się miejsca po drenach. Ciało w tym miejscu nie
było jedną, gładką płaszczyzną i wyglądało jak pole krwawej bitwy. Rozpłakała
się. Za żadne skarby nigdy nie pokaże tego Markowi. Już nie jest stuprocentową
kobietą, ale tym czymś, czego nie potrafiła nawet nazwać. Rozebrała się do końca
i weszła pod prysznic. On pozwolił zmyć z niej ten szpitalny zapach. Po kąpieli
przemyła ranę środkiem odkażającym. Nałożyła maść, która miała przyspieszyć jej
gojenie i nakleiła plaster. Wyszła z łazienki w grubej, flanelowej piżamie. W
niej czuła się pewniej niż w cienkiej, jedwabnej, prześwitującej koszulce.
Marek obrzucił ją zdumionym spojrzeniem, ale nie skomentował. Postawił przed
nią talerz z pachnącym ziołami spaghetti i szklankę z herbatą.
- Proszę kochanie. Zjedz trochę a później się
położysz. Ja wyskoczę jeszcze na miasto i zrobię jakieś zakupy, bo wczoraj już
nie zdążyłem. Pościelę ci w salonie. Przynajmniej będziesz mogła pooglądać
telewizję.
Życie
nabrało cech normalności. Marek wrócił do pracy, ona nie. Nie była gotowa na
rozmowy z koleżankami o jej chorobie. Jednak najbardziej obawiała się ich
współczujących spojrzeń. Najpierw sama musi oswoić się z tym, by potem móc bez
skrępowania o tym rozmawiać. Bez skrępowania? Nie sądziła, żeby kiedykolwiek
mogła rozmawiać o swoim raku bez skrępowania. Tak czy siak, została w domu. Na
bliznę spoglądała tylko, gdy robiła sobie opatrunki. Zazwyczaj stawała przed
lustrem rozebrana do połowy i ustawiała się tak, żeby widzieć tylko swoją lewą stronę.
Wtedy przynajmniej chociaż przez chwilę mogła poczuć się prawdziwą kobietą. Nie
miała pojęcia czy nadejdzie kiedyś taki moment, że przełamie się i pozwoli
Markowi obejrzeć swoje rany. Na razie nie dopuszczała do takich sytuacji. Kiedy
kładli się spać wtulała się w niego jak zwykła to czynić do tej pory, ale nie
pozwalała na nic więcej. Cierpiała. On również. Wiele razy skarżył się, że nie
chce mu zaufać tak jak ufała mu dotychczas. Płakała wtedy bezradnie i
przepraszała go po dziesięć razy. Kapitulował. Nie mógł znieść widoku tych
strumieni łez toczących się z jej oczu.
Po
tygodniu zaczęła chemię. Zawiózł ją do kliniki na onkologię. Musiał być z nią.
Nie chciał jej zostawiać samej. Zniosła ją bardzo źle. Była słaba i
wymiotowała. Nie była w stanie iść. Na rękach zaniósł ją do samochodu. Podsunął
jej kilka foliowych woreczków na wypadek gdyby znowu złapały ją torsje. Nogi
odmawiały jej posłuszeństwa. Leciała mu dosłownie przez ręce. To była dopiero
pierwsza dawka. Martwił się jak zniesie następne.
Zaczęły
wypadać jej włosy. Z rozpaczą ciągnęła ich długie pasma i wrzucała do worka na
śmieci. Któregoś dnia Marek wrócił z pracy i zastał ją siedzącą na kanapie w
salonie i bezmyślnie wpatrującą się w zawartość kosza. Na głowie miała
zawiązaną chustkę. Z przerażeniem spojrzał na nią. Podszedł i potrząsnął ją
lekko.
- Kochanie, co ty zrobiłaś? – spojrzała mu w
oczy ze smutkiem.
- Wyszłam przed orkiestrę. Zamiast czekać, aż
same wypadną ogoliłam głowę. Tak jest lepiej. - Przytulił ją mocno.
- Tak strasznie mi przykro, że musisz
przechodzić przez to piekło.
- Kupisz mi jakąś perukę?
- Kupię ci cały stos peruk – zapewnił.
- Marek? Czy ty mnie jeszcze kochasz?
- Oczywiście, że kocham. Jak możesz nawet o to
pytać? Nic się nie zmieniło skarbie. Ciągle kocham cię jak wariat.
- Nawet bez tej piersi? - upewniała się.
- Nawet jakbyś była płaska jak deska to
niczego nie zmieni.
Poczuła
jak jego dłoń gładzi jej plecy a potem wsuwa się pod bluzę od piżamy i
zesztywniała w momencie. Wstrzymała oddech.
- Ula, śpisz? – mruknął. Przytulił ją mocniej
do siebie. Miał erekcję i już wiedziała, że jej pragnie. Ona też pragnęła.
Pragnęła z całej duszy.
- Bardzo mi ciebie brakuje – wyszeptał całując
jej usta.
Splotła
ramiona na piersiach a raczej na jednej piersi. Wzbierała w niej nienawiść do
samej siebie za to, że była tak ohydnie okaleczona, za swoją bezsilność i za
ten paniczny strach.
- Ulaaa – kolejny raz usłyszała jego szept.
Jak oparzona zerwała się z łóżka.
- Przepraszam. Nie mogę. Proszę cię zostaw
mnie. Daj mi spokój!
Zanosząc
się płaczem wybiegła z sypialni wprost do łazienki i zamknęła ją na klucz. Weszła
do kabiny i zasunęła ją szczelnie za sobą. Odkręciła wodę. Jej szum pozwolił
zagłuszyć to dramatyczne łkanie.
Część 3
Zdezorientowany
jej wybuchem Marek stał przed drzwiami łazienki i prosił.
- Kochanie otwórz. Strasznie cię przepraszam.
Jeśli nie masz na to ochoty do niczego nie będę cię zmuszał. Bardzo cię pragnę,
ale uszanuję fakt, że nie jesteś jeszcze gotowa.
Im dłużej
prosił tym bardziej zanosiła się płaczem. Miała świadomość jak bardzo krzywdzi
Marka. Marka, dla którego była całym światem i który ją kochał. Nie potrafiła
przezwyciężyć w sobie tego lęku i wstydu. Obwiniała swoje ciało, że tak po
prostu, bez żadnego ostrzeżenia zachorowało i to tak ciężko. Nienawidziła go. Ono
nie było już czymś, co należało do niej, to już nie była ona.
Przekręciła
klucz w zamku i stanęła przed nim z opuszczoną głową. Wciąż płakała. Odgarnął
jej włosy z twarzy i przytulił ją.
- Nie możesz się tak zadręczać skarbie. Musisz
nabrać do tego dystansu. Musisz to zaakceptować, bo w przeciwnym razie to cię
zniszczy psychicznie. Chodź. Idziemy spać.
Wzięła
pierwszą serię zabiegów. Jej organizm nie potrafił przyzwyczaić się do chemioterapii.
Wyniki badań miała dobre, ale za każdym razem wymiotowała i była słaba.
Przybyło jej ładnych parę kilogramów, jednak ta nadwaga była spowodowana
chemią. Nie utyła od jedzenia, bo po każdym zabiegu przez kilka dni nie
potrafiła nic przełknąć. To był obrzęk, który zaatakował całe jej ciało. Nie
mogła na siebie patrzeć. Wszystkie lustra w domu zasłoniła ręcznikami.
Zostawiła tylko jedno małe w łazience, żeby Marek miał się jak ogolić. Czuła do
siebie wstręt.
Marek
zdawał się tego nie zauważać, ale czasem przyłapywała go jak jej się przygląda
i jak bardzo przerażony jest tym widokiem.
Którejś
nocy obudziło go światło sączące się z salonu przez niedomknięte drzwi
sypialni. Spojrzał na zegar wskazujący pierwszą w nocy. Zarejestrował brak Uli
obok siebie. Wstał i cicho otworzył drzwi. Była w salonie. Pośpiesznie pakowała
sporą walizkę. Stanął przerażony.
- Ula…, co ty robisz? Po co pakujesz te
wszystkie rzeczy? Jest środek nocy…
- Wyprowadzam się – rzuciła krótko.
- Jak to wyprowadzasz się? Dokąd?
- Do Rysiowa – wrzuciła jakąś bluzkę do
walizki i spojrzała mu w oczy. – Przepraszam cię Marek, ale nie mogę już dłużej
z tobą być. Jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, ale ja nie
nadaję się już ani na dziewczynę, ani na żonę dla żadnego mężczyzny. Ty
zasługujesz na same dobre rzeczy. Zasługujesz na zdrową, silną kobietę, która
obdarzy cię zdrowym potomstwem. Ja nie mogę ci tego dać.
Czuła, że
ta choroba ją zmieniła. Zamiast miłej, uprzejmej i zawsze łagodnej Uli wyrastał
w niej potwór. Bezpardonowy, obcesowy, nieznośny, gruboskórny potwór, który
coraz bardziej zamykał się w sobie i mroczniał. Bliskość Marka niczego nie
ułatwiała. Im bardziej jej pragnęła, tym bardziej starała się zdusić w sobie tę
chęć. Miała wrażenie, że nie zasługuje na jego miłość, nie zasługuje na jego poświęcenie.
Powinna być sama tylko ze swoim wstrętnym ciałem, którego nikt nie powinien
oglądać i dotykać. Marek był zbyt dobry, zbyt wrażliwy, zbyt piękny. Nie
zasłużył sobie na taki los. Nie mogła dłużej męczyć go swoim widokiem dlatego
postanowiła odejść.
- Na litość boską, Ula. Przecież za niespełna
dwa miesiące mamy się pobrać. Wszystko jest już ustalone i załatwione. Nie
możesz odejść.
Nie miała
pojęcia, dlaczego tak bardzo obstaje przy tym ślubie. Dlaczego jest taki uparty.
Jej klatka piersiowa wyglądała jak dzieło jakiegoś szalonego nożownika i z
pewnością nie była miłym widokiem dla żadnego mężczyzny. Ciągle w głowie
kołatały jej wielokrotnie wypowiadane słowa Marka "moje dwa cudowne
skarby, moje śliczności”. On rzeczywiście uwielbiał te piersi. Jeśli teraz
pozostała tylko jedna z nich, to tak jakby nie pozostało nic. A skoro nic, to
po co nalega na ten ślub…
- Kocham cię – doszły do niej jego cicho
wypowiedziane słowa. – Za dwa miesiące całkiem wydobrzejesz i pobierzemy się.
- Po co? Po co chcesz się ze mną ożenić? Jeśli
robisz to z litości, to daruj sobie. Nie potrzebuję jej.
Stał
naprzeciw niej z opuszczonymi bezradnie rękami. W oczach lśniły mu łzy.
- Jesteś niesprawiedliwa Ula. Ja już nie daję
rady. Zmieniłaś się. Stałaś się złośliwa, nieprzystępna i zrzędliwa. Jestem
bezsilny, bo czegokolwiek nie zrobię, wszystko jest źle. To nie może tak być.
- No jasne. Co ty możesz wiedzieć o
bezsilności, o niemocy, o stracie i o wstręcie jaki można czuć do samej siebie
– wyrzuciła z siebie jednym tchem i kolejny raz rozpłakała się. – Nic o tym nie
wiesz!
Złapał ją
za ramiona i silnie potrząsnął.
- Ula! Do jasnej cholery! – krzyknął. –
Przecież jesteś mądrą kobietą! Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że świat nie
kręci się wokół ciebie i nieszczęścia, które przeżywasz?! Świat nie kręci się
wokół twoich piersi?! Jednej z nich nie masz. To potworne i nie będę
zaprzeczał, ale mimo, że były śliczne, jędrne i kształtne, ja nie w nich się zakochałem.
Pokochałem ciebie, bo masz piękną duszę. Pokochałem ciebie za twoje wspaniałe
wnętrze, za twoją spontaniczność, mądrość i wielkie serce zdolne wybaczyć
największe świństwo. Kocham cię nadal mocno i szczerze, ale muszę mieć pewność,
że i ty czujesz podobnie. Jeśli spojrzysz mi w oczy i powiesz otwarcie, że mnie
nie kochasz, pomogę ci się spakować i zawiozę do Rysiowa, a potem skończę ze
sobą.
Jak
zahipnotyzowana wpatrywała się w jego oczy. Była wstrząśnięta tym, co usłyszała
na końcu. Osunął się przed nią na kolana i przytulił się do jej nóg.
- Nie opuszczaj mnie Ula. Nie dam rady bez
ciebie żyć. Pójdziemy do psychologa. On ci pomoże uporać się z tymi lękami.
Pozwól sobie pomóc - wstał z kolan i otulił ją ramionami. – Nie zamykaj się dla
świata. Nie zamykaj się przede mną, bo ja nie wiem jak z tym walczyć. To
zaczyna mnie przerastać - przytulił się do jej ust i nie przestając jej całować
odpinał powoli guziki piżamy. Delikatnie dotknął blizn i przeniósł na nie usta.
Płakała. Nie
miała siły protestować. Pozwoliła mu na wszystko mimo, że nadal czuła ogromny
wstyd. To był jednak pierwszy krok do uleczenia własnej duszy.
Ta noc
była przełomowa dla nich obojga. Nie był jej potrzebny psycholog, bo Marek
okazał się najlepszym psychologiem na świecie. Wierzyła, że od teraz będzie już
wszystko dobrze. Jej ciało oszukało ją, ale dzięki Markowi zapanowała nad nim.
Z biegiem czasu blizna mocno zbladła i chociaż nadal była widoczna, to nie
wprawiała jej już w taki przygnębiający nastrój. Lustra w mieszkaniu lśniły
blaskiem odbijając jego wnętrze, bo pościągała z nich ręczniki. Wyglądała i
czuła się znacznie lepiej. Wreszcie powrócił jej dawny wizerunek. Znowu była
szczupła i zgrabna. Opuchlizna zniknęła a włosy odrosły gęściejsze i z
miedzianym połyskiem. Teraz nosiła krótką, twarzową fryzurkę.
Często jeździli
na kontrolę do kliniki. Wyniki badań potwierdzały, że wszystko jest już w
porządku, jednak leki brała nadal. Lekarz, który ją operował uświadomił jej, że
dopiero po pięciu latach można mieć prawie całkowitą pewność, że rak nie
powróci. Czuła się świetnie i nie dopuszczała nawet takiej myśli do głowy.
Wróciła do
pracy. Brakowało jej tego gwaru i szumu na korytarzach firmy. Brakowało jej
koleżanek. Wbrew jej obawom przyjęły ją bardzo serdecznie. O nic nie pytały i
zachowywały się względem niej normalnie. Była im wdzięczna.
Na razie
nosiła protezę, ale coraz częściej myślała o implancie piersi. Proteza nie była
wygodna. Czasem ją uwierała. Wracała do domu i pierwsze co robiła, to pozbywała
się jej.
Któregoś
dnia wszedł do jej gabinetu Marek z ogromnym pudłem. Przekręcił w zamku klucz i
uśmiechnął się do niej tajemniczo. Zdziwiona spojrzała na niego a potem na
pudło, które dzierżył w dłoniach.
- A co ty się tak skradasz i po co zamykasz
drzwi na klucz?
- Mam coś dla ciebie. Musisz przymierzyć, dlatego
zamknąłem drzwi. Spójrz - otworzył wieko. Jej oczom ukazało się mnóstwo
biustonoszy w różnych kolorach.
- To od Pshemko. Bał się tu przyjść osobiście,
bo nie chciał, żebyś poczuła się skrępowana. Zaprojektował dla ciebie idealny
biustonosz. Jedna z miseczek jest tak usztywniona, że nie będziesz potrzebowała
nosić już tej niewygodnej protezy. Wyściółka jest mięciutka i na pewno nie
porani ci skóry. Rozmiar jest twój, bo dałem mu na wzór jeden z twoich
staników. Przymierzaj. Nikt nie przyjdzie, bo uprzedziłem też Dorotę.
Pasowały
jak ulał. Nic jej nie uwierało. Nic nie gniotło. Uśmiechnęła się do niego
promiennie.
- Zaraz pójdę i osobiście podziękuję mu za tę
niespodziankę i za jego delikatność.
- A ja mam jeszcze jedną dobrą wiadomość.
Załatwiłem wizytę w klinice doktora Szczytniewskiego. Zrekonstruuje ci pierś,
ale już po naszym ślubie. To inwazyjny zabieg i mogłoby się nie zdążyć wygoić.
Potem jak wszystko będzie w porządku to zrobią jeszcze brodawkę. Byłem
zdziwiony, gdy okazało się, że ją wytatuują. Będziesz miała obie piersi
kochanie.
Przytuliła
się do niego mocno.
- Bardzo cię kocham. Jesteś najlepszym
człowiekiem jakiego znam. Chodźmy do Pshemko razem. Ucieszy się.
Tydzień po
tej rozmowie pojechali do Wilanowa, gdzie mieściła się klinika doktora Szczytniewskiego.
On sam przywitał się z nimi serdecznie i poprosił, żeby usiedli.
- Z rozmowy telefonicznej wiem, że chodzi o
rekonstrukcję piersi po mastektomii. Mają państwo ze sobą wypis ze szpitala? -
Ula podała mu plik kartek.
- Tu jest wszystko od diagnozy po opis
zabiegu. Proszę.
Lekarz
przestudiował dokumenty i poprosił, by Ula rozebrała się do połowy. Zbadał ją
dokładnie i rzekł.
- Zwykle kobiety decydują się na sztuczny
implant, ale zdarzają się powikłania typu, że może się przemieścić lub pęknąć.
Jest też metoda, która pozwala wypełnić przestrzeń pod przyszłą pierś własną
tkanką tłuszczową. Pobieramy ją z fałdów brzucha. Pani jest jednak dość
szczupła i nie za bardzo jest z czego pobrać. W takich wypadkach wykorzystujemy
mięsień najszerszy grzbietu i skórę z pleców. Przenosimy go na miejsce
usuniętej piersi a przestrzeń między nim a klatką piersiową uzupełniamy
sztucznym implantem lub własną tkanką pacjenta. Pani nie ma dużych piersi. To
rozmiar duże „B” i myślę, że niewiele trzeba będzie pobrać tkanki tłuszczowej,
żeby osiągnąć symetrię w stosunku do lewej piersi. Pobierzemy ją z pośladków.
Ta metoda jest idealna dla szczupłych kobiet. Charakteryzuje się małą ilością
komplikacji, stosunkowo szybką rekonwalescencją i bardzo dobrymi wynikami
kosmetycznymi. Co pani o tym myśli?
- Myślę, że zdecyduję się na tę drugą metodę.
Bardzo się wycierpiałam po mastektomii i mam nadzieję, że nie będę przeżywać
już takiego bólu jak wtedy.
- Wie pani, ból jest zawsze. Na pewno przez co
najmniej 72 godziny po zabiegu, ale wspomożemy panią. Mamy środki przeciwbólowe
najnowszej generacji, które doskonale uśmierzają ból. Będzie dobrze. Ja wpisuję
panią na koniec września. Dwudziesty ósmy września. Proszę przyjść na siódmą
rano i być na czczo. Dzień wcześniej do godziny dwunastej w południe można
zjeść ostatni posiłek przed zabiegiem. Tu na miejscu zrobimy jeszcze szybciutko
podstawowe badania i będziemy operować.
Wyszła z
gabinetu lekarza szczęśliwa. Już niedługo nie będzie musiała się wstydzić tej
szpecącej jej ciało blizny. Koniec jej męki. Przytuliła się do ramienia Marka.
Uśmiechnął się.
- Zadowolona?
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Pójdziemy na
zapiekanki? Głodna jestem.
- Pójdziemy. Może do czasu zabiegu trochę
przytyjesz, żeby mieli skąd pobrać ci trochę tłuszczu - rozchichotał się na
widok jej miny. – No rozchmurz się. To był tylko żart.
Zapiekanki
pachniały bosko. Z przyjemnością wbiła zęby w chrupiącą, ciepłą bułkę szczodrze
polaną keczupem.
- Mmm… pycha. Dawno ich nie jedliśmy. Jestem
taka głodna, że chętnie zjadłabym dwie.
- Mówisz serio? – pokiwała twierdząco głową. –
W takim razie wrócę i kupię jeszcze jedną. Zjemy w parku.
Pochłonęła
obie buły bez mrugnięcia okiem. Cieszył się, że dopisuje jej apetyt. Po tej
chemii nie miała go wcale i tylko od czasu do czasu skubnęła coś z talerza.
Jednak wieczorem poczuła się źle. Zebrało ją na wymioty. Zaniepokoił się. Dawno
już się nie zdarzały. Wymęczyły ją te torsje.
- Chyba jednak nie powinnam była zjeść aż
tyle. Może one były nieświeże?
- Ula, przecież też je jadłem a mnie nic nie
jest.
Następnego
dnia rano znowu wymiotowała. Kręciło jej się w głowie i była słaba. Nie
zbagatelizował tych objawów i zawiózł ją do kliniki, w której przeszła
mastektomię. Zabrano ją na badania. Kiedy zasiedli w gabinecie lekarza, który
miał ich wyniki, on uśmiechnął się do nich i rzekł.
- Proszę odetchnąć, to nie nawrót raka. Jest
pani w drugim miesiącu ciąży. Gratuluję.
Zatkało
ich. Nie spodziewali się takich wiadomości. Wreszcie Marek wstał i wzruszony uścisnął
lekarzowi dłoń.
- Bardzo panu dziękujemy. To najlepsza
wiadomość jaką mogliśmy otrzymać, prawda kochanie?
Już po
wyjściu z kliniki porwał ją w ramiona.
- Czy to nie cud skarbie? Prawdziwy cud?
Będziemy mieli maluszka. Jestem taki szczęśliwy, – spojrzał na nią – ale ty
chyba nie bardzo, co?
- Cieszę się Marek. Bardzo. Nie wiem tylko,
czy zgodzą się zrobić tą rekonstrukcję piersi, gdy dowiedzą się o ciąży.
Przecież nie ukryję tego przed nimi.
- Nie martw się. Zadzwonię tam i wszystkiego
się dowiem. To będzie dopiero koniec trzeciego lub początek czwartego miesiąca.
Najpierw jednak ślub. To już za tydzień. Nie mogę się doczekać. Rodzice
oszaleją, jak dowiedzą się, że zostaną dziadkami.
Ślub nie
był wystawny. Nie chcieli takiego. Na weselu bawiło się zaledwie pięćdziesięciu
gości. Najbliższa rodzina i trochę ludzi z firmy. Marek nie utrzymał języka za
zębami. Koniecznie musiał się podzielić ze światem wiadomością, że zostanie
ojcem. Gratulowano im. Dobrzańscy ze łzami w oczach ściskali swoją synową.
- Udało ci się dziecko. Zwyciężyłaś. Pokonałaś
to draństwo i zrobiłaś nam największy prezent w życiu. Tak się cieszymy
kochanie i bardzo ci dziękujemy.
Józef też
był wzruszony i długo trzymał swoją najstarszą latorośl w ramionach.
- Tak się cieszę córcia. Tak się cieszę. Teraz
najważniejsze, żeby to maleństwo urodziło się zdrowe. Musisz koniecznie o
siebie dbać i dobrze się odżywiać. Jesteś taka szczupła.
- Nie martw się tato. Dam radę. Poradziłam
sobie z rakiem to i z ciążą poradzę.
Już
wiedzieli, że będzie mogła przejść rekonstrukcję piersi. To był dopiero
początek ciąży. Doktor Szczytniewski zapewnił Marka, że zachowają wszelkie
środki ostrożności a na sali będzie lekarz ginekolog monitorujący stan płodu.
Punktualnie
o godzinie siódmej stawili się w klinice. Ulę zaraz poproszono na badania. Po
godzinie lekarz miał już wszystkie wyniki. Zabrano ją a jemu pozostało tylko
cierpliwie poczekać. Nie przewidywał żadnych komplikacji. Bardziej bał się
wtedy, gdy usuwano jej guz.
Czas się
dłużył. Operacja trwała niemal dwukrotnie dłużej niż ta pierwsza. Po niespełna
czterech godzinach wywieziono ją z sali operacyjnej i jak za pierwszym razem
ujął jej dłoń i cicho szeptał jej imię. Za pchającym łóżko pielęgniarzem
wyszedł doktor Szczytniewski. Uśmiechnął się do Marka.
- Może pan odetchnąć. Z żoną wszystko w
najlepszym porządku. Poszło lepiej niż się spodziewałem. Ciąża jest
niezagrożona, a żona spisała się bardzo dzielnie. Piersi są symetryczne. Ta
nowa jeszcze będzie jakiś czas opuchnięta, ale to minie. Z fałdów skórnych
wymodelowaliśmy brodawkę sutkową. Jak się wszystko ładnie zagoi pokryjemy ją
tatuażem. Wykorzystaliśmy tę starą bliznę. Teraz ukryta jest pod piersią. Jak
zblednie, nawet nie będzie jej widać. To chyba wszystko. Żona zaraz się
wybudzi. Ja zajrzę do niej później.
Był bardzo
wdzięczny chirurgowi. Uścisnął mu mocno dłoń i podziękował. Zostali sami. Kiedy
już oprzytomniała przekazał jej wszystko, co usłyszał od lekarza. Na koniec
ucałował jej usta i rzekł.
- Będziesz miała dwie najpiękniejsze piersi
kochanie. Lekarz już jest bardzo zadowolony, a ty będziesz jak zejdzie
opuchlizna. Z naszym maleństwem wszystko w najlepszym porządku.
Szedł
szybkim krokiem szpitalnym korytarzem poganiając swoich rodziców i teścia,
któremu towarzyszyła dwójka rodzeństwa jego żony. Był taki podekscytowany.
Wczoraj Ula urodziła mu zdrowego, ślicznego chłopca. Był przy porodzie i
przecinał pępowinę. Był też bardzo dumny ze swojej słodkiej dziewczynki.
Przeszła tak wiele, ale zwyciężyła smoka i teraz podarowała mu ten cud w
postaci synka.
Dotarli do
sali, w której leżała i przywitali się z nią. Pochylili się nad maleństwem.
- Jaki on śliczny i całkiem podobny do Marka.
Karmisz go butelką Ula? – Uśmiechnęła się do swojej teściowej.
- Nie mamo. Okazało się, że lewa pierś
produkuje wystarczająco dużo pokarmu, żeby nie był głodny. To dobra wiadomość,
prawda?
- Jesteś bardzo dzielna kochanie. Wycierpiałaś
się, ale ten maluszek wynagradza wszystko.
Nie
zostali zbyt długo. Świeżo upieczona matka musiała odpocząć. Został tylko
Marek.
- Podaj mi go kochanie. Trzeba go nakarmić.
Uniósł
dziecko i położył jej przy piersi. Wyciągnęła ją i podała małemu. Zaczął ssać,
a Marek przyglądał się temu jak urzeczony. Odchylił połę szlafroka odsłaniając jej
drugą pierś.
- Marek… - szepnęła karcąco.
- Nie broń mi. Masz najpiękniejsze piersi na
świecie. Najpiękniejszy atrybut kobiecości jaki w życiu widziałem. Jesteś
stuprocentową kobietą, stuprocentową żoną i stuprocentową matką, a ja kocham cię
nad życie. Kocham was nad życie.
- A ja ci je zawdzięczam i kocham cię równie
mocno.
K O N I E
C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz