Moi
drodzy.
Zanim zaczniecie czytać to opowiadanie
winna Wam jestem garść wyjaśnień. Otóż. Pewnego dnia na streemo Brzyduli
pojawiła się cudowna miniaturka autorstwa Biedronki,
bez tytułu, napisana w formie mini pamiętnika. Przeczytawszy ją doznałam
wstrząsu. Biedronka poruszyła w tej miniaturce niezwykle ważny, trudny, życiowy
temat, a wraz z nim moje serce. Pomyślałam sobie, że coś tak pięknego powinno
mieć swoją kontynuację. Porozumiałam się z autorką chcąc ją zachęcić do rozwinięcia
tej mini w opowiadanie. Ona niestety nie miała pomysłu na ciąg dalszy, jednak
szczęśliwie dla mnie dała mi zielone światło na dopisanie kolejnych losów
bohaterów tej historii, za co bardzo, bardzo jej dziękuję.
Miniaturkę Biedronki potraktowałam tu jako
prolog, by mogła stanowić kanwę wydarzeń.
Oddaję Wam to opowiadanie z nadzieją, że
dostrzeżecie w nim głęboki sens i ważność poruszonego w nim problemu.
POKOCHAJ MNIE TATO…
PROLOG
Z perspektywy Uli
Dziś mija pięć długich
lat od kiedy urodziła się Pestka, od kiedy zamknęłam się w domu, od kiedy
odizolowałam się od ludzi. Ale nie żałuję, nigdy nie żałowałam swojej decyzji.
Nie żałowałam, że podarłam papiery, które Marek podał mi do podpisu. Papiery, dzięki
którym nie byłoby problemu. Moglibyśmy żyć „normalnie”…
W naszych planach
nasze dziecko miało być idealne. Nasza córka miała skończyć najlepsze szkoły, a
potem zarządzać rodzinną firmą. Idealny biznesplan.
Pięć lat temu słowo, „Down”
padło w trzynastej minucie badania przez pediatrę. Moja córeczka ma jeden
chromosom za dużo. Taki „dar” od losu. To był wyrok. Jedynym sensownym wyjściem
z tej sytuacji jakie widziało otoczenie, otoczenie i Marek, było oddanie
dziecka do ośrodka. Ośrodka, który zapewni mu wszystko. Przecież nas na to
stać. Wszyscy traktowali moje dziecko jak zwierzątko, które nic nie czuje.
Marek mówił, że nic jej tam nie będzie brakowało. Uspokajał mnie. Tam
oczywiście miałaby wszystko. Wszystko, oprócz miłości. Patrzyłam w skośnie oczy
mojej córeczki i widziałam jak krzyczały „Pomocy!”. Przecież nie mogłam jej
zostawić. Jestem jej matką.
Tak…, już minęło pięć
lat. Mam Pestkę, a ona ma mnie i to jest najważniejsze. Mam dla kogo żyć. Nie
jestem sama. Moja córeczka jest wrażliwa i ufna. Taki mały niedźwiadek. Bardzo
ją kocham. Dzieci z zespołem Downa trzeba kochać. Może nawet bardziej niż te
zdrowe.
W ciągu tych pięciu
lat były lepsze i gorsze dni. Pestka wielokrotnie dawała mi w kość. Zajmowałam
się nią jak niemowlęciem do trzeciego roku życia. Normalnie przewijałam i
karmiłam z butelki. Pestka miała problem z odróżnieniem dnia od nocy. Często
było tak, że dzień był nocą a noc dniem. Chodzę niewyspana. Ale już się
przyzwyczaiłam. Jestem z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zrezygnowałam
z pracy i życia towarzyskiego. Niby mogłabym wynająć opiekunkę, ale boję się,
że ktoś obcy zrobi jej krzywdę, że jej nie zrozumie, bo Pestka pomimo tego, że
ma już pięć lat, nic nie mówi. Wydaje tylko dwu literowe dźwięki, trudne do
zrozumienia. Próbuję ją nauczyć tej sztuki, ale kiepsko nam idzie. Opowiadam
jej dużo i czytam książki. Czuję, że ona rozumie wszystko, ale nie umie tego
wyrazić słowami. Często słyszę jak paplają pięcioletnie dzieci, wtedy ogarnia
mnie lęk, że ona nie wypowie nigdy jednego sensownego zdania. Ba, sensownego
słowa. Ale nie chcę myśleć o tym co będzie potem. Liczy się to, co jest teraz.
Pestka często wpada w
gniew, niszczy przedmioty, nie potrafi utrzymać porządku i załatwia się pod
siebie. Nie umie, albo nie chce w porę zawołać. Ja się nie skarżę. Po prostu
czasem mam dość. Jestem zmęczona. Ale uśmiech Pestki wszystko mi wynagradza.
Marek kompletnie się
od nas odizolował. Żyjemy obok siebie. Prawie ze sobą nie rozmawiamy, a jak już
zamieniamy kilka słów, to rozmowa kończy się kłótnią. Marek albo jest w pracy,
albo w swoim gabinecie. Wyniósł się z naszej sypialni, a za nim powędrowała
jego poduszka i kołdra, a w gabinecie pojawił się nowy mebel - tapczan. Zaczął
jeść posiłki w porach odmiennych niż my. Pestka tak naprawdę nie zna swojego
taty. Marek unika jej jak ognia. Wstydzi się jej. Przecież nie tak miała
wyglądać jego idealna córka. Marek traktuje nasz dom jak hotel. Na początku
tygodnia zostawia pieniądze w kuchni, przecież musimy za coś żyć… Brakuje mi
go. Potrzebuję jego wsparcia. Byłoby mi łatwiej walczyć co dnia.
Z perspektywy Marka.
Codziennie myślę o
Pestce i Uli. Widzę jak męczą się każdego dnia. Nie jestem ślepy. Podziwiam
Ulę. Zazdroszczę jej głębokich uczuć, które zdradza jej twarz, gdy patrzy na
Pestkę. Te uczucia trzymają ją przy życiu. Czasem żałuję, że nie przyłączyłem
się do Uli. Czasem mam ochotę podejść do mojej córki i wziąć ją na spacer. Ale
potem ogarnia mnie strach. Boję się tego, że ludzie będą mi współczuć. W swoim
środowisku mogę natrafić jedynie na współczucie. Nienawidzę współczucia.
Dokładnie pamiętam
słowa, które padły z ust pediatry pięć lat temu „To dziecko będzie wymagało od
was nieustającej opieki i czułości. Musicie mu dać swój czas i całych siebie”.
Już wtedy wiedziałem, że mnie na to nie stać. Chciałem podpisać papiery i oddać
ją do ośrodka, ale Ula zadecydowała inaczej.
Pestka jest dla mnie
tajemnicą i zarazem niespodzianką, która zburzyła moje dotychczasowe życie i
małżeństwo. Dostrzegam w niej tylko ruinę naszych planów i ambicji. Brakuje mi
tamtego życia. Przeczytałem chyba wszystkie książki na temat zespołu Downa.
Wiem dużo więcej niż niejeden lekarz. Często zastanawiam się, co będzie potem,
kiedy nas zabraknie. Przecież ona sobie nie poradzi. Jest taka bezbronna i
nieporadna...
Biedronka
ROZDZIAŁ 1
Przemierzała galerie
handlowe w poszukiwaniu świątecznych prezentów. Właściwie to sama nie
wiedziała, po co się tak wysila. Te święta nie będą się różnić niczym od tych
pięciu poprzednich. Od czasu, gdy ma Pestkę. Znowu będzie skazana na to
udawanie, na pozory, na fałszywe uśmieszki. Na to, jak wszyscy niby się cieszą,
że one są z nimi w ten świąteczny czas. Ze swoją rodziną nie miała takich
problemów. Bezwarunkowo zaakceptowali jej córeczkę. Kochali ją w przeciwieństwie
do rodziców Marka. Dobrzańscy czuli się mocno rozczarowani i ich małżeństwem i
chorą wnuczką. Podobnie jak on, oni też omijali małą szerokim łukiem. Tylko dwa
razy w roku miała z nimi kontakt i dostawała od nich świąteczne prezenty. Czasem
też na urodziny, jak przypomnieli sobie o nich. Rozczarowanie seniorów spotęgowało
się w momencie, gdy Paulina, ich przybrana córka powiła syna. Chłopiec był
zdrowy jak ryba. Prawidłowo się rozwijał i choć miał dopiero trzy lata, wydawał
się niezwykle pojętny i rezolutny. Paulina tylko kilka razy w roku przyjeżdżała
do Polski, głównie na święta. Na stałe mieszkała we Włoszech w ogromnym domu
wraz ze swoim włoskim mężem. Zapewne Uli teściowie niejednokrotnie żałowali, że
małżeństwo ich syna i Pauliny nie wypaliło. Teraz mieliby przynajmniej zdrowego
wnuka. Westchnęła ciężko a w oczach zalśniły jej łzy. Nie miała pojęcia jak
długo da jeszcze radę znosić te drwiące spojrzenia Pauliny, jej wyniosłość i
ciągłe podkreślanie wyjątkowości jej syna. Ścisnęła mocniej dłoń córeczki.
- Chodź kochanie, wybierzesz sobie zabawkę.
Wolno chodziły między
regałami pełnymi pluszaków, klocków i mechanicznych zabawek. Widziała jak małej
śmieją się do wszystkiego oczy. Przykucnęła przy niej i przytuliła ją czule.
- No, pokaż mamie, która podoba ci się
najbardziej. – Mała podeszła do półki i nie bez trudu wyciągnęła z niej
opakowaną w folię sporą, czarną tablicę. Ula popatrzyła zdumiona. Myślała, że i
tym razem wybierze jakiegoś przytulaka. – Na pewno chcesz tablicę?
- Ta – wyrzuciła z siebie.
- No dobrze. Dokupimy jeszcze trochę kolorowej
kredy, żebyś mogła na niej rysować.
Już trzeci raz
obracała z ciężkimi zakupami ciągnąc za każdym razem Pestkę ze sobą. Nie mogła
jej zostawić samej w domu. Z ulgą postawiła siatki na wycieraczce. Było jej
gorąco mimo minusowej temperatury na zewnątrz. Poluzowała szalik i wygrzebała z
torebki klucze. Nie zdążyła przekręcić ich w zamku, gdy otworzyły się na całą
szerokość i zobaczyła w nich Marka.
- Jesteś już… - obrzuciła go spojrzeniem. - Wejdź
Tosiu i usiądź na stołeczku, zaraz cię rozbiorę. Złapała siatki i nie bez
wysiłku zaniosła je do kuchni. Wróciła z powrotem do przedpokoju i zaczęła
ściągać Pestce kurtkę. Marek przyglądał się temu w milczeniu. Odruchowo zamknął
drzwi na zamek i zwrócił się do Uli.
- Pamiętasz, że jutro wigilia? Rodzice czekają
na nas o osiemnastej.
Znowu poczuła w gardle
rosnący kłąb waty a w oczach łzy. Nie podnosząc głowy zdławionym głosem
wykrztusiła tylko
- Pamiętam.
Rozebrała Pestkę i
wciągnęła jej na nogi kapcie. Sama też zrzuciła płaszcz i ciężkie buty. Złapała
małą za rękę i pociągnęła w stronę kuchni.
- Chodź, mama rozpakuje zakupy a ty pobawisz
się trochę. Wyciągniemy tę tablicę i spróbujesz porysować, dobrze? – Pestka
wydała z siebie radosny, głośny pisk. – Cichutko, cichutko. Wiesz, że tata nie
lubi, gdy piszczysz. Tu masz kredę, a tu ustawimy tablicę. No pokaż, co
potrafisz.
Stojący na środku
salonu Marek beznamiętnie przyglądał się temu entuzjazmowi swojej córki.
Zachodził w głowę, skąd Ula bierze całe pokłady cierpliwości i łagodności do
tego dziecka. Wreszcie niezbyt przekonywująco wyartykułował.
- Może ci w czymś pomóc?
Spojrzała na niego
zdziwiona. To pytanie nigdy nie powinno paść z jego ust. Przecież widział przed
chwilą jak wielkie i ciężkie siatki dźwigała. Mógł przynajmniej zanieść je do
kuchni. Tymczasem on tylko patrzył obojętnie jak się z nimi szarpie.
- Nie, dziękuję. Dam sobie radę. Jak zawsze – powiedziała
cicho.
Wzruszył ramionami i
pomaszerował do gabinetu. Tu przynajmniej mógł się odciąć od wszystkiego. Tu
przynajmniej nie musiał się katować widokiem swojego chorego dziecka. Źle się z
tym czuł. Minęło już pięć lat a on nadal nie mógł się przemóc, by zacząć
traktować córkę normalnie. Jej pojawienie się na świecie zrujnowało coś
wyjątkowego i pięknego, co kiedyś narodziło się między nim i Ulą. Zrujnowało
ich miłość. Nie… nie zdradzał swojej żony. Nie potrafiłby… Nadal ją kochał,
choć dowodów tej miłości nie otrzymała od niego od dawna. Czy tak już będzie
zawsze? Czy zawsze ich upośledzone dziecko będzie stało między nimi jak wyrzut
sumienia? Tęsknił za Ulą. Tęsknił za bliskością, choć to on sam zadecydował i
wyniósł się z ich wspólnej sypialni. Na pewno też cierpiała z tego powodu. Tak
naprawdę to teraz łączył ich tylko wspólny adres, nic więcej.
Wypakowała zakupy i
zabrała się za gotowanie. Wprawdzie od dawna nie jadali już przy wspólnym
stole, ale on nadal je utrzymywał. Przynajmniej w ten sposób chciała mu się
zrewanżować za te niemałe kwoty zostawiane na początku każdego tygodnia na
kuchennym stole. Wigilią nie musiała sobie zawracać głowy, ale są przecież
jeszcze dwa dni świąt. Zrobi trochę uszek i czerwony barszcz. Może kapustę z
grzybami? Wędlin kupiła dość. Wystarczy jeszcze i po świętach. Upiecze ciasto
to i Pestka chętnie zje kawałek. Bardzo starała się pilnować jej diety. Miała
świadomość, że dzieci obarczone syndromem Downa nie są zbyt ruchliwe i
przeważnie dość mocno otyłe. Nie chciała dopuścić do sytuacji, by i Pestka
miała tak wyglądać. Na razie była drobna i ważyła mniej niż jej rówieśnicy. Ula
nie wmuszała w nią jedzenia. Sama wiedziała kiedy ma dość i póki co problem
nadwagi jej nie dotyczył. Regularnie chodziła z nią do lekarza. Martwiły ją te
niekontrolowane wybuchy złości, które czasami miewała. Jej nastrój w sekundzie
ulegał metamorfozie od wrzasków i płaczu do radosnego śmiechu. Nadal chodziła z
pampersem, bo nie kontrolowała fizjologii. Ula coraz częściej myślała o
konsultacji u innego specjalisty. Do obecnego lekarza chodziła, od kiedy Pestka
skończyła rok i coraz częściej miała wątpliwości, czy on prawidłowo leczy jej
dziecko. Pomyśli o tym po świętach. Załatwi jej gruntowne badania. Musi mieć
pewność, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, by jej córka wreszcie zaczęła
funkcjonować w miarę normalnie.
Było kilka minut po
dziewiętnastej. Naszykowała kolację. Również dla Marka. Wiedziała, że
dziewiętnasta trzydzieści to pora, gdy przychodził do kuchni na wieczorny
posiłek. Skończyły jeść i pięć minut przed czasem odeszły od stołu schodząc tym
samym z oczu Markowi.
Wykąpaną i przebraną w
piżamę Pestkę zaprowadziła do sypialni. Odkąd Marek się z niej wyniósł spała
razem z córką. Mała zasypiała wtulona w nią jak kociak a ona bujała ją w
ramionach nucąc cicho kołysanki. Upewniwszy się, że mocno zasnęła przykryła ją
szczelnie kołdrą i powtórnie poszła do kuchni. Pomyła naczynia po kolacji i
usiadłszy w salonie zabrała się za pakowanie prezentów. Tak zastał ją Marek,
który zmierzał właśnie do łazienki.
- Widzę, że pamiętałaś i o tym – wskazał ręką
na kolorowe paczki. - Dziękuję, że pomyślałaś. Ja nie miałem do tego głowy.
- Nie ma za co – odpowiedziała cicho. Nie miała
ochoty na rozmowę z nim. Dobrze wiedział jak bardzo absorbuje ją Pestka każdego
dnia. Jak wiele musi jej poświęcić czasu. Oprócz tego sprzątanie mieszkania i
codzienne zakupy. Nawet o choinkę musiała postarać się sama, by sprawić małej
trochę radości. Nie pomagał jej w niczym, więc te prezenty mógł załatwić sam
przynajmniej dla swojej rodziny. Gdyby nie obleciała dzisiaj galerii pojechaliby
na wigilię z pustymi rękami. Szkoda, że zawsze jest taka zapobiegliwa. Raz
mogłaby odpuścić. Ciekawe jakby zareagował. Pewnie miałby do niej pretensje.
Widział, że nie kwapi
się do rozmowy i poczuł się nieswojo. Każdego dnia obserwował wielkie zmęczenie
na jej ślicznej buzi i szklące się od łez oczy. Wyrzucał sobie od drani, ale w
sumie tylko na tym się kończyło. Obrzucił ją jeszcze niepewnym spojrzeniem.
- Dobranoc Ula.
- Dobranoc – odpowiedziała ledwie słyszalnie.
- Jedziecie ze mną? – spytał Marek. Stał w
przedpokoju wystrojony, pachnący i gotowy do wyjścia.
- Nie… Pojadę swoim samochodem. Nie będę
przekładać fotelika. Ty zabierz jedynie pakunki z prezentami. My zaraz
zejdziemy. Skończę tylko ubierać Tosię.
Włożyła małej czapkę i
rękawiczki. Cmoknęła ją w rumiany policzek.
- Bardzo cię kocham maleńka. Idziemy.
Zjechały windą na dół.
Marek wkładał właśnie torby do bagażnika. Usadowiła Pestkę w foteliku i zapięła
ją pasami.
- Pojadę za tobą – rzuciła jeszcze do Marka.
Kiwnął głową i usiadł za kierownicą.
Jej przywitania z
teściami nigdy nie należały do wylewnych. Ot, zwyczajna kurtuazja i grzeczna
wymiana zdań. Łamanie się opłatkiem było dla niej prawdziwą męką. Cóż mogła im
wszystkim życzyć? Zdrowia, szczęścia, pomyślności? Doskonale była świadoma
tego, że ich życzenia są równie nieszczere, co jej własne. Jakże ona tego nienawidziła.
Tej obłudy i zakłamania. Dzień wigilii i pierwszy dzień świąt wielkanocnych to
były zdecydowanie jej najgorsze dni w roku.
Wreszcie mogli zasiąść
do stołu. Ryb nie jadła w ogóle. Od dziecka była na nie uczulona. Zadowalała
się zwykle zupą grzybową i kilkoma pierogami. Trzymając Pestkę na kolanach
karmiła ją tymi świątecznymi pysznościami. W końcu mała miała dość i zsunęła
się z jej kolan. Ściągnęła jej śliniak i pozwoliła pobawić się na kanapie.
Dołączył do niej Sergio, syn Pauliny. Początkowo bawili się zgodnie do momentu,
gdy malec uderzył Pestkę w głowę. Wstała od stołu chcąc na to zareagować, ale
zanim to zrobiła Pestka z całej siły oddała chłopcu w twarz. Rozległ się wrzask
i płacz. Paulina poderwała się z krzesła i przytuliła synka.
- No pokaż, co ona ci zrobiła? – wściekła
spojrzała na Ulę i wysyczała. – Powinnaś bardziej pilnować tego dziwoląga. Jest
nieobliczalna. – Ula miała dość.
- A ty bardziej powinnaś uważać na to, co robi
twoje dziecko. To on pierwszy uderzył Tosię w głowę. Ona tylko się broniła.
- Broniła?! Niemal pozbawiła go oka. Jest
niebezpieczna dla otoczenia i powinno się ją zamknąć w pokoju bez klamek!
Ula podeszła do córki
i chwyciła ją za rękę. Spojrzała smutno na wszystkich siedzących przy stole, a
przede wszystkim spojrzała w oczy swojemu mężowi. Nie wyczytała z nich
kompletnie nic.
- No cóż…, chyba podziękujemy wam za kolację.
Pójdziemy już. – Podniósł się Krzysztof.
- Nie wygłupiaj się Ula, to nic nie znaczący
incydent. Nikomu nic się nie stało.
- Mylisz się tato - powiedziała niemal
szeptem. - Stało się i to coś bardzo złego. Przepraszam, ale muszę stąd wyjść.
Życzę wszystkim udanych świąt – szybkim krokiem przemierzyła salon
Dobrzańskich. Połykając łzy błyskawicznie ubrała siebie i Pestkę i nie
oglądając się za siebie opuściła dom swoich teściów. Ruszyła z piskiem opon.
Weszła do mieszkania i spakowała torbę wkładając do niej rzeczy swoje i córki.
Zabrała też tablicę, nową zabawkę Tosi. Dokładnie zamknęła dom i ruszyła do
Rysiowa.
Po wyjściu Uli
zapanowała przy stole konsternacja.
- Musiałaś być taka podła? Nawet w takim dniu
nie potrafisz sobie odmówić tych złośliwych uwag? – Marek był wściekły na
Paulinę. – Obraziłaś moją żonę i córkę, w dodatku niezasłużenie. Sam widziałem
jak Sergio przywalił Tosi w głowę.
- Na pewno za słabo, bo nawet nie poczuła i
nie rozpłakała się. Ona za to przyłożyła mu porządnie. Będzie miał siniaka.
- Przejdzie mu. Za to ty za każdym razem
upokarzasz Ulę. Jest o niebo od ciebie lepsza. Ciekawy jestem jak ty
poradziłabyś sobie będąc na jej miejscu. Zabiłabyś to dziecko?
- Na szczęście nie jestem i nie muszę sobie
zaprzątać tym głowy. Ty jakoś też nie wykazujesz ochoty do pomocy. Gdybyś był
dobrym mężem, gdyby ci naprawdę zależało na niej, poleciałbyś za nią. Tymczasem
wygodniej ci jest zwalić problem na jej głowę. Nie zwracaj mi uwagi, bo sam nie
jesteś ode mnie lepszy.
Podniósł się od stołu.
Było widać jak bardzo jest zły.
- Masz rację. Pójdę i ja. Nic tu po mnie.
Żałuję, że po raz kolejny dałem się namówić na tę wspólną wigilię. Już nigdy
więcej. Żegnam.
Dotarł na Sienną.
Zdziwił go brak światła w mieszkaniu. Włączył kinkiety w przedpokoju i
rozejrzał się niepewnie. – Gdzie one są?
– Obszedł kuchnię i zajrzał do sypialni. Drzwi od garderoby były otwarte.
Brakowało połowy rzeczy. Zrozumiał, że musiała pakować się w pośpiechu. Na
pewno pojechała do ojca. Zrobiło mu się głupio. Pluł sobie w brodę, że w takich
sytuacjach jak ta na wigilii, nigdy nie stawał w obronie Uli. Pozwalał, by ją
upokarzano. Ją i ich córkę. Paulina, jaka by nie była, miała rację. On nie był
pomocny w żadnej mierze. Ula zamęczała się na śmierć, a on stał z boku i
patrzył na wszystko obojętnie. Tak nie postępuje dobry mąż i odpowiedzialny ojciec.
Nie był ani jednym ani drugim. Postanowił, że jutro rano pojedzie do Rysiowa i
spróbuje ściągnąć je z powrotem do domu.
Zatrzymała samochód przed
bramą rodzinnego domu. Dopiero teraz rozpłakała się na dobre. Musi przerwać to
błędne koło. Na Marka nie może liczyć. Znikąd wsparcia, znikąd pociechy.
Została sama, a raczej zostały same. Ona i Pestka. Muszą sobie wystarczyć
nawzajem. Musi znaleźć w sobie siłę, by zawalczyć o przyszłość swojej córki.
Wytarła łzy i spojrzała w lusterko nad głową. Mała zdawała się przysypiać. Nic
dziwnego, było już po dwudziestej pierwszej. Wyjęła ją z fotelika i wzięła na
ręce. Pestka ufnie przytuliła się do niej opierając głowę na jej ramieniu.
Zamknęła samochód i poszła w stronę domu. W oknach paliło się światło.
Świętowali jeszcze. Zapukała do drzwi. Uchyliły się i stanęła w nich Ala,
najlepsza przyjaciółka Uli z Febo&Dobrzański, a od czterech lat żona jej ojca.
- Ulka! Rany boskie, co ty tu robisz? Wchodź,
bo zamarzniecie. Daj mi Tosię. Chodź do babci maleńka, babcia cię rozbierze.
Odebrała Pestkę z rąk
Uli i poszła z nią do kuchni. Do przedpokoju wylegli pozostali domownicy. Byli
zaskoczeni obecnością Uli w takim dniu. Wiedzieli, że wigilię spędza zawsze z
Dobrzańskimi. Józef z niepokojem patrzył na ślady łez na jej policzkach.
- Córcia, co się stało? Dlaczego przyjechałaś?
Dokuczyli ci?
- Zaraz wszystko opowiem. Muszę położyć Tosię
spać, bo już w samochodzie przysypiała. Mogę skorzystać z mojego dawnego
pokoju?
- No pewnie, że możesz. Nic tam nie
zmienialiśmy.
- Jasiu skocz jeszcze do mojego samochodu. W
bagażniku są nasze rzeczy. Przynieś, dobrze?
- Już lecę.
Przebrały Tosię w
piżamkę i ułożyły ją do snu. Przysiedli wszyscy przy kuchennym stole wbijając
oczy w Ulę.
- Przepraszam was za ten najazd, ale nie
wiedziałam dokąd pojechać. Chciałam was też prosić o to, bym mogła zatrzymać
się u was z Pestką na jakiś czas. Nie mogę wrócić do domu – rozszlochała się. –
Moje małżeństwo praktycznie nie istnieje. Marek odciął się od nas. Wstydzi się
własnego dziecka. Nawet o niej nie rozmawia. Wszystko jest na mojej głowie.
Chodzenie do lekarzy, praca z nią w domu, wszystko. Nie mam nawet czasu, żeby
zadbać o siebie, bo cały poświęcam jej. Jestem zmęczona i ciągle niewyspana.
Nie dam rady dłużej tak funkcjonować. Dzisiejszy dzień dolał tylko oliwy do
ognia. Ścięłam się z Pauliną. Najpierw jej synek uderzył Tośkę w głowę, a ta
mało myśląc oddała mu z całej siły. Szkoda tylko, że Paulina nie zauważyła, że
to jej Sergio zaczął. Wyzwała Tosię od dziwolągów, których powinno się zamykać
w pokoju bez klamek. A wiecie, co było najgorsze? Najgorsze było to, że mój mąż
nie zareagował w ogóle. Spojrzałam mu w oczy i nie dostrzegłam w nich nic prócz
pustki i obojętności. Już nie mogę z nim dłużej być. Spakowałam nas i
przyjechałam tutaj.
- I tutaj zostaniesz – odezwał się Józef. –
Zostaniesz tak długo jak będziesz chciała. Pomożemy ci. Nie sądziłem, że to tak
źle wygląda. Nigdy się nie skarżyłaś, więc myślałem, że masz w Marku oparcie.
- Nigdy go nie miałam. Od kiedy urodziła się
Pestka, odsunął się od nas. My nie funkcjonujemy jak małżeństwo. Po prostu
mieszkamy pod jednym dachem – otarła z policzków łzy. - Położę się już. Mała
wstaje dość wcześnie, a często myli jej się dzień z nocą. Nie pozwoli mi się
wyspać. Może dzisiaj mi się uda? Jutro zastanowię się, co dalej. Muszę coś
postanowić. Dobranoc kochani.
ROZDZIAŁ 2
Pestka jednak nie dała jej pospać. Była szósta
rano, gdy otworzyła oczy i zaczęła klepać Ulę po policzkach. Ocknęła się i z
miłością popatrzyła na swoje skośnookie szczęście.
- Już się
wyspałaś? Daj mamie buziaka. – Mała przylgnęła do jej ust. - Mmm, to był bardzo
słodki buziak. Skoro się wyspałaś, to zrobimy niespodziankę dziadkowi, babci,
Jasiowi i Beatce. Pomożesz mi naszykować śniadanie?
- Ta –
pisnęła.
- No to
wstajemy. Umyjemy buzię, rączki i ząbki i zrobimy coś pysznego.
Ubrała małą i siebie. Włączyła telefon i zobaczyła
sześć nieodebranych połączeń od Marka. Wzruszyła ramionami. – Teraz sobie przypomniał o naszym istnieniu?
Za późno panie Dobrzański.
Weszły do kuchni. Usadziła małą przy stole i podała
jej drewniany nóż do masła wraz z kromką chleba.
- Spróbuj
posmarować skarbie – zajrzała do lodówki i zobaczyła sałatkę warzywną i cienkie
kiełbaski. Wzięła też kilka jaj. Zaparzyła kawę i herbatę. Ustawiła wszystko na
stole i usiadła z kubkiem smolistego napoju przyglądając się poczynaniom swojej
pociechy. Pestka z zaciętym wyrazem twarzy, przygryzając wysunięty język,
pieczołowicie pokrywała kromkę masłem. Uśmiechnęła się. Pamiętała co na
początku mówili lekarze. Mówili, jak ważne dla tych dzieci jest obcowanie z
drugim człowiekiem, bo czerpią wiele przyjemności z takich kontaktów i uczą się
łatwiej dzięki interakcjom społecznym z rodzicami, rodzeństwem, czy
rówieśnikami. Te dzieci były o wiele wrażliwsze na dotyk. To dlatego zawsze
Pestka zasypiała kołysana przez nią w ramionach. Lubiła się przytulać do Uli.
Uwielbiała, gdy głaskano ją po policzkach i głowie. Łasiła się wtedy jak mały psiak.
Z czułością popatrzyła na swój skarb. Wiedziała, że nie ma leku
ani cudownej terapii, która mogłaby zniwelować skutki obecności dodatkowego
chromosomu. Jednak ciągle wierzyła, że skuteczna opieka medyczna, włączanie
małej w zwykłe rodzinne życie i permanentna stymulacja jej rozwoju, mogą
przynieść spodziewany efekt. Nie chciała zarzucić terapii. Nie mogła się
poddać. Chciała mieć pewność, że w razie, gdyby miało jej zabraknąć na tym
świecie, Pestka sobie poradzi.
- Już dosyć
kochanie – odezwała się łagodnie do córki. - Weź następną kromkę i zrób to
samo. Pięknie posmarowałaś.
Pestka uśmiechnęła się szeroko i ułożyła
posmarowaną kromkę masłem do spodu.
- Nie tak
skarbie. Zobacz, tak powinno być, – Ula odwróciła kanapkę – inaczej przyklei
się do talerza. Położymy na nią wędlinkę i już możesz jeść – podsunęła jej jeszcze
plastikowy kubek z dzióbkiem wypełniony przestudzoną herbatą. – Smacznego.
- Am – odpowiedziała
zadowolona.
O ósmej cała rodzina Cieplaków pojawiła się przy
stole. Ucałowali wszyscy Pestkę, a Józef przystanął obok niej i pogładził ją po
głowie.
- A co ty
tam tak zajadasz wnusia? Chlebek? Dobry chociaż? – Mała uśmiechnęła się wdzięcznie.
- Am.
- Takie
dobre? W takim razie muszę spróbować. I co Ula? – zwrócił się do córki. –
Wymyśliłaś coś?
- Chyba tak.
Przede wszystkim koniecznie muszę poszukać innego pediatry dla Tosi. Ten
prowadzi ją od czterech lat, ale efekty są mizerne. Niechętnie też daje
zlecenia na inne badania. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy i postanowiłam, że
zrobię je prywatnie i dopiero z wynikami pójdę do jakiegoś dobrego specjalisty.
Zrobię wszystko, żeby wreszcie zaczęła mówić. Wykupię też więcej zabiegów
rehabilitacyjnych. Przez tą wiotkość mięśni nie porusza się zbyt dobrze.
Koniecznie trzeba ją wzmocnić. Na szczęście lubi ćwiczyć i ma przy tym frajdę.
Muszę o nią zawalczyć i to skutecznie. Na tyle skutecznie, żeby stała się
samodzielna i potrafiła o siebie zadbać. Wierzę, że mi się uda. Po śniadaniu
pójdę z nią na spacer. Zajrzymy też na cmentarz i zapalimy mamie lampki.
Dochodziła dziewiąta, gdy ubrane ciepło wyszły z
domu i wolno poszły w stronę cmentarza.
- Zobacz
Tosiu jak ślicznie. Dużo śniegu napadało. Ulepimy bałwanka? - Mała wydała z
siebie radosny pisk i zaczęła niezdarnie podskakiwać. - Ulepimy. Dużego.
Pójdziemy do parku. Tam jest dużo gałązek, zrobimy mu włosy z patyków. Będzie
śmieszny.
Zmęczyła się trochę tocząc trzy śnieżne kule.
Pestka starała się jej pomóc. Uśmiały się przy tym. Po godzinie mogły podziwiać
swoje dzieło.
- Jest
piękny, prawda Tosiu?
- Taaa – roześmiała
się. Ula ucałowała jej czerwone od mrozu policzki. - A teraz chodźmy. Zapalimy
lampki na grobie babci.
Przeszły przez skrzypiącą furtkę cmentarną ulegając
tej śnieżnej ciszy mąconej czasem krakaniem gnieżdżących się na nagich
gałęziach rozłożystych topól, wron. Odgarnęła śnieg z nagrobnej płyty i z
czułością pogładziła zdjęcie mamy.
- Gdzie
byłaś mamusiu, gdy rodziłam Tosię? – wyszeptała. – Gdzie jesteś teraz? Popatrz
na moje życie. Spójrz jak bardzo jestem nieszczęśliwa. Nie tak to miało być,
nie tak… - popłynęły jej łzy. Pestka przytuliła się do niej i paluszkiem
ścierała je z jej policzków.
- Ne, ne –
kręciła głową. – Ne. – Ula mocniej przycisnęła ją do piersi.
- Masz rację
kochanie, mama nie powinna płakać, tylko wziąć się w garść. Jeszcze będziemy
szczęśliwe, prawda?
- Ta – zaśmiała
się.
- Wracajmy,
chyba zmarzłaś już trochę. W domu natrę cię oliwką i dam ciepłej herbatki.
Już z daleka dojrzała podjeżdżającego, srebrnego
Lexusa Marka i zaniepokoiła się. – Czego
on jeszcze od nas chce? I skąd ta nagła troska? – I on je zauważył. Wysiadł
z samochodu i podszedł do nich.
- Dzień
dobry Ula. Witaj Tosiu. Martwiłem się o was. Tak nagle zniknęłyście wczoraj…
- Przez pięć
lat nie martwiłeś się o nas, dlaczego teraz to robisz? – spytała twardo.
- Ula nie
mów tak. Zawsze się o was martwiłem.
- Jakoś nie
bardzo to odczułyśmy.
-
Przyjechałem, bo chciałem z tobą porozmawiać.
-
Porozmawiać? A o czym? Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli jakieś wspólne tematy
do omówienia.
- Mylisz
się. Jest temat naszej córki. – Zalśniły jej w oczach łzy.
- Naszej?
Mojej. Mojej córki. Nie rozśmieszaj mnie. – Zrobił żałosną minę.
- Proszę cię
porozmawiaj ze mną. – Stała przed nim z zaciętym wyrazem twarzy i w końcu
powiedziała.
- No dobrze,
ale nie tutaj. Pestka zmarzła i najpierw muszę ją rozgrzać. Potem mogę ci
poświęcić trochę czasu, ale na wiele nie licz.
Weszli do domu. Marek przywitał się z teściami i z
rodzeństwem Uli. Nie przyjęli go tak jak zwykle. Przywitali go chłodno i bez
wylewności. Nawet Beatka, która uwielbiała go nieprzytomnie, dzisiaj trzymała
dystans. Poczuł się niepewnie. Domyślił się, że Ula wreszcie powiedziała im jak
sprawy stoją. Wiedział, że do tej pory ukrywała przed nimi to, co działo się w
ich małżeństwie, bo nie chciała ich martwić. Ten wczorajszy wieczór przelał
czarę goryczy.
- Alu, mam
prośbę. Dam ci oliwkę. Natrzesz Tosię? Bardzo zmarzła. Spójrz jakie ma
marmurkowe ciało. To świadczy, że jest mocno wyziębiona i zróbcie jej ciepłej
herbaty. Ja muszę porozmawiać z Markiem.
- Zaraz się
nią zajmę. Tobie też przyda się trochę gorącej kawy. Marek też chcesz?
- Poproszę.
Wszedł za nią do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
- Usiądź. Ja
jeszcze tylko się przebiorę i przyniosę kawę.
Postawiła przed nim parującą filiżankę i przysiadła
naprzeciwko.
- To o czym
chciałeś porozmawiać?
- Chciałem
was zabrać do domu. – Pokręciła przecząco głową.
- Nie. Nie
wrócimy z tobą. Teraz nasz dom jest tutaj. Już dość upokorzeń musiałam znosić
przez te pięć lat, ale na tym koniec. Nie jestem z kamienia. Gdybym jeszcze
doświadczała ich od kogoś, kto jest mi całkowicie obojętny i nie zależy mi na
nim, mogłabym je przełknąć i pogodzić się z tym. Najgorsze jest to, że na
każdym kroku doznawałam ich od ciebie. Od człowieka, którego pokochałam
bardziej niż własne życie. Ja też pragnęłam, by nasze dziecko urodziło się
zdrowe. Nie miałam tak wiele szczęścia jak inne kobiety. Jedyne, co mogłam
zrobić, to pokochać je miłością bezwarunkową. Ty chciałeś się jej pozbyć jak
niepotrzebnego mebla zapominając o tym, że też miałeś wydatny udział w tym, by
pojawiła się na świecie. Nie wiedzieć czemu ukarałeś mnie za to, że urodziłam
ci chore dziecko i karzesz do tej pory upatrując tylko we mnie winowajcę
upośledzenia Tosi. Wyniosłeś się z naszej sypialni, rozwaliłeś doszczętnie
nasze małżeństwo, nie możesz patrzeć na Pestkę. Po co mamy z tobą wracać? Do
czego? Do tych pustych ścian, które odgradzają nas od ciebie? Lepiej ci będzie
bez nas. Odetchniesz, bo już nie będziesz musiał znosić naszej obecności. Jeśli
wniesiesz sprawę rozwodową do sądu, chętnie podpiszę papiery. Uwalniam cię od
nas. Dzięki temu będziesz miał czas, by znaleźć sobie kobietę, która urodzi ci
zdrowego potomka.
Był przerażony tym, co od niej usłyszał. Jego
ogromne oczy wpatrywały się w nią z napięciem.
- Jak możesz
tak mówić? Przecież ja cię kocham. Nie mam zamiaru szukać sobie innej kobiety.
Przecież to ty jesteś miłością mojego życia.
– Czyżby? – powiedziała
ironicznie. – Jakoś przez te pięć lat nie odczułam w żadnej mierze prawdziwości
tych słów. Zrobiłeś ze mnie sprzątaczkę, kucharkę i zwykłe popychadło.
Wysługiwałeś się mną, choć wiedziałeś doskonale jak wiele czasu pochłania mi
rehabilitacja Pestki. Nie pomagałeś w najdrobniejszej czynności i ograniczałeś
się tylko do zostawiania pieniędzy na stole w każdy poniedziałek. Jeśli
mężczyzna kocha kobietę, to kocha również potomstwo zrodzone z tej miłości. Ty
może i nadal mnie kochasz, ale nasza córka wzbudza w tobie wstręt i strach.
Wstydzisz się jej i boisz się reakcji ludzi na jej widok. To obrzydliwe. Jeśli
nadal uważasz, że jestem dla ciebie ważna, to musisz zmienić nastawienie do
naszego dziecka. W przeciwnym razie nie ma szans, by uratować nasze małżeństwo.
Dobrze to sobie przemyśl, czy w ogóle warto o nie walczyć i czy stać cię na
taki wysiłek. A teraz jedź już. Ja muszę zająć się Tosią.
Jej piękne, błękitne oczy były wypełnione żalem i
łzami. Nie potrafił znieść tego pełnego wyrzutu spojrzenia. To przecież te oczy
urzekły go najbardziej. To w nich najpierw się zakochał.
Wstała z miejsca dając mu do zrozumienia, że to
koniec rozmowy. Wstał i on. Najwyraźniej było mu przykro. Musiał wiele przemyśleć.
Niemal cały drugi dzień świąt spędziła przy laptopie
wyszukując specjalistów i poradnie zajmujące się dziećmi z zespołem Downa.
Natrafiła nawet na stowarzyszenie skupiające rodziny, w których były takie
dzieci jak jej Pestka. Pospisywała adresy i tak zaopatrzona postanowiła zacząć
działać. Następnego dnia ubrała ciepło swoją córeczkę i pojechała do Warszawy.
Pomyślała, że najpierw odwiedzi siedzibę tego stowarzyszenia. Miała nadzieję,
że kogoś tam zastanie i może ten ktoś wskaże jej dobrych lekarzy. W duchu
dziękowała Markowi za GPS, który kiedyś jej kupił. Bez niego błądziłaby po
całej Warszawie. Zaparkowała przed sporym, piętrowym budynkiem i rozejrzała się
ciekawie. Pomogła Tosi wysiąść i podeszła do wejściowych drzwi. Ucieszyła się,
bo były otwarte. Zauważyła tablicę informacyjną i znalazła na niej numer
pokoju, w którym miała urzędować prezes stowarzyszenia, niejaka Wanda Musiał.
Zapukała do właściwych drzwi i nacisnęła klamkę. W niewielkim pokoju stało
biurko a przy nim siedziała kobieta lat około czterdziestu.
- Dzień
dobry – przywitała się Ula. – My do pani Musiał, zastałyśmy ją? – Kobieta
uśmiechnęła się.
- To ja. Ja
jestem Wanda Musiał, a pani?
- Nazywam
się Urszula Dobrzańska a to moja córeczka Tosia.
-
Dobrzańska? Ma pani coś wspólnego z firmą Febo&Dobrzański?
- Tak. Marek
Dobrzański, to mój mąż.
- Proszę
usiąść i powiedzieć, co panią do mnie sprowadza.
- Jak pani
widzi mam dziecko obarczone zespołem Downa. Od pięciu lat wychowuję ją
praktycznie sama, bo niestety nie znalazłam wsparcia ani w mężu ani w teściach.
Potrzebuję pomocy, bo już nie daję sobie z całą sytuacją rady. Podejrzewam, że
lekarz, który prowadzi Tosię od czterech lat, źle ją leczy. Rzadko przepisuje
skierowania na badania i przez to nie ma wyraźnych postępów. Moje dziecko do
tej pory nie mówi. Wydaje tylko z siebie dwuliterowe dźwięki. Bardzo bym
chciała to zmienić. Przyszłam tutaj, bo liczę, że wskażecie mi dobrych
specjalistów i przychodnię, gdzie będą mogli zrobić córce stosowne badania. Ja
pokryję ich koszt. Zależy mi bardzo, żeby zrobiono je jak najszybciej.
- Wie pani,
że jestem trochę zaskoczona. Nie bez przyczyny spytałam o powiązania pani z
firmą Febo&Dobrzański. Ta firma od co najmniej trzech lat, raz na kwartał
bardzo mocno wspiera nasze stowarzyszenie niebagatelną kwotą. Dzięki tym
pieniądzom możemy wysyłać dzieci naszych członków na wakacje rehabilitacyjne i
integracyjne. Zakupić sprzęt do ćwiczeń i wiele innych rzeczy.
Ula słuchała tego jak oniemiała.
- Nic na ten
temat nie wiedziałam. Mąż do tej pory nie angażował się w rehabilitację córki.
Mogę powiedzieć nawet, że z dużym trudem ją toleruje. Naprawdę dziwne. Jednak
pomijając to wszystko, czy jest pani w stanie mi pomóc?
-
Oczywiście. Zaraz dam pani spis przyjaznych nam poradni i lekarzy, którzy
ściśle współpracują ze stowarzyszeniem. Proszę, oto i on. Ja osobiście polecam
poradnię na Długiej i doktora Pawlaka. To znakomity specjalista i pomógł wielu
dzieciom.
Ula wstała z krzesła i uścisnęła kobiecie dłoń.
- Serdecznie
pani dziękuję. Zaraz pojadę na Długą. Chcę, żeby jeszcze dzisiaj Tosia przeszła
badania.
- A ja chcę
pani coś zaproponować. Tu w stowarzyszeniu działa bardzo prężnie grupa
wsparcia. Jeśli poczuje się pani bezsilna lub zniechęcona, proszę do nas
zajrzeć. Spotkania odbywają się we wtorki i piątki o godzinie szesnastej. Oni naprawdę
potrafią zmotywować, więc gorąco polecam z tego skorzystać. Oczywiście może
pani uczestniczyć w takim spotkaniu wraz z dzieckiem.
- Bardzo
pani dziękuję. Nie wykluczam, że jeszcze odwiedzę państwa. Do widzenia.
Na Długiej porobiono Pestce szereg badań i tych
standardowych i tych specjalistycznych łącznie z prześwietleniem płuc i
kręgosłupa. Ula sporo zapłaciła, ale to była ostatnia rzecz, na którą
żałowałaby pieniędzy. Po wyniki miała się zgłosić po nowym roku. Najważniejsze
jednak, że udało się zapisać Pestkę do doktora Pawlaka na piątego stycznia.
Wyszła bardzo zadowolona z przychodni. Zadowolona z tego, że udało się jej
dzisiaj tak wiele załatwić i z tego, że Pestka przy tej swojej nerwowości
dzisiaj była wyjątkowo spokojna i pozwoliła ze sobą zrobić wszystko. Nie było
żadnych ataków furii, wierzgania nogami i wrzasków. Przy samochodzie ucałowała
Tosię i przytuliła mocno.
- Jestem z
ciebie bardzo dumna kochanie. Byłaś dzisiaj taka grzeczna, że w nagrodę zabiorę
cię na pyszne ciacho, chcesz?
- Taaa –
pisnęła uszczęśliwiona.
- W takim
razie jedziemy.
Zaparkowała przy małej kafejce i po chwili zajęły
miejsce przy stoliku. Mała zajadała kawałek tortu a Ula delektowała się kawą.
Siedziały już jakiś czas, gdy do środka weszło małżeństwo z chłopcem niewiele
młodszym od Tosi. Wyglądali znajomo. Kobieta rozejrzała się po sali i gdy
dostrzegła Ulę jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Sebulku!
Popatrz! Przecież to Ulka! O jeżuniu! – podbiegła do nich. – Wieki cię nie
widziałam! Chyba od chwili jak urodziłaś! – uściskała ją serdecznie. - Możemy
się przysiąść?
Ula patrzyła na nią rozbawiona. Brakowało jej tej
postrzelonej dziewczyny, która jak się okazało nic nie straciła ze swojego
uroku mimo upływu lat.
-
Oczywiście. Bardzo proszę, siadajcie. To moja córeczka Tosia, a to Tosiu ciocia
Viola, wujek Sebastian i ich synek Tomaszek. Przywitaj się ładnie.
Dziewczynka zsunęła się z krzesła i obdarzyła
wszystkich buziakiem. Byli zdumieni. Wiedzieli, że dziecko Uli i Marka ma
zespół Downa, jednak widzieli ją po raz pierwszy od dnia narodzin.
- Ona w
ogóle się nie wstydzi. Widać, że lgnie do ludzi. Podobna jest do Marka. A skąd
wyście się tu wzięły? – Viola wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu
maszynowego.
- Byłam z
Tosią w przychodni na badaniach i zaklepałam przy okazji wizytę u pediatry, a
wy? Macie wolne po świętach?
- Tak.
Wzięliśmy urlopy do końca grudnia. Wracamy dopiero po nowym roku. Ale opowiadaj
jak ci się żyje.
Ula uśmiechnęła się smutno.
- No cóż…
Nie jest mi lekko. Wychowuję córkę i to ona pochłania cały mój czas. Marek
odciął się od nas. Wstydzi się jej i chyba boi. Ja nie będę z nim walczyć i
zmuszać, by pokochał własne dziecko. Odeszłyśmy od niego.
Przez chwilę przy stoliku zapanowała niezręczna
cisza.
- Wiesz Ula,
– odezwał się Sebastian – Marek od lat jest moim najlepszym przyjacielem, ale
już od dawna utwierdziłem się w przekonaniu, że to prawdziwy dupek.
Wielokrotnie próbowałem poruszyć temat Tosi. Myślałem, że będę mógł wpłynąć na
niego, być może jakoś pomóc. Jednak on za każdym razem ucinał rozmowę już na
początku. W ogóle nie chce o niej rozmawiać. – Ula pokiwała głową.
- Ja to wiem
Sebastian. Od pięciu lat funkcjonujemy obok siebie. Tosia w ogóle go nie zna,
choć żyje tuż za ścianą. Uznałam, że bez sensu jest dalej mieszkać pod jednym
dachem. W wigilię wyprowadziłam się do Rysiowa.
- Dobrze
zrobiłaś. Może wreszcie do niego coś dotrze – Viola była oburzona. – Jak można
odtrącić własne dziecko w dodatku takie, które potrzebuje miłości obojga
rodziców.
- Nie sądzę,
żeby nagle zapałał miłością do córki. Przez pięć lat nie zrobił dla Tosi nic
prócz tego, że co poniedziałek zostawiał nam na stole w kuchni pieniądze na
życie. Dlaczego miałoby się nagle coś zmienić?
- Posłuchaj
Ula, – Sebastian nachylił się w jej kierunku – gdybyś potrzebowała pomocy, czy
chciała w jakiś weekend coś załatwić, zawsze możesz Tosię przywieźć do nas. My
bardzo chętnie się nią zajmiemy a Tomek będzie szczęśliwy, że będzie miał
towarzyszkę do zabawy. Nie zamykaj się w tym cierpieniu. Pamiętaj, że masz
jeszcze przyjaciół, na których możesz liczyć.
Wzruszona popatrzyła na nich.
- Bardzo wam
dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się… Zapamiętam i jeśli będzie tego wymagać
sytuacja, zadzwonię. Teraz jednak musimy się zbierać. Późno już a Ala pewnie
czeka na nas z obiadem.
- Mogę
czasem do ciebie zadzwonić? – zapytała jeszcze Viola.
-
Oczywiście, że możesz. Numer nadal mam ten sam. Dziękuję kochani i do
zobaczenia.
Po nowym roku odebrała wyniki i piątego stycznia
pojechała wraz z Pestką do doktora Pawlaka. Doktor okazał się potężnym
mężczyzną w sile wieku, z burzą gęstych, siwych włosów i ujmującym uśmiechem.
Przywitał się z nimi bardzo ciepło i poprosił, żeby usiadły. Zanim zaczął
obdarował Pestkę czerwonym lizakiem w kształcie serduszka, co mała przyjęła przeciągłym
piskiem.
- Widzę,
jaki problem panią do mnie sprowadza, ale chciałbym poznać więcej szczegółów
zanim jeszcze zagłębię się w ten stos badań. Rozumiem, że Tosia jest tą
szczęściarą, która ma o jeden chromosom więcej niż przeciętny człowiek. Powie
mi pani jakie ma w związku z tym nadbagażem problemy?
- Tak.
Przede wszystkim nie mówi. Nie rozumiem dlaczego, bo każdego dnia poświęcam
mnóstwo czasu na ćwiczenia mowy, ale ona zatrzymała się na etapie słów
dwuliterowych i już od dawna nie ma żadnego postępu. Poza tym jest dość
pobudliwa i z łatwością przechodzi od stanu wielkiej szczęśliwości do stanu
furii. Ciężko mi jest ją w takich razach uspokoić. Przez to, że nie mówi, nie
może mi dać znać o swoich potrzebach fizjologicznych. Dlatego ciągle jeszcze
nosi pampersy. Najbardziej właśnie zależy mi na tym, żeby zaczęła się
komunikować. To ułatwiłoby życie i jej i mnie.
- Dobrze.
Przejrzyjmy te wyniki badań, a potem sam ją zbadam.
Przez dłuższą chwilę w gabinecie zaległa cisza
przerywana czasem mlaskaniem Pestki, która z lubością wcinała swojego lizaka.
Doktor skończył i z sympatią uśmiechnął się do Uli.
- W
badaniach nie ma nic niepokojącego. Wszystkie wyniki są dobre i dziewczynka
jest zdrowa. Nawet poziom hormonu tarczycy jest w normie, a jak pani zapewne
wie, to jedno z najważniejszych badań. Zajrzę jej jeszcze do buzi, bo mam pewne
podejrzenia odnośnie jej mowy – zabrał szpatułkę i przykucnął przy Pestce. – I
jak kochanie, dobry ten lizak? – Mała uśmiechnęła się szeroko.
- Am.
- A pokażesz
wujkowi swoją buzię i język? – Pestka wyciągnęła lizaka z ust pokazując
doktorowi swoje uzębienie i całą jamę ustną. Pogmerał w niej patyczkiem i
spojrzał na Ulę.
- Tak jak
podejrzewałem. Ona będzie jeszcze mówić. Nie rozumiem jak lekarz, który do tej
pory prowadził pani dziecko, tego nie zauważył? Tosia ma częściowo przyrośnięty
język do dolnej szczęki, tuż za wiązadełkiem z lewej strony. To dość rzadkie,
ale czasem się zdarza u dzieci z taką wadą rozwojową. Można to łatwo naprawić i
zrobimy to. Przekona się pani, że po zabiegu dziecko nauczy się mowy raz dwa. Teraz
jest ona bardzo utrudniona, ale będzie dobrze.
- Po
zabiegu? – Ula przerażona patrzyła na lekarza.
- Proszę się
nie obawiać. Zabieg jest bardzo prosty i bardzo krótki. To razem z
przygotowaniem małej zaledwie pół godziny i po nim zabierze ją pani do domu.
Chirurg tylko przetnie w odpowiednim miejscu i uwolni tę część języka. Tosia
nawet tego nie poczuje. Ja w takim razie zaraz wypiszę skierowanie do szpitala,
ale wcześniej zbadam jej odruchy w kończynach.
Kiedy lekko stukał Pestkę w kolana ona śmiała się w
niebogłosy, bo nogi podskakiwały jej jak piłka.
- Odruchy w
porządku. Trochę ma słabe mięśnie, ale i na nie poradzimy. Tu kolejne
skierowanie na permanentną rehabilitację. Była pani w stowarzyszeniu. To
właśnie tam jest bardzo porządna sala do ćwiczeń i naprawdę profesjonalni
rehabilitanci. Mają nawet na tyłach niewielki basen, ale dla maluchów
wystarczający. Dobrze jej zrobi jak trochę popływa. Na razie to wszystko.
Proszę wrócić do mnie, gdy mała będzie już po zabiegu. Wtedy wskażę
odpowiedniego logopedę.
Ze łzami w oczach żegnała się z sympatycznym
doktorem.
- Bardzo
panu dziękuję za to, że pomógł mi pan uwierzyć, że moja córka będzie jeszcze
mówić. Koniecznie muszę też podziękować pani prezes Musiał. Gdyby mi pana nie
poleciła, nadal nie miałabym świadomości, że język mojego dziecka źle
funkcjonuje. Na pewno pokażemy się po zabiegu. Do widzenia doktorze.
ROZDZIAŁ 3
Od czasu, gdy Ula z Pestką wyniosły się do Rysiowa
nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Ta cisza wielkiego mieszkania przytłaczała
go za każdym razem, gdy przekraczał jego próg. Nie potrafił dać sobie rady z
tym dręczącym poczuciem winy, samotności i pustki, która zawitała tu na jego
własne życzenie.
Codziennie obserwował jak jego najdroższa żona
spala się w tym wielkim poświęceniu dla ukochanego dziecka. Jak snuje się po
mieszkaniu przeraźliwie smutna i zrozpaczona, często ze łzami na policzkach. Nie
potrafił jej pocieszyć. Do wszystkiego musiała dochodzić sama. Uczyła się być
matką tego niedźwiadka tak bardzo różniącego się od innych dzieci i
wymagającego zupełnie innego podejścia. Podziwiał jej determinację w walce o
zdrowie Tosi. On nawet nie spróbował. Od początku wiedział, że to go
przerośnie. Pamięta jak bardzo byli szczęśliwi, gdy okazało się, że Ula jest w
ciąży. Oszalał na punkcie tego dziecka. Tulił policzek do brzucha Uli i
rozmawiał z maleństwem szepcząc mu tkliwe słowa o tym jak bardzo je kocha. Cały
ten obraz został zaburzony w trzynastej minucie po porodzie. Poczuł się tak,
jakby dostał obuchem w łeb i nie potrafił się po tym ciosie opamiętać.
Pestka urodziła się bardzo maleńka. Miała sporą
niedowagę. Spokojnie mógł ją zmieścić w dwóch dłoniach. Urodziła się z
żółtaczką i to dlatego miała pomarszczone, niemal pomarańczowe ciało
przypominające podsuszoną morelę. To wtedy wpadła mu do głowy ta pieszczotliwa
nazwa. To on po raz pierwszy nazwał ją Pestką. Pestką moreli. Żółtaczka szybko
ustąpiła i dziecko zaczęło nabierać ciała. Od momentu, w którym usłyszał od
lekarza, że jego córka ma zespół Downa, nigdy już nie wziął jej na ręce, nigdy
nie przytulił. Nie mógł się przemóc, jakby gdzieś tam w środku miał wewnętrzną
blokadę.
- Jak możesz
ją tak traktować? – na początku często słyszał te pełne wyrzutu słowa Uli. –
Przecież to twoje dziecko. Krew z twojej krwi i kość z twojej kości. Co się z
tobą stało? Gdzie się podział ten dobry, wrażliwy człowiek, którego tak bardzo
pokochałam? Nigdy nie podejrzewałabym cię o taką skrajną obojętność i zupełny
brak uczuć.
Nie był obojętny. Miał też uczucia. Ale to wielkie
poczucie niesprawiedliwości było silniejsze od czegokolwiek innego. Zaczęli
oddalać się od siebie. Właściwie to on to zainicjował opuszczając ich wspólną
sypialnię i przenosząc się do gabinetu. Nie mógł znieść płaczu Pestki, który na
początku budził ich kilkakrotnie w ciągu każdej nocy. Nigdy do niej nie wstał,
by ją uspokoić. To zawsze Ula szła do jej pokoju i godzinami tuliła ją w
ramionach usiłując sprawić, by zasnęła.
Nie miała racji mówiąc, że ukarał ją za to, że
urodziła mu upośledzone dziecko. Nie było w tym niczyjej winy. Właściwie nawet
trudno mówić tu o winie. Tak się stało i już. Jednak z perspektywy Uli mogło to
tak właśnie wyglądać. Jak rodzaj kary. Od czasu, gdy urodziła Tosię nawet jej
nie dotknął, choć marzył o tym każdej nocy, by tulić ją i pieścić. To nigdy już
się nie zdarzyło przez ten jego wewnętrzny opór. Ona w końcu pogodziła się
chyba z tym, że jest jego żoną tylko na papierze. Z pewnością nie funkcjonowali
jak małżeństwo. Zdał sobie sprawę, że to wyłącznie jego wina. Ona ciągle
liczyła na to, że w końcu się przełamie i przekona do własnej córki, ale z
czasem zaczęła tracić nadzieję. Została sama z chorym dzieckiem wymagającym
bezustannej opieki, bez żadnego wsparcia i pomocy z jego strony. Teraz też się
nie popisał. Od czasu wizyty w Rysiowie minął miesiąc a on nawet do Uli nie
zadzwonił i nie zapytał jak sobie radzi.
- Chryste
Panie! Jestem idiotą! – wrzasnął na całe gardło a jego głos odbił się echem w
mieszkaniu. – Nawet nie przesłałem jej pieniędzy! Z czego one mają żyć? Boże!
Ależ jestem durniem! – złapał za komórkę i wybrał numer Uli. Odezwała się
dopiero po kilku sygnałach.
- Halo – jej
zmęczony głos sprawił, że poczuł ukłucie w sercu.
- Dzień
dobry Ula, a właściwie dobry wieczór. Chciałem cię bardzo przeprosić, że do tej
pory nie przesłałem ci pieniędzy. Najzwyczajniej w świecie zapomniałem.
Dlaczego mi nie przypomniałaś?
- Nigdy nie
będę się upominać o żadne pieniądze od ciebie – powiedziała twardo. – Widocznie
masz o wiele ważniejsze sprawy niż ta, czy mamy za co żyć.
- Proszę cię
Ula nie mów tak. Po prostu zapomniałem. Czy mógłbym przyjechać do Rysiowa? Nie
jest jeszcze tak późno. Przywiózłbym je.
- Nie ma nas
w Rysiowie.
- Jak to nie
ma? To gdzie wy jesteście?
- To już
chyba nie twoja sprawa. Nie odezwałeś się przez miesiąc. Uznałam, że
przemyślałeś sprawę i czekałam tylko na pozew rozwodowy, który definitywnie
uwolni cię od nas.
- Nie
składałem żadnego pozwu. Nie mam zamiaru go składać. Za bardzo cię kocham, bym
mógł to zrobić. To powiesz mi, gdzie jesteście? Proszę… – dodał ciszej. Przez
dłuższy czas słyszał tylko jej oddech w słuchawce. W końcu wyrzuciła z siebie.
- Jesteśmy na
Branickiego w prywatnym szpitalu dziecięcym.
- A coś się
stało? Coś z Pestką?
- Naprawdę
cię to interesuję?
- Tak Ula.
Interesuje. Mam chyba prawo wiedzieć, prawda?
- Do tej
pory nie chciałeś nic wiedzieć?
- Ale teraz
chcę. Powiesz mi? – usłyszał jak westchnęła ciężko.
- Pestka
przeszła szereg specjalistycznych badań. Zrobiłam je prywatnie, żeby było
szybciej. Odnaleziono przyczynę jej niemożności mówienia. Ma przyrośniętą do
dolnej szczęki część języka. To dlatego nie może złożyć najprostszego słowa.
Jutro wcześnie rano będą ją operować. Muszę z nią tu zostać, żeby czuła się
bezpieczna.
- Mogę do
was przyjechać?
-
Przyjechać? A po co?
- Po prostu
chciałbym z wami być. Nie odmawiaj mi Ula, bo wiem co chcesz powiedzieć. Ja
naprawdę się martwię i chciałbym wam towarzyszyć.
- No dobrze…
- powiedziała z wahaniem – jeśli chcesz… Jesteśmy na pierwszym piętrze, sala
numer osiem.
Poczuł dziwne a zarazem przyjemne podekscytowanie.
To było takie absurdalne i tak bardzo kłóciło się z tym, co czuł do tej pory.
Może jeszcze uda się odbudować ich wzajemne relacje? Pragnął tego bardzo. Chciał
wierzyć, że sama jego obecność przy nich spowoduje, że Ula być może spojrzy na
niego przychylniej. Ubrał się szybko nie zapominając o karcie do bankomatu. Po
drodze jeszcze zatankował i wypłacił pięć tysięcy. Bez przeszkód dotarł do
szpitala i odnalazł właściwą salę. Wszedł cicho i niepewnie stanął na środku
pokoju. Pestka spała już a niedaleko łóżka w fotelu siedziała Ula coś czytając.
Podniosła głowę i obrzuciła go zmęczonym spojrzeniem.
- Cześć Ula.
Mogę usiąść? – wskazał stojące obok krzesło.
- Proszę – wyszeptała.
Usiadł obok niej i wyjął plik banknotów.
- Tu masz
pieniądze i proszę cię, byś mi mówiła o nadprogramowych wydatkach.
- To bardzo
szlachetne z twojej strony. Dziękujemy. Trochę jestem zdziwiona, bo zwykle
dawałeś dużo, ale nie aż tak. Mówi ci coś nazwa Stowarzyszenie „Niedźwiadek”?
Jestem pewna, że tak. Właśnie niedawno dowiedziałam się, jak to Febo&Dobrzański
szczodrze je wspiera. Szkoda, że nie powiedziałeś mi wcześniej, że właśnie w
taki sposób chcesz zagłuszyć wyrzuty sumienia. Gdybym wiedziała o tym
stowarzyszeniu, które skupia rodziców dzieci z zespołem Downa, Pestka już dawno
mogłaby skorzystać z dobrodziejstw rehabilitacji, którą oferują ludzie tam
działający i miałaby lepszy dostęp do specjalistów. Niewykluczone, że teraz
mówiłaby pełnymi zdaniami i byłaby silniejsza. Powiedziano mi, że F&D co
najmniej od trzech lat zasila konto tej fundacji. Od trzech lat pomagasz innym
dzieciom takim jak Pestka, a ona? Czy ona nie zasługuje na twoją pomoc? – zadrżał
jej głos a w oczach pokazały się łzy. Była bardzo rozżalona. – Czy zdajesz
sobie sprawę, że jeszcze rok bez specjalistycznej pomocy, a ona zostałaby już
taka jak teraz? Jesteś tego świadomy? – rozszlochała się na dobre. – Jakim
trzeba być człowiekiem, by tak właśnie postępować w stosunku do własnego
dziecka? Tak naprawdę w ogóle cię nie znam. Gdybym nie trafiła do tego
stowarzyszenia i nie spotkała w nim tylu życzliwych osób, Pestka nigdy nie
otrzymałaby właściwej pomocy i opieki. To dzięki nim dotarłam do lekarza, który
po dwóch minutach zdiagnozował problem jej mowy. Konował, który leczył ją do
tej pory nie zrobił dla niej kompletnie nic. Wmawiał mi tylko, że ona raczej
nigdy nie będzie mówić. O ile sobie przypominam to twoja matka tak gorąco go polecała.
Zapewniała, jaki to z niego świetny fachowiec i wspaniały diagnostyk, a okazało
się, że to zwykły, niedouczony leń, któremu nawet nie chciało się wypisywać
skierowań na badania. Rzeczywiście mogę powiedzieć, że ty i twoja rodzina
bardzo wsparliście mnie w walce o zdrowie Tosi. Pewnie wypada mi jeszcze
podziękować.
Jej słowa cięły jak sztylety a z oczu toczyły się
prawdziwe potoki łez. Już nie panowała nad emocjami. Zaciskała dłoń na ustach,
by jej płacz nie zakłócił snu małej. Przytulił ją niezdarnie i uspokajająco
zaczął gładzić po plecach. I on miał w oczach łzy.
- Tak bardzo
cię przepraszam kochanie. Tak bardzo mi przykro i wstyd, że nie było mnie przy
was od początku. Jestem podłym draniem, który nie zasługuje na twoją miłość.
Bardzo bym chciał to zmienić. Tylko mi na to pozwól, błagam. – Podniosła
zapłakaną twarz i z rozpaczą spojrzała mu w oczy.
- Co się z
nami stało Marek? Przecież tak bardzo się kochaliśmy. Nie mogliśmy bez siebie
żyć. Ciągle zapewnialiśmy się o tym uczuciu, bo było bardzo silne. Dlaczego to
wszystko minęło? Czy strach przed kontaktem z własną córką może zabić taką
miłość? Jak można to w ogóle rozdzielić? Twierdzisz, że nadal mnie kochasz, a
nie czujesz kompletnie nic do dziecka, którego jesteś ojcem? Jak to możliwe?
Naprawdę tego nie rozumiem – wyszlochała bezradnie rozkładając ręce. – Jestem
już tak bardzo zmęczona. Opadam z sił i żyję tylko dla niej i tylko dla niej
zbieram się w sobie każdego dnia z nadzieją, że w końcu coś ruszy a ona zacznie
robić postępy. Ty nie pomagałeś a ja byłam bliska załamania nerwowego. Nie
załamałam się tylko dlatego, bo usłyszałam tę pozytywną opinię od lekarza, że
Pestka będzie mówić. To był jedyny powód, dla którego znów chciało mi się żyć –
płakała już na całego i nie mogła się uspokoić. Wylała w jego koszulę cały,
nagromadzony przez te pięć lat żal. Tulił ją do siebie i kołysał. Przyciskał
usta do jej skroni i szeptał.
- Błagam cię
nie płacz. Skazałem cię na samotną walkę o zdrowie naszej Pestki, ale to już
koniec. Już nie będziesz z tym sama. Od dzisiaj będę przy tobie już zawsze i
postaram się ze wszystkich sił, żeby nasze dziecko leczyli najlepsi fachowcy w
kraju. Wyprowadzimy ją kochanie. Wyprowadzimy tak, że będzie samodzielnym i
zaradnym człowiekiem. Kocham was i nigdy nie chciałbym was stracić. Obiecaj mi,
że po operacji wrócicie do domu. On jest bez was pusty i zimny, a mnie jest w
nim źle, gdy nie słyszę radosnego pisku Pestki i twojego łagodnego głosu
próbującego ją uspokoić. Zaczniemy walkę o nią kochanie ramię w ramię. Już
nigdy nie dopuszczę do sytuacji, żebyś miała z tym zostać wyłącznie sama. Już
nigdy.
Jego cichy głos przepojony miłością i łagodnością
spowodował, że uspokoiła się i zdawała zasypiać w jego ramionach. Od tak dawna
jej nie dotykał, nie przytulał, że straciła nadzieję, czy jeszcze kiedykolwiek
to zrobi. Potrafił zapewnić jej poczucie błogiego bezpieczeństwa i tym razem
również to zadziałało. Po raz pierwszy od tylu lat poczuła się bezpieczna i
choć nadal tkwiło w niej wiele żalu, pragnęła wierzyć jego zapewnieniom, że już
od teraz będzie tylko lepiej.
Obudziło ją gaworzenie Pestki. Usiadła sztywno na
fotelu. Obok siedział Marek i wpatrywał się w nią.
- Obudziła
cię? Nie wstawaj, ja się nią zajmę. Jest dopiero szósta, ona zawsze wstaje tak
wcześnie?
- Zawsze.
Muszę ją przytulić i ucałować. Ona na to czeka.
- Siedź.
Przyniosę ci ją.
Podszedł do łóżka i pochylił się nad córką.
Przestała gaworzyć i z uwagą zaczęła mu się przyglądać. Uśmiechnął się do niej.
- No jak tam
maleńka, wyspałaś się? Chodź, tata zaniesie cię do mamy.
Wyciągnęła do niego ręce i zapiszczała.
- Ta.
Podniósł ją i przytulił. Po raz pierwszy. Przylgnęła
do niego ufnie oplatając jego szyję rękami. Zniknął gdzieś ten wewnętrzny opór
przed bezpośrednim kontaktem z nią a on ze zdumieniem stwierdził, że jest
bezgranicznie szczęśliwy. Podszedł do Uli. Pestka radośnie się zaśmiała
wyciągając do niej rączki. Marek usadził ją na jej kolanach.
- Dasz mi
buziaka? – spytała. Mała ochoczo przylgnęła do jej ust. – Coraz słodsze są te
twoje buziaki, wiesz? Widzisz, kto do ciebie przyszedł? – pokazała palcem
Marka. – Tata przyszedł. Jemu też dasz buziaka?
- Ta. –
Znowu wylądowała w jego ramionach obdarzając go słodkim całusem. Roześmiał się,
gdy Tosia przejechała dłonią po jego zarośniętym policzku.
- Pewnie
podrapała się o moją brodę.
- Daj mi ją.
Umyjemy się teraz, bo za chwilę przyjdzie pan doktor.
Lekarz wraz z asystą przyszedł godzinę później.
Przywitał się z nimi i uśmiechnął się do Tosi gładząc ją po głowie.
- Będziemy zaczynać.
Trzeba zrobić porządek z tym językiem. Proszę wziąć córkę i przejść wraz z nami
do sali operacyjnej. Kto z państwa pójdzie?
- Ja. Ja
pójdę. Ty zaczekaj Marek. To krótki zabieg. Najwyżej pół godziny i będzie po
wszystkim.
Rzeczywiście nie czekał zbyt długo. Po pół godzinie
przywieziono małą i ułożono na łóżku. Była jeszcze pod wpływem narkozy. Wszedł
też chirurg z Ulą.
- Przez
kilka dni język będzie nieco opuchnięty. Zalecam małe ilości zimnych napojów
lub zimnego jogurtu a nawet lodów, jeśli mała je lubi. Na tyle małe, by jej nie
przeziębić. Chłód pomoże złagodzić obrzęk. Myślę, że za dwa tygodnie powinno
się wszystko wygoić. Gdyby jednak coś się niepokojącego działo, proszę
bezzwłocznie zadzwonić. Tu jeszcze recepta na chłodzący spray. Wystarczy
psiknąć trzy razy dziennie przed posiłkami. Nie mogą być gorące, raczej dobrze
wystudzone, niemal zimne. Za trzy tygodnie będzie można zacząć ćwiczenia z
logopedą. Zajrzę raz jeszcze do jamy ustnej – pochylił się nad Tosią i zajrzał
do jej buzi. - Wszystko w porządku, nie ma żadnego krwawienia. Daliśmy
cieniutkie, rozpuszczalne szwy, więc nie będzie pani musiała przyjeżdżać na ich
usunięcie. Jednak za dwa tygodnie chciałbym was widzieć w przychodni.
Sprawdzimy, czy wszystko ładnie się zagoiło. Ona za chwilę się wybudzi i będzie
można ją zabrać do domu. To chyba wszystko.
- Panie
doktorze chciałabym jeszcze zapytać, gdzie mogę uregulować rachunek za zabieg.
- Na
parterze jest rejestracja. Mają wszystkie dokumenty dotyczące zabiegu małej i
wyszczególnione na fakturze specyfiki, które zostały użyte a także cenę samego
zabiegu. Tam dadzą też opis operacji. Pożegnam się już. Mała zaczyna się
budzić. Dobrze, gdy pierwsze, co zobaczy, to znane jej twarze. Do widzenia
państwu.
- Do
widzenia doktorze. Bardzo dziękujemy.
Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi podeszli do
łóżka i pochylili się nad Pestką. Ula z czułością pogładziła jej gęste, czarne
włosy, takie same jak włosy Marka. Mała leniwie otworzyła powieki.
- Co tam
kochanie? Boli cię coś? – Tosia pokręciła przecząco głową. – Skoro tak, to
jedziemy do dziadków. Mama cię ubierze.
Wyciągnęła jej ubranie z torby i przebrała ją.
Narkoza jeszcze działała i Tosia przysypiała co chwilę.
- Spakuj
Marek te wszystkie rzeczy, ja nałożę jej kurtkę i czapkę. Słaba jest i śpiąca.
Zasunął zamek i podał Uli torbę.
- Weź ją, ja
wezmę na ręce Tosię.
Zeszli na parter i odszukali kasę. Ula uiściła
opłatę i schowała dokumenty, które wręczyła jej recepcjonistka.
- Mogę
jechać z wami? Wrócicie do domu?
- A ty nie
powinieneś być w pracy?
- Dzwoniłem
do Seby, zastąpi mnie dzisiaj. Zresztą nie ma nic pilnego. Mogę wziąć dzień
urlopu. Wrócicie? – powtórzył pytanie i spojrzał na żonę z nadzieją.
- Naprawdę
tego chcesz? Na pewno to dobrze przemyślałeś? Ja nie chciałabym powtórki z
rozrywki. Jeśli nie jesteś pewien tej decyzji to może zastanów się jeszcze.
- Ula, ja
już to wszystko przemyślałem tysiąc razy. Zrozumiałem jak bardzo źle
traktowałem was obie. To już nigdy nie będzie miało miejsca. Nauczę się od
ciebie cierpliwości i łagodności. Nauczysz mnie jak postępować z Tosią i jak ją
rozumieć. Z czasem będzie coraz lepiej. Jedźmy do Rysiowa Ula. Porozmawiam z
tatą i z Alą. Przeproszę i pomogę ci się spakować. Tylko wróć… - dokończył
szeptem. Jej załzawione oczy patrzyły na niego niepewnie.
- A ty…? Czy
ty wrócisz…? Do mnie?
- Wrócę Ula
– zapewnił gorliwie. - Swoim odejściem z sypialni zrobiłem krzywdę nie tylko
tobie, ale i sobie. Byłem taki głupi… Przecież kocham cię nad życie. Czasami
nie rozumiałem sam siebie.
- W takim
razie jedźmy. Pestka jeszcze przysypia po tej narkozie. Wsadź ją do fotelika i
jedź za nami.
Pojawienie się Marka w Rysiowie wywołało lekkie zakłopotanie.
Dziadkowie jednak najbardziej byli zainteresowani stanem Tosi.
- I jak ona
to zniosła córcia?
- Była
bardzo dzielna tato. Nawet nie zapłakała. Dopóki jej nie uśpili byłam przy niej
i rozmawiałam z nią. Potem musiałam wyjść. Chirurg zapewnił nas, że wszystko
się udało i nie powinno być komplikacji. Za dwa tygodnie pojadę z nią do
kontroli. Jest trochę śpiąca po tej narkozie. Położę ją, może jeszcze pośpi.
Poza tym Marek od wczoraj jest cały czas z nami. Bardzo mnie wspierał. Chce,
byśmy wróciły na Sienną. Obiecał mi, że od teraz wszystko się zmieni, również
jego zaangażowanie w wychowanie Tosi. Chcemy dać sobie drugą szansę.
Wyjaśniliśmy wszystko tam w szpitalu, bo noc długa i mieliśmy czas. Dzisiaj
wrócę razem z nim.
- A ja chcę
was przeprosić za moje zachowanie i za to jak niesprawiedliwie traktowałem Ulę
i Pestkę. Chcę was też zapewnić, że od teraz wszystko będzie tak jak być
powinno od początku, od narodzin Tosi. Już nigdy nie zostawię Uli samej z
problemami. Przysięgam. - Cieplak popatrzył na niego poważnie.
- Mam
nadzieję synu, że słowa dotrzymasz. Za duży ciężar zrzuciłeś na jej barki. Ona
musi wreszcie odpocząć i poczuć się bezpiecznie a nie jak na kruchym lodzie.
- I tak
właśnie będzie tato. Zapewniam.
- No dobrze.
Chodźcie w takim razie, zrobię wam kawy, bo pewnie jesteście niewyspani.
- Tu są lody
dla Tosi – Ula wręczyła ojcu plastikowe pudełko – a te są dla nas. Jak się
obudzi trzeba jej będzie trochę dać. Lekarz mówił, żeby jej dawać małe ilości
zimnych pokarmów lub napojów. To po to, żeby złagodzić obrzęk języka. Lubi lody
to pewnie chętnie trochę zje.
Dopijali już kawę, gdy usłyszeli płacz Pestki. Ula
poderwała się od stołu, ale Marek powstrzymał ją.
- Spokojnie
Ula. Usiądź. Daj teraz mnie szansę.
Wszedł do pokoju i przysiadł na łóżku.
- Co
kochanie? Miałaś zły sen?
- Ta –
odpowiedziała ze skargą w głosie rozmazując sobie na buzi łzy. Przytulił ją
mocno.
- Już dobrze
maleńka. Już dobrze. To tylko sen. Tata ma dla ciebie coś smacznego. Co powiesz
na lody? – Twarz Pestki wypogodziła się w momencie.
- Am, –
zapiszczała radośnie – am. – Wziął ją na ręce i poszedł do kuchni. Usadził ją
na krześle i powiedział.
- Pestka
domaga się lodów. Była bardzo dzielna i zasłużyła, prawda? – Ula ucałowała jej
policzki.
- Zaraz
dostaniesz skarbie. Takie, jakie najbardziej lubisz. Truskawkowe. – Po chwili
Ula postawiła przed nią pucharek i wręczyła łyżeczkę. – No wsuwaj. Smacznego.
Pójdę nas spakować, - zwróciła się do Marka - posiedź z nią chwilę.
Wracali do Warszawy. Marek jechał za Ulą i
uśmiechał się do swoich myśli. Dziękował w duchu za wyrozumiałość Uli, za jej
wspaniałe serce, które jest w stanie wybaczyć największą podłość. Przysiągł
sobie, że nie spapra tego. Ona musi uwierzyć, że ma wobec niej i Pestki szczere
intencje. Wybaczyła mu po raz kolejny, choć zarzekał się po tym pamiętnym
pokazie, który połączył ich na nowo, że nigdy jej już nie skrzywdzi i że nigdy
przez niego nie będzie płakać. Nie dotrzymał słowa. Biczował się za to w
myślach. Przecież zawsze chciał stworzyć z nią kochającą się rodzinę. Mieć
dzieci. Wreszcie zrozumiał, że bez względu na to, czy te dzieci są zdrowe, czy
upośledzone, będą jego dziećmi. Jego i kobiety, którą ukochał nad życie. Miała
rację. W ich przypadku tego nie da się rozdzielić. Nie da się rozdzielić jego miłości
do Uli i miłości do Pestki. To, że stworzył tak ogromny dystans między nimi
wynikało przede wszystkim z obezwładniającego strachu, wręcz paniki na myśl, co
ludzie będą o nim sądzić, gdy pokaże się światu z upośledzonym dzieckiem. Odkrył,
że już niczego się nie boi. Te obawy zniknęły w momencie, gdy po raz pierwszy
wziął Tosię na ręce i przytulił. Poczuł wtedy ogromną falę szczęścia
przelewającą się przez jego serce. To nic, że Tosia nigdy nie dorówna swoim
rówieśnikom ani pod względem mentalnym, ani pod względem fizycznym. Ona jest
jego dzieckiem, jego małą córeczką i tylko to się liczy. I nie ważne, że przez
tych pięć długich lat ciągle słyszał od swoich rodziców, że źle zrobił żeniąc
się z Ulą, bo przez to ma dysfunkcyjne dziecko, a oni nie mogą cieszyć się wnuczką
tak jakby tego chcieli. I nie ważne, że na każdym kroku wmawiali mu, że
powinien się z nią rozwieść i ożenić z kimś, kto da mu zdrowego potomka. On
wiedział od samego początku, że tylko z Ulą może dzielić życie i już nigdy nie
byłby w stanie pokochać tak mocno jakiejkolwiek kobiety. Na swój sposób kocha
też Pestkę i choć nie zna jej zbyt dobrze, to przy pomocy Uli nauczy się kochać
to dziecko bezwarunkowo. Czuł, że właśnie tak będzie. Musi tylko częściej
spędzać z nią czas a wszystko się ułoży.
ROZDZIAŁ 4
Dojechali. Marek natychmiast wyskoczył z auta i
podbiegł do samochodu Uli. Wysupłał Tosię z fotelika a następnie wyjął z
bagażnika torby. Poszedł przodem i ściągnął windę. Gdy weszli do niej Ula
spytała.
- Masz w
ogóle coś do jedzenia w domu? Pestka musi jeszcze zjeść jakąś kolację – poskrobał
się po głowie i zrobił nieszczęśliwą minę.
- Nie
denerwuj się kochanie. Jak tylko rzucę te torby, pojadę na zakupy. Powiesz mi,
co będzie potrzebne? Tak naprawdę to ja nie wiem, co ona lubi jeść. – Pokręciła
głową.
- Oj Marek,
Marek. Jeszcze wielu rzeczy będziesz musiał się nauczyć. Ona je wszystko to, co
zdrowi ludzie. Ja jedynie dbam, by nie były to tłuste rzeczy i nietuczące.
Wiesz, że dzieci z zespołem Downa mają duże inklinacje do nadwagi? Trzeba
uważać, by nie przekarmiać Pestki i nie wmuszać w nią nic na siłę. W domu dam
ci listę zakupów. Muszę się tylko zorientować, co jest a czego nie ma.
Zaopatrzony w długą listę podjechał pod najbliższy
market. Kupił wszystkie rzeczy i zadowolony wrócił do domu. Zastał je obie w
kuchni. Ula parzyła herbatę, a Pestka z zacięciem smarowała po swojej tablicy.
- Już jestem
– powiedział kładąc pełne siatki na blacie. - Rozbiorę się tylko i powkładam to
do lodówki. Miałem szczęście, bo przywieźli drugi rzut pieczywa. Jeszcze
ciepłe. Kupiłem kilka chrupiących bułeczek. Tosia na pewno chętnie zje.
- Dzisiaj
raczej nie. Rana jest zbyt świeża. Dam jej tylko jogurt. To z pewnością łatwiej
przełknie.
Czekając aż Ula naszykuje kolację przykucnął przy
małej obserwując, co rysuje. Nie widział w tym większego sensu a tylko same
bohomazy. Wziął kawałek kredy do ręki i spytał.
- Chcesz,
żeby tata narysował domek? Zobaczysz jakie to łatwe do zrobienia. Spójrz.
Najpierw dwie kreski pionowe, potem dwie kreski poziome. Teraz skośny dach. Tu
damy okno a tu drzwi. Proszę bardzo. Ładny? – Pestka wydała z siebie przeciągły
pisk radości. Uśmiechnął się i pogładził ją po głowie. – A teraz ty. Spróbuj
sama. Na pewno potrafisz. Patrz na mój rysunek i maluj według wzoru.
Przygryzała język i mozolnie przyciskając kredę do
tablicy i patrząc na rysunek Marka zrobiła pierwszą kreskę.
- Pięknie
kochanie! A teraz druga kreska. – Kiedy pociągła i drugą Marek powiedział. –
Ula, ona wydaje się wszystko rozumieć. Nie mówi, ale rozumie. Zobacz, co
narysowała. Kwadrat niemal taki sam jak mój. Wystarczy jej tylko pokazać a ona
już wie, co robić. Nie uważasz, że to bardzo pocieszające i dobrze rokuje na
przyszłość? Zakup tej tablicy to był dobry pomysł. – Ula roześmiała się.
- I to w
dodatku nie mój tylko jej. Sama wybrała sobie prezent pod choinkę.
- No proszę.
A może ona ma talent plastyczny i trzeba jej tylko trochę pomóc? Jutro kupię
farbki i nauczę ją malować pędzlem, co ty na to Ula?
- Ja jestem
za. Każda forma aktywności jest dla niej zbawieniem i rozwija ją. Kup te farby.
Zabawa z kolorami też może być dla niej czymś bardzo pozytywnym. Teraz jednak siadaj
do stołu. Chodź Tosiu, mama umyje rączki.
Siedział z nimi przy stole i czuł ogromną radość i
spokój. Już nie pamiętał kiedy ostatni raz siedzieli wspólnie przy posiłku.
Tych nielicznych, świątecznych dni spędzanych u jego rodziców nie brał w ogóle
pod uwagę. To się nie liczyło. Uścisnął dłoń swojej żony i podniósł ją do ust.
- Dziękuję
ci kochanie za cały dzisiejszy dzień i za tę pierwszą od lat, wspólną kolację.
Jestem szczęśliwy.
- Naprawdę?
- Wierz mi,
już dawno tak się nie czułem. Straciłem pięć długich lat z życia naszej córki i
pięć długich lat wspólnego życia z tobą. Byłem cholernym głupcem i cholernym
tchórzem, że nie potrafiłem docenić tego, co mam. Dostałem nauczkę i
wyciągnąłem z niej wnioski. Już nie zepsuję tego Ula, bo gdybyś ponownie miała
powód, by mnie opuścić, chyba palnąłbym sobie w łeb. – Uśmiechnęła się łagodnie
słysząc te słowa.
- Ty tylko
nas kochaj, bądź dla nas dobry. Poświęć nam trochę czasu. Pomóż, gdy opadam z
sił, a zapewniam cię, że nie będzie powodu, dla którego miałabym stąd odejść.
- Tak
właśnie będzie. Zobaczysz. Posprzątam po kolacji a ty uśpij Pestkę. Jeszcze
tego nie potrafię, ale nauczę się, obiecuję.
- To nic
trudnego Marek. Wystarczy ją mocno przytulić i kołysać, a szybko zaśnie.
Nauczysz się.
Wykąpała małą i zaprowadziła ją do jej pokoju.
Posadziła ją na łóżku i przykucnęła.
- Od dzisiaj
kochanie będziesz spała w swoim pokoju. Jesteś już przecież dużą dziewczynką i
nie powinnaś ze mną spać. Ja przytulę cię mocno i poczekam aż zaśniesz. Gdybyś
się obudziła, to nie bój się. Tuż obok jest nasza sypialnia i jak tylko
będziesz chciała to przyjdziesz do nas. Nie musisz płakać za każdym razem jak
się obudzisz, bo my jesteśmy tu blisko, za ścianą. Zapamiętasz?
- Ta – potarła
śpiące powieki.
- Kocham cię
mój największy skarbie. A teraz do łóżeczka i przytul się mocno do mnie. –
Zanuciła jedną z jej ulubionych kołysanek. Mała przylgnęła do niej jak magnes.
Nie minęło dziesięć minut a już spała jak suseł. Ula popatrzyła na drobną twarz
swojej córeczki. – Dzisiaj odzyskałaś
tatę. Lepiej późno niż wcale. Masz szczęście maleńka. Masz szczęście i ja chyba
też.
Ten dzień był ciężki. Wyszła z pokoju Tosi i
poczuła się zmęczona. Umyła się, przebrała w koszulę nocną i powędrowała do
sypialni. Wykąpany Marek już leżał w łóżku i kiedy weszła uśmiechnął się
szczęśliwie.
- Wróciłem
kochanie tak jak obiecałem.
Położyła się opierając głowę na jego ramieniu.
- Jestem
taka śpiąca i tak bardzo zmęczona. Pewnie oczekiwałeś więcej, ale padam z nóg.
- Nie
oczekiwałem wiele Ula i nie jestem rozczarowany. Chciałem jedynie móc cię
przytulić i patrzeć jak zasypiasz w moich ramionach. Nic więcej. Śpij więc kochanie
i odpoczywaj. Zasłużyłaś. Dobranoc.
Ocknęła się nagle i omiotła wzrokiem skąpaną w
zimowym słońcu sypialnię. Spojrzała na zegar i z przerażeniem stwierdziła, że
jest już godzina dziesiąta. Zerwała się z łóżka i pobiegła do pokoju swojej
córki. Nie było jej tam. Nagle usłyszała jej śmiech. Dobiegał z kuchni.
Przebiegła korytarz i zatrzymała się w progu. Jej mąż i córka siedzieli przy
stole i zajadali lody. Pestka na jej widok zsunęła się z krzesła i podbiegła do
niej z wyciągniętymi rękami.
- Maaa! –
Podniosłą ją i ucałowała jej policzki. Niepewnie spojrzała na Marka.
- Dzisiaj
też nie idziesz do pracy?
- Kochanie,
jest sobota. Wyspałaś się przynajmniej?
- Wyspałam.
Nareszcie. Trzeba chyba przewinąć Pestkę i zrobić wam jakieś śniadanie.
- Ula,
usiądź. Pestkę przewinąłem. Podałem spray i zrobiłem śniadanie. My już
jedliśmy. Zaraz zrobię ci kawę. – Wbiła w niego pełne zdumienia oczy.
-
Przewinąłeś ją? Jak?
- Nooo…
znalazłem pampersy i jak tylko ją umyłem, zapakowałem ją w jeden z nich.
Mieliśmy frajdę przy kąpieli, prawda Tosiu? Topiliśmy gumową kaczkę. – Mała
roześmiała się głośno.
- Kaka. –
Ula zaskoczona spojrzała na córkę.
- Coś ty
powiedziała? Marek, słyszałeś to? Po raz pierwszy złożyła słowo. Powiedz
jeszcze raz kochanie.
- Kaka. Taa.
- O mój
Boże, Marek. Ona zaczyna mówić. To cud – rozpłakała się tuląc Pestkę do siebie.
Mała przyłożyła obie dłonie do jej policzków wycierając łzy.
- Ne, ne.
Ne.
- To ze
szczęścia kochanie. Sprawiłaś nam dzisiaj ogromną niespodziankę. Poczekaj. Mama
się trochę ogarnie i zaraz do ciebie przyjdzie.
Usadziła ją na kuchennym taborecie i pobiegła do
łazienki. Stojąc pod prysznicem dała upust emocjom. Płakała jak dziecko.
Nareszcie przełom. Wystarczyło uwolnić niewielki kawałek języka i drugiego dnia
po operacji jej dziecko zaczęło mówić. To tak, jakby złapała drugi oddech.
Poczuła przypływ energii. Będzie dalej walczyć o sprawność Tosi. Marek się
zmienił. Pomoże jej, a ona nauczy go kochać to dziecko ze wszystkich sił.
Wyszła z łazienki i usiadła przy stole. Marek już stawiał przed nią parującą
kawę i gotowe śniadanie.
- Zjedz Ula.
Potem ubierzemy się i pojedziemy na zakupy.
- Na zakupy?
A co chcesz kupić?
- Kupimy farbki
dla Tosi i dużo papieru, na którym będzie mogła malować. Może jakieś zabawki
rozwijające zdolności dziecka, może klocki z literkami? A potem zabiorę was do
ZOO. Wiesz Tosiu, co to ZOO? To taki duży park, w którym można obejrzeć różne
zwierzątka. Na pewno ci się spodoba. Chcesz go zobaczyć?
- Ta – pisnęła.
- Ubierzemy
się ciepło, bo chyba jest lekki mrozik, ale pogoda wymarzona.
Słuchała jego słów jak zaczarowana. Ciągle nie
mogła uwierzyć w tę przemianę. To świadczyło, że jednak nadal darzy ją mocnym
uczuciem i nie chce bez niej żyć. Może Pestkę pokocha tak samo? Dopiła kawę i
wstała od stołu.
- To co,
zbieramy się? Chodź Tosiu, ubierzemy się ciepło i pojedziemy na wycieczkę.
Od tego dnia spędzał z córką mnóstwo czasu. Całe
popołudnia poświęcał właśnie jej. Od tego czasu nigdy nie wziął roboty do domu.
Dzień w pracy starał się wykorzystywać do maksimum tak, by nie musieć zaprzątać
sobie głowy służbowymi sprawami w domu. W ten sposób odciążał Ulę, która była z
Pestką do południa. To nadal głównie na niej spoczywał ciężar wożenia Tosi na
rehabilitację a od miesiąca do logopedy. Były na kontroli u chirurga, który z
zadowoleniem stwierdził, że wszystko się pogoiło a po cięciu nie ma nawet
śladu. Poszły też do doktora Pawlaka, który powitał je jak dobre znajome.
Kolejny raz obdarował Tosię lizakiem i obejrzał jej buzię.
- Znakomita
robota. Genialnie się zagoiło – mruczał. – Tu ma pani wizytówkę świetnego
logopedy, doktor Prażmowskiej. Ta kobieta dokonuje prawdziwych cudów. Proszę do
niej zadzwonić i powołać się na mnie. Jestem pewien, że w dość szybkim czasie
spowoduje, że Tosia będzie mówić, tym bardziej, że sama pani twierdzi, że już w
drugim dniu po operacji zaczęła składać słowa. Jeszcze trochę cierpliwości a
nasz niedźwiadek będzie mówił jak nakręcony.
Nie traciła czasu i jeszcze tego samego dnia
umówiła się z doktor Prażmowską. Już na miejscu dowiedziała się, że to będą
godzinne sesje, a w domu musi ćwiczyć dokładnie to samo, by mała mogła wszystko
dobrze zapamiętać. Trochę odetchnęła. Marek bardzo pomagał a i lekarze
twierdzili zgodnie, że będą postępy.
Zauważali je na każdym kroku. Marek z uporem
maniaka ćwiczył z nią malowanie i posługiwanie się pędzlem i kolorem. Już sama
od siebie malowała wiele rzeczy. Nie były to rzecz jasna malunki
przedstawiające scenki rodzajowe lub inne w tym stylu. Takiego poziomu Pestka
nie osiągnie nigdy i dobrze o tym wiedzieli. Jednak potrafiła już sama
wyczarować żółte słońce, chmury, kwiaty i domek.
Któregoś dnia stała w kuchni przy swojej tablicy i
pieczołowicie rysowała literę „A”, którą wcześniej jako przykład narysował
Marek. Ula myła naczynia po obiedzie, gdy usłyszała nagle.
- Mama, si…
- Odwróciła się gwałtownie i podeszła do córki.
- Chcesz
siku?
- Ta –
Pestka stała przed nią i zaciskała nogi. Porwała ją na ręce i pobiegła do
ubikacji. Szybko ściągnęła jej rajtuzy, pampers i usadziła na klozecie. Dźwięk
uwolnionego z pęcherza moczu był dla niej tego dnia najpiękniejszą muzyką.
Popłakała się. Tyle lat pakowała ją w pampersy. Niejednokrotnie wrażliwa skóra
Pestki była mocno podrażniona. Wcierała w nią tony kremów, a dzisiaj? Dzisiaj
jej mała córeczka sama zawołała, że chce do ubikacji.
- Już – mała
zeskoczyła z muszli i zaczęła podciągać rajtuzy. Ula patrzyła na nią jak
urzeczona. Jej dziecko stawało się samodzielne. Przytuliła ją mocno i
ucałowała.
- Mama jest
z ciebie bardzo dumna kochanie. Bardzo. Pamiętaj, że zawsze masz wołać tak jak
dzisiaj, że chce ci się do ubikacji.
Wieczorem po położeniu Pestki spać opowiadała
Markowi o tym i szlochała w jego ramionach.
- Jestem
taka szczęśliwa Marek. Ta operacja zmieniła wszystko. Ona każdego dnia robi
ogromne postępy a mnie serce rośnie. Doktor Prażmowska też jest bardzo zadowolona.
Chwali nas, że nie zaniedbujemy ćwiczeń i to widać. Ona wypowiada już tak wiele
słów. Jest wspaniała.
- I ja to
zauważam kochanie. Zobaczysz, że teraz będzie już tylko lepiej.
Nadejście wiosny stało się dobrym pretekstem do
spacerów. Po intensywnych ćwiczeniach na sali gimnastycznej zabierała Pestkę do
parku przy Febo&Dobrzański. Ten park wzbudzał w niej tak wiele wspomnień.
To tu ona i Marek mieli ulubioną ławkę. To tu przychodzili odetchnąć, gdy
pracowała jeszcze w F&D. Tu Marek oświadczył się jej. Tu był ich ulubiony
staw i kaczki, które lubili karmić oboje. Pestka też uwielbiała spacery tutaj.
Wyciszyła się. Minęły te ataki złości, nauczyła się dbać o porządek i mówiła
coraz lepiej. Dobrze dogadywała się z innymi dziećmi. Potrafiła się z nimi
bawić. Od kiedy nastały cieplejsze dni przychodziły tu i czekały na Marka.
Potem wszyscy jechali na jakiś obiad a po nim do domu, gdzie z uporem ćwiczyli
wraz z małą.
Przysiadła na ławce obserwując swoją córkę, która
ochoczo wrzucała do wody kawałki bułki. Wrzuciła ostatni i podbiegła do Uli.
- Mama daj.
- Już nie
mam kochanie. Wszystko dałaś kaczkom. Usiądź i troszkę odpocznij. Zaraz na
pewno przyjdzie tata – odwróciła głowę w kierunku ścieżki i zobaczyła go. Nie
był jednak sam. Był z nim Sebastian. Podniosła się z ławki i mruknęła do Tosi.
- Zobacz,
kto tam idzie. – Mała zerknęła na alejkę i pisnęła głośno.
- Tata! – zerwała
się z ławki i ze szczęśliwą miną i wyciągniętymi ramionami pobiegła w jego
kierunku krzycząc.
- Tata!
Tata!
Dostrzegł ją i przykucnął rozkładając ramiona.
Wpadła w nie i mocno przytuliła się do niego.
- Tak się za
mną stęskniłaś? Ja też tęskniłem. Dasz mi buziaka? – Cmoknęła go tak głośno, że
aż się roześmiał. – To jest wujek Sebastian – wskazał na przyjaciela, który też
przykucnął.
- Uściskasz
mnie? – spytał.
- Tak. –
Przytulił ją i ucałował jej policzek.
– Ale jesteś
już duża. Sporo podrosłaś od czasu kiedy cię ostatni raz widziałem.
- A kiedy ty
ją widziałeś? – zaskoczony Marek wbił wzrok w Olszańskiego.
- No jakoś
po świętach. Wpadliśmy na Ulę w małej kafejce. Mówiła wtedy, że wyprowadziła
się do Rysiowa.
- Tak.
Rzeczywiście nie było ich trochę. Na szczęście zmądrzałem i mam je z powrotem.
Pestka zrobiła duże postępy. Zaczęła mówić, a to było dla nas najważniejsze.
Witaj kochanie – przylgnął do ust Uli. – Długo czekacie?
- Nie,
niedługo. Mała miała zabawę z kaczkami. A gdzie Viola?
- Jest w
domu. Tomek złapał jakąś infekcję w przedszkolu i musiała z nim pójść do
lekarza. Macie czas w następną sobotę? Może przyjechalibyście do nas? Violka od
dawna suszy mi głowę. Zrobimy dobry obiad, posiedzimy, powspominamy. Co wy na
to?
- Ja bardzo
chętnie, ale nie wiem jak Marek.
- Ja też z
przyjemnością się ruszę.
- No to świetnie. Jesteśmy umówieni. Do tego
czasu Tomek wydobrzeje. Dobra okazja, żeby lepiej poznał Tosię. Po naszym
spotkaniu długo wypytywał o nią. Zaintrygowała go. Wszystko mu wytłumaczyliśmy
i wiesz co powiedział? Że to nic nie szkodzi, że Tosia jest inna. Jest fajna i
chciałby kiedyś się z nią pobawić. – Ula uśmiechnęła się.
- Masz
bardzo wrażliwego i mądrego synka Sebastian. Ciekawe po kim to odziedziczył.
Chyba nie po mamusi, bo ona zawsze była taka postrzelona.
- Nadal taka
jest, – roześmiał się Olszański – ale za to ją kocham.
Pożegnali się z nim i ruszyli w stronę restauracji.
Tosia trzymała ich oboje za ręce i podskakiwała ze szczęśliwą miną. Sebastian
długo jeszcze patrzył jak się oddalają. Był pełen szacunku dla Uli. Oboje z
Violettą podziwiali jej upór, hart ducha i nieustępliwość w walce o zdrowie
córeczki. Mała się zmieniła i to było widać. Ucieszył się, że jego najlepszy
przyjaciel wreszcie przejrzał na oczy. Sam długo nie mógł zrozumieć jego
postępowania. Był przecież świadkiem ich rodzącej się miłości i choć Ula początkowo
nie powalała urodą, zrozumiał co Marka w niej ujęło. Była nieprzeciętną
kobietą, niezwykle łagodną i dobrą. Gotową pomóc każdemu, kto tej pomocy
potrzebował. Wspaniałomyślną i posiadającą niezwykły dar wybaczania. To właśnie
dlatego nie potrafił rozgryźć zachowania Marka po narodzinach Pestki. Nie mógł zrozumieć,
jak Marek mógł tak bardzo odizolować się od żony i córki tylko dlatego, że nie umiał
poradzić sobie z ciężarem upośledzenia Tosi. Dzięki Bogu ten etap już za nim.
Dopiero jak Ula zniknęła mu wraz z Pestką z oczu wyprowadzając się do Rysiowa, pojął
co traci. Taka miłość nie zdarza się często i szkoda byłoby ją zaprzepaścić.
Dobrze, że Marek to zrozumiał i zaczął się zmieniać. Zerknął na zegarek. Pora
wracać. Viola pewnie już czeka zniecierpliwiona. Ucieszy się jak jej powie o
sobotnich gościach.
W następny piątek rano ubrała Tosię i pojechała do
stowarzyszenia. Dzisiaj mała zaczynała zajęcia na basenie. Już wcześniej Ula
zaopatrzyła ją w niezbędny kostium i czepek. Tosia była podekscytowana, gdy
Marek dzień wcześniej opowiadał jej o basenie.
- To taka
ogromna wanna. Dużo większa od naszej. Lubisz się kąpać prawda? Tam będą też
inne dzieci. Będziesz się mogła z nimi popluskać. Zobaczysz, że będzie fajnie.
Na miejscu przebrała Tosię i założyła jej na ręce
dmuchane motylki.
- Dzięki nim
będziesz mogła unosić się na wodzie i pływać. Chodźmy, bo słyszę już inne
dzieci.
Weszła do sporej hali, na środku której królował
basen. Podeszła do mężczyzny w kąpielówkach i przedstawiła siebie i Tosię.
Wręczyła mu skierowanie. Przeczytał zalecenia i uśmiechnął się do małej.
- To co
Tosiu? Pójdziemy popływać? Mama usiądzie sobie tam na tych ławeczkach i będzie
cię podziwiać. Chodź, pomogę ci wejść do basenu – schwycił ją za rękę i pomógł
zejść po drabince. Zapiszczała przy pierwszym kontakcie z wodą, ale po chwili
uspokoiła się. Dołączyła do innych dzieci, a rehabilitant zaczął ćwiczenia.
Najwyraźniej spodobały się Tosi. Uszczęśliwiona piszczała radośnie wymachując
rękami. Co chwilę wołała.
- Mama! Patrz! Mama! Patrz!
A w Uli rosło ze szczęścia serce. Jej mała
córeczka, jej kochany niedźwiadek potrafił wypowiedzieć tak wiele słów. Coraz
łatwiejszy mieli z nią kontakt. Ula nadal dużo jej czytała, ćwiczyła z nią.
Marek uparcie uczył ją liter i prawidłowej wymowy.
Ten piątek był też niespodzianką dla Marka. O
dziewiątej w jego gabinecie pojawili się rodzice. Długo ich nie widział, bo
ostatni raz na tej nieszczęsnej wigilii. Po nowym roku wyjechali do Szwajcarii,
by podleczyć mocno nadwyrężone serce Krzysztofa. Od wielu lat uskarżał się na
nie i by je wzmocnić robili sobie kilkumiesięczne wyjazdy do szwajcarskich
uzdrowisk. Przywitał się z nimi i zamówił dwie kawy.
- Świetnie
wyglądacie – zagaił. – Ten wyjazd dobrze wam zrobił.
- To prawda –
odparła Helena. – Tata czuje się znakomicie, ja zresztą też. Wspaniale nam
robią te pobyty. A co u ciebie?
- Dziękuję.
W porządku – odpowiedział lakonicznie.
-
Przyjechaliśmy tu, bo chcieliśmy cię zaprosić na święta. To już przecież
niedługo. Dzwoniła też Paulinka. Przyjeżdża na całe dwa tygodnie, bo chce pobyć
trochę z Alexem. Przywiezie Sergia. Ucieszyliśmy się, że będziemy go mieli choć
na trochę. Tęsknimy za nim.
Marek zmarszczył czoło. W sekundzie jego twarz
przybrała chłodny wyraz.
- Chcecie
zaprosić mnie na święta? Chyba zapomnieliście, że ja nie jestem sam. Od siedmiu
lat mam rodzinę. Żonę i córkę. Szkoda, że za Tosią nie tęsknicie tak jak za
Sergiem. To ona jest waszą rodzoną wnuczką a nie włoskim przyszywańcem. Już na
wigilii powiedziałem, że nigdy więcej nie pojawię się przy świątecznym stole,
gdy będzie przy nim Paulina. Nie dopuszczę, żeby miała kolejny raz upokarzać
Ulę lub Tosię. Ona już dość wysłuchała złośliwości na temat swój i naszej
córki. Nie wspierałem jej podobnie jak wy, ale to się zmieniło. Teraz walczymy
ramię w ramię, by usprawnić Tosię. Nigdy o nie nie pytacie. Nie interesuje was
ich los. Nie macie pojęcia, co przechodzi Ula każdego dnia. Nie znam lepszej
matki niż ona. Poświęciła się dla Pestki bez reszty. Możesz mi powiedzieć, skąd
wytrzasnęłaś tego konowała, którego poleciłaś Uli, gdy Tosia skończyła rok?
Podobno miał być świetny a okazało się, że dyplom zdobył chyba na bazarze. Przez
cztery lata nie rozpoznał przyczyny braku mowy u mojego dziecka. Wystarczyło
zmienić lekarza, który w sekundę postawił diagnozę. Miała przyrośniętą boczną część
języka do dolnej szczęki. Jest już po operacji i zaczyna się u niej prawdziwy
słowotok. Jest mądra i szybko się uczy. Może nigdy nie dorówna poziomem Sergio,
ale dla mnie zrobiła milowy krok. Dopóki nie zaakceptujecie całkowicie mojej
żony i córki, dopóki nie pogodzicie się z faktem, że ona jest i pozostanie inna
niż zdrowe dzieci, nigdy nie zawitam u was na żadne święta. Pomyślcie nad tym,
bo naprawdę jest o czym myśleć.
ROZDZIAŁ 5
Zaskoczył ich tymi słowami. Nie tego się
spodziewali. Wiedzieli, że od dawna nie układa się między Ulą i nim. Widzieli
jak się dręczy stanem Pestki. Nie dziwili się, że to dziecko tak skutecznie
odstręczyło go od siebie. Zresztą ich też. W kontaktach z Ulą i Tosią zawsze
czuli się spięci. Nie mieli pojęcia jak zachować się w obliczu głośno
piszczącego dziecka i jego niespodziewanych napadów złego humoru. Woleli
trzymać się z daleka. To dziecko tak bardzo ich zawiodło. Zawiodło tym, że nie
było z nim żadnego kontaktu. Jedynie Ula potrafiła odczytywać sygnały jakie
dawało. Wielokrotnie namawiali Marka na rozwód upatrując w tym najlepsze
wyjście z sytuacji. Przecież płaciłby alimenty i to na pewno wysokie. Jednak
żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że miłość jaką Marek darzy Ulę jest
wielka i silna. Przez te kilka miesięcy ich nieobecności w kraju ich syn bardzo
się zmienił. Przede wszystkim zmieniło się jego nastawienie do córki. Helena
podniosła się z fotela.
- No cóż…
Zrobisz w takim razie jak zechcesz. My nie będziemy ci niczego narzucać. A
lekarza poleciłam w dobrej wierze. To syn naszych znajomych i to od nich wiem,
że jest bardzo dobrze wykształconym pediatrą.
- Tak? To
chyba kształcił się w Bangladeszu. W sprawie mojej córki nie zrobił kompletnie
nic. Jeszcze rok, a ona zatrzymałaby się na takim poziomie jaki widzieliście w
wigilię. Czy macie świadomość, że tylko do szóstego roku życia można jeszcze
coś zdziałać z takim dzieckiem, że potem na naukę mowy jest już za późno?
Pogratuluj swoim znajomym. Mogą być dumni z takiego syna, który zrobił z mojego
dziecka niemal warzywo. Gdybym nie był tak zaabsorbowany rehabilitacją Tosi,
już dawno napisałbym na niego skargę do Izby Lekarskiej i wyegzekwował solidne
odszkodowanie. Zresztą kto wie, czy tego nie zrobię. Za bardzo jej zaszkodził i
chyba nie powinienem tego tak zostawiać.
Wyszli z jego gabinetu przybici. Ich jedyny syn
właśnie dzisiaj odciął się od nich definitywnie. Nie spodziewali się takiego
obrotu sprawy. Poszli jeszcze do Alexa, by i jego zaprosić na święta. W zimowe
nie było go w kraju. Spędzał je w Mediolanie wraz z babcią staruszką.
- Witaj Alex
– Krzysztof przywitał się z nim uściskiem dłoni. Helena ucałowała go w
policzek.
- Co za miła
niespodzianka. Wróciliście i wyglądacie jakby ubyło wam lat.
- Chcieliśmy
zaprosić cię na święta. Zapewne już wiesz, że Paulinka przyjeżdża na całe dwa
tygodnie.
- Tak.
Mówiła mi. Przyjadą wszyscy. Gino również. Zapowiada się, że będzie tłoczno u
was w Wielkanoc.
- Nie tak
bardzo. Marek odmówił nam.
- Jak to
odmówił? Że co? Podał jakiś powód?
- Ula i
Tosia. To dwa powody, dla których nie chce przyjść. Trzeci jak twierdzi to ten,
że chce zaoszczędzić Uli upokorzeń ze strony Pauliny. Rzeczywiście ostatnio
może trochę przesadziła i wyolbrzymiła sprawę. Ula potraktowała to bardzo
osobiście i wyjechała od nas wraz z dzieckiem w połowie kolacji. Paulina
powiedziała również kilka ostrych słów do Marka i on również się wyniósł tuż po
Uli.
- No cóż…
Moja siostra potrafi dogryźć. W takim razie dziękuję za zaproszenie. Przyjadę
na pewno.
Wyszły z budynku stowarzyszenia w radosnym
nastroju. Pestka wyglądała na szczęśliwą. Radośnie podskakiwała krzycząc.
- Ptywała
mama! Ptywała!
- Tak
kochanie, pływałaś. Chyba ci się spodobało, co?
- Tak.
Ptywała.
Rozdzwonił się telefon. Ula spojrzała na
wyświetlacz i uśmiechnęła się.
- Ciocia
Viola dzwoni – powiedziała do córki. – Muszę odebrać. Halo. Cześć Viola. Co
tam?
- Cześć
Ulka. Dzwonię tylko, żeby się upewnić co do jutrzejszego dnia. Nie zmieniliście
planów mam nadzieję?
- Nie Viola.
Na pewno przyjedziemy. A ja mam do ciebie prośbę. Pestka koniecznie chce
podarować Tomkowi prezent. I tak zadzwoniłabym do ciebie, żebyś podpowiedziała,
co twój syn lubi najbardziej. Właśnie wybieramy się do galerii i nie chciałabym
kupić czegoś, z czego byłby niezadowolony.
- Ulka!
Przecież wiesz, że nie musicie nic kupować.
- Ale Tosia
się uparła, a ja nie chcę jej pozbawiać radości. Powiedz mi.
- No dobrze.
Teraz na tapecie są klocki Lego, samoloty, samochody i pociągi. Wybierz, co
chcesz.
- Na pewno
coś wybierzemy – roześmiała się Ula. – W takim razie do jutra.
- Aha, Ula.
Przyjedźcie wcześniej. Nawet o dwunastej. Pomożesz mi przy obiedzie, dobrze?
Zawsze gotowałaś lepiej i lepiej przyprawiałaś. Teraz też na ciebie liczę w tej
kwestii.
- Dobrze.
Będziemy koło południa. Może upiekę jakieś ciasto?
- Nie.
Ciasto już się piecze, a ty i tak masz wypełniony dzień. Czekamy na was. Do
zobaczenia.
Rozłączyła się i z uśmiechem popatrzyła na swoją
pociechę.
- To co
skarbie? Pojedziemy do sklepu i wybierzemy Tomkowi prezent, tak?
- Tak, tak,
tak.
Długo chodziły po galeriach aż w końcu zdecydowały
się na kolejkę z mnóstwem wagoników, lokomotywą i torami. Kupiły też kolorowy
papier, by móc opakować to ogromne pudło. Było jeszcze dość wcześnie. Ula
zaparkowała samochód w podcieniach F&D i zadzwoniła do Marka. Odebrał
niemal natychmiast.
- Co tam
kochanie? Jesteście już po basenie?
- Tak i
stoimy pod firmą. Możemy wejść?
- Ula,
dlaczego w ogóle pytasz? Oczywiście, że możecie. Nie byłaś tu chyba z pięć lat.
Ja już zamawiam dla nas kawę a Pestce herbatę. Wchodźcie.
Pomogła córce wysiąść i zamknęła samochód.
- Wiesz
gdzie jesteśmy? To firma taty. Czeka już na nas. – Pestka uśmiechnęła się
szeroko.
- Tata. Do
taty.
Wjechały windą na piąte piętro. Ula rozejrzała się
ciekawie. Niewiele tu się zmieniło. Poza kolorem ścian, chyba nic więcej. Na
widok Ani urzędującej w recepcji rozjaśniła jej się twarz.
- Dzień
dobry Aniu – przywitała się.
Kobieta popatrzyła na nią zdumiona. Dobrze znała
ten głos.
- Ula! Dobry
Boże! Jak dawno cię nie widziałam! Powinnaś częściej tu przychodzić. Niech cię
uściskam. A co to za śliczna dziewczynka? – pochyliła się nad Pestką.
- Tosia –
odrzekła mała rezolutnie.
- Jakie masz
piękne imię. Uściskasz mnie? – Pestka natychmiast przylgnęła do niej i
wycisnęła jej na policzku buziaka. Ania zaśmiała się.
- Ona w
ogóle się nie ma oporów i jest bardzo otwarta. Już dawno nie widziałam takiego
odważnego dzieciaka. Jest wspaniała.
- To prawda.
Jest bardzo ufna i ciągnie ją do każdego. Sama nie wiem, czy to dobrze. Marek u
siebie Aniu?
- Tak, u
siebie. Przed chwilą zaniosłam tam dwie kawy i herbatę dla małej. U taty masz
też kochanie trochę ciastek. Mam nadzieję, że ci posmakują.
- Mniam –
Tosia uśmiechnęła się radośnie. – Mama, chodź – pociągnęła Ulę za rękę.
- Muszę iść.
Rozochociłaś ją tymi ciastkami. Na razie Aniu.
Sekretariat był pusty. Odkąd Ula odeszła z F&D
poświęcając się dla córki, urzędowała w nim tylko Violetta, a ta jak wiadomo,
była jeszcze na zwolnieniu z powodu Tomka. Podeszły do drzwi gabinetu i
zapukały cicho.
- Proszę – pchnęły
drzwi i weszły do środka. Tosia natychmiast podbiegła do Marka.
- Tata,
ptywała!
- Pły-wa-łam
– powtórz.
-
Pły-wa-łam. – Uśmiechnął się.
- I jak było? Fajnie?
- Fajnie. –
Ucałował ją w policzki.
- Cieszę
się, że ci się podobało. Może kiedyś wybiorę się razem z tobą na basen?
- Tak tata,
tak.
- Usiądź
tutaj. Tu masz herbatkę a tu ciasteczka. Wcinaj - usadził ją na kanapie i
podszedł do Uli przytulając ją do siebie i całując.
- Witaj
kochanie. Cieszę się, że przyszłyście. Przynajmniej ta wizyta będzie miła.
- A co?
Miałeś już jakąś niemiłą?
- Niestety
miałem. Miałem nalot moich rodziców i jestem wściekły.
- Dlaczego?
Westchnął ciężko i usiadł obok niej na kanapie kładąc
rękę na jej ramieniu.
- Wiesz, po
co przyszli? Przyszli zaprosić mnie na święta. Paulina przyjeżdża z rodziną na
dwa tygodnie a oni są przeszczęśliwi, że będą mieli na dłużej Sergia, bo bardzo
za nim tęsknią. Wściekłem się i nawrzucałem im. Powiedziałem, że szkoda, że nie
tęsknią tak za swoją prawdziwą wnuczką jak za tym przyszywańcem. Przypomniałem,
że nie jestem sam i od siedmiu lat mam żonę i córkę. I jeszcze to, że już nigdy
nie zasiądę do świątecznego stołu razem z Pauliną i że nie dopuszczę już nigdy
więcej, by upokarzano ciebie i Tosię. Poruszyłem też temat tego lekarza, który
wcześniej leczył małą. Okazało się, że to syn jakichś mamy znajomych i to od
nich dowiedziała się, jaki on jest świetny. Uświadomiłem jej, że to on głównie
przyczynił się do zahamowania rozwoju mowy naszej córki i że nie zostawię tak
tego. Postanowiłem, że złożę skargę na niego do Izby Lekarskiej. Niech przyjrzą
się jego działalności, bo zamiast leczyć, szkodzi tylko pacjentom.
Popatrzyła na niego. Był naprawdę wzburzony. Po raz
pierwszy bronił jej i Pestki przed własnymi rodzicami. Pogładziła go po dłoni.
-
Niepotrzebnie się nakręcasz. Szkoda nerwów. To, że się wściekasz nie zmieni ich
stosunku do nas. Nie przeskoczymy tego i jedyne, co możemy zrobić to pogodzić
się z tym. Ja i tak nie poszłabym już do nich. Pestki też bym nie pozwoliła ci
zabrać. Tkwi we mnie zbyt wiele żalu. Nie potrafię się go pozbyć. A święta
spędzimy w domu. Zobaczysz, że będą równie udane jak u twoich rodziców.
Zaprzęgnę ciebie i Pestkę do malowania pisanek. Pójdziemy do kościoła, żeby je
poświęcić. Tosia nigdy nie była w kościele nie licząc jej chrztu. Ciągle się
obawiałam, że może zakłócić mszę. Teraz jest zupełnie inaczej, bo więcej
rozumie. Może w drugi dzień świąt zaprosimy do nas moją rodzinę? Dawno ich nie
widziałam, a telefony nie zniwelują tęsknoty – ścisnęła mu dłoń. – Mimo tej
całej sytuacji cieszę się. Wiesz, dlaczego? Bo po raz pierwszy stanąłeś w
naszej obronie. To dowód na to jak bardzo przewartościowałeś swoje poprzednie
życie. Jestem z ciebie naprawdę dumna. – Przytulił się do jej warg.
- Nie mogłem
inaczej, za bardzo was kocham.
W sobotnie popołudnie podjechali pod blok, w którym
mieszkali Olszańscy. Weszli na pierwsze piętro i zadzwonili do drzwi. Otworzył
im uśmiechnięty od ucha do ucha Sebastian.
- No
nareszcie kochani. Doczekaliśmy się. Długo was u nas nie było. Wchodźcie. Chodź
Tosiu, wujek pomoże ci się rozebrać.
Na horyzoncie pojawiła się Violetta z Tomkiem
witając ich wylewnie. Tomek wyciągnął do Tosi rękę.
- Cześć
Tosiu, cieszę się, że przyszłaś. – Marek popatrzył z uśmiechem na chłopca.
- No, no,
Olszański, rośnie ci tu prawdziwy dżentelmen. Tu Tomeczku jest prezent od Tosi
dla ciebie. Dasz radę udźwignąć? – Maluchowi zaświeciły się oczy.
- Dam, a co
to jest?
- To
niespodzianka. Tosia sama wybierała. Rozpakuj.
Tomek złapał Tosię za rękę i cmoknął ją w policzek.
- Dziękuję
Tosiu. Jak przyjadę do ciebie, też kupię ci prezent. Pomożesz mi rozpakować?
- Tak.
Pociągnął ją na dywan leżący na środku salonu i tam
położył to wielkie pudło. Zaczęli obdzierać je z papieru. Tymczasem panowie
usiedli na kanapie obserwując poczynania dzieci. Sebastian nalał im po
kieliszku koniaku.
- Za
spotkanie stary. Brakowało mi ich. Mam nadzieję, że będą kolejne. Zmieniłeś
się. Zmieniłeś na lepsze przyjacielu. Masz wspaniałą żonę i córkę. Dobrze, że
to zrozumiałeś.
- Zrozumiałem
Seba. Długo błądziłem, bałem się kontaktu. Nie uwierzysz, ale gdy po raz
pierwszy przytuliłem Pestkę w szpitalu przed operacją, poczułem zniewalające
szczęście. Bardzo ją kocham i bardzo kocham Ulę. Miotałem się jak ranne
zwierzę, gdy odeszła, a cisza panująca w domu coraz bardziej przytłaczała mnie
swoim ciężarem. Kiedy w desperacji pojechałem do Rysiowa z zamiarem zabrania
ich z powrotem do domu, Ula powiedziała mi, że nigdy tam nie wróci i jeśli
zależy mi na niej i na uratowaniu małżeństwa, muszę zaakceptować naszą córkę.
To było łatwiejsze niż przypuszczałem i do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że tak
długo izolowałem się od nich. Teraz jednak staram się z całych sił wszystko nadrobić.
Dużo pracuję z Pestką. Uczę ją różnych rzeczy. W bardzo krótkim czasie zaczęła
składać słowa. Z każdym dniem jest coraz lepiej, co napawa mnie nadzieją i
dumą.
- To widać
Marek. Ona bardzo się zmieniła. Jest otwarta i ufna. Można z nią porozmawiać. To
świetny dzieciak stary, naprawdę świetny.
- Tata,
zobacz! Kolejka! Jaka duża i piękna. Super wybrałaś Tosiu. Złożymy ją?
- Tak – roześmiała
się wdzięcznie.
- Świetnie
się dogadują. Ty też możesz być dumny z syna. Całe szczęście, że nie
odziedziczył temperamentu po szalonej Violetcie, bo miałbyś tu prawdziwe ADHD.
- Dokładnie
stary – zachichotał Olszański – dokładnie.
Tymczasem dziewczyny rozmawiały w kuchni.
- Jak ci się
układa z Markiem? Ostatnio jak się widziałyśmy, nie miałaś zbyt szczęśliwej
miny.
- To prawda,
ale od tego czasu wiele się zmieniło. On się zmienił. Bardzo mnie wspiera. Dużo
czasu poświęca Pestce. Pracuje z nią. To już nie ten Marek, co kiedyś. Marek,
który unikał kontaktu z własnym dzieckiem. Myślę, że wreszcie coś do niej
poczuł. Pierwszy raz zauważyłam to w szpitalu wtedy, gdy operowano Tosię. Był z
nami cały czas. Kiedy po raz pierwszy wziął ją na ręce, chyba coś w nim pękło.
Obserwowałam jego twarz i wiesz, co zobaczyłam? Błogi spokój i szczęście. Wtedy
uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze.
- Cieszę się
Ula. Naprawdę. Źle was traktował, ale choroba Tosi chyba go przerosła. Bał się
odpowiedzialności za to, co sam stworzył. Dobrze, że przełamał w sobie ten
strach. Dobrze dla ciebie a przede wszystkim dla Pestki - Viola sięgnęła na
półkę i wyciągnęła czerwone wino, ale Ula odmówiła.
- Ja będę
prowadzić. Marek pije z Sebą, a ktoś bezpiecznie musi nas zawieźć do domu.
Powiedz lepiej, co przyprawić.
- Spróbuj
rosół i sos. Jakoś nie mogę się doszukać smaku ani w jednym ani w drugim. Ja
pokroję ciasto i zrobię kawę.
- Są za mało
słone. Masz maggi? To w zupełności wystarczy i będą smakować tak jak powinny.
Może trzeba obrać ziemniaki?
- Nie Ula.
Zrobiłam kopytka, bo nieźle mi wychodzą. Do tego żeberka i surówka.
- Pycha.
Jestem pod wrażeniem. Na obiad jeszcze trochę za wcześnie. Pomogę ci z kawą.
Rozłożyły wszystko na stole i dołączyły do mężów.
- Patrzcie
jak grzecznie bawią się nasze dzieci. Ale dostałeś piękny prezent od Tosi. Dasz
radę złożyć sam?
- Nie
składam sam mamuś. Tosia bardzo mi pomaga, widzisz?
Dzieci zajęły się układaniem torów a dorośli
wspominali dawne czasy.
- A wiesz
Ula, jak zostałaś prezesem i wyrugowałaś Marka z firmy on nie zrezygnował.
Nakłaniał mnie, bym ci pomagał, sam też to robił. Zwykle spotykaliśmy się w
parku w porze lunchu. Za każdym razem katował mnie i zmuszał, bym opowiadał mu,
co robisz, czy dajesz sobie radę i jak jesteś ubrana. Wtedy nie traktowałaś go
zbyt dobrze i nie ma się co dziwić, bo ani on, ani ja nie byliśmy aniołkami i
mocno dokuczyliśmy ci. Ja ciągle widziałem bezcelowość jego zabiegów. Na jednym
z takich spotkań powiedziałem mu, żeby odpuścił. Powiedziałem, że na świecie
jest mnóstwo innych lasek, które może mieć w każdej chwili. Wiesz, co odpowiedział?
„Nie będzie żadnej innej Seba. Będzie tylko ona. Tylko ona”. Kochał cię jak
wariat. Dopiął swego. To, co zrobił na pokazie, było piękne i zaskoczyło chyba
wszystkich.
- To prawda.
Kochałem Ulę bez pamięci. Oszalałem na jej punkcie. To się nie zmieniło Seba.
Nadal kocham ją tak jak wtedy. Jest miłością mojego życia.
Policzki Uli płonęły.
- Marek
przestań, bo czuję się zażenowana. Możemy zmienić temat na jakiś weselszy? Na
przykład jak Pshemko podbijał cenę własnej kreacji przez Internet. – Marek roześmiał
się.
- Prawie
udławiłem się własnym językiem, gdy dowiedziałem się, że to on za tym stoi.
Niezłe jazdy miał nasz mistrz trzeba przyznać. Kiedyś wpadł w taką furię, że
latało wszystko, co miał pod ręką. Akurat wszedłem do pracowni zupełnie
nieświadomy, co tam się dzieje. Jakiś fruwający wieszak zwalił mnie z nóg.
Wtedy Pshemko się opamiętał. Wystraszył się, że mnie zabił. Ha, ha, ha. Dzięki
Bogu też trochę oklapł na stare lata. Dobrze, że jest Wojtek. Teraz to on
ciągnie to wszystko i tylko konsultuje z ojcem projekty. Na szczęście
odziedziczył po nim talent i projektuje świetnie.
- Wypijmy za
stare, nie zawsze dobre czasy – Sebastian podniósł kieliszek. – Zdrowie.
- Mama, pić
– usłyszeli cichy głos Pestki.
- Chodź
kochanie. Ciocia zrobiła ci dobrej herbatki. Może zjesz trochę ciasta?
- Tak.
Mniam.
Viola nałożyła jej niewielki kawałek na talerzyk i
podała łyżeczkę.
- Proszę
skarbie. Smacznego. Tomuś chcesz też?
- Poproszę.
Skoro Tosia mówi, że smaczne, to powinienem spróbować.
Ula uśmiechnęła się.
- Wiesz
Viola jestem pełna podziwu, jak dobrze wychowujecie synka. Jest bardzo bystry i
ma duży zasób słów. Wspaniały chłopak. Tylko kilka miesięcy różnicy między nim
a Tosią. Zazdroszczę, że ma taką łatwość wymowy.
- Ula – odezwał
się Sebastian – nie zazdrość. Porównuję Tosię z grudnia i Tosię teraz. Różnica
jest kolosalna. Wtedy nie mówiła właściwie wcale, a teraz? Dokonujecie oboje
cudu. To dziecko robi niesamowite postępy. Podziwiamy was oboje za determinację,
upór i konsekwencję. Ani się obejrzysz i stwierdzisz, że jesteś zmęczona jej
paplaniną. Zobaczysz.
- Obyś miał
rację Sebastian. Obyś miał rację – poczuła szarpnięcie za rękaw.
- Mama, już
– Tosia pokazała jej pusty talerzyk. Pogładziła ją po główce.
- Ślicznie
zjadłaś córeczko. Brawo. Tomaszek też już zjadł. Pobawcie się jeszcze trochę a
potem podamy obiadek.
Miło spędzili ten dzień. Zgodnie stwierdzili, że
muszą to częściej powtarzać. Dzieci nie mogły się rozstać.
- Ciociu, a
będę mógł przyjechać do Tosi? – dopytywał się Tomek.
- Oczywiście
kochanie. Umówimy się z rodzicami na jakąś sobotę i tym razem wy przyjedziecie
do nas. Tosia podobnie jak ty, ma mnóstwo zabawek. Jest w czym wybierać i na
pewno nie będziecie się nudzić.
Wracali. Ula prowadziła ostrożnie. Prowadziła
Lexusa, ukochane cacko Marka. Tosia przysypiała w foteliku, a Marek uśmiechał
się do swoich myśli.
- Było
naprawdę miło, nie? Już nie pamiętam kiedy spędziłem tyle czasu z moim
najlepszym przyjacielem. Powtórzymy to prawda? Może po świętach? Będzie wtedy
więcej czasu.
- Powtórzymy
Marek. Ja też jestem bardzo zadowolona z tej wizyty. Nasza córka zachowała się
wspaniale. To dzięki temu, że synek Olszańskich jest takim świetnym dzieciakiem.
Jest bardzo ugodowy i nie wykłócał się z nią o bzdury. Było naprawdę super. Mam
do ciebie prośbę. Może pojechalibyśmy jutro do Rysiowa? Przy okazji
zaprosilibyśmy moich na święta? Stęskniłam się za nimi. W tygodniu nie ma jak
się tam wybrać, bo wypełniony jest rehabilitacją Tosi. Ona też pewnie chętnie
uściska dziadków.
- Nie ma
sprawy kochanie. Pojedziemy, tylko zadzwoń jutro rano i uprzedź ich o tej
wizycie, żeby nie byli zaskoczeni.
- Zadzwonię.
Na pewno zadzwonię.
Ula i Pestka - skojarzył mi się „Ten Obcy” 😊
OdpowiedzUsuńBardzo wartościowe opowiadanie
Pozdrawiam