ROZDZIAŁ 2
Ula
rzuciła narzędzia na taczkę i ruszyła do zaniedbanego ogrodu Dobrzańskich. Było
jej wstyd, że poprzedniego dnia postąpiła wbrew wyznawanym zasadom, pragnęła więc
jak najszybciej uporządkować gałęzie i naprawić szkodę.
Przez lata
częściowo się usamodzielniła. Po ślubie wyjechała do Stanów wraz z mężem, jednak
po roku wróciła do Rysiowa i zamieszkała w domu po swoim ojcu, który zmarł
dawno temu na zawał, a jej młodsze rodzeństwo Jasiek i Beatka wyjechali do
Toronto do siostry ich matki. Ula zarabiała na skromne utrzymanie siebie i
dziecka. Po wielu niepowodzeniach otworzyła małą firmę ogrodniczą. Chciała w
ten sposób pamiętać o ojcu, który nauczył ją pracy w ogrodzie. Uli mimo swojego
wyższego wykształcenia nie udało się osiągnąć sukcesu w dziedzinie ekonomii. W
wolnym czasie udzielała się społecznie. Nie przekraczała ściśle określonej przez
siebie granicy, nie robiła nic, co zwróciło by uwagę sąsiadów i zrodziło plotki.
Stanęła
przed furtką z zepsutym zamkiem.
- Nie
rozumiem, co mnie napadło - mruknęła pod nosem.
Nieprawda,
oszukiwała się. Doskonale wiedziała, co nią powoduje. Pociągała ją tajemnica
ogrodu zasłoniętego przed ludzkim wzrokiem. Jak magnes działała chęć zobaczenia
czegoś więcej, niż umożliwiał to widok z okna. Od dawna pragnęła obejrzeć cały
ogród.
Zdawała
sobie sprawę, że za żadne skarby nie dałaby się namówić na to, żeby wejść na
cudzy teren, gdyby nie miała ochoty tam iść. Gdy pchnęła furtkę, owionął ją
zapach zgniecionej trawy. Kos, który siedział na czubku jabłoni i zawodził
trele, przerwał swój popis. Po chwili podjął śpiew, a wtedy Ula uznała, że ją
zaakceptował.
Co za
nonsens!
Prędko
ścięła gęste zielsko, szerzej otworzyła furtkę i wyciągnęła taczkę. Najpierw
naprawiła zamek, ponieważ uznała, że to ważniejsze od zielska, którego i tak
nikt nie zobaczy, natomiast naprawienie zamka było sąsiedzką przysługą i
skromnym podziękowaniem za jeżyny. Wiedziała, że taki drobiazg nie zwróci
niczyjej uwagi. Prędko znajdzie się kupiec, którego nie zniechęci zaniedbany
dom ani gąszcz zarośniętego ogrodu. W Rysiowie rzadko wystawiano domy na
sprzedaż mimo, że wioska była pięknie położona. Ciekawe jacy ludzie się tu
wprowadzą? Prawdopodobnie zburzą staroświecki dom i postawią nowoczesny. Szkoda…
Wprawdzie budynek jest podniszczony, ale ma specyficzny charakter i urok. W
ogrodzie na pierwszy ogień chyba pójdzie rozpadająca się altana, a zamiast niej
będzie duży basen. Przyszli mieszkańcy zapewne zlikwidują wymagający pracy
ogród i założą nowomodny, w którym nie trzeba będzie walczyć z chorobami róż i
rdzą na malwach.
Wrzuciła
puszkę z olejem na taczkę i rozejrzała się. Było bardzo cicho, świeciło słońce,
a na pajęczynach krople rosy mieniły się jak tęcza. Dojrzałe jabłka ledwo
trzymające się na gałęziach niebawem opadną jako żer dla ptaków, jeży, os. Naturalny
łańcuch pokarmowy.
Chodząc po
zarośniętych ścieżkach, ze smutkiem patrzyła na znajdujące się w ogrodzie
skarby, cenne, delikatne rośliny walczące o przetrwanie. Chętnie oswobodziłaby
je, lecz czy to ma sens? Jeśli nie pieli się regularnie, przyroda szybko i to
ze zwiększoną siłą wdziera się na oczyszczony teren, co przynosi więcej szkody
niż pożytku.
Wiedziała,
że przycinanie jeżyn nie miało sensu, ponieważ na wiosnę urosną jeszcze
silniejsze pędy. A teraz musiała za ten śmieszny gest zapłacić, poświęcając
swój czas i wysiłek, który z pożytkiem wykorzystałaby we własnym ogrodzie.
Marek obudził
się nieprzytomny i przez chwilę nie bardzo wiedział, gdzie jest. Po nocy
spędzonej w fotelu był zziębnięty i zesztywniały. Nic nowego. Przez sześć lat
zdarzało się to bardzo często. Trzeba zmusić się do przeżycia kolejnego dnia. Potarł
zarośnięte policzki, palcami przeczesał włosy i przeciągnął się. Zdumiony popatrzył
przez okno. Promienie słońca padały na krople rosy i ogród wyglądał jak
obsypany brylantami. Czy został zaczarowany? Tak, ponieważ znowu jest w nim
ogrodniczka. Tym razem koło altany.
Marek
zerwał się z fotela i boso wybiegł do ogrodu. Nie zastanawiał się nad tym co
robi. Ważne było jedynie to, że ukochana pracuje w ogrodzie. Na klęczkach, ostrożnie,
uwalnia krzew od bezwzględnego zielska. Chciał natychmiast jej pomóc.
Była
pochłonięta pracą do tego stopnia, że nie zwracała uwagi na dobiegające do jej
uszu odgłosy. Nawet się nie zorientowała, że w ogrodzie już nie jest sama. Wprawdzie
słyszała szelest, ale sądziła, że to wiewiórka. Gdy kątem oka dostrzegła, że tuż
obok ktoś przyklęka, serce załomotało jej ze strachu.
- Paula!
Smutny
głos sprawił, że zamarła.
"Paula" ? – zdziwiła się. Imię zostało wypowiedziane
cichym melodyjnym tonem, jakim mówi się do nerwowego źrebięcia, żeby się nie
spłoszyło i uciekło. Ula chciała wstać, ale powstrzymał ją.
- Zostań - zabrzmiało to jak rozpaczliwe
błaganie. Zorientowała się, że wychudzony mężczyzna o zapadłych policzkach, to Marek
Dobrzański. Widząc pochyloną postać i twarz zasłoniętą kapeluszem, uległ
złudzeniu, że żona powróciła z zaświatów. Intuicyjnie czuła, że każda reakcja
będzie niewłaściwa. Cokolwiek by nie zrobiła i tak zrani tego człowieka. Nim
znalazła stosowne słowa, usłyszała:
- Zawsze będę przy Tobie. Już nigdy cię nie
opuszczę.
Zastygła w
bezruchu. Nie była w stanie myśleć, a co dopiero wykrztusić jakieś słowo.
Gorączkowo zastanawiała się jak postąpić.
Jakby to
było zupełnie naturalne, Marek zaczął usuwać ścięte chwasty. Niechcący musnął
palce Uli, która poczuła się jak rażona silnym prądem. Drgnęła, wiec Marek ją
schwycił. Czy bał się że zniknie? Jego długie palce zacisnęły się wokół jej
ręki.
- Znowu pracujesz bez rękawic - rzekł cicho. -
Ile razy mówiłem, że powinnaś je wkładać?
-Ja...nie... - usiłowała mówić, lecz słowa
uwięzły w ściśniętym gardle. Marek widocznie usłyszał jakiś dźwięk, albo
jedynie odczytał ruch warg. Może pomyślał, że żona coś mu obiecuje, gdy Ula
rozpaczliwie starała się uświadomić mu, że nie jest Pauliną. Nim wykrztusiła
swe imię, poczuła jego usta na swoich. Całował czule, ostrożnie, jakby była
czymś cennym i delikatnym, co lada moment rozpryśnie się na drobne kawałki lub
zniknie. Jej spragnione czułości ciało odpowiedziało, jak po długiej zimie
pierwiosnki na promienie słońca. Nieświadoma tego, co robi, oddała pocałunek.
Zawarła w nim namiętność i tęsknotę wielu pustych lat.
Marek
nabrał pewności, że zjawa nie zniknie i dlatego zaczął całować namiętnie. Mocno
przytulił Ulę, wsunął palce w jej włosy, strącił kapelusz. Poczuła na twarzy
gorące łzy. Czyje? Jego czy swoje? Kos przeciągle zagwizdał. Czy to
ostrzeżenie? Pocałunek był jak spełnione marzenie, jak cudny sen. Długo trwało,
nim Marek oderwał się od słodkich ust i wyprostował. Z trudem łapała oddech.
Czas jakby zwolnił. Musiała minąć wieczność, zanim spojrzał na nią i zrozumiał
rzeczywistość. Radość na jego twarzy ustąpiła miejsca zmieszaniu. Nieszczęśnik
uświadomił sobie, że popełnił błąd. Światło zgasło w oczach, które pociemniały
teraz, stały się niezgłębione, nieprzeniknione, mroczne....
Poczuła
absolutną pustkę. Po chwilach uniesienia nic nie zostało, więc było jej tym
bardziej przykro. Z trudem się opanowała.
- Pan Dobrzański prawda? - spytała drżącym
głosem. Marek zachwiał się. - Słabo panu? - tak bardzo mu współczuła, że
zapomniała o własnym rozczarowaniu.
- Kim pani
jest? - nie odpowiedziała wiec powtórzył gniewnie - Do licha kim pani jest? -
wstał i odsunął się, jakby chciał zachować dystans, jakąś zimną,
nieprzekraczalną odległość. - Co pani tu robi?
- Nazywam się Urszula Sosnowska – przedstawiła
się cicho. Wstała i zmusiła się do normalnego zachowania, jakby nie zaszło nic
krępującego dla obu stron. Pocałunek nie był zawstydzający, lecz skutki
niestety tak. Już dawno przekonała się, że z rzeczywistością trudniej sobie
radzić niż z fantazją. Miała miękkie nogi, bała się, że upadnie. Pomyślała, że
pocałunek upaja jak alkohol i po długiej przerwie efekt jest bardziej
niebezpieczny, bo zwielokrotniony. W ostatniej chwili opanowała chęć, żeby
wyciągnąć rękę. Za późno na powitalny uścisk dłoni. Trzeba możliwie rozsądnie
wyjaśnić swoją obecność w ogrodzie.
- Ja tylko chciałam… - nie to zły początek. W
tej chwili nie mogła mówić o jeżynach i zepsutym zamku. Zresztą Marka chyba nie
interesowało co robiła w jego ogrodzie. Na pewno chciał jedynie wiedzieć,
dlaczego nie jest jego żoną. A na takie pytanie nie było odpowiedzi.
- Mieszkam obok - powiedziała po prostu.
Marek
odsunął się jeszcze o krok, jakby z każdą chwilą coraz wyraźniej uświadamiał
sobie ogrom swojej pomyłki. Spojrzał na brzoskwinię i obcięte jeżyny.
- To pani zrobiła, prawda?
Ula
dostrzegła w jego oczach zamierające resztki nadziei. Domyśliła się, że był w
domu poprzedniego dnia i widział ją. Wiedziała, co o niej myśli.
- Tak - szepnęła. Ogarnęły ją wyrzuty
sumienia, że nieświadomie wyrządziła temu zmizerniałemu człowiekowi krzywdę.
Jednego dnia niechcący rozbudziła nadzieję, zaś następnego zniszczyła ją.
- A dziecko? - Nie odpowiedziała. Jeśli
widział ją z Gosią, powinien zdawać sobie sprawę, że nie jest jego żoną. - Kim
jest dziewczynka?
- Moją córką. Zbierałyśmy jeżyny do pierogów.
Dzisiaj pojechała na Mazury z moimi znajomymi. Z Anią i Maćkiem Szymczykami.
Ich córka jest niewiele starsza od niej… - urwała speszona, że za dużo mówi. -
Przepraszam.
- Nie ma za co.
- Gdybym wiedziała, że pan przyjechał, to bym…
- Zapukała do drzwi i grzecznie poprosiła o
pozwolenie? - dokończył Marek ironicznym tonem. - Dlaczego dziś znowu się pani
zakradła? Żeby sprawdzić, czy przeoczyła jakieś jeżyny? A może co innego wpadło
w oko? - zerknął na krzew i ponownie na Ulę znacząco unosząc brwi. Ula
zrozumiała podtekst i oblała się szkarłatnym rumieńcem.
- Myli się pan. Ja tylko… - nie warto
tłumaczyć się przed człowiekiem, który uważał, że bez łopaty chciała wykopać
duży krzew.
- Zamek w furtce zardzewiał, wiec przyszłam
wstawić nowy. Wytrzyma parę lat…
- A powstrzyma panią przed wchodzeniem do
cudzego ogrodu? - teraz miał szorstki, lodowaty głos, współgrający idealnie z przejmującym
spojrzeniem jego oczu.
- Powstrzyma, jeśli zasunie pan zasuwę -
powiedziała uprzejmie, chociaż drżała i serce waliło jej jak młot. - Nawet
wyświadczy mi pan przysługę. Myślałam że po zamknięciu furtki będę musiała skakać
przez mur, a to dość wysoko - zdobyła się na lekki uśmiech, którego Marek nie
odwzajemnił. Miał prawo być na nią zły. Milczał, więc wskazała na taczkę z
gałęziami. - Zrobiłam wszystko, co chciałam, już sobie idę.
Marek
spojrzał na taczkę, jakby chciał się upewnić, że sąsiadka nie zabierze cennych
roślin. Zrobił grymas, gdy zobaczył stos gałęzi.
- Czemu pani to zrobiła?
- Chodzi o zamek?
- Nie. Dlaczego przycięła pani jeżyny?
- Bo za mocno obrosły brzoskwinię i biedna
cierpiała męki. Pomyślała, że ma dobrą okazję zapytać o pracę. W najgorszym
razie Marek ją po prostu spławi.
- Jestem ogrodniczką. Zamierzałam jutro
zadzwonić do agencji nieruchomości i zapytać, czy zechcą skorzystać z moich
usług. Mogłabym zaprowadzić tu trochę porządku, skoro dom jest na sprzedaż…
- Zbędna fatyga - rzucił Dobrzański sucho. -
Mnie podoba się właśnie taki ogród.
- Słusznie - Ula podniosła z ziemi kapelusz. -
Lepiej, żeby nowi właściciele zrobili porządek po swojemu. Dam głowę, że dużo
zmienią.
- Może panią zatrudnią.
- Wątpię, bo uporządkowanie tego zajęłoby mi
dobrych kilka miesięcy. Sądzę, że wezmą fachowca, który posiada różne maszyny i
migiem zrobi porządek. Teraz ludzie usuwają kłopotliwe rośliny i wsadzają
takie, które nie wymagają pracy. I koniecznie od razu duże. Przecież oglądają
te wszystkie cuda w telewizji.
Marek
patrzył na nią pustym wzrokiem. Widocznie nie rozumiał jej gniewnej aluzji.
Długo przebywał poza krajem i nie oglądał krytykowanych programów. Nie
wiedział, że w ciągu paru dni można zlikwidować normalny ogród i na jego
miejsce mieć egzotyczny pejzaż ze strumykiem i oczkiem wodnym.
- No czas na mnie. Jeśli będzie pan czegoś
potrzebował, proszę się nie krępować i przyjść. Mieszkam pod numerem ósmym.
- Czego mógłbym potrzebować? – Słysząc to
pytanie wzruszyła ramionami.
- Nie wiem.
Uważała,
że może zaoferować sąsiedzką życzliwość. Pomóc mu tak, jak Maciek przed laty
wsparł ją, gdy była pogrążona w rozpaczy i dręczona wyrzutami sumienia. Przez
długie tygodnie przyjaciel nie dawał się odtrącić, ignorował jej niewdzięczne
zachowanie. Często ubolewała nad tym, że nie spłaci długu wdzięczności wobec niego.
- Spłacisz, gdy będziesz komuś potrzebna -
mówił. - Nie kalkuluj wsparcia, tylko przekaż miłość bliźniego dalej. To może i
powinien zrobić każdy - powtarzał Maciek. Miała przeczucie, że właśnie nadszedł
ów moment spłaty długu jednocześnie czuła, że nie jest gotowa i zupełnie nie
wiedziała jak ma postąpić.
- Na przykład mogłabym poczęstować pana dobrą
herbatą - zarumieniła się, bo wypadło to sztywno, typowo po angielsku. - Albo
podać jajecznicę z wiejskich jaj. Hoduję kilka kur…
Twarz Marka
nie wyrażała niczego. Stał przed nią i milczał, jakby nic nie słyszał lub nie
rozumiał.
- Może dałabym ręcznik do wytarcia nóg - Ula
podjęła następną próbę.
Marek
spojrzał w dół i skrzywił się. Widocznie dopiero teraz uświadomił sobie, że wybiegł
boso i zamoczył spodnie do kolan. Bez słowa odwrócił się poszedł w stronę domu.
Ula patrzyła na niego ze smutkiem. Na pewno był wściekły, że pocałował obcą
kobietę. Szedł sztywno, urażony i zraniony w swej dumie. Był zły na siebie, że
tak okrutnie się pomylił. Uległ złudzeniu, myślał że w ogrodzie jest jego
ukochana żona.
Ula lekko
wzruszyła ramionami. Znała swe ograniczenia i brak doświadczenia. Zdawała sobie
sprawę, że sytuacja ją przerosła. Maciek wiedziałby jak postąpić, znalazłby
odpowiednie gesty i słowa. Na pewno nie odszedłby i nie zostawił biedaka. Lecz
przyjaciela tu nie było. Ula musiała sama rozwiązać dylemat. Instynkt
podpowiadał jej, że najmądrzej byłoby zrobić to, o co Dobrzański ją prosił,
czyli odejść. Lecz zwykła ludzka życzliwość wymagała odważniejszej reakcji.
Czyli współczucia. Sosnowska zebrała się na odwagę i ruszyła za nim. Na progu
salonu przystanęła i nieśmiało rozejrzała się. Tapeta miała delikatny kwiatowy
wzór, zasłony z jasnoniebieskiego jedwabiu, ale powietrze ciężkie, charakterystyczne
dla długo nie wietrzonych pomieszczeń. Atmosfera zaniedbania jak w ogrodzie.
Tam Ula miała ochotę wyrwać zielsko i dać roślinom słońca, żeby w pełni
rozkwitały. Tutaj chętnie otworzyłaby okna, aby dom odetchnął Powstrzymała się,
gdyż uznała, że wyrządziła już dość szkód.
Jedynym
znakiem obecności pana domu był wygnieciony fotel i leżący na podłodze
pokrowiec. Czy wdowiec spał przy oszklonych drzwiach, bo miał nadzieję, że
ponownie ujrzy ukochaną? Znakiem były też ślady stóp na zakurzonej podłodze.
Wyrzuty sumienia bardziej niż chęć spełnienia dobrego uczynku kazały Uli iść
tym tropem do przedpokoju. Tam ślady stóp widniały na dywanie.
Usłyszała
szum wody i domyśliła się, że Marek bierze prysznic. Ucieszyła się ponieważ
oznaczało to normalne zachowanie, a podświadomie bała się nieszczęścia. Poszła
do kuchni, umyła ręce i nalała wody do elektrycznego czajnika. Na stole
znalazła puszkę herbaty, napoczęty bochenek chleba i karton mleka. Wyjęła z
szafki talerz i kubek. Były zakurzone, wiec nalała wody do miski i rozejrzała
się w poszukiwaniu płynu do mycia naczyń. Pod suszarką stała butelka z bardzo
starą etykietką. Ogarnęło ją niezbyt przyjemne uczucie, bo pomyślała, że Paula
była ostatnią osobą, która miała tę butelkę w ręku. Prędko odsunęła tę myśl
jako melodramatyczną. Nalała płynu do miski i zabrała się do zmywania.
Marek
analizował swoje zachowanie. Jak to się stało? Jak mógł coś takiego zrobić? Co
sobie wyobrażał? Dlaczego myślał, że Paula czeka na niego w ogrodzie? Poszedł i
przemawiał do niej! Objął i pocałował obcą kobietę… Zachował się jak wariat! Całkiem
możliwe, że zwariował. Nie ulegało wątpliwości, że sąsiadka wiedziała kim jest
i co myśli. Czy dlatego pozwoliła się objąć i nie wzywała pomocy? Nie tylko nie
wyrwała się i nie krzyczała, ale całowała go. Jej pocałunki sprawiły, że przez
moment, przez jedną ulotną chwilę wierzył, że zbudził się z koszmarnego snu.
Gdy całował słodkie usta, zawrzała w nim krew i po latach znów poczuł się
mężczyzną.
- Głupcze! - uderzył pięścią w kafelki. - Idioto!
Czy nigdy nie otrzeźwiejesz?
Nie
widział dla siebie ratunku. Oznaką nieuleczalnej choroby był fakt, że obcą
kobietę wziął za Paulinę. Za żonę, którą nadal kochał. A przecież nie były
podobne. Wzrok splatał mu figla. Ula była niższa i trochę tęższa od Pauli. Oczy
miała niebieskie a nie szare, włosy jaśniejsze, bez kruczoczarnego połysku. Na
pewno tylko z litości pozwoliła się całować.
Dwukrotnie
umył zęby, żeby usunąć ślady pocałunku. Serce nadal mocno mu biło, krew płynęła
żywiej. Zaskoczył go i zawstydził fakt, że ciało odpowiedziało na bliskość
zupełniej obcej kobiety. To zdrada wobec Pauli! Wiedział, że przed ślubem nie
był święty. Jak każdy młody mężczyzna korzystał z życia. To Paulina go zmieniła.
Umył się, okręcił biodra ręcznikiem i zszedł na dół po czystą bieliznę.
Gdy Ula
usłyszała kroki spojrzała w stronę drzwi. Marek był prawie nagi. Uderzyło ją to
jak bardzo jest chudy. W jego ciele, oczach, nie było nic miękkiego. Patrzył na
nią pozbawionym emocji wzrokiem. Widocznie nauczył się doskonale kryć uczucia i
myśli.
- Pani jeszcze tutaj?
- Jak pan widzi.
- Sebastian panią nasłał?
- Co za Sebastian? - z trudem oderwała wzrok
od jego klatki piersiowej z wystającymi żebrami.
- Kto kazał mnie pilnować?
- Nikt.
- Czyli jest pani paskudnie wścibska.
Ula
pomyślała, że nie należy oczekiwać wdzięczności. Czy była wdzięczna Maćkowi,
gdy ten znalazł ją, zabrał do domu i nakarmił? I później, gdy wymyślił sposób,
jak nakłonić ją, żeby zajęła się dzieckiem i zaczęła życie od nowa? Wręcz
przeciwnie. Była bardzo niewdzięczna. Chciała, żeby zostawiono ją w spokoju,
pragnęła umrzeć. Wspominając siebie sprzed lat uznała, że mają z Markiem wiele
wspólnego. Oczywiście chciał, żeby go zostawiła, chciał zapomnieć, że ją
widział i całował. Niewątpliwie uważał, że opryskliwość jest najlepszym
sposobem na pozbycie się natrętów. To gwarantuje, że sąsiadka będzie trzymała
się z dala od niego. Sama też tak postępowała. Obserwując zachowanie Marka ze
wstydem przypomniała sobie własną niewdzięczność. Ona też była opryskliwa,
niemal ordynarna. Lecz nie osiągnęła celu. Maciek przejrzał ją na wylot i
zrozumiał, co oznacza jej zachowanie. W końcu byli przyjaciółmi już od czasów
dzieciństwa.
Wyciągnęła
rękę z kubkiem.
- Proszę. Nie ma cukru wiec herbata jest
gorzka. Dżemu też nie znalazłam. Ma pan bardzo mało jedzenia.
- Wszystkiego mało oprócz pani - burknął, nie
odbierając kubka. - Pani mam stanowczo za dużo.
- Taki już los dobrych dusz - Ula postawiła
kubek na stole. - Grzanki są z samym masłem. Przyniosę dżem własnej produkcji.
Bardzo dobry. W ubiegłym roku przyznano mi pierwszą nagrodę.
- Niech się pani nie fatyguje. Nie lubię
dżemu.
- Nawet truskawkowego? Zrobiłam z własnych,
ekologicznych owoców. Pierwsza klasa.
- Kobieto, czego ty ode mnie chcesz?
- Nic nie chcę.
- To dobrze, bo tylko tyle dostaniesz.
Gdy wylał
herbatę do zlewu, Ula zdziwiła się, jak bardzo ją to zabolało. Oczywiście jemu
o to chodziło. Znała takie posunięcia.
- Woli pan
kawę? - zapytała spokojnie. - Postaram się zapamiętać. Jeśli będzie pan czegoś
potrzebował, to wie pan, gdzie mnie szukać.
Nie
czekając na jego reakcję, odwróciła się na pięcie i prędko wyszła. Rozsądek
mówił jej, że powinna iść do domu, lecz nie lubiła zostawiać niedokończonej
pracy. Dlatego wróciła do przerwanego zajęcia. Ręce jej się trzęsły, więc
niezdarnie usunęła mocno skręconą łodygę powoju.
Zgrzytając
zębami, Marek wyrzucił grzankę do kosza i zaniósł torby do sypialni, którą
dzielił z Pauliną przez jeden cudowny, szczęśliwy rok. Poprzedniego wieczoru
ucieszyło go, że czuje włoskie perfumy na sukni Pauli. Teraz poczuł
nieprzyjemny zapach długo zamkniętego pomieszczenia, więc prędko otworzył okno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz