ROZDZIAŁ 3
Długo i z
przyjemnością wdychał zapach ziemi i jesiennych roślin. Potem spojrzał w dal,
na malowniczo położoną wioskę. Nic się tutaj nie zmieniło. Paula zachwyciła się
okolicą i całym Rysiowem. Uważała, że to idealne miejsce dla młodej rodziny, a
otoczony murem ogród najbezpieczniejszym zakątkiem dla dzieci. Niestety na
świecie nie jest idealnie i w raju zawsze czeka na człowieka podstępny wąż,
czyhają ukryte, zdradliwe niebezpieczeństwa. Marek ze smutkiem patrzył na
gąszcz krzewów i zielska. Po śmierci żony piękno ogrodu sprawiało udrękę nie do
zniesienia, więc uciekł za morza. Dobrzańska kochała troskliwie pielęgnowane
rośliny i dlatego widok jej zaniedbanego, zarośniętego królestwa był wyjątkowo
bolesny.
Kątem oka
dostrzegł ruch, więc spojrzał w dal zadowolony, że coś odrywa go od smutnych
wspomnień. Zadowolenie ulotniło się, gdy ujrzał Ulę idącą do sklepu. Przystanęła,
zamieniła kilka słów ze znajomą i uśmiechnęła się. Marek nawet nie zgadywał o
czym kobiety rozmawiają. Wiedział, że dla wszystkich mieszkańców Rysiowa
najciekawszym tematem jest wystawienie jego domu na sprzedaż. Za kilka godzin
wszyscy będą wiedzieli, że wrócił i jest niespełna rozumu. Był przekonany, że
wieść rozniesie się za sprawą ogrodniczki, która lubi cudze jeżyny.
Ula
pożegnała się i poszła dalej. Obserwując jej sylwetkę i sprężysty krok, zastanawiał
się jak mógł pomylić ją z Pauliną. Teraz nie widział podobieństwa w ogóle. Poprzedniego
dnia był zmęczony i widocznie dlatego zawiódł go wzrok, poniosła wyobraźnia. A
może zawinił fakt, że sąsiadka znalazła się w miejscu Pauli, robiła dokładnie to
co ona kiedyś? Oderwał wzrok od Uli i znowu popatrzył na ogród. Z góry miał
dobry widok na brzoskwinię uwolnioną z jeżynowych kleszczy. Zaklął. Wybiegł do
ogrodu i zasunął zasuwę. Oparł się o mur i przymknął oczy. Pragnął być sam. Nie
życzył sobie, żeby sąsiadka lub jakaś inna osoba patrzyła na pozostający w opłakanym
stanie ogród. Gwałtownym ruchem szarpnął tabliczkę z ofertą sprzedaży domu.
Wraz z tabliczką wyrwał z ziemi słupek. Mało go to obeszło.
Ula rzadko
miała cały ranek dla siebie, a że ten taki właśnie się zapowiadał, zaplanowała
błogie lenistwo. Chciała kupić gazetę, wyciągnąć się na kanapie i przejrzeć
kolorowy dodatek poświęcony ogrodnictwu. Niestety wróciła do domu podminowana i
nie mogła usiedzieć na miejscu. Nie szkodzi. Najlepiej wyładować energię i
uspokoić się robiąc coś praktycznego. Na przykład można przygotować ciasto na
pierogi lub włożyć do woreczków owoce i zamrozić. Już od czasów liceum
odprężało ją lepienie pierogów. Mogła wtedy wyładować całą złość na niewinnym
cieście. Drżącymi rękami wsypała mąkę na wagę. Powtarzała sobie, że musi zapomnieć
o pocałunkach niemiłego sąsiada. Musi pamiętać, że nie była obiektem jego
czułości. Wdowiec pomylił się i sądził, że widzi żonę, czyli ducha! Brr! To
straszne!
- Niepotrzebnie zachciało mi się bawić w
psychologa - mruknęła. - Dobrzański jasno dał mi do zrozumienia, że nie chce
mnie więcej widzieć. Powinnam być mu wdzięczna.
Dorzuciła
mąki i westchnęła. Nie rozumiała dlaczego przygotowała herbatę i grzanki. Co
chciała dzięki temu osiągnąć? Nie była Maćkiem, nie posiadała rzadko
spotykanego daru widzenia sedna problemu. Maciek był w końcu jej przyjacielem,
ale umiał również sprawić, że druga osoba przyjmowała jego punkt widzenia.
Ula
nieprzytomnie patrzyła na mąkę i zastanawiała się, co chciała zrobić? Aha.
Zamierzała przygotować ciasto na pierogi.
- Niewdzięcznik otwarcie powiedział, że nie
życzy sobie widzieć mnie w pobliżu - rzekła głośniej. Śpiący na bojlerze Gutek
nie słuchał jej, lecz wolała mówić do kota niż do siebie. - Dobrze że nie
powiedział dosadniej, co mam zrobić z herbatą i współczuciem - ciągnęła mimo
braku zainteresowania ze strony zwierzaka. - Po co gadać do próżnicy, gdy czyny
są wymowniejsze od słów? Niedwuznacznie!
Kocur na
moment otworzył oko, przeciągnął się i znowu zawinął się w kłębek. - Mógłbyś przynajmniej
udawać, że pilnie słuchasz - rzuciła Ula z wyrzutem.
O co
właściwie chodzi? O co ma pretensje? O to, ze sąsiad wylał herbatę? Zachował
się grubiańsko, ale przecież nie zamawiał nic do picia. O współczucie też nie
prosił. Sama mu się narzuciła, lecz bez zbędnej dyskusji i błyskawicznie
została odepchnięta. Powinna być zadowolona z takiego obrotu sprawy.
Niepotrzebnie ulegała szlachetnym uczynkom, których nie doceniano. To ona źle
się spisała. Dobrze, że grubianin ułatwił jej wycofanie się z jakim takim
honorem.
- Powinnam być zadowolona - powiedziała
jeszcze głośniej. - Jestem zadowolona! Bo nie brak mi pilnych zajęć. - Wyjęła z
lodówki mleko i jajka. - Mam na utrzymaniu małe dziecko i leniwego kota do
karmienia. Nie potrzebuje żadnych komplikacji w postaci zbolałego sąsiada.
Małgosia
jest źródłem radości. To prawda. Lecz nawet w pełnej rodzinie rodzicielstwo
wymaga skupienia, całkowitego oddania, a dla samotnej matki jest szczególnie
trudne. Dziwiła się, że po niespodziewanych pocałunkach czuła się bardzo
pokrzywdzona przez los. Niedobrze, bo akurat na rozczulanie się nad sobą nie
miała czasu. - Jestem samotną matką, a moja mała firma ogrodnicza w Rysiowie
przynosi mało zysku - poinformowała kota. - Przyszłość rysuje się niezbyt
różowo. - Gutek ziewnął. - Do tamtych obowiązków dochodzi pół etatu u Grubego
Ryśka. Dość zajęć dla jednej osoby prawda? Nie potrzebuję chudego wdowca z
problemami. Po co gmatwać sobie życie? A ten jego ogród...
Kocur
zrozumiał że się nie wyśpi w spokoju. Zeskoczył z bojlera i wyszedł obrażony.
- Licz tu człowieku na wdzięczność! Ty
samolubie! Za wszystkie smakołyki, jakie Ci podtykam, mógłbyś przynajmniej
wysłuchać mnie do końca! Pożegnaj się ze śmietanką! - Odpowiedzią było
machnięcie ogonem. Gutek poszedł w stronę kępy kocimiętki. - Wykopię ją! Zobaczysz!
- zawołała Ula. - Kocur nie zareagował na pogróżkę. - Wyrzucę kocimiętkę i
posadzę coś pożytecznego, cebulę albo czosnek. Pożałujesz!
Wiedziała
że nie spełni groźby, ponieważ i tak jest dość pracy z roślinami, o które
należy regularnie dbać. Czy warto zaniedbywać własne rośliny na rzecz cudzych?
Jeżeli otrzyma propozycję, by wypielić ogród Dobrzańskich, a tego bardzo
chciała, nie będzie grała pocieszycielki pana domu. Nawet gdyby bardzo pragnął
pocieszenia. Na szczęście dał do zrozumienia że nie chce dobrosąsiedzkiej
życzliwości. Okazywanie bliźnim współczucia, czy pocieszanie ich zabiera sporo
czasu. Ula pamiętała, że Maciek spędził wiele godzin po prostu dotrzymując jej
towarzystwa. Przez wiele dni i tygodni. Nawet teraz wystarczyło tylko zadzwonić
do niego. Zresztą telefon nie był konieczny. Ojciec chrzestny Gosi zawsze znajdował
pretekst, żeby wstąpić. Chwilami miała nieprzyjemne wrażenie, że jest pod
kontrolą. - Wstydź się Ulka, - szepnęła do siebie - jesteś niewdzięczna.
Była
samotna matką, żyła w małej wiosce, której mieszkańcy lubili plotkować. Zdobyła
ich szacunek i bardzo się pilnowała, żeby go nie utracić. Wizyty wdowca, choćby
niewinne, byłyby pożywką dla plotek. Dlatego należy unikać Marka Dobrzańskiego.
Ula wzięła
sito i mąkę i w ostatniej chwili zauważyła że nie podstawiła stolnicy. Co się
dzieje? Była zorganizowaną osobą, ale pocałunki zburzyły jej spokój.
- Kobieto, zapomnij o tym panu!
Zabrakło
kocich uszu, musiała więc mówić do siebie. Teoretycznie mogła zwierzyć się
córce, ale dotychczas nie obciążała dziecka swymi problemami i nadal nie
zamierza tego robić. Trzeba zapomnieć o przebudzonych pragnieniach, o
marzeniach.
Marek
chętnie wykrzyczałby swój gniew i ból, ale wiedział że nie przyniesie to ulgi. Cisnął
tabliczkę w kąt ogrodu i bezwiednie skierował kroki ku miejscu, w którym rano
zobaczył Ulę. Patrząc na roślinę uwolnioną od więzów powoju i otoczoną
skrawkiem czystej ziemi, uzmysłowił sobie, że Ula została by dokończyć pracę,
którą przerwały pocałunki. Czyli go nie posłuchała! Coś błysnęło w ziemi. W
przydeptanej trawie leżał scyzoryk. Sąsiadka zabrała taczkę i narzędzia, a to
zostawiła. Przeoczenia czy celowe działanie? Zawstydził się swoich podejrzeń Po
co sąsiadce pretekst żeby wrócić?
- Postąpiłem okropnie. - Jego zachowanie można
było określić dosadniej. Był grubiański. Nie pierwszy raz. Zawsze tak
postępował, żeby pozbyć się kogoś, kto chciał się zbliżyć do niego.
Bezpośrednio po śmierci Pauliny było to poniekąd usprawiedliwione. Ale teraz?
Nawet głupiec wie, że obrażonej osobie należą się przeprosiny. Marek zdawał
sobie sprawę, że zachował się skandalicznie. Posądził Ulę o kradzież cennych
roślin, a ona mimo to oswobodziła z chwastów ulubiony krzew Pauli. Podłe
oszczerstwo! W dodatku rzucone tuż po pocałunkach! A całowali się tak
namiętnie, że drżał, jakby miał wysoką gorączkę. Zrobił z siebie piramidalnego
głupca. Dobrze, że Ula nie przeraziła się. Nie zirytowała się nawet wtedy, gdy
krzyczał na nią, jakby obwiniała się, że nie jest Paulą. Zamiast rozgniewać
się, współczuła mu. Potem przygotowała herbatę i grzanki, obiecała przynieść
domowy dżem. Taka życzliwa osoba wprawdzie zbiera cudze owoce, lecz w zamian
coś przytnie, albo wypieli, żeby ogród lepiej wyglądał. W jego mniemaniu Ula postąpiła
nie jak młoda dziewczyna, a raczej jak starsza kobieta. Różnica była tylko
taka, że emerytka nie oddałaby pocałunków z takim zapałem. Czy to sąsiedzka
życzliwość? Czy ogrodniczka byłaby skłonna zastąpić Paulinę? Długo uśpione
ciało obudziło się na sama myśl o tym.
Sosnowska
postawiła stolnicę na stole i umyła ręce. Była zła, że jest rozgorączkowana z
powodu paru pocałunków.
- Trzeba się ochłodzić - stwierdziła wyjmując
dzbanek z wodą. Sprawdziła czy dobrze odważyła mąkę i energicznie rozmasowała
palce. Wiedziała że jeśli się nie odpręży znowu nie wyjdą jej ulubione pierogi
połowy Rysiowa. W ostatniej chwili przypomniała sobie o odrobinie soli.
Wyciągając rękę po solniczkę, łokciem potrąciła wagę. Rozsądniej byłoby, gdyby
waga się przewróciła, bo wtedy mąka zostałaby na stole. Niestety Ula nerwowo
zapała wagę, więc mąka rozsypała się białym obłokiem.
- Kurde blaszka nooo... !
Rozpędzając
chmurę, gwałtownie wymachiwała rękami, co miało nieprzewidziany skutek.
Zabrakło powietrza! Potykając się i krztusząc wybiegła do ogrodu. Przetarła
oczy fartuchem i zamarła, bo przy jej furtce ujrzała nowego sąsiada. Serce
zaczęło bić jej coraz szybciej…
Marek miał
wypłowiałe spodnie, spraną koszulę i wyglądał zupełnie przeciętnie. Ula
wpatrywała się w niego, nie rozumiejąc dlaczego drży od stóp do głów. Przez
kilka sekund oboje milczeli zaskoczeni, po czym zaczęli mówić jednocześnie.
- Chciałem...
- Miałam...
Umilkli
speszeni. Ula z trudem przełknęła ślinę i wykrztusiła
- Miałam wypadek…, z mąką…
- Nigdy bym nie zgadł.
No proszę!
Sąsiad jest nie tylko opryskliwy, ale i złośliwy. Coraz gorzej.
- Ładnie się upudrowałam? - wierzchem dłoni
otarła twarz, co jedynie pogorszyło sprawę. - Przychodzi pan bezinteresownie,
czy po dżem truskawkowy? - zapytała ostro jak na siebie, ponieważ zapomniała,
że chciała być serdeczną sąsiadką.
- Nie jestem wyrachowany. Przyszedłem
przeprosić.
Normalnie
powiedziałaby, że nic się nie stało. Potrafiła zrozumieć człowieka, który nie
panuje nad sobą, bo doznał szoku. Lecz uważała, że Marek zachował się
grubiańsko, więc milczała.
- Poza tym pewnie zguba się przyda - wyciągnął
dłoń, na której leżał scyzoryk.
Była
zaskoczona. Miała nadzieję, że to nie jej ulubiony scyzoryk, który dostała od
ojca z wygrawerowanym napisem „Od taty”, lecz jakiś inny, podobny. Wsadziła
rękę do kieszeni, w której zawsze go nosiła. Kieszeń była pusta. Oczywiście! Prawdziwy
pech! Kurde blaszka! Jeszcze i to musiało się przytrafić!
Jako
wzorowa matka oduczyła się wyrazów, które były na porządku dziennym podczas
strasznych miesięcy ciąży. Zamiast pospolitych, ale zakazanych słów używała
nazw roślin. Miała duży repertuar, ale w tej chwili najgorsze botaniczne
przekleństwa okazały się za słabe.
Zrozumiała,
że zostawienie scyzoryka wyglądało na celowe działanie, na pretekst do
powtórnej wizyty. Taki wybieg można różnie interpretować. Na przykład, że samotna
matka pragnie dalszego ciągu czułości, powtórki niespodziewanych pocałunków,
lub wścibski babsztyl, który wtyka nos w nie swoje sprawy, chce znów przyjść do
dzikiego ogrodu, albo, że biedna ogrodniczka rozpaczliwie szuka pracy i
zarobku. Nie sądziła, żeby złośliwy sąsiad uwierzył, że niechcący zostawiła
scyzoryk. Sama na jego miejscu też by nie uwierzyła. Podejrzewała że Marek
uważa ją za spragnioną pieszczot kobietkę, która zasmakowała w porannej
pomyłce. Czyż nie dała na to dowodu swą entuzjastyczną reakcją? Miała nikłą
nadzieję, że podświadomie nier...
Dobrzański
przerwał jej rozmyślenia.
- Czy można? - nie czekając na odpowiedź
otworzył furtkę, wszedł i zatrzymał się kilka kroków przed Ulą.
- Ja…
- Przepraszam panią.
- Za co?
- Za moje zachowanie.
Ula
spiekła raka.
- Nie powinienem insynuować, że pani podkrada
rośliny z mojego ogrodu.
Aha, o to chodzi… Ula głośno przełknęła ślinę i chrząknęła
zakłopotana.
- Rozumiem, dlaczego mnie pan podejrzewał. Ale
nie słyszałam o zakradaniu się do cudzego ogrodu po to, żeby wyrywać zielsko.
Liczyła że
sąsiad roześmieje się a przynajmniej uśmiechnie półgębkiem. Tymczasem patrzył,
jakby nie rozumiał po polsku.
- Że co?
Aha... Przepraszam również za to że wylałem herbatę. To było…
- Śmieszne? - powiedziała Ula, aby wybawić go
z kłopotu. Marek zacisnął usta. Sosnowska uznała, że poprzednia sugestia nie
odpowiada mu, więc podpowiedziała
- Dziecinne?
- Niewdzięczne - wycedził Marek i nieznacznie wzruszył
ramionami. - Wypada przyznać się do wszystkiego, więc wyznam jeszcze jeden
grzech. Wyrzuciłem grzanki.
Pomyślała,
że szukał po prostu jakiegoś pretekstu, żeby przyjść do niej.
- Jestem zgorszona. Pan wyrzuca jedzenie, a
miliony ludzi głodują. - Widząc jego kamienną twarz, zrozumiała że nowy znajomy
nie orientuje się, kiedy żartuje, a kiedy mówi poważnie. - Oczywiście wie pan o
tym lepiej ode mnie. Organizował pan jakieś akcje charytatywne, prawda?
Marek nie
raczył odpowiedzieć.
- Niech będzie, tym razem przebaczam. Okolicznością
łagodzącą jest fakt, że pan nie prosił o jedzenie i picie. Życzliwe sąsiadki
czasem dostają po nosie. Nawet dobrze im to robi.
Marek
pokręcił głową i na jego ustach zaigrał cień uśmiechu. Nareszcie.
- Dam proboszczowi datek na pomoc dla głodujących.
Czy to godna rekompensata?
- Ja wcale nie chciałam... Pan już zrobił coś
dla pokrzywdzonych przez los, więc nie musi... - urwała ponieważ zdała sobie
sprawę, że Marek też mówił z przekąsem. - Proboszcz na pewno się ucieszy.
- Wobec tego zaraz idę do niego, ale muszę
jeszcze pani powiedzieć...
Która
kobieta chce usłyszeć od mężczyzny, że żałuje pocałunków?
- Proszę nie mówić. Dość przepraszania.
Poranny incydent odłożymy do lamusa niepamięci - wyciągnęła rękę po scyzoryk. -
Dziękuje za zwrot cennej zguby. Nie wiem jakbym sobie radziła bez tego niezbędnego
narzędzia.
- Trudno byłoby otwierać cudze furtki.
- Ha. Tego to mnie brat nauczył, ale to cios
poniżej pasa! Zapewniam złośliwy człowieku, że zamka, który wstawię, nie
otworzy nikt niepowołany.
- Zatem i pani musiałaby przechodzić przez
mur. Oczywiście pod moją nieobecność. A przy okazji zdolnego ma pani brata.
- Ta zniewaga krwi wymaga!
- Przy okazji wybawiłaby pani następny krzew
od śmierci przez uduszenie.
- Zawsze najtrudniej oprzeć się pokusie - uśmiechnęła
się i odwróciła. Pozostawiła sąsiadowi decyzję, czy wejdzie do domu. Gdy
spojrzała przez ramię stał w drzwiach, zasłaniając światło, więc nie widziała
jego twarzy.
- A wracając do ogrodu... - rzekł. Serce Uli
mocno podskoczyło, co niezupełnie miało związek z możliwością otrzymania
zlecenia.
- A wracamy?
- Tak. Przyznaję, że jest w opłakanym stanie.
Chciałbym trochę go uporządkować, przywrócić jego wygląd sprzed… - domyśliła
się, że słowa uwięzły mu w gardle.
- Sprzed sześciu lat? - podpowiedziała. Marek
popatrzył na ogród, w którym każdy skwarek ziemi był wykorzystany do maksimum.
- Widać, że wie pani co robi.
Ula
zacisnęła usta. Wolała nie zdradzać się z tym, że jest bardzo zainteresowana
możliwością otrzymania pracy. Schwyciła czajnik, żeby mieć zajęte ręce i nie
objąć Marka, co byłoby mocnym dowodem podwójnego zainteresowania. Obejmowanie
ewentualnego klienta to niewskazane posunięcie. Mało profesjonalne. Kuszące,
ale niemądre podobnie, jak przyjęcie zlecenia od człowieka, który ją zanadto
pociąga. Szkoda rezygnować, bo praca blisko domu ma dużo plusów i niewątpliwie
stworzyłaby dobrą okazję do wykazania się umiejętnościami. Byłby to
pierwszorzędny atut przetargowy dla początkującej firmy. Ula założyła swoją
firmę przed kilkoma miesiącami. Była pełna entuzjazmu i wyobrażała sobie, że na
jesieni kupi nowy samochód a nawet zatrudni pracownika. Tymczasem nadal ledwo
wiązała koniec z końcem.
No trudno.
Pieniądze nie są najważniejsze. Można pracować dla przyjemności, dla osobistej
satysfakcji. Chciałaby kopać ziemię i przesadzać rośliny w błogiej ciszy,
otoczonego murem ogrodu. Chodziło o przywrócenie dawnego piękna, prawda? Niezależnie
jednak od tego, jak bardzo pragnęła mieć pracę, musiała odsunąć siebie na
dalszy plan i pomyśleć o właścicielu ogrodu. Wiedziała że pamięta o bolesnej
stracie i dlatego widok młodej kobiety w ogrodzie pielęgnowanym przez jego żonę
raczej nie pomoże mu zapomnieć. Przypuszczała że Marek postanowił zaangażować
ją nie dla jej wybitnych umiejętności, lecz z powodu podobieństwa do zmarłej, żeby
podtrzymać złudzenie, że żona nadal w nim jest.
Ula nie
była wytrawnym psychologiem, lecz sądziła że przywrócenie ogrodu do dawnego
stanu nie leży w interesie wdowca. Przynajmniej nie z tego powodu.
- Lubię być szczera. Myślałam, że przez dwa,
trzy dni przetrzebi się chwasty. Wystarczy zrobić tyle, żeby ogród nie
odstraszał potencjalnych kupców. Mam w tym doświadczenie. Pośrednicy czasem
zlecają mi drobne prace, bo niedrogo biorę za usługi. Ale przywrócenie dawnego
wyglądu to zupełnie inna para kaloszy. Jest to przedsięwzięcie, do którego
potrzebni są specjaliści, duża firma zatrudniająca z dziesięć osób. Kierownik
takiej firmy ma doświadczenie, więc od razu z grubsza wyliczy koszt usługi i
będzie pan wiedział czego się trzymać. - Pomyślała że to prawda, ale trochę
trudno było jej rezygnować z okazji. - Na pewno wyjdzie taniej i szybciej. Ja
potrzebowałabym dużo więcej czasu.
- Jak to taniej? Mówi pani, że bierze niedrogo.
- Dopiero rozkręcam interes i muszę zapracować
na markę, żeby chętnie dawano mi zlecenia. Gdy już będę znana jako solidny
fachowiec, zacznę się bardziej cenić. - Mało
prawdopodobne, by do tego doszło - pomyślała. - Podliczenie wydatków bardzo
ją zniechęciło. Koszt transportu, pracy własnej oraz silnego pomocnika do
najcięższych robót był zbyt wysoki.
- Kiedy będzie wiadomo, że pani usługi są tanie,
nikt nie zgodzi się na wyższą stawkę - logicznie zauważył Marek. - Takie wieści
szybko rozchodzą się po okolicy. Będzie pani zmuszona dalej brać minimum, a „życzliwsi”
agenci będą zdzierać z klientów najwyższą stawkę. Trzeba się cenić, jeśli
człowiek chce, żeby inni traktowali go poważnie.
- A pan jest wyjątkiem?
- W tym wypadku ani czas, ani koszty nie są
ważne. Potrzebny jest ktoś z sercem ogrodnika.
- Kto mówi, że mam takie serce? - Marek nie
odpowiedział, ale jego milczenie było wymowne. Ula zrozumiała, że okazała „serce
ogrodnika”, gdy zlitowała się nad umęczoną brzoskwinią. - Przecież zamierza pan
sprzedać dom - rzekła dość pewnym głosem, choć wewnątrz drżała.
- Nie pali się.
Oboje
kierowali się niejednoznacznymi motywami. Ula nie była pewna czy jest zupełnie
szczera, czy jedynie zawodzą ją nerwy. Czyżby bała się pracy, odpowiedzialności
i zleceniodawcy?
- Skończmy ten temat - to zdanie było szczere.
- Obiecuję że nie będzie powtórki z dzisiejszego incydentu, - rzekł Marek
oschle - jeśli to panią dręczy.
- Nie – zaprzeczyła gwałtownie. Jednak na
wspomnienie pocałunków zrobiła się purpurowa. Oboje za wstydem wspominali
pierwsze spotkanie.
Ula nie
wątpiła w szczerość zapewnień sąsiada, bo przecież wiedziała że nadal kocha
zmarłą żonę. Dla obu stron będzie lepiej, jeżeli ogród uporządkuje mężczyzna,
którego zawalista sylwetka nie będzie przypominać smukłej kobiety.
- Zapomnijmy o tym co zaszło. Ja już nie pamiętam
- mimo tego, co powiedziała, czuła zdradziecki rumieńce wypełzające ponownie na
policzki. - Żeby doprowadzić ogród do dawnej świetności, potrzebowałabym co
najmniej kwartału, bo nie mam za dużo wolnego czasu, a roboty jest tam mnóstwo.
Jestem zatrudniona na pół etatu w barze i u paru stałych klientów.
- Huk roboty - wycedził Marek przez zaciśnięte
zęby. - Czyli daje mi pani do zrozumienia, że nie chce pomóc?
- Ja tylko mówię, że chyba nie jestem
najlepszą osobą do tej pracy.
- Dziwny sposób rozkręcania interesu.
- Może dziwny, ale uczciwy. Naprawdę uważam,
że powinien pan dokładnie przemyśleć sprawę.
- Już przemyślałem. Paula spędziła mnóstwo
czasu i wysiłku, planując, sadząc, pieląc… - zamilkł, i przez moment zdawał się
przebywać gdzieś bardzo daleko. - Nie chcę żeby unicestwiono ogród. Jeśli
będzie wyglądał jak dawniej, może nowi właściciele nie będą mieli pokusy, by go
zniszczyć i posadzić inne rośliny.
Ula
pomyślała że widocznie on chce, aby ogród był pomnikiem ku czci zmarłej. Dobrze
to czy źle? Będą kłopoty czy nie? Nawet jeśli tak, to czy powinna się
przejmować? Ach… Dobrze jak nie za dobrze, tak czy nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz